30 maja 2015

60. Wbrew sobie

Perspektywa Scorpiusa

Odsunęła się ode mnie kilka chwil później. Zauważyłem jak ukradkiem wyciera policzki i domyśliłem się, że płakała. Poczułem dziwne ukłucie gdzieś w okolicach serca, więc odwróciłem wzrok. Przecież i tak nie chciała, żebym widział jej łzy.
- No dobra… To co dalej? – spytałem, kiedy już się opanowała.
Spojrzała na mnie tymi swoimi wielkimi, czekoladowymi oczami. O Merlinie, to były najładniejsze brązowe oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. Przełknąłem głośno ślinę. Serce zabiło mi szybciej i nie byłem pewien czy to z powodu ekscytacji czy też strachu. Przyznanie się do tego, że mi zależało było ogromnym wyczynem i choć czułem, jakbym pozbył się wielkiego ciężaru, nadal nie byłem do tego przyzwyczajony. Po czymś takim, stwierdzenie prostego faktu – choćby takiego, że podobały mi się jej oczy – było po prostu dziwnie… straszne. A jednocześnie przyjemne, jak delikatne łaskotanie.
- Musimy znaleźć drzwi – powiedziała.
- Jakie drzwi?
Opuściła głowę, a ja przez chwilę mogłem swobodnie podziwiać jej sylwetkę. Była szczupła, ale nie przesadnie chuda, jak niektóre dziewczyny. Dzięki cienkiej piżamie, którą na sobie miała, widziałem wszelkie zaokrąglenia na jej ciele. I choć była brudna od piasku i krwi, wciąż wydawała mi się… piękna.
Przyjemne ciarki przeszły mnie po plecach. Tak, to zdecydowanie było dla mnie nowym uczuciem.
Grzebała w kieszeni spodni, a kiedy znalazła to, czego szukała, podniosła wzrok.
- Wyjście – stwierdziła. Musiała mówić głośniej, ponieważ wiatr nie ustał nawet na sekundę. – Spójrz.
Podała mi fragment szkła, a ja od razu go przechwyciłem. To nie było zwykłe szkło, to był fragment lustra, w którego odbiciu majaczyły czerwone drzwi. Wokół nich również szalała burza piaskowa, ale ich kolor był tak wyrazisty, że nie sposób było je pomylić z czymkolwiek innym.
- Myślisz, że to są drzwi na zewnątrz? – zapytałem.
- A masz inny pomysł jak się stąd wydostać?
Pokręciłem głową, osłaniając twarz przed smagającym wiatrem. Piach wsypywał się w moje nozdrza i oczy, sprawiając, że pojawiły się w nich łzy. Szlag. Ze wszystkich możliwych miejsc, dlaczego musieliśmy wylądować na pustyni?
- Chodź. Myślę, że to tam – powiedziała, zabierając mi lusterko i chowając je do kieszeni. Ruszyła we wcześniej wskazanym kierunku, a ja poszedłem za nią. Stopy grzęzły mi w piachu, w uszach świszczało i musiałem mrużyć oczy, by cokolwiek widzieć. Pilnowałem jednak, żeby nie stracić jej z pola widzenia. Skoro już przybyłem, by jej pomóc, niemądrze byłoby ją zgubić.
Co jakiś czas odwracała się, by sprawdzić, czy za nią idę. Dokładnie tak, jakby się bała, że byłem tylko wymysłem jej wyobraźni. Uśmiechnąłem się pod nosem. Jej pytanie o to, czy naprawdę przed nią stoję, było zabawne. Dało mi też pewną satysfakcję, bo mogło oznaczać, że wcześniej o mnie myślała.
Kiedy po raz kolejny moja noga zapadła się po kolano w pasku, zakląłem szpetnie. Weasley odwróciła się szybko i odnalazła mnie wzrokiem, osłaniając twarz przed wiatrem. Jej włosy fruwały we wszystkich kierunkach i przez chwilę wyglądała jak fatamorgana. Musiałem przetrzeć oczy, żeby mieć pewność, że nie majaczyłem.
- Wytłumacz mi dlaczego, do jasnej cholery, twoja podświadomość to pieprzona pustynia? – warknąłem, podnosząc się i stając w miarę wyprostowanej pozycji.
- Bo tylko najlepiej przystosowane osobniki są w stanie przeżyć? – odpowiedziała pytaniem, strojąc sobie ze mnie żarty. Najwyraźniej piła do mojej nieumiejętnej próby przedarcia się przez te cholerne wydmy! Mogło mi zależeć, serio, ale miałem ochotę ją walnąć. Wciąż mnie irytowała.
Prychnąłem jedynie, otrzepując się z piachu. Nie wiem, jaki to miało sens, skoro zaraz wiatr znów sypnął mi nim w twarz. Weasley zaśmiała się, odchylając głowę do tyłu, po czym podeszła do mnie i chwyciła mnie za dłoń. Poczułem przyjemne ciepło, a także coś w rodzaju iskierek przeskakujących wzdłuż mojego ramienia. To było… wow.
- Chodź. Czuję, że to niedaleko – powiedziała i pociągnęła mnie za sobą.
Nie puściła mojej dłoni nawet wtedy, gdy już ruszyłem się z miejsca. Patrzyłem na tył jej głowy, obserwując jak splątane włosy trzepoczą na wietrze. Wydawała mi się silniejsza, niż kilka chwil temu, kiedy się do mnie przytulała. Dokładnie wiedziała, gdzie idzie i co chce zrobić. Miałem wrażenie, że nawet nie potrzebowała mojej pomocy, a jedynie obecności i moralnego wsparcia.
Niepewnie uścisnąłem jej dłoń. Spojrzała na mnie ponad ramieniem i posłała mi lekki uśmiech. Odwróciłem wzrok, udając, że tego nie widzę. Nie musiałem od razu odsłaniać przed nią swojego wnętrza, nie? Poza tym, skąd niby miałem wiedzieć, co ona o tym wszystkim myślała? Prawdopodobnie po prostu chciała być miła. Trzymanie za ręce niczego nie musiało oznaczać.
Szliśmy przez chwilę w milczeniu, starając się oszczędzać siły. I tak sporo energii kosztowało nas przedzieranie się przez burzę piaskową. Wiatr zmienił kierunek i wiał na wprost nas, utrudniając marsz. Cały czas trzymaliśmy swoje dłonie, ale teraz była to raczej kwestia zabezpieczenia przez zgubieniem drugiej osoby. Ten piach był wszechobecny i ledwo dostrzegałem sylwetkę Rose.

Weasley,

Spojrzałem na jej plecy, rozmazywały mi się przed oczami. Skąd wiedziała, gdzie musimy iść? Nie miałem pojęcia, ale postanowiłem jej zaufać. W końcu to jej podświadomość.
Pustynia. Cholerna pustynia. Na której szalała cholerna burza piaskowa.
- Zawsze jest tu tak przyjemnie? – spytałem, przekrzykując wyjący wiatr.
- Nie. Wszystko się zmieniło dzisiaj – odkrzyknęła. – Najpierw panował przedziwny spokój, a potem w jednej sekundzie ziemia się zatrzęsła i tornado przeszło przez świątynię.
- Świątynię?
- Miejsce, w którym stało lustro. Widziałeś ją kiedyś. – Odwróciła się i spojrzała na mnie. – Ta burza doszczętnie ją zniszczyła.
Gwałtownie się zatrzymałem, pociągając przy tym Weasley. Zachwiała się, ale utrzymała równowagę. Spojrzała na mnie z uniesioną brwią, czekając na jakieś wyjaśnienie, a ja nie byłem w stanie wydobyć z siebie słowa. Bo właśnie wtedy dotarło do mnie, że to naprawdę była MOJA wina. Poprzez zniszczenie butelki z różą, zamknąłem Weasley w jej podświadomości. Nie powiedziałem jej, co zamierzałem, dlatego nie mogła się przygotować. To przeze mnie tu teraz byliśmy. Przeze mnie jej ciało w realnym świecie walczyło o życie. Wszystko przeze mnie.
Zerknąłem na nią, ale omijałem wzrokiem jej oczy. Poczułem dziwny uścisk w brzuchu, jakby strach. Serce zabiło mi mocniej, a dłonie zadrżały. Wyrwałem swoją rękę z uścisku Weasley, nie chcąc, by to zauważyła. Wiedziałem, co to było – stres. I poczucie winy. Bo ona wciąż nie wiedziała, dlaczego to wszystko się stało. Nie miała pojęcia, co się stało i kto odpowiadał za zniszczenie jej świata podświadomości. A to byłem ja. I mogłem przysiąc, że gdyby wiedziała, nie uśmiechałaby się do mnie, nie chwyciłabym mnie za dłoń i nie byłaby dla mnie taka miła. Lecz mimo to, wszystko we mnie krzyczało, że powinienem jej powiedzieć. Czułem niemal fizyczny przymus, by wszystko jej wytłumaczyć. Oddychałem szybciej i serce waliło mi tak mocno, że tylko wycie wiatru było głośniejsze od jego uderzeń.
- Coś się stało? – spytała, nie mogąc pewnie dłużej wytrzymać tej ciszy z mojej strony.
Wypuściłem powietrze z płuc powoli i głośno.
- Muszę ci coś powiedzieć – wyznałem.
Zmarszczyła brwi, nie wiedząc, o co mi chodziło. Ale mimo to wyglądała, jakby mi ufała. I właśnie to było najgorsze. Bo miałem zamiar zniszczyć tę namiastkę ufności, którą mnie obdarowała.

Perspektywa Rose

Byłam naprawdę szczęśliwa, że nie musiałam przechodzić przez to wszystko sama. Nie spodziewałam się, że Malfoy po mnie przyjdzie – nie wiedziałam nawet, jak dostał się do mojej podświadomości – ale poczułam przyjemne ciepło, kiedy się pojawił. Dlatego też, pod wpływem impulsu, rzuciłam mu się na szyję. Cieszyłam się z jego obecności. Chyba po raz pierwszy odkąd się znamy, mogę to szczerze przyznać.
Był w pełni ubrany: miał na sobie koszulę i dżinsy, co mogło świadczyć o tym, że noc się już skończyła. Mimo tego, ja wciąż śniłam. Byłam ciekawa, co działo się z moim ciałem. Może powinnam go zapytać? Ale nie mogłam się na to zdobyć. Coś mówiło mi, że nie spodobałaby mi się jego odpowiedź. Dlatego milczałam.
Ciepło jego dłoni rozgrzewało mnie. Czułam moje serce bijące mocno, ale spokojnie. Zamknęłam na chwilę oczy, próbując wsłuchać się w jego rytm. Nie było to łatwe, bo wiatr szumiał bardzo głośno. Wiem, że coś się we mnie zmieniło, ale nie byłam pewna co. To, że przyszedł za mną aż tutaj, do mojej podświadomości, która była pieprzoną pustynią, wiele dla mnie znaczyło. Chyba nawet więcej, niż byłam wstanie przyznać przed samą sobą. Czułam się z tym dobrze. Chciałam się uśmiechać. Było mi przyjemnie.

Gdyby tylko nie ta burza piaskowa!

Kiedy mnie zatrzymał, wyznając, że chciałby coś powiedzieć, wyglądał na zagubionego. Chyba nie wiedział dokładnie, jak powinien zacząć. Zmarszczyłam brwi, niezbyt pewna, jak mam zareagować.
- Co jest? – zapytałam, kiedy przedłużająca się cisza z jego strony zaczęła mnie irytować.
- To moja wina – powiedział w końcu, podnosząc głowę i odważnie patrząc mi w oczy. Spojrzałam na niego, jak na idiotę, nie do końca wiedząc, o czym mówił. Jednak moja podświadomość zdawała się doskonale go rozumieć. Moje serce przyspieszyło, czego w ogóle się nie spodziewałam, a burza piaskowa dookoła nas ucichła na chwilę. Wiatr przestał zawodzić; piasek opadł z powrotem na ziemię. Zrobiło się tak spokojnie, że naszły mnie złe przeczucia.
- Co jest twoją winą? – spytałam, przekrzywiając lekko głowę. Kątem oka obserwowałam otoczenie; po prostu wiedziałam, że zaraz coś wybuchnie. Nazwijmy to intuicją.
- To wszystko – powiedział, zataczając ręką koło. – To, że twoja świątynia została zniszczona. To, że tu jesteś. To, że twoje ciało w realnym świecie umiera…
Wciągnęłam głośno powietrze przez zęby. Malfoy zamknął się w chwili, kiedy zrozumiał, że powiedział za dużo. Moje ciało umierało? Dlaczego? Co się stało, do cholery?! Jakim cudem doszło do tego wszystkiego?! I co miał na myśli mówiąc, że to jego wina? Czy to w ogóle możliwe, żeby był odpowiedzialny za te wszystkie zniszczenia? Przecież to kostki nas połączyły i to one wysłały nas w podróż do własnej podświadomości!
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Zaciskałam usta w wąską linię tak mocno, że aż mnie rozbolały. Moje serce wręcz galopowało w klatce piersiowej i przez chwilę bałam się, że połamie mi żebra od środka. Po głowie chodziły mi różne myśli. A Malfoy stał przede mną, z mętnym wzrokiem i z rękami swobodnie zwisającymi po bokach. Zauważyłam, że zacisnął pięści, jakby był na siebie zły, choć na jego twarzy nie malowały się żadne uczucia. Wyglądał tak, jak zwykle. Blond włosy sterczały we wszystkich kierunkach, bladoróżowe usta pozostawały bez uśmiechu. Stał wyprostowany i niemal dumny, ale jedna rzecz w tym całym obrazku nie pasowała. Jego oczy. Jego szaroniebieskie tęczówki, odwrócone w bok, jakby wstydził się tego, co powiedział. Jakby nie mógł na mnie patrzeć.
Tylko przez chwilę zastanawiałam się, dlaczego odwrócił wzrok. Czy to z powodu słów, które rzucił, w ogóle się nad nimi nie zastanawiając? Czy może to przeze mnie? Byłam dla niego kimś obcym, kimś odrażającym? Czy po tym wszystkim, co przeszliśmy: pocałunki, wyprawa do alternatywnej rzeczywistości, rozmowy, jego pomoc w rozprawie z Benem… Czy po tym wszystkim postanowił wrócić do punktu wyjścia i nadal być sobą? Zimnym draniem, uważającym mnie za kogoś gorszego od siebie? Czy dlatego odwrócił wzrok?
A potem powróciły do mnie jego słowa: „To moja wina”, powiedział. Dlaczego tak twierdził? Co się stało?
- Co zrobiłeś? – spytałam.
Podniósł głowę i spojrzał prosto w moje oczy, a jego następne słowa zaskoczyły mnie.
- Zniszczyłem swój totem, który utrzymywał świat mojej podświadomości.
Wiedziałam, o czym mówił, choć nigdy nie widziałam jego „totemu”. Zacisnęłam dłoń na wisiorku, który wciąż trzymałam, czując, jak jego krawędzie wbijają się w moja skórę.
- Na pewno też masz coś takiego. Moim totemem była butelka z różą w środku. Zakładam, że kwiat miał symbolizować ciebie – dodał po chwili, nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi z mojej strony.
- Dlaczego go zniszczyłeś? – spytałam w końcu, kątem oka zauważając, jak drobinki piasku dookoła nas znowu zaczynają wirować. Wiatr się wzmagał, porywając moje włosy, ale jeszcze daleko mu było do tego, który wiał kilkanaście minut wcześniej.
Malfoy wziął głęboki oddech i, nie odwracając ode mnie wzroku, powiedział coś, co bardzo mnie zabolało.
- Bo chciałem się ciebie pozbyć.
Moje serce przestało bić na długie sekundy. Przez chwilę miałam wrażenie, że rozsypie się na milion kawałeczków. To naprawdę bolało, prawdziwym, fizycznym bólem. Wiem, że nie powinno. Nigdy nawet nie lubiłam Malfoya. Jednak wtedy, gdy pojawił się w mojej podświadomości, żeby mi pomóc… Wtedy w alternatywnej rzeczywistości… Wtedy na korytarzu, gdy ratowałam mu życie… Wtedy w bibliotece… Wtedy pod wodospadem… Te wszystkie „wtedy” pojawiły się przed moimi oczami, niczym kiepski film romantyczny, i coś we mnie samej wysnuło odpowiedni wniosek. Ja jednak lubiłam Malfoya. I nie w taki sposób, jak lubi się koleżankę z klasy. Nie w sposób, w jaki toleruje się natrętnego brata. Lubiłam go w sposób, w jaki lubi się osobę, która znaczy dla nas coś więcej. Uświadomienie sobie tego było jak cios patelnią w głowę.
A potem nadeszły jego słowa, odtwarzane w moich myślach wciąż na nowo. I to było tak, jakby wymierzył mi policzek. Choć może powinien był to zrobić, nie bolałoby tak mocno.
- Dlaczego? – spytałam słabym głosem.
- Daj spokój, musisz pytać? – zapytał, patrząc na mnie z jakimś dziwnym grymasem na twarzy. Jednak, gdy nie otrzymał ode mnie żadnej odpowiedzi, postanowił kontynuować. Z każdym jego słowem, czułam narastającą w dole brzucha wściekłość, a piasek dookoła nas zaczynał coraz mocniej wirować. – Dobrze wiesz, do czego służą te kostki. Miały nas ze sobą zeswatać, miały sprawić, że się w sobie zakochamy. Lubię mieć wpływ na swoje życie, więc nie zamierzałem im na to pozwolić. Nie chcę, żeby moimi uczuciami sterowały jakieś kostki! A już na pewno nie chciałem, żeby zmusiły mnie do kochania ciebie!
Gdzieś umknęło mojej uwadze to, że mówił w czasie przeszłym. Złość rosła we mnie, niemal parząc - jak ogień trawiący wnętrzności. Czułam się zraniona. Jego słowa bolały, były jak noże wbite prosto w serce.

Nie chce mnie kochać. Chce się mnie pozbyć.

- Czy to takie złe?! – wybuchłam nagle. Wszystkie negatywne emocje wezbrały do tego stopnia, że nie byłam dłużej w stanie ich wstrzymywać. Poczułam, że wiatr wzmógł się i teraz otwarcie szarpał moimi włosami, ale nie przeszkadzało mi to. Piasek chlastał mnie po twarzy, ale miałam to gdzieś. Byłam zła, tak bardzo, że ignorowałam burzę, która na nowo się rozpętała. – Powiedz mi, Malfoy, czy to źle kogoś kochać? Czy miłość nie jest czymś na co możesz sobie pozwolić?!
Nie odpowiedział, osłaniając oczy przed piaskiem. Wiatr wiał z taką siłą, że ledwo trzymał się na nogach, ale mimo wszystko – stał nadal wyprostowany, patrząc prosto na mnie.
Czułam się, jakby mnie zdradził. Wiem, całkowicie irracjonalne. Nigdy przecież niczego mi nie obiecywał, nigdy nie zachowywał się, jakby mnie lubił, nigdy nie byliśmy ze sobą blisko. A jednak JA go lubiłam i gdzieś w głębi siebie miałam cichą nadzieję, że Bliźniacze Kostki zmuszą go, by polubił mnie, że go zmienią. Gdzieś tam, ukryte pod wszystkimi fasadami, było pragnienie, by wszystko ułożyło się dobrze. Myślałam, że Bliźniacze Kostki się nie mylą, że skoro wybrały nas, to miały ku temu powód. Naprawdę zaczynałam w to wierzyć. Ale nie wzięłam pod uwagę upartości Malfoya, jego niechęci do miłości, jego olewającego podejścia do… Do mnie.
- A może chodzi o mnie? Nie jestem wystarczająco dobra?! Czy to takie złe zakochać się we mnie?! – wydarłam się na niego.
Byłam wściekła, już nawet nie panowałam nad emocjami. Wykrzykiwałam wszystko to, co przyszło mi akurat na myśl. A prawdą było, że wtedy myślałam tylko o tym, że nie jestem wystarczająco dobra, że jestem nikim i nie należy się we mnie zakochiwać. Serce waliło mi tak mocno, pompując krew, której szum zagłuszał wycie wiatru. Ledwie słyszałam własne wrzaski.
- To nie tak.
- A jak?! Nie jestem odpowiednią partią dla ciebie, więc postanowiłeś się mnie pozbyć?! I bezmyślnie zniszczyłeś to, co zbudowały Bliźniacze Kostki! Zastanowiłeś się chociaż przez chwilę, jaki to będzie miało wpływ na nas?! Mam na myśli nasze umysły, ciała… Mogłeś doprowadzić do katastrofy!
- Przestań się na mnie wydzierać! Wiem, że to nie był mój najlepszy pomysł, ale skąd miałem niby wiedzieć, że stanie się coś takiego? – krzyczał, zataczając dłonią koło, obejmując nim wszystko to, co nas otaczało. Czyli w szczególności piach, porywany przez wiatr i drażniący nasze oczy. Wiem, że płakałam, ale nie byłam już pewna czy ze złości, czy dlatego, że bolały mnie od nieustającej burzy.
- Bo najpierw robisz, a później myślisz! – wrzeszczałam, przekrzykując wiatr.
- I czego ode mnie oczekujesz?! Że przeproszę?! Że powiem, że masz rację i wyznam ci miłość?! Powiedz, tego chcesz?! Nawet pomimo świadomości, że wszystko to działoby się wbrew mojej woli?! Wszystko to jest wielką ściemą! Dowcipem zapomnianej, magicznej zabawki!
Trzask został zagłuszony przez wiatr.
Malfoy dotknął policzka, na którym wylądowała moja dłoń i spojrzał na mnie z jakimś dziwnym błyskiem w oczach. Nie wiedziałam, o czym myślał, ale z jego twarzy nie byłam w stanie wyczytać niczego. Czy żałował swoich słów? Z pewnością nie. On nigdy nie żałował.
- Weź to – powiedziałam spokojniej, choć wcale się tak nie czułam. Wyciągnęłam przed siebie rękę i podałam mu wisiorek w kształcie skorpiona. Piasek powchodził w drobne zagięcia metalu, a diamenciki, które zdobiły jego ogon, już nie wydawały się tak błyszczące jak kiedyś. Ślizgon niepewnie odebrał ode mnie błyskotkę.
- Co to jest?
- Mój totem. Weź go, ja go nie chcę. Nie potrzebuję ani jego, ani ciebie. Możesz wracać do rzeczywistości, poradzę sobie sama – powiedziałam i, nie czekając na jego reakcję, odwróciłam się i ruszyłam w stronę, w którą szłam wcześniej. Tak naprawdę nie byłam już pewna, czy obrałam dobry kierunek: do tej pory to właśnie wisiorek wskazywał mi drogę. Drgał delikatnie w mojej dłoni, a kiedy zbaczałam z trasy robił się gorący. Ale oddałam go, a szalejąca dookoła burza znacząco utrudniała orientację w terenie.

Perspektywa Scorpiusa

Nie zdążyłem przyjrzeć się wisiorkowi, który mi dała, bo nagle ziemia zatrzęsła się tak mocno, że straciłem równowagę. Wiatr zawył jeszcze głośniej, niemal rozwalając mi bębenki, sypiąc jednocześnie piachem w oczy, by mnie oślepić. Wywróciłem się, jednak nim padłem jak długi na twarz, poczułem szarpnięcie.
- Malfoy!
Otworzyłem oczy i od razu odskoczyłem od twarzy Hugo Weasleya, która znajdowała się bardzo blisko mnie.
- Oszalałeś? Nie zbliżaj się do mnie – warknąłem.
- Co tam się stało? Wszystko było w porządku, aż tu nagle zacząłeś się miotać, jakbyś miał padaczkę!
Nie słuchałem go.
Z mocno bijącym sercem wpatrywałem się w moją zaciśniętą dłoń. Tę samą, w której ściskałem wisiorek. Moja wewnętrzna intuicja podpowiadała mi, że coś złego się wydarzy, że nie powinienem prostować palców. Robiło mi się na przemian gorąco i zimno. Ale byłem tak cholernie ciekawy, że zignorowałem wszystkie objawy strachu i powoli, palec po palcu, otworzyłem dłoń.
Z moich ust wydostał się cichy, prawie niesłyszalny, głęboki oddech. Coś w środku mnie zakuło mocno, kiedy szeroko otwartymi oczami wpatrywałem się w szary popiół. Wisiorek zniknął, pozostawiając po sobie tylko brud. Krew szumiała mi w uszach, serce waliło tak mocno, że prawie boleśnie, a moja ręka była sztywna, kiedy powoli odwracałem dłoń grzbietem do sufitu. Bojąc się nawet mrugnąć, obserwowałem jak pył opadał na podłogę.
- Co to jest?
Zignorowałem Weasleya.
Nie wiem dlaczego, ale widząc sypiący się popiół, pozostałości po totemie Rose, poczułem się źle. Zrobiło mi się niedobrze, a jakaś nieznana mi do tej pory siła ścisnęła moje serce. Zabolało. Tak cholernie zabolało!
Uderzyła mnie. Powinienem być na nią zły. Cholera, zawsze się wściekałem, kiedy się z nią kłóciłem. Dlaczego więc  tym razem, nie czułem złości?
Dlaczego czułem się winny?

„Czy to takie złe zakochać się  mnie?”

Jej słowa odbijały się echem w mojej głowie, przyspieszając rytm mojego serca. Chciałem zaprzeczyć, bo… To nie było złe. Nie było złe, by zakochać się w niej. Problem polegał na tym, że to JA byłem złym kandydatem, by się w niej zakochać. Zasługiwała na kogoś, z kim nie dzieliłaby całych długich lat przepełnionych nienawiścią. Kogoś, kto wiedział, jak kochać. Kogoś, kto by ją doceniał. Nie byłem tą osobą.
Dlaczego czułem się jak gówno, przyznając to?
- Dlaczego ona się nie budzi? Miałeś jej pomóc. A tymczasem jesteś tutaj, a ona nadal tam… gdziekolwiek to jest – powiedział Weasley, nachylając się nad łóżkiem, na którym leżała jego siostra.
Jego słowa wyrwały mnie z zamyślenia. Odwróciłem się i spojrzałem na wciąż nieprzytomną dziewczynę. Pozostawała trupio blada i zimna w dotyku. Przysunąłem się bliżej niej i jeszcze raz chwyciłem jej Bliźniacza Kostkę.
Nic się nie stało.
- Dlaczego to nie działa? Malfoy, odpowiedz mi!
- Nie wiem! – wrzasnąłem na niego, posyłając mu mordercze spojrzenie. – Przestań w końcu zadawać mi pytania. Nie jestem żadnym ekspertem, do jasnej cholery!
- Miałeś jej pomóc!
- Nie chciała mojej pomocy! – krzyknąłem.
I właśnie w tym momencie, Rose wzięła głęboki oddech. Jej klatka piersiowa uniosła się lekko, a ona sama otworzyła oczy, trzęsąc się na całym ciele. Spojrzałem na nią, obawiając się jej reakcji. Wciąż trzymałem swoją dłoń na jej dłoni, ale byłem w takim szoku, że całkowicie o tym zapomniałem.
- Rose! – wykrzyknął Hugo, podbiegając do niej z drugiej strony łóżka. Nachylił się, by pomóc jej się podnieść, ale ona nie zwracała na niego uwagi.
Wpatrywała się we mnie, tak samo intensywnym wzrokiem, z jakim ja patrzyłem na nią. Nie wiem, co działo się w jej głowie, ale widziałem po jej beznamiętnej twarzy, że coś się w niej zmieniło. Bardzo powoli, patrząc mi głęboko w oczy, wysunęła dłoń z mojego uścisku. To było jak dźgnięcie nożem w brzuch – bolało. Wytrzymałem jej spojrzenie, czując przyspieszony puls. Miałem nadzieję, że moja twarz nie zdradzała zbyt wielu emocji.
Rose podniosła się na łokciach, wciąż nie odwracając ode mnie swoich czekoladowych tęczówek. Oblał mnie zimny pot. Bałem się tego, co powie. Nie mogłem się zdecydować, czy wolałbym, żeby na mnie nawrzeszczała, czy może by nie mówiła nic.
Trzęsła się. Chyba było jej zimno.
- Myślę, że powinieneś wyjść – powiedziała spokojnie. Jak dla mnie – za spokojnie. Bo ten spokój tak bardzo nie pasował do tego, co działo się w mojej głowie, w mojej duszy i w moim sercu.

Jezu. Dopiero się dowiedziałem, że jednak mam serce, a już go nadużywam.

- Ro…
- Nie. – Przerwała mi. – Wyjdź. Nie chcę cię tutaj.
Jej spokój mnie irytował, denerwował, wkurzał. Jak mogła być tak spokojna? Jeszcze przed chwilą się ze mną kłóciła! Chyba jednak wolałbym, żeby na mnie nawrzeszczała. Może wtedy powiedziałaby mi kilka niezbyt cenzuralnych słów, ale przynajmniej by mnie nie wyganiała. Nie chciałem iść, nie chciałem jej zostawiać. Nie wiem, co się ze mną działo, ale absolutnie wolałem zostać z nią.
To było jednak niemożliwe. Nie chciała mnie przy sobie. Nie chciała mnie widzieć.
Udając, że jej słowa w ogóle nie miały dla mnie żadnego znaczenia, że nie zabolało mnie, kiedy jej twarz wciąż wyglądała jak maska bez emocji, wstałem i otrzepałem spodnie z kurzu. Nie spojrzałem już na nią, ani na jej brata, a tylko odwróciłem się i bez słowa odszedłem.
Wbrew sobie. 

***

OFICJALNA STRONA NA FACEBOOKU!