20 lipca 2014

52. Moglibyśmy być razem

Damian dogonił ją, nim weszła do Wielkiej Sali na śniadanie. Klepnął ją w ramię i zrównał z nią krok. Uśmiechnęła się do niego wesoło.
- Cześć, nieznajomy – powiedziała. – Nie widziałam przez kilka dni.
- Miałem sporo na głowie – odparł. Odczekała chwilę, myśląc, że wyjaśni swoją odpowiedź. Kiedy jednak nie dodał nic więcej, kiwnęła głową.
Zabini zmarszczył czoło.
- Słyszałem, że byłaś w Hogsmeade z Miltonem – powiedział rozbawiony.
Spojrzała na niego. Jego ciemne włosy były trochę przydługie i wciąż opadały mu na oczy, mimo że co chwilę odgarniał je ręką. Brązowe oczy błyszczały w świetle poranka, a wesoły uśmiech nie schodził z jego ust.
- Tak… Malfoy mnie wrobił – oznajmiła poważnie.
- Malfoy? A co on ma do tego? – zapytał zaskoczony.
- Potrzebowałam jego pomocy i jako zapłatę wymyślił to całe wyjście do Hogsmeade – wyjaśniła pokrótce, uważając, żeby nie zdradzić zbyt wiele. Damian nie musiał wiedzieć o jej wyprawie do Archiwum i późniejszym udziale Malfoya w odnajdywaniu informacji w rejestrze.
- Aha – stwierdził krótko.
- Ale było fajnie. Milton jest naprawdę miłym chłopcem – dodała szybko, uśmiechając się.
Zabini zrobił dziwną minę, jakby jednocześnie się uśmiechał i wyrażał pożałowanie. Rose nie zastanawiała się długo nad jego reakcją, bo zaraz zapytał ją:
- Może następnym razem pójdziesz ze mną?
Otworzyła ze zdumienia usta, jednak niemal od razu je zamknęła. Przyjrzała się Damianowi, na którego twarzy pojawiła się niepewność i zdenerwowanie. Zupełnie tak, jakby obawiał się tego, co mogła odpowiedzieć. A przecież nie miał się czego bać, nie było powodu, dla którego miałaby się nie zgodzić.

Jedynie troszkę mnie zaskoczył…
No dobra, bardzo mnie zaskoczył.
Chociaż właściwie nie wiem dlaczego. Ostatecznie… przecież się przyjaźnimy. To chyba normalne, że możemy iść razem do Hogsmeade.
No bo jesteśmy przyjaciółmi… Prawda?

- Jasne – powiedziała w końcu, kończąc przedłużającą się ciszę.
Miała wrażenie, że Zabini odetchnął z ulgą. Uśmiechnęła się do niego.

~*~

Perspektywa Scorpiusa

Wpatrywałem się w Weasley i Zabiniego, rozmawiających przed wejściem do Wielkiej Sali. Byłem wściekły, o czym przekonał się jeden ze Ślizgonów, którego omal nie pobiłem, gdy przez przypadek uderzył mnie ramieniem. Jestem pewien, że następnym razem będzie zwracał większą uwagę na to, jak łazi.
Jak ona mogła sobie tak spokojnie stać tam i flirtować z Zabinim, podczas gdy dookoła tyle się działo!? Mam na myśli te cholerne kostki Rubika! Aż mną nosiło, kiedy przypominałem sobie wczorajszą rozmowę z Jose.

Mignęła mi ciemna czupryna Gonzalesa. Obejrzałem się za siebie, dopadając go.
- Tu jesteś – burknąłem. Chwyciłem go mocno za ramię i pociągnąłem, przypierając do ściany. Nie mocno, nie zamierzałem się z nim bić, ale na tyle odważnie by poczuł, że czas na spowiedź.
- Ty, kolego… miałeś znaleźć informacje o snach, które miewam od czasu do czasu – powiedziałem, odsuwając się na krok. Gonzales wyprostował się, poprawił ubranie i przemówił:
- Owszem, miałem. Ale nic nie znalazłem.
Przyjrzałem się jego twarzy o latynoskich rysach. Wyglądał na spokojnego i pewnego swoich słów. Zapewne każdy dałby się nabrać, ale nie ja.
Nie lubię, kiedy ktoś mnie okłamuje. Nie wiedzieć czemu, wywoływało to we mnie zdenerwowanie, które z kolei objawiało się agresją. Do tego dochodziło jeszcze rozdrażnienie, wywołane przez tajemnicze kostki. Kto by się nie wkurzył? Dlatego też, kiedy tylko odkryłem, że nie mówił mi prawdy… warknąłem wściekle i przycisnąłem go do ściany. Jęknął, bo nie spodziewał się takiego ataku. Uczepił się moich rąk, próbował się wyrwać.
- Nie okłamuj mnie, Jose. Potrafię stwierdzić, kiedy to robisz – powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
Utkwił we mnie swoje brązowe oczy.
- Nie wiem, o czym mówisz – wycharczał.
Naparłem jeszcze mocniej.
- Czym są te cholerne kostki?! – warknąłem. Byłem naprawdę wściekły.
- Nie wiem! – wrzasnął, nie bez problemu. Przyciskałem mu przedramię do klatki piersiowej tak mocno, że z pewnością musiał mieć trudności z oddychaniem.
- Kłamiesz! Wiem, że kłamiesz!
Przez chwilę żaden z nas się nie odezwał. Gonzales próbował się wyrwać z mojego uścisku, stękając i szamocząc się, a ja nie pozwalałem mu za bardzo się ruszać. W końcu jednak zmęczył się, na jego twarzy zawitały pierwsze krople potu, dostał zadyszki. Wydawało mi się, że pobladł, dlatego zmniejszyłem nieco nacisk. Nie chciałem, żeby zemdlał, bo wtedy na pewno nic bym z niego nie wycisnął.
- Dobra! – warknął Jose, uderzając mnie w łokieć. Wypuściłem go, a on odkaszlnął.
- Co wiesz? – spytałem.
- To nie są zwykłe kostki Rubika… Są podrasowane – powiedział, rozmasowując miejsce, w którym przyciskałem swoją rękę.
- Podrasowane? Jak?
Przyjrzał mi się, po czym niechętnie odpowiedział:
- Nazywają się… Bliźniaczymi Kostkami. Występują w parach i mają wbudowany system rozpoznawania dotyku.
- Jak znicz? – spytałem, mrużąc powieki.
- Podobnie.
- Po co?
Gonzales zaczerpnął powietrza.
- Kiedy dwie pasujące do siebie osoby dotkną przynajmniej jedną z nich, obie kostki otrzymują informacje o tym dotyku. Wtedy system rozpoznawania jest zamykany i kostki zaczynają inny proces, który objawia się świeceniem ułożonych ścian.
- Dwie pasujące do siebie osoby? – Moje pytanie było czysto retoryczne. Nie jestem idiotą, zrozumiałem, co miał na myśli. Nie mogłem jednak tego pojąć. Jak dwie zwykłe kostki mogły dopasowywać do siebie ludzi? Jakim cudem to funkcjonowało?
I jeszcze jedno…
- Co się stanie, kiedy zaświecą się wszystkie ściany? – spytałem, mając niejasne wrażenie, że znam odpowiedź na to pytanie… i wcale mi się ona nie podobała.
Gonzales westchnął, ale nic nie powiedział. Widać było, że nie czuł się swobodnie mówiąc mi to wszystko.
- Jose! Nie wkurzaj mnie. Co się stanie, kiedy ułożą się wszystkie ściany?
- Wtedy proces się zakończy, a wy… Ty i Weasley zakochacie się w sobie.
Poczułem się, jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody. Jakby przywalili mi młotem. Jakby…
- To nie jest możliwe. Kostki musiały się pomylić, ja i Weasley z pewnością do siebie nie pasujemy – powiedziałem.
- Kostki się nie mylą – odpowiedział poważnym tonem.
Przyjrzałem się mu, mówił prawdę.
Prychnąłem. Nie było absolutnie żadnej możliwości, abym zakochał się w Weasley. Po pierwsze: ja się nie zakochuję. Nigdy, przenigdy. Nie wierzę w takie pieprzenie. A nawet gdybym wierzył, nie miałbym ochoty zachowywać się jak idiota. Bo tak właśnie wyglądają „zakochani”… jak kretyni. Po drugie: gdybym już miał się zakochać, to na pewno nie w Weasley. Na Slytherina! Weasley była rudą, wredną, irytująca, zadufaną w sobie, przemądrzałą Gryfonką. Wolałbym ugryzienie bazyliszka niż zauroczenie nią.
- Jak to powstrzymać? Musi być jakiś sposób…
- Nie wiem – powiedział Jose. Mówił szczerze.
Wezbrała we mnie wściekłość. Jak w ogóle do tego doszło?!

Z nerwów zacząłem tupać nogą, choć normalnie tego nie robię.
Nie rozumiałem, jakim cudem doszło do tego wszystkiego. I dlaczego dowiedziałem się o tym dopiero teraz?! Przecież już cztery ściany zostały ułożone! Nie mam za wiele czasu, żeby to wszystko odkręcić.
A Weasley oczywiście nic nie robiła sobie z tego zagrożenia. Spokojnie gawędziła z Zabinim, jakby fakt, że niedługo odbije nam szajba wcale jej nie dotyczył.

Chyba że nie wie…
Jeśli nie wie, trzeba ją natychmiast uświadomić!

Aż cały się trząsłem.
Przypatrywałem się uśmiechniętej Weasley i zadowolonemu Damianowi. Wyglądali, jakby coś między nimi było. Ona poufale dotykała jego ramienia, a on puszył się jak paw. Najwyraźniej dobrze czuli się w swoim towarzystwie, bo nie zauważyli nawet, że śniadanie niemal dobiegło końca.
I im dłużej spoglądałem na roześmianą Weasley, tym dobitniej docierało do mnie, że to nie przez aferę z kostkami czułem nerwowy niepokój. Coraz mocniej uderzał we mnie fakt, że chciałbym być na miejscu Zabiniego. Chciałbym rozmawiać z nią tak swobodnie, jak on. Chciałbym oglądać jej roześmiane oczy. Chciałbym zaprosić ją do Hogsmeade…

Hola, szalony hipogryfie!
O czym ty myślisz?! Przed chwilą narzekałeś na kostki, które chcą was połączyć, a teraz wymyślasz ckliwie frazesy o roześmianych oczach Weasley? Opanuj się!

Wzdrygnąłem się i oderwałem wzrok od ćwierkającej pary.

To pewnie przez te cholerne Bliźniacze Kostki! Agr! Trzeba się tym zająć…

Musiałem jak najszybciej coś z tym zrobić. Nie chciałem zamienić się w przygłupa, latającego za dziewczyną jak szczeniak za swoją panią. To nie wchodziło w grę! Co najwyżej to Weasley mogła pobiegać za mną.
Odwróciłem się i odszedłem do lochów.

~*~

Po lekcjach wyszedł na błonia. Odnalazł samotne drzewo i usiadł w cieniu konarów. Ciesząc się ładną pogodą, sięgnął do kieszeni i wyjął z niej mugolską harmonijkę. Przytknął ją do ust i dmuchnął. Ostre dźwięki przedarły się przez rozmowy innych uczniów.
Grając Have Mercy znowu czuł się beztrosko. Zapomniał o Julii i o tym, jak odrzuciła jego uczucia. Zapomniał o kuzynce, która obserwowała go ukradkiem myśląc, że on tego nie dostrzega. Zapomniał o Hugo, który snuł się za nim i prosił o grę w szachy czarodziejów. Zapomniał o wszystkim.
Uśmiechnął się pod nosem.
Nie minęło wiele czasu, kiedy przechodzący obok niego ludzie zaczęli zwracać uwagę na jego grę. Kilka dzieciaków zatrzymało się nawet, by posłuchać. Zobaczył też dwie dziewczyny, z którymi rozmawiał wcześniej w Pokoju Wspólnym i mimowolnie poczuł satysfakcję. Przypomniał sobie słowa starszego mężczyzny, którego spotkał kiedyś na ulicy. Bezdomny siedział na starym wiadrze i tupiąc nogą, grał tę właśnie melodię. Kiedy skończył, rzekł do zauroczonego muzyką Albusa:
- Harmonijka ma to coś, synu.
Wyglądało na to, że miał rację. Sądząc po zachwyconych minach dziewcząt, których przybywało w grupie zainteresowanych piosenką, Albus mógł stwierdzić z absolutną pewnością, że harmonijka ZDECYDOWANIE ma to coś.
 Nie przestawał grać, skupiony na melodii. Kiedy skończył, uśmiechnął się szelmowsko do uroczej blondynki z piątego roku. Emblemat na szacie wskazywał, że należała do Hufflepuffu.
- To było dobre – powiedziała, siadając zgrabnie obok niego. Płynnym ruchem głowy odrzuciła do tyłu swoje gęste włosy. – Możesz zagrać jeszcze coś. Coś wesołego – poprosiła.
Czując przypływ pewności siebie, oparł się wygodniej o pień i ponownie przycisnął harmonijkę do ust. Nie odrywając spojrzenia od zielonych oczu nieznajomej, zagrał Burn Your Bridges. Dziewczyna uśmiechnęła się i odwróciła wzrok, wyraźnie udając speszoną.
Kątem oka Albus zauważył, że ktoś jeszcze podszedł do grupki ciekawskich. Kiedy zerknął w tamtym kierunku, zauważył Julię. Wpatrywała się w niego, a z jej miny mógł odczytać zaskoczenie. Przypomniał sobie, że kiedyś grał dla niej. Dawno temu, w innym życiu.
Pokazując jej jak świetnie się bawi, chciał sprawić, żeby poczuła się osamotniona. Tak jak on się czuł po tym, co się wydarzyło w Hogsmeade.

~*~

Ben stał w cieniu drzew, z dala od wzroku wścibskich uczniów. Słyszał przytłumione dźwięki harmonijki i choć zazwyczaj mu to przeszkadzało, dzisiaj było nawet rękę. Potter zwrócił na siebie uwagę większości Hogwartczyków, dzięki czemu on mógł zająć się swoimi sprawami. Opierając się ramieniem o pień, obserwował zgromadzenie wokół Gryfona.
- Dobry jest – powiedziała Myrna, stając za nim. Nie odwrócił się, żeby na nią spojrzeć, ale wyczuwał jej obecność. Mówiła o Potterze, nie skomentował.
- Coś wiadomo? – zapytał.
- Jeśli coś wiedzą to dobrze się z tym kryją – odpowiedziała. Podeszła do niego i stanęła obok. Obrócił głowę i spojrzał na nią. Jak zwykle miała na sobie mnóstwo czarnego koloru. – Weasley zdaje się być zajęta Zabinim. A Malfoy… cóż, on po prostu jest sobą.
- Weasley ugania się za Zabinim? – spytał. W jego głosie słychać było zainteresowanie. Zmrużył powieki, jakby coś sobie przypomniał.
- Raczej on za nią.
Ben wydał z siebie dźwięk, który był połączeniem sylaby „hę” i prychnięcia. Następnie odwrócił się, kończąc tym samym rozmowę. Myrna usunęła się w cień, zniknęła, a on ruszył w stronę zamku.
Kiedy był już w środku, minął na schodach Malfoya. Ślizgon wyglądał, jakby miał sporo na głowie. Wyraźnie gdzieś się spieszył, lecz kiedy tylko go zauważył, przez ułamek sekundy na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Szybko odzyskał rezon i przybrał obojętną minę.
Ben uśmiechnął się ironicznie uważając, by Malfoy to zauważył.

~*~

Perspektywa Scorpiusa

Szedłem do biblioteki. Musiałem znaleźć jakieś rozwiązanie mojego kostkowego problemu. O ile wszystko to, co powiedział Jose było prawdą – a jestem pewien, że nie kłamał – nie zostało mi wiele czasu. Nawet nie byłem w stanie wyobrazić sobie tego, co mogłoby się stać, gdybym pozwolił kostkom się ułożyć.

Może powinienem powiedzieć Weasley? W końcu jej też to dotyczy.
Nie! Koniec. Nie będzie więcej rozmów z Weasley. Skoro kostki chcą nas połączyć, musimy ograniczyć nasze kontakty do… cóż, zera. Ostatnio coraz częściej ze sobą rozmawialiśmy, a to było nie do przyjęcia! Jak mogłem się tak zapomnieć?!
Poza tym, tylko by mi przeszkadzała. A jak powszechnie wiadomo, jeśli umiesz liczyć, licz na siebie.

Mijałem na schodach Franklina. Kiedy dotarło do mnie, że to on, na chwilę zapomniałem o kostkach. Przypomniałem sobie jak omal się nie udusiłem przez jego zaprawione orzechami babeczki. Właściwie tylko siłą woli nie rzuciłem się na niego z pięściami. Och, jak bardzo chciałbym złamać mu ten jego nos! Widocznie przez prosty źle mu się oddycha!

Jeszcze ten idiota czeka na egzekucję.
Wszystko na mojej głowie!

~*~

Scorpius przeglądał kolejne księgi poświęcone mugolskim zabawkom. Znalazł krótką notkę o kostkach Rubika, ale były to tylko podstawowe informacje, które już znał. O tym, że należy układać ściany kolorami dowiedział się w wieku pięciu lat.
Wzdychając z irytacji, zatrzasnął książkę i odstawił ją na półkę. Przez chwilę nie wiedział co robić. Stał więc pomiędzy regałami, podpierając się pod boki. Zastanawiał się, gdzie powinien szukać rozwiązania. Kiedy doszło do niego, że nie wymyśli nic konkretnego stojąc w jednym miejscu, zaczął kierować się w stronę wyjścia z alejki. Pomyślał, że jeśli zobaczy jakiś tytuł, który nie będzie bezpośrednio odnosił się do Mugoli, może wtedy rozwiąże zagadkę.
Najbardziej śmieszyło go to, jak bardzo ironiczna była ta cała sytuacja. Kostki Rubika stanowiły łamigłówkę, dla niektórych były nie lada wyzwaniem. On jednak potrafił ułożyć je w ciągu niecałej minuty! Jeśli zaś chodziło o miłosną otoczkę, cóż… tutaj nie mógł się wykazać. Sprawa z Bliźniaczymi Kostkami – to dopiero była zagwozdka!
Wszedł w aleję z literą „M” i niemal od razu się zatrzymał. Jego wzrok potoczył się po szczupłych łydkach, wzdłuż bladych ud, zasłoniętych w połowie spódniczką, poprzez wąską talię i zaznaczony biust, aż do długiej szyi, wyeksponowanej dzięki spiętym z tyłu włosom. Przełknął ślinę uświadamiając sobie, że właśnie w tym momencie… Weasley naprawdę go pociągała.
Trzymała w dłoniach egzemplarz „Magicznych wynalazków”. Książka była w dość dobrym stanie, co mogło sugerować, że nie często z niej korzystano.
- Weasley… Potrzebuję tej książki – powiedział zachrypniętym głosem, podchodząc do niej. Chrząknął, udając, że nic się nie stało.
- Poczekaj aż skończę – odparła, nawet na niego nie patrząc.
Przyglądał się, jak drobnymi palcami sunęła po zapisanych stronach. Zastanawiał się, czy naprawdę to wszystko czytała, czy tylko wychwytywała wzrokiem niektóre słowa i – uznawszy, że nie są przydatne – przewracała stronę. Szło jej to tak szybko, że bliższa mu była ta druga teoria.
- Skończyłaś już? – spytał, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo wstrząsnął nim jej widok. Chciał jak najszybciej zabrać książkę i oddalić się od niej.
- Jeszcze nie – burknęła.

To pewnie przez te pieprzone kostki!
Zabiję ją. Wszystko przez nią. Gdyby mi jej wtedy nie dała, nie mielibyśmy teraz takich problemów. Normalnie, zwyczajnie ją uduszę…
Zaraz po tym jak ją pocałuję…
Stop!

- Czego tak w ogóle szukasz? Nie możesz sobie znaleźć innej książki? – Nachylił się, zaglądając jej ponad ramieniem. Otoczył go zapach truskawek, tak charakterystyczny dla niej. Już kiedyś to zauważył. Musiała używać jakiegoś mocno pachnącego szamponu.
- Czegoś na temat tych cholernych kostek. Trochę zaczęły mnie irytować te dziwne podróże… w snach i na jawie – powiedziała.
- Właściwie sny nie były takie złe… - mruknął cicho. – Dobrze wiedzieć, że przynajmniej w sypialni pokazujesz trochę ciała.

Nie… Nie powiedziałem tego na głos…

Otworzyła szeroko oczy i spojrzała na niego z taką miną, jakby chciała go zamordować. Przez chwilę myślał, że trzaśnie go książką w łeb. Odsunął się od niej na bezpieczną odległość.
- Jesteś obleśny – powiedziała tylko, wracając do lektury.
- Bo wyraziłem aprobatę na temat twojej koszuli nocnej? – spytał. Nie odpowiedziała. Nachylił się ponownie, zatapiając się w słodkim zapachu jej włosów.
Kiedy zaglądał do książki coś interesującego przykuło jego uwagę.
- Ha – mruknął.
Weasley zmarszczyła brwi i, zerknąwszy na niego, odskoczyła, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że stał tak blisko niej.
Wyrwał lekko księgę z jej dłoni.
- Patrz… - powiedział, wskazując palcem numery stron. Na lewej kartce widniała liczba 26, a na prawej 29. – Brakuje stron – dodał.
Ruda przybliżyła się, przyjrzała dobrze „Magicznym wynalazkom”.
- Masz rację…
- No pewnie, że mam – powiedział.

I chyba wiem, gdzie znajdę brakujące kartki.

Zatrzasnął książkę, oddał ją Gryfonce i ruszył w stronę wyjścia.
- Ej, gdzie idziesz? – zawołała za nim, za co została skarcona przez panią Pince.

~*~

W Pokoju Wspólnym nie zastał wiele osób. Znalazł jednak tą, której szukał.
- Jose… - zawołał, przeciągając ostatnią literkę niczym psychopatyczny morderca, przywołujący swoją ofiarę. Gonzales podniósł głowę i spojrzał na Malfoya ponad ramieniem. Wyglądał na zaskoczonego.
- Co znowu? – zapytał, odkładając na bok Proroka Codziennego.
Scorpius podszedł do niego, usiadł nieopodal. Jego ruchy były przemyślane, dokładne i bardzo powolne. Zachowywał się jak drapieżnik czający się w krzakach. Obserwował swoją ofiarę i czekał na odpowiedni moment.
- Znasz książkę „Magiczne wynalazki”? – Malfoy spojrzał prosto w ciemne oczy Gonzalesa. Jose milczał. – Tak się składa, że zniknęło z niej kilka stron. Wiesz coś o tym?
Latynos westchnął. Chyba zaczynało do niego docierać, że powinien od razu powiedzieć wszystko. Z Malfoyem nie dało się wygrać, zbyt dobrze znał zasady gry.
- Nie mam ich. Shila je wyrwała i zabrała ze sobą – wyjaśnił.
- Co zawierały? – zapytał blondyn, przekrzywiając lekko głowę.
- Właściwie wszystko to, co ci powiedziałem poprzednio. To jedyne źródło informacji o Bliźniaczych Kostkach. Nie są one zbyt popularne…
- Wcale się nie dziwię – mruknął Scorpius. Skrzyżował nogi. – Było tam coś, co pomogłoby mi zakończyć tą całą… farsę?
- Nie. I nie wiem, gdzie możesz się tego dowiedzieć – powiedział Gonzales.
Malfoy cmoknął z niezadowolenia. Znowu zaczynał się denerwować.

Te cholerne kostki wpędzą mnie w chorobę!

- Lepiej dobrze się zastanów, Jose. Nie zamierzam dopuścić do tego, co podobno wyczyniają te kostki. – Malfoy wstał ze swojego miejsca i wycelował palcem w przyjaciela. Następnie szybko skierował się do dormitorium.
- Na pewno się nie zakocham… I na pewno nie w Weasley – rzucił na odchodne.
Jose zerwał się z fotela.
- Dlaczego tak się przed tym wzbraniasz? Miłość jest dobra – powiedział, nie rozumiejąc zachowania kolegi. – Zakochanie się to takie przyjemne uczucie…
- Serio? I co ci ono dało? – warknął Scorpius, odwracając się i rzucając mu wkurzone spojrzenie. Latynos odchylił się, zaskoczony. – Bo jak na razie chodzisz ze spuszczoną głową, jak pobity szczeniak, bo jakaś panna dała ci kosza.
Jego słowa zawisły w powietrzu. Gonzales wyglądał, jakby ktoś dźgnął go nożem. Pobladł i stracił ten rozmarzony wyraz twarzy.
- Świetnie. Rób, co chcesz, ale mnie w to nie mieszaj – warknął w końcu, wymijając Malfoya.

~*~

Specjalnie dla Was, duża dawka Scorpiusa Malfoya! :D Widzicie, jak ja o Was dbam? 
Rozdział miał się pojawić wczoraj... Już nawet miałam wcisnąć "opublikuj", kiedy pomyślałam, że... trochę Was przetrzymam :P Bo jak Was zacznę rozpieszczać, to mi żyć nie dacie :D 
Mam nadzieję, że się Wam podobało.
Pozdrawiam serdecznie.  

19 lipca 2014

51. Krzywe zwierciadło

- Och, fuj! – zawołała, krzywiąc się.
- Serio, Weasley? „Och, fuj”? – zironizował Malfoy, spoglądając na nią. – Nie udawaj, że nigdy tego nie robiliśmy – dodał, unosząc do góry brew. Rose posłała mu zniesmaczone spojrzenie.
- Nie udaję… Ale oglądanie, jak oni to robią… to całkowicie co innego – powiedziała poważnie, poprawiając koszulę.
Malfoy uśmiechnął się półgębkiem.
Znaleźli się na szkolnych błoniach. Słońce znajdowało się wysoko na niebie, ptaki szybowały ponad koronami wysokich drzew, a tafla jeziora wydawała się leniwie spokojna. Uczniowie siedzieli na trawie lub kocach, korzystając z ładnej pogody. Młodsi ćwiczyli ruch nadgarstka przy zaklęciu Wingardium leviosa, inni czytali książki lub plotkowali.
Jednak uwaga Scorpiusa i Rose skupiła się na parze siedzącej pod rozłożystym dębem i całującej się. Nie trzeba było bardzo się wysilać, by rozpoznać rude włosy dziewczyny i jasne kosmyki chłopaka. Herb Slytherinu na jego piersi mógł dodatkowo naprowadzić obserwatorów na dobry trop.
- Okej, to jest kompletnie idiotyczne. Nigdy nie… nie publicznie – powiedziała Rose, zacinając się w połowie zdania. Najwyraźniej miała problem z wypowiedzeniem pewnych słów na głos. Malfoy parsknął cicho. – Co my tu w ogóle robimy? Jeśli to jakiś żart, to muszę przyznać, że jest wyjątkowo kretyński – mówiła dalej.
- Uspokój się… Coś mi się wydaje, że to te cholerne kostki – powiedział Malfoy, rozglądając się po błoniach. Zmrużył powieki przed oślepiającym go słońcem. Hogwart górował nad nimi, rzucając długi cień na jezioro. – Mam wrażenie, że chcą nam pokazać, jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy się nie kłócili od pierwszego dnia szkoły… - dodał, spoglądając na nią z ukosa.
- Od kiedy jesteś znawcą tych rzeczy? – zapytała ironicznie, podpierając się pod boki. – Nie podoba mi się ta wizja. Ty i ja? Błagam.
- Skąd wiesz? Przecież od zawsze się kłócimy – stwierdził luźno.
- Nie bądź taki mądry – burknęła, odwracając się od niego. Skopiowała jego wyraz twarzy i poruszyła śmiesznie ustami, przedrzeźniając go. Zerknęła na ich lustrzane odbicia, skrzywiła się. Nie potrafiła sobie wyobrazić przyjaźni z Malfoyem, ani… umawiania się z nim. To było dla niej taką samą abstrakcją jak śnieżyca na Saharze.
Wywróciła oczami młynka, odwracając się. Nie chciała już na nich patrzeć.
Zmarszczyła brwi dostrzegając w niewielkiej odległości Shilę, spacerującą z Willow. Azjatka spojrzała na Malfoya i Weasley, siedzących pod dębem, i nawet się nie uśmiechnęła. To był tylko zwykły rzut okiem, bez cienia ciekawości, zażenowania, obrzydzenia… Ot, jakby mijała ludzi na ulicy.
Rose zmarszczyła czoło. Ishihara przeszła obok dębu, nie przywitała się. Rose doszła do wniosku, że alternatywna wizja jej życia nie uwzględniała przyjaźni między nią i Shilą. Bardzo jej się to nie spodobało, nie chciała nawet myśleć, że było to w jakikolwiek sposób możliwe. Przecież były dla siebie jak siostry.
- Okej, panie Mądry… Skąd pewność, że to kostki nam to robią? – spytała, obracając się i spoglądając na blondyna. Ślizgon zwrócił się do niej, ale wciąż patrzył na oddalających się Zabiniego oraz Gonzalesa.
- Nie mam pewności… Mam przeczucie – powiedział, rzucając jej szybkie spojrzenie.
- Przeczucie? Mam zaufać TWOIM przeczuciom? – Rose skrzyżowała ręce na piersiach.
- Jakiś czas temu wysłałem Gonzalesa do biblioteki, żeby się czegoś dowiedział… o tych snach – oznajmij, patrząc jej w oczy. Nie wyjaśnił, o jakie sny mu chodziło, ale nie musiał tego robić. Rose doskonale wiedziała, o czym mówił. – Miał się do mnie zgłosić, jakby coś znalazł, ale jak teraz o tym pomyślę…
- Niech zgadnę… nie zgłosił się – dokończyła Weasley za niego. Malfoy kiwnął głową, odwracając wzrok i odnajdując Gonzalesa. – Świetnie…
Zapadła cisza. Rose rozejrzała się po błoniach. Musiała być sobota, bo nikt nie śpieszył się z powrotem do zamku. Kiedy jeszcze raz się obróciła, ponownie ujrzała całujących się – alternatywnych - Rose i Scorpiusa. Skrzywiła się. Ile można?
- Dobra, koniec. Mam już dość. Jak się stąd wydostać? – zapytała, podenerwowana. Malfoy spojrzał na Hogwart.
- Chyba czas uzyskać kilka odpowiedzi – powiedział złowrogo. Weasley podniosła na niego zaskoczone spojrzenie, a chwilę później jej wnętrzności skręciły się. Świat zawirował, kolory zlały się w jedną brunatną plamę.

~*~

Shila wspięła się po schodach, stając przed wejściem do sowiarni. Już zanim weszła na szczyt zauważyła uchylone drzwi, zmarszczyła czoło.
- Rose? – spytała, kładąc dłoń na drzwiach. Pchnęła je.
Ruda leżała na podłodze. Źdźbła suchej trawy, przyniesione przez sowy, wplątały się w jej włosy, ręce i nogi miała rozłożone na boki. Była blada, a co kilka sekund jej ciało wzdrygało się, niczym rażone zaklęciem.
- Na miecz Gryffindora! Rose! – zawołała Ishihara, podbiegając do przyjaciółki. Upadła na kolana tuż obok niej i pochyliła się, klepiąc dziewczynę po policzku. – Rose! Co ci jest? Obudź się!
Potrząsnęła ramionami Rudej, ale nic to nie dało. Z przerażeniem odkryła, że jej skóra jest nienaturalnie chłodna.
- O nie… - szepnęła, czując narastającą w jej wnętrzu panikę.
Już chciała wybiec, by znaleźć pielęgniarkę, kiedy Weasley szarpnęła się i usiadła, chwytając łapczywy łyk powietrza.
- Rose! – krzyknęła Shila przez zaciśnięte gardło. Rzuciła się na dziewczynę, przytulając ją mocno.
- Udało się – powiedziała cicho Ruda.
- Co się udało? Wystraszyłaś mnie na śmierć! – stwierdziła Azjatka, odsuwając się od przyjaciółki. Zauważyła, że znów robiła się ciepła, a na policzki występował zdrowy rumieniec. Shila odetchnęła z ulgą.
Rose spojrzała na Shilę.
- Udało się. W końcu się stamtąd wydostałam – wyjaśniła. Shila skrzywiła się.
- Skąd? – zapytała.
- Z tego durnego snu… wizji… Sama nie wiem.
Ishihara uniosła do góry brew. Zastanowiwszy się chwilkę, sięgnęła do swojej torby.
- Chyba wiem, o czym mówisz – oznajmiła, wyciągając w jej stronę kostkę. Światło wciąż pulsowało. Rose otworzyła usta ze zdumienia. – To już czwarta ściana.
Shila odebrała sześcian i przyjrzała się mu. W jej oczach pojawił się zielony refleks.
- Jak myślisz, co się stanie, kiedy ułożą się wszystkie ściany? – spytała Shilę, wciąż wpatrzona w łamigłówkę.
Shila przygryzła wargę, przypominając sobie swoją rozmowę z Jose.

 - No dobrze, ale skąd wziął się ten kamień i piasek?
- To nie są zwykłe sny. Przeprowadzono szereg badań, ale nie potrafiono dokładnie stwierdzić, co się wtedy dzieje. To jest jak… Jakby wcale nie śnili, tylko przenosili się do jakiejś innej czasoprzestrzeni. Mogą wtedy coś zabrać z tego snu. Za każdym razem, kiedy dopasowane osoby zbliżą się do siebie, jedna ze ścian układa się i zaczyna pulsować kolorowym światłem. Kiedy wszystkie ściany się ułożą, proces zostanie ukończony. Zakochają się w sobie na amen.*

- Nie wiem – rzekła.
Tak naprawdę nie odczuwała tego, jako kłamstwo. Teoria Jose była tylko domysłem, nie posiadali żadnych rzeczywistych dowodów i – choć brzmiała dobrze – miała kilka luk. Rose i Malfoy wcale nie musieli się w sobie zakochiwać… równie dobrze mogli się pozabijać. Mogło też nie wydarzyć się nic. Przecież w tej książce nie było wiele na ten temat, prawda?
Shila miała poważną minę. Rose spojrzała na nią krótko, a potem jęknęła i przycisnęła dłoń do potylicy.
- Co się stało? – spytała zaniepokojona Ishihara.
- Musiałam się rąbnąć… Ałł!... jak upadłam – stęknęła Weasley.
- Pokaż. – Shila przesunęła się i delikatnie odgarnęła włosy Rose. Nie zauważyła krwi, ani nawet siniaka. – Przeżyjesz – stwierdziła.
- Pocieszające – mruknęła Rose, podkurczając nogi i szykując się do wstania. – Dobra, pomóż mi się podnieść…
Shila podała jej dłoń, równocześnie zastanawiając się, czy nie powinna w jakiś delikatny sposób wyjaśnić Rose co się działo z nią, Malfoyem i Bliźniaczymi Kostkami.

~*~

Perspektywa Scorpiusa

Odzyskałem przytomność.
Przez chwilę czułem się jak nurek, który stracił orientację pod wodą. Łapczywie chwyciłem powietrze, nie do końca rozumiejąc, co się wydarzyło. Przed oczami wciąż miałem czarną plamę, która powoli rozpływała się w mgłę, by ostatecznie zniknąć. Kiedy mój wzrok powrócił z ulgą przyjąłem fakt, że znajdowałem się w swoim dormitorium i leżałem na łóżku.
Mój oddech normował się. Ostrożnie usiadłem na krawędzi materaca, przecierając dłonią twarz. Prorok Codzienny zsunął się z moich kolan na podłogę, ale nie przejąłem się tym. Rozejrzałem się dookoła, pokój był pusty i cichy.

Dlaczego tu nigdy nikogo nie ma?

Rozejrzałem się. Nie trudno było przeoczyć pulsującą zielonym światłem kostkę Rubika. Westchnąłem, uśmiechając się półgębkiem. Tak jak podejrzewałem, to ustrojstwo miało coś wspólnego z moją wyprawą do alternatywnego świata, w którym to ja i Weasley… JA! I Weasley. To nawet brzmi komicznie.
Choć trzeba przyznać, że prezentowałem się nienagannie, kiedy ta szurnięta wersja mnie całowała szurniętą, nie-tak-całkiem-odbiegającą-od-rzeczywistości Weasley. Dobrze wiedzieć, że przynajmniej to pozostało bez zmian w tym krzywym zwierciadle.
Wstałem, ale najwyraźniej zrobiłem to za szybko, bo znów pociemniało mi przed oczami. Odczekawszy chwilę, wyszedłem. Zamierzałem odszukać Gonzalesa i porządnie się z nim rozmówić. Przecież powierzyłem mu bardzo ważne zadanie! Nic mi do tej pory nie powiedział, a powinien już dawno coś znaleźć.
Miałem dość tych dziwacznych snów i omdleń, w których widziałem zakrzywioną rzeczywistość. Nie było absolutnie żadnej możliwości, aby to, co przed chwilą zobaczyłem w mojej głowie, mogło zaistnieć naprawdę. Żadnej, powtarzam. I jasne, Weasley mogła mieć nogi, na których lubiłem zawiesić wzrok, mogła wyglądać… lepiej, niż w pierwszej klasie, mogła dobrze całować… Ale to nie znaczyło, że powinniśmy robić to częściej!

Choć nie widzę przeciwwskazań. Naprawdę dobrze całuje. I smakuje… co to jest za smak? Porzeczki? Tak, wydawało mi się, że ostatnim razem to były porzeczki.
Stop! Malfoy, o czym ty w ogóle myślisz?!

Pokręciłem głową. Zaczepiłem jakiegoś czwartoklasistę.

Kto by się przejmował, jak ma na imię.

- Ej, ty. – Chłopak spojrzał na mnie, unosząc brew. Tak, tak, za pewne nie sądził, że kiedykolwiek się do niego odezwę. I pewnie nigdy bym tego nie zrobił, ale potrzebowałem informacji. – Widziałeś Gonzalesa?
- Ostatnio na kolacji – powiedział spokojnie.
- Dobra, spadaj. – Kiwnąłem na niego głową. Wzruszył ramionami i odmaszerował.
Rozejrzałem się po Pokoju Wspólnym, ale Jose nigdzie nie zauważyłem.

Gdzie się podział ten pacan?

Zacząłem zastanawiać się nad najbardziej możliwymi opcjami. Jose rozstał się z Ishiharą, więc szanse na to, że są teraz gdzieś razem były… poniżej zera. Kolacja już się skończyła, nie miał po co siedzieć w Wielkiej Sali. Wszyscy jego znajomi byli tutaj. Ostatnim miejscem, w którym mógł być…
- Pusta sala w lochach – mruknąłem cicho, przechodząc przez Pokój Wspólny.
Przemierzając korytarze, rozglądałam się, aby mieć pewność, że się z nim nie minę. W międzyczasie rozmyślałem o tym, co pokazały nam kostki. W krzywym zwierciadle ja i Weasley byliśmy przyjaciółmi.

I zdaje się, że też coś więcej.

Straciliśmy jednak tych, na których w jakiś sposób nam zależało. Zauważyłem, że kiedy na błoniach mijała nas Ishihara z tą dziwną Krukonką… Ładna, skubana, jest… to nie przywitała się z Weasley. W rzeczywistości wszędzie chodziły razem i zawsze ze sobą rozmawiały. Zabini też nic nie powiedział.
Jeśli to, co powiedziałem Gryfonce… o tym, że tak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy się nie kłócili od pierwszego dnia szkoły… Jeśli to było prawdą, oznaczałoby to, że bylibyśmy całkowicie innymi osobami. Różnilibyśmy się tak bardzo od tego, jacy jesteśmy dzisiaj, że na pewno zmieniłyby się nasze poglądy i zapatrywania na przyjaźnie. Może nawet nigdy nie polubiłyśmy swoich obecnych znajomych. Co by z tego wynikło?
Tak naprawdę nie potrafiłem sobie wyobrazić mojego życia bez Gonzalesa i Zabiniego. Czy uważałem ich za przyjaciół? Cóż, według mojej definicji przyjaźni byli idealni. Mogłem na nich liczyć, wykonywali moje polecenia, ale potrafili też myśleć za siebie.
Ale… Damiana  znam od dziecka, chyba trudno byłoby go nie mieć przy sobie. Nasi rodzicie się znali, na pewno bylibyśmy przyjaciółmi.
Z drugiej jednak strony zyskalibyśmy innych znajomych. No i siebie, jakkolwiek to brzmi.

Ciekawe czy mielibyśmy o czym rozmawiać? Jakoś trudno mi to sobie wyobrazić. Chyba że cały czas poświęcalibyśmy całowaniu… i innym rzeczom. Ciekawe, czy ja i Weasley z krzywego zwierciadła…

Mignęła mi ciemna czupryna Gonzalesa. Obejrzałem się za siebie, dopadając go.
- Tu jesteś – burknąłem. Chwyciłem go mocno za ramię i pociągnąłem, przypierając do ściany. Nie mocno, nie zamierzałem się z nim bić, ale na tyle odważnie by poczuł, że czas na spowiedź.

~*~

Perspektywa Rose

Wpatrywałam się w kostkę, która przestała już świecić. Teraz wyglądała jak zwykła mugolska łamigłówka. Zastanawiałam się, czym tak naprawdę była. Wciąż nie miałam zielonego pojęcia, co mogło oznaczać samoistne układanie się ścian, ani jaki związek miały ze sobą obie kostki – moja i Malfoya. I chyba właśnie to tajemnicze powiązanie intrygowało mnie najbardziej.
Dlaczego wybrały akurat mnie i jego? Tak bardzo odmienne i nie pasujące do siebie osoby. Cokolwiek kostki chciały osiągnąć… z naszą dwóją było to niemal niemożliwe.
- Hej, Shi… - powiedziałam, wpatrzona w kostkę. – Jak myślisz, o co w tym wszystkim może chodzić?
Nie odwróciłam się do niej, ale wyczułam, że na mnie spojrzała. Przez chwilę nic nie mówiła.
- O miłość. – Jej głos był cichy i spokojny. Zaskoczona, obróciłam się. Przyjrzałam się przyjaciółce, a ona najwyraźniej speszyła się i wzruszyła ramionami, unikając mojego wzroku. – Nie wiem. Skoro teraz pokazały wam coś takiego… Dlaczego nie pójdziesz do biblioteki i tego nie sprawdzisz? – zapytała. Nie wiem, czy mi się to wydawało, ale przez moment miałam wrażenie, jakby pożałowała swoich słów. Zrobiła dziwną minę, krzywy grymas.
Zastanowiłam się chwilę. Właściwie miała racę, dlaczego do tej pory jeszcze tego nie sprawdziłam? Mogłam już od dawna znać odpowiedź na wszystkie nurtujące mnie pytania. Gdzie się podziała moja ciekawość?
Odnotowałam w pamięci, aby następnego dnia po lekcjach odwiedzić bibliotekę. O ile pani Pince pozwoli mi wejść. Wciąż pamiętała wydarzenia z Wielkiej Sali.

A jeśli to, co powiedziała Shila było prawdą?

Ta myśl przyszła całkowicie niespodziewanie. Z wrażenia aż zachłysnęłam się własną śliną. Odkaszlnąwszy, zaczęłam przypominać sobie wszystko to, co powiedział Malfoy i co pokazały nam kostki.
Ślizgon twierdził, że wizja, której oboje doświadczyliśmy, mogła być alternatywną wersją naszego życia, jeśli nie kłócilibyśmy się tak często. Nie chciałam w to wierzyć. Sam pomysł umawiania się z Malfoyem był absurdalny, ale najbardziej nie podobało mi się oziębłe zachowanie tamtej Shili względem tamtej Rose. Dlaczego się nie przyjaźniłyśmy? Czy możliwe było, że zyskując… aprobatę Malfoya, straciłam przyjaciółkę? Dlaczego?
A jeśli tak wyglądałaby moja sytuacja w szkole… to jak by się to odniosło do życia poza Hogwartem?

Ciekawe co moja mama powiedziałaby na ten temat… Albo mój tata. Ha! To by mogło być niezłe widowisko.

Mimo wszystko odczuwałam pewien dreszczyk emocji. Kiedy myślałam o mnie i Malfoyu przypominałam sobie nasz pocałunek pod wodospadem. Nigdy wcześniej nie przeżyłam czegoś takiego. W tamtym momencie czułam w sobie więcej magii niż kiedykolwiek podczas nauki w Hogwarcie. I jeśli moje alternatywne życie byłoby wypełnione tego rodzaju uczuciami… Mogłoby być nawet przyjemne.

Wróć! O czym ty mówisz, Weasley!

~*~

Hermiona siedziała na bujance, przytulając do siebie poduszkę. Wdychała intensywny zapach maciejek, rosnących w ogrodzie, i poddawała się upajającej ciszy. Jednym dźwiękiem, który do niej docierał, był trzepot skrzydeł motyli nocnych.
- Co tu robisz? – spytał Ron, stając w drzwiach domu. Oparł się o ścianę, w jednej dłoni trzymał kubek z herbatą.
Hermiona spojrzała na męża. Rude włosy nie miały już tak wyraźnej barwy jak w czasach szkoły, a wokół ust widoczne były zmarszczki, które uwydatniały się przy uśmiechu. Mimo upływu czasu wciąż czuła przyjemne ciepło, kiedy znajdował się blisko niej.
- Odpoczywam – powiedziała cicho, uśmiechając się do niego. Przekrzywiła głowę, obserwując jak podchodzi do niej i siada obok. Przytuliła się do jego boku, a on otoczył ją ramieniem.
Oboje westchnęli.
Drogą przechodził Rufus. Spojrzał przelotnie na Hermionę, ale z daleka nie była w stanie zauważyć jego twarzy. Nic nie powiedział, nie przywitał się, jak zawsze. Po prostu poszedł dalej. I choć jego zachowanie na nic nie wskazywało, Hermiona poczuła się, jakby przyłapał ją na złym uczynku.
Wyparła z głowy te myśli i mocniej wtuliła się w Rona.

~*~

Daisy nie mogła spać. Przewracała się z boku na bok, co chwilę zdejmując z siebie kołdrę. Nie mogła się zdecydować, czy było jej gorąco, czy zimno. Raz się rozpływała, za moment znów trzęsła. Kilka razy poprawiała poduszkę, ale nawet to nie spowodowało, że poczuła się komfortowo.
W końcu westchnąwszy, usiadła na brzegu łóżka.
Rozejrzała się po dormitorium. W pokoju było ciemno, słyszała tylko tykanie zegara i spokojne oddechy jej śpiących współlokatorek. Smuga księżycowego światła wpadała do środka, oświetlając kawałek podłogi, na której leżało coś bliżej niezidentyfikowanego, tworzącego jedynie ciemną plamę.
Nagle poprzez ciszę przedarł się wyraźny wrzask kruków. Przestraszona, odwróciła się w stronę okna, instynktownie chwytając swój łańcuszek w kształcie półksiężyca, wiszący na jej szyi. Robiła to mimowolnie, kiedy się wystraszyła, jakby właśnie ten kawałek srebra mógł ją obronić przed złem.
Widziała fragment ciemnego nieba, po którym sunęły mroczne cienie. Zmarszczyła czoło i powoli przysunęła się w stronę okna. Oparłszy dłoń o chłodną taflę, przycisnęła czoło do szyby, obserwowała. Próbowała rozpoznać kształty, ale było zbyt ciemno.
Kiedy ogromny ptak walnął w parapet, omal nie dostała zawału. Wrzasnąwszy krótko, odskoczyła, upadając na łóżko. Oddychała szybko, czując przyprawiający o zawrót głowy przypływ adrenaliny.
Kendra chrapnęła, po czym podniosła głowę i sennie spytała:
- Czemu krzyczysz?
Daisy trzymała dłoń na piersi, wyczuwając przyspieszony puls.
- Słyszałaś to? Ten ptak przywalił w ścianę! – szepnęła rozgorączkowana.
- To dobrze. Bobby lubi chrupki – mruknęła Kendra, po czym opadła z powrotem na poduszki i ponownie chrapnęła. Daisy spojrzała na nią, uświadamiając sobie, że nie było sensu prowadzić dyskusji ze śpiącym człowiekiem.
Daisy przysunęła się ostrożnie do okna. Wielkie ptaki wciąż krążyły nad Hogwartem.

Dlaczego tylko ja dostrzegam to, że coś jest nie tak?! Wszystkie zwierzęta wariują, myszy uciekają z zamku, kruki wirują nad wieżami… O co chodzi?!
Dlaczego czuję, że niedługo wydarzy się coś strasznego?

Przełknęła ślinę. Przestraszyła się własnych myśli. Czarny cień na niebie przyprawiał ją o gęsią skórkę. Uzmysłowiła sobie, że czuła ogarniający ją strach, który powoli paraliżował jej umysł. Coś ściskało ją w żołądku i niemal wszystkie myśli podpowiadały, że powinna uciekać z Hogwartu. Dopóki jeszcze miała czas.
Wiedziała już, że tej nocy nie zaśnie.


* Rozdział 42. Magiczne wynalazki

~*~

Oto przedstawiam Wam 51. rozdział "Licencji na miłość", która dziś kończy 4 lata. Tak, tak, tyle czasu poświęciłam na napisanie jej, choć przyznać trzeba, że to jeszcze nie koniec. Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Jak zwykle zapraszam na FACEBOOKa, jeśli jeszcze ktoś tam nie był.

I mam dla Was niespodziankę. Z okazji czwartych urodzin, napisałam jeszcze jeden rozdział - 52. Ale nie wiem co z nim zrobić... Dlatego decyzję pozostawię Wam. Czy chcecie przeczytać go jeszcze dziś, czy jutro? A może za tydzień? :)