25 grudnia 2013

47. Puchońska mafia

            Był późny poniedziałkowy wieczór, kiedy drzwi jego sypialni otworzyły się. Przeniósł wzrok z czytanej książki na intruza. Dostrzegłszy niską postać dwunastolatka, zatrzasnął lekturę i odłożył ją na bok, podnosząc się do pozycji siedzącej.
            - Milton… Trudno uwierzyć, że odwiedziłeś mnie osobiście. Dowiedziałeś się czegoś? – zapytał, przyglądając się chłopakowi. Milton zrobił kilka kroków do przodu i zatrzymał się po środku pokoju. Miał na sobie wytarte dżinsy i koszulkę z długim rękawem. Spojrzał na Scorpiusa i kiwnął głową. – Świetnie. Powiedz mi.
            - Co z zapłatą? – spytał chłopiec. Malfoy zmrużył powieki, rozbawiony. Po chwili wstał i podszedł do szafy, wyjmując z niej sakiewkę.
            - Wiesz, drogo sobie policzyłeś za jedną, malutką informację – mówił, a galeony w sakwie pobrzękiwały głośno, kiedy podrzucał ją w swoich dłoniach.
            - Czas na negocjacje już minął, Malfoy. Albo płacisz, albo wychodzę. – Scorpiusa zawsze dziwił sposób, w jaki Milton podchodził do swoich klientów. Choć wyglądał niczym anioł, był uparty i twardy… A miał dopiero dwanaście lat! Jak widać, wygląd może być omylny.
            - Tylko nie wydaj na pierdoły – powiedział, rzucając pieniądze w kierunku drugoklasisty. Chłopiec przechwycił je i zważył w dłoni.
            - A druga część? – spytał, unosząc do góry brew.
            - Spokojnie. Pracuję nad tym. – Malfoy uśmiechnął się, opierając jednym ramieniem o kolumnę łóżka. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i wpatrzył się w dwunastolatka, który kiwnął głową.
            - Tylko jedna osoba z tej trójki była w Archiwum.
            - Jak ty to robisz? – spytał Malfoy, ale oboje uznali to za pytanie czysto retoryczne. – Kto?

~*~

 Kiedy wychodzili z lekcji Obrony Przed Czarną Magią, podszedł do niej i chwycił ją za łokieć, odciągając od tłumu. Protestowała cichymi piskami, próbując wyrwać ramię, które mocno ściskał.
            - Będę miała siniaki – zapiszczała, kiedy w końcu stanęli pod ścianą.
            - I dobrze. Należy ci się po tym, jak mnie wykorzystałaś – warknął cicho, rozprostowując palce i puszczając jej rękę. Spojrzała na niego naburmuszona, rozcierając bolące miejsce i nie komentując jego wypowiedzi.
            - Dowiedziałeś się czegoś? – spytała po chwili. Minęły kilka dni odkąd poprosiła go o pomoc i – szczerze – zaczynała się już niecierpliwić. Dzisiaj pierwszy raz Malfoy chciał porozmawiać, co wzbudziło w niej nadzieję, że jednak przyniesie jej jakieś interesujące wieści.
            - Tak, ale zanim ci wszystko opowiem, musisz wiedzieć, że te informacje nie są za darmo – powiedział, rozglądając się ukradkiem dookoła. Przestąpiła z nogi na nogę, zagryzając dolną wargę.
            - Czego chcesz? – zapytała.
            - To co ci powiem będzie cię kosztować randkę – powiedział, uśmiechając się. Nie mogła się zdecydować czy był to uśmiech szczery, przyjazny czy raczej obłudny, trochę ironiczny i pełen satysfakcji. Wiedziała na pewno, że kryło się za tym coś więcej. Z początku trochę ją zatkało, kiedy dotarł do niej sens słów, które towarzyszyły temu uśmiechowi. Zaśmiała się nerwowo, przyglądając się jego NIE rozbawionej minie. Odsunęła się, dostrzegając w jego oku dziwny błysk.
            - Ty nie żartujesz – stwierdziła, niemal przerażona. Zamrugał szybko, uśmiechając się całymi ustami. – Ty na serio nie żartujesz! – zawołała, odsuwając się jeszcze bardziej. Uniósł do góry dłoń, próbując ją uciszyć. – Oszalałeś? Nie ma mowy!
            - W porządku. W takim razie poszukaj kogoś innego kto dla ciebie wejdzie do archiwum.
            Wyminął ją i ruszył w kierunku skrzyżowania dwóch korytarzy. Nie odszedł daleko, kiedy usłyszał jej wołanie.
            - Zaczekaj. – Obrócił się w jej stronę. – Jedna randka – zastrzegła, unosząc do góry palec wskazujący. Uśmiechnął się. – Och i przestań się szczerzyć. Nie robię tego dla przyjemności. Mów czego się dowiedziałeś – warknęła, robiąc kilka kroków w jego stronę.
            - Ta dziewczyna, Myrna Ferec, była w archiwum dokładnie dwa tygodnie temu.
            Rose znieruchomiała, utkwiwszy w nim spojrzenie swoich czekoladowych tęczówek. Zmarszczył czoło, dostrzegając jej niepewną minę. Albo mu się wydawało albo nagle zbladła.
            - Dobrze się czujesz? – spytał.
            Odetchnęła, dopiero uświadamiając sobie, że wstrzymywała powietrze. Zakręciło jej się w głowie, więc podparła się ściany. Malfoy odruchowo przytrzymał ją za ramię, dostrzegając jej spowolnione reakcje. Weasley utkwiła wzrok w kamiennej posadzce, oddychając głęboko.
            - Weasley, co ty robisz?
            - Mamy problem – powiedziała, odsuwając się od ściany. Obróciła się i spojrzała na niego z powagą. Zmarszczył brwi. – Pamiętasz, jak w tamtym tygodniu wpadłam na panią Pince i ta się wywróciła?
            - Tego nie da się zapomnieć – prychnął, szczerze rozbawiony. – Widowiskowo ją położyłaś.
            - Cóż, to widowisko zostało zaplanowane. Ktoś posypał moje ubrania Swędzącym proszkiem kiedy byłam na treningu – powiedziała, zakładając ramiona na piersiach. – A niecały tydzień później ty omal nie umarłeś przez uczulenie.
            Zmarszczył czoło, słuchając jej uważnie. Przez chwilę nie rozumiał do czego zmierzała. Przyglądał jej się, szukając jakiegoś znaku w jej twarzy. Kiedy podniosła na niego swoje oczy, dostrzegł w nich strach pomieszany ze złością, a słowa, które wypowiedziała chwilę potem sprawiły, że automatycznie zacisnął dłonie w pięści.
            - Sabotaż. I ja wiem kto za tym stoi.
            Zapadło milczenie.
            - Kto? – zapytał w końcu.
            - Ben – powiedziała, przestępując z nogi na nogę. Malfoy wciągnął powietrze głęboko do płuc, wydając przy tym świst. – Ta dziewczyna, Myrna, to jego znajoma z Hufflepuffu.
           
~*~

             Shila rozglądała się za Rose, ale nigdzie jej nie dostrzegła, mimo że następna lekcja miała zacząć się za kilka minut. Weasley po prostu zniknęła, ulotniła się, nie mówiąc jej gdzie idzie ani w jakim celu, a Azjatka nawet tego nie zauważyła, bardziej pochłonięta umiejętnym unikaniem spotkania z Jose. Teraz jednak potrzebowała Rudej, by zająć czymś myśli, bo oto właśnie Gonzales odnalazł ją i postanowił z nią porozmawiać.
            - Nie, nie, nie podchodź – szeptała do siebie, odwracając się plecami do zbliżającej się postaci Jose. – Rose, gdzie jesteś? – pytała w przestrzeń, wznosząc oczy ku górze. Instynktownie wyczuła, jak zatrzymał się za nią. Wstrzymała oddech.
            - Hej.
            Wypuściła powietrze lecz zanim się odwróciła, wywróciła oczami młynka. Zaraz jednak przybrała poważny wyraz twarzy i spojrzała na chłopaka. Wyglądał zwyczajnie, może jego oczy wydawały się trochę bardziej smutne, ale mimo to – wyglądał zwyczajnie.
            - Cześć – powiedziała.

~*~

            - Co zamierzasz zrobić? – pytała Rose, niemal truchtając obok Scorpiusa, by nadążyć za jego szybkim krokiem. Jak na złość Ślizgon nie zamierzał odpowiadać na żadne z jej pytań. – Malfoy! Co chcesz zrobić? – zawołała w końcu, kiedy po raz kolejny nie usłyszała choćby jednego słowa. Zatrzymał się na chwilę i spojrzał na nią przelotnie.
            - A jakie mam wyjście? – burknął, ruszając dalej szybkim krokiem. – Jeśli to co mówisz jest prawdą, a zakładam, że jest, w końcu jesteś na tyle mądra, żeby dodać dwa do dwóch bez problemu, zostaje mi tylko jedna opcja.
            - Czyli co dokładnie?
            - Muszę ich zniszczyć zanim oni zniszczą mnie – powiedział. Weasley przystanęła na sekundę, usłyszawszy jego złowieszczy ton, po czym przyspieszyła i zagrodziła mu drogę. Stała dwa stopnie wyżej, przez co mogła spojrzeć na niego z góry. Dopiero wtedy zauważyła, że weszli na schody. Patrzyła na niego zaskoczona.
            - Zniszczyć? Oszalałeś?!
            - Ja oszalałem? Omal nie umarłem od tych pieprzonych babeczek! Myślałem, że to był wypadek… – siłą woli powstrzymał się, żeby nie wrzasnąć na całe gardło. – A teraz ty mówisz mi, że w Hufflepuffie jest jakaś… cholerna mafia, która chce mnie wyeliminować! Zresztą ciebie też, więc ze wszystkich ludzi ty powinnaś akurat mnie zrozumieć – mówił. – To chyba normalne, że chcę się zemścić.
            Już chciała coś odpowiedzieć, kiedy nagle nogi jej się zatrzęsły, a schody, na których stali drgnęły. Rozejrzała się dookoła, próbując oszacować, gdzie wylądują. Kiedy zatrzymali się na trzecim piętrze, Malfoy popchnął ją lekko.
            - Idź, zanim znowu się ruszą – powiedział. Pokonała kilka ostatnich stopni i stanęła na korytarzu trzeciego piętra. Ślizgon wyminął ją i ruszył przed siebie.
            - Zaczekaj. Co miałeś na myśli, mówiąc, że chcesz ich zniszczyć? – spytała. Najwyraźniej dostrzegł coś niepokojącego w jej twarzy, bo powiedział z nutą rozbawienia:
            - Nie bój się, przecież ich nie zabiję.
            - Tego się obawiam.
            - Wyluzuj, Weasley. Kuszące, ale nie, nie jestem mordercą – dodał. – Najpierw muszę dowiedzieć się czegoś więcej o tej Myrnie… Może ktoś jeszcze w tym siedzi? Wiesz, jak wygląda ta Ferec? – spytał, marszcząc czoło. Przyjrzała mu się niepewnie, ale nie widziała w jego twarzy niczego niepokojącego. Kiwnęła głową i sięgnęła dłonią do swojej szyi. Uniósł brew dostrzegając, jak rozluźnia krawat i odpina guzik koszuli.
            - Nie ciesz się tak, Malfoy. To nie to o czym myślisz – rzuciła, widząc jego uśmiech. Sięgnęła dłonią za dekolt i wyjęła fotografię, którą nosiła przy sobie odkąd wykradła ją z archiwum. Podała mu ją i poprawiła bluzkę.
            - Co jeszcze tam chowasz? – spojrzała na niego z politowaniem, więc tylko wzruszył ramionami i przyjrzał się fotografii. – To ona? Skąd masz to zdjęcie?
            - Tak, to ona. – Przemilczała drugie pytanie. Kiwnął głową.
            - Okej. Nie mów nikomu o całym zajściu. Resztę zostaw mnie – powiedział i odszedł. Kiedy znajdował się kilka metrów od niej, coś mu się przypomniało. Obrócił się na pięcie.
            - A co do randki… Hogsmeade w sobotę. To będzie niezapomniany dzień – powiedział, puszczając do niej oko. Odszedł, zostawiając ją z zaskoczoną miną. Otworzyła usta ze zdumienia, obserwując jego znikające za zakrętem plecy.
            - Czy on właśnie… - szepnęła. Długo jej zajęło pozbieranie się z szoku. Kiwając głową, jakby wciąż nie mogła uwierzyć w to, co się wydarzyło, wróciła do Ishihary.

~*~

            Myrna Ferec była jedną z tych dziewczyn, dla których popularność i sława nie były ważne. Jeśli miała być szczera, wolała niewidoczność. To, że nie rzucała się w oczy i z łatwością potrafiła wmieszać się w tłum było bardzo przydatne, kiedy potrzebowała zrobić coś niezauważenie. Jak na przykład podłożyć orzechowe muffinki do pudełka Ivonne lub obsypać ubranie Rose proszkiem wywołującym swędzenie.
            Myrna już jako mała dziewczynka była niedostrzegana przez swoich rodziców i rodzeństwo. Najmłodsza, a zarazem najmniejsza, nie potrafiła dorównać w zabawie innym dzieciakom, dlatego powoli przestano się nią interesować. Rodzice natomiast byli zbyt zajęci, aby poświęcać jej więcej uwagi, niż to było konieczne. Nauczyła się zatem schodzić im z drogi i zachowywać się cicho. Tak było aż do czasu wstąpienia do Hogwartu, kiedy to poznała Benjamina Franklina. Chłopak szybko spostrzegł, że ze swoim stylem bycia i umiejętnością niezauważalnego znikania, Myrna może być przydatną znajomą. Zaczęli więc się przyjaźnić, a ich przyjaźń dotrwała do teraz.
Ktoś chwycił ją za ramię i nim zdążyła zareagować, znaleźli się w opuszczonej sali, w której kiedyś uczono Historii Magii. Stoły i ławki stały na swoich miejsca, ale pokrywała je gruba warstwa kurzu. Obróciła się na pięcie, chcąc zmierzyć się z napastnikiem. Zobaczyła zdenerwowanego Benjamina, który wciąż mocno zaciskał palce na jej ręce.
            - Puść mnie – powiedziała, ale on jakby jej nie usłyszał. Zamiast tego spojrzał jej głęboko w oczy, a jego wzrok przyprawił ją o gęsią skórkę.
            - Wytłumacz mi, jakim cudem Weasley i Malfoy dowiedzieli się o naszym małym sabotażu? – zasyczał przez zęby. Wyłupiaste oczy Myrny rozszerzyły się ze zdumienia.
            - Nie mam pojęcia. Jesteś pewny? – spytała, wyrywając się. Puścił ją, więc roztarła bolące miejsce. Spojrzał na nią tak sugestywnie, że niemal pożałowała swojego pytania. Oczywiście, że był pewny. Wyprostowała plecy i zastanowiła się przez chwilę. Nawet jeśli Rose Weasley udało się powiązać ją ze Swędzącym proszkiem i babeczkami, nie było możliwości, żeby dotarła do Bena. Była ostrożna, Rose nawet nie wiedziała, że Myrna i Ben się znają – Myrna zawsze trzymała się na uboczu.
            - Jeśli nawet Weasley cokolwiek wie, to na pewno cię z tym nie powiąże – powiedziała. – Trzymałam się na uboczu, jak mi kazałeś. Musiałaby być naprawdę niezła, jeśli domyśliłaby się, że się znamy. 
            - Ona JEST naprawdę niezła, Myrno. Właśnie w tym tkwi problem. Nie doceniasz jej – mruknął, podpierając ręce na biodrach i krążąc w kółko. - A jeśli połączy swoje siły z Malfoyem… będziemy mieć szczęście, jeśli nie wyrzucą nas ze szkoły – dodał.
            - Chciałeś powiedzieć, jeśli mnie nie wyrzucą – stwierdziła, spoglądając na niego spokojnie. Zatrzymał się w pół kroku, patrząc na nią. – To moje nazwisko jest w Rejestrze, nie twoje. Jeśli coś wiedzą, to tylko to, że to JA byłam w archiwum i JA kupiłam Swędzący proszek. Do ciebie nie dotrą – mówiła, obserwując zmianę w jego twarzy. – Trzymaj się przez jakiś czas z daleka.
            To mówiąc wyszła z sali, zamykając za sobą drzwi. Poprawiła koszulkę i rozejrzała się. Korytarze były puste, dlatego ruszyła z wolna w stronę dormitorium.
            Wielu spytałoby, dlaczego pomagała Benowi. Cóż, był jej jedynym przyjacielem. Jedynym PRAWDZIWYM przyjacielem. Pierwszy ją dostrzegł i wyciągnął do niej dłoń. Stał przy niej i pilnował, żeby nie stała się jej żadna krzywda. Nic więc dziwnego, że kiedy poprosił ją o pomoc w zniszczeniu jego największego wroga – Malfoya – zgodziła się w ciemno. Z początku chodziło tylko o Rose Weasley. Z czasem jednak przerodziło się to w prawdziwą wojnę, w której to ona była żołnierzem, a on wydawał polecenia. Aż doszło do momentu, w którym nie mogła powiedzieć „nie”.
            Przynajmniej jestem komuś potrzebna.

~*~

            - Gdzie byłaś? – spytała Shila, kiedy Rose pojawiła się obok niej dosłownie znikąd.
            - Musiałam coś załatwić – powiedziała, poprawiając koszulę. Przygładziła grzywkę, która opadła jej na oczy i spojrzała na przyjaciółkę. Lekcja miała zacząć się lada moment. – A co?
            - Rozmawiałam z Jose – przyznała Azjatka, chwytając Rudą pod ramię. – Podobno wszystko sobie przemyślał i stwierdził, że podjęłam słuszną decyzję. Zostaliśmy przyjaciółmi.
            - Cieszę się – powiedziała Ruda, spoglądając ukradkiem na Malfoya, który właśnie podszedł do swoich znajomych z wesołym uśmiechem na ustach. On również na nią zerknął, a Weasley odniosła wrażenie, że był czymś podekscytowany i rozbawiony jednocześnie. Jakby coś kombinował.
            - Na kogo patrzysz? – spytała Shila, nachylając się w stronę dziewczyny i wyginając szyję w taki sposób, aby wychwycić wzrokiem to, na co spoglądała. Rose drgnęła, uciekając spojrzeniem w bok. Na nic się to jednak zdało, gdyż Ishihara zdążyła zauważyć rozbawionego Malfoya. – Aa! Scorpius Malfoy. Ostatnimi czasy wszystko kręci się wokół Malfoya – powiedziała. – Coś się święci? – spytała, zabawnie poruszając brwią.
            - Co? Nie. Niby co? Nigdy. – Rose zaplątała się we własnej wypowiedzi, co tylko rozbawiło jej przyjaciółkę. – Z czego się śmiejesz?
            - Spokojnie. Przecież nie ma w tym nic złego. On jest przystojny, mądry, pożądany. Ty prześliczna. To normalne, że was do siebie ciągnie…
            - Zadziwiające, że u Malfoya podałaś trzy cechy, a u mnie tylko jedną – skomentowała Rose, przyglądając się przyjaciółce. Shila zastanowiła się, wpatrując się przez chwilę w Scorpiusa.
            - No cóż… A nie jest tak? – spytała słodko, udając niewiniątko. Rose zaśmiała się i klepnęła ja lekko w ramię.

~*~

            Zegar wybijał pełną godzinę. Dormitorium dziewcząt szóstego roku pogrążone było w ciemnościach. Poprzez ciszę przebijały się spokojne, miarowe oddechy pogrążonych w snach Gryfonek. Tylko jedna dziewczyna nie spała. Siedząc w mroku na łóżku, z podkulonymi pod brodę nogami, ściskała w dłoniach Kostkę Rubika. Nie widziała jej dokładanie, ale doskonale wiedziała, że trzy z sześciu ścian zostały już ułożone. I choć kilkakrotnie próbowała je rozłożyć, za każdym razem wracały do punktu wyjścia. Zastanawiało ją, co takiego działo się z tą kostką. I jaki związek miała ona z jej snami? Ale jedno pytanie wciąż przodowało: co się stanie, kiedy wszystkie ściany się ułożą?
            Odłożyła sześcian na półkę i ułożyła się na poduszce, zamykając oczy. Nawet nie poczuła, kiedy zasnęła.
            Piasek pod jej palcami był nagrzany od słońca. Przez chwilę nie otwierała oczu, przesypując go z jednej kupki na drugą. W kocu jednak podniosła powieki, rozglądając się na boki. Leżała kilkanaście metrów od ruin. Ciekawiło ją, dlaczego nigdy nie budziła się w tym samym miejscu, ale nie znalazła na to żadnej odpowiedzi. Podniosła się i otrzepała spodnie z piachu. Osłaniając oczy przed słońcem, ruszyła w stronę świątyni.
            Powoli mijała wszystkie pogruchotane rzeźby, przyglądając się im. Twarze wykute w kamieniu nikogo jej nie przypominały: żadnego mugolskiego boga, żadnego czarodzieja. Przeszła pod zawaloną kolumną, wspierając się dłonią, a kiedy się wyprostowała jej oczom ukazała się złota rama lustra. Zatrzymała się na chwilę, przyglądając się jak świetlane refleksy odbijają się w potłuczonym szkle, leżącym wokół.
            Podeszła bliżej, ostrożnie stąpając między kawałkami potłuczonego lustra. Zapatrzyła się jednak i nastąpiła na szkło, które pękło pod naciskiem jej stopy. Odgarnęła włosy za ucho i spojrzała w dół. Schylając się, podniosła złamane przez siebie fragmenty i umieściła je w ramie. Jakaś magiczna siła przytrzymała je na miejscu, a spomiędzy pęknięć wydobyło się jasne, błękitne światło. Rozchodziło się dookoła, a kawałki lustra rosły, dopóki nie  wypełniły całej przestrzeni ramy.
            Postąpiła krok do tyłu, aby lepiej widzieć. W tafli lustra pojawiło się drzewo. Było piękne, o grubym pniu i rozłożystej koronie, pełnej soczystych, zielonych liści. Pod nim znajdowała się sadzawka, obłożona kamieniami, spomiędzy których wyrastały długie źdźbła trawy. Przy sadzawce ktoś siedział. Spuszczona głowa sugerowała, że przyglądał się odbiciu w wodzie. Podeszła bliżej, nachylając się i mrużąc powieki, gdyż postać wydała jej się bardzo znajoma.
            - Malfoy? – szepnęła.

~*~

            Tego wieczoru zasnął dość szybko i nim się zorientował, otaczała go znajoma sceneria. Skaliste góry wyglądały groźnie, kiedy wąskim korytarzem szedł w stronę polany. Irytowało go, że za każdym razem budził się w innym miejscu, a jego celem w tym śnie zawsze było dotarcie do Drzewa Wspomnień, jak pozwolił sobie je nazwać. Powoli robiło się to nudne, ale kiedy któregoś razu próbował pójść w innym kierunku, omal nie zmiażdżyła go ogromna skała.
            Zobaczywszy majestatyczne drzewo i usłyszawszy szum wody, podniósł wzrok i przyspieszył kroku. Cokolwiek tym razem miał zobaczyć, chciał to zrobić jak najszybciej. Podszedł bliżej, a kiedy od drzewa dzieliło go kilka metrów, zawiał wiatr, zrywając z gałęzi tylko jeden liść. Przechwycił go, podchodząc do sadzawki.
            W tafli wody ujrzał uśmiechnięte odbicie Weasley. Pomachała mu radośnie,  jakby cieszyła się na jego widok. Wykrzywił twarz w parodii uśmiechu, po czym wyciągnął przed siebie dłoń. Liść delikatnie sfrunął i powoli opadając, dotknął w końcu powierzchni. Odbicia jego i Weasley rozpłynęły się w kręgach i przez chwilę nic się nie wydarzyło. Zaraz jednak usłyszał głos Miltona: „To chyba najładniejsza dziewczyna w całej szkole”. Rozejrzał się pospiesznie dookoła, ale nigdzie nie zauważył właściciela głosu.
            Jego uwagę przykuł ruch w odbiciu w wodzie. Spojrzał w tamtą stronę, przysiadając na większym kamieniu. W tafli ujrzał kamienne ruiny jakiegoś budynku. Po środku rozwalonych ścian stało lustro, przed którym ktoś stał.
            - Weasley? – zapytał. W tym samym momencie usłyszał jej głos, pytający: „Malfoy”, a dziewczyna w tafli wody odwróciła się szybko, jakby do kogoś, kto ją zawołał. Nikogo jednak nie zauważyła, więc wróciła do przyglądania się lustru. On też się rozejrzał na dźwięk swojego nazwiska. Zmarszczył brwi, kiedy w jego głowie pojawił się dziwny pomysł. To szaleństwo.
            Mimo tego, postanowił spróbować. Czując się nieswojo, zajrzał do sadzawki i spytał:
            - Weasley, słyszysz mnie?
            Obserwował jak Gryfonka w jeziorku pochyla się w stronę lustra.
            „Malfoy? To ty?” – usłyszał w odpowiedzi. Zaśmiał się nerwowo, zaskoczony. A niech mnie.
            - Tak, to ja…
            „O Merlinie! Co robisz w mojej głowie?!” – zawołała przerażona, rozglądając się dookoła. Dopiero wtedy zauważył, że miała na sobie krótką koszulę nocną na ramiączkach, sięgającą połowy ud. Otworzył szerzej oczy, gdyż zwyczajnie nie spodziewał się, że Weasley nosi takie piżamy. Szokiem było również dla niego to, że w rozpuszczonych, potarganych włosach, z bosymi stopami i właśnie w owej koszulce, wyglądała bardzo kusząco.
            - Niezła piżamka – powiedział, z rozbawieniem obserwując jak speszona obejmuje się ramionami i jeszcze gorliwiej rozgląda dookoła.
            „Gdzie jesteś?” – spytała, spoglądając w lustro. „Widzę jakieś drzewo… I… serio? Aż tak ci gorąco?”
            Zaśmiał się, spoglądając na swój nagi tors. Nigdy nie zakładał koszuli do snu, było mu w niej niewygodnie.
            „Malfoy?”
            - Co?
            „Co to wszystko znaczy?”
            Zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. Miała rację, to było pytanie, które należało zadać. Jednak im bardziej nad tym myślał, tym mniej rozsądne rozwiązania przychodziły mu do głowy.

            - Nie wiem, Weasley. 

~*~

Jak obiecałam: 2 dni = 2 rozdziały. Niestety nie miałam czasu napisać rozdziału 48, więc musicie na niego trochę poczekać.
Obawiam się Waszej reakcji na ten odcinek. Mam takie przeczucie, wiecie, takie wewnętrzne, które mówi mi, że czegoś brakuje w tym rozdziale. Mam nadzieję, że Wy to wychwycicie i mi o tym powiecie. Ale żeby nie było, że taka krytyczna jestem względem siebie to dodam, że z końcówki jestem mega zadowolona. Myślę, że wyszło mi to całkiem, całkiem.
Dziękuję wszystkim za komentarze i ten czas, który poniekąd spędziliśmy razem na Licencji. 
Pozdrawiam serdecznie

EDIT   5 I 2014

Okej, doszły mnie słuchy, że niektórym z Was nie pojawiają się informacje o nowych postach, mimo że obserwujecie mój blog. Jest kilka sposobów, żeby nigdy nie ominąć nowego rozdziału: 
1) dodać mój nr gg (25113549) i obserwować zmiany opisu, 
2) napisać do mnie (gg, e-mail).
Nie chcę, żebyście się złościli na blogspot lub na mnie, dlatego będę Was informować, jeśli sobie tego życzycie. 

24 grudnia 2013

46. Powrót aniołka

            Zamknęła za sobą drzwi, opierając się o nie plecami. Szaleńczo bijące serce pompowało kolejne dawki adrenaliny; jeszcze nigdy nie była tak podekscytowana. Zdawała sobie sprawę, że złamała właśnie kolejny punkt szkolnego regulaminu, ale zamiast się tym martwić, czuła satysfakcję. Rozejrzała się po pomieszczeniu, przyzwyczajając wzrok do panującego dookoła mroku. Tylko kilka smug światła przedzierało się spomiędzy ciężkich kotar, którymi ktoś pozasłaniał okna.
            Pokój był ogromny: z miejsca, w którym stała nie widziała przeciwległej ściany. Wszystko, co znajdowało się po drugiej stronie, tonęło w kompletnych ciemnościach. Po środku, w pięciu rzędach stały metalowe szafki z szerokimi szufladami, służące do przechowywania dokumentów. Podeszła nieco bliżej, dostrzegając na nich karteczki z literami alfabetu. Szafek było kilkadziesiąt, choć nie była tego do końca pewna, gdyż znaczną ich część spowijał mrok. Mogło być ich o wiele więcej.
            Nie tracąc cennego czasu, sięgnęła do kieszeni dżinsów i wyjęła z niej pognieciona karteczkę. Rozwinęła ją pospiesznie, nadrywając kawałek.
            - Cholera – szepnęła. Uspokoiła drżące z podekscytowania dłonie i spojrzała na wypisane niebieskim atramentem nazwiska. Następnie wyciągnęła przed siebie różdżkę i powiedziała: - Accio akta Phillipa Davisa.
            Nic się jednak nie stało. Powtórzyła czynność z pozostałymi dwoma nazwiskami, ale ponownie nie uzyskała żadnego efektu. Szafki musiały być zabezpieczone zaklęciem. Z cichym westchnięciem irytacji, schowała karteczkę i obejrzała się za siebie, spoglądając na drzwi. Nie wiedziała, ile czasu zajmie pani Pince sprawa, która odciągnęła ją od archiwum, a szukanie akt na własną rękę mogło być trudne, ale była pewna, że więcej taka okazja się nie powtórzy. Wzięła więc głęboki oddech i, używając Lumos, oświetliła sobie drogę. Dotykała palcami chłodnej, metalowej powierzchni, szukając odpowiedniej szuflady. Szybko zorientowała się, że czasem na jedną literę alfabetu przypadało kilka szuflad, niekiedy nawet kilka szafek.

            Muszą tu być wszystkie akta obecnych i byłych uczniów…

            - A, B, C… - szeptała, szybkim krokiem przemierzając kolejne metry. – Jest. D. – Zatrzymała się i otworzyła szufladę. Przyświecając sobie różdżką, zaczęła szukać odpowiedniej teczki. Wszystkie były brązowe, opatrzone karteczkami z nazwiskami. Musiała przeszukać dwie szuflady nim znalazła nazwisko Davis. Wyjęła teczkę i oparła ją o pozostałe, otwierając i pospiesznie przerzucając kolejne strony. Do dokumentów medycznych i informacji na temat Phillipa dorzucone zostało zdjęcie. Przyjrzała się ładnej, chłopięcej twarzy, próbując przypomnieć sobie, czy już gdzieś go widziała.
            - Czwarty rok, Ravenclaw – mruczała, czytając pobieżnie pierwszą stronę.
            Westchnęła, zamykając teczkę. Miała przeczucie, że to nie jego szukała. Nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek go spotkała, a już w ogóle nie mogła wymyślić żadnego motywu, dla którego miałby ją atakować. Zasunęła szufladę i poszła dalej. Tym razem zatrzymała się przy literze F.
            - Myrna Ferec. – Znalezienie tej teczki zajęło jej nieco więcej czasu. Oparła ją o szufladę i zajrzała do środka. Pierwszym, co zobaczyło było zdjęcie. Otworzyła szeroko oczy, na chwilą wstrzymując oddech. Powolnym ruchem odczepiła fotografię od kartki i uniosła ją wyżej, pod światło padające z różdżki. Dziewczyna na zdjęciu zmrużyła powieki, niezadowolona z oślepiającego światła. Zaraz jednak spojrzała na Rose wyłupiastymi oczami, w których pojawiła się zadziorność.
            Weasley odłożyła zdjęcie i przejrzała dokumenty.
            - Siódmy rok, Hufflepuff – wyszeptała. I nagle zalała ją fala wspomnieć. Uśmiechający się do niej Ben, a daleko w tle ciemnowłosa postać – Myrna, spacer po błoniach i ciemna postać, stojąca za drzewem – Myrna, dziewczyna obserwująca ją w bibliotece – Myrna, dziewczyna triumfująca nad duszącym się Malfoyem…
            - Myrna – wyszeptała niemal bezgłośnie. Cała krew odpłynęła z jej twarzy, źrenice rozszerzyły się maksymalnie. Niewiele myśląc, pochwyciła fotografię i zgięła ją w pół, chowając za dekolt koszulki. Rozejrzała się na boki, po czym wcisnęła teczkę na swoje miejsce. Postanowiła sprawdzić jeszcze jedną rzecz. Rzuciła się biegiem dalej, szukając odpowiedniej szafki. W pewnym momencie musiała zawrócić i wejść między kolejne rzędy. Po dość długich poszukiwaniach zatrzymała się, spoglądając niepewnie na czarną literkę – M.
            Otworzyła pierwszą szufladę i pospiesznie odnalazła żądaną teczką. Zanim jednak ją wyjęła zastanowiła się nad tym. Czy na pewno chcę zaglądać do akt Malfoya?
            Wzięła głęboki oddech i wyciągnęła pierwszą kartkę. Scorpius Malfoy na zdjęciu uśmiechał się do niej ironicznie. Szybko przesunęła wzrokiem po informacjach zwartych w aktach, odnajdując tą, która interesowała ja najbardziej: „Inne uwagi: silna alergia na orzeszki ziemne”.
           
            W tym archiwum jest dosłownie wszystko. Można dowiedzieć się naprawdę intymnych rzeczy o uczniach Hogwartu. I wcale nie jest to takie trudne. Skoro mi się udało, a nie zwykłam łamać regulaminu, wszystkim mogło się to udać – również Myrnie. Jeśli to naprawdę ona stała za atakiem na mnie i Malfoya, informacje o jego uczuleniu mogła wziąć właśnie stąd… tylko jak to sprawdzić?

            Rozmyślenia Rose przerwał odgłos otwieranych drzwi. Zamarła na dosłownie kilka sekund, po czym szybko schowała teczkę i zgasiła różdżkę. Otoczyły ją ciemności. Zastanawiała się, co powinna zrobić. Jeśli pani Pince wróciła, z pewnością odkryła, że nie ma jej w głównym pomieszczeniu i teraz pewnie jej szuka. Gdy już ją znajdzie, w dodatku wśród akt, które nie są przeznaczone do wglądu dla uczniów, na pewno postara się, żeby ją wyrzucili.
           
            Myśl, Weasley. Jesteś w tym dobra. Co robić?

            Zaczęła od schowania różdżki. Kucnęła i podwinęła spodnie, wkładając różdżkę za krawędź długiej skarpetki.
            - Rose! Jesteś tutaj? – Usłyszawszy głos pani Pince, podniosła się szybko z klęczek i wzięła głęboki wdech. Postanowiła zagrać głupią. Nie znała dobrze tego pomieszczenia, ale wątpiła, żeby było jakieś drugie wyjście. Jeśli chciała się wydostać, musiała iść naprzód, a wtedy definitywnie natknie się na bibliotekarkę. Ruszyła przed siebie, czując jak fotografia uwiera ją, wciśnięta w stanik. Serce waliło jej jak młot, kiedy pokonywała ostatnie metry, dzielące ją od kobiety, która miała na tyle władzy, by doprowadzić do wyrzucenia jej ze szkoły.
           
            To się musiało wydarzyć. Za dobrze ci szło. Czego się spodziewałaś? Że tak po prostu wejdziesz, zwiniesz zdjęcie i wyjdziesz? Czy już nie za dużo razy ci się poszczęściło? Naiwniaczka.

            Kobieta wydawała się zaskoczona, widząc ją. Zaraz jednak jej mina zmieniła się, wyrażając dezaprobatę dla zachowania Gryfonki. Złamała w końcu zakaz bibliotekarki i weszła do pomieszczenia, które nie powinno ją nawet interesować. Kobieta skrzyżowała ręce na piersiach.
            - Co tu robisz, Rose? – spytała.
            - Chciałam posprzątać. Skończyłam już w tamtym pomieszczeniu – skłamała, zaskoczona tym, jak łatwo jej to przyszło. Pani Pince przyjrzała się jej, mrużąc powieki. Gestem dłoni nakazała jej wyjść, a kiedy Rose ją mijała, wciąż czuła na sobie jej badawczy wzrok.
            Znalazłszy się na powrót w głównym pomieszczeniu archiwum, stanęła po środku i obróciła się, obserwując jak bibliotekarka zamyka drzwi.
            - Jak dostałaś się do środka? – zapytała kobieta, rzucając na zamek zaklęcie i odwracając się w stronę Gryfonki. Weasley wstrzymała powietrze, zaskoczona tym pytaniem. Myślała gorączkowo nad odpowiedzią, ale jedyne, co jej przyszło do głowy, to:
            - Drzwi były otwarte.
            Oczy kobiety błysnęły triumfem. Wyglądała tak, jakby właśnie usłyszała coś, co od dawna chciała usłyszeć.
            - Widzisz, Rose… To niemożliwe. Te drzwi zawsze są zamknięte. W dodatku zapieczętowane zaklęciem. A skoro zabrałam ci różdżkę przed wejściem do archiwum, wnioskuję, że musiałaś jakoś przemycić inną – powiedziała, ponownie krzyżując ręce na piersiach. – Złamałaś mój zakaz i włamałaś się do pomieszczenia, gdzie są przechowywane poufne informacje. W takim wypadku mogę zażądać, żebyś opróżniła kieszenie – dodała.
            Rose zmarszczyła czoło. Takie one poufne, że strzeżone są jedynie marnym zaklęciem, z którym radzi sobie zwykłe Alhomora, pff. Podeszła do biurka, które stało nieopodal wejścia i sięgnęła do kieszeni dżinsów. Patrząc hardo w oczy bibliotekarki, zaczęła wyjmować wszystko, co znalazła. Nie było tego dużo: papierek po cukierku, jakaś nitka i kartka z nazwiskami. I to właśnie ta karteczka przykuła uwagę kobiety. Pani Pince chwyciła ją i rozprostowała, odczytując jej zawartość. Spojrzała na Rose i zapytała:
            - To po to weszłaś do archiwum? Po informacje o tych uczniach?
            Weasley nie odpowiedziała, uznawszy, że najlepiej będzie milczeć. Wiedziała, że i tak jest już w sporych tarapatach, nie musiała tworzyć sobie kolejnych problemów. Kobieta powstrzymała warknięcie irytacji, po czym wyciągnęła przed siebie dłoń.
            - Różdżka. – Jej głos był władczy. Nie wydając z siebie żadnego dźwięku, Rose schyliła się i wyjęła różdżkę spod nogawki dżinsów. Podała ją kobiecie, patrząc na nią twardo. – Dobrze więc. Teraz zabierz swoje rzeczy, o twojej karze zarządzi pani dyrektor.
           
            Mam przechlapane!

            Z sercem podchodzącym do gardła, schyliła się po swoją torbę, leżącą obok biurka. Kiedy się prostowała, jej wzrok padł na gruby zeszyt, otwarty mniej więcej po środku. Obok zeszytu stał kałamarz, w którym tkwiło pióro. Zmarszczyła brwi, a przed jej oczami pojawiło się wspomnienie pierwszych chwil po przekroczeniu przez nią progu archiwum:

            Kiedy znalazły się w archiwum, bibliotekarka podeszła do biurka i wyjęła z szuflady gruby zeszyt. Otwierając na ostatniej zapisanej stronie, podsunęła go w kierunku Weasley, podając jej jednocześnie pióro i kałamarz.
            - Każdy, kto tutaj wchodzi, musi się wpisać do rejestru – powiedziała kobieta. – Niezależnie od tego, w jakim celu przybył…
            Gryfonka spojrzała na nią, po czym podeszła niepewnie do biurka i chwyciła gęsie pióro. Przyciskając jego końcówkę do białej kartki, pociągnęła, kreśląc kształtne litery.

            Spojrzała ponad ramieniem na panią Pince, która przypatrywała się jej badawczym wzrokiem.
            - Pospiesz się, Rose. Nie mamy całego wieczoru – powiedziała. Gryfonka rzuciła ostatnie spojrzenie w kierunku rejestru, po czym obróciła się i wyszła za kobietą. Po zamknięciu wszystkich drzwi, obie skierowały się w stronę gabinetu dyrektorki.

~*~

            W gabinecie profesor McGonagall było cicho. Nie licząc brzęczenia jakiegoś magicznego przedmiotu, które z każdą minutą stawało się coraz bardziej irytujące. Rose stała ze spuszczoną głową, zbyt onieśmielona, by spojrzeć na starszą kobietę. Pani Pince z kolei stała nieopodal niej, z założonymi na piersiach rękami i zaciętą miną. Zdążyła już wszystko wytłumaczyć dyrektorce i teraz najwyraźniej obie czekały, aż Gryfonka zacznie się bronić.
            Milczenie przedłużało się i wszystkie kobiety zaczynały się niecierpliwić. McGonagall poruszyła się niespokojnie na swoim fotelu, po czym spojrzała łagodnie na Rose i zapytała:
            - Rose, co robiłaś w archiwum?
            Weasley opanowała wyrywające się z piersi serce i podniosła głowę.
            - Dostałam szlaban, pani profesor. Miałam wysprzątać…
            - Nie o to pyta. Co robiłaś w tamtym pomieszczeniu? – Zdawało się, że pani Pince straciła resztki swojej cierpliwości. Gryfonka nie przeniosła na nią wzroku. Skrzeczący głos bibliotekarki zaczynał jej działać na nerwy. Ze zdziwieniem odkryła, że przestała odczuwać już strach przed konsekwencjami. Nie odpowiedziała jednak na pytanie.
            - Czy szukałaś informacji na temat tych uczniów? Dlaczego? – zapytała Mierwa. Wskazała na wymiętą karteczkę, na której Rose zapisała nazwiska. Ruda spojrzała w oczy dyrektorce, mając nadzieję, że czerwony rumieniec wstydu, zniknie w końcu z jej twarzy. Ponownie przemilczała swój czas na odpowiedź. – Czy ktoś cię do tego zmusił?
            Uparcie milczała. Przez jej głowę przepływało tysiące myśli: czy powinna się przyznać, że szukała informacji? Czy powinna powiedzieć dlaczego? Czy powinna wyznać wszystko? Powiedzieć o wypadku ze swędzącym proszkiem i babeczkami naszpikowanymi orzechami, którymi ktoś poczęstował uczulonego Malfoya? Wiedziała, że jej teoria była wariacka… Zabrzmiałaby jak desperatka, próbując to wszystko wyjaśnić. Poza tym wyglądałoby to tak, jakby chciała zwalić winę na kogoś innego.
            - Cóż… - powiedziała dyrektorka. Rose drgnęła, uświadomiwszy sobie, że właśnie straciła ostatnią szansę obrony, a wyrok zapadł.

~*~

            Perspektywa Rose

            Przemierzałam korytarze Hogwartu szybkim krokiem, starając się być niezauważalną dla mijających mnie ludzi. Wciąż jednak towarzyszyło mi to paranoiczne uczucie, że im bardziej starałam się być niewidoczną, tym bardziej zwracano na mnie uwagę. Ciągle wydawało mi się, że ktoś na mnie patrzy, obserwuje i, choć wielokrotnie się obracałam i upewniałam w tym, że to tylko złudzenie, dziwne uczucie nie mijało. Mimo że znajdowałam się w tłumie czułam się wystawiona, jakby na pokaz. Zagrożona.
            Rozejrzałam się. Znajdowałam się w holu przed Wielką Salą, a osoba, której szukałam, właśnie wychodziła z kolacji. I choć to ja byłam przeczulona na punkcie obserwujących mnie ludzi, on to dopiero musiał się czuć inwigilowany ze wszystkich stron!
            Malfoy wyglądał dobrze. I choć widowisko, jakie zafundował zjadając naszprycowaną orzeszkami muffinkę, odbyło się zaledwie wczoraj – po nim nie można było nic poznać. Na powrót stał się sobą: szedł wyprostowany, z dumnie uniesioną głową i nie zwracał uwagi na plotkujących na jego temat ludzi. A plotkowali. Sporo. On natomiast nie zawracał sobie tym głowy, nie próbował niczego wyjaśniać czy naprostowywać, po prostu szedł przed siebie, z tym swoim seksownym uśmieszkiem pogardy na ustach…

            Opanuj się, Weasley! Seksownym?!

            Pokiwałam głową, wyganiając z niej niepożądane myśli.            Sprawnie lawirując między ludźmi podeszłam do Scorpiusa, zastępując mu drogę. Zatrzymał się i spojrzał na mnie, unosząc do góry brew.
            - Weasley?
            - Możemy porozmawiać? – spytałam. Zerknęłam ponad jego ramieniem na mięśniaka, który szedł za nim oraz na Jose. Wyglądał na smutnego, chyba rozstanie z Shilą źle na niego podziałało. I choć bardzo go lubiłam, nie mogłam się rozpraszać. – Na osobności – dodałam, przenosząc wzrok z powrotem na blondyna.
            - To nie jest najlepszy…
            - Jesteś mi to winny – przerwałam mu twardo. Zazwyczaj nie wykorzystywałam słabości innych dla swoich korzyści, ale po tym, jak zostałam ukarana, jeszcze bardziej zapragnęłam zemsty na tym, kto poniekąd przyczynił się do tego wszystkiego.
            Ślizgon przyjrzał się mi uważnie. I nie wiem, co zobaczył w mojej twarzy, ale odwrócił się i powiedział swoim znajomym, żeby zaczekali na niego gdzie indziej. Następnie zwrócił się do mnie:
            - Zamieniam się w słuch.
            Trochę mnie zatkało, bo nie spodziewałam się, że pójdzie mi z nim tak łatwo. Zaraz jednak odzyskałam rezon i pociągnęłam go za rękaw.
            - Nie tutaj – powiedziałam, chowając się za rogiem.
            - Weasley, puść mnie – burknął, wyrywając rękę. Poprawił szatę, rzucając rozdrażnione: - Nie pomagasz mi odbudowywać moją reputację.
            - Może dlatego, że guzik mnie obchodzi twoja reputacja, kiedy minuty dzielą mnie od stracenia mojej własnej – mruknęłam. Także byłam podenerwowana. Ponownie pojawiło się we mnie to uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Rozejrzałam się ukradkiem.
            - Zaciekawiłaś mnie… Co zrobiłaś? – spytał, zakładając ręce na piersi.
            - Nieważne. Słuchaj… potrzebuję twojej pomocy – powiedziałam. Uniósł do góry brew, po czym zaśmiał się krótko. Zaraz jednak zreflektował się, dostrzegając, że mi do śmiechu nie było.
            - Nie żartujesz.
            - Nie, nie żartuję – odparłam. Podniosłam głowę, spoglądając mu w oczy. – Wiesz gdzie jest szkolne archiwum?
            - Tak.
            - Świetnie. – Uśmiechnęłam się niemrawo. – Jest tam taki zeszyt, w skórzanej oprawie, dość gruby. Pani Pince nazywa go Rejestrem. Każdy kto wchodzi do archiwum musi się tam wpisać – mówiłam, pomagając sobie gestykulacją dłoni. – Potrzebuję coś w nim sprawdzić.
            - Mam ukraść dla ciebie Rejestr? – zapytał, unosząc do góry brew.
            - Nie! Nie, żadnej kradzieży. Chcę tylko, żebyś dowiedział się, czy pewne osoby się wpisały.
            - Nie możesz tego zrobić sama? – spytał, unosząc tym razem obie brwi. Gest ten skupił na chwilę moją uwagę, przez co zirytowałam się mocniej.
            - Nie. Oboje wiemy, że w robieniu nielegalnych rzeczy to ty jesteś pionierem. Masz w tym zamku znajomości, które ci to umożliwiają. Znajomości, których JA nie mam – powiedziałam, robiąc krok w jego stronę. Znalazłam się naprawdę blisko niego, czułam nawet zapach jego perfum.
            Przyjrzał mi się, odchylając nieco głowę. Pewnie zastanawiał się, co się stało i dlaczego proszę o pomoc akurat jego. Możliwie, że wymyślał też plan wykorzystania tego przeciwko mnie, ale w tamtym momencie mało mnie to interesowało. Byłam zawzięta dowiedzieć się, kto wysypał na moje ubranie proszek i kto próbował zabić Malfoya.
            - No dalej, Malfoy. Zdaje się, że zaledwie wczoraj uratowałam ci życie. Czyżbyś nie miał za grosz honoru? – podpuściłam go. Wyprostował plecy i zagryzł usta. Zaklął cicho pod nosem, po czym zapytał:
            - Co to za osoby?

            O tak!

            - Phillip Davis, Gail Raven i Myrna Ferec – powiedziałam szybko.
            - Zdajesz sobie sprawę z tego jak trudno będzie wejść do archiwum? Jest chronione zaklęciami.
            - Na pewno jakoś sobie poradzisz – powiedziałam. – Zapamiętasz nazwiska?
            Pokiwał głową, po czym obrócił się z zamiarem odejścia. Zaraz jednak coś mu się przypomniało i ponownie na mnie spojrzał.
            - Zrobię to, ale będzie to pierwsza i zarazem ostatnia przysługa dla ciebie – powiedział. – A potem zapomnimy o wszystkim i jeśli jeszcze raz wypomnisz mi to, że uratowałaś mi życie, nie będę taki miły.
            Kiwnęłam. Odwrócił się i odszedł, a ja odczekałam chwilę i ruszyłam w stronę Wieży Gryffindoru.

~*~

            Perspektywa Scorpiusa

            Co za wredna, mała, ruda MAŁPA! Jak ona śmie wykorzystywać moje słabości przeciwko mnie?! Jak śmie?! Za kogo się uważa?! Wredna, dwulicowa…

            Szedłem tak szybko, że powiewająca za mną szata łopotała naprawdę głośno. Kląłem w myślach, wyzywając Weasley od najgorszych. Byłem na nią wściekły. Najpierw ratuje mi życie, z tym pełnym przerażenia spojrzeniem, a następnego dnia wypomina mi to bez mrugnięcia okiem i jeszcze żąda przysługi! W dodatku powołała się na mój honor! Niehonorowo!
            Nie wiem co wkurzyło mnie bardziej: to, że zażądała przysługi, wypominając mi swoją pomoc, czy też to, że to właśnie ona to zrobiła! Znam wielu ludzi i jestem pewien, że znakomita większość z nich zachowałaby się w ten sposób, ale sądziłem, że Weasley do nich nie należy.
            Wszedłem do Pokoju Wspólnego i, omijając Jose, który wyszedł mi na spotkanie, poszedłem w stronę dormitorium drugoklasistów. Nie traciłem czasu na uprzejmości, omijając cześć, w której pukam i czekam na pozwolenie by wejść. Po prostu chwyciłem za klamkę i otworzyłem drzwi.
            Pokój jak zwykle był mroczny, a jedynym źródłem światła była dogasająca świeca. W pomarańczowej łunie dostrzegłem pięć łóżek, z czego cztery były idealnie zaścielone. W piątym łóżku ktoś spał, przykryty zieloną kołdrą, ozdobioną herbem Slytherina. Słyszałem ciche oddechy i widziałem lekkie falowanie pościeli.
            - Obudź się, Milton. Mam dla ciebie robotę – powiedziałem, wyjmując różdżkę. Zgasiłem świeczkę i zaświeciłem główne światło. Kiedy pomieszczenie zalała jasna fala, leżący pod kołdrą chłopak zerwał się do pozycji siedzącej, szamocząc się chwilę z prześcieradłem, które owinęło się wokół jego ręki. Kiedy wreszcie mu się to udało, spojrzał na mnie zaspanymi, podpuchniętymi oczami. Jego blond loki sterczały we wszystkie strony, a policzki powoli nabierały zdrowych kolorów.
            - Co ty robisz, Malfoy? Wynoś się – mruknął, wygrzebał się z spod kołdry i stanął na podłodze. Owijając się pościelą przeszedł przez pokój, z zamiarem zgaszenia światła. – Nie widzisz, że śpię?
            Zastąpiłem mu drogę.
            - Już nie – stwierdziłem dobitnie. Zatrzymał się dosłownie kilkanaście centymetrów przede mną i podniósł głowę. Jasne loki zafalowały sprężyście. Jego oczy błysnęły rozgniewaniem, a usta zacisnęły się w wąską linię. Wiedział, że się go nie boję i dostanę to, po przyszedłem, choćby miał później marudzić mi nad uchem przez cały dzień.
            - To będzie cię kosztowało ekstra! – burknął. Obrócił się na pięcie i poczłapał w stronę łóżka. Wszedł na nie i usiadł na brzegu, skupiając na mnie wzrok.
            - Świetnie. Chcę żebyś włamał się do szkolnego archiwum i sprawdził, czy Phillip Davis, Gail Raven i Myrna Ferec wpisali się do Rejestru. Wymień cenę – powiedziałem.
            Milton milczał dłuższą chwilę. Zmrużył powieki i wydął usta, kalkulując w ciszy. Nie spuszczałem z niego wzroku. Jego wygląd słodkiego aniołka był zwodniczy, nawet niektórzy nauczyciele nie byli odporni na jego urok. Kiedy czegoś chciał – anielskie oczęta i nienaganne zachowanie sprawiały, że to dostawał.
            - Chcę dwadzieścia galeonów – powiedział w końcu, otwierając szeroko oczy i patrząc na mnie wyzywająco.
            - Dziesięć – powiedziałem bez mrugnięcia okiem. Dwunastolatek ponownie zmrużył powieki i wydął usta. Znowu o czymś myślał.
            - Dziesięć galeonów i randka.
            Zapadła cisza. Spoglądałem na niego nieco zaskoczony. Uśmiechnąłem się kącikiem ust.
            - Milton, jestem zadowolony z naszej współpracy, ale nie masz co liczyć na nic więcej…
            - Nie z tobą, kretynie – burknął malec, najwyraźniej zniesmaczony moimi słowami. Ale szczerze... kto by tak nie pomyślał?! Wypuściłem powietrze z płuc i wyprostowałem się. Zignorowałem fakt, że właśnie nazwał mnie kretynem. MNIE!
            - W takim razie z kim? – spytałem, szczerze zainteresowany.
            - Rose Weasley – padła odpowiedź.
            Otworzyłem szerzej oczy. Czy on powiedział…
            - Rose Weasley? TA Rose Weasley? Gryfonka? – zapytałem dla pewności.
            - A znasz jakąś inną? – Spojrzał na mnie jak na totalnego idiotę. Zamrugałem kilkakrotnie. Niecodzienna forma zapłaty, zwłaszcza, że zażądał jej dwunastolatek! Zastanowiłem się.

            Randka w zamian za informacje? Ha! Spryciarz. Czyżby już zdążył się dowiedzieć, że to ona kazała mi sprawdzić, czy te gnojki były w archiwum? Nie, całymi dniami leży w łóżku i choć jego wywiad jest niesamowity, nie zdążyłby się tego dowiedzieć w tak krótkim czasie…. Choć pewnie wie, że będę mógł to na niej wymusić. Ale czy chcę? Weasley nie wygląda na osobę, która chodzi na randki, zwłaszcza z dzieciakami…
            Z drugiej strony – będzie miała nauczkę!

            - Zgoda – powiedziałem, uśmiechając się z satysfakcją. Wizja rozdrażnionej Weasley, która z niesmakiem idzie na randkę z dwunastolatkiem, który – co najwyżej – może jej postawić czekoladę, była niezwykle kusząca i przyjemna. Chłopiec kiwnął głową, po czym obrócił się i wlazł pod kołdrę. Był to znak, że rozmowa i negocjacje dobiegły końca. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do drzwi. Stojąc w progu, spojrzałem jeszcze raz na Miltona, zamykał już oczy.
            - Tak z ciekawości… dlaczego akurat ona? – spytałem. Podniósł powieki i wpatrzył się we mnie.
            - Żartujesz? Ślepy jesteś czy co? – burknął. Następnie obrócił się na drugi bok, podciągając kołdrę pod same uszy. Powstrzymałem się przed nawrzeszczeniem na niego za to, że obraził mnie po raz kolejny. Wychodząc, usłyszałem jeszcze przytłumione: - To chyba najładniejsza dziewczyna w całej szkole.
            Uśmiechnąłem się i zgasiłem światło, wychodząc. Zamknąłem drzwi i zszedłem po schodach. Jose stał na dole z rozłożonymi rękami.
            - Stary! Co to było?!
            - Co? – zapytałem go.
            - Poszedłeś do Miltona? Po co? – zapytał Gonzales. Wyminąłem go.

            - Mam swoje powody, o których nie muszę ci wspominać – odpowiedziałem. 

23 grudnia 2013

Wesołych Świąt!

Cześć.
Mam dla Was niespodziankę! Nazwijmy ją Maratonem z Licencją na miłość :) 

2 dni = 2 rozdziały

(Z początku miały być 3 rozdziały, ale chyba się nie wyrobię z napisaniem tego trzeciego, dlatego wstępnie umawiamy się na 2 okej?)

Zapraszam Was jutro, 24 grudnia oraz w środę, 25 grudnia na rozdziały 46 i 47! Jeśli będziecie mieć czas i chęci, oczywiście. Nikogo nie zmuszam, żeby w Wigilię ślęczał przed kompem i czekał na odcinek. Jutrzejszy rozdział pojawi się prawdopodobnie około godziny 14, gdyż później jadę na wieczerzę do babci, natomiast jeśli chodzi o rozdział 47 to nie jestem pewna godziny, bo także wyjeżdżam - na cały dzień - i nie wiem kiedy będę mieć dostęp do internetu. Ale pojawi się na pewno, obiecuję! 
Jeśli wyrobię się z napisaniem rozdziału 48 do drugiego dnia świąt to również go opublikuję. Jeśli nie - prawdopodobnie pojawi się na Sylwestra lub tuż po nowym roku. 

Chciałam Wam również życzyć zdrowych i wesołych Świąt, spędzonych w gronie najbliższych Wam osób. Mnóstwa prezentów pod choinką i bałwana za oknem. Życzę Wam, żeby ta końcówka roku 2013 była jak najlepsza, a Nowy Rok - 2014 - przyniósł wspaniałe wspomnienia, nowe znajomości i obfitował w spełnione marzenia. A tym z Was, którzy w lutym rozpoczynają sesję - jak ja - życzę pomyślnych wiatrów, prostych pytań i samych piątek w indeksach (tych tradycyjnych jak i tych elektronicznych).


Chcecie zapowiedź tego, co będzie jutro? Pewnie, że chcecie :) 

Zamknęła za sobą drzwi, opierając się o nie plecami. Szaleńczo bijące serce pompowało kolejne dawki adrenaliny; jeszcze nigdy nie była tak podekscytowana. 


- Myrna Ferec. – Znalezienie tej teczki zajęło jej nieco więcej czasu. Oparła ją o szufladę i zajrzała do środka. Pierwszym, co zobaczyło było zdjęcie. Otworzyła szeroko oczy, na chwilą wstrzymując oddech.


- Rose! Jesteś tutaj? – Usłyszawszy głos pani Pince, podniosła się szybko z klęczek i wzięła głęboki wdech.


- Mam ukraść dla ciebie Rejestr? – zapytał, unosząc do góry brew.
- Nie! Nie, żadnej kradzieży. Chcę tylko, żebyś dowiedział się, czy pewne osoby się wpisały.


- Tak z ciekawości… dlaczego akurat ona? – spytałem. Podniósł powieki i wpatrzył się we mnie.
- Żartujesz? Ślepy jesteś czy co? – burknął. (...) - To chyba najładniejsza dziewczyna w całej szkole.


Okej, macie kilka zdań, które nie powinny Wam zdradzić za wiele :) 
A jeśli jeszcze ktoś nie wie, na górze pojawiła się zakładka "Miniaturki", w której są już DWIE miniatury napisane przeze mnie :) Jak macie ochotę, a jeszcze ich nie czytaliście (albo czytaliście i chcecie to zrobić drugi raz) to zapraszam serdecznie w tamte strony. 

Ja się już żegnam.
Do zobaczenia jutro.
Pozdrawiam