30 września 2011

26. Koniec o twarzy anioła


Uczniowie Hogwartu tłumnie zebrali się przed bramą wyjściową, tuląc twarze do ciepłych szalików i chowając zmarznięte dłonie w kieszenie płaszczów. Rozgrzewali się rozmową i śmiechami, czekając w kolejce aż woźny Filch zacznie wypuszczać ich do pobliskiej czarodziejskiej wioski. Hogsmeade o tej porze roku było przyozdobione gałązkami świerków i bombkami, a z piekarni unosiły się wspaniałe zapachy świeżych bochnów chleba, które w okresie przed Bożym Narodzeniem pachniały, zdawałoby się, intensywniej.
Shila stała w wydeptanej przez innych ścieżce w śniegu, przestępując z nogi na nogę. Miała na sobie brązowy płaszczyk, obszyty przy rękawach i kapturze ciemniejszego koloru futerkiem. Głowę ochroniła czerwoną czapką, do której dołączono w komplecie rękawiczki i szalik. Chowała brodę i usta przed mrozem, oddychając powoli zimnym powietrzem, które nieprzyjemnie szczypało w nos. Zniecierpliwiona czekała na swojego towarzysza, którym podczas tej podróży miał być Ślizgon, Jose Gonzales. Uśmiechnęła się pod nosem, oczami wyobraźni widząc minę Rose, kiedy by ich razem zobaczyła.
Znajomość z przyjacielem Malfoya rozwijała się bardzo powoli, ale Ishihara nie liczyła na nic szczególnego. Chłopak był uprzejmy i w niczym nie przypominał dupkowatych Ślizgonów, których spotykała niemal codziennie. Zachowywał się, jakby w ogóle nie pasował do swojego domu i chyba właśnie dlatego postanowiła się z nim zaprzyjaźnić. Wspólne wyjście do Hogsmeade jakoś samo się nasunęło, kiedy Albus zakomunikował jej, że nie wybiera się do wioski, a Hugo powiedział, że pójdzie z Daisy. Jak się później okazało, Jose również został sam, dlatego umówili się, że pójdą razem.
- Shi. – Usłyszała za sobą męski głos. Napięła mięśnie, cała sztywniejąc, kiedy rozpoznała osobę, do której ów należał. Nie miała ochoty na oglądanie tej twarzy, zwłaszcza teraz, kiedy już powoli zapominała o wydarzeniach tamtego wieczoru i zaczynała wyczuwać nadchodzące święta. Niespiesznie odwróciła się do tyłu, nieco niezgrabnie przez sztywne ruchy i spojrzała na Ivana ponad szalikiem, który przykrywał jej pół twarzy. Jej serce zabiło szybciej i na moment zrobiło jej się nienaturalnie ciepło. Musiała wychylić usta zza szalika, by wpuścić tam trochę powietrza.
Jak zwykle wyglądał przystojnie, z włosami przyciętymi równo i ustylizowanymi zaklęciem. Miał na sobie kurtkę, której górną część odpiął niedbale, szyję oplatając luźno zielonym szalikiem. Azjatka w duchu prosiła o zapalenie płuc dla jej byłego kochanka. Starała się nie myśleć o niczym innym jak tylko o tym, jak ją potraktował, gdy pewnej wspólnej nocy, nieśmiało rozpoczęła temat jego ciągłego spotykania się z Drachmą. Chciała go cały czas nienawidzić.
- Cześć – powiedział z uśmieszkiem, który zawsze powodował, że nogi jej się uginały. I tym razem nie było inaczej, ale ze wszystkich sił powstrzymała się przed westchnięciem zachwytu i zniecierpliwionym wzrokiem przeszukała tereny błoni, by odszukać spóźniającego się Ślizgona. Filch już zaczął sprawdzać ich pozwolenia na wyjście poza teren Hogwartu, a jego ciągle nie było. W dodatku napatoczył się  o n.
- Witam – odparła poważnym tonem, godnym wysoko postawionego urzędnika państwowego. Nawet nie wysiliła się na uśmiech.
- Posłuchaj… - powiedział, wzdychając. – Wtedy… popełniłem błąd, tak cię traktując i teraz bardzo żałuję…
- No nareszcie – przerwała mu wpół zdania i wyminęła, kierując się w stronę nadchodzącego Jose. Nie mogła już dłużej patrzeć na Krukona, słuchać jego głosu, bo wiedziała, że jeśli tylko postała by tam dłużej od razu zapomniałaby o wszystkich dniach, kiedy za nim tęskniła i rzuciłaby mu się na szyję z wdzięcznością, że jednak o niej nie zapomniał. – Co tak długo? – zapytała, biorąc chłopaka pod ramię i przechodząc obok lekko zszokowanego Ivana, nawet na niego nie spoglądając.
- Miałem małe problemy – odparł chłopak z uśmiechem, poprawiając czapkę na głowie tak, żeby nie zsuwała mu się na oczy. Kiedy mówił z jego ust wyleciał obłoczek pary. Shila odpowiedziała uśmiechem i poprowadziła go w stronę ubranego w gruby kożuch Filcha. Wydawało jej się, że mężczyzna topi się w tych warstwach ubrań, które na siebie założył. Owszem, upału nie było, ale woźny niemal dwukrotnie zwiększył swoją masę poprzez kilkuwarstwową ochronę ze starych, brzydkich swetrów. Ishihara podniosła jedynie brwi, uśmiechając się nieznacznie i chowając twarz za plecami Gonzalesa, który podawał ich zezwolenia. Spojrzał na nią, a ona nie mogła opanować chichotu na widok spoconej twarzy woźnego, dyszącego ciężko.
- Wszyscy macie wrócić na kolację – powiedział Filch, sapiąc i oddając im ich zezwolenia. Pokiwali głowami i pospiesznie się stamtąd oddalili.

*

Damian spacerował po zamku bez żadnego celu. Opustoszałe korytarze niosły echem jego kroki, roznosząc je po wszystkich piętrach. Większość uczniów poszła do Hogsmeade, ale on nie miał na to ochoty. Nie uśmiechał mu się marsz w tym mrozie, który ranił policzki i nos. O nie, o wiele bardziej wolał ciepłe mury Hogwartu. Uśmiechnął się pod nosem i usiadł na parapecie okna, wpatrując się w skute lodem jezioro. Tak bardzo się na nie zapatrzył, że kiedy pokrywa została rozbita przez ramię kałamarnicy, omal nie spadł z wrażenia na posadzkę. Pokręcił głową i potarł dłońmi ramiona. Zrobiło mu się chłodno, więc postanowił wrócić do dormitorium. Może powinien zająć się tym esejem na eliksiry? Termin upływał za dwa dni, temat był dość trudny, a on nie miał nawet jednego zdania. Westchnął.
- Życie ucznia jest takie męczące – powiedział do siebie, unosząc wzrok do sufitu.
Do lochów nie miał daleko, zaledwie piętro niżej. Wsadził dłonie do kieszeni spodni i pogwizdując pod nosem szedł w ich kierunku. Kiedy zszedł po schodach skręcił w lewo, ale zaraz zatrzymał się w pół kroku i schował z powrotem za zakrętem. Delikatnie wychylił się zza ściany i przyjrzał obściskującej się parze. Zazwyczaj tego nie robił, podglądanie innych jakoś specjalnie go nie pociągało, ale tym razem było inaczej. W znajomej sylwetce chłopaka rozpoznał Benjamina Franklina. Uniósł do góry brew, obserwując uważnie, jak Puchon napiera na drobną blondynkę, przyciskając ją do ściany. Skrzywił się nieznacznie i schował za ścianą.

Ciekawe, co na to Rose?

Oparł głowę o zimny mur i zapatrzył się przed siebie, przygryzając dolną wargę. W jego głowie układał się pewien plan. Już dawno postanowił zniszczyć Bena, by w końcu móc się uwolnić od Scorpiusa, gderającego o ich niepisanej rywalizacji. I właśnie teraz, kiedy nakrył go na zdradzie Weasley, wpadł na pomysł jak tego dokonać. Był niemal pewny, że Rose nie popuści i porzuci chłopaka, a wtedy Malfoy będzie spokojny o jej cnotę i przestanie mu marudzić, żeby szybciej działał. Merlnie, on nawet na drugim końcu świata jest nie do zniesienia.
Ale potrzebował pomocy. Sam nie mógł się tym zająć, gdyż Ben uważnie śledził jego ruchy, odkąd tylko zainteresował się Rose. Chociaż ostatnio jego czujność nieco zmalała, kiedy Gryfonka wyjechała na ten cały konkurs. Nie mniej jednak nie mógł ryzykować, że zostałby nakryty. Musiał być czysty i nie wzbudzać jego podejrzeń. Potrzebował kogoś niewinnego i najlepiej niewidzialnego. Kogoś młodszego, kto nie zostałby uderzony w twarz, gdyby Puchon go odkrył… Kogoś takiego jak…
Zabini uśmiechnął się pod nosem, przestając się gładzic po brodzie. Zmarszczył czoło, bo nawet nie zauważył, że zaczął to robić i pokręcił głową. Nigdy mu się to nie zdarzyło. Z szerokim uśmiechem na ustach wyszedł ze swojego ukrycia raźnym, sprężystym krokiem. Para kochanków odskoczyła od siebie jak oparzeni, słysząc kroki niesione echem po korytarzu. Zabini zrównał się z nimi i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Witam. – Ukłonił się kurtuazyjnie i szedł dalej przed siebie.
- Zabini. – Usłyszał syk Bena. Nie spojrzał na niego, wyobrażając sobie jedynie jego wykrzywioną w nerwach twarz. Spodziewał się, że Puchon go zatrzyma i zagrozi, że jeśli komukolwiek powie o tym, co tu zobaczył, stanie mu się krzywda, ale najwyraźniej uważał, że Ślizgon nie ośmieli się pisnąć nawet słowa, ponieważ Rose i tak by mu nie uwierzyła. Była taka naiwna i ufna. Damian doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak postąpiłaby Weasley, gdyby tak prosto z mostu walnął jej  taką sensację. Zapewne wybuchłaby śmiechem. Zabini nie był głupi, a tylko głupiec postąpiłby w ten sposób. Ślizgon musiał być przebiegły i sprytniejszy od swojej ofiary. Uśmiechnął się złowrogo, skrywając się w cieniu lochów. Wypowiedział hasło i wszedł do pokoju.
Niemal od razu skierował swoje kroki do dormitorium chłopców z drugiego rocznika. Wiedział, że on tam będzie, ponieważ rzadko wychodził z pokoju. Zapukał trzy razy i, nie czekając na pozwolenie, wszedł do środka. Pomieszczenie było spowite w mrok, zasłonki malutkich okienek zostały zaciągnięte, a jedynym światłem była pojedyncza świeczka, stojąca na biurku. Wosk skapywał z niej prosto na blat drewna, zastygając w formie grudki. Spośród pięciu łóżek tylko jedno było zajęte. Zielony baldachim został zasłonięty, a wybrzuszenie pod kołdrą zdobioną herbem Domu Węża, poruszało się w rytm spokojnych oddechów. Zabini zastanowił się przez chwilę, czy aby na pewno osoba leżąca na łóżku nie spała. Nie chciał go budzić, był wtedy marudny i zrzędził jak stara baba, a tego, który go obudził, molestował tymi jękami przez kolejne trzy godziny.
- Kto tam? – spytał cieniutki głosik, stłumiony pościelą. Przykrycie poruszyło się i po chwili wychyliła się stamtąd mała głowa dwunastoletniego chłopca. – A, to ty, Zabini – powiedział młody Ślizgon, odchylając zasłonkę i przypatrując się starszemu koledze. Miał okrągłą twarzyczkę aniołka z mugolskich obrazów, którą otaczały złote loczki, nigdy nie tracące swej sprężystości. Zaróżowione policzki i napuchnięte oczy świadczyły o jego niedawnym śnie. Ziewnął przeciągle, pokazując swoje uzębienie i spojrzał na Damiana swoimi wielkimi, niebieskimi oczami. Wygramolił się z łóżka, ukazując swoją chudą sylwetkę otuloną zielonym, za dużym tiszertem i spodniami od dresu. Przeszedł przez pokój, zgasił świeczkę i zaświecił światło. Zabini zmrużył oczy przed nagłym błyskiem.
- Czego chcesz? – spytał malec, stając naprzeciw niego. Sięgał mu do wysokości pępka, więc musiał zadzierać głowę wysoko, by móc spojrzeć w zwężone źrenice Damiana. – Przerwałeś mi moją popołudniową drzemkę i teraz czuję się niewyspany. Wiesz, co się dzieje, jak jestem niewyspany? No powiedz, wiesz? – powiedział, podpierając się pod boki i lekko nachylając do przodu. Choć to dziecko wyglądało jak słodki aniołek (którego z pewnością nikt by nie uderzył), w rzeczywistości było diabłem wcielonym, mogącym zdenerwować się z byle powodu. Wszyscy Ślizgoni wiedzieli, że jest wielkim śpiochem, który każdy swój wolny czas poświęca swojemu łóżku i kiedy odrywało się go od jego ulubionej czynności, był naprawdę nieznośny. Jednak jeśli był wyspany i w dobrym humorze, potrafił załatwić wiele spraw, jak na przykład przekraść się do Hogsmeade nocą i wyciągnąć trochę kremowego piwa dla swoich starszych kolegów. Oczywiście, po pobraniu odpowiedniej opłaty. Nic za darmo. Ślizgoni wysyłali go niekiedy na różne misje z kilku powód: po pierwsze, był malutki i zgrabny przez co wszędzie mógł się zmieścić bez żadnego problemu, po drugie był tak śliczny, że nikt nie odważyłby się zrobić mu krzywdy, a niekiedy nawet odwoływano jego szlabany, kiedy spojrzał tymi swoimi oczętami na nauczyciela, a po trzecie miał nieznośny charakter i większość ludzi po prostu schodziła mu z drogi, nie chcąc słyszeć jego gderliwego gadania. Aż dziw, że to niewinne dziecko terroryzowało Dom Węża. Dlatego, jeśli nie był potrzebny, Ślizgoni zostawiali go w spokoju.
- Milton, jak miło cię widzieć, przyjacielu – powiedział Zabini, siadając na innym łóżku. Siadanie na posłaniu chłopca było stanowczo zabronione, wszyscy to wiedzieli. No, chyba że ktoś bardzo chciał słyszeć jego narzekanie do końca swojego żywota. – Powiedz… Nie chciałbyś zarobić? – spytał, spoglądając w oczy blondyna. Zastanawiał się, czy uda mu się nakłonić go do tej roboty. Zawsze, kiedy czegoś potrzebowali, to Scorpius osobiście fatygował się do tego pokoju. Był jedyną osobą, którą Milton szczerze szanował i nigdy mu się nie naprzykrzał, nawet wtedy, gdy Malfoy brutalnie wyrywał go ze snu.
- A co? – zapytał chłopiec, wskakując z powrotem na swoje łóżko. Zagrzebał się w pościeli i spoglądał na Zabiniego z utworzonego kokonu.
- Znasz Benjamina Franklina z Hufflepuff’u? – spytał Damian. Chłopiec pokiwał nieznacznie głową. – Tak się składa, że ma lepkie rączki, jeśli chodzi o dziewczyny. Potrzebuję, żebyś pokręcił się za nim przez kilka dni i porobił zdjęcia, jak będzie się kleił do lasek – powiedział.
- W tym świecie nie ma nic za darmo – powiedział Milton, przymykając powieki.
- Dostaniesz dwa galeony za każde zdjęcie.
- Za taką sumę nie opłaca mi się nawet wstawać z łóżka – stwierdził blondynek, obracając się plecami do starszego Ślizgona. – Dziesięć galeonów za zdjęcie.
- Pięć – powiedział Zabini.
- Pięć i do tego całe pudło czekoladowych żab. – Milton na powrót odwrócił się w stronę Zabiniego z błyskiem w oku. Chłopak zmrużył groźnie powieki.
- Niech będzie. Tylko nie daj się złapać – powiedział Damian, grożąc mu palcem i wstając z zajmowanego miejsca. – Zrób mu zdjęcie z każdą dziewczyna, z którą się spotka.
- Da się zrobić – powiedział chłopiec. – Zgaś światło jak będziesz wychodził. – Obrócił się na bok i już po chwili słychać było jego ciche, miarowe oddechy. Zabini pokręcił głową i wyszedł, gasząc uprzednio lampy. Chyba będzie musiał się udać do Hogsmeade, by zakupić czekoladowe żaby. Uśmiechnął się pod nosem.

Nadchodzi twój koniec, Franklin. Koniec o twarzy anioła.

*

Rose spadła wprost do wody. Przez chwilę była zdezorientowana, ale zaraz się wynurzyła, stając na prostych nogach. Sięgała jej do pasa i była lodowato zimna. Gryfonka sprawdziła, czy nie uszkodziła sobie czegoś, ale jak się okazało, woda zamortyzowała upadek. Dziewczyna rozejrzała się, ale w ciemnościach nic nie zauważyła.
- Różdżka – szepnęła do siebie, sprawdzając kieszenie. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że przecież wyjęła ją, by oświetlić sobie drogę. Spojrzała na taflę wody, dotykając jej dłońmi. Może spadła na dno? Starała się wymacać ją nogą, by później się po nią schylić, ale nigdzie nie czuła niczego podobnego kształtem do jej różdżki. – Jest – powiedziała uradowana, wyczuwając coś, co mogło być różdżką. Schyliła się, ale zabrakło jej kilka centymetrów, żeby dosięgnąć dłonią, dlatego wzięła głęboki wdech i na chwilę zanurzyła trochę głowę. Z uśmiechem wyjęła znalezisko, jednak zaraz przestała się śmiać, stwierdzając, że był to tylko zwykły patyk, niezdolny do czarów. – Szlag. – Wyrzuciła gałązkę z powrotem do wody. Robiło jej się zimno, drżały jej wargi i w dodatku nic nie widziała. Spojrzała w górę, ale otwór w ziemi był tylko nieco jaśniejszą plamą od otaczającej jej zewsząd ziemi.
Może uda mi się wspiąć.
Z zapałem zabrała się do wspinaczki, jednak namoknięta ziemia odpadała od ścian, sypiąc się jej na głowę. Rose zatoczyła się do tyłu, dotykając plecami chłodnej ściany. Trochę piasku dostało jej się do oczu, dlatego potarła je dłonią. Niestety dłonie miała brudne od próby wejścia na górę, dlatego zatarła je jeszcze bardziej. Szczypiące oczy zaczęły łzawić. Gryfonka wyczyściła pośpiesznie dłonie w wodzie i już czystszymi przetarła je jeszcze raz. Było trochę lepiej, ale wciąż czuła pod powiekami uciążliwy piasek.
- I gdzie są ci nauczyciele, gdy są potrzebni? – spytała w przestrzeń, spoglądając w górę. – Halo! Jest tam ktoś?! Pomocy! – krzyknęła, obracając się wokół własnej osi. Pomoc jednak nie nadchodziła, a noc robiła się coraz chłodniejsza. Woda zabierała jej ciepło w zastraszającym tempie. Po chwili Rose zaczęła drżeć na całym ciele, bez skutku pocierając dłońmi o ramiona. Mokre ubranie dodatkowo potęgowało to uczucie. – Pomocy! Halo!

*

- Rose! – krzyknęła Elizabeth.
- Jak zwykle… Wiedziałem, że tak będzie. – Narzekał Scorpius, popijając wodę z butelki. Nawet nie rozglądał się za Gryfonką, pozostawiając jej poszukiwanie pozostałej dwójce. – Jakby nie mogła siedzieć na tyłku i się nie ruszać. Teraz nie mielibyśmy tego kłopotu. Same problemy z nią. Wiedziałem, że tak będzie.
- Powtarzasz się – odpowiedział Cloud. Malfoy zmierzył go nienawistnym spojrzeniem i prychnął. Schował butelkę do plecaka i spojrzał w górę. Gęste korony drzew całkowicie zasłaniały niebo. Zastanawiał się przez chwilę, czy poza lasem też jest tak ciemno.
Szli w trójkę, oświetlając sobie drogę różdżkami.
- Nie oddalajcie się za bardzo – mówił Cloud. – Mamy znaleźć Rose, a nie się zgubić.
- Może po prostu ją zostawmy i chodźmy dalej – powiedział Scorpius, przeskakując nad niezidentyfikowaną kupką ziemi. Wolał nie sprawdzać, czy była nią rzeczywiście.
- Zostalibyśmy zdyskwalifikowani, nie słuchałeś? Zadanie mają wykonać wszyscy, albo nikt – powiedział McTrevor.
- E… chłopaki. – Elizabeth odwróciła się w ich stronę, przywołując ich. Podeszli do niej, zaciekawieni jej odkryciem. – Czy to nie jest jej różdżka? – spytała, wysuwając dłoń do przodu i oświetlając drzewo, pod którym na kępce mchu leżała samotnie różdżka. Scorpius westchnął i podszedł bliżej. Schylił się i sięgnął po kawałek drewna. Pomacał, obejrzał i w końcu rzekł:
- To na pewno jej różdżka. Czereśnia, 13 i pół cala, dość giętka ze rdzeniem z włókna smoczego serca.*
- Skąd wiesz? – spytała Elizabeth, szczerze zdziwiona.
- Choć Weasley woli raczej siłę własnych mięśni – przypomniał sobie, jak przywaliła mu w nos – nie raz stoczyliśmy magiczny pojedynek. – Spojrzał na różdżkę. – Weasley jest bardzo dumna ze swojej różdżki.
- Ja mam lepsze pytanie – powiedział Cloud i oboje spojrzeli na niego. – Jeśli jej różdżka jest tutaj… to gdzie jest Rose?

*

Miała przymknięte powieki. Starała się jak najmniej ruszać, żeby nie tracić energii ani ciepła, które i tak wylatywały z niej, jakby przez sitko. Stała skulona w kącie, pocierając powoli ramiona, czuła jak palce coraz bardziej jej kostnieją, a te u stóp już właściwie dawno straciły czucie. Oddychała powoli i spokojnie, wciąż mając nadzieję, że ktoś w końcu po nią przyjdzie. Do dupy z takimi nauczycielami pomocniczymi! Gdzie są, jak są potrzebni?
Do jej uszu doszły czyjeś głosy. Przez chwilę nasłuchiwała, a kiedy usłyszała znajomy głos Scorpiusa: Weasley jest bardzo dumna ze swojej różdżki, omal nie rozpłakała się ze szczęścia. Pierwszy raz, odkąd go poznała, cieszyła się, że go słyszy.
- Jestem tutaj! – wykrzyknęła ostatkiem sił, odbijając się od ściany i wpatrując w dziurę. Woda zachlapała, wydając charakterystyczne dźwięki, omywając jej ciało. Zadrżała.


*

- Słyszeliście to? – spytała Elizabeth. Umilkli, nasłuchując. Malfoy zmrużył powieki.
- Woda? – zapytał. Blondynka podniosła rękę ze świecącą różdżką i skierowała promień światła na Scorpiusa. Wyraźnie zobaczyła malującą się za nim ciemną plamę.
- Dochodzi stamtąd – rzekła, idąc w tamtym kierunku. Chłopcy poszli za nią. Okrążyli dół i wtedy Elizabeth go oświetliła. – O mój Boże! – wykrzyknęła, przyglądając się mokrej i brudnej Rose, siedzącej w wodzie. Mrużyła powieki, spoglądając w górę, ale kiedy ich zauważyła, uśmiechnęła się szeroko przez łzy.
- Lizzie, rozpal ognisko. Szybko! – powiedział McTrevor, zdejmując plecak. – Nic ci nie jest? – spytał, nachylając się nad dołem.
- Jestem cała – odpowiedziała, telepiąc się z zimna. – Zgubiłam swoją różdżkę.
- Jest tutaj – odparł Cloud. Malfoy wyciągnął przed siebie dłoń ze zgubą. Rose wyraźnie odetchnęła. – Wyciągnę cię zaklęciem, dobrze?
- Byłabym wdzięczna – odrzekła już ciszej, szczękając zębami.
Cloud wymienił spojrzenia z Malfoyem.
- Co? – zapytał blondyn, niezbyt elokwentnie, przyglądając się dziwnemu wyrazowi twarzy towarzysza.
- Nie jestem w tym dobry… jak coś przenoszę, zazwyczaj to upuszczam… - wyznał z lekkim zażenowaniem w głosie. Scorpius uniósł do góry lewą brew.
- Żartujesz? To zaklęcie jest w drugiej klasie… Jak przeszedłeś dalej bez tak podstawowej umiejętności? – spytał.
- Chyba nie sądzisz, że będę teraz o tym z tobą dyskutował? – Cloud wskazał dłonią dół. Scorpius spojrzał na dygoczącą z zimna Gryfonkę. Westchnął.
- Wszystko na mojej głowie – powiedział. Wyprostował się i stanął najbliżej krawędzi, jak tylko mógł bez ryzyka, że sam tam wpadnie. Sprawnym ruchem różdżki rzucił zaklęcie, które oplotło Rose, wyciągając ją z wody. Zdawało mu się, że usłyszał westchnienie ulgi, kiedy Weasley opadła delikatnie na kolana obok nich. Znaj me dobre serce. W swej łaskawości osuszył jej ubranie.
Była już sucha, choć wciąż drżała z zimna. Lizzie szybko uporała się z ogniem, więc całą czwórką usiedli wokół paleniska, grzejąc się. Rose wyjęła ze swojego plecaka bluzę, którą wzięła z sobą na wypadek chłodnych nocy. Była wdzięczna blondynce, że zabrała jej rzeczy. Malfoy oddał jej w końcu różdżkę.
- Jak się tam znalazłaś? – zapytała Elizabeth, siedząc na śpiworze. Weasley zaczęła opowiadać o tym, jak chciała odnaleźć strumień i jak wpadła do dołu. Poskarżyła się również na nauczycieli, którzy niezbyt dokładnie wykonywali swoją pracę. Cieszyła się, że drużyna jej szukała, i że udało im się ją odnaleźć na czas. Nie chciała nawet myśleć, co by się stało, gdyby się spóźnili.


* Różdżka wymyślona przeze mnie (połączenie kilku innych różdżek bohaterów cyklu).

***

Pierwsza wersja zakończenia tego odcinka wyglądała całkowicie inaczej, ale postanowiłam ją zmienić, bo  uświadomiłam sobie, że nieźle przesadziłam.
Jestem dumna z mojego Miltona, wyszedł dokładnie tak, jak sobie wcześniej obmyśliłam. I może generalnie do całości nie pasuje, ale do zadania, jakie powierzył mu Damian nada się idealnie. Zresztą zobaczycie dalej, jak to się wszystko potoczy i jak poradzi sobie mój aniołek.
Mam nadzieję, że podobało się Wam choć troszeczkę… odrobinkę… kapkę…

9 września 2011

25. Gasnąca różdżka


Wszyscy pozostali uczestnicy konkursu, jak również większość uczniów Akademii, zebrali się na obrzeżach lasu. W powietrzu unosił się zapach słonej wody, a szum rozmów całkowicie zagłuszył oceaniczne fale. Rose rozglądała się dookoła, przypatrując podnieconym uczniom. Wydawało jej się, że ci, którzy nie biorą udziału w turnieju, są bardziej podekscytowani. Szeptali coś między sobą i wskazywali na coś w środku lasu. Lada chwila miał rozpocząć się drugi etap konkursu.
- Dobra, dzieciaki, słuchajcie, bo nie będę dwa razy tłumaczyć. – Znikąd między nimi pojawiła się drobna kobieta, maszerując sprężystym, raźnym krokiem pomiędzy rozstępującymi się przed nią uczniami. Włosy miała krótkie, jasne i potargane, jakby zapomniała się uczesać, na nosie tkwiły okulary o delikatnych, bordowych oprawkach, a ubrana była w czarną szatę z emblematem Akademii na lewej piersi. Twarz miała jeszcze dziecięcą i wyglądała łagodniej od swojej poprzedniczki Tary Poof. Ustawiła się na przedzie zgromadzonych i odwróciła do nich przodem. Uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, rozglądając się po twarzach uczniów. – Dużo was zostało – stwierdziła. – Okej, zabieramy się do roboty. Nazywam się Paula Dobson i jestem odpowiedzialna za pomyślny przebieg drugiego etapu konkursu. Wyjaśnię wam, na czym będzie polegał… Dokładnie w centralnej części lasu znajduje się trzypoziomowa wieża. Waszym zadaniem jest dotarcie do niej jak najszybciej i dostarczenie – sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej malutką piłeczkę – tej oto piłki do swojego opiekuna, który będzie tam na was czekał. Każda z drużyn dostanie jedną taką. – Schowała przedmiot na powrót do kieszeni i wydęła usta. – Na dostarczenie przesyłki macie dokładnie cztery dni. Po tym czasie, każdy, kto nie wykona zadania zostanie wyeliminowany. Jeśli zgubicie piłeczkę lub ktoś wam ją odbierze i dostarczenie jej na czas będzie niemożliwe, również oznaczać to będzie koniec zabawy. Podobnie sytuacja się ma, jeśli choć jedna osoba z waszej drużyny będzie niezdolna do dalszej gry. Zadanie muszą wykonać wszyscy, nikogo nie może zabraknąć. – Uniosła wzrok na niebo, przez chwilę przyglądając się chmurom. – Możecie sobie przeszkadzać, ale używanie zaklęć niewybaczalnych jest zabronione. Jeśli ktoś zapomni o tej zasadzie, zostanie natychmiast wyeliminowany i usunięty z terenu Akademii, a sprawa zostanie oddana w ręce dyrektora jego szkoły. Jeśli stwierdzicie, że nie dacie rady kontynuować zabawy, wystrzelcie czerwone iskry ze swojej różdżki. Nad waszym bezpieczeństwem będą czuwać nauczyciele z Akademii. – Kiedy to powiedziała, za jej plecami zaczęli deportować się profesorowie. Kobiety i mężczyźni, utworzyli półkole wokół niej. Wzięła głęboki oddech. – Będą latać nad lasem i sprawdzać, czy nie potrzebujecie ich pomocy. Jeśli zauważą, że coś się dzieje, a wy nie kwapicie się do zaalarmowania, wkroczą na teren lasu. – Odwróciła wzrok, jakby nad czymś się zastanawiając. – Podczas waszej podróży, nauczyciele pomocniczy będą się wam przypatrywać i przydzielać punkty. Są przyznawane za tempo marszu, przystosowanie do warunków gry, przygotowanie do podróży, czary… Ale mogą również zostać odjęte, a stanie się tak, jeśli nauczyciel będzie musiał interweniować bez wcześniejszych czerwonych iskier. – Kilkoro z profesorów za jej plecami uśmiechnęło się. – A na koniec, żeby jeszcze bardziej utrudnić zabawę… do kolejnego etapu przejdzie tylko dziesięć drużyn. – Po zgromadzonych rozszedł się szmer niezadowolenia. – To wszystko. Wyruszycie za pół godziny. Każda z drużyn dostanie piłkę i mapę, aby się nie zgubić. Idźcie się przygotować. Zbierzcie prowiant i wszystko, co może się wam przydać w lesie. Skrzaty w kuchni zostały już poinformowane i chętnie dadzą wam coś smacznego. – Z tymi słowami obróciła się w prawo i ruszyła w stronę zamku.
- Pani profesor?! – Dziewczyna po lewej stronie Rose uniosła dłoń do góry. Paula odwróciła się i spojrzała na nią. – Tak właściwie, po co mamy dostarczać te piłki? Czy jest w nich zaszyfrowana jakaś informacja?
Paula uśmiechnęła się szeroko i przymknęła powieki.
- Nie. Po prostu tak będzie zabawniej. – Odeszła.

*

- Mam lekkiego stracha – powiedziała Elizabeth, kiedy dwadzieścia pięć minut później całą czwórką stali w wyznaczonym miejscu. Wręczono im już mapę i piłkę, która miała kolor turkusowy. Rose zauważyła, że nie wszystkie mają taką samą barwę. Cloud przyglądał się mapie. Wielka, zielona plama musiała być zapewne lasem. W środku widniał czerwony iks, oznaczający ich cel. Jak mapa skarbów.
- W tym lesie nie ma niebezpiecznych zwierząt. Przeczytałam o tym w książce. Jedynym niebezpieczeństwem mogą być bahanki*, ale jeśli nie będziemy im wchodzić w drogę, nic nam nie zrobią. Najlepiej trzymajmy się głównego traktu – powiedziała Rose rzeczowym tonem, palcem wskazując na mapie brązową ścieżkę.
- Weasley, w ogóle nie znasz się na układaniu strategii. Jeśli będziemy szli główną drogą, od razu na nas napadną, żeby nas spowolnić. Trzeba skorzystać z naturalnej zasłony, jaką są drzewa i po kryjomu dotrzeć na miejsce. Najlepiej będzie, jeśli pójdziemy tędy. – Malfoy pacnął palcem w mapę – Unikniemy niepotrzebnych pojedynków, które mogłyby nas spowolnić i całkiem szybko dostaniemy się do tej całej wieży.
- Możemy się zgubić wśród tych twoich drzew, Malfoy – powiedziała Rose, patrząc na niego przymkniętymi oczami.
- Od tego mamy mapę, geniuszu – odparł Scorpius.
- Skąd wiesz, jak bardzo jest dokładna? – zapytała, układając dłonie na biodrach i piorunując go wzrokiem.
- A skąd ty możesz wiedzieć, że tam w ogóle jest jakaś droga? Jak pójdziemy prosto przed siebie, na pewno dotrzemy na miejsce – warknął groźnie.
- Uspokójcie się. Paula przyszła – powiedział Cloud, stając pomiędzy nimi, by w ten sposób nie dopuścić do niepożądanej bójki.
Rose i Scorpius przestali ciskać w siebie pioruny i spojrzeli na nauczycielkę. Kazała wszystkim ustawić się w linii równoległej do brzegu lasu. Ucichły rozmowy i sprzeczki, a wszyscy biorący udział wykonali polecenie. Nauczyciele pomocniczy już dawno wzbili się w powietrze na swoich miotłach i teraz latali nad ich głowami. Profesorka uniosła do góry lewą rękę, patrząc na złoty, kieszonkowy zegarek. Kiedy opuściła dłoń, większość z zawodników wystartowała jak do biegu. Drużyna Hogwartu ruszyła spokojnym marszem. Nie mieli po co tak szybko tracić energii, która może się przydać, jeśli ktoś zechce im przeszkodzić.
- Pójdziemy głównym szlakiem – powiedział Cloud, wpatrując się w mapę, czym wywołał szeroki uśmiech na twarzy Rose. Dziewczyna spojrzała triumfująco na Malfoya. – Żeby trochę nadrobić czas. Później jednak wejdziemy do lasu. Scorpius ma rację, na głównej drodze jesteśmy łatwym celem – dodał po chwili. Tym razem to Malfoy wyszczerzył zęby w uśmiechu, a Rose zacisnęła szczękę. Krukon schował mapę do kieszeni i raźnym krokiem ruszył przed siebie. Miał długie nogi, więc robił duże kroki, dlatego po chwili pozostała trójka nieco się zmachała, chcąc mu dorównać i musieli się zatrzymać.
- No, w takim tempie to my za rok tam nie dotrzemy – powiedział McTrevor.
- Przymknij się – powiedział Malfoy, opierając się o drzewo i biorąc głęboki oddech. Nigdy nie narzekał na brak kondycji, ale tempo, jakie narzucił czarnoskóry nawet dla niego było męczące.
- Chodźmy dalej – rzuciła Elizabeth, zabierając z ziemi swój plecak.

*

- Szybko zrobiło się ciemno – zauważyła Elizabeth, rozglądając się po ciemnych koronach drzew. Czuła niepokój i nie potrafiła poradzić sobie ze strachem. Każdy poruszający się cień przyprawiał ją o szybsze bicie serca.
- Drzewa rosną gęsto. Prawdopodobnie poza lasem jest jeszcze dość widno – powiedziała Rose.
- Dobra, wejdziemy teraz w głąb i znajdziemy jakieś miejsce na nocleg – powiedział Cloud. Kiwnęli głowami i zeszli ze ścieżki. Cloud kontrolował ich pozycję na mapie, żeby nie odejść za daleko.
Odpowiednie miejsce znaleźli po godzinie czasu. Między drzewami było sporo miejsca na rozpalenie ogniska, a jednocześnie dawały schronienie. Rose zdjęła plecak z ramion, Cloud rozejrzał się za chrustem, Elizabeth również, natomiast Scorpius usiadł na pobliskim kamieniu i wyjął z kieszeni batonika.
- Ja i Lizzie zajmiemy się ogniskiem – powiedział Cloud.
- Rozejrzę się po okolicy – zaproponowała Rose.
Rozeszli się, pozostawiając Malfoya samego. Nie przejął się tym, wiedział, że wrócą. Jadł batonika i rozglądał się dookoła. Przez chwilę wydawało mu się, że widział między drzewami jakiś ciemny obiekt. Zmrużył oczy, przestając na chwilę przeżuwać i wytężył wzrok. Przełknął powoli, a wtedy coś zaszeleściło za jego plecami. Omal nie wrzasnął. Powstrzymał się jedynak, gdy okazało się, że to tylko Elizabeth wróciła z kupką patyków. Kiedy ponownie spojrzał w tamto miejsce, niczego już nie zobaczył.
- Pomóż mi to zorganizować – powiedziała, wyrzucając gałęzie pod drzewo. Kucnęła przy nich i spojrzała na blondyna, który miął w dłoni papierek po słodkości. Kiedy zgniótł go w kulkę, bez zastanowienia wyrzucił za siebie. – Nie powinieneś tego robić – rzekła, chwytając kilka kijków i próbując ułożyć je w ładny stożek. Malfoy wzruszył ramionami, mlasnął ostatni raz i podszedł do  niej, chcąc pokazać jej, jak powinna to zrobić. Kiedy kucnął obok, nieznacznie się odsunęła. Nie czuła się pewnie w jego towarzystwie po tym, co między nimi ostatnio zaszło. Przez kolejne dwa dni pluła sobie w brodę za swoje zachowanie. Nie wiedziała, jak mogła pozwolić, żeby aż tak zawładnęło nią pożądanie. Co się z nią, do cholery, działo? Czyżby fakt, że ostatni chłopak, którego starała się poderwać, okazał się być gejem, aż tak na nią wpłynął, że rzuciła się na Ślizgona jak dzikie zwierzę? Nie poznawała sama siebie. Nie wiedząc dokładnie, co się stało, wolała nie ryzykować kolejnego takiego wyskoku. Pomagała jej w tym obojętna postawa Scorpiusa, który najwyraźniej zapomniał o wydarzeniach sprzed kilku dni zaraz po tym, jak wyszedł z ich pokoju. Choć nigdy nie należała do dziewcząt, które zadowalają się takim „jednym razem”, teraz dziękowała w duchu Merlinowi, że Malfoy o tym nie wspomina. Sama chciała jak najszybciej zapomnieć i wrócić do swojego normalnego stanu.
Z ciszy wyłonił się odgłos łamanych gałęzi, na które ktoś nadepnął. Nie zwrócili na to uwagi, pewni, że to Cloud wrócił z kolejną dostawą chrustu lub Rose znudziło się oglądanie takich samych drzew. Jak bardzo się pomylili. W momencie, w którym Scorpius sięgał po ostatnią gałązkę, poczuł uderzenie zaklęcia, które sparaliżowało jego ciało, nie pozwalając się ruszyć. Stracił przez to równowagę i padł twarzą w przed chwilą wybudowany stożek na ognisko. Elizabeth pisnęła, podnosząc się na równe nogi i spoglądając za siebie. Sięgnęła po różdżkę, lecz nim zdążyła ją chociażby musnąć koniuszkami palców, podzieliła los Ślizgona.
- Załatwienie ich było prostsze niż zabranie dziecku lizaka – powiedział ktoś, kierując się wyraźnie w ich stronę. Elizabeth rozszerzyła z przerażenia oczy, nasłuchując zbliżających się kroków. Po chwili zobaczyła okrągłą, zarumienioną twarz blondwłosej dziewczyny. – To niby są reprezentanci Hogwartu? Spodziewałam się czegoś innego – stwierdziła, pochylając się nad Elizabeth i przyglądając jej uważnie. Kosmyki jej włosów opadły jej przez ramię na twarz Puchoni, łaskocząc ją w nos. – Ładna jesteś.
- Meg, powstrzymaj swoje lesbijskie zapędy i pomóż nam. – Elizabeth nie widziała chłopaka, do którego należał ten głos, ale wyraźnie słyszała, jak otwierają się zamki ich plecaków.
- Wal się, Peter. Skończyłam z tym – odparła Meg, wyprostowując się i znikając Elizabeth z oczu. Dziewczyna starała się cokolwiek zobaczyć, ale nie mogła się poruszyć nawet o milimetr. Poczuła łzy, które pojawiły się w jej oczach z wysiłku, jaki włożyła w odparcie zaklęcia.
I wtedy wpadła jej do głowy pewna pocieszająca myśl. Rose i Cloud nie zostali schwytani, na pewno któreś zaraz tu przyjdzie i im pomoże. Jednak nikt nie nadchodził, a Elizabeth pomału traciła wiarę we własne słowa.
Cloud zjawił się akurat w momencie, w którym wszystkie plecaki zostały już obszukane. Z zaskoczenia wypuścił z dłoni zebrany wcześniej chrust i błyskawicznie sięgnął po różdżkę. Trzask rozsypywanych gałęzi zwrócił uwagę intruzów, jednak nawet nie zdążyli się odwrócić. Cloud uśmiechnął się pod nosem i dmuchnął w końcówkę różdżki, jak rewolwerowiec. Podszedł do kolegów z drużyny i uwolnił ich od uciążliwego zaklęcia.
- Kto to zrobił? Zaraz ich pozabijam! – wydarł się Scorpius, gdy tylko podniósł się z ziemi. Wypluł z ust piach, który przez przypadek się tam dostał i powycierał twarz rękawem bluzy.
            - Lepiej się ich pozbądźmy, żeby znowu za nami nie poszli – stwierdził Cloud, spoglądając na leżącą pod drzewami czwórkę. – Gdzie jest Rose? – spytał.
            - Jeszcze nie wróciła – odparła Elizabeth, wyciągając swoją różdżkę i za pomocą Wingardium Leviosa, przetransportowała intruzów w jedno miejsce, ustawiając ich do siebie plecami. Malfoy dodał od siebie sznur, którym ich związał.
            - Spakujmy się i poszukajmy jej – powiedział Cloud. Zapakowali porozrzucane po ziemi rzeczy z powrotem do plecaków. Lizzie zabrała również rzeczy Rose, a kiedy byli gotowi do drogi, Cloud wystrzelił w powietrze czerwone iskry.
            - To ich na trochę spowolni – powiedział z uśmiechem. – Pośpieszmy się – dodał. Ruszyli w stronę, w którą wcześniej poszła Weasley.

Wcześniej…

Rose szła przed siebie, rozglądając się na boki. Starała się iść w linii prostej, żeby nie mieć problemów z powrotem, jednak nie zawsze jej się to udawało. Niekiedy drogę zastępowały jej drzewa i musiała nieco zboczyć z kursu. Parę razy widziała rudą wiewiórkę, która trzymała w łapkach szyszkę, raz nawet zauważyła sowę. Uśmiechnęła się pod nosem, widok tych zwierząt był taki… mugolski. Przedarła się przez gęste krzewy i rozejrzała. Dalej w lesie robiło się jeszcze ciemniej i nie było widać nic, oprócz drzew. Wyjęła z kieszeni różdżkę, zapalając na niej kuliste światełko. Zrobiło się jaśniej, ale jednak nie ryzykowała pójścia naprzód. Wolała zawrócić, żeby się nie zgubić. Robiło się coraz ciemniej i zimniej, a pozostali na pewno już rozpalili ogień, przy którym można by się wygrzać. Zawróciła i zrobiła kilka kroków, kiedy do jej uszu doszedł szum płynącej po skałach wody. Zatrzymała się i zmarszczyła czoło. Spojrzała w prawo, wystawiając przed siebie różdżkę, ale światło nie sięgało dalej jak dwa metry wprzód. Zawahała się, patrząc w stronę obozowiska. W końcu jednak postanowiła to sprawdzić.
Liczyła w myślach swoje kroki, żeby później wiedzieć, jak wrócić do punktu wyjścia. Zagłębiała się coraz bardziej w las i choć szum stawał się głośniejszy, nigdzie nie było widać strumyka. Już chciała zawrócić, kiedy nagle wydarzyło się kilka rzeczy. Nadepnęła na gałązkę, której trzask poniósł się echem między drzewami, a zaraz potem ziemia pod jej stopami pękła w nienaturalny wręcz kształt koła, usuwając się w dół. Pisnęła szybko, czując jak zaczyna spadać. Przez szok wypuściła z dłoni różdżkę, która poszybowała w powietrze. Okręciła się kilka razy wokół własnej osi i upadła na kępkę trawy, gasnąc.


* Bahanka – podobnie jak elf, z którymi bahanka jest często mylona, wygląda jak malutki człowieczek. Jednak w odróżnieniu od elfa całe jej ciało jest pokryte grubym czarnym włosem. Ma też dwie pary rąk i nóg. Skrzydła bahanki są grube, zaokrąglone i błyszczące, zbliżone wyglądem do skrzydeł żuka. Posiada ona również dwa rzędy ostrych, jadowitych zębów. Składają do 500 jaj naraz i zakopują je. Larwy wykluwają się po 2 – 3 tygodniach. Do pozbycia się ich, używa się płynu "Bahanocyd" / Wikipedia

__

W mojej głowie wyglądało to o wiele lepiej, ale chyba nie umiem tego opisać…. Nie wiem, czy to coś powyżej, można nazwać chociażby DOBRYM odcinkiem.