1 maja 2013

42. Magiczne wynalazki


            Scorpius obudził się przed świtem. Wzdychając ciężko, przetarł dłońmi oczy, starając się zetrzeć z nich obraz Weasley, uśmiechającej się w odbiciu na tafli wody. Stwierdziwszy, że chce mu się pić, podniósł się do pozycji siedzącej, lecz nim wstał, jeszcze raz przetarł twarz. Kiedy odsunął dłonie, jego wzrok padł na stolik koło drzwi. Leżała na nim kostka Rubika, świecąca trzema kolorami: czerwonym, żółtym i niebieskim. Pulsujący błysk przykuł jego uwagę. Przez chwilę nawet się nie poruszył, obserwując sześcian.

*          

            Starożytne runy były jednym z trudniejszych, a co za tym idzie – najmniej popularnych, przedmiotów w szkole. Nauczała ich Bathsheda Babbling1, niezwykle wysoka i chuda kobieta, o mocno wystających kościach policzkowych. Od rana do wieczora przesiadywała nad zwojami zapisanymi od góry do dołu starożytnym pismem, rozszyfrowując zawarte w nich informacje. Nie miała nawet czasu zjeść, a co tu dopiero mówić o rozczesaniu włosów czy zrobieniu makijażu.
Niemal nigdy nie wychodziła ze swojego gabinetu. Uczniowie, których nie uczyła, nawet nie wiedzieli jak wygląda, a kiedy któryś przypadkiem ją zobaczył, zachodził w głowę, kim jest. Jednak profesor Babbling to nie przeszkadzało, wydawała się szczęśliwa wśród tych wszystkich pergaminów, ksiąg, słowników. Tego dnia również wyglądała na zadowoloną. Siedziała na skraju biurka, cierpliwie czekając aż wszyscy zajmą swoje miejsca.
- Dzień dobry – powiedziała, kiedy usiedli. Grupka liczyła zaledwie 12 osób z różnych domów. Spojrzeli na nią zainteresowani, dostrzegając jej subtelny uśmiech. – Mam dla was kilka informacji – dodała, miękko zeskakując z blatu i stając przed całą klasą.
- Muszę wyjechać na kilka tygodni. Zostałam poproszona o rozszyfrowanie inkantacji zapisanej na kamieniu nagrobnym jednego z najwybitniejszych… Jednak wróćmy do tematu – przerwała w połowie zdania, jakby nagle przypomniała sobie, że nie powinna o tym nawet wspominać. – Wyjeżdżam, w związku z tym, do mojego powrotu lekcji nie będzie.
Zebrani spojrzeli po sobie, uśmiechając się półgębkiem.
- Jednak, żebyście nie myśleli, że będziecie się mogli obijać, przygotowałam dla was małe zadanie do wykonania – powiedziała, unosząc do góry palec. Następnie odwróciła się i podeszła do wiklinowego koszyka, który stał za jej biurkiem. Podniosła go, był pełen zwojów. – Każdy z was dostanie tekst do przetłumaczenia – mówiła, chodząc między ławkami i rozdając pergaminy. – Musicie najpierw samodzielnie określić, z którym dialektem macie do czynienia, a następnie przetłumaczyć tekst. Przyłóżcie się do tego zadania, bo od niego będzie zależeć wasza końcowa ocena.
- E, pani profesor? Zapomniała pani o mnie – powiedziała Rose, unosząc dłoń do góry i prostując dumnie plecy, kiedy Bathsheda przeszła obok niej. Scorpius spojrzał na nią z uniesioną brwią, ale zignorowała go. Kobieta odwróciła się i uśmiechnęła się do Weasley.
- Tak, Rose… dla ciebie mam inne zadanie – powiedziała. Rose wypięła dumnie pierś, uśmiechając się. Malfoy pokiwał głową. O nim także Babbling zapomniała, ale nie zamierzał się dopominać. Lubił Starożytne Runy, choć z początku nie był do nich przekonany. Wybrał je tylko dlatego, że ojciec kazał mu się bardziej wysilić. Potem okazało się, że był w tym bardzo dobry, ale mimo wszystko, nie uśmiechało mu się ślęczenie nad jakimś tekstem.
- Rose, ty i Scorpius znacznie przewyższacie poziomem tę grupę – powiedziała profesor Babbling, odstawiając koszyk w kąt, nie tam skąd go wzięła. Właśnie dlatego w jej gabinecie i sali ciągle panował chaos. Kilka osób prychnęło cicho, rzucając w jej stronę urażone spojrzenia. – Chciałabym, żebyście przetłumaczyli dla mnie coś więcej, niż tylko zwój z listem miłosnym. – Kobieta podeszła do starej szafy, stojącej po prawej stronie od drzwi i otworzyła ją. Ich oczom ukazały się półki pełne oprawionych w skórę ksiąg. Sięgnęła po jedną i wyjęła ją ostrożnie. Była bardzo gruba i wyglądała na starą. – Oto wasze zadanie. – położyła księgę na stoliku Rose. – Oboje będziecie nad nią pracować do mojego powrotu. Nie spieszcie się, skupcie się na jej treści, chcę, żebyście dokładnie ją przetłumaczyli. Ile wam się uda.
Malfoy aż przysiadł na krześle obok Weasley, żeby lepiej się przyjrzeć. Księga oprawiona była w cielęcą skórę, idealnie dopasowaną do każdego zakrzywienia. Nie było na niej żadnego napisu ani rysunku, a kiedy podniósł do góry okładkę, ich oczom ukazały się litery i słowa, zapisane grafitem. Kartki były grube i sztywne, lekko pożółkłe ze starości, czasem pogięte lub porwane. Niektóre wypadały.
- Uważajcie na nią, to bardzo cenny eksponat.
- Co to za księga? – spytała Rose. Profesor Babbling spojrzała na nich.
- To, moi drodzy, Llibre d'Encanteris2 – powiedziała, ściszając głos, jakby słowa, które wypowiedziała, były święte. Rose podniosła na nią spojrzenie, nie rozumiejąc, co powiedziała. Jednak nim zdążyła o cokolwiek zapytać, kobieta wyprostowała się i ruszyła w stronę biurka.
- Dobrze, zacznijmy więc naszą lekcję.
- Świetnie, dzielimy się po połowie. Jak skończysz swoją część, przynieś mi księgę – powiedział cicho Scorpius. Już przystawiał się do powrotu na swoje miejsce, kiedy Weasley odezwała się poważnym, spokojnym głosem.
- Nie ma mowy. Zrobimy to razem, albo powiem profesor Babbling, że się nie przyłożyłeś.
Scorpius znieruchomiał w połowie ruchu i obrócił się powoli w jej stronę. Uniosła na niego swoje spojrzenie czekoladowych oczu, uśmiechając się ironicznie.
- Szantażujesz mnie, Weasley? – spytał, unosząc do góry brew.
- Ostrzegam – odparła z subtelnym uśmiechem.

*


Nauczyciele wyszli zza drzew. Profesor Haisting skrzywiła się z niesmakiem, wyczuwając w powietrzu nieprzyjemny zapach gnijącego mięsa. Neville Longbottom zasłonił ręką usta, czując cofające się śniadanie. Dyrektorka stanęła w lekkim rozkroku, zatrzymując się zaledwie kilka cali od granicy wypalonej trawy. Uważnym spojrzeniem omiotła polanę, przyglądając się wszystkim zmarłym zwierzętom. Zniszczone źdźbła rozsypywały się na wietrze.
- Co za okropność – powiedziała Haisting, robiąc krok na przód.
- Nie! – zawołała McGonagall, wystawiając ramię w bok i powstrzymując kobietę przed przekroczeniem granicy. Haisting cofnęła nogę i spojrzała na starszą koleżankę. Neville powstrzymał odruch wymiotny i również zerknął na dyrektorkę. Czarownica wyjęła z rękawa różdżkę, obróciła ją tyłem na przód i koniec rękojeści wysunęła przed siebie. Kiedy drewno przekroczyło niewidzialną dla ludzkiego oka barierę, zaczęło czernieć i skręcać się, jakby włożyła je do ognia. Nie chcąc zniszczyć różdżki, McGonagall schowała ją z powrotem do rękawa. – Coś wytwarza silne pole ochronne… - powiedziała, zerkając w górę, jakby szukała jakiegoś bezpiecznego przejścia.
- Ale co to może być? – spytał profesor Longbottom.
- Cokolwiek to jest, jest zakopane pod ziemią. Obstawiam, że w samym centrum tego miejsca. – Minerva uniosła lekko dłoń i szczupłym palcem wskazała kupkę ziemi. Spojrzeli w tamtym kierunku. Grunt wyglądał na naruszony, jakby niedawno ktoś tam kopał. Kiedy jednak przyjrzeli się temu dłuższą chwilę, dostrzegli niewyraźny ruch i uwalniające się spod grudek piasku światło.
- To się rusza – stwierdził Neville, jakby lekko przestraszony, a jednocześnie zafascynowany.
- Powinniśmy sprawdzić co to jest i zabrać to stamtąd, zanim uśmierci następne zwierzęta – powiedziała Haisting. McGonagall zastanowiła się, oglądając na boki.
- Dobrze. Zajmijcie się tym. Weźcie do pomocy Fridericka i postarajcie się, żeby uczniowie się o tym nie dowiedzieli. Nie potrzebujemy paniki – powiedziała, podnosząc lekko szatę i odwracając się z zamiarem odejścia.
- Chyba już ktoś o tym wie. – McGonagall spojrzała ponad ramieniem na Neville’a, który kucał przy drzewie. Trzymał w dłoni delikatny łańcuszek z zawieszką w kształcie półksiężyca. Odwrócił wzrok w stronę dyrektorki, która tylko westchnęła.
- Bądźcie ostrożni.

*

Daisy biegała po całej szkole, rozglądając się dookoła siebie i zaglądając w każdy zakamarek zamku. Trzęsła się cała ze zdenerwowania i co chwilę sięgała dłonią w kierunku dekoltu tylko po to, by upewnić się, że naszyjnika tam nie było.

Nigdzie go nie ma. Nigdzie go nie ma.

Zdesperowana poprosiła o pomoc Prawie Bezgłowego Nicka, którego zazwyczaj unikała. Nie była miłośniczką duchów, zwłaszcza takich, którym ktoś za życia próbował odciąć głowę. Jednak nawet on nie był w stanie jej pomóc. Żaden duch nie widział jej naszyjnika.

Gdzie może być?

Nigdy się z nim nie rozstawała, nosiła go na szyi nawet podczas kąpieli. Był dla niej bardzo cenny, należał do jej mamy. Teresa Crawford była piękną kobietą, to po niej Daisy odziedziczyła blond loki i szczupłą sylwetkę. Daisy pamiętała jak wieczorami siadała obok niej na łóżku i czytała jej książki. Zazwyczaj mugolskie opowiadania o smokach i czarownicach, które bardzo lubiła. Zawsze chichotała ze sposobu, w jaki były opisywane. Opierała się o ramię mamy, patrząc na jej uśmiech. Doskonale pamiętała półksiężyc spoczywający w zagłębieniu między jej piersiami.
Kiedy Teresa umarła, tylko ten wisiorek pozwalał Daisy zachować spokój. Przypominał jej o każdym wieczorze, w którym mama czytała jej do snu.
Klapnęła zrezygnowana na kamienną ławę w hallu, powstrzymując łzy.
- Stało się coś? – spytał Hugo, pojawiając się znikąd. Usiadł obok niej i spojrzał na nią zafrasowany.
- Zgubiłam wisiorek – powiedziała, odruchowo dotykając miejsca, w którym zazwyczaj się znajdował.
- Niemożliwe. Nigdy go nie zdejmujesz – stwierdził. – Dobrze poszukałaś w pokoju? Może zerwał się łańcuszek? Wyglądał na dość stary.
- Nie ma go w pokoju. Ani w zamku, szukałam wszędzie.
- Nie załamuj się. Gdzie ostatnio byłaś? Wychodziłaś z zamku? – zapytał.
Daisy zamarła na chwilę, przypominając sobie smród gnijących martwych zwierząt oraz spaloną roślinność. To było to! Musiała zgubić łańcuszek w Zakazanym Lesie. Po co w ogóle tam poszłam?!
- No i? – Hugo przyjrzał się jej uważnie, uśmiechając się lekko i swobodnie.
- Zakazany Las – odpowiedziała cicho, choć wcale nie zamierzała powiedzieć mu, gdzie była. Zmarszczył czoło.
- Co robiłaś w Zakazanym Lesie? No nic, chodźmy tam, może go znajdziemy – powiedział, klepiąc się po kolanach i wstając.
- Nie! – krzyknęła nieco za głośno, chwytając go za ramię i zmuszając, żeby usiadł. Spojrzał na nią zaskoczony. Miała szeroko otwarte oczy, jakby się czegoś przestraszyła. W istocie tak było. Doskonale pamiętała przerażający widok spalonych na wiór roślin i martwych zwierząt. Czuła zapach zgnilizny. W dodatku jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że było to złowrogie miejsce. Nie powinni się nawet zbliżać.
- Jak to? Przecież chcesz odzyskać łańcuszek – powiedział, uśmiechając się swobodnie, jakby rozmawiali o pogodzie.
- Nie! Nie pójdziemy do Zakazanego Lasu.
Przyjrzał jej się uważniej. Miała nadzieję, że nie weźmie tego za kolejne jej szaleństwo. Bała się Zakazanego Lasu jak nigdy wcześniej. Choć ubolewała nad stratą naszyjnika, nie poszłaby tam świadomie drugi raz. Chyba musiała pogodzić się z utratą drogocennej pamiątki po mamie.
- Okej. Jak chcesz. Możesz puścić? Wbijasz mi paznokcie w mięsień – stwierdził spokojnie, wskazując palcem na swoje ramię. Puściła go pospiesznie, kładąc dłonie na kolanach. Obejrzała się ponad ramieniem, patrząc przez okno na wierzchołki drzew Zakazanego Lasu.

*

            Od dziesięciu minut Malfoy stał przy boisku do quidditcha, tupiąc poirytowany nogą. Nie uśmiechało mu się sterczenie tam i czekanie na Weasley, która w najlepsze biegała po boisku w ramach treningu wytrzymałościowego, jaki zafundował swojej drużynie James Potter.
            - Weasley! Sama ustaliłaś godzinę, to może łaskawie byś się do niej zastosowała – powiedział, kiedy przebiegała obok niego, robiąc kolejne okrążenie. Rose jednak nie odpowiedziała, zbyt skupiona na równym oddychaniu.
            - Weasley!
            - Rose, zrób z nim coś, bo zaraz go uduszę! – warknął Potter, nie mogąc znieść kolejnych lamentów Ślizgona. Już sama jego obecność na treningu Gryfonów wyprowadzała go z równowagi. Rose z trudem udało się przekonać kuzyna, żeby pozwolił Malfoyowi zaczekać.
            Ruda wywróciła oczami i przeszła do marszu. Odwróciła się i, poprawiając związane w kitkę włosy, podeszła do blondyna.
            - Na Merlina, zamknijże się w końcu! – powiedziała poirytowana. Już chciał coś odpowiedzieć, ale mu przerwała. – Tak, wiem, że ustaliłam godzinę, ale akurat ty jesteś ostatnią osobą, która może mi prawić morały o punktualności – stwierdziła, unosząc lekko palec wskazujący. Nie patrząc na niego ruszyła w stronę zamku.
            - A ty dokąd? Olewasz trening? – spytał, podbiegając kilka kroków, żeby ją dogonić.
            - Z Jamesem sobie poradzę, a ty – zerknęła w jego stronę, więc uniósł brew do góry – ty jesteś bardziej irytujący – dodała.
            Prychnął. Dalsza droga upłynęła im w ciszy. Malfoy szedł kilka kroków za Weasley, czując się znieważony. Najpierw musiał na nią czekać, a później nazwała go irytującym. Samo wspomnienie sprawiało, że drżał z poirytowania.
            Spojrzał na nią. Miała na sobie brązowy dres: spodnie z czarnymi lampasami na bokach i bluzę z kapturem. Zgrabne biodra poruszały się w rytm sprężystych kroków. Przez chwilę zatrzymał na nich wzrok. Nigdy wcześniej nie zwracał uwagi na pośladki Weasley, a teraz zaczął zastanawiać się dlaczego. Za taki tyłek połowa uczennic dałaby się powiesić.
            - Malfoy, czy ty patrzysz na mój tyłek? – spytała nagle, odwracając się. Pospiesznie przesunął spojrzenie na jej twarz. Miała uniesione obie brwi, oczekując odpowiedzi. Wciąż była lekko zaróżowiona na twarzy po wysiłku, a skronie lśniły jej od potu.
            - Nie – odpowiedział naturalnie, jakby mówił to tysiące razy. Przekrzywiła lekko głowę i uśmiechnęła się zwycięsko.
            - Patrzyłeś – stwierdziła. Obróciła się i weszła do zamku.
            - Wcale nie! – zawołał nieco zbyt rozentuzjazmowany. Po chwili zganił siebie w myślach. Jeszcze bardziej się pogrążasz. Zrównał z nią krok.
            - Jasne, akurat ci uwierzę – powiedziała rozbawiona. Spojrzał na nią zaskoczony. Spodziewał się bardziej krzyku oburzenia, może nawet potoku wyzwisk.
            - A jeśli tak to co? – zapytał buńczucznie, mrużąc powieki i przyglądając jej się z zainteresowaniem. Nie odpowiedziała, a rumieniec na jej twarzy nieznacznie przybrał na intensywności. Malfoy zaczął podejrzewać, że to już nie było spowodowane wysiłkiem.
            - Idź do biblioteki, przebiorę się i zaraz przyjdę – powiedziała, wchodząc na schody, prowadzące do Wieży Gryffindoru.
            - Nie ma takie opcji, Weasley. Będziesz musiała się przemęczyć w przepoconym podkoszulku, bo z doświadczenia wiem, że jak dziewczyna mówi „tylko się przebiorę” i „zaraz będę” w jednym zdaniu… to rzadko kiedy wyrabia się przed zachodem słońca – wyrzucił z siebie na jednym oddechu. Rose spojrzała na niego z góry, stała bowiem kilka stopni wyżej.
            - Łał. Dużo słów jak na ciebie – stwierdziła. Potem zeszła jeden stopień w dół. – Daj spokój, Malfoy. Czy ja wyglądam jak jedno z twoich doświadczeń? Nie sądzę. I kiedy mówię, że „tylko się przebiorę” i „zaraz wracam”, to znaczy, że tak właśnie będzie.
            - Jasne, akurat ci uwierzę – powtórzył jej słowa, po czym chwycił ją za bluzę i pociągnął w dół, żeby zeszła ze schodów. Złapała równowagę i stanęła obok niego. Razem poszli do biblioteki.

*

            - Usiądź, Daisy – powiedział profesor Longbottom i sam zasiadł w swoim fotelu, opierając łokcie o blat biurka. Dziewczyna nieśmiało przycupnęła na końcu krzesła, rozglądając się dookoła. Nie wiedziała, po co nauczyciel zielarstwa wezwał ją do swojego gabinetu. Próbowała przypomnieć sobie, czy zrobiła coś złego, za co mogłaby dostać szlaban. Nic jednak nie mogła wymyślić.
            Naville odsunął się trochę od biurka i otworzył szufladę. Sięgnął do niej dłonią i po chwili wyjął z niej srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie półksiężyca. Daisy zerwała się z krzesła.
            - Mój naszyjnik! – zawołała z radością, odbierając swoją własność. Z uśmiechem obejrzała łańcuszek, odkrywając zerwane ogniwo. Przerzuciła go w dłoni, a zaraz przypomniała sobie, gdzie go zgubiła. Przestała się uśmiechać i spojrzała na profesora. – Dziękuję.
            - Domyślam się, że wiesz, gdzie go znalazłem…
            - Tak. Przepraszam. Wiem, że nie powinnam chodzić do Zakazanego Lasu. Chodzenie do Zakazanego Lasu jest zakazane, bo w końcu to Zakazany Las, ale ja po prostu… - zaczęła się tłumaczyć, jednak mężczyzna podniósł tylko dłoń, uciszając ją w pół zdania.
            - Spokojnie, nie interesuje mnie, dlaczego tam poszłaś – powiedział, uśmiechając się pokrzepiająco.
            - Nie? – spytała zaskoczona. Wskazał jej dłonią, żeby usiadła, co tez uczyniła.
            - Daisy… jestem ciekaw… co widziałaś w Zakazanym Lesie?
            Crawford odsunęła się na krześle, jakby chciała uciec od tego, co powiedział profesor Longbottom. Spojrzała na niego przestraszona, a potem nachyliła się i wyszeptała:
            - Śmierć
            Neville przyglądał jej się chwilę, zastanawiając się nad tym. Nie odzywał się dłuższą chwilę, więc Daisy zaczęła wiercić się na krześle z niecierpliwości. Czuła się nieswojo, mówiąc o tym, co widziała.
            - Mogę już iść? – spytała. Jego wzrok oprzytomniał, jakby dopiero teraz ją zauważył. Kiwnął tylko głową. Jeszcze raz podziękowała za znalezienie i oddanie naszyjnika, po czym zniknęła z gabinetu nauczyciela zielarstwa.
            - Widziała śmierć, hę? – zapytała profesor Haisting, wychodząc z korytarzyka, który prowadził z gabinetu do pokoju mieszkalnego Longbottoma. Zielarz odwrócił się w jej stronę, chwilę jej się przyglądając. Żadne z nich nic nie powiedziało.

*

            Następnego dnia Shila zeszła do biblioteki, chcąc znaleźć książkę, która pomogłaby jej w odrobieniu pracy domowej. Miała do napisania kilka prac, a nie mogła poprosić o pomoc Rose, ponieważ ta od samego rana trzaskała okrążenia na boisku do quidditcha w ramach kary za opuszczenie poprzedniego treningu. Ale gdy rano ubierała swoje białe adidasy, nie wyglądała na niezadowoloną.
            Ishihara przywitała się z bibliotekarką i rozejrzała dookoła. W pomieszczeniu unosił się specyficzny zapach starych ksiąg oraz naftaliny. Stare półki uginały się od ciężaru książek, które dźwigały. Większość stolików była pusta, czasem tylko ktoś zabierał krzesło i szedł między regały, by tam sobie usiąść. Przy jednym z kwadratowych blatów siedział Jose Gonzales, wpatrzony w białe kartki. Wokół siebie miał kilka otwartych książek i co chwilę zaglądał do którejś.
            - Cześć, co robisz? – spytała, podchodząc do niego. Na chwilę zapomniała o pracy domowej. Mam cały weekend.
            Jose podniósł głowę znad opasłego tomu i spojrzał na nią, uśmiechając się delikatnie. Nachyliła się i cmoknęła go w policzek.
            - Scorpius kazał mi znaleźć coś o snach, w których widzi swoje wspomnienia, ale jak na razie kiepsko mi idzie – odpowiedział, odkładając książkę na bok. Stanęła za nim i oparła jedną rękę o blat stolika, nachylając się. Zajrzała do podręczników, które wertował. – A ty? Co tu robisz?
            - Muszę napisać wypracowanie o… Hej, czy to jest kostka Rubika? – spytała, wskazując palcem rysunek kolorowego sześcianu, który widniał na kartach jednej z ksiąg. Jose tylko rzucił wzrokiem we wskazanym kierunku, po czym kiwnął głową i burknął coś na kształt: „Tia”.
            - Skąd znasz kostkę Rubika? – zapytał po chwili, spoglądając na nią swoimi ciemnymi oczami.
            - Rose ma kilka takich. Jest dobra w jej układaniu. Mi się jeszcze nigdy nie udało – powiedziała, przestępując z nogi na nogę i zakładając ramiona na piersi. Jose przestał bujać się na krześle i spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczami.
            - Rose Weasley? – zapytał dla pewności.
            - A znasz jakąś inną? – Spojrzała na niego jak na idiotę. Gonzales rzucił się na książki, szukając tej, która nagle o zainteresowała. Wyglądał jak ktoś, kto właśnie wpadł na genialny pomysł.
            - Heeej… co jest? – spytała zaskoczona. Jose wyprostował się, unosząc grubą księgę. Na okładce widniał napis: Magiczne wynalazki.
            - W końcu to ma jakiś sens! – zawołał. Bibliotekarka spojrzała groźnie w ich kierunku. Machnął na nią dłonią.
            - Co ma sens? – zapytała Shila, starając się nie podnosić głosu.
            - Wszystko to, o czym opowiadał Malfoy. Jakiś czas temu ta jego kostka zaczęła świecić, zaczął miewać dziwne sny, a raz nawet przyniósł ze snu kamień…
            - Rose raz wypluła piasek – stwierdziła zaintrygowana Shila, siadając na krześle obok niego. Gonzales zaczął szukać czegoś w księdze, przerzucając pospiesznie strony.
            - Z początku nie było w tym żadnego sensu, żadnego powiązania… Jakby to były przypadkowe rzeczy. Ale teraz… - otwarł książkę na odpowiedniej stronie i niemal rzucił ją Shili pod nos – wszystko układa się w logiczną całość.
            Ishihara zerknęła na otwarte stronice. Widniały na nich rysunku dwóch kostek Rubika. Nim zdążyła przeczytać tekst poniżej, Jose pospieszył z wyjaśnieniami.
            - To są Bliźniacze Kostki – powiedział z fascynacją w głosie. – Podrasowane kostki Rubika. Pierwotnie kostkę Rubika wynalazł Erno Rubik w 1974 roku, ale 2 lata później opatentował ją Terutoshi Ishige3. Terutoshi był czarodziejem i kiedy pracował nad jej udoskonaleniem, coś nie wyszło… Kostki nabrały magicznych zdolności.
            - I jaki to ma związek z tym, co Malfoy widzi w swoich snach? A już w ogóle to jak to jest połączone z Rose? – zapytała Shila.
            - Według tego, co tu jest napisane, Bliźniacze Kostki działają tylko w określonych okolicznościach. One dopasowują do siebie ludzi! Żeby do tego doszło, dwie osoby muszą dotknąć którąś z Bliźniaczych Kostek, które zapamiętują ich dotyk. Trochę jak Złoty Znicz, ale na innej zasadzie. Malfoy mówił, że dostał swoją od kogoś, ale nie pamięta od kogo.
            - Dostał ją od Rose – powiedziała Shila, podchwytując tok rozumowania Jose. Dalej jednak nie rozumiała, co chciał jej przekazać poprzez te zawiłe tłumaczenie.
            - Dokładnie. Mówiłaś, że Rose ma ich kilka. Dwie z nich musiały być Bliźniaczymi Kostkami, a jedna na pewno znajduje się teraz w rękach Malfoya.
            - I co dalej robią Bliźniacze Kostki?
            - Dopasowują do siebie ludzi. Nie wiem dokładnie jak to działa… Wiem tylko, że kiedy dwie odpowiednie dla siebie osoby dotkną którejś kostki, one obie jakoś to odczuwają. Dotyk Rose został na pewno zapamiętany, kiedy bawiła się kostką, więc wystarczyło tylko znaleźć drugi, pasujący dotyk. Dała kostkę Scorpiusowi, a biorąc pod uwagę rzeczy, które mi opowiadał, śmiem twierdzić, że on jest tym pasującym dotykiem.
            - Okej. Powiedzmy, że masz rację… Dalej nie wiem, jaki to ma związek z jego wspomnieniami i snami, z których oboje mogą coś zabrać.
            - Kiedy Bliźniacze Kostki znajdą pasujące do siebie osoby, zamykają swój… system poszukiwania i czekają na odpowiedni moment. Kiedy nadchodzi zaczynają oddziaływać magicznie na tą dwójkę. Każda Bliźniacza Kostka działa na jedną osobę. Jeden facet napisał tutaj – zabrał książkę i przerzucił kilka stron – że śnił o dziewczynie, którą dopasowały dla niego Bliźniacze Kostki. Kiedy zapytali o to dziewczynę, odparła, że także o nim śniła.
            Shila otworzyła szeroko oczy.
            - Malfoy nie chciał mi za dużo opowiedzieć o tych swoich snach. Podejrzewam, że nie chciał, żebym się dowiedział o Weasley – stwierdził.
            - No dobrze, ale skąd wziął się ten kamień i piasek?
            - To nie są zwykłe sny. Przeprowadzono szereg badań, ale nie potrafiono dokładnie stwierdzić, co się wtedy dzieje. To jest jak… Jakby wcale nie śnili, tylko przenosili się do jakiejś innej czasoprzestrzeni. Mogą wtedy coś zabrać z tego snu. Za każdym razem, kiedy dopasowane osoby zbliżą się do siebie, jedna ze ścian układa się i zaczyna pulsować kolorowym światłem. Kiedy wszystkie ściany się ułożą, proces zostanie ukończony. Zakochają się w sobie na amen.
            - Wiesz, co to znaczy? – spytała szeptem Shila, nachylając się w jego stronę. Kiwnął głową.
            - Tak. Trzeba powiedzieć Malfoyowi. – Podniósł się z zamiarem odejścia, ale Ishihara chwyciła go za koszulę i pociągnęła z powrotem na krzesło. Przeprosiła bibliotekarkę, która fuknęła na nich, kiedy krzesło zaszurało.
            - Nie! – szepnęła gorączkowo. – Nie możemy im powiedzieć.
            - Musimy. Malfoy mnie zabije jak coś przed nim ukryję. Poza tym, chyba lepiej będzie, jeśli pozwolimy im samym zdecydować, czego chcą.
            - Nie, posłuchaj. Po pierwsze, nie mamy pewności, czy to wszystko prawda.
            - Oczywiście, że tak. Książki to sprawdzone źródło informacji – powiedział Jose.
            - Jasne, ale cała reszta to tylko nasze domysły i spekulacje. Wcale nie wiemy, czy Rose faktycznie miała Bliźniacze Kostki i czy dała jakąś Malfoyowi. A już na pewno nie wiemy, czy to się naprawdę dzieje. – Gonzales kiwnął jedynie głową. – Poza tym, pomyśl… Bliźniacze Kostki ich wybrały, co jest trochę dziwne, biorąc pod uwagę ich niechęć do siebie nawzajem. Najwidoczniej jednak miały w tym jakiś cel i nie należy im przeszkadzać. Nie wiemy, co się stanie, jeśli któreś z nich przerwie proces.
            - No nie – stwierdził Jose, wzdychając ciężko.
            - Poza tym… nie ciekawi cię to? – spytała. Spojrzał na nią zaskoczony. – No wiesz… - zmarszczyła zabawnie nos. – Malfoy i Rose? Razem? To dopiero będzie interesujące.
            Jose zaśmiał się nieco zbyt głośno, na co bibliotekarka znowu fuknęła.
            - Lepiej stąd chodźmy, zanim nas wyrzuci – powiedział Jose. Shila kiwnęła głową.
            - Poczekaj. Musimy się upewnić, że się o tym nie dowiedzą. – Ishihara otworzyła księgę na odpowiedniej stronie, po czym sprawnym ruchem, starając się nie narobić hałasu, wyrwała cztery kartki traktujące o Bliźniaczych Kostkach. Zgięła je w pół i wsadziła do kieszeni, po czym oboje wyszli z biblioteki, uśmiechając się szeroko do bibliotekarki.
           


1 Bathsheda Babbling – profesorka wymyślona przez J.K. Rowling; nauczała w Hogwarcie co najmniej od 1993 roku, kiedy Hermiona zaczęła uczęszczać na Starożytne Runy. Wykorzystałam jej imię i zawód.
2 Llibre d'Encanteris – kat. Księga Czarów
3 źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Kostka_Rubika

Proszę, oto nowy odcinek. Wyjaśniłam w nim tajemnicę kostek, cieszycie się? A przede wszystkim: podoba się? Nie mam zielonego pojęcia jak to przyjmiecie. Niektórzy pewnie będą narzekać na... brak polotu... ale cóż. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że planowałam to od dawna.
Chciałam dodać odcinek wczoraj, żeby mieć 2 rozdziały w kwietniu, ale mi się nie powiodło. Byłam tak zmęczona, że masakra. Dzisiaj wróciłam z koni i zabrałam się za pisanie, mimo zmęczenia. Trochę mi to zajęło.


EDIT 26.06.2013
Okej, już koniec egzaminów, sesji i wgl wszystkiego. W najbliższym czasie rozpocznę pracę nad kolejnym odcinkiem. Spróbujcie wytrzymać jeszcze troszkę.