29 grudnia 2010

16. "Ślizgoni zawsze czegoś chcą"


            Rose stała w bibliotece przed ogromnym regałem. W rękach trzymała grubą księgę, której kartki przerzucała spokojnie palcami, a między zębami zagryzła różdżkę. Posługiwała się nią do zdejmowała książek z wyższych półek, do których nie dosięgała nawet na palcach.
            Zabini wraz z Malfoyem i Gonzalesem siedzieli przy stoliku nieopodal, chowając się za stertą kartek, zeszytów i ksiąg. Cała trójka obserwowała Weasley, która właśnie odlewitowała księgę z powrotem na jej miejsce. Machnęła ponownie różdżką i w jej kierunku poleciał inny egzemplarz.
            - Nie dam rady tego zrobić – powiedział, siadając wygodniej, ale nie spuszczając wzroku z rudowłosej. – Jak mnie ktoś przyłapie? – Spytał, spoglądając na blondyna. – Nie mogę stracić kolejnych punktów. Cała drużyna mnie zamorduje…
            - Zabini, nie pękaj. Nikt nikogo nie zabije bez mojej zgody – powiedział pewnym siebie głosem Malfoy. – Poza tym, nie bez powodu przyprowadziłem ze sobą Gonzalesa. Kiedy ty będziesz czarował naszą małą gryfońską przyjaciółkę – Jose omal nie wybuchł śmiechem słysząc określenie, jakim posłużył się Scorpius – nasz kolega zajmie się wścibską bibliotekarką – Malfoy dokończył swoją myśl i spojrzał na Gonzalesa, któremu już do śmiechu nie było.
            - Co? Nie. Dlaczego ja? Dlaczego nie ty? – Zapytał, prostując plecy.
            - Bo ja muszę być wolny, w razie, gdyby Zabini potrzebował pomocy. Poza tym, to ja wymyśliłem ten plan i to ja ustalam zasady – wyszczerzył rząd białych zębów i, zakładając dłonie na tył głowy, odchylił się na krzesełku. Jose zmrużył oczy z niezadowoleniem, ale nie odezwał się. – No, ale na pewno nie będę potrzebny, bo mój plan jest idealny. W ogóle, to jest on tak prosty i… niewinny, że nawet nie wiem, co mogłoby się wydarzyć.
            - Dobra. To w sumie nic strasznego… Tylko dlaczego to musi być Weasley? Dlaczego to nie może być… ktoś inny? – Zapytał Zabini, biorąc głęboki oddech.
            - Dobra, ruszaj. Jose, do dzieła – Malfoy dyrygował nimi, jak mu się podobało. Minę miał przy tym tak zadowoloną, jakby właśnie dowiedział się, że jego rodzinna fortuna potroiła swoją wartość.
Gonzales wstał ze swojego miejsca, chuchnął na dłoń, sprawdzając świeżość swojego oddechu (nie obyło się bez krzywego spojrzenia Malfoya i Zabiniego) i z szerokim uśmiechem ruszył w stronę bibliotekarki. Wydawał się być w pełni wyluzowany, jakby chodziło o kupno batonika, a nie rozproszenie uwagi czujnej kobiety.
            Zabini spojrzał ostatni raz na swojego kumpla i wstał, kierując się w stronę stolika, na którym w nieładzie leżały rzeczy Weasley. Stojąc przy regale nawet nie zauważyła, że ktoś się przysiadł.

            *

            Rose uśmiechnęła się pod nosem i, zaznaczając palcem miejsce w książce, schowała różdżkę do kieszeni i wycofała się do stolika. Już w połowie drogi zauważyła, że ktoś się dosiadł. Po kolejnych dwóch krokach rozpoznała w nieznajomym Zabiniego, a po kolejnych trzech dostrzegła, że…
            - Boże, Zabini co ty wyprawiasz?! – Wrzasnęła, podbiegając do stolika. Damian siedział nad jedną z książek, które sobie przyniosła i wyrywał z niej kartki. Tak po prostu, a potem brał je i zginał. – Oszalałeś?! Natychmiast przestań! – Wyrwała mu książkę i przerażona zaczęła przyglądać się strzępom kartek. Jej oczy stały się niewyobrażalnie szerokie. Wyrwał to, co było jej potrzebne! Poczuła jak czerwienieje. – Zamorduję cię – szepnęła.
            - Wyluzuj. To tylko kartki – powiedział spokojnie, dalej składając szary papier.
            - Kartki? To nie zwykłe kartki… tu była odpowiedź na moje wypracowanie. Normalnie… - Wzięła głęboki oddech. Uspokój się. – Szukałam jej pół dnia. Jak chciałeś sobie porobić… - spojrzała na dziwny twór, który powstał z kartek – orgiami, to trzeba było poprosić. Dałabym ci jakiś papier.
            - Dobrze, przepraszam. Następnym razem zapytam. Po prostu bardzo potrzebowałem tych kartek – powiedział spokojnie, wstając. Czujne oko Rose zauważyło, że wyjął z kieszeni różdżkę. Odruchowo sięgnęła do kieszeni. – Spokojnie, nie bój się – mruknął. Miał w głosie coś, co przekonało Rose, żeby nie wyjmować różdżki, ale być ostrożną. Nigdy nie wiadomo. Przecież to Ślizgon.
            - Co ty robisz? – Spytała, mrużąc oczy. Odchyliła się lekko do tyłu, bo Zabini nagle znalazł się bardzo blisko niej.
            - Ja? Nic. – Wzruszył ramionami i podniósł do góry dłoń. Oczom Rose ukazał się tulipan wykonany z kartek z książki. Wzięła głęboki oddech i z całych sił powstrzymała się przed wrzaskiem.

            Arogant! Jak można niszczyć książki tylko po to, by zrobić… ORIGAMI! Boże, daj mi siłę, bo inaczej go zamorduję! Z zimna krwią! Tak jak on zabił tę wspaniałą książkę… Powyrywam mu ręce! I nogi! I urwę mu też głowę! I… Och!
            Rose wstrzymała oddech, bo Zabini podniósł drugą rękę, tą z różdżką, i wycelował w kwiatek. Użył zaklęcia niewerbalnego, więc nie wiedziała, jaką formułką się posłużył. Jednak nie było to teraz dla niej ważne. Bo oto zwykły kwiatek z kartki zaczął się zmieniać. Najpierw papierowa łodyżka, wydłużyła się i przybrała zielony kolor. Później pojawiły się na niej listki. Żywe listki. Zaklęcie cały czas szło do góry i po chwili dosięgło pąka. Powoli stawał się czerwony i delikatny. Kwiatek zabłysnął, jakby ktoś obsypał go brokatem, a Zabini uśmiechnięty wsadził różdżkę do kieszeni.
            - Łał – szepnęła Rose. To były ładne czary. Wiedziała, że są zaklęcia umożliwiające przemianę zwykłego przedmiotu w coś żywego, ale nie znała ich. A tym bardziej nie podejrzewała, że może je znać Zabini.
            Kwiatek był bardzo ładny. Niby zwykły tulipan, a jednak biła od niego magia. Nie tylko dlatego, że został nią potraktowany, ale było też coś… czego Rose nie umiała określić.
            - Proszę – powiedział Zabini, wręczając jej kwiat. Zdezorientowana spojrzała na niego, ale nie wzięła kwiatka. Była podejrzliwa. Pewnie czegoś chce. Ślizgoni zawsze czegoś chcą.
            Widząc jej zacięty wyraz twarzy Zabini zaśmiał się szczerze, odchylając lekko głowę do tyłu.
            - Daj spokój. To już nie można dać dziewczynie kwiatka bez podejrzeń, że chce się ją do czegoś wykorzystać? – Zapytał. Zmrużyła powieki, ale wzięła do ręki tulipana. Przez chwilę patrzyła na niego, oczekując eksplozji, ale kwiat tylko zamigotał tym dziwnym brokatem i nic się z nim nie stało. Spojrzała na Damiana.
            - Czym sobie zasłużyłam? – Spytała, unosząc głowę. W odpowiedzi wzruszył ramionami.
            - Miłego dnia – życzył i odszedł, wymijając ją z szerokim uśmiechem. Rose odprowadziła go spojrzeniem, zniknął za drzwiami. Przeniosła wzrok na tulipana i spokojnie usiadła na krześle. Kwiat zamigotał, kiedy odłożyła go na blat. Nie przestawała na niego patrzeć, był naprawdę ładny. W dodatku dostała go od Zabiniego.

            Okej. To było dziwne. Zabini nie daje kwiatów. Nikomu. Co dopiero mówić o mnie? Nie dałby mi tulipana tak zwyczajnie, przez kaprys.
            O co tu chodziło?
            To jakaś gra?
            Chce czegoś. Na pewno czegoś chce! Przecież to Ślizgon, do cholery!
            Nie klnij, Rose. Lepiej pomyśl logicznie. Dlaczego Zabini mógłby ci dać kwiaty?
            Bo czegoś chce!

            - Och, no i zadanie domowe musi poczekać! – Jęknęła żałośnie, uderzając czołem o stolik.
            - O! Od kogo? – Zapytała Shila, przysiadając się. Weasley podniosła głowę, opierając się brodą o blat i spojrzała na przyjaciółkę, która wzięła do ręki tulipana. – Jaki śliczny – przyłożyła do nosa – i jak ładnie pachnie! Gadaj od kogo!
            - Od Zabiniego – powiedziała tonem udręczonej kobiety. Shila o mało nie upuściła kwiatka, takie wrażenie wywarło na niej to zdanie.
            - Od tego Zabiniego, którego mam na myśli? – Spytała, siadając na skraju krzesełka.
            - Właśnie od tego – odpowiedziała Rose. Ishihara wytrzeszczyła oczy i podała przyjaciółce kwiat.
            - Ale nawet nie wiem dlaczego mi go dał – powiedziała spokojnie Weasley, przyglądając się błyszczącemu kwiatu.
            - No to lepiej się dowiedz, bo tulipan to znaczy, że dobrze mu przy tobie i cieszy się na twój widok – Shila wydawała się zaciekawiona swoją własną wypowiedzią. Zmarszczyła brwi. – Zabini, niesamowite – prychnęła, kręcąc głową.
            - O czym ty gadasz? – Zapytała Rose, marszcząc brwi.
            - Nie znasz symboliki kwiatów? – Weasley pokręciła przecząco głową. – Dobra, każdy kwiat coś znaczy. Na przykład czerwona róża oznacza miłość do szaleństwa, za to wilcza jagoda jest ostrzeżeniem – wyjaśniła Shila rzeczowym tonem.
            - A tulipan? – Spytała Weasley, wdychając przyjemną woń tulipana.
            - No już mówiłam. Cieszy się na twój widok i jest mu z tobą dobrze – odparła Azjatka, przyglądając się z zaciekawieniem kwiatu.
            Weasley prychnęła.
            - Daj spokój. Myślisz, że Zabini zna tą całą symbolikę kwiatów? Po prostu wyczarował go z orgiami, a tulipan to pewnie jedyny kwiat jaki umie zrobić. Tylko ciekawi mnie, po co w ogóle się fatygował?
            - A jeśli wie, co oznacza tulipan? – Zapytała Shila.
            - Daj spokój. On nie wie, że wczoraj była środa, co dopiero jakieś znaczenie kwiatów. W ogóle… to pewnie jakaś bzdura jest – powiedziała poważnie Rose. Wstała, wzięła swoją torbę i zaczęła się pakować. – Lepiej pomóż mi wymyślić, czego może ode mnie chcieć, bo Ślizgoni zawsze czegoś chcą – dodała i ruszyła do wyjścia.
            - Jeśli mam rację… Ben ma konkurenta. Tylko ciekawe, kogo wybierzesz – szepnęła Shila, patrząc na oddalającą się Weasley.
            - Idziesz? – Spytała Rose, zatrzymując się i patrząc na przyjaciółkę.
            - Obyś wybrała dobrze. – Mruknęła, wstając i podchodząc do Weasley.

Co to się w ogóle porobiło. Zabini i tulipany dla Rose. Przecież oni się nawet nie lubią.

           
            *

            - O stary, widziałeś jej minę? – Zaśmiał się Malfoy, kiedy znaleźli się poza zasięgiem wzroku Weasley. Wyprostował się, na chwilę opanował śmiech i spróbował naśladować zaciekawioną, zaintrygowaną, a jednocześnie zachwyconą i czujną Weasley. Nie udało mu się to i po chwili znów się śmiał. – Ona myślała, że to wybuchnie! – Zawył radośnie, opierając się o ścianę.
            Jose śmiał się razem z nim, za to Zabini opierał się tylko o ścianę z założonymi na piersiach rękoma.
            - Co jest? – Zapytał Gonzales.
            - Mnie ta cała sytuacja w ogóle nie bawi. Po pierwsze, ja nie daję kwiatów o czym Weasley doskonale wie. Na pewno już się domyśliła, że to jakiś podstęp, głupia nie jest. Po drugie, nie czuję się dobrze w tej roli. Nie podrywam dziewczyn „na niby” – zakreślił w powietrzu cudzysłów.
            - A co? Chcesz ją poderwać na serio? – Spytał Malfoy.
            - W ogóle nie chcę jej podrywać. Weasley nie jest w moim typie. Albo sam się nią zajmij, albo oddaj ją Franklinowi. Zrobi swoje i po sprawie. A w przyszłym roku to sobie odbijesz. W młodszych klasach jest jeszcze kilka dziewic i dorosną już na tyle, żebyś mógł sobie poużywać. – Powiedział to i był przy tym tak poważny, że aż śmieszny. Scorpius spojrzał na jego minę i wybuchł śmiechem. Po chwili podszedł do niego i zarzucił mu rękę na ramiona.
            - D nie możesz się wycofać, bo już w to wszedłeś. Weasley teraz cały dzień będzie się zastanawiać, dlaczego dałeś jej jakiegoś głupiego kwiatka. W końcu dojdzie do tego, co on oznacza, a wtedy ty wpadniesz do niej z miłym uśmiechem i będzie twoja – powiedział. – Poza tym, nie mów mi, że nie podrywasz „na niby”, bo doskonale wiemy, że to robisz – uśmiechnął się tak słodko niewinnie, że Zabiniego aż zemdliło. Słodki i niewinny Malfoy? Nie, zdecydowanie odpada.
            - A w ogóle, gdyby jeszcze kiedyś wpadł ci do głowy ten wspaniały pomysł, aby się wycofać to pamiętaj, że ja mam za sobą Paula i Gonzalesa i niemal cały Slytherin. Jedno słowo, stary i…
            - Dobra, dobra. Dotarło – powiedział Zabini, podnosząc do góry dłonie w geście poddaństwa. – A teraz zabierz rękę, bo to pedalskie – dodał, zrzucając z barków ramię Malfoya.
            - Och, jaki ty jesteś mega seksowny, Zabini – zaintonował Scorpius. Zabini skrzywił się, a Jose widząc całe to przedstawienie wybuchł śmiechem. Malfoy zarechotał.
            - Dobra, panowie. Idziemy na laski… - Powiedział. – Chociaż nie… Tylko ja i Jose, bo ty – wskazał na Damian – celibat – dokończył i wzruszył ramionami.
            - Co? – Spytał Zabini.
            - Przykro mi, stary. To musi być autentyczne. Nie możesz zarywać do Weasley, a później bzykać inne panny. W życiu się nie nabierze… Jak sam wspominałeś, głupia nie jest. – Malfoy wydawał się dziwnie zadowolony z tego faktu. Jakby napawał się krzywdą Zabiniego.

            Słodki smak zwycięstwa.

            Zabini zmrużył oczy i z miną obrażonego pięciolatka, któremu ktoś zabrał lizaka oparł się o ścianę. Westchnął i odprowadził wzrokiem śmiejących się kumpli. To mu się w ogóle nie podobało. W ogóle! 

* Znaczenie kwiatów wzięłam stąd.

24 grudnia 2010

15. Intrygi


Dla RoSco, która podkochuje się w Zabinim.

            Zabini wpadł do Pokoju Wspólnego Ślizgonów i pospiesznie rozejrzał się po ludziach. W kącie siedzieli jacyś pierwszoklasiści, odrabiając lekcje. Zaśmiał się. Doskonale pamiętał, co czuje pierwszoklasista: każdy chce być najlepszy, więc od pierwszego dnia w szkole uczą się intensywnie, choć i tak za niedługi czas wszystkiego zapominają. A później już się uczyć nie chce…
            Przy kominku wylegiwały się dziewczyny z siódmej klasy. Co wieczór miały swoje pół godziny, kiedy wymieniały się plotkami i nowinkami z ich życia prywatnego, publicznego i, niekiedy również, seksualnego. Skrzywił się, czując w powietrzu rozchodzący się zapach lakieru do paznokci i odwrócił się w stronę kanap, gdzie zazwyczaj siedział Scorpius.
            Nie można było powiedzieć, aby blondyn „siedział” na sofie. Trafniejszym określeniem byłoby „rozwalił się”, kładąc nogi na stoliku przed sobą, ramiona rozpościerając na oparciach, a głowę odchylając do tyłu. Obok niego siedziała jakaś czarnowłosa dziewczyna, piłując paznokcie. Kiedy podszedł bliżej, rozpoznał w niej Margaritę Brown z piątego rocznika. Siedziała cichutko obok chłopaka, z nogą założoną na drugą i skupionym wzrokiem. Jedynym dźwiękiem, jakby Damian mógł usłyszeć to tarcie pilniczka po szkliwie paznokcia.
            - Scorpius, nie uwierzysz w to, co ci zaraz powiem – powiedział Zabini podchodząc do kanapy i siadając w ogromnym, miękkim fotelu obitym jakimś przyjemnym w dotyku zielonym materiałem. Margarita podniosła na niego spojrzenie niebieskich oczu i chwilę beznamiętnie na niego spoglądała, przerywając wcześniej piłowanie. Malfoy nawet nie drgnął. Zabini zmarszczył brwi, a Brown powróciła do swoich paznokci.
            Zabini czuł się podekscytowany. Nowina, którą niósł dla Scorpiusa była warta tysiąca galeonów. Jego żar nieco ostygł, kiedy spotkał się z obojętnością ze strony Malfoya. Jednak zaraz przypomniał sobie całująca się namiętnie Weasley i znów zapłonął w nim ogień. Do tego stopnia, że niesiony jakąś dziwną siłą, wstał z fotela.
            - Szukałem Gonzales, bo… właśnie, zapomniałem o nim… mniejsza o to. Wszedłem do biblioteki, bo myślałem, że go tam znajdę i nie zgadniesz! – Zawołał Zabini, żwawo gestykulując. Margarita uniosła do góry brew. Zabini skrzywił się, co ona tu w ogóle robiła?
            - Nie było go tam. Zgadłem? – Spytał Malfoy, nie podnosząc głowy. Damian zauważył, że miał zamknięte oczy i prawie w ogóle, nie licząc klatki piersiowej, się nie poruszał.
            - Nie – powiedział. – Znaczy tak, nie było go tam, ale chodziło mi o coś innego – dodał.
            - Co jest? – Obok Zabiniego pojawił się Jose, siadając w fotelu, w którym wcześniej on siedział. Założył nogę na druga, w geście iście pedalskim – zdaniem Zabiniego – i uśmiechnął się słodko, ukazując białe zęby, które znacznie odróżniały się na tle jego ciemniejszej karnacji.
            - Szukałem cię – powiedział, ale po chwili pokręcił głową, wracając do tematu głównego. Jedną z jego wad było często rozkojarzenie. Wystarczyło przerwać mu byle błahostką i już zapominał, o czym mówił. Czasem było to przydatne, czasem jednak strasznie go wkurzało. No ale taki już był. – Mniejsza o to. Wracając do tego, co zobaczyłem w bibliotece… Normalnie, zobaczyłem Weasley – powiedział takim tonem, jakby obwieszczał, że właśnie ujrzał tańcząca kankana McGonagall.
            Margarita prychnęła, zdmuchując z palców pyłek po piłowanym paznokciu, Jose stłumił dłonią śmiech, a Malfoy zironizował:
            - Łał! – A po chwili dodał: - To żadna nowość. Ten szczur Weasley to stały bywalec biblioteki, Zabini.
            - Nie, nie, nie o to mi chodziło. Widziałem normalnie, jak ta totalna dziewica, której nawet dotknąć nie można, i która rumieni się na samo słowo „seks” czy „całowanie”, całowała się w bibliotece! Na oczach całej biblioteki! – Zawołał, wiedząc, że ta nowina jest warta tego tysiąca galeonów. – Namiętnie. Z języczkiem! Normalnie wyglądało, jakby robiła to nie raz… a przecież wszyscy wiedzą, że nigdy się z nikim nie umawiała. – Dokończył swoją myśl. Scorpius – co zaczynało Zabiniego denerwować – znów nawet się nie poruszył, jedynie westchnął przeciągle, Brown odłożyła pilniczek na stolik i przysunęła się do Malfoya obdarowując pocałunkiem jego szyję, a Jose uznał, że jego paznokcie są o wiele interesujące niż całująca się Weasley.
            Zabini zadrżał. Co z nimi? Normalnie nie darowaliby sobie złośliwego komentarza na zachowanie Weasley, a teraz co? Udają, że ich kompletnie nie interesuje? Phi. Damian uspokoił się i wzruszył ramionami. Odwrócił się i usiadł na drugim z foteli, beznamiętnie wpatrując się we wzór włókien obicia.
            - Skoro nie interesuje was to, że Weasley właśnie publicznie pokazała, że nie jest taką dziewicą, za jaką się podaje, to pewnie nie zainteresuje was, z kim się tak namiętnie całowała – powiedział spokojnie. Zauważył jak Brown na chwilkę oderwała się od Malfoya i spojrzała na niego, zaciekawiona, ale zaraz powróciła do swoich pieszczot, siadając Malfoyowi na kolanach i nachylając się, by go pocałować.
            - Okej, więc wcale wam nie powiem, że robiła to z Benjaminem Franklinem. Nawet mnie nie proście – powiedział Zabini, przyglądając się plamce brudu na swoim adidasie. Gonzales zachłysnął się własną śliną, co spowodowało lekki uśmiech na twarzy Zabiniego, a Malfoy oderwał usta od ust Brown i spojrzał na niego.
            Ha! Jestem genialny!
            - Z tym Franklinem, którego mam na myśli? – Zapytał Malfoy, spychając lekko Margaritę z kolan. – Zobacz, czy nie ma cię w drugim pokoju – dodał, nawet na nią nie patrząc. Czarnowłosa prychnęła i wstała, zabierając swój pilniczek. Poprawiła spódniczkę i poszła w stronę koleżanek, które zaraz zaczęły cicho plotkować.
            - Dokładnie z tym – powiedział Zabini, a w jego oku zabłysnęły dzikie iskierki. – Ale czad, nie? – Ożywił się, siadając na krawędzi fotela. – Co za historia: niewinna Weasley i całkiem winny Franklin. Hogwarts love story. – Zaśmiał się.
            - Nie wie, że Franklin to… - Zaczął Gonzales, ale przerwał mu Malfoy.
            - Nie wygląda na taką, którą by to interesowało. Nawet, jeśli kiedyś obiło jej się o uszy, pewnie nie zwróciła na to uwagi – powiedział, wpatrując się w świeczkę stojącą na stoliku.
            Przypominał sobie, dlaczego tak bardzo nie lubił Franklina. Może nie tyle „nie lubił” co rywalizował z nim. Odkąd tylko Malfoy stał się mężczyzną (w sensie, że świadomie uprawiał seks dla przyjemności), czyli mniej więcej w wieku czternastu lat, Franklin stanowił dla niego zagrożenie. Był uważany za jednego z przystojniejszych Hogwartczyków, podobnie jak Malfoy. I podobnie jak Malfoy uwielbiał rozdziewiczać. Co za tym idzie: kto miał więcej dziewic, ten był lepszy. Dziwne, wiedział o tym nawet Scorpius, ale cóż, każda dyscyplina, w której jest od kogoś lepszy, jest dobra.
            Tak się niefortunnie złożyło, że szli łeb w łeb (żaden z nich nie rezygnował z chwalenia się swoimi trofeami), a w szkole pomału zaczynało brakować dziewic. Albo były to dziewczynki w wielku jedenastu lat albo totalne pasztety, których nawet dwumetrowym kijem nikt by nie dotknął albo „cnotki niewydymki”, które na samo słowo „seks” chowały się w szafach.
            Była też Weasley – oddzielna, jednoosobowa grupa. Nie mógł zaliczyć jej do pasztetów, bo (choć nigdy w życiu nie powiedziałby tego na głos, nawet pod wpływem środków odurzających!) wyglądała jak dziewczyna, nie potwór. Nie mógł też włożyć jej do worka z cnotkami, bo – jak się przed chwilą dowiedział – całowała się z Franklinem.
            Wychodziło więc na to, że skoro żaden z nich nie zamierzał sięgnąć po pasztet ani po cnotkę, zostawała jedna osoba, która mogłaby rozstrzygnąć spór. Jednak z racji wojny między Malfoyem a Weasley, wiadomo było, że to nie ów blondyn zdobędzie mistrzostwo. Szala zwycięstwa przesunęłaby się więc na Puchona. Spryciarz. Ale jako, że młody pan Malfoy nie należał do osób, które przegrywają (zwłaszcza z cieniasem Franklinem) musiał zrobić wszystko, aby plan Puchona się nie powiódł.
            Tylko co? Przecież nie będzie ich śledził. Nie było też mowy o tym, aby to on zaliczył Weasley (może i nie wyglądała jak potwór, ale to kolidowałoby z jego zasadami!). Gdyby tylko znalazł się ktoś, kto wtargnąłby w życie Weasley i odciągnął ją od Franklina… przynajmniej do czasu, aż Malfoy nie wymyśli jak się pozbyć tego insekta… albo dopóki ten knypek nie skończy szkoły… miałby problem z głowy.
            Nie, żeby bronił cnoty Weasley. Co to, to nigdy w życiu. Chodziło tylko o zwycięstwo w tym „Biegu po dziewicę”, ot co!
            Tylko kto byłby na tyle odważny, by podbić do Weasley? Właściwie nikomu tego nie życzył, ale jednak…
            - Jose, przypomnij mi, kto jest mi winien przysługę? – Zapytał, nie odrywając spojrzenia od świeczki. W jego głowie powstawał już plan. Doskonały, wybitny, na miarę najlepszego stratega. Musiał tylko dobrać odpowiednich żołnierzy.
            - Zdaje się, że Megan z trzeciego roku i Krukon Phil z czwartego – odpowiedział Gonzales.
            Malfoy zacmokał. Dziewczyna odpada – wątpił, żeby Weasley była lesbą, zwłaszcza po nowinie, którą niedawno usłyszał. Chłopak też odpada, bo za młody. Musiał znaleźć kogoś w wieku Weasley, albo starszego, chłopaka, całkiem przystojnego (bądźmy szczerzy, każda dziewczyna, choćby zapierała się rękami i nogami, patrzy na wygląd), mądrego, aby mógł ją czymś zainteresować i na tyle sprytnego, by dobrze to rozegrał oraz godnego zaufania.
            Jose? Nie, odpada. Ten by się zaraz zakochał.
            Zabini? Malfoy uśmiechnął się. Zabini mądry i interesujący? Chociaż może gdyby go odpowiednio przygotował…
            - Czemu tak na mnie patrzysz? – Zapytał Damian przestając drapać się po łopatce.
            - Zabini, jesteś mi potrzebny – powiedział Malfoy, siadając wygodniej. – Musisz podbić do Weasley.
            - Co? – Dopadły go dwie takie same odpowiedzi, z dwóch różnych stron. Wywrócił oczami młynka.
            - Potrzebuję kogoś zaufanego i na tyle sprytnego, by odciągnął Weasley od Franklina. On jej nie może przelecieć, bo wtedy wygrałby ten nasz niepisany konkurs – powiedział, kręcąc głową.
            - Ale dlaczego ja? Dlaczego to nie może być Jose? – Zapytał Damian, wskazując na Gonzalesa dłonią.
            - Bo on się zaraz zakocha, a nie o to mi chodzi. – Zignorował oburzone prychnięcie kolegi.
            - Ale ja nie chcę! – Zawołał Zabini.
            - Daj spokój, przecież nie każę ci się w niej zakochiwać. Masz to tylko pociągnąć do końca roku szkolnego…
            - Ale z nią się nie da. Dlaczego sam tego nie załatwisz? – Zapytał. Nie musiał słyszeć odpowiedzi; wzrok Malfoya był tak sugestywny, że od razu zrozumiał. – Ona nawet na mnie nie spojrzy…
            - Spojrzy. Jeśli trochę się zmienisz… - Powiedział Malfoy. Jose przekrzywił głowę, zainteresowany tokiem rozumowania młodego dziedzica. – Zabini daj spokój. Chcesz, żeby Franklin, ta gnida, która przeleciała twoją dziewczynę, mnie pokonał?
            - Dlaczego mi się ten pomysł nie podoba? – Zapytał, czujnie przyglądając się chytrze uśmiechniętemu Malfoyowi. 

23 grudnia 2010

14. Zwyczajnie


            Julia stawała na palcach, by dosięgnąć księgę, która znajdowała się na jednej z wyższych półek. Albus stał kilka kroków dalej i przyglądał się tym staraniom z lekkim uśmiechem. Doskonale wiedział, że wystarczyło podejść i wyciągnąć rękę, by pomóc dziewczynie. Jednak patrzenie jak wyciąga się w górę, odsłaniając przy tym skrawek swojego brzuszka, było o wiele ciekawsze niż pomaganie w potrzebie. W końcu jednak, gdy Julia stęknęła po raz kolejny, postanowił wkroczyć do akcji.
            Nie dane mu jednak było wykonać żadnego gestu, gdyż w tym właśnie momencie, w którym odrywał stopę od ziemi, do Julii podszedł ktoś inny. Wysoki blondyn – choć nie tak blondziasty jak ten knypek Malfoy. Z daleka było widać, że był wysportowany – pewnie grał w quidditcha. Wyciągnął rękę i zdjął książkę, a kiedy Julia odwróciła się, by zobaczyć, kto ją wybawił z opresji, uśmiechnął się szelmowsko. Dziewczyna również się uśmiechnęła i wystawiła dłoń, by odzyskać księgę. Blondyn zaśmiał się i uniósł książkę wysoko nastawiając policzek.
            Albus rozszerzył ze zdziwienia oczy, kiedy Julia, lekko zarumieniona, stanęła na palcach i cmoknęła nieznajomego. Zaraz potem spłonęła mocniejszym rumieńcem i odebrała księgę, a nieznajomy założył jej rękę na ramię i poprowadził do stolika. Rozmawiali i głośno się śmiali, aż w pewnym momencie bibliotekarka zwróciła im uwagę.
            Potter zacisnął pięści i wyszedł szybko z biblioteki, by nie musieć oglądać flirtowania nieznajomego z jego Julią.
            Chwila, stop! Jego Julią?
            Pluł sobie w twarz, że nie podszedł do niej szybciej. Teraz pewnie to on siedziałby obok niej. Rozmawialiby, śmialiby się, może zaprosiłby ją do Hogsmeade… Ale nie. Wolał stać i patrzeć, jak się męczy, aż w końcu stracił swoją szansę. I płonął z zazdrości!
            Tak – był zazdrosny. Cholernie zazdrosny!
            Cholera.
            Wyszedł ze szkoły i skierował się na pomost nad jeziorem. Zwolnił dopiero, gdy zdał sobie sprawę, że wpadłby do wody. Pogoda nie była już najlepsza, więc wolał nie ryzykować kąpieli. Zacisnął mocniej pieści i usiadł. Zachowywał się jak robot, w jego ruchach nie było zwykłej spontaniczności, luzu…
            Na powierzchnie wychynęło jedno z ramion kałamarnicy mieszkającej w jeziorze. Wzdrygnął się, kiedy kropelki wzburzonej przez nią wody ochlapały jego twarz.

            *

            Shila weszła do dormitorium i pognała do łazienki. Rose, leżąca na łóżku i czytająca książkę podniosła zaciekawiony wzrok i utkwiła go w zamykających się drzwiach. Zmarszczyła brwi i przestała przeżuwać fasolki wszystkich smaków. Odstawiła kartonik na pobliski stolik nocny i niezbyt zgrabnie zsunęła się z łóżka. Podeszła do drzwi łazienki i zapukała.
            - Shi, wszystko dobrze? – Spytała, przykładając ucho do drewna. Słyszała szum wody i jakby ciche chichotanie Azjatki. – Dobrze się czujesz? – Spytała, jeszcze mocniej marszcząc brwi.
            - Tak, tak! – Odpowiedział jej stłumiony przez wodę i drzwi, ale rozbawiony głos Shili. Rose wzruszyła ramionami i wróciła na łóżko. Położyła się na brzuchu, wzięła pudełeczko z fasolkami i otworzyła książkę na stronie, na której skończyła.
            Po kilkunastu minutach zamek od łazienki strzelił i wyszła z niej owinięta w ręcznik Shila. Włosy również miała przewinięte ręcznikiem, a po jej ramionach i nogach spływała jeszcze woda. Stanęła w progu i oparła się o framugę, rozmarzonym wzrokiem spoglądając na przyjaciółkę. Westchnęła przeciągle.
            - Shi, zachowujesz się dziwnie. Gdzie byłaś przez całą noc? Myślałam, że poszłaś spać, ale jak wróciłam to ciebie nie było… - Rose przerwała, bo Shila ponownie zachichotała. Oderwała się od framugi i rzuciła się na swoje łóżko, nie zważając na ręcznik, który podwinął się i już prawie ukazywał to, czego nie powinien.
            - Zasłoń się! – Powiedziała Wesley, wstając z łóżka i podchodząc do niej. Naciągnęła jej lekko ręcznik i usiadła obok. Shila miała rozanielony wyraz twarzy i rozmarzone oczy. – Ostatni raz widziałam cię taką w sierpniu, kiedy ten miły Francuz… - Oczy Rose nagle się rozszerzyły , a wyraz twarzy uległ zmianie: z zatroskanej w zamyślony. Wydawało się, jakby łączyła fakty, układała puzzle. W końcu jednak ponownie spojrzała na Shilę i otworzyła lekko usta, a Azjatka zaczęła chichotać niczym głupiutka blondyneczka. – Nie! No nie gadaj! – Zawołała Rose. Shila wybuchła głośnym śmiechem. – Robiłaś to! Ty jędzo! I nawet nie powiedziałaś tylko kazałaś mi się domyślać! – Krzyknęła Weasley, uśmiechając się szeroko i przygniatając Shilę poduszką. Ishihara zaśmiała się szczerze i odsunęła materiał od twarzy.
            - Przepraszam, ale tak słodko wyglądasz, kiedy myślisz – powiedziała, osłaniając się przed kolejnym atakiem poduszki. – Tak śmiesznie marszczysz nos. A! – Wrzasnęła, kiedy poducha uderzyła ją w głowę, powodując zsunięcie się ręcznika. Mokre włosy opadły jej na nagie ramiona.
            - Śmiesznie? – Zapytała Rose, uśmiechając się szatańsko. Chciała ponownie rzucić się na Shilę, ale ta wstała gwałtownie z zamiarem ucieczki. Nim jednak zrobiła krok ręcznik owijający jej ciało rozwiązał się i spadł. Rose otworzyła szeroko usta i odwróciła spojrzenie śmiejąc się głośno.
            - Bardzo zabawne! – Zawołała Shila, pospiesznie schylając się i ponownie owijając puchatym ręcznikiem. Mimo że udawała oburzoną nie mogła ukryć uśmiechu. W końcu jednak zaczęła się śmiać wraz z przyjaciółką.
            - Mój brzuch! – Zawołała Rose, niemal płacząc ze śmiechu. Przeturlała się po łóżku i spadła na podłogę. Huk spowodował kolejną falę śmiechu. Do dormitorium weszła jedna ze współmieszkanek Weasley i Ishihary, ale widząc roznegliżowaną Shilę, całą czerwoną ze śmiechu i tarzającą się po podłodze Rose, szybko wyszła.
            W końcu po długim i męczącym śmiechu dziewczyny siedziały na podłodze obok siebie, opierając się plecami o łóżko Weasley. Zarumienione i zdyszany wpatrywały się w pudełeczko fasolek leżące na podłodze. Drażetki rozsypały się po dywanie, niektóre zostały zmiażdżone przez czyjeś turlające się po ziemi ciało.
            - Opowiadaj – powiedziała Rose, spoglądając na przyjaciółkę.
            - Och! Było bosko! – Shila odchyliła głowę do tyłu i wyrzuciła w górę ręce. – Boże, jakie to było wspaniałe! Te dłonie, dotykające mojego ciała! – Niemal rozpływała się na wspomnienie upojnej nocy. Swoimi dłońmi wodziła po swojej szyi i mruczała z zadowolenia. Rose szturchnęła ją łokciem w bok. Usiadła wyprostowana i uśmiechnęła się. – Musisz to przeżyć, żeby zrozumieć. – Dodała.
            - Nie spieszy mi się – powiedziała Rose, siadając po turecku.
            - Ale może już niedługo, co? – Shila poruszyła zabawnie brwiami, szturchając ja w bok. – No, mów jak z Benem? Widziałam was na kanapie.
            - Tylko się całowaliśmy – powiedziała Rose.
            - Ale podobało ci się.
            - Może – Rose odchyliła głowę do tyłu i spojrzała na sufit.
            - Szaleńczo ci się podobało! Widziałam to! – Zawołała Shila. – Przyznaj! – Rose spojrzała na nią i uśmiechnęła się lekko.

            *

            To było dziwne uczucie. Stali naprzeciw siebie, sztywno wyprostowani, z dłońmi wzdłuż tułowi i zakłopotaniem na twarzach. Wyglądali jak pięcioletnie dzieci, był tego pewien. Jednak nie mógł temu zaradzić, gdyż całkowicie nie umiał się odnaleźć w nowej sytuacji.
            Widział po Daisy, że ona jest równie zakłopotana, co on. Nerwowo skubała krawędź sweterka, zastanawiając się, czy przypadkiem nie powinna uciec.
            Najchętniej też by zwiał…
            To było całkiem nowe uczucie. Nie wiedział, co powinien zrobić, nigdy wcześniej nie miał dziewczyny. Ale czy Daisy była jego dziewczyną? Całowali się, więc… Tak?
            Ludzie dookoła nich zdawali się w ogóle nie zwracać na nich uwagi. Jakby wcale nie stali na środku korytarza i nie uciekali wzrokiem, zawstydzeni.
            - Cześć – powiedział w końcu Hugo, czując gorąco na policzkach i szybko bijące serce. Daisy podniosła lekko głowę i przeniosła spojrzenie z podłogi na jego oczy.
            - Hej – uśmiechnęła się nieśmiało i potarła lewą ręką prawe ramię. Znowu odwróciła wzrok i przygryzła wargę, jakby się nad czymś zastanawiając. Po chwili jednak chyba coś wymyśliła, bo szybko, zanim zdążyłaby się rozmyślić, podeszła do niego, wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek. Po tym odsunęła się pospiesznie i uciekając wzrokiem w bok, ponownie przygryzła dolną wargę.
            Hugo uśmiechnął się lekko i – dziwnie ośmielony – podszedł do Daisy i również cmoknął ją w policzek, chwytając ją delikatnie za dłoń i prowadząc w stronę wyjścia z zamku. Crawford zarumieniła się leciutko i pozwoliła poprowadzić na błonia. Wolną ręką szczelniej otuliła się jesiennym płaszczem i z uśmiechem wyszła na chłodne powietrze.

            *

            Wszedł do biblioteki z zamiarem znalezienia swojego kumpla. Wątpił jednak, aby go tam znalazł, ale musiał sprawdzić wszystkie możliwości. Jose był mu bardzo potrzebny.
            Rozejrzał się przy wejściu i niemal od razu zauważył Weasley, siedzącą samotnie przy stoliku i czytając spokojnie książkę. Jako, że w soboty biblioteka nie jest aktywnym miejscem, łatwo było ją dostrzec. Nie można było powiedzieć tego o Jose, który przepadł niczym kamień w wodę.
            Zawiedziony kolejnym nietrafionym miejscem poszukiwań, postanowił wycofać się i poszukać gdzie indziej. Nawet nie miał czasu podokuczać Weasley (choć ostatni wieczór, w którym pokazała się z innej strony, mógł być świetnym tematem „rozmowy”), śpieszyło mu się znaleźć Gonzalesa. Już robił krok, by się odwrócić, kiedy jego uwagę przykuł Benjamin Franklin zbliżający się do Gryfonki.
            Damian zatrzymał się i zmarszczył brwi, obserwując przebieg wydarzeń. Puchon, uśmiechnięty od ucha do ucha, dopadł krzesło obok Gryfonki i odwrócił je, siadając na nim okrakiem i opierając się łokciami o drewniane oparcie. Weasley z początku wyglądała na zdziwioną, ale po chwili uśmiechnęła się szeroko i odłożyła książkę. Tak, odłożyła książkę, to nie w jej stylu. Następnie odwróciła się w stronę Franklina i nachyliła się delikatnie, pozwalając, by ten namiętnie ją pocałował.
            - Nie do wiary! – Wymsknęło mu się oglądając pocałunek Weasley z Franklinem. Zmarszczył brwi jeszcze bardziej, i całkowicie zapominając o Jose, podszedł nieco bliżej. Nic mu to jednak nie dało, wcale nie słyszał o czym rozmawiali. Mógł jednak zrozumieć, że tych dwoje ma się ku sobie, to było wręcz widać.
            Widzieć Weasley w towarzystwie chłopaka, całującą się namiętnie w niewątpliwie publicznym miejscu, było niemałym zaskoczeniem. To niemal jakby zobaczyć McGonagall w falbaniastej sukni tańczącą kankana. Jednak, widzieć Weasley w towarzystwie TEGO jednego konkretnego chłopaka, to było niczym… brakowało mu określeń.
            Kiedy tylko Scorp się dowie…
            Uśmiechnął się chytrze i w tym momencie Ben spojrzał w jego stronę. W jego oczach nie zobaczył niczego, tylko zwykłą obojętność. Weasley zauważyła, że przestał ją słuchać i powędrowała spojrzeniem za jego wzrokiem.
            Damian wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i pomachał w jej stronę. Zdziwiona uniosła jedną brew do góry. Zabiniego uderzył fakt, że niemal identycznie unosił brew Scorpius. Odegnał od siebie te dziwne myśli i spojrzał na Weasley, zarysowując na swojej klatce piersiowej wybrzuszenie, mające imitować jej cycki. Gryfonka zaczerwieniła się delikatnie, a Zabini się zaśmiał. W końcu jednak spojrzał na Franklina i rozbawiony wyszedł z biblioteki.