18 lutego 2011

18. Hufflepuff - Slytherin


            Dalej Hufflepuff! – krzyczała Shila, podskakując i unosząc do góry ręce. Cała sekcja Gryffindoru kibicowała Puchonom, drewniane deski podłogi skrzypiały przy gwałtowniejszych uniesieniach, a w niebo wzlatywały coraz to nowe okrzyki. Po drugiej stronie boiska uczniowie spod znaku Borsuka wrzeszczeli jeszcze głośniej, starając się zagłuszyć wiwaty na cześć ślizgońskiej drużyny.
            Mecz Hufflepuff – Slytherin trwał od trzydziestu minut, a to co działo się na boisku ciężko było nazwać „uczciwą grą”. Ślizgoni, znani ze swej „uczciwości” wygrywali 100 do 30. Puchoni byli w ciężkiej sytuacji i jeśli naprawdę chcieli wygrać musieli coś z tym zrobić. Jak na razie ich szukający został wzięty w krzyżowy ogień. Obaj pałkarze z przeciwnej drużyny ustawili się po obu jego stronach i odbijali między sobą tłuczka, jakby grali w mugolskiego tenisa.
            - Dalej, dalej! – Krzyczał James, wymachując rękoma i pokazując bramkarzowi Puchonów jakieś znaki. Jednak na nic zdała się jego pomoc (którą i tak przekrzyczały wiwaty), bo młody jeszcze Barty Pickens, spanikował i w momencie, kiedy Ślizgon rzucał piłkę, ten zasłonił głowę rękami. Slytherin zdobył kolejne 10 punktów, a Hufflepuff zawył ze wściekłości.
            - Ten mecz wygrają Ślizgoni – powiedziała Rose, bawiąc się końcem szala w barwach Hufflepuffu. Ben załatwił kilka dla niej i znajomych Gryfonów, więc zazwyczaj czerwona trybuna zapłonęła błękitem.
            - Nawet tak nie mów – powiedział James, na chwilę przestając stać na palcach. Spojrzał na kuzynkę i zgromił ją wzrokiem.
            - Ale to prawda – oburzyła się, zasłaniając uszy, gdyż wokół niej wzniósł się okrzyk dopingujący.
            - Dalej, ludzie! Leć do bramek! Sam! – Wrzeszczał James. Rose wywróciła oczami i powróciła spojrzeniem na boisko.
            - Nie wierzysz w Bena i jego drużynę? – Zapytała Shila, kiedy krzyki nieco ucichły. Ben był pałkarzem w drużynie Hufflepuffu i właśnie odbił tłuczek, którym bawili się Ślizgoni. – Powinnaś chyba mu kibicować…
            - Oczywiście, że mu kibicuję – obruszyła się Rose, robiąc z ust „dzióbek”. – Ale spójrzmy prawdzie w oczy. Ślizgoni są szybcy i brutalni. Zmieniają swoje pozycje co trzy sekundy i zanim ktokolwiek zdąży się zorientować, już jest po wszystkim. A Puchoni od trzech lat mają to samo ustawienie. I są zbyt łagodni i delikatni. Ogranie ich jest prostsze niż zabranie dziecku lizaka – powiedziała Rose, wyciągając z kieszeni jesiennego płaszcza cukierka. – Chcecie? – Spytała, sięgając po jeszcze kilka.
            - Nie, dziękuję – odpowiedział James, robiąc minę urażonego. Po chwili jednak zawył z wściekłości, bo jeden z pałkarzy Ślizgonów uderzył tłuczkiem w obrońcę. Barty zachwiał się, ale utrzymał na miotle.
            - No co? Mówię prawdę. Powiedz, że ty tego nie widzisz – Weasley przestąpiła z nogi na nogę, a Shila zabrała z jej dłoni słodkość.
            - Widzę, oczywiście, że tak. Ale powinnaś okazać nieco więcej wiary – odpowiedział. Shila mlasnęła.
            - Malinowy, hmmm – Rose spojrzała na nią, a ta tylko wzruszyła ramionami. – Lubię maliny.
            - Tak, wiem – uśmiechnęła się rudowłosa.
            - Zajmijcie się kibicowaniem, co? Jeśli Ślizgoni znowu wygrają…
            - Wygrają – Rose przerwała Jamesowi, na co on tylko zmarszczył groźnie czoło.
            - … będziemy musieli się z nimi użerać – dokończył.
            - Pokonanie Węży to bułka z masłem – powiedziała Rose, wkładając do ust kolejnego cukierka i mlaskając przy tym głośno.
            - Kibicuj! – Wrzasnął Potter. Rose uniosła do góry dłonie w geście poddaństwa i odwróciła się w stronę boiska.
            - Dalej Hufflepuff – powiedziała, unosząc do góry jedną rękę. I właśnie w tym momencie Puchoni zdobyli 10 punktów. – Łał, ale mam moc – uśmiechnęła się. James skakał obok z radości, a Shila klaskała w dłonie, gdyż cukierek w ustach uniemożliwiał jej wrzaski. – Ale i tak przegrają – dodała cicho. Rozejrzała się dookoła. – A tak w ogóle, gdzie jest Hugo?
            - Z tą swoją blondynką… jak ona się nazywała? – Zapytała Shila. Rose uniosła do góry brew i wychyliła się do przodu, chcąc przyjrzeć się dokładnie sekcji, gdzie kibicowali Krukoni.

            *

            - Wiesz, że powinniśmy być na meczu? – Zapytała Daisy, odsuwając się od niego. Hugo uniósł do góry brew i uśmiechnął się.
            - Sprawdzają obecność? – Spytał.
            - Nie – pokręciła głową.
            - Więc nie musimy tam być – odparł, odgarniając jej z czoła kosmyk włosów. Uśmiechnęła się i pozwoliła się pocałować.
            Siedzieli na kamiennych schodach, gdzieś w zachodniej części zamku. Z okna niedaleko mieli widok na całe błonia i boisko. Nawet z takiej odległości słyszeli wrzaski dochodzące z meczu.
            Najlepsze w tym „ukrywaniu się” było to, że nie musieli przed nikim się ukrywać. Cała szkoła poszła na mecz… Ale siedzenie w tym zacisznym miejscu i tak było o wiele lepsze niż ciasnota na trybunach.
           
            *

            - Malfoy złapał znicz!
            Niezadowolone okrzyki Puchonów, Gryfonów i większości Krukonów rozniosły się echem po Zakazanym Lesie. Wśród nich pobrzmiewały wiwaty Ślizgonów, którzy uradowani wygraną, zbiegali z trybun. Drużyna w zielonych strojach zleciała na ziemię i wszyscy rzucili się radośnie na blondyna, podnosząc go do góry.
            - A nie mówiłam? – Zapytała Rose, spoglądając na niezadowolonego Jamesa.
            - Cicho siedź – powiedział, bardzo zdenerwowany. Dziewczyna mogła zauważyć jak ze złości poruszają mu się nozdrza. Chyba miał ochotę coś rozwalić, bo wychodząc na schody kopnął ławkę stojącą niedaleko. Weasley uniosła do góry brew.
            - Leć – powiedziała Shila, nachylając się do jej ucha.
            - Co? – spytała rudowłosa z dziwnym wyrazem twarzy. Shila jedynie jęknęła i wygięła ciało do tyłu, trzymając się dłońmi za balustradę.
            - Ciemna maso, tam! – wskazała palcem na boisko, gdzie drużyna Hufflepuffu schodziła do swojej szatni. Wszyscy mieli nie tęgie miny.
            - A! Jasne! – Rose uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Wychyliła się trochę nad poręczą – Ben! – krzyknęła. Idący na końcu brunet spojrzał w górę, szukając wzrokiem tego, kto go wołał. Rose pomachała mu dłonią, by szybciej ją odszukał. Uniósł do góry swoją dłoń, ale nawet nie zamachał, dając jej jedynie do zrozumienia, że ją zauważył. Przestała się uśmiechać i ruszyła w stronę zejścia z wieży.
            Na schodach panował tłok, więc zejście na dół zajęło jej trochę czasu. Pomagała sobie łokciami, przepychając się. Przepraszam, szeptała co chwila. W końcu znalazła się na zielonej murawie. Ben stał niedaleko trybun Gryffindoru i najwyraźniej czekał na nią, z miotłą w prawej i pałką w lewej dłoni. Zwolniła nieco kroku i podeszła do niego.
            - Dobrze graliście – powiedziała, stając przed nim.
            - Daliśmy z siebie wszystko – odpowiedział, a ona uśmiechnęła się leciutko. Drgnęły mu kąciki ust. Wyraźnie nie był zadowolony z wyniku i nie miał ochoty się uśmiechać. – Do twarzy ci w tych kolorach – powiedział, wskazując niebieski szalik z godłem jego domu.
            - Tak uważasz? – Spytała, uśmiechając się. Chwyciła koniec szala i przystawiła go do policzka, obracając się wokół własnej osi. – Mi też się podoba – dodała, a Ben się zaśmiał. Podszedł do niej bliżej.
            - Poczekasz tu na mnie? Pójdę do szatni, przebiorę się – powiedział. Pokiwała głową z uśmiechem. Pocałował ją w czoło i wyminął, kierując się w stronę szatni Puchonów. Odprowadziła go wzrokiem, chowając dłonie w kieszenie płaszcza.

            *

            Zabini wyszedł z szatni Ślizgonów, zostawiając tam swoją miotłę. Nigdy nie brał prysznica w łazience przy boisku, zawsze wracał do zamku i tam odpowiednio się odświeżał.
            Na szyi miał zawieszony ręcznik, którym ścierał sobie pot z czoła, a w dłoni trzymał butelkę z wodą. Szedł spokojnie w stronę zamczyska, kiedy dostrzegł stojącą na trawie i – najwyraźniej – czekającą na kogoś Weasley. Choć stała do niego tyłem, doskonale wiedział, że to ona. Już wcześniej widział ją w tym zielonym płaszczu z wielkimi, czarnymi guzikami.
            - Na mnie czekasz? – Spytał, podchodząc bliżej. Przestraszyła się, okazując to wzdrygnięciem. Odwróciła się w jego stronę i przekrzywiła zabawnie głowę. Wiatr zawiał mocniej, porywając jej rude włosy, które zgrabnie odgarnęła za ucho. Dopiero teraz zauważył, że była ładna. Nie jak te wszystkie panienki, które ciągle kręciły się wokół Scorpiusa. Była bardziej naturalna, przez co wydawała się delikatna i niewinna. I w dodatku stała sobie przed nim w zielonym płaszczyku przed kolano, spod którego wystawał fragment brązowej spódniczki i jej zgrabne nogi w rajstopach i brązowych kozakach. Chowała dłonie w kieszeniach i uparcie poprawiała włosy, które wiatr – jakby dla zabawy – burzył, porywając w różne kierunki. To dopiero był niesamowity widok.

            Co ty pieprzysz, Zabini?

            - Zabini – powiedziała, wychylając usta poza wysoki kołnierz płaszcza. – Gdybym czekała na ciebie to chyba po drugiej stronie boiska.
            - Może pomyliłaś kierunki. To się zdarza – odpowiedział, wycierając ręcznikiem włosy.
            - Gratuluję wygranej – powiedziała, nadal stojąc spokojnie w miejscu.
            - Ci! Nie tak głośno! Jeszcze ktoś usłyszy i weźmie to za zdradę – położył palec na swoich ustach, uśmiechając się ironicznie. Odkręcił butelkę i wypił kilka łyków wody. 
            - Gratulowanie to nic złego – stwierdziła, unosząc lekko brew.
            - Ci! Tu wszystko ma uszy! A każde słowo może zostać opatrznie zrozumiane – powiedział, zakręcając butelkę.
            - Zapamiętam – uśmiechnęła się. – Mimo to, gratuluję. Naprawdę dobrze graliście.
            - Powtórzysz to przy całej drużynie? – Spytał, mrużąc jedno oko. Uśmiechnęła się szerzej i spojrzała na kilka sekund w prawo, tylko po to, by za chwilę uważnie się mu przyjrzeć. Spojrzał na nią zaciekawiony.
            - Co?
            - Próbuję cię rozgryźć, Zabini – powiedziała, przestępując z nogi na nogę.
            - I jak ci idzie? – podniósł jedną brew do góry, uśmiechając się półgębkiem.
            - Całkiem dobrze – mruknęła, przygryzając wargę. Damian zignorował fakt, że gdy to zrobiła, cholernie mu się to spodobało i podszedł o krok do przodu.
            - Tak uważasz?
            - Jestem całkiem mądra, a ty… co tu dużo mówić… raczej niezbyt – powiedziała, wyciągając z kieszeni cukierka. Zabini uważnie śledził drogę, jaką pokonywała ta grudka cukru od dłoni poprzez lot w powietrzu po wylądowanie między wargami Rose i zniknięcie w jej ustach. Przełknął ślinę i zrobił krok do przodu.
            - Wypróbuj mnie – powiedział.
            - Okej – stwierdziła, robiąc dwa kroku w przód i stając w niewielkiej odległości od niego. – Moim zdaniem ty, Malfoy i ten trzeci… jak mu tam? – zmarszczyła czoło.
            - Gonzales.
            - Właśnie. Ty, Malfoy i Gonzales wymyśliliście w tych swoich ślizgońskich głowach – stuknęła go palcem w czoło - jakąś durną grę, w której jedną z głównych ról odgrywam ja. Jeszcze tylko nie wiem, co dokładnie jest moim zadaniem – powiedziała, znów przekrzywiając głowę.
            - Ciekawa teoria, panno Jestem-Całkiem-Mądra. Sęk w tym, że całkowicie nieprawdziwa – powiedział z uśmiechem.
            - Czyżby? – spytała, odsuwając się o krok.
            - Dokładnie. Nie uważasz, że jesteśmy z Malfoyem za starzy na jakieś durne gry? – spytał, unosząc brew. – Poza tym, moje zainteresowanie twoją osobą wywodzi się głownie z… - zamilkł, nie wiedząc co powiedzieć.
            - Z? – spytała, ale widząc niezdecydowanie na jego twarzy roześmiała się. – No dalej, Zabini. Sam mówiłeś, że jesteś już duży, chyba potrafisz się przyznać, co ukrywasz?
            - Po prostu nie jestem już dzieckiem. Dorosłem, Weasley.
            Nie skomentowała tego. Być może nie zdążyła, bo z szatni wyszedł Ben, wołając ją. Odwróciła się w jego kierunku i pomachała, jeszcze raz odgarniając włosy dłonią. Zabini wycofał się.
            - Spadam stąd. Do zobaczenia, Wealey – powiedział. Ruda spojrzała w jego stronę. – Przejrzyj na oczy – dodał tylko, po czym odwrócił się i poszedł spokojnym krokiem w stronę zamku.
           
            *

            - Znowu cię nachodził? Może powinienem z nim porozmawiać… po męsku? – Spytał Ben, podbiegając do niej. Uśmiechnęła się.
            - Nie trzeba. Tylko rozmawialiśmy – powiedziała zdając sobie sprawę, że to była najmilsza rozmowa, jaką dotąd przeprowadziła z Zabinim. I przeżyła… i on też przeżył.
            Dorosłem, Weasley, usłyszała w głowie. Pokręciła głową, ale za chwilę przyszło inne zdanie: Przejrzyj na oczy.
            Spojrzała na Bena, który objął ją w pasie. Uśmiechnął się do niej, więc odwzajemniła uśmiech i razem, objęci ruszyli w stronę zamku. Widziała przed nimi oddalającą się postać Zabiniego.

            *

            Shila szła korytarzem w stronę wieży Gryffindoru. Ściskała w dłoni szalik, którym była obwiązana cały mecz, a który teraz przestał jej być potrzebny. Za zakrętem usłyszała czyjeś śmiechy, więc przyspieszyła kroku, sądząc, że to Hugo lub Albus, albo ktoś z ich paczki. To nie był ani żaden Weasley ani żaden z Potterów. To był Ivan Strait i jego dziewczyna Drachma Waters. Stali wśród znajomych pod ścianą, rozmawiali, śmiali się, obejmowali.
            Ishihara poczuła ukłucie zazdrości, ale dumnie podniosła głowę i przeszła obok nich, starając się nie patrzeć. Kątem oka widziała, że zerknął na nią, tylko raz, tak, jakby od niechcenia. Chciała powiedzieć „cześć”, ale pamiętała, co ustalili. Poza Pokojem Życzeń: żadnego znaku, że się znają. Wytarła wierzchem dłoni łzy, które znikąd znalazły się w jej oczach i spokojnie doszła na koniec korytarza, znikając za zakrętem.

            *

            - Niezły mecz, nie? – Zapytała Julia, pojawiając się u jego boku znikąd i szturchając go w ramię. Spojrzał na nią z góry, gdyż była od niego niższa i mruknął tylko: Tia.
            - Długo się nie widzieliśmy. Coś się stało? – Odwróciła się i zaczęła iść tyłem, byle tylko być przed nim i patrzeć na jego twarz. Słabo jej to wychodziło, bo uciekał spojrzeniem ponad nią, a ona nie mogła go schwytać, z racji swego wzrostu.
            - Miałem sporo nauki – powiedział, zwalniając kroku, bo zauważył, że zaczęła się potykać. – Idź normalnie, bo się przewrócisz – dodał.
            - O! Nareszcie jakieś zainteresowanie! – zawołała radośnie, na powrót się odwracając i idąc u jego boku. Chwyciła go pod ramię, a Albus westchnął, wywracając oczami. – W przyszłym tygodniu jest wyjście do Hogsmeade. Moglibyśmy pójść razem…
            - Jasne, jeśli chcesz – powiedział. Nie chciał jej robić przykrości, w końcu nic takiego mu nie zrobiła. Jednak czuł pewien zawód, że ten cały blondyn się wokół niej kręcił.
            - Jesteś jakiś przygaszony. Coś nie tak? – Spytała, stając na schodku wyżej i zatrzymując go. Zrównała się z nim wzrostem, więc mogła spokojnie patrzeć w jego oczy.
            - Jestem zmęczony – powiedział, nawet nie mrugając. Skłamał. – Zobaczymy się później, okej? – wyminął ją i poszedł na górę, zostawiając ją na tym samym stopniu.
            - Jasne – szepnęła w powietrze.

14 lutego 2011

17. "Zawsze się o ciebie troszczę"


            - Muszę iść – powiedziała, odrywając się od niego dosłownie na trzy sekundy. Uśmiechnął się tylko i ponownie przyciągnął ją do siebie. Naparła na niego, uderzył plecami w ścianę. – Naprawdę – dodała chwilę później, między pocałunkami.
            - Jasne – mruknął, obracając się wraz z nią tak, że teraz ona opierała się o ścianę. Zaśmiała się cicho i odepchnęła go lekko lecz stanowczo.
            - Muszę iść, niedługo zacznie się śniadanie i pojawią się ludzie – powiedziała cicho, nadal czując jego oddech na policzku.
            - Jeszcze pięć minut – szepnął jej do ucha. Zagryzła dolną wargę i z zamkniętymi oczami odszukała jego usta. Były ciepłe i namiętne. Zarzuciła dłonie na jego kark i przylgnęła do niego jeszcze bardziej. Poczuła silny, męski ucisk w talii i uśmiechnęła się, nadal trwając w pocałunku.
            - Dobra, koniec – powiedziała, odsuwając się. – Naprawdę muszę już iść – dodała.
            - Jesteś taka niepoprawnie grzeczna – uśmiechnął się.
            - Niepoprawnie grzeczna byłam przed straceniem dziewictwa, mój drogi. Teraz daleko mi do świętej. Wiesz coś o tym – szepnęła zmysłowo, wspinając się na palce i ostatni raz dając mu całusa w usta. Odsunęła się, podeszła do krzesła i zabierając swoją bluzę skierowała się do wyjścia. Ostatni raz na niego spojrzała, pomachała i wyszła raźnym krokiem, jak gdyby nigdy nic.
            Słońce było coraz wyżej i niedługo uczniowie mieli wychodzić z dormitoriów na śniadanie. Musiała się pospieszyć, jeśli nie chciała zostać przyłapana na włóczeniu się po zamku z rozczochraną fryzurą i pogiętą koszulką. Każdy od razu by się poznał, co jest grane. Pewnie i tak dostanie wykład od Rose, którą zmusiła do kłamania wszystkim, że źle się poczuła, podczas gdy kochała się z chłopakiem jej marzeń w Pokoju Życzeń.
            Uśmiechnęła się na wspomnienie upojnych chwil i jego męskiego, silnego ciała. Była taka szczęśliwa, że w euforii zaczęła podskakiwać i piszczeć. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że musi być cicho i zakryła sobie dłonią usta, rozglądając się uważnie dookoła.
            Do wieży Gryffindoru dotarła dziesięć minut później. Ku jej ogromnemu zadowoleniu nikogo nie zastała po drodze ani w Pokoju Wspólnym. Pospiesznie weszła po schodach do dormitorium i zerknąwszy uprzednio na śpiącą w łóżku obok Rose, wpakowała się w ubraniu pod swoją pościel, by kolejne trzy minuty przed dzwonkiem budzika poudawać, że smacznie przespała całą noc.
            Dziewczyny z jej pokoju wstawały w pewnej kolejności, która została ustalona już w pierwszej klasie i nie zmieniła się aż do teraz. Najpierw wstawały Pamela i Dakota, które razem chodziły do łazienki. Nie mam zielonego pojęcia co one tam robią… razem. Spędzały tam piętnaście minut, w czasie których wstawała Nicole. Ta przebierała się w pokoju i od razu wychodziła, zaraz za nią szły pierwsze dwie dziewczyny. Następnie przychodził czas na Shilę, która po ubraniu się budziła Rose. Mimo reputacji kujonki, która każdą wolną chwilę spędzała na uczeniu się, Rose uwielbiała spać. Dlatego wstawała ostatnia.
            - Wstawaj, śpiochu – powiedziała Shila, szturchając ją w ramię. Przebrała się już w czyste ubranie, ale nadal nie zrobiła porządku ze swoją fryzurą.
             Weasley podniosła się na łokciach i nieprzytomnie, z włosami wywiniętymi we wszystkich kierunkach świata, rozejrzała dookoła. Westchnęła i zakrywając się kołdrą po sam czubek głowy, opadła z powrotem na poduszkę.
            - Pięć minut – wydobyło się spod nakrycia. Shila uśmiechnęła się pobłażliwie. Zawsze było to samo. Odwróciła się i zajęła się ścieleniem łóżka, a następnie podeszła do szafy, gdzie wisiało lustro. Dłonią przejechała po włosach, rozczesując je nieznacznie, a następnie związała je w kucyk.
            - Chwila! – Wykrzyknęła nagle Rose, zrywając się do pozycji siedzącej tym samym odkrywając się do połowy. Spojrzała na przyjaciółkę, a raczej na jej odbitą w lustrze zaciekawioną twarz. – Nie było cię całą noc – powiedziała panna Weasley, wyskakując z łóżka. Shila otworzyła szeroko oczy i zaklaskała w dłonie.
            - Ale masz świetną piżamkę – zachwyciła się, obracając w jej stronę i podchodząc bliżej. Rose spojrzała z uniesiona brwią na swoją różową piżamę z koszulką na krótki rękaw i spodniami sięgającymi łydki. Na piersiach miała wyszytego brązowego kotka, który z wesołą minką podskakiwał i próbował złapać motyla. Został potraktowany magią, więc naprawdę skakał, a motyl uciekał na drugi koniec koszulki.
            - Fajna nie? Dostałam od… Moment! Nie zmieniaj tematu! – Powiedziała, lekko czerwieniejąc na twarzy, gdyż dała się tak łatwo podejść.
            - Nie zmieniłam – powiedziała Shila, robiąc dziwny grymas ni to złości ni to uśmiechu. – Doskonale wiesz, gdzie byłam – dodała, spoglądając jeszcze raz do lustra i chowając za ucho pasemko, które uciekło z gumki.
            - Tak, w Pokoju Życzeń. Całą noc? Co ty tam robiłaś? – Zapytała Rose, podchodząc bliżej niej i siadając na jej łóżku.
            - Byłam… zajęta – wzruszyła ramionami Shila, przejeżdżając po ustach różowym błyszczykiem. Spojrzała w lustro na odbicie Rose i westchnęła. – Nie masz się czym martwić…
            - Znowu z nim byłaś? – Spytała Weasley poważnym tonem. Ishihara nie odpowiedziała. – Kto to w ogóle jest?
            - Ee… lepiej, żebyś nie wiedziała – powiedziała Azjatka, chowając błyszczyk do torby. – Ubierz się, jestem głodna.
            -Popatrz na mnie i powiedz mi kto to jest. Chcę wiedzieć. Przecież nie mamy przed sobą tajemnic… Przynajmniej ja nie mam przed tobą tajemnic… - powiedziała Rose, zdając sobie sprawę, że zabrzmiała, jakby miała wyrzuty. Szybko jednak odegnała od siebie te myśli i spojrzała z zainteresowaniem na przyjaciółkę. Ta tylko wzięła głęboki oddech i klapnęła na łóżko, siadając obok Rose.
            - No dobra… To Ivan Strait.
            Zapanowała cisza. Kotek na koszulce Rose spojrzał w górę, na twarz dziewczyny i przebiegł na plecy, zwijając się w kulkę. Weasley siedziała nieruchomo, utkwiwszy wzrok w swojej przyjaciółce.
            - Och, wiedziałam, że tak będzie – powiedziała Shila. – Powiedz coś!
            - Co mam powiedzieć? – Zapytała Rose, jakby otrząsnęła się z szoku. Wstała i podeszła do szafy. Wyjęła z niej swój mundurek. Ishihara przeturlała się na brzuch i spojrzała na nią.
            - Nie popierasz tego – stwierdziła. Rose prychnęła cicho.
            - Nie, nie popieram. On ma dziewczynę, Shi – powiedziała, na chwilę opuszczając ręce i spoglądając na koleżankę. – Moim zdaniem źle postępujecie…
            - Nie oceniaj mnie – przerwała jej Shila.
            - Nie oceniam. Stwierdzam fakt. Kiedy to się wyda, nie tylko Drachma na tym ucierpi – mruknęła Rose, chowając się za drzwiami łazienki. Shila westchnęła i wstała z łóżka, podchodząc i opierając się o drzwi. Usłyszała jak Rose myje zęby.
            - Ale ja go kocham, Rose – powiedziała na tyle głośno, aby przyjaciółka ją usłyszała. Zamek strzelił i do pokoju weszła Weasley. Stanęła przed Azjatką i wzięła głęboki oddech.
            - Wiem, dlatego nikomu nic nie powiem – powiedziała, łapiąc ją za dłonie. – Tylko uważaj – dodała. Shila uśmiechnęła się szeroko i podskoczyła uradowana, klaszcząc w dłonie.
            - Jesteś najlepsza – ucałowała Weasley w policzek i zabierając swoją torbę wybiegła z pokoju.
            Ruda stała jeszcze chwilę przy drzwiach łazienki. Po chwili drgnęła.
            - Żebym tylko nie musiała mówić „a nie mówiłam” – mruknęła cicho, rzucając piżamę na łóżko i wychodząc za przyjaciółką na śniadanie.

*

            Scorpius siedział w fotelu w Pokoju Wspólnym Ślizgonów i obracał w dłoniach różdżkę. Na sofie obok siedział Gonzales, czytając książkę. Phi. Zabini natomiast gdzieś się schował, ale młodemu Malfoyowi nie spieszno było go szukać.
            - Scorp! – Na dźwięk tego głosu, zastygł w bezruchu, oczekując fali uderzeniowej w postaci Eili. Mówiłem jej przecież… Po chwili na jego kolanach znalazła się zgrabna blondynka, w szkolnym mundurku, który ustylizowała na wzór niegrzecznej uczennicy, którą widział kiedyś w „Playwizard”. – Scorp, Scorp, Scorp – zacmokała, machając nogami jak małe dziecko i bawiąc się jego włosami. Nienawidził, gdy ktoś bawił się jego włosami, to doprowadzało go do szału.
            - Eila – wysyczał, powstrzymując się przed zrzuceniem jej ze swoich kolan wprost w kominek, na którym płonął ogień. – Co. Ty. Do. Cholery. Wyprawiasz? – Tak mocno zaciskał zęby, że trudno mu było mówić. Wziął więc głębszy oddech i przymknął powieki, by nieco się rozluźnić.
            Gonzales poderwał wzrok znad książki i przyglądał się uważnie całej sytuacji.
            - Ja? Siedzę sobie na twoich kolanach – powiedziała słodkim głosem, uśmiechając się jak kompletna idiotka. Po chwili jednak uśmiech zszedł z jej twarzy i powiedziała cicho. – Wiesz, bo ja tak sobie pomyślałam… że ty naprawdę nie chciałeś mnie rzucać. No bo… było nam razem dobrze, prawda? I tak sobie pomyślałam, że może… chciałbyś… no wiesz…
            Scorpius podniósł do góry jedną brew w tak charakterystyczny dla niego sposób.
            - Eila, czy ty proponujesz mi seks? – Spytał, a kącik jego ust powędrował ku górze. Spojrzał na Jose i pokazał na siedzącą mu na kolanach dziewczynę palcem. – Słyszałeś ją?
            - Dlaczego taki jesteś? – Zapytała, robiąc minę zbitego psiaka.
            - Eila, Eila, Eila – spróbował ją przedrzeźniać. Nawet dobrze mu to szło, dopóki sobie nie uświadomił, jakie to głupie. – Chętnie bym skorzystał – powiedział i włożył swoją rękę pod jej kolana. Z niewielkim wysiłkiem wstał, biorąc ją jednocześnie na ręce. Eila uśmiechnęła się szeroko, ale zaraz uśmiech ustąpił zdezorientowaniu. – Ale prawda jest taka – w tym miejscu Scorpius posadził ją na jego wcześniejszym miejscu i nachylił się nad nią tak, że niemal stykali się nosami – że proponujesz seks każdemu, kto może zapewnić ci pewną pozycję w szkolnej hierarchii – dodał na tyle wyraźnie i głośno, aby słyszeli go wszyscy siedzący w odległości co najmniej trzech metrów. – Powiedz mi tylko, co może zaoferować ci nic nieznaczący Krukon? – Eila patrzyła z niedowierzaniem w jego niebieskie oczy. Widział, jak łzy napływają pod jej powieki, ale szczerze mu to wisiało.
            - Skąd ty…
            - Ha! Eila, proszę cię… W tym zamku nie ma tajemnicy, o której bym nie wiedział – zaśmiał się. Chciała wstać i odejść, ale oparł ręce o podłokietniki fotela, uniemożliwiając jej ucieczkę. – Widziałem was, Eila. To była naprawdę dobra komedia – zaśmiał się. O’Connel skuliła się, oplatając ramionami kolana i pociągając nosem.
            Scena przy kominku robiła się coraz bardziej ciekawa i coraz więcej ludzi zaczęło się temu przyglądać. Nikt jednak nie ruszył się z miejsca, by pomóc dziewczynie i uwolnić ją ze szponów Scorpiusa. Nikomu nie było jej żal, lecz wszyscy wiedzieli, że Malfoy dopiero zaczynał. Nigdy nie kończył, dopóki do końca nie zniszczył swojej ofiary.
            - Założę się, że nie jest lepszy ode mnie, po tym co widziałem – Malfoy kpił już na całego. – Robił to, jakby popychał pomarańczę. A ty? Pewnie nawet ta pomarańcza byłaby lepszą kochanką – wysyczał jej do ucha, a ona rozpłakała się na dobre. Właściwie każdy wiedział, jaką Eila miała reputację, więc nie dziwił ich kolejny jej podbój. Dziwiło ich to, że Malfoy tak to rozkłada na czynniki, chcąc jej dokuczyć… jak i to, że zrobiła to z Krukonem. Wszystkim było wiadomo, że Ślizgoni uznają tylko swoje towarzystwo.
            - Malfoy, odpuść – powiedział Gonzales, wracając do lektury. Scorpius westchnął i spojrzał ponad ramieniem na kolegę.
            - Właściwie. Już dobiegam do puenty – stwierdził z ironicznym uśmiechem. – Więc następnym razem, Eila… zastanów się, co robisz, z kim i gdzie. Nigdy nie wiadomo, który prefekt ma akurat dyżur – odsunął się i wyprostował. Eila skorzystała z okazji i niemal natychmiast zerwała się z fotela. – I więcej do mnie nie przychodź, bo skończysz jako karma dla kałamarnicy! – Dodał na zakończenie, zanim dziewczyna zniknęła w dormitorium.
            Westchnął i rozejrzał się po pokoju. Każda para oczu była skierowana na niego. Uśmiechnął się szeroko i skłonił, niczym aktor w teatrze po zakończeniu przedstawienia.
            - Dziękuję – powiedział, wyprostowując się. – A teraz wracajcie do swoich spraw – burknął rozdrażniony. Rozległy się szelesty i szepty i każdy powrócił do swoich interesów. Malfoy schylił się jeszcze raz, by wziąć z podłogi różdżkę, która wypadła mu z rąk po ataku Eili. Usiadł z powrotem w fotelu i ponownie zaczął się nią bawić.
            - Z dnia na dzień, twoje okrucieństwo wzrasta, Malfoy – powiedział spokojnie Jose, przewracając kartkę.
            - Tia… - mruknął Scorpius. – Gdzie w ogóle wcięło Zabiniego? – Zapytał, rozglądając się dookoła.
            - Chyba wypełnia swoje zadanie.
            - Że jak? Beze mnie? – Jose tylko wzruszył ramionami.

*

            Rose siedziała na ławce obok Bena i żywo o czymś dyskutowali. Na jej kolanach leżała książka, bo w chwili, gdy dosiadł się do niej Franklin, czytała.
            Damian stał niedaleko i wpatrywał się w ich, z dłońmi w kieszeniach. Wziął głęboki oddech i ruszył w  ich stronę. Zauważył, że Ben przybliżył się do Gryfonki i już mieli się pocałować, kiedy…
            - Whooo! Stop! – powiedział Damian, wciskając swój chudy tyłek między Franklina a Weasley.
            - Zabini, co ty…
            - Cicho bądź, Benjaminie. Nie przyszedłem do ciebie – Damian uniósł do góry dłoń, zamykając tym usta chłopakowi i odwrócił się w stronę Gryfonki. – O czym sobie rozmawiacie?
            - Zabini, co ty robisz? – Zapytała Rose, mając zdziwioną minę. Nie wiedziała jednak czy powinna się złościć, bo Zabini przerwał jej i Benowi w… przerwał im, czy też może śmiać, bo wypowiedział imię Bena takim dziwnym tonem… ten z kolei miał za to bardzo ciekawy wyraz twarzy.
            - Ja? Wydawało mi się, że ten tutaj obecny – zmierzył Puchona od stóp do głów i z powrotem – Benjamin Franklin… tak na marginesie to ma zabawne nazwisko, nie sądzisz?... ci się naprzykrza, więc postanowiłem wkroczyć – powiedział.
            - A od kiedy to się o mnie troszczysz, co, Zabini? – Rose stłumiła śmiech, który wybuchł w niej po stwierdzeniu „ma zabawne nazwisko” i przybrała poważny wyraz twarzy. Właściwie sama nie wiedziała, dlaczego chciała się zaśmiać. Przecież nie jestem taka, a Zabini to gnojek… Jakim cudem w ogóle mnie rozbawił?, pomyślała.
            - Zawsze się o ciebie troszczę – stwierdził z uśmiechem.
            - Jasne, a krowy latają.
            - Halo, ja też tu jestem i czuję się ignorowany – odezwał się Ben, wychylając się zza pleców Zabiniego i machając do Rose.
            - Bo jesteś ignorowany, tępa głowo – powiedział Zabini, na chwilę się do niego odwracając.
            - Zabini nie zmuszaj mnie, żebym ci przywalił – Ben zacisnął szczęki.
            - No dawaj, Benjaminie. Pokaż na co cię stać? Zaimponujesz swojej dziewczynie, jeśli mi przywalisz…
            - Hola, panowie! – Rose wkroczyła do akcji. – Nikt się nie będzie bił. Chyba zapominacie, że jestem prefektem – chłopcy wciąż ciskali w siebie piorunami, więc wstała ze swojego miejsca i stanęła naprzeciw nich. – Bo odejmę wam punkty – zagroziła i ku jej zdumieniu: podziałało.
            - Okej. Nic nie mówię – Damian podniósł w obronnym geście dłonie, natomiast Ben wydał z siebie dźwięk przypominający warknięcie wściekłego psa. Rose popatrzyła na niego dziwnie, ale w końcu zignorowała ten fakt, bo oto Ślizgon wstał i wręczył jej papierowego tulipana.
            - Miłej pogawędki – powiedział, skłaniając się delikatnie i odchodząc. Rose jeszcze chwilę za nim patrzyła, ale w końcu spojrzała na kwitek, który tak jak poprzednio zaczął zmieniać się w żywą roślinkę. Mimowolnie wydała z siebie dźwięk zachwytu.
            - Rose? – Ben dał o sobie znać. Weasley oderwała wzrok od tulipana i spojrzała na niego.
            - Słucham? Och, przepraszam, Ben. Na czym skończyliśmy? – Zapytała, siadając z powrotem na ławce.
            - Właśnie mieliśmy się pocałować, kiedy ten tępak się pojawił i pokazał ci tandetną sztuczkę – powiedział urażonym tonem. – Jest coś między wami?
            - Co? Między mną a Zabinim? Proszę cię… chyba wielka przepaść – odparła.
            - Jasne, a kwiatek to niby co?
            - Nie wiem, okej? Co jest złego w… tulipanie? – Spytała, unosząc kwiatek do góry. – Na serio nic nas nie łączy – dodała i przybliżyła się nieco. Pocałowała go, a on od razu się rozluźnił. Boże… ja i Zabini? Ble! Ale mimo tego nie mogła zamknąć oczu podczas pocałunku, wpatrując się w błyszczący kielich tulipana.

*

            Zabini schował się za kamienną kolumną i oparł o nią plecami.
            - Zabini, jesteś mistrzem – usłyszał z prawej strony. Spojrzał tam i ujrzał Malfoya, opierającego się o następną kolumnę. – Jeszcze kilka takich wybryków i będzie twoja.
            Damian odsunął się od ściany i podszedł bliżej kolegi. Zrównał się z nim, ale wciąż patrzył przed siebie.
            - A po wszystkim będziesz moim dłużnikiem, Malfoy – stwierdził i odszedł.
            - Jep – mruknął Scorpius, odrywając się od kamienia. Spojrzał w kierunku całujących się Rose i Bena i ruszył za przyjacielem.