24 grudnia 2014

55. Fantazje

- Myślisz, że to jakaś epidemia? – spytała Shila, kiedy wraz z Rose siedziały w Pokoju Wspólnym.
Ishihara półleżała na fotelu, z nogami przerzuconymi przez oparcie na łokieć, i zajadała kukurydziane chrupki, które znalazła w swojej szafie. Weasley natomiast czytała jakąś książkę, niezbyt zainteresowana tym, co działo się dookoła niej. Gdy nie zareagowała w żaden sposób na słowa przyjaciółki, Azjatka wycelowała i rzuciła w nią nadgryzioną przekąską. Ruda drgnęła, osłaniając twarz przed kolejnym atakiem.
- Ziemia do Weasley! – zawołała Shila.
Rose spiorunowała ją wzrokiem, strzepując okruchy z grzywki.
- Co?
- Zauważyłaś coś dziwnego? – spytała Ishihara, pchając do ust całą garść chrupek.
- Niby co?
Azjatka przewróciła oczami.
- Nie grzeszysz dziś elokwencją – mruknęła. Podniosła się i usiadła normalnie, odkładając paczkę na bok. Kiwnięciem głowy wskazała coś za plecami Rose. – Najpierw Albus, teraz Hugo. Myślisz, że to zaraźliwe?
Weasley obróciła głowę i ponad ramieniem spojrzała na swojego brata. Hugo siedział sztywno na krześle, wciśnięty w najdalszy i najciemniejszy kąt salonu. Minę miał nietęgą. Rose pomyślała, że brakuje tylko czarnej chmury ciskającej pioruny nad jego głową. Nie mogła dokładnie stwierdzić, czy chłopak wyglądał bardziej na zdenerwowanego czy smutnego. Nie mniej, nie wyglądał zachęcająco i pewnie dlatego wszyscy omijali go szerokim łukiem.
- Po prostu ma zły humor. Każdemu się zdarza. Dlaczego myślisz, że to ma coś wspólnego z Albusem i jego problemami sercowymi? – spytała, przenosząc wzrok na przyjaciółkę.
- Nie słyszałaś? Dzisiaj rano w Hogwarcie pojawiła się delegacja z Ministerstwa Magii, żeby zabrać Daisy Crawford na przesłuchanie – odpowiedziała Shila, podskakując lekko na fotelu, jakby z podekscytowania. Chyba pierwszy raz zdarzyło się, że to ona była lepiej poinformowana od Rose. – A, jak zapewne wiesz, Hugo i Daisy mieli się ku sobie – dodała, poruszając zabawnie brwiami.
Rose jeszcze raz spojrzała na brata, po czym zmarszczyła czoło i spytała:
- Przesłuchanie w sprawie czego?
Ishihara przestała się bujać, a z jej ust zniknął wesoły uśmiech. Zdała sobie sprawę z tego, że nie znała odpowiedzi.
- Nie wiem – mruknęła.
- Intrygujące – stwierdziła Weasley. Po chwili milczenia, wzruszyła ramionami i powróciła do lektury. – Cóż… z pewnością nie masz się o co martwić, to nie jest żadna epidemia. To nie tak, że się rozstali… Daisy wróci… góra za dwa dni, i Hugo odzyska dobry humor. Z Albusem natomiast będzie nieco trudniej – powiedziała.
- Nie byłabym tego taka pewna – szepnęła Shila, wskazując podbródkiem Pottera, śmiejącego się z dowcipu jakiejś blondynki. – Mam wrażenie, że już mu przeszło.
Rose uśmiechnęła się.
- Więc tym bardziej nie musisz się tym zamartwiać.
- No nie wiem… Coś mi mówi, że to nie jest mina kogoś, kto rozstał się z dziewczyną tylko na chwilkę – mruknęła Shila, wpatrując się w Hugona. Rose już jej nie słuchała, zajęta czytaniem. Przez chwilę Azjatka zastanawiała się, jakim cudem te nowiny nie poruszyły Weasley do głębi, ale szybko sama o tym zapomniała, gdy jeden z pierwszoklasistów przez przypadek uniósł jej fotel za pomocą zaklęcia. Pisnęła krótko, zsuwając się na podłogę.  
Żadna z nich nie podejrzewała, że zły humor Hugo dotyczył nie tylko wyjazdu Daisy – choć to z pewnością był główny problem – ale również tego, iż młody Weasley nie zdążył się z nią pożegnać. Wciąż odczuwał złość po tym, jak ją potraktował przed gabinetem pani dyrektor, dlatego wróciwszy do dormitorium obiecał sobie, że przeprosi ją tuż przed wyjazdem. Niestety nie zdążył. Nie spodziewał się, że delegacja wysłana z Ministerstwa Magii przybędzie tak szybko, a wszystko odbędzie się w czasie lekcji, kiedy nie mógł wyjść z sali.

Hugo cały dzień chodził niespokojny. Bardzo się denerwował. Poprzedniego wieczoru, kiedy wrócił do dormitorium zdał sobie sprawę z tego, jak źle potraktował Daisy i postanowił ją przeprosić. To przecież nie była jej wina, że akurat ona posiadła dar przewidywania przyszłości; mogło się to zdarzyć każdemu. Nie powinien obawiać się jej dotyku, w końcu była jego dziewczyną!
Z mocnym postanowieniem, by wszystko naprawić oraz z silnym bólem brzucha, poszedł rano na lekcje. Zdenerwował się jednak jeszcze mocniej, kiedy okazało się, że panna Crawford nie pojawiła się ani na śniadaniu, ani na porannych zajęciach. Siedział więc, mocno zestresowany, na swoim miejscu i zastanawiał się, co powinien zrobić. Po trzeciej lekcji, którą Gryfoni akurat mieli z Krukonami, Weasley złapał na korytarzu dziewczynę, z którą kolegowała się Daisy. A przynajmniej tak mu się wydawało, widywał je niekiedy razem.
- Widziałaś Daisy? – spytał.
Dziewczyna zamrugała oczami, najwyraźniej zdezorientowana. Rozejrzała się, po czym przestąpiła z nogi na nogę.
- Zdaje się, że właśnie w tej chwili jest w drodze do Ministerstwa Magii – odpowiedziała nieprzyjemnym, zachrypniętym głosem.
- Jak to w tej chwili? – zapytał Hugo, czując mocno bijące serce. Był pewien, że nagle w korytarzu zrobiło się bardzo gorąco.
- Nie chcieli robić z tego wielkiej afery, dlatego postanowili, że zabiorą ją stąd po cichu, podczas lekcji. W ten sposób ominęli ciekawskich uczniów… Ale akcja, prawda? Nie spodziewałam się… Myślisz, że co takiego przeskrobała? – dziewczyna zaczęła nieco zbyt entuzjastycznie zadawać pytania. Hugo zignorował ją i pognał w stronę wyjścia z zamku.
Biegł ile sił w nogach, choć tak naprawdę nie miał pewności, czy zdąży. Serce waliło mu w piersi jak młot, a płuca nagle zaczęły piec. Prawie uderzył w ścianę, kiedy wybiegał zza zakrętu. Odzyskując równowagę, dopadł wejściowych drzwi.
Promienie słońca oślepiły go. Uniósł do góry dłoń, chroniąc przed nimi oczy i zwolnił. Przeszedł jeszcze kilka kroków, nim całkowicie się zatrzymał.
Był na błoniach sam.

Również żadna z nich – ani Rose, ani Shila - nie mogła wiedzieć, że Daisy nie wyjechała na dzień czy dwa, ale na znacznie dłużej. Właściwie Hugo sam nie wiedział na jak długo, ale podejrzewał, że sprawa, w którą rzekomo była zamieszana, nie jest tematem na dwugodzinną konwersację przy herbacie. Czuł w głębi siebie, że cokolwiek to było – Daisy wpakowała się w potężne kłopoty.

~*~

Wszedł do łazienki prefektów, właściwie nie zauważając, że była używana przez kogoś innego. Jego myśli zajmował nowy szampon na wzmocnienie włosów, który zakosił Gonzalesowi. Czytał skład na odwrocie butelki, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Dopiero, kiedy poczuł w powietrzu zapach truskawek, podniósł wzrok i rozejrzał się. Para unosiła się dookoła, nadając otoczeniu lekko mleczny odcień. Z wielu kranów leciała woda, a bąbelki piany unosiły się nad wykafelkowaną podłogą, odbijając w swojej powierzchni jego zdziwioną minę.
Podążył wzrokiem za odgłosem chluszczącej wody i omal nie wypuścił z dłoni szamponu. W basenie pływała Rose Weasley, z włosami upiętymi wysoko klamrą. Kilka niesfornych kosmyków, mokrych i skręconych, opadało na jej nagie ramiona. Jej skóra była jasna jak alabaster, pokryta kroplami wody. Nie od razu go zauważyła, ale gdy w końcu przeniosła na niego spojrzenie, uśmiechnęła się lekko jednym kącikiem ust, unosząc się na powierzchni.
- Weasley? Co tu robisz? – spytał, przestępując z nogi na nogę.
Dziewczyna przekrzywiła głowę i przyjrzała mu się uważnie.
- A na co to wygląda? – zapytała miękko, a w jej głosie nie słychać było żadnej urazy, złości czy choćby sarkazmu.
Scorpius uniósł do góry brew. Obserwował, jak lekko porusza ramionami, by nie zanurzyć się niżej niż sięgał jej podróbek. Woda, zabarwiona płynami do kąpieli, opływała jej ciało, pozostawiając niewiele miejsca pobudzonej wyobraźni.
Coś się w niej zmieniło. Nie była już tą nieśmiałą Gryfonką, która czerwieniała przy chociażby najmniejszej wzmiance o seksie. Emanowała pewnością siebie i seksapilem. Fakt, że byli w tym momencie sami, w łazience wypełnionej zapachem truskawek, coraz mocniej docierał do Scorpiusa. Z każdym oddechem stawał się bardziej świadomy jej nagości, skrywanej pod całunem z bąbelkowej piany.
Przesunął wzrokiem wzdłuż jej wąskiej szyi, zatrzymał się na dłużej w miejscu, w którym wystawały obojczyki, po czym uśmiechnął się, obserwując falującą wokół klatki piersiowej wodę.
- Będziesz tam stał czy się przyłączysz?
Gdyby mógł, uniósłby brew jeszcze wyżej. Uśmiechając się kącikiem ust, odłożył przybory na podłogę. Wyprostował się i uniósł ręce do góry, powoli odpinając guziki koszuli.
Powietrze zrobiło się nagle jakby gęstsze.
Nie spuszczał z niej wzroku; wpatrywał się w jej czekoladowe oczy. Wydawało mu się, że pociemniały, kiedy w końcu odsunął poły koszuli, chwaląc się swoim płaskim, umięśnionym brzuchem. Zsunął koszulę z ramion i pozwolił jej opaść na podłogę. Uśmiechnął się szerzej, zdając sobie sprawę z tego, że nawet kręci go robienie prywatnego striptizu dla Rose Weasley. Jak sięgał pamięcią, nigdy wcześniej się tak nie czuł. Nie wiedział, co przyczyniło się do jego dobrego humoru, ani skąd wzięło się to uczucie wolności, ale miał to gdzieś. Nie chciał przerywać małego pokazu, którym Weasley najwyraźniej była zainteresowana.
Powoli rozpiął rozporek spodni, z satysfakcją zauważając lekki rumieniec na policzkach Weasley. Przyciemnione światło tworzyło cień na jej twarzy, ale wyraźnie dostrzegał czerwone plamy tam, gdzie się ich spodziewał.
Kiedy był już kompletnie nagi, nie czuł wstydu, a wręcz coś na kształt dumy. Tak, Scorpius Malfoy był dumny ze swojego ciała.
Wszedł do basenu i podpłynął do Rose na tyle blisko, by czuć ciepło jej ciała. Nie był pewien, skąd brała się jego pewność, że właśnie to powinien zrobić. Nie wiedział nawet, dlaczego fakt, że robił te rzeczy z Weasley, nie wydawał mu się dziwny. W normalnych okolicznościach pomyślałby: „Przecież to Weasley. Wstrętna, brzydka, zarozumiała Weasley”. Teraz jednak miał to gdzieś. I czuł się z tym dobrze!
 Z odległości, w jakiej się znaleźli, dokładnie widział piegi na jej nosie. Nie mogąc się powstrzymać, uniósł dłoń i lekkim ruchem odsunął mokry kosmyk z jej czoła. Uśmiechnął się, ni to ironicznie, ni to z rozbawienia i położył swoją dłoń na jej talii. Pchnął ją lekko, a ona poddała się jego sile.
Znaleźli się w płytszym rogu basenu. Weasley opierała się plecami o ściankę, a on stał przed nią. Jej skóra była miękka i zimna w dotyku. Kiedy się pochylił, by ją pocałować, niemal czuł mrowienie w dole brzucha. Miała zmysłowe usta, czerwone od przygryzania. Całował ją namiętnie i zachłannie, jakby chciał jej coś udowodnić.
Odsunąwszy się od niej, by zaczerpnąć powietrza, coś błyszczącego przykuło jego wzrok. Spojrzał w tamtym kierunku i prawie wybuchł śmiechem.
- Co? Co się stało? – spytała Rose, kiedy prychnął jej do ucha.
- Wybacz, skarbie, ale jesteś tylko fantazją – mruknął. Odsunął się i wyciągnął przed siebie ramię. Gdy jego palce zacisnęły się na szklanej butelce, w której uwięziona została czerwona róża, łazienka prefektów rozpłynęła się we mgle.
Jej miejsce zajęła kotlina, w której rosło Drzewo Wspomnień, jak je nazywał. Woda w sadzawce była wzburzona, tak że nie mógł dostrzec swojego odbicia. Konary uginały się od wiatru, a z gór leciały kamienie.
Malfoy rozejrzał się; wyglądało to tak, jakby jego podświadomość była niezadowolona z jego wyborów. Zmarszczył brwi, przypominając sobie fantazję, którą sobie wyśnił. Uśmiechnął się, spoglądając na butelkę, trzymaną w dłoni. Chyba właśnie wymyślił, jak pozbyć się tych snów raz i dobrze.

~*~

- Hej, Rose! – Shila potrząsała ramieniem przyjaciółki, bardziej rozbawiona niż zaniepokojona. Chichotała pod nosem, obserwując zaczerwienione policzki dziewczyny. Normalnie nie próbowałaby jej obudzić, ale była cholernie ciekawa tego, co jej się śniło. Nie często zdarzało się, żeby Weasley jęczała i niemal płonęła z gorąca!
– Rose! Obudź się, do cholery, albo ostudzę cię wiadrem lodowatej wody!
Rudowłosa niechętnie odwróciła się na bok i uniosła na łokciu, wycierając twarz dłonią. Nie było możliwości, żeby nie poczuła wypieków na swoich policzkach. Mogła tylko modlić się, aby w ciemnościach nocy Shila ich nie zauważyła. Choć – sądząc po jej intensywnym spojrzeniu i nieustannym szarpaniu za ramię Rose – Azjatka już się we wszystkim połapała. Nim Rose się odezwała, upewniła się, że nie zaskrzeczy jak nadepnięta ropucha. Odchrząknęła.
- Co się stało? Dlaczego mnie budzisz? – powiedziała cicho, zdając sobie sprawę z tego, że ich współlokatorki spały snem niczym niezmąconym.
- Wybacz, że przerywam ci ten jakże namiętny sen, ale… co ci się śniło? – spytała Shila, przekrzywiając głowę.
- Obudziłaś mnie tylko po to? – zapytała Rose, obracając się na plecy i poprawiając kołdrę.
- No wybacz, ale swoimi jękami obudziłabyś nawet zmarłego – burknęła Shila, siadając na brzegu łóżka Weasley.
- Im jakoś to nie przeszkadza – mruknęła Rose, zerkając na śpiące dziewczęta.
- Powiedziałam „zmarłego”, a nie „napchaną kocimi ciasteczkami Nicole” – odparła Shila, poprawiając spodnie piżamy. – No już, gadaj, co ci się śniło?! – zaklaskała w dłonie jak mała dziewczynka, nie mogąca doczekać się jazdy na karuzeli.
- Nic mi się nie śniło – stwierdziła Weasley.
- Akurat. Było ostro?
- Nie…
- Kto to był? Ktoś kogo znam?
- Nie… nie…
- Nie bądź taka skromna. Ostatnim razem, kiedy byłaś taka zadowolona, wróciłaś z tej jaskini, pamiętasz? – spytała Shila, po czym jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Pomimo mroku, który panował w pokoju, Rose doskonale widziała w nich błysk. Niemal nie dostała palpitacji serca, kiedy Shila wypowiedziała kolejne słowa:
- Czy to był Scorpius Malfoy?
- Nie – mruknęła Rose, ale nim zdążyła choćby dopowiedzieć coś jeszcze, Shila zasypała ją gradem kolejnych pytań.
- Fantazjujesz o Scorpiusie Malfoyu? Oooch! Rose Weasley, jesteś najbardziej zaskakującą kobietą, jaką znam!
- Co? Nie! Shila, przestań! – W Rose narastała panika. Niezależnie od tego, o kim był jej sen, Shila nie powinna tego w ten sposób komentować. Po pierwsze: nie były w dormitorium same. W każdej chwili któraś z dziewcząt mogła się obudzić, podsłuchać i zaraz cała szkoła wiedziałaby, że Weasley miewa TAKIE sny. A po drugie: nazywanie Rose „zaskakującą” było lekką przesadą.
- Wiesz, nie ma się czego wstydzić… Ja czasem też fantazjuję. Na przykład o klacie Albusa…
- Fuj! To mój kuzyn…
- Nie oceniaj! Al ma bardzo dobrze zbudowane ciało…
- Nie chcę nawet tego słuchać – mruknęła Rose, chowając się pod kołdrą.
- Ale mokry sen o Scorpiusie Malfoyu? Zaintrygowałaś mnie. No, dawaj… Strzelaj – powiedziała Shila. – Jak było?
- Po pierwsze: to tylko sen. Cokolwiek to było, działo się TYLKO w mojej głowie. Chyba nie sądzisz, że na tej podstawie otrzymasz rzetelne informacje? – spytała Rose, odsuwając kołdrę z twarzy i podpierając się na łokciach. – A po drugie: nie pamiętam.
- Nie pamiętasz?! – zawołała Shila.
- Cicho! Obudzisz dziewczyny! – upomniała ją Rose. – I tak, nie pamiętam. To fakt naukowy. Ludzie nie pamiętają swoich snów.
- Ale… - zaprotestowała Shila, jednak Weasley uciszyła ją uniesieniem dłoni.
- Nie pamiętam i już. Idź spać – powiedziała, dzielnie wytrzymując rozzłoszczone spojrzenie Shili. Wiedziała, że tylko w ten sposób zniechęci przyjaciółkę do zadawania kolejnych pytań. Nie chciała tego, bo w końcu nie wytrzymałaby i powiedziałaby jej prawdę. A powiedzenie prawdy byłoby jednoznaczne z przyznaniem się do fantazjowania o Scorpiusie Malfoyu.

To się nigdy nie wydarzy. Nigdy, nigdy.

- Idź spać, Shila – powtórzyła. Ishihara niechętnie wstała i poczłapała w kierunku swojego łóżka.
- Przynajmniej wiem, że nie jesteś tak niewinna jak twierdzisz – burknęła Shila.
- Nigdy nie twierdziłam, że jestem niewinna, Shi. To inni potwierdzili to za mnie – mruknęła Rose, obracając się na drugi bok.
- Co to niby znaczy? – spytała Shila, jakby na nowo rozbudzona i podekscytowana.
- Śpij już! I daj spać innym – warknęła Weasley, choć wiedziała, że raczej już nie uśnie. Na pewno nie po tym, co wciąż miała w pamięci. Tak, skłamała, że nie pamiętała swojego snu… Prawdę mówiąc… Ten obraz chyba wyrył się jej w jej umyśle jak odbitka niezbyt udanego zdjęcia.

Perspektywa Rose

Siedziałam na brzegu basenu w mojej rodzinnej posiadłości. I właściwie już w tym momencie powinnam była zorientować się, że śnię. Nie miałam „rodzinnej posiadłości”, a małego oczka wodnego za domem, z zieloną, śmierdząca wodą z pewnością nie można było nazwać basenem. Jednak postanowiłam zignorować ten fakt i napawać się blaskiem słońca, ogrzewającym moje ciało. Ułożyłam się wygodnie na leżaku, poprawiłam ręcznik zwinięty pod głową i po prostu cieszyłam się chwilą wolnego czasu. Shila zajmowała leżak obok mnie, sączyła przez różową słomkę jakiś napój i raz po raz wzdychała do chłopaka, którego sobie przygruchała. W tym momencie również mogłam zrozumieć, że jest to sen, ponieważ ostatnimi czasy Ishihara nie rozmawiała z żadnymi facetami. Nie mniej jednak, młodzieniec wyglądający jak bóg w ludzkiej postaci, z bardzo, ale to bardzo ciemnymi włosami i tegoż samego koloru oczami, pływał wzdłuż ściany basenu zamaszystym kraulem. Chyba się popisywał. Nie wiem.
I właśnie wtedy, po raz trzeci, moja podświadomość powinna podsunąć mi pomysł, że śnię, bo oto w ogrodzie pojawił się ON. Tak, dokładnie, Scorpius Malfoy we własnej osobie. Najwyraźniej i to nie wzbudziło moich podejrzeń, ponieważ zamiast zwyczajnie się obudzić, śniłam dalej. I w ten sposób znalazłam się w sytuacji, w której mój zagorzały wróg, osoba, której nienawidziłam niemal przez połowę mojego życia… zaczął mnie pociągać. W ten nieznany mi, fizyczny sposób.
Stanął na brzegu basenu, posłał mi wesoły uśmiech i zaczął zdejmować koszulę. Robił to powoli, jakby specjalnie chciał mnie wkurzyć. Bo, przyznaję, nie mogłam się doczekać, żeby zobaczyć, co pod nią skrywał. A kiedy już to zrobił… dał nura do wody! Serio?!
Kątem oka zarejestrowałam, że Shila i jej kolega ulotnili się. Mało mnie obchodziło, gdzie poszli. Większą część mojej uwagi zdecydowanie pochłaniał Ślizgon. Widziałam jego sylwetkę, tuż pod powierzchnią wody. Był zniekształconą plamą, ale można było rozpoznać w niej jego rysy. Kiedy się wynurzył, odrzucił głowę do tyłu i przetarł dłonią twarz. Zaczął wchodzić po metalowej drabince, by wydostać się z basenu, a ja perfidnie się na niego gapiłam. Powiedziałabym nawet, że bezwstydnie. Nie mogłam się po prostu powstrzymać. Jasne, domyślałam się, że jest umięśniony – w końcu grał w Quidditcha, sprawność fizyczna w tej grze była jak najbardziej zrozumiała. Ale chyba nigdy tak naprawdę nie zastanawiałam się, jak wyglądał pod szkolną szatą. A wyglądał po prostu bosko! Woda spływała po jego bladej skórze strużkami, które kończyły się na skraju przesiąkniętych spodenek. Spodenek, które zsunęły się bardzo nisko na biodra… Bardzo, bardzo nisko… Ale jednak niewystarczająco nisko.
Malfoy stanął przede mną, ociekając wodą, a ja marzyłam o tym, żeby go dotknąć. W tamtym momencie miałam gdzieś, że nie powinnam tego robić. Przecież nic mi się nie stanie, mogę od czasu do czasu pozwolić sobie na małe szaleństwo, prawda? Tym bardziej, że wciąż towarzyszyło mi uczucie, że postępuję właściwie, że właśnie tego się po mnie oczekuje…
I po prostu to zrobiłam.
Dotknęłam go.
Tak, zrobiłam to. Zsunęłam się z leżaka i podeszłam do niego, wyciągając przed siebie dłoń. Kiedy mole palce musnęły skórę na jego brzuchu, wzdrygnął się lekko. Był zimny i mokry, ale również twardy i miękki jednocześnie. Słońce musiało mi nieźle przygrzać w czerep, skoro sama nie mogłam rozróżnić swoich odczuć. Napinał mięśnie tak, że naprawdę były mocne i twarde jak skała, ale w tym samym czasie jego skóra wydawała się miękka i przyjemna w dotyku.
Patrzył na mnie, czułam jego wzrok na sobie. Nie wiem, co się w nim kryło, ale wywoływało ciarki na moim ciele. Powoli przesunęłam dłoń w górę jego klatki piersiowej, badając każdą nierówność. Podobało mi się to, jak na mnie reagował; jego mięśnie stawały się jeszcze twardsze, nieruchomiał na kilka sekund, by za chwilę zadrżeć.
On też mnie dotknął. Swoimi palcami obrysowywał nierówność mojej żuchwy. Nie spodziewałam się, że sama bliskość, zaledwie lekkie muśnięcie, może mieć tak elektryzujący efekt. Rozpalał mnie powoli tym leniwym ruchem.
Uniosłam twarz. Nim dostrzegłam jego oczy, zbliżył się i pocałował mnie. To był najlepszy pocałunek, jaki kiedykolwiek przeżyłam! Zadrżałam w jego ramionach; nogi się pode mną ugięły. Sama nie byłam pewna, w którym momencie znaleźliśmy się z powrotem na moim leżaku. Nawet nie miałam czasu o tym pomyśleć, jak również o tym, czy biedny mebel wytrzyma nasz ciężar. Kogo to obchodzi?
Ciche jęknięcie samo wyrwało się z mojego gardła, kiedy sprawną dłonią rozwiązał supełek, na którym trzymał się mój stanik od bikini. Lekko odsunął się ode mnie, całując moją szyję i dekolt. Zakręciło mi się w głowie, kiedy obcałowywał piersi. Czułam się zupełnie, jakbym nie była sobą. Ja się przecież tak nie zachowuję. Ale w tamtym momencie było mi wszystko jedno. Nawet mało mnie obchodziło, że tym, który doprowadzał mnie do szaleństwa, był Scorpius Malfoy. Liczyło się tylko tu i teraz.
Teraz, które podpowiadało, że nie zapomnę go do końca życia.

Kiedy zaczynało się robić naprawdę gorąco, obudziła mnie Shila. W pierwszej chwili chciałam ją udusić poduszką, bo to był naprawdę przyjemny sen, ale zaraz uświadomiłam sobie, jak potężny błąd to by był! Właśnie śniłam o Scorpiusie Malfoyu! To dobrze, że przyjaciółka mnie obudziła, bo nigdy, ale to przenigdy, nie powinno było dojść do tego, bym o nim fantazjowała! Co ja sobie w ogóle myślałam?


Nie myślałam.

~*~

Wesołych Świąt Bożego Narodzenia! Spędźcie te kilka dni z rodziną, a potem lećcie na wystrzałową imprezę sylwestrową! :) 

10 listopada 2014

54. Przebudzenie

…śmierć…
Ścieżka z ludzkich ciał. Wszyscy są martwi. Przelana krew broczy trawy, ulice, domy.
…mrok…
Ci, którzy pozostali przy życiu – boją się. Przerażenie spogląda oczami tych, którzy przetrwali.
…krew…
Oceany przybrały barwę szkarłatu.
…zagłada…
Świat jest okupowany.
…panowanie…
Jeden władca. Jedno wyznanie. On.
…jestem białym motylem na zielonej łące… jestem białym rumakiem… jestem bladym uśmiechem… larwą w martwym ciele, guzem mózgu… jestem Tobą… jesteś mną… krew… szkarłatne oceany… mrok… motyl… jestem różą na wietrze… przerażenie spogląda oczami… panowanie… zagłada… krew broczy ulice… świat… nie istnieje… dobro i zło… lewo i prawo… dzień i noc… krew… zagłada… motyl na łące… róża na wietrze… stopa i ręka… góra i dół… świadomość i… nieświadomość…
Kim jestem?
Kim jesteś?
Co ja tu robię?
Gdzie jestem?
…śmierć…

- Pani dyrektor, co jej jest? – spytał Hugo, kiedy chuda kobieta pochylała się nad ciałem Daisy. Krukonka leżała spokojnie i tak nieruchomo, że przez chwilę wydawało mu się, że nie żyje. Była blada, nawet malinowe usta przybrały barwę kilka tonów jaśniejszą.
- Hugo, myślę, że powinieneś wrócić do swojego pokoju – powiedziała McGonagall, delikatnie kładąc rękę na głowie dziewczyny. Powoli uniosła jedną jej powiekę, a następnie westchnęła.
- Nie ma mowy. Przyjaźnię się z nią i to ja ją tu przyniosłem. Chcę wiedzieć, co się z nią dzieje – powiedział stanowczo, podchodząc do łóżka Daisy i dotykając jej ramienia. Spojrzał hardo w oczy dyrektorki i wytrzymał jej srogie spojrzenie. Kobieta ponownie westchnęła, po czym zerknęła ponad ramieniem na pielęgniarkę, jakby ta miała jej powiedzieć, co powinny z nim zrobić.
- No dobrze – mruknęła McGonagall. Jeszcze raz uniosła lekko powiekę Daisy. – Widzisz to?
Hugo nachylił się nad ciałem dziewczyny, uzmysławiając sobie, jak bardzo jest zimna w dotyku. Spojrzał na odsłonięte oko, krzywiąc się. Gałka oczna była cała przekrwiona, jakby kilka naczynek krwionośnych pękło w jednej chwili, ale mimo to wciąż się poruszała. To w lewo, to znów w prawo, by za chwilę spojrzeć niewidzącym wzrokiem w górę lub w dół. Wyglądało to brzydko i strasznie.
- Co jej jest? – spytał, z trudem panując nad swoim głosem.
- To tylko moje przypuszczenie, ale wydaje mi się, że panna Crawford ma wizję – powiedziała spokojnie McGonagall. Opuściła powiekę Daisy i schowała dłonie za sobą.
Hugo przez moment myślał, że się przesłyszał. Zmarszczył czoło i przyjrzał się dyrektorce.
- Przepraszam… powiedziała pani „wizję”?
- Tak, Hugo. Wizję. Wierzę, że Daisy jest wróżbitką – oznajmiła takim tonem, jakby mówiła o liściach, które naturalnie każdej jesieni spadają z drzew. Hugo wpatrywał się w nią jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
- Nie rozumiem…
- Jej prababka, Adalind Foster, potrafiła przewidzieć przyszłość na trzy minuty do przodu. To było imponujące, ale nieokiełznane. Adalind nie była w stanie zapanować nad swoim darem, dlatego miewała napady podobne do tych – dyrektorka kiwnęła głową w kierunku Daisy. – Uważam, że Daisy odziedziczyła po niej tą umiejętność. Choć muszę przyznać, że trwa to znacznie dłużej niż w przypadku Adalind.
Hugo miał wrażenie, że świat z niego kpi. Przyglądał się nieruchomej Daisy, próbując zrozumieć sens w tym, co się wydarzyło. Krukonka nigdy nie mówiła mu o swojej prababce, nie wspomniała o jej umiejętnościach. Czy była taka możliwość, by sama nie wiedziała?
Nim zdążył zareagować, dłoń Daisy zacisnęła się na jego palcach z taką siłą, że mimowolnie jęknął z bólu. Dyrektorka drgnęła, zrobiła krok w stronę łóżka Crawford, dokładnie w tym samym momencie dziewczyna otworzyła oczy i podniosła się do pozycji siedzącej. Jej oddech pędził, głowę miała lekko odchyloną do tyłu.
- Daisy?! – spytał przerażony Gryfon.
- Co widziałaś? Daisy, skup się! – powiedziała McGonagall, nachylając się i kładąc dłonie na trzęsących się ramionach Krukonki. Blondynka nie próbowała się wyrywać, na kilka sekund utkwiła rozbiegane, upiornie zakrwawione oczy w starej twarzy. – Daisy, musisz powiedzieć, co widziałaś…
Hugo ze strachem przyglądał się rozgrywanej scenie. Przez chwilę miał nadzieję, że to mu się śniło. Wszystko wyglądało nieprawdopodobnie. Najpierw to dziwne omdlenie, następnie przebudzenie z wizji… sam nie wiedział, czy powinien w to wierzyć.
- Hugo, wyjdź stąd! – zażądała dyrektorka. On jednak się nie ruszył.
- Nie ma mowy. Nie zostawię jej!
I właśnie wtedy Daisy przemówiła. Jej głos brzmiał tak samo jak zawsze.
- Świat pogrąży się w chaosie, biały motyl na zielonej łące, larwa w martwym ciele… krew… mrok… śmierć… śmierć… śmierć i zagłada… On… On… On… - mówiła. Choć dla Hugo jej słowa brzmiały jak majaczenie rozgorączkowanej nastolatki, McGonagall zdawało się to nie przeszkadzać. Wyraz jej twarzy był nieprzenikniony, wyglądała na spokojną i opanowaną. – Krew zabarwiła oceany, niewielu przeżyło. Jedna religia, wiara w Niego… On…
- Kim on jest? Widziałaś go? – spytała dyrektorka.
- Jestem Tobą, a ty jesteś Mną – wyszeptała Daisy, po czym zgięła się w pół i zwymiotowała. Hugo instynktownie odsunął się, McGonagall również. Odeszła od łóżka, pozwalając pielęgniarce zająć się dziewczyną, a sama stanęła obok. Zamyśliła się nad czymś, przyglądając się otwartemu oknu po drugiej stronie pomieszczenia. Hugo patrzył na nią tylko chwilkę.
Pielęgniarka podała Daisy coś na uspokojenie i zawroty głowy. Razem z Hugo pomogli jej przenieść się na czyste łóżko. Kiedy sytuacja została opanowana, kobieta zostawiła ich samych, stwierdziwszy wcześniej, że oprócz przekrwionych oczu, które szybko powinny wrócić do normy, nic nie dolegało Krukonce. 
Hugo siedział przy jej boku, głaszcząc lekko jej dłoń. Daisy była osłabiona i zamroczona lekarstwami, ale z całych sił próbowała nie zasypiać.
- Przepraszam – powiedziała. Spojrzał na nią, unosząc brew. – Napędziłam ci stracha – dodała.
- I to nie małego – odparł.
Daisy uśmiechnęła się słabo.
- Odpoczywaj.
- Nawet nie wiem, co się stało – stwierdziła, dotykając dłonią czoła. Masowała chwilę miejsce między oczami, po czym westchnęła cicho. – Chciałam… tylko…
- Cii, nic nie mów. Postaraj się zasnąć – powiedział, delikatnie dotykając jej policzka. Jej uśmiech na moment stał się szerszy, zaraz jednak zmalał. Zamknęła oczy i po chwili spała.
Hugo przez chwilę spoglądał na nią, po czym odwrócił się i odszukał wzrokiem dyrektorkę. Obie z pielęgniarką siedziały w gabinecie przy wejściu do Skrzydła Szpitalnego, widział je przez szybę. Ostrożnie wyswobodził dłoń z uścisku Daisy i ruszył w tamtą stronę. Starał się być niezauważalny, stąpał cicho, zbliżając się do pomieszczenia. Musiał dowiedzieć się czegoś więcej o tym, co się wydarzyło. Chciał wiedzieć, jakie były plany dyrektorki. Po tym, co wszyscy troje usłyszeli, miał wrażenie, że Daisy nie będzie miała spokojnego zakończenie roku. Powoli zbliżył się do drzwi gabinetu. Były zamknięte, dlatego musiał przysunąć się bardzo blisko nich, by cokolwiek usłyszeć. Udało mu się wychwycić tylko kilka strzępków toczącej się w pomieszczeniu rozmowy:
- …co to znaczy…
-…powinniśmy ich zawiadomić…
- To może nie mieć związku.
Hugo zmrużył powieki, jakby miało mu to pomóc usłyszeć więcej. Tak bardzo skupił się na głosie dyrektorki, że nie zauważył odgłosów kroków. Nim zdążył zareagować, ktoś otworzył drzwi, a on prawie wpadł do gabinetu. Łapiąc równowagę, spojrzał niepewnie na McGonagall.
- Hugo – mruknęła. W jej głosie nie było słychać zaskoczenia, raczej rozczarowanie.
- Pani dyrektor – powiedział, prostując się i poprawiając szatę.
McGonagall rzuciła krótkie spojrzenie pielęgniarce. Nie wiedział, co kryło się w jej oczach, ale kiedy ponownie odwróciła się w jego stronę, wyraz twarzy miała nieprzenikniony.
- Hugo, czy panna Crawford mówiła ci coś o swoich umiejętnościach?
- Nie – odparł bez namysłu.
Dyrektorka zastanowiła się chwilę.
- A czy powiedziała ci coś… niespodziewanego?
Weasley zmarszczył czoło, myśląc nad odpowiedzą. Jego cała rozmowa z Daisy tuż przed „wypadkiem” była niespodziewana. Ale o czym dokładnie rozmawiali? Krzyk Daisy i jej upadek Hugo pamiętał najlepiej. To wspomnienie było jak obraz, który miał tuż przed oczami.
- Em… mówiła coś o Zakazanym Lesie – powiedział powoli. – I coś o krukach, że zachowywały się dziwnie…
McGonagall drgnęła powieka.
- Tak… z pewnością panna Crawford jest bardzo wrażliwą osobą – szepnęła kobieta. – Patricio, dopilnuj, by pan Weasley nie przeszkadzał pannie Crawford zbyt długo. Ja muszę coś załatwić – dodała stanowczym tonem, po czym wyminęła Gryfona i wyszła ze Skrzydła Szpitalnego. Jej kroki były szybkie i ciężkie, wyraźnie się spieszyła.
- No, kochanieńki, nic tu po tobie… Dziewczyna śpi – powiedziała pielęgniarka. Hugo nawet na nią nie spojrzał. Obejrzał się ponad ramieniem na pogrążoną we śnie Krukonkę.
- Do widzenia – powiedział, odchodząc.
Miał mętlik w głowie.
Daisy była wróżbitką. Przepowiedziała przyszłość, która nie jawiła się w jasnych barwach. Widziała śmierć i krew. Jak to szło? Świat pogrąży się w chaosie… śmierć i zagłada. Nie wiedział, czy powinien obawiać się tej „wizji”… nie wiedział nawet, czy to naprawdę była wizja. Cokolwiek to było, przeraziło Daisy do tego stopnia, że nie była w stanie wypowiedzieć składnego zdania. McGonagall wyglądała, jakby wiedziała coś więcej, ale z pewnością nie była skłonna podzielić się swoją wiedzą z nim.
Lecz oprócz niepewności, Hugo odczuwał też coś innego. To był strach. Nie dotyczył on „świata pogrążonego w chaosie”. Jego podświadomość podpowiadała mu, że obawiał się całkowicie czegoś innego. Obawiał się…

Daisy

Jeśli naprawdę była wróżbitką, czy to oznaczało, że była w stanie przewidzieć los każdego człowieka? Jego? Jak bardzo niebezpieczna mogłaby być taka wiedza? Wiedział, że w jakiś sposób Daisy jest połączona z przeznaczeniem, ma więź ze światem, której on nigdy nie zrozumie. I przerażała go ta myśl.

***

Nie było dla niego zaskoczeniem, kiedy następnego ranka Hugo otrzymał wiadomość, że powinien pilnie zgłosić się do dyrektorki. Spodziewał się tego, jednak sądził, że będzie mógł przynajmniej zjeść śniadanie. Przecież wszyscy wiedzą, że to najważniejszy posiłek dnia i nie ma nic lepszego niż maślane bułeczki, jeśli chce się uspokoić rozbiegane myśli. Niestety, ton, w jakim napisano liścik, świadczył o tym, że McGonagall oczekuje go w gabinecie jak najszybciej. Ubrał się więc i wyszedł z Wieży Gryffindoru, ignorując zaciekawione spojrzenia kolegów i koleżanek.
 Nie spał wiele tej nocy. Wciąż rozmyślał o Daisy i jej wizji. Nie mógł połapać się w niektórych szczegółach, w kółko odtwarzał w głowie wszystkie rozmowy z nią, zastanawiał się, czy gdzieś kryła się jakaś wskazówka. Nie mógł jednak wychwycić w pamięci żadnych konkretnych szczegółów, dotyczących przewidywania przyszłości. Nadal słyszał jej głos… tak dobrze mu znany, a jednak jakby inny. Wypowiadała te wszystkie straszne słowa, opisywała przerażający świat. Na samo wspomnienie odczuwał strach. Jeśli to się ma wydarzyć, powinni wszyscy szukać jakiegoś schronienia.
Kiedy był już niedaleko kamiennego gargulca, ten właśnie się poruszył. Hugo zatrzymał się w pół kroku, obserwując dziewczynę wychodząca zza stwora. Czarna szata Daisy załopotała, gdy gargulec wskoczył na swoje miejsce. Obejrzała się za siebie, chowając dłonie w kieszeniach. Wyglądała na przybitą, ramiona miała zaokrąglone i wydawała się drobniejsza, niż zazwyczaj. Odwróciła się i dostrzegła go.
- Hugo – powiedziała cicho, uśmiechając się. Wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany. Nigdy wcześniej tego nie zauważył i nie był pewien, czy czegoś sobie nie ubzdurał, ale oczy Daisy pojaśniały na jego widok, a jej uśmiech wydawał się być najprawdziwszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział. Wyglądała tak, jakby jego pojawienie się rozweseliło jej dzień.
- Cześć, Daisy – odpowiedział, nie ruszając się nawet o krok.
Dziewczyna zrobiła dwa kroki w jego stronę i stanęła na palcach. Chciała go pocałować, ale Hugo mimowolnie odwrócił twarz tak, że cmoknęła go tylko w policzek. Przygryzła dolną wargę i odsunęła się, speszona. Właściwie sam nie wiedział, dlaczego to zrobił. Od razu poczuł się głupio z tego powodu, a gdy dostrzegł jej smutniejące oczy, przeklął w myślach.

Idiota!

- Co powiedziała McGonagall? – spytał pospiesznie, przełamując niezręczność.
- Em… - zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią. Patrzyła w podłogę, a gdy pozbierała myśli, uniosła twarz. – Chcą, żebym zgłosiła się do Ministerstwa Magii. Uważają, że mogę mieć jakieś powiązania z Czarną Magią.
- Oskarżają cię? – zapytał, otwierając szerzej oczy ze zdumienia.
- Nie… Ale ta cała sprawa z końcem świata… to skomplikowane – wyjaśniła wymijająco. – Nie chcę cię w to mieszać, i tak już za bardzo na tobie polegałam – powiedziała.
Zapadła cisza.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Jutro.
Hugo poczuł się nieswojo. Zastanawiał się, co było tego przyczyną. Daisy przestała się uśmiechać i nie próbowała podejść bliżej niego. On również nie poruszył się nawet o centymetr. Wiedział, że zachowywał się irracjonalnie, że zranił ją, odsuwając od niej, ale nie mógł nic na to poradzić. Zadziałał instynktownie. Jakby podświadomie obawiał się tego, że mogłaby poznać jego przyszłość.
- Kiedy wracasz?
- Gdy wszystko zostanie wyjaśnione.
- A co z SUM-ami? – zapytał, zaskoczony.
Daisy wzruszyła ramionami.
- Idź już, pani dyrektor cię oczekuje – powiedziała. Wymijając go, postarała się, by go nie dotknąć. Obejrzał się za nią, ale nic nie powiedział. Wciąż trzymając dłonie w kieszeniach, podszedł do kamiennego gargulca. Wypowiedziawszy hasło, wspiął się po schodach.
McGonagall siedziała przy swoim biurku, czytając jakiś list. Małe, półokrągłe okulary chyba tylko dzięki magii trzymały się na czubku jej nosa. Kiedy wszedł do środka, podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się blado.
- Hugo – powiedziała niezwykle wesołym tonem. – Usiądź, proszę.
Posłusznie zajął miejsce przed panią dyrektor i splótł dłonie na kolanach. Nie był zdenerwowany, zwyczajnie nie wiedział, co powinien powiedzieć.
- Hugo, czy rozumiesz, co się wczoraj wydarzyło? – spytała łagodnie. Powstrzymał się przed uniesieniem brwi.
- Daisy jest wróżbitką i widziała coś wczoraj – odparł spokojnie, choć serce zabiło mu żwawiej.
- Tak… słyszałeś, co powiedziała po przebudzeniu… Nie było to nic optymistycznego – mówiła kobieta. Zdjęła okulary, kładąc je na bok biurka. Wstała z zajmowanego przez siebie fotela i zrobiła kilka kroków, opierając się biodrem o blat. – Dlatego bardzo ważne jest, żebyś nikomu tego nie powtórzył.
Hugo zmrużył powieki.
- Czy to, co zobaczyła w swojej wizji, jest możliwe? – spytał. To pytanie tłukło mu się po głowie od wczoraj.
McGonagall westchnęła, na chwilę spuszczając wzrok, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią. W końcu zaczerpnęła powietrza i powiedziała:
- Nie wiemy, co jest możliwe, a co nie. Daisy nigdy wcześniej nie przejawiała zdolności wróżbiarskich, więc nie mamy punktu odniesienia. Należy jednak rozważyć taką możliwość…
Serce Hugo na chwilę znów przyśpieszyło. Rozważyć taką możliwość? Czyli jednak coś w tym może być.
- Powinniśmy jednak ostrożnie obchodzić się z tą informacją. Nie chcemy wzbudzać paniki. Ministerstwo Magii zbada sprawę i podejmie odpowiednie kroki – wyjaśniła kobieta.
Hugo zdobył się na kiwnięcie głową. Ciekawiło go, co zrobiłoby Ministerstwo, gdyby okazało się, że wizja Daisy jest jak najbardziej realna. Według niej, świat czekała zagłada. Czy jest coś, co mogłoby do tego nie dopuścić? Powstrzymał się jednak przed zadaniem tych pytań.
- Cieszę się, że zrozumiałeś – powiedziała dyrektorka. Odsunęła się od biurka i wróciła na swoje miejsce, siadając w fotelu. Hugo zaczął zbierać się do wyjścia.
- Jeszcze jedno, Hugo…
Odwrócił się i spojrzał na kobietę.
- Ważne jest, żeby nie traktować Daisy inaczej. To, co się stało, wstrząsnęło nią… powinna teraz być z przyjacielem – powiedziała.
Weasley nie odpowiedział. Odwrócił się i wyszedł, przy drzwiach rzucając krótkie „do widzenia”.


Chyba już za późno.

~*~

5 października 2014

53. Tęsknota

Co czuje zakochana osoba?
Dla kogoś, kto nigdy nie był zakochany, uczucie to jest całkowitą abstrakcją. Słowo jest tylko słowem. Zakochany. Dziewięć liter, osiem głosek, cztery sylaby. Nie ma w tym nic magicznego. Naukowcy dowiedli przecież, że stan ten to tylko zachodzące w mózgu reakcje, wprowadzające „zakochanego” w dobre samopoczucie. Uwolnienie związków chemicznych, odpowiedzialnych za świetny humor. Chwilę później ci sami naukowcy stwierdzili, że równie dobrze efekt ten uzyskamy, jedząc czekoladę. Czy to znaczy, że wcinając bombonierki jesteśmy zakochani?
Mugole twierdzą, że to miłe uczucie, mówią: „Na jej widok mam motyle w brzuchu”. Ponoć to całkowicie normalne. Ale jak stado owadów w trzewiach może być normalne? Nie powinno się tego leczyć? Na pewno są na to odpowiednie mikstury.
Przyjmijmy, że „zakochanie” jest zwyczajnym uczuciem. Takim jak gniew. Każdy kiedyś był zły, wszyscy wiemy, jak to jest. Ale jak rozpoznać, że jesteśmy zakochani? Jakie są objawy? Czy włosy szybciej nam rosną? Czy zaciskamy pięści? Czy ktoś nam to mówi? A może…

Może to wtedy, gdy zaczynamy tęsknić?

***

Fortepian stanowił jego odskocznię. Ilekroć coś zaprzątało mu myśli, w dźwiękach odnajdywał ukojenie. Spośród wielu umiejętności, które według Dracona, powinien posiadać jego dziedzic, jedynie lekcje gry Scorpius traktował poważnie. Dzięki muzyce łatwiej znosił surowe wychowanie. Zapominał o wiecznie niezadowolonym ojcu, o eleganckiej matce i wielkim, pustym domu, dlatego zawsze chętnie zasiadał przed instrumentem. 
Blade, długie palce sprawnie i lekko muskały klawisze. Jego dłonie same wykonywały ruchy, nie wymagały od niego ani krzty wysiłku. Całe ciało podporządkowało się melodii, mięśnie rozluźniły się, ramiona poruszały w rytm. Muzyka wypełniała go. Wdzierała się w zakamarki jego duszy, koiła zmysły. Wszystkie problemy wydawały mu się nieważne.
Muzyka nie kłamie. Stanowi odbicie uczuć i myśli kompozytora.
Do teraz nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo brakowało mu tego w Hogwarcie. Kiedy o tym pomyślał, uświadomił sobie, że nie jest już w zamku. Miał dostęp do wielu sal i pomieszczeń, ale jeszcze w żadnym nie znalazł fortepianu. Przerywając grę, otworzył oczy.
Znajdował się w salonie w posiadłości rodziców, siedział na stołku przed ich białym fortepianem. Kiedy był mały, kawałkiem znalezionego w ogrodzie gwoździa wyrył na pokrywie swoje inicjały. Ojciec wściekł się na niego i zamalował żłobienie, ale mimo wszystko wciąż było wyczuwalne pod palcami. Scorpius dotknął tamtego miejsca, uśmiechając się pod nosem. Był w domu, ale jak się tu znalazł?
- Dlaczego przerwałeś?
Zastygł w bezruchu, usłyszawszy doskonale mu znany głos Rose Weasley. Sztywno obrócił się na stołku i spojrzał w jej stronę. Siedziała na kanapie, z podkulonymi nogami. Miała na sobie zieloną sukienkę, która odznaczała się na tle jasnej skóry. Podpierała się na łokciu i spoglądała na niego z lekkim uśmiechem. Włosy, które w świetle zachodzącego słońca wydawały się miedziane, opadały w nieładzie na jej ramiona.
Przez chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie spodziewał się zobaczyć jej w tym miejscu. Właściwie była ostatnią osobą, która mogła przyjść mu na myśl. I wtedy uświadomił sobie, że to musiał być sen, może nawet jeden z tych, w które zamieszane były Bliźniacze Kostki. To znaczyłoby, że tak naprawdę nie znajdował się w salonie swoich rodziców, a Weasley nie siedziała na kanapie, słuchając jego gry. Znaczyłoby, że wcale nie siedział przy fortepianie. 
Nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, Gryfonka wstała. Obserwował, jak bosymi stopami stąpa po chłodnych panelach. Sukienka opływała jej szczupłe uda. Wolno podeszła do niego i usiadła obok. Cały czas mu się przypatrywała, a w jej czekoladowych oczach iskrzył się nieznany mu błysk. Gdy znalazła się blisko, poczuł ciepło jej ciała, jakby naprawdę tam była. Wrażenie to było tak rzeczywiste, że mimowolnie jego serce przyspieszyło.
Był jak zahipnotyzowany. Wpatrywał się w nią, uzmysławiając sobie, że jeśli naprawdę był to sen, nie chciałby się teraz obudzić. Weasley siedziała bardzo blisko niego, dotykała gorącym udem jego nogi, a on czuł to ciepło nawet przez spodnie. Pachniała słodko i kwieciście, jakby kąpała się w nektarze. Między nimi rosło napięcie. Powietrze przybrało naelektryzowany smak, jak to się dzieje przed burzą. Włoski na jego rękach uniosły się. Całe ciało napięło się w oczekiwaniu na to, co miało nadejść.
Gdy położyła dłoń na jego kolanie, skóra niemal zaczęła go parzyć. Było mu gorąco, a jednocześnie oblewał go zimny pot. Ledwo był świadomy tego, że przesunęła palcami wzdłuż jego uda, nachylając się. Sam nie wiedział, co się z nim działo. Nie był w stanie się poruszyć, był jak sparaliżowany, nie potrafił się od niej odsunąć. Nie był nawet pewien, czy tego właśnie chciał. Tego, czego w tamtym momencie pragnął, nie odważyłby się powiedzieć na głos.
Kiedy wreszcie jej usta dotknęły jego, zalała go fala ulgi. Miał wrażenie, jakby czekał na to od wieków. Może właśnie dlatego uznał ten pocałunek za najlepszy w jego życiu. Pierwszy raz przymknął powieki z prawdziwej rozkoszy.
Jednak nie trwało to długo. Gdy tylko uniósł dłoń, by otoczyć ją ramieniem i przysunąć bliżej, wszystko zaczęło się rozpływać. Najpierw zniknęła ona. Zamajaczyła niczym zjawa, jak odbicie w lustrze wody, zmącone przez wpadający kamień. Scorpius odsunął się, zaskoczony. Po chwili cała sceneria ustąpiła miejsca ciemnemu pokojowi w dormitorium.
Podniósł się i odszukał wzrokiem stojącą na kufrze kostkę. Pulsowała światłem, ale były to wciąż te same cztery ściany, co poprzednio: żółta, czerwona, niebieska i zielona. Oznaczało to, że proces jeszcze się nie zakończył, a oni – Rose i on – wciąż tkwili w tym samym punkcie.
Przetarł dłonią twarz. Ten sen był tak intensywny i rzeczywisty, że dostał wypieków. Zrobiło mu się gorąco, więc odrzucił kołdrę i usiadł na brzegu łóżka. Bał się tego, co działo się w jego duszy. Chyba nigdy wcześniej nie przeżył czegoś podobnego. Tęsknota za Weasley wydawała się tak realna, że czuł ją nawet po przebudzeniu. Jednocześnie rozum podpowiadał mu, że nie powinien tego czuć, że było to tylko zaklęcie, klątwa Bliźniaczych Kostek.

Muszę się jak najszybciej pozbyć tych kostek, albo zwariuję.

Serce waliło mu tak mocno, że niemal boleśnie. Nie chciał tych snów, nie chciał „tęsknić” za Weasley, nie potrzebował tego. Strach przed tym, co mogłoby się wydarzyć, wdzierał się do jego głowy, zatruwał myśli. Nie był w stanie ocenić, jakie konsekwencje przyniosłaby mu miłość do Gryfonki.
Przecież on nawet nie wierzył w miłość, do cholery! Dlaczego to akurat na niego musiała spaść ta cholerna klątwa?!

***

Albus obudził się w zadziwiająco dobrym humorze. Przez kilka poprzednich dni spał urywanym snem, wciąż na nowo przeżywając tamto feralne przedpołudnie w Hogsmeade. Dopiero teraz udało mu się porządnie odpocząć. Wpłynęło to na jego samopoczucie. Był niemal radosny, mógłby nawet zacząć nucić piosenki pod nosem. Sam nie wiedział dlaczego. Fakt, wyspał się jak nigdy wcześniej, ale czuł, że kryło się za tym coś jeszcze. I dopiero w porze obiadu zrozumiał, o co chodziło.
Cały dzień nie widział, ani nie myślał o Julii.  
Uświadomił to sobie dopiero wtedy, gdy przechodząc obok stołu Ravenclawu, dostrzegł jej speszony wzrok. Od razu jego dobre samopoczucie ulotniło się. Przyspieszył kroku i odwrócił się, by na nią więcej nie patrzeć. Odszukał spojrzeniem najdalej usytuowane wolne miejsce przy stole Gryfonów i właśnie tam usiadł.


***

Perspektywa Julii

Albus jest mi bliski. Sama nie wiem, co to dokładnie znaczy. Lubię go. Lubię jego żarty i to, w jaki sposób próbuje mnie rozweselić. Lubię jego szczerość i umiejętność słuchania. Lubię też ten dreszczyk, gdy po ciszy nocnej zabiera mnie do szkolnej kuchni na filiżankę gorącej czekolady. Czuję tą swobodę i to mi się podoba. Ale czy jestem w stanie odpowiedzieć tym samym na jego wyznanie? Lubić nie znaczy kochać.
Całkowicie mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się, że może coś do mnie czuć. Właściwie nigdy o tym nie rozmawialiśmy, a ja się specjalnie nad tym nie zastanawiałam. Brałam za pewnik to, że jesteśmy tylko przyjaciółmi.

Ale tak właściwie to dlaczego?

Spojrzałam na Albusa, siedzącego w znacznej odległości ode mnie. Był odwrócony plecami i nie mógł mnie widzieć. Przyglądałam się jego wąskim, ale umięśnionym ramionom, ukrytym pod czarną szatą. Rzadko widziałam go w innym ubraniu, jakby szkolna szata stanowiła część jego osoby. Nigdy wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. Przeniosłam spojrzenie wyżej, wzdłuż karku, na który opadały kosmyki roztrzepanych ciemnych włosów. Nie widziałam jego twarzy, ale nie miałam problemów z przypomnieniem sobie jej wyglądu. Albus był przystojny, nawet ja tak uważałam, choć w moich preferencjach zawsze pojawiali się blondyni.

Sama nie wiem.

Przeniosłam spojrzenie kilka osób dalej. Brandon siedział z przyjaciółmi, śmiejąc się z czyjegoś dowcipu. W niczym nie przypominał Albusa. Różnił ich nie tylko wygląd, ale też osobowość. Czy go kochałam? Wróciwszy pamięcią do wizyty w Hogsmeade, zaczęłam zastanawiać się nad tym pytaniem. Wcześniej wydawało mi się, że tak, ale teraz nie byłam tego pewna. Brandon nigdy nie patrzył na mnie tak, jak Al. Nie zabierał mnie na gorącą czekoladę, a jego żarty bywały obraźliwe. Na wspomnienie zbolałej miny Albusa, poczułam się tak, jakby ktoś chwycił wszystkie moje uczucia, umieścił je w worku i wymieszał, uniemożliwiając mi ich rozpoznanie.

No i co narobiłeś, Al?

Westchnęłam, opuszczając ramiona.

***

Daisy obudziło poczucie strachu. Podniosła się na łokciach i rozejrzała. W dormitorium panował mrok, a dziewczyny spały, pochrapując cicho. Przetarła dłonią twarz, mając wrażenie, jakby coś złowrogiego wisiało w powietrzu. Było duszno i gorąco, a całe jej ciało wydawało się boleć. Stęknąwszy, sięgnęła po szklankę z wodą. Zdążyła zaledwie dotknąć palcami chłodnej powierzchni szkła, kiedy poczuła ciarki biegnące po plecach. Cofnęła dłoń i spojrzała w stronę drzwi. W ciemnościach wyglądały jak czarna dziura do innego wymiaru. Było w nich coś przerażającego, a jednocześnie czuła dziwne przyciąganie.
Powietrze nagle przybrało kwaśny posmak, a włoski na jej rękach podniosły się. Niewiele myśląc, Daisy wstała i na boso przemierzyła dormitorium, by następnie przejść przez Pokój Wspólny i wyjść na zimne korytarze pogrążonego we śnie Hogwartu. Tajemna siła przyciągała ją do siebie, a ona pozwalała sobą kierować.
Znalazłszy się na korytarzu na trzecim piętrze, Daisy usłyszała czyjeś kroki. Szybko schowała się za jedną ze zbroi i, kucnąwszy, modliła się, by nie zostać odkrytą. Ktokolwiek zmierzał w jej stronę, zbliżał się z każdą sekundą. Nie mogąc pohamować swojej ciekawości, Krukonka nachyliła się lekko i wyjrzała ze swojego schronienia.
Korytarz nagle spowił mrok, rozpraszany jedynie przez światło nieznanego pochodzenia. Daisy wytężyła wzrok, z zafascynowaniem obserwując kroczące przez ciemność postaci. Było ich sześć, wszyscy ubrani w długie, czarne szaty. Ich twarze ukryte były w cieniu szerokich kapturów. Nie wiedziała, czy znajdowały się wśród nich kobiety, ale lider grupy z pewnością był barczystym, wysokim mężczyzną. Choć słyszała ich kroki, wydawało się jej, jakby sunęli po podłodze, brakowało bowiem charakterystycznych ruchów wykonywanych podczas chodzenia. Daisy zmarszczyła czoło, uświadomiwszy sobie, że przybysze szli w określonej formacji. Z początku pomyślała, że był to okrąg, ale kiedy nachyliła się bardziej dostrzegła, że przypominało to raczej nierówny sześciokąt.
Cofnęła się gwałtownie, wzdychając cicho, kiedy przeszli obok niej. Moc, która im towarzyszyła, uderzyła w nią, przygniotła i zdusiła. Przez krótką chwilę nie była w stanie oddychać, gdy uświadomiła sobie, dlaczego nieznajomi szli w takiej pozycji. Otaczali coś. Utkwiła wzrok w lewitującej w środku sześciokąta skrzyni. Jej serce zgubiło jedno uderzenie.
Drewniany kuferek nie był wielki, ale z łatwością zmieściłby się w nim średni kociołek. Deski, z których została zrobiona, w całości pokrywały nieznane dziewczynie symbole. Metalowe okucia wyglądały na stare, ale solidne. Cała konstrukcja emanowała potężną, złą i śmiercionośną mocą – niebezpieczną, ale kuszącą.
Daisy dostrzegła pole siłowe, które wyczarowali przybysze. Przybrało formę lekkiej mlecznej mgiełki, otaczającej skrzynkę. Krukonka podejrzewała, że czarodzieje również byli w jakiś sposób zabezpieczeni zaklęciami. Jednak mimo tych wszystkich środków, gdy przechodzili, lewitująca skrzynia zostawiała za sobą czarny ślad.
Dziewczyna odczekała kilkanaście sekund, nim czarodzieje zniknęli jej z oczu, po czym wysunęła się zza zbroi. Klęcząc, przysunęła się do ścieżki pozostawionej przez kuferek i obejrzała się na boki, upewniając się, że ciągnęła się ona przez cały korytarz. Ostrożnie wyciągnęła przed siebie dłoń i dotknęła miejsca, które zostało zniszczone. Poczuła pod palcami szorstką powierzchnię. Przysunęła rękę do twarzy, czując ostry zapach.
- Siarka – wyszeptała. Roztarła proszek między palcami, zastanawiając się, co to wszystko znaczyło. Nim jednak zdążyła wysnuć jakieś wnioski, usłyszała czyjąś rozmowę. Rozpoznała głosy dyrektorki i profesora zielarstwa. Zbliżali się do miejsca, w którym się znajdowała, dlatego pospiesznie wstała i przebiegła na drugą stronę korytarza.

***

Kiedy rano Daisy otworzyła oczy, od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Była sama w dormitorium, a kiedy spojrzała na zegarek, uświadomiła sobie, że spóźniła się na lekcje. Nie przejęła się tym zbytnio, czując potworny ból głowy. Powoli uniosła się do pozycji siedzącej i odgarnęła kołdrę.
- Co to jest? – szepnęła, przyglądając się czarnej plamie widniejącej na prześcieradle. Jej stopy były brudne od proszku, przypominającego sadzę. Wokół unosił się ledwo wyczuwalny zapach siarki. Zmarszczyła czoło, zastanawiając się, co się wydarzyło. Nie potrafiła przypomnieć sobie, czy wychodziła gdzieś w nocy. Czuła tylko silny ból w skroniach.
Przecierając twarz dłonią, zauważyła, że palce również miała ubrudzone. Jęknęła cicho, po czym zaczęła pocierać dłońmi o siebie, by pozbyć się zabrudzenia. Robiła to szybko i mocno, jakby chciała zedrzeć sobie skórę. Coś przerażającego tkwiło w tej czarnej substancji. Coś, co nakazywało Daisy pozbyć się jej za wszelką cenę.
Wystraszona, wybiegła do łazienki. Stanąwszy przed lustrem, dostrzegła swoją twarz. Była zaczerwieniona, a pod oczami widniały brązowe plamy. Czuła, jak serce waliło jej w piersi.
- Co się ze mną dzieje? – spytała dziewczynę w odbiciu.
Niewiele myśląc, wskoczyła pod prysznic. Dopiero gorąca woda przywróciła jej zdrowe myśli. Stanęła pod strumieniem, uspokajając się. Czarny pył spływał po jej ciele i znikał w odpływie, jej mięśnie powoli się rozluźniały. Ciepłe ciało nabierało czerwonego koloru. Przymknęła powieki i wróciła pamięcią do wydarzeń minionej nocy. Przypomniała sobie wszystko i postanowiła porozmawiać z kimś o tym. Nie chciała dłużej być zdana na siebie.

***

Złapała go, kiedy szedł na kolejną lekcję. Chwyciła go za ramię i zaciągnęła do pustej sali.
- Daisy! Co robisz? – spytał, wyrywając się z jej silnego uścisku. Spojrzał na nią, dostrzegając jej zdenerwowanie. Rozglądała się na boki, sprawdzając, czy nie mają towarzystwa i nerwowo przygryzała usta. – Wszystko w porządku? Nie było cię na lekcjach.
- Zaspałam – powiedziała szybko. Pociągnęła go za rękaw szaty w stronę ławek i usiadła na jednej z nich. – Coś się ze mną dzieje, Hugo.
Spojrzał na nią, nie rozumiejąc, o czym mówi. Usiadł obok.
- Co masz na myśli? – spytał.
- Mam… jakby to powiedzieć… Coś się dzieje – powiedziała, skubiąc palcami kraniec swetra. – Coś złego. Czuję jak zło czai się w pobliżu.
Hugo przyglądał się jej, jakby nie rozumiał niczego, co mówiła. Zdawała sobie sprawę, że zachowywała się jak wariatka, ale nie mogła już dłużej znieść tego wszystkiego.
- Może jesteś przemęczona. Cały czas uczysz się do SUM-ów… potrzebujesz przerwy – stwierdził łagodnie Hugo, głaszcząc ją po plecach.
- Nie, nie rozumiesz – mruknęła. Przymknęła powieki, czując narastający ból głowy. – Kilka miesięcy temu zauważyłam, że wszystkie zwierzęta uciekają z zamku… szczury… a kruki też zachowywały się dziwnie. Poszłam do Zakazanego Lasu i znalazłam polanę. Była noc, wszystko umarło. Zgubiłam wisiorek, a kiedy w nocy się obudziłam, czułam to dziwne przyciąganie…
- Czekaj! Stop! Poszłaś do Zakazanego Lasu? – spytał Hugo, powstrzymując napływ kolejnych słów. Daisy zamrugała, jakby wyrwano ją z zamyślenia.
- Nie słuchasz mnie! Czułam to przyciąganie… tą złą magię! To mnie wzywało! A wczoraj w nocy widziałam, jak jacyś czarodzieje wynoszą z zamku skrzynię! Ta skrzynia… ona wytwarzała tą czarną magię… przyciągała mnie… - Daisy mówiła coraz bardziej nieskładnie. Ból głowy nasilał się z każdą kolejną minutą i ledwie mogła skupić myśli na tym, co chciała powiedzieć.
- Dlaczego chodzisz sama do Zakazanego Lasu? I to jeszcze nocą? Chcesz, żeby ci się coś stało? Daisy!
- Przestań! Przestań mówić o Zakazanym Lesie! Nie rozumiesz? Skrzynia! Ona jest zła… - Daisy zamrugała, ponieważ Hugo przed jej oczami zaczął się rozmazywać. – Wszystko umarło…
- Myślę, że potrzebujesz pomocy. Chodź, zaprowadzę cię do Skrzydła Szpitalnego – powiedział Hugo. Daisy wzięła głęboki oddech i przymknęła powieki. Głowa bolała ją jak od uderzenia tępym narzędziem. Czuła nudności, a obraz przed oczami powoli wirował. Pomyślała, że naprawdę przydałaby się jej pomoc.
Kiwnęła tylko, chwytając wyciągnięta w jej stronę dłoń Hugo. Uśmiechnął się do niej, ale nie była pewna, czy faktycznie się to wydarzyło. Świat tracił swoje barwy. Kiedy szli do wyjścia, nagle poczuła silne uderzenie. Miała wrażenie, jakby jej czaszka pękła, ból był nie do opisania. Wrzasnęła krótko, chwytając się za głowę.
- Daisy?! Co się stało?! – zapytał Hugo, podtrzymując ją. Daisy zaczęła krzyczeć jeszcze głośniej, opadając na kolana. Cały czas ściskała w dłoniach swoje włosy. Oczy zaciskała bardzo mocno, jakby miało jej to pomóc umorzyć ból.
Miała wrażenie jakby tysiące małych ostrzy wbijało się w jej mózg. Świat przestał istnieć, wszystkie barwy zlały się w jedną białą plamę. Nie było góry, ani dołu, prawo i lewo nie istniały. Zniknęła magia, czarodzieje i czarownice. Dzień stał się nocą, a noc dniem. Ciemność pochłonęła światło, a ono rozproszyło ciemność. Nie było myśli, słów, zdań. Nicość stała się rzeczywista, rzeczywistość zanikała. Straciła słuch, wzrok, węch, smak, dotyk. Dłoń stała się stopą, stopa – dłonią. Wszystko się pomieszało, a jednocześnie wydawało się być na swoim miejscu.
- Daisy! Daisy! – Hugo klęczał obok nieprzytomnej Krukonki, potrząsając jej ramionami. Był wystraszony i zdezorientowany. Nie miał pojęcia, co się właściwie stało, ani jak mógł pomóc. Choć teraz Daisy wydawała się spokojna, przed chwilą widział, jak cierpiała. Coś ją zraniło.
- Trzymaj się – powiedział, oplatając ją w talii. Podniósł jej bezwładne ciało z podłogi i wybiegł z sali, kierując się do Skrzydła Szpitalnego.

***

- Co się stało? – spytała pielęgniarka, gdy Hugo położył Daisy na jednym ze szpitalnych łóżek.
- Nie wiem. Po prostu upadła! – powiedział chłopak, przyglądając się dziewczynie. – Niech pani coś zrobi!
- Odsuń się, chłopcze. Daj mi pracować – zawołała kobieta, odpychając go na bok. Dotknęła czoła Daisy, badając jej temperaturę. Następnie podniosła jej powieki i sprawdziła czy źrenice reagują na światło. Cały czas cmokała, jak niezadowolona matka, widząc swoje dziecko rozlewające mleko.
- Co jej jest? – spytał Hugo. Był zdenerwowany, trzęsły mu się dłonie.
- Trzeba wezwać panią dyrektor – powiedziała pielęgniarka. Wyminęła Gryfona i udała się do swojego gabinetu.
- Po co? Co jej jest! Niech pani jej pomoże! – wołał Hugo, idąc za nią. Nie udało mu się jednak wejść za nią do pokoju, bo zatrzasnęła drzwi. Przez małe okienko widział, jak pisała list. Zgięła go w samolocik i za pomocą różdżki wysłała do dyrektorki.

***

Co się stało? Gdzie jestem? Kim… kim jestem?
…jestem białym motylem na zielonej łące...
Czy ktoś krzyczy? Dlaczego krzyczy?
…jestem białym rumakiem galopującym po piaszczystej plaży…
Co się dzieje? Czy ktoś tu jest?
…jestem chmurą na niebie…
…jestem Tobą, a ty jesteś Mną…
Kim jesteś? Kim ja jestem?
…jestem larwą w martwym ciele…
…jestem guzem mózgu…
…jestem różą na wietrze…
…jestem bladym uśmiechem…
Czy to boli? Co to jest?
…śmierć…
…mrok…
…krew…
…zagłada…
…panowanie…


____