15 czerwca 2016

PRZEPRASZAM

11 października 2015

61. Perpetuum mobile

Snowy przeciągnął się leniwie na poduszce swojej pani i jednym okiem łypnął na Rose Weasley, która właśnie szykowała się do wyjścia na lekcje. Siedziała na swoim łóżku, zwrócona twarzą do okna, i pędzelkiem pudrowała twarz, patrząc w lusterko, które trzymała w dłoni. Od kilku dni nie spała za dobrze; Snowy często dawał się nabrać i rzucał się na jej nogi, kiedy niespodziewanie wstawała w nocy z łóżka. Miał jej to za złe, dlatego nie pozwalał jej się głaskać.
Patrzył na nią, jak maskuje ciemne sińce pod oczami i jak reguluje pudrem koloryt skóry. Wyglądała sztucznie i tak śmiesznie pachniała, kompletnie jak nie Rose Weasley, którą znał i lubił.
Do pokoju weszła jego pani, więc wykorzystał okazję i czmychnął za drzwi, nim te zdążyły się zamknąć. Zręcznie ominął też dłonie Shili, kiedy próbowała go złapać. A gdy znalazł się już na schodach, zszedł na dół do Pokoju Wspólnego Gryfonów i rozejrzał się.
Albus Potter siedział na kanapie w otoczeniu dziewczyn, których Snowy nie znał i nie zamierzał poznawać. Śmierdziały od zbyt dużej ilości wylanych na siebie perfum i zawsze któraś przytrzymywała go i sadzała sobie na kolana, miętoląc idealne futerko i nie zważając na jego protesty.
Po drugiej stronie, przy kominku zasiadał Hugo Weasley. Jego Snowy nie lubił… i z wzajemnością, ale nie mógł nie zauważyć, że i on – podobnie jak jego siostra – miał zły humor. Już tak chyba całą wieczność! Choć Snowy mógł się mylić, nie był zbyt dobry w określaniu upływu czasu. Jako kot, nie potrzebował wiedzieć, ile już dni minęło.
Ziewnął, oblizał się i usiadł na ostatnim stopniu. Wtedy jego uwagę przykuł ruch w cieniu pod ścianą, niedaleko biurka. Wytężył wzrok i dostrzegł małą myszkę, przemykającą w kierunku szczeliny w murze. Zeskoczył na podłogę i zaczął się skradać. Powoli, powoli, żeby jej nie spłoszyć.
Zaatakował.

*

Minęły dwa tygodnie odkąd Daisy została zabrana do Ministerstwa Magii. Hugo nadal czuł się źle z tym, jak potoczyła się ich ostatnia rozmowa – nie mógł sobie wybaczyć, że tak ją potraktował. Powinien był ją wspierać! Z pewnością była równie wystraszona, jak on, może nawet bardziej, zważywszy na to, co przeżyła… A zamiast tego odsunął się od niej. Dosłownie.
Miał nadzieję, że dziewczyna szybko wróci, ponieważ zbliżały się SUM-y. Ale – niestety - dni upływały, a jej wciąż nie było. Zastanawiał się, dlaczego nie wypuszczono jej na egzaminy i jaki będzie to miało wpływ na jej stopnie. Nie wyobrażał sobie, że mogłaby ich nie napisać, jednak przede wszystkim liczył na to, że gdy się pojawi, będzie mógł z nią porozmawiać i przeprosić. Już nawet odwiedził panią dyrektor, chcąc się czegoś dowiedzieć, ale usłyszał tylko, że sprawa jest „ściśle tajna”. Po tonie kobiety wywnioskował, że sama niewiele wiedziała. Pozostało mu tylko się z tym pogodzić, czego nie chciał zaakceptować.
W pierwszy dzień SUM-ów obudził się dziwnie pusty w środku. Podejrzewał, że będzie się stresował, może w panice spróbuje przeczytać wszystkie podręczniki, jakie posiadał, ale na pewno nie spodziewał się tego… tego spokoju. Nie czuł strachu, że coś mogłoby pójść nie tak. Szczerze mówiąc, miał to gdzieś. Jeśli egzaminy pójdą mu źle to najwyraźniej tak miało być.
Może przejąłby się bardziej, gdyby wiedział, co się działo z Daisy.
Ubrał się, przeczesał dłonią włosy, by względnie je ułożyć i wyszedł z dormitorium. W Pokoju Wspólnym natknął się na Rose, która, siedząc przed kominkiem, czytała jakąś książkę. Była ostatnio jakaś przymulona – rzadko się odzywała, zazwyczaj tylko wtedy, kiedy o coś ją zapytano, nie uśmiechała się i całymi dniami siedziała sama. Na posiłki przychodziła, gdy wszyscy już szykowali się do wyjścia. Młody nie wiedział, co się wydarzyło między nią i Malfoyem, a ona nie chciała powiedzieć. Miał jednak świadomość tego, że cokolwiek to było, dotyczyło tych cholernych kostek. Nie był idiotą, od razu skojarzył fakty. Ale nie naciskał, cieszył się tylko, że jego siostra nie jest martwa.
- Rose, wszystko w porządku? – zapytał, podchodząc do niej. Uniosła wzrok i przyjrzała mu się, jakby widziała go pierwszy raz w życiu.
- Co? – spytała. Pokręciła głową, przymykając powieki. – Przepraszam, zamyśliłam się.
- Ostatnio często ci się to zdarza. Pytałem, czy wszystko u ciebie w porządku? – Powtórzył, siadając obok i przyglądając się jej. Wyglądała na zmęczoną. – Jak długo tu siedzisz?
- Nie wiem – odpowiedziała, rozglądając się. – Ale chyba muszę już iść – dodała, zatrzasnęła książkę, którą czytała i wstała. Obejrzała się za siebie i uśmiechnęła do niego, chyba po raz pierwszy od tamtego dnia. – Powodzenia dzisiaj.
- Nie dziękuję – odpowiedział, lekko prychając.
Ruda kiwnęła głową i wyszła z Pokoju Wspólnego. Popatrzył za nią smutno. Co się z nimi wszystkimi działo? Jak mogło dojść do tego, że wszyscy jego bliscy – łącznie z nim – byli nieszczęśliwi?
Dobrze, że ją zaczepił, bo jeszcze by spędziła cały dzień z nosem w tej książce.
Hugo wyszedł na korytarz, choć wcale się nie spieszył. Schował dłonie w kieszenie szaty i po prostu przekładał nogę za nogą, posuwając się naprzód, ze spuszczoną głową. Znowu myślał o Daisy i o tym, jak zawalił sprawę. Sam był sobie winien, że teraz chodził nieszczęśliwy. Mógł nie zachowywać się jak tchórzliwa fretka i być przy niej, kiedy go potrzebowała. A teraz? Niewiadomo, kiedy ją znowu zobaczy.
- Hej, młody. Chcesz kupić Eliksir Mózgowy Barufia? Mocno pobudza!
Zaczepił go jakiś starszak, oferując butelkę eliksiru, ale Hugo kompletnie nie zwrócił na niego uwagi. Zawsze o tej porze roku ruszał w szkole Czarny Rynek – młodzi czarodzieje próbowali sprzedawać różne ilości wszelakich proszków i wywarów, mających wspomagać naukę. Weasleya nigdy to nie kręciło. Poza tym, jako syn właściciela Magicznych Dowcipów Weasleyów, doskonale wiedział, jak łatwo można nabrać potencjalnego klienta. Nie chciał skończyć w Skrzydle Szpitalnym z ryjkiem świni zamiast swojego własnego, piegowatego nosa.
Szedł do Wielkiej Sali, gdzie niedługo miały się rozpocząć testy sprawdzające wiedzę z transmutacji. Im bliżej podchodził, tym więcej uczniów piątych klas spotykał. Wszyscy kierowali się w tę samą stronę. Zewsząd słychać było podekscytowane szepty, głośne rozmowy, łkanie, prośby zdesperowanych o pomoc wyższych sił. Ale Hugo nie zwracał na to uwagi. Kilka razy nawet wpadł na kogoś, bo był tak zajęty wyzywaniem siebie w myślach, że nawet go nie zauważył.
I właśnie wtedy coś w nim się poruszyło. Znacie to uczucie, kiedy macie wrażenie, że za chwilę stanie się coś ważnego? Dokładnie to przytrafiło się jemu. Nagle poczuł wewnętrzną potrzebę, żeby się zatrzymać i rozejrzeć. Tak też uczynił. I nie pożałował.
Stała tam, niedaleko wejścia, oparta o ścianę. Miała na sobie szkolną szatę z herbem Ravenclawu na piersi. Jej złote włosy opadały na ramiona, nie skrępowane żadną spinką. Wpatrywała się w swoje stopy, pogrążona we własnych myślach. Wyglądała tak, jak dwa tygodnie temu. Niska, szczupła, promienna. Piękna.
Daisy.
Jego Daisy.
Przez chwilę nawet się nie poruszył, przestał oddychać, a ludzie dookoła niego zdawali się zniknąć. Zaraz jednak wrócił do rzeczywistości, gdy ktoś szturchnął go ramieniem. Przetarł oczy dłonią, nie wierząc temu, co widział. Zastanawiał się, czy sobie jej nie wymyślił. Myślał o niej tak długo, że wcale by się nie zdziwił, gdyby jego zmęczony mózg postanowił ulżyć mu w cierpieniach.
- Daisy – powiedział, podchodząc do niej. Drgnęła i spojrzała na niego, ale na jej ustach nie zawitał uśmiech, jak zawsze, kiedy go widziała. – Cześć.
- Cześć – odpowiedziała. Brzmiała tak, jak wcześniej. Wciąż miała dźwięczny, przyjazny dla ucha głos, choć wychwycił w nim też nutę obojętności.
- Co tu robisz? – zapytał.
- Przyjechałam na egzaminy. – Krótko i na temat. Pokiwał głową. Pewnie miała mu za złe to, jak ją potraktował. Na chwilę zapanowała między nimi niezręczna cisza. Hugo patrzył na nią tak, jakby nigdy nie widział nikogo piękniejszego. Szukał jakiejś zmiany, ale wyglądało na to, że była wciąż taka sama. Zewnętrznie przynajmniej.
Jej jasną twarz okalały złote loki, policzki miała lekko zaróżowione, a wzrok nieco nieobecny. Jej oczy wydawały się normalne, bez oznak zmęczenia. Pamiętał, że kiedy obudziła się po swojej wizji, miała całe przekrwione białka, jednak nic takiego tym razem nie zaobserwował. Na długiej szyi wisiał wisiorek w kształcie półksiężyca, jej ulubiony. Była cała i zdrowa.
Zastanawiał się, co powinien powiedzieć. Cisza przedłużała się, w głowie mu huczało od natłoku myśli.
- Chciałem się pożegnać.
Drgnęła i przez ułamek sekundy na jej twarzy pojawiła się niepewność.
- Nie zdążyłem. Zabrali cię tak szybko, że kiedy wybiegłem na błonia, już was nie było – dodał, zachęcony jej zaciekawionym spojrzeniem.
- Wybiegłeś za mną z zamku? – zapytała cicho.
- Tak – odpowiedział, przytakując głową. – Musiałem cię zobaczyć i przeprosić…
- Nie musisz mnie przepraszać – powiedziała łagodnie, uśmiechając się lekko.
- Muszę. Odciąłem się od ciebie, kiedy mnie potrzebowałaś. Przestraszyłem się i…
- Hugo. – Podeszła bliżej niego i chwyciła go za dłonie. Wydawała się taka spokojna, opanowana. – Każdy by się przestraszył. Wszystko jest w porządku.
Uśmiechnęła się szerzej. Przekonała go, bo po chwili on również się uśmiechnął. I stali tak przed wejściem do Wielkiej Sali, trzymając się za ręce i śmiejąc jak głupi, podczas gdy wszyscy inni zaczęli się już tłoczyć przy drzwiach.

*

- To moja wina.
- Co jest twoją winą?
- To wszystko. To, że twoja świątynia została zniszczona. To, że tu jesteś. To, że twoje ciało w realnym świecie umiera…

Siedział na tyłach klasy, żeby nie zwracać na siebie uwagi. To było niespotykane, ponieważ od zawsze zajmował ławkę w pierwszym rzędzie. Dzisiaj jednak nie czuł się na siłach, z resztą jak od kilku dni. Nie wytrzymałby jej bliskości. Jej, która również siedziała w pierwszym rzędzie.
Rose Weasley.
Wpatrywał się w tył jej głowy, błagając w myślach, żeby się odwróciła. Spojrzała na niego, chociaż raz. Chciał tego. Tylko jeden raz. Chciał mieć tę nadzieję, że między nimi jeszcze nie wszystko skończone, że wciąż miał jakieś szanse. Bo przecież gdyby się obróciła, to byłby dobry znak, prawda?

- Czy miłość nie jest czymś, na co możesz sobie pozwolić?!

Nie. Nie. Nie.
Mógł sobie na nią pozwolić. CHCIAŁ sobie na nią pozwolić. Problem polegał jednak na tym, że zrozumiał to o wiele za późno.
Jej słowa odbijały się w jego głowie jak tłuczek. Jak jedno wielkie perpetuum mobile, w kółko od nowa, nie dając mu spać, nie pozwalając się skupić. Wciąż przewijał w myślach ich ostatnią rozmowę, ten moment, kiedy zadecydowała, że nie chce mieć z nim do czynienia.

- Wyjdź. Nie chcę cię tutaj.

Odwróć się. Odwróć się. Odwróć się.

Jej bliskość sprawiała mu ból. Sam jej widok był jak ciosy wymierzane raz za razem ręką psychopatycznego Losu. Wszechświat zadrwił z niego, stawiając mu na drodze właśnie ją: tę, od której nie mógł się w żaden sposób uwolnić. Była obecna zawsze. I choć zauważył, że starała się go unikać, nie była w stanie robić tego zawsze. On nawet nie próbował. Zamiast tego wpatrywał się w nią, jak pieprzony masochista, a każda sekunda, w której ona nie patrzyła na niego, była jak drzazga w sercu. Niewidoczna, ale na dłuższą metę śmiertelna.

- A może chodzi o mnie? Nie jestem wystarczająco dobra?! Czy to takie złe zakochać się we mnie?!
- To nie tak.
- A jak?!

Nie tak! Kiedyś myślałem, że nie jesteś wystarczająco dobra, ale teraz już wiem, że jest inaczej. Nie jest złe zakochać się w tobie. Nie jest złe. Przyznaję, że chcę tego. Tylko błagam… Chciej mnie z powrotem.

Chciał wykrzyczeć to wszystko, ale nie mógł. Słowa nie przeszłyby mu przez gardło. Zbyt wiele się wydarzyło, zbyt wiele razem przeszli, zbyt mocno się poróżnili.
Czuł się w pewien sposób zdradzony. Kostki miały zapewnić im obojgu szczęście, a doprowadziły do katastrofy. Rose miała go pokochać, ale odsunęła się od niego. Sam był sobie winien? Może, ale gdyby naprawdę go kochała, odwróciłaby się, prawda?

Odwróć się.

Dopiero, gdy pióro trzasnęło mu w dłoni, zorientował się, jak bardzo był zły. Rozprostował zbielałe palce, upuszczając fragmenty pisadła na blat. Spojrzał na nie. Właśnie tak się czuł: jak to połamane pióro.
Powoli uniósł wzrok i jego serce zgubiło jedno uderzenie.
Zaledwie ułamek sekundy.
Spojrzała na niego.

*

Zabini zerknął na swojego „przyjaciela” i uśmiechnął się pod nosem. Pomimo wszystkiego, co się wydarzyło, Scorpius jeszcze nigdy nie był bardziej sobą, jak właśnie w tym momencie. Ciągle się na kogoś wydzierał, całymi dniami chodził wkurzony i stał się jeszcze bardziej nieprzyjemny dla Gryfonów. Damian nie wiedział, co dokładnie zaszło pomiędzy nim a Rose, ale był na tyle mądry, żeby domyślić się, iż nastąpił definitywny koniec tej dwójki. Jose opowiedział mu o Kostkach i wprowadził w szczegóły tej relacji. I choć z początku Zabini nieco się podłamał, wierząc w prawdziwość słów kolegi, widząc teraz zniesmaczonego Scorpiusa i wyniosłą Weasley, nabrał dziwnej pewności, że coś poszło niezgodnie z planem.
I ucieszył się na tę wiadomość.
W końcu wszystko miało wrócić do normy: Malfoy miał nienawidzi Weasley, Weasley miała nienawidzić Malfoya. Malfoy miał drwić z pierwszaków, Weasley miała go wyzywać od idiotów. Nie mogło go spotkać nic lepszego. Malfoy wróci do bycia zrzędliwym, nieposkromionym, nieprzyjemnym sobą i zostawi Weasley w spokoju, a on? On będzie w pobliżu, gdyby go potrzebowała i nareszcie oderwie się od Scorpiusa.

*

Zazwyczaj Puchoni urządzali swoje imprezy w Siódmej Strefie raz na tydzień, ale ostatnio musieli trochę przystopować, ponieważ pojawiało się na nich coraz mniej uczniów. Po szkole chodziły plotki, że Ślizgoni otworzyli konkurencyjny klub, który oferował o wiele więcej. Albus słyszał już wiele różnych pogłosek: że wcale nie był to klub nocny, a melina, że odprawiano tam dziwne rytuały, nie do końca legalne właściwie w żadnym znanym ludziom prawie. Raz nawet ktoś powiedział, że tak naprawdę uczniowie grywali tam w szachy czarodziejów. Spekulacji było wiele, ale nikt nie mógł dokładnie powiedzieć, co tak naprawdę działo się za zamkniętymi drzwiami komnaty… gdziekolwiek ona była. Podobno wstęp mieli tylko zaproszeni, a i wtedy trzeba było złożyć jakąś przysięgę z użyciem krwi… A może to była wieczysta przysięga? Albus nie wiedział i – szczerze mówiąc – nie zamierzał się dowiadywać. Cokolwiek robili Ślizgoni, nie chciał być w to zamieszany.
Dlatego teraz siedział na kanapie w Siódmej Strefie, w której Puchoni organizowali ostatnią w tym roku szkolnym imprezę. Neonowe zielone światło nadawało dziwną aurę całemu otoczeniu. Grała muzyka, ale Albus nie zwracał na nią większej uwagi, skupiony na dziewczynie, z którą rozmawiał. Znali się od dawna, ale nigdy wcześniej nie rozmawiał z nią na tematy inne niż te związane stricte z nauką. Tym jednak razem dialog potoczył się w kompletnie innym kierunku, co nieco zdziwiło, ale także uradowało Albusa.
Z początku trochę się opierał. Nie, żeby miał coś przeciwko Angeli, była ładna i miła, ale jakoś nigdy nie myślał o niej w ten sposób… Nawet nie wiedział, że potrafiła flirtować, bo zachowaniem przypominała raczej Rose: jeśli potrzebowałeś notatek z ostatniej lekcji, szedłeś właśnie do niej. Poza tym… choć Al zachowywał się jak kobieciarz, obracając się co rusz w towarzystwie innych dziewcząt, tak naprawdę nie sprawiało mu to żadnej przyjemności. Sam nie wiedział, dlaczego to robił… Najpierw pozwalało mu to na chwilę zapomnieć o Julii i jej ślepej wierze w Brandona, ale z czasem przestało spełniać tę funkcję i stało się utrapieniem. Koleżanki z roku dowiedziały się, że był świetnym kompanem do rozmowy i wszystkie chciały z nim spędzać czas, ale Albus nie czuł się z tym dobrze. Właściwie był już zmęczony ciągłym zabawianiem rozchichotanych nastolatek.
Ale Angela nie była tą rozchichotaną nastolatką. Uśmiechała się wdzięcznie, z lekką dozą pewności siebie, zalotnie mrużyła powieki i lekko opierała się ramieniem o niego. Nie nachalnie, zwyczajnie na tyle, by czuł ciepło jej ciała. I nie bawiła się włosami, jak wszystkie inne dziewczyny! Pewnie dlatego zgodził się na rozmowę, a teraz nie żałował, bo tematy same się kleiły i nagle odkrył, że z ładną panną można pogadać o czymś innym niż tylko kosmetyki.
Czuł się naprawdę dobrze w jej towarzystwie. Na tyle dobrze, że prawie zapomniał o Julii. Ale tylko prawie.
Julia pojawiła się w Siódmej Strefie nie całkiem przypadkowo. Brandon chciał wziąć udział w ostatniej imprezie w tym roku szkolonym, więc poszła z nim. Właściwie sama nie wiedziała, dlaczego to zrobiła, nigdy nie była wielką fanką takich zgromadzeń. A fakt, że aby się tu znaleźć, musiała znieść przepaskę na oczach i pokrętną drogę, tylko utwierdzał ją w przekonaniu, że tajne kluby organizowane na terenie szkoły nie były dla niej. Jednak ostatnio w jej głowie tyle się działo, że zaczęła inaczej postrzegać otoczenie. Słowa Albusa tak namieszały w jej życiu, że nie była w stanie zrozumieć i zapanować nad własnymi uczuciami. Nie wiedziała nawet, co czuła przez co tylko miotała się dookoła, niezadowolona. Rzutowało to również na jej relację z Brandonem. Nie chciała go stracić, naprawdę bardzo go lubiła, dlatego zgodziła się przyjść. Miała zamiar odbudować ich więź.
Tylko że coraz częściej zastanawiała się, czy było w ogóle co odbudowywać. Po rozmowie z Potterem zaczęła dostrzegać to, przed czym ją bronił. Brandon naprawdę bywał zaborczy, często nachalny, a po głębszym przeanalizowaniu okazywało się, że jego żarty wcale nie były tak zabawne, jak początkowo jej się wydawało. Rozmyślała nad tym, co się z nią stało? Czy to wszystko była wina Albusa? Zasiał w niej ziarno nieufności i przez to zaczęła dopatrywać się rzeczy, które naprawdę nie istnieją? Czy też może one zawsze tam były, lecz on pozostawała na nie ślepa i dopiero Albus otworzył jej oczy? Nie wiedziała i spędzało jej to sen z powiek.
- Załatwię nam coś do picia – powiedział Brandon, całując ją w policzek. Uśmiechnęła się, kiwnąwszy głową. Mrugnął do niej i odszedł, zostawiając samą na środku niezbyt zatłoczonej sali. Wiedziała, że Puchoni ostatnio borykali się z utratą klienteli, ale nie spodziewała się, że problem był aż tak poważny.
Rozejrzała się dookoła, krzyżując ręce na ramionach. Jej wzrok padł na kanapę, na której siedział Albus Potter we własnej osobie. Rozmawiał z jakąś dziewczyną, uśmiechał się do niej i wyglądał na szczęśliwego.
Westchnęła.
Nie spodziewała się go. A już na pewno nie spodziewała się, że zobaczy go w towarzystwie dziewczyny. Myślała, że po tym, co jej powiedział, nie będzie chciał się umawiać z nikim przez pewien czas. Oczywiście widywała go na korytarzach w towarzystwie koleżanek z klasy, ale nigdy nie brała ich na poważnie. Coś w jego wzroku mówiło jej, że on sam nie traktował ich poważnie. Jednak z tą dziewczyną było inaczej. Albus naprawdę wyglądał na zadowolonego i dziwnym trafem zakuło to Julię mocniej niż ukłucie różanego kolca.

Już się pozbierał?
No, a czego się spodziewałaś? Powiedziałaś mu przecież, że jest dla ciebie tylko przyjacielem.
Wiem, ale nie myślałam, że mnie to tak zaboli.
A co myślałaś? Że będzie na ciebie czekał? Dałaś mu do zrozumienia, że nie ma na co czekać. Sama sobie jesteś winna.

Albus spojrzał na nią, na chwilę przerywając rozmowę ze swoją towarzyszką. Julia uśmiechnęła się do niego, ale nie odpowiedział tym samym. Zamiast tego ponownie zwrócił się do dziewczyny.
Roberro westchnęła, obracając się plecami do Pottera.

O czym ja w ogóle myślę? Czym się tak przejmuję? Przecież on nawet nie jest w moim typie.


Och, cóż za słodkie kłamstewko.