Zostały dwa
składniki – powiedział Malfoy, wpatrując się w pogiętą już kartkę. Wraz z
Weasley stali na stałym gruncie, przypatrując się brunatnej mazi, z której
wystawały suche badyle. Gdzieniegdzie na powierzchni błota pojawiały się
bąbelki, które pękały i kępki pożółkłej trawy. Po środku tego bajora znajdowała
się niewielka wysepka, porośnięta zieloną roślinnością.
- Nie ma
mowy, ja tam nie wejdę – powiedziała Wesley, wystawiając przed siebie dłonie i
kręcąc głową. Cofnęła się krok do tyłu, dając tym do zrozumienia, że nawet nie
zamierzała się zbliżyć do bagna.
- Ja
zbierałem jagody, teraz twoja kolej – stwierdził Malfoy, wzruszając ramionami i
siadając na ziemi, w miejscu oświetlonym przez księżycowy blask.
- Dlaczego
to ja muszę się babrać w tym błocie? – Zapytała, rozkładając bezradnie ramiona.
- To proste
– powiedział Malfoy – ja jestem Malfoy, a ty Weasley.
- A co to
ma do rzeczy? – Spytała, unosząc do góry brew i opuszczając ręce tak, że
klapnęły o jej boki.
- Ludzie
twojego pokroju powinni bawić się błotem, nie tacy jak ja – dodał, patrząc na
nią sugestywnie. Zmarszczyła czoło i zamaszystym ruchem zdjęła z ramion plecak,
rzucając nim w jego stronę. Sprawnie przechwycił przedmiot, co jeszcze bardziej
ją zdenerwowało, bo liczyła, że dostanie nim w twarz.
- A jeśli tego
tam nie będzie? – Zapytała, patrząc z obrzydzeniem na bulgoczące błoto.
- Pech –
wzruszył ramionami, zaciskając usta, by nie wybuchnąć śmiechem. Nie
potrzebowali zbędnego hałasu.
Jeszcze
bardziej zmarszczyła czoło, ściągając brwi razem i mrucząc wściekle pod nosem
zdjęła buty, podchodząc do brzegu bagna. Wzięła głęboki oddech i już miała
zrobić krok do przodu, kiedy on znowu się odezwał.
- Idziesz w
ciuchach?
- A niby
jak? – Zapytała, odwracając się. Założyła dłonie na biodra i przekrzywiła
głowę, spoglądając na niego z uniesioną brwią.
- Ja bym
zdjął przynajmniej bluzę. Później będzie ci zimno – powiedział.
- Za nic w
świecie się przy tobie nie rozbiorę, nawet, jeśli miałabym zdjąć tylko bluzę –
burknęła wściekle, znowu się obracając.
- Tylko później
nie mów, że cię nie ostrzegałem. Swojej bluzy nie oddam – stwierdził. Usłyszała
jak rozwija jakiś papierek, prawdopodobnie zamierzał zjeść kanapkę.
- Rozpalę
sobie ognisko – mruknęła i zrobiła pewny krok do przodu. Poczuła zimna maź na
stopie, której nie uchroniła nawet skarpetka. Skrzywiła się z obrzydzenia,
kiedy błoto naparło na jej nogę, przyciskając do ciała spodnie. Zrobiła kolejny
krok, czując pod stopami grząskie podłoże. Z każdym krokiem zanurzała się
jeszcze bardziej. Zaczęła się zastanawiać, jak głębokie może być bajoro, ale
kiedy po następnych krokach pozostała przykryta tylko do pasa, odetchnęła z
ulgą.
Poruszała
się wolno, ograniczana przez napierające na jej ciało błoto i brudną wodę.
Ramiona miała uniesione w górę i szła dzielnie przed siebie, starając się
ignorować zimno i oślizgłe uczucie, towarzyszące jej za każdym razem, gdy błoto
przelewało się po jej brzuchu.
- Ja mu dam
tarzanie się w błocie – burczała, zbliżając się do wysepki. Zaczęła powoli
wynurzać się na jej powierzchnie. – Wrzucę go do tego bajora i utopię, a potem
powiem, że to był nieszczęśliwy wypadek – warknęła, stając na twardym gruncie i
przyglądając się z kwaśną miną swoim brudnym ubraniom. Wyglądała, jakby
spędziła parę chwil ze świnkami w zagrodzie pełnej błota. – Zamorduję go –
powiedziała spokojnie, robiąc ostrożnie krok.
Trudno jej
się było poruszać. Mokre i obklejone błotem ubranie utrudniało jej chodzenie,
ale spokojnie weszła między roślinki i kucnęła, by nie przegapić tego, czego
szukała.
*
Scorpius
przeżuwał spokojnie kanapkę, przyglądając się swoim spodniom, które podarły
się, gdy upadł, potknąwszy się. Prychnął przypominając sobie śmiech Weasley,
gdy zobaczyła go leżącego wśród runa leśnego, z twarzą w kupce liści.
Westchnął,
gdy wciskając do ust ostatni kawałek chleba, stwierdził, że się nudzi. Zmiął w
dłoniach papier śniadaniowy, w którym miał kanapkę i rzucił nim w drzewo. Z
zadowoleniem zauważył, że trafił w pień dokładnie tam, gdzie chciał trafić.
*
Odgarnęła
dłonią liście jakiegoś krzewu i oświetliła sobie drogę różdżką. Na czworakach
nie było jej za wygodnie, ale nie mogła przeoczyć naprawdę małej roślinki,
której poszukiwali.
- Och –
szepnęła cichutko, kiedy tuż przed nią ujrzała to, po co przyszła. Z ziemi
wyrastała czterocentymetrowa łodyżka z tylko jednym listkiem. Zamiast kwiatka
na szczycie łodygi znajdowała się malutka, srebra, puszysta kuleczka, która
świeciła jasnym światełkiem. Wyglądała doprawdy wspaniale i pięknie.
- Wyglądasz
trochę jak Tomcio Paluch wśród tych wszystkich wielgaśnych roślin – mruknęła,
wspierając się na łokciach i zniżając głowę, by mieć kwiatka przed oczami.
Złożyła usta w dzióbek i delikatnie dmuchnęła w srebrną kuleczkę. Usłyszała
cichutki dźwięk dzwoneczka i uśmiechnęła się, zapominając o błocie i zimnie.
- Aż żal
cię zrywać – powiedziała, wzdychając ciężko. Usiadła przed kwiatkiem i
wyciągnęła rękę w jego stronę. Chwyciła palcami cieniutką łodyżkę i wyciągnęła
korzonek z ziemi. Nie sprawiał żadnych problemów. Włożyła kwiatuszka do fiolki,
zatkała korkiem i wstała. Już chciała otrzepać spodnie, kiedy przypomniała
sobie o tym, że są całe w błocie.
Powrót był
tak samo trudny jak wyprawa w pierwszą stronę. Szła z uniesionymi rękami, by
nie zamoczyć fiolki, trzymanej w dłoni. Widziała jasną czuprynę Malfoya i zarys
jego postaci i od razu poczuła złość.
- Utopię go
– mruknęła pod nosem, czując, że wynurza się z bajorka. Stanęła na suchym
lądzie i mimowolnie wzdrygnęła się, rozchlapując dookoła siebie błoto. Złożyło
się tak, że kilka kropel spoczęło na policzku Ślizgona.
- Uważaj! –
Warknął, przymykając powiekę i rękawem bluzy ścierając brązowe plamki,
odznaczające się na jego bladej skórze.
- Dobrze ci
tak – burknęła, rzucając w jego stronę fiolkę. Znów wykazał się refleksem,
przechwyciwszy naczynko. Przytknął je sobie bliżej twarzy i przyjrzał się
gasnącemu blasku puchatej kuleczki kwiatka.
Rose
skierowała swoją różdżkę na kupkę gałęzi i liści, które wcześniej zgarnęła nogą
i mruknęła:
-
Incendio*. – Buchnął ogień, ogrzewając jej zmarznięte od maszerowania w zimnej,
brudnej wodzie i błocie ciało.
- Dziwne to
– powiedział Malfoy, przyglądając się kwiatkowi. Weasley skwitowała to
prychnięciem i za pomocą zaklęcia czyszczącego pozbyła się brudu ze swojego
ubrania. Następnie założyła na głowę kaptur od bluzy i usiadła możliwie jak
najbliżej ognia. Wystawiła dłonie do ciepła, czując jak palce zaczynają odtajać
i funkcjonować prawidłowo.
- Mówiłem,
że będzie ci zimno – stwierdził Ślizgon, przysuwając się odrobinę bliżej
płomieni, bo i jemu potrzebne było ciepło.
Nie
odpowiedziała mu, tylko utkwiła wzrok w pomarańczowych językach ognia. Zdawało
jej się, że w drgającym nad ogniskiem powietrzu dostrzegała jakieś kształty.
Jakby jelenia, na którego napadali ludzie. Myśliwi z dzidami, które boleśnie
wbijały się w jego ciało, powoli uśmiercając. Ta scena była drastyczna, ale
Rose nie mogła oderwać od niej oczu. Nawet nie zauważyła, że przestała mrugać,
a jej ciałem wstrząsały coraz silniejsze dreszcze.
Malfoy
warknął coś o tym, że przez szczek jej zębów nie słyszał własnych myśli, ale
ona zdawała się go nie słyszeć. Dokładnie tak, jakby zostawiła swoje ciało, a
duchem popłynęła gdzieś w inną galaktykę. Jakby była woskową figurą. Zirytowany
brakiem odzewu przysunął się do niej i pomachał jej dłonią przed twarzą. Nie
zareagowała.
- Weasley?
Żyjesz? – Zapytał z ironiczna nutą i szturchnął ją jednym palcem. Choć dotykał
ją zaledwie ułamek sekundy, poczuł chłód jej ciała, przebijający się przez
bluzę. Zdawało się, że ogień, który niemal muskał jej stopy wcale jej nie ogrzewał.
– Zamarzniesz zaraz – powiedział, mając nadzieję, że ocknie się i zrobi coś,
żeby nie wyglądać jak żywy trup. Pobladła bowiem i jakby zszarzała.
- A nie
mówiłem – mruknął. – Teraz zamarzasz –zdjął swoją bluzę. Ognisko ogrzało go do
tego stopnia, że było mu gorąco. Właściwie sam nie wiedział, dlaczego okrył nią
ramiona Weasley. Ani też dlaczego usiadł bliżej, tak, że stykali się ramionami.
Nadal czuł, że była zimna i aż sam się wzdrygnął.
- Weasley,
do ku*wy nędzy! Ocknij się! – Podniósł głos i mocno poirytowany szarpnął ją za
ramię.
Jeleń znikł
w płomieniach, a ona poczuła szarpnięcie. Zdezorientowana spojrzała w bok,
dostrzegając zdenerwowaną twarz Ślizgona. Uniosła do góry brew i zerknęła na
bluzę chłopaka, która w niewyjaśnionych okolicznościach znalazła się na jej
ramionach. Zdała sobie również sprawę z tego, że mimo ognia i jego ciepła,
nadal była strasznie przemarznięta.
- A… Chyba
odpłynęłam – mruknęła cicho. Musiała odchrząknąć, by odzyskać swój normalny
ton. – Dzięki – dodała, krzywiąc się i dotykając jego bluzy. Zauważyła, że sam
siedział w samym krótkim rękawku.
- Jesteś
psychiczna? – Spytał. Spojrzała na niego, marszcząc czoło.
- Niby
dlaczego?
- Bo tylko
psychiczni odpływają tak o – pstryknął palcami i odsunął się od niej, sięgając
po plecak. Prychnęła i włożyła swoje ręce w rękawy bluzy Scorpiusa. Zapięła
zamek i potarła dłońmi o ramiona. Bluza była na nią o wiele za duża, tak, że
spokojnie rękawy zasłaniały jej dłonie. Poczuła, że robi jej się cieplej, a
oddech pomału przestaje być kłębkiem pary.
- Następnym
razem ty idziesz po ten składnik. Ja mam dość – mruknęła, czując senność.
Ziewnęła, zapominając o przesłonięciu ust dłonią.
- Weasley,
nie potrzebują oglądać twoich zębów – burknął, wrzucając do ognia jakiś patyk.
Posypały się iskry, więc Rose zmrużyła powieki. Po chwili Scorpius podniósł się
z ziemi i otrzepawszy spodnie z liści zaczął się oddalać.
- Gdzie
idziesz? – Spytała, wyprostowując plecy. Kręgosłup strzelił cichutko, dając
przyjemne uczucie.
- Odcedzić
kartofelki – uśmiechnął się ironicznie ponad swoim ramieniem i zniknął za
drzewem. Rose nie od razu zrozumiała, ale po chwili dotarło do niej, że idąc
„odcedzić kartofelki” Ślizgon po prostu poszedł się załatwić. Spuściła głowę i
spojrzała na samotną mrówkę, idącą tuz obok jej nogi. Zdziwiło ją, że była to
jedna mrówka, zazwyczaj szły jakiś szlakiem.
Pociągnęła
nosem i bezwiednie wcisnęła dłonie w kieszenie zapominając, że to nie była jej
bluza. Mrówka zniknęła w ciemności, a Rose poczuła pod palcami chłód czegoś metalowego.
Pomacała chwilkę i doszła do wniosku, że w kieszeni Malfoya znajdował się jakiś
łańcuszek. Zmarszczyła brwi i z ciekawości wyjęła go. Rozprostowała dłoń i
spojrzała na zawieszkę.
Zachłysnęła
się powietrzem, gdy zauważyła serduszko. Jej serduszko, jej zawieszkę, jej
łańcuszek. Myślała, że go zgubiła, a on tymczasem leżał w kieszeni bluzy jej
największego wroga. Jak?
Usłyszała
kroki. Nawet nie musiała patrzeć w tamtą stronę, by wiedzieć, że to Malfoy
wracał.
- Skąd to
masz? – Spytała, nie podnosząc wzroku. Scorpius zatrzymał się i zdziwiony
spojrzał na dłoń dziewczyny, gdzie leżał łańcuszek. Przez chwilę zastanawiał
się nad zadanym pytaniem. Sam nie pamiętał w jakich okolicznościach wszedł w
posiadanie tej błyskotki. Po chwili jednak sobie przypomniał.
- To mój
łańcuszek – stwierdziła z mocą, wbijając w niego zdenerwowane spojrzenie.
-
Znalezione nie kradzione – powiedział wzruszywszy ramionami. Weasley zacisnęła
dłoń w pięść, a usta w jedną linię i wstała. Zamaszystym ruchem rozpięła zamek
jego bluzy. Wystraszył się, że może go rozwalić. Zdjęła ją z siebie i rzuciła w
niego. Bluza upadła na jego twarzy, przez chwile przesłaniając mu widok. Szybko
ją zdjął i zauważył, że Weasley w tym czasie zgasiła ognisko.
- Zbieraj
się. Chcę jak najszybciej wrócić do zamku – powiedziała, zabierając plecak.
Uniósł do góry brew i ruszył za nią.
* Incendio – podpala - z galicyjskiego incendio – ogień (źródło: wikipedia.pl)