2 października 2010

11. Ostatnia noc


            Zostały dwa składniki – powiedział Malfoy, wpatrując się w pogiętą już kartkę. Wraz z Weasley stali na stałym gruncie, przypatrując się brunatnej mazi, z której wystawały suche badyle. Gdzieniegdzie na powierzchni błota pojawiały się bąbelki, które pękały i kępki pożółkłej trawy. Po środku tego bajora znajdowała się niewielka wysepka, porośnięta zieloną roślinnością.
            - Nie ma mowy, ja tam nie wejdę – powiedziała Wesley, wystawiając przed siebie dłonie i kręcąc głową. Cofnęła się krok do tyłu, dając tym do zrozumienia, że nawet nie zamierzała się zbliżyć do bagna.
            - Ja zbierałem jagody, teraz twoja kolej – stwierdził Malfoy, wzruszając ramionami i siadając na ziemi, w miejscu oświetlonym przez księżycowy blask.
            - Dlaczego to ja muszę się babrać w tym błocie? – Zapytała, rozkładając bezradnie ramiona.
            - To proste – powiedział Malfoy – ja jestem Malfoy, a ty Weasley.
            - A co to ma do rzeczy? – Spytała, unosząc do góry brew i opuszczając ręce tak, że klapnęły o jej boki.
            - Ludzie twojego pokroju powinni bawić się błotem, nie tacy jak ja – dodał, patrząc na nią sugestywnie. Zmarszczyła czoło i zamaszystym ruchem zdjęła z ramion plecak, rzucając nim w jego stronę. Sprawnie przechwycił przedmiot, co jeszcze bardziej ją zdenerwowało, bo liczyła, że dostanie nim w twarz.
            - A jeśli tego tam nie będzie? – Zapytała, patrząc z obrzydzeniem na bulgoczące błoto.
            - Pech – wzruszył ramionami, zaciskając usta, by nie wybuchnąć śmiechem. Nie potrzebowali zbędnego hałasu.
            Jeszcze bardziej zmarszczyła czoło, ściągając brwi razem i mrucząc wściekle pod nosem zdjęła buty, podchodząc do brzegu bagna. Wzięła głęboki oddech i już miała zrobić krok do przodu, kiedy on znowu się odezwał.
            - Idziesz w ciuchach?
            - A niby jak? – Zapytała, odwracając się. Założyła dłonie na biodra i przekrzywiła głowę, spoglądając na niego z uniesioną brwią.
            - Ja bym zdjął przynajmniej bluzę. Później będzie ci zimno – powiedział.
            - Za nic w świecie się przy tobie nie rozbiorę, nawet, jeśli miałabym zdjąć tylko bluzę – burknęła wściekle, znowu się obracając.
            - Tylko później nie mów, że cię nie ostrzegałem. Swojej bluzy nie oddam – stwierdził. Usłyszała jak rozwija jakiś papierek, prawdopodobnie zamierzał zjeść kanapkę.
            - Rozpalę sobie ognisko – mruknęła i zrobiła pewny krok do przodu. Poczuła zimna maź na stopie, której nie uchroniła nawet skarpetka. Skrzywiła się z obrzydzenia, kiedy błoto naparło na jej nogę, przyciskając do ciała spodnie. Zrobiła kolejny krok, czując pod stopami grząskie podłoże. Z każdym krokiem zanurzała się jeszcze bardziej. Zaczęła się zastanawiać, jak głębokie może być bajoro, ale kiedy po następnych krokach pozostała przykryta tylko do pasa, odetchnęła z ulgą.
            Poruszała się wolno, ograniczana przez napierające na jej ciało błoto i brudną wodę. Ramiona miała uniesione w górę i szła dzielnie przed siebie, starając się ignorować zimno i oślizgłe uczucie, towarzyszące jej za każdym razem, gdy błoto przelewało się po jej brzuchu.
            - Ja mu dam tarzanie się w błocie – burczała, zbliżając się do wysepki. Zaczęła powoli wynurzać się na jej powierzchnie. – Wrzucę go do tego bajora i utopię, a potem powiem, że to był nieszczęśliwy wypadek – warknęła, stając na twardym gruncie i przyglądając się z kwaśną miną swoim brudnym ubraniom. Wyglądała, jakby spędziła parę chwil ze świnkami w zagrodzie pełnej błota. – Zamorduję go – powiedziała spokojnie, robiąc ostrożnie krok.
            Trudno jej się było poruszać. Mokre i obklejone błotem ubranie utrudniało jej chodzenie, ale spokojnie weszła między roślinki i kucnęła, by nie przegapić tego, czego szukała.
           
*

            Scorpius przeżuwał spokojnie kanapkę, przyglądając się swoim spodniom, które podarły się, gdy upadł, potknąwszy się. Prychnął przypominając sobie śmiech Weasley, gdy zobaczyła go leżącego wśród runa leśnego, z twarzą w kupce liści.
            Westchnął, gdy wciskając do ust ostatni kawałek chleba, stwierdził, że się nudzi. Zmiął w dłoniach papier śniadaniowy, w którym miał kanapkę i rzucił nim w drzewo. Z zadowoleniem zauważył, że trafił w pień dokładnie tam, gdzie chciał trafić.

*

            Odgarnęła dłonią liście jakiegoś krzewu i oświetliła sobie drogę różdżką. Na czworakach nie było jej za wygodnie, ale nie mogła przeoczyć naprawdę małej roślinki, której poszukiwali.
            - Och – szepnęła cichutko, kiedy tuż przed nią ujrzała to, po co przyszła. Z ziemi wyrastała czterocentymetrowa łodyżka z tylko jednym listkiem. Zamiast kwiatka na szczycie łodygi znajdowała się malutka, srebra, puszysta kuleczka, która świeciła jasnym światełkiem. Wyglądała doprawdy wspaniale i pięknie.
            - Wyglądasz trochę jak Tomcio Paluch wśród tych wszystkich wielgaśnych roślin – mruknęła, wspierając się na łokciach i zniżając głowę, by mieć kwiatka przed oczami. Złożyła usta w dzióbek i delikatnie dmuchnęła w srebrną kuleczkę. Usłyszała cichutki dźwięk dzwoneczka i uśmiechnęła się, zapominając o błocie i zimnie.
            - Aż żal cię zrywać – powiedziała, wzdychając ciężko. Usiadła przed kwiatkiem i wyciągnęła rękę w jego stronę. Chwyciła palcami cieniutką łodyżkę i wyciągnęła korzonek z ziemi. Nie sprawiał żadnych problemów. Włożyła kwiatuszka do fiolki, zatkała korkiem i wstała. Już chciała otrzepać spodnie, kiedy przypomniała sobie o tym, że są całe w błocie.
            Powrót był tak samo trudny jak wyprawa w pierwszą stronę. Szła z uniesionymi rękami, by nie zamoczyć fiolki, trzymanej w dłoni. Widziała jasną czuprynę Malfoya i zarys jego postaci i od razu poczuła złość.
            - Utopię go – mruknęła pod nosem, czując, że wynurza się z bajorka. Stanęła na suchym lądzie i mimowolnie wzdrygnęła się, rozchlapując dookoła siebie błoto. Złożyło się tak, że kilka kropel spoczęło na policzku Ślizgona.
            - Uważaj! – Warknął, przymykając powiekę i rękawem bluzy ścierając brązowe plamki, odznaczające się na jego bladej skórze.
            - Dobrze ci tak – burknęła, rzucając w jego stronę fiolkę. Znów wykazał się refleksem, przechwyciwszy naczynko. Przytknął je sobie bliżej twarzy i przyjrzał się gasnącemu blasku puchatej kuleczki kwiatka.
            Rose skierowała swoją różdżkę na kupkę gałęzi i liści, które wcześniej zgarnęła nogą i mruknęła:
            - Incendio*. – Buchnął ogień, ogrzewając jej zmarznięte od maszerowania w zimnej, brudnej wodzie i błocie ciało.
            - Dziwne to – powiedział Malfoy, przyglądając się kwiatkowi. Weasley skwitowała to prychnięciem i za pomocą zaklęcia czyszczącego pozbyła się brudu ze swojego ubrania. Następnie założyła na głowę kaptur od bluzy i usiadła możliwie jak najbliżej ognia. Wystawiła dłonie do ciepła, czując jak palce zaczynają odtajać i funkcjonować prawidłowo.
            - Mówiłem, że będzie ci zimno – stwierdził Ślizgon, przysuwając się odrobinę bliżej płomieni, bo i jemu potrzebne było ciepło.
            Nie odpowiedziała mu, tylko utkwiła wzrok w pomarańczowych językach ognia. Zdawało jej się, że w drgającym nad ogniskiem powietrzu dostrzegała jakieś kształty. Jakby jelenia, na którego napadali ludzie. Myśliwi z dzidami, które boleśnie wbijały się w jego ciało, powoli uśmiercając. Ta scena była drastyczna, ale Rose nie mogła oderwać od niej oczu. Nawet nie zauważyła, że przestała mrugać, a jej ciałem wstrząsały coraz silniejsze dreszcze.
            Malfoy warknął coś o tym, że przez szczek jej zębów nie słyszał własnych myśli, ale ona zdawała się go nie słyszeć. Dokładnie tak, jakby zostawiła swoje ciało, a duchem popłynęła gdzieś w inną galaktykę. Jakby była woskową figurą. Zirytowany brakiem odzewu przysunął się do niej i pomachał jej dłonią przed twarzą. Nie zareagowała.
            - Weasley? Żyjesz? – Zapytał z ironiczna nutą i szturchnął ją jednym palcem. Choć dotykał ją zaledwie ułamek sekundy, poczuł chłód jej ciała, przebijający się przez bluzę. Zdawało się, że ogień, który niemal muskał jej stopy wcale jej nie ogrzewał. – Zamarzniesz zaraz – powiedział, mając nadzieję, że ocknie się i zrobi coś, żeby nie wyglądać jak żywy trup. Pobladła bowiem i jakby zszarzała.
            - A nie mówiłem – mruknął. – Teraz zamarzasz –zdjął swoją bluzę. Ognisko ogrzało go do tego stopnia, że było mu gorąco. Właściwie sam nie wiedział, dlaczego okrył nią ramiona Weasley. Ani też dlaczego usiadł bliżej, tak, że stykali się ramionami. Nadal czuł, że była zimna i aż sam się wzdrygnął.
            - Weasley, do ku*wy nędzy! Ocknij się! – Podniósł głos i mocno poirytowany szarpnął ją za ramię.
            Jeleń znikł w płomieniach, a ona poczuła szarpnięcie. Zdezorientowana spojrzała w bok, dostrzegając zdenerwowaną twarz Ślizgona. Uniosła do góry brew i zerknęła na bluzę chłopaka, która w niewyjaśnionych okolicznościach znalazła się na jej ramionach. Zdała sobie również sprawę z tego, że mimo ognia i jego ciepła, nadal była strasznie przemarznięta.
            - A… Chyba odpłynęłam – mruknęła cicho. Musiała odchrząknąć, by odzyskać swój normalny ton. – Dzięki – dodała, krzywiąc się i dotykając jego bluzy. Zauważyła, że sam siedział w samym krótkim rękawku.
            - Jesteś psychiczna? – Spytał. Spojrzała na niego, marszcząc czoło.    
            - Niby dlaczego?
            - Bo tylko psychiczni odpływają tak o – pstryknął palcami i odsunął się od niej, sięgając po plecak. Prychnęła i włożyła swoje ręce w rękawy bluzy Scorpiusa. Zapięła zamek i potarła dłońmi o ramiona. Bluza była na nią o wiele za duża, tak, że spokojnie rękawy zasłaniały jej dłonie. Poczuła, że robi jej się cieplej, a oddech pomału przestaje być kłębkiem pary.
            - Następnym razem ty idziesz po ten składnik. Ja mam dość – mruknęła, czując senność. Ziewnęła, zapominając o przesłonięciu ust dłonią.
            - Weasley, nie potrzebują oglądać twoich zębów – burknął, wrzucając do ognia jakiś patyk. Posypały się iskry, więc Rose zmrużyła powieki. Po chwili Scorpius podniósł się z ziemi i otrzepawszy spodnie z liści zaczął się oddalać.
            - Gdzie idziesz? – Spytała, wyprostowując plecy. Kręgosłup strzelił cichutko, dając przyjemne uczucie.
            - Odcedzić kartofelki – uśmiechnął się ironicznie ponad swoim ramieniem i zniknął za drzewem. Rose nie od razu zrozumiała, ale po chwili dotarło do niej, że idąc „odcedzić kartofelki” Ślizgon po prostu poszedł się załatwić. Spuściła głowę i spojrzała na samotną mrówkę, idącą tuz obok jej nogi. Zdziwiło ją, że była to jedna mrówka, zazwyczaj szły jakiś szlakiem.
            Pociągnęła nosem i bezwiednie wcisnęła dłonie w kieszenie zapominając, że to nie była jej bluza. Mrówka zniknęła w ciemności, a Rose poczuła pod palcami chłód czegoś metalowego. Pomacała chwilkę i doszła do wniosku, że w kieszeni Malfoya znajdował się jakiś łańcuszek. Zmarszczyła brwi i z ciekawości wyjęła go. Rozprostowała dłoń i spojrzała na zawieszkę.
            Zachłysnęła się powietrzem, gdy zauważyła serduszko. Jej serduszko, jej zawieszkę, jej łańcuszek. Myślała, że go zgubiła, a on tymczasem leżał w kieszeni bluzy jej największego wroga. Jak?
            Usłyszała kroki. Nawet nie musiała patrzeć w tamtą stronę, by wiedzieć, że to Malfoy wracał.
            - Skąd to masz? – Spytała, nie podnosząc wzroku. Scorpius zatrzymał się i zdziwiony spojrzał na dłoń dziewczyny, gdzie leżał łańcuszek. Przez chwilę zastanawiał się nad zadanym pytaniem. Sam nie pamiętał w jakich okolicznościach wszedł w posiadanie tej błyskotki. Po chwili jednak sobie przypomniał.
            - To mój łańcuszek – stwierdziła z mocą, wbijając w niego zdenerwowane spojrzenie.
            - Znalezione nie kradzione – powiedział wzruszywszy ramionami. Weasley zacisnęła dłoń w pięść, a usta w jedną linię i wstała. Zamaszystym ruchem rozpięła zamek jego bluzy. Wystraszył się, że może go rozwalić. Zdjęła ją z siebie i rzuciła w niego. Bluza upadła na jego twarzy, przez chwile przesłaniając mu widok. Szybko ją zdjął i zauważył, że Weasley w tym czasie zgasiła ognisko.
            - Zbieraj się. Chcę jak najszybciej wrócić do zamku – powiedziała, zabierając plecak. Uniósł do góry brew i ruszył za nią.
           
           

* Incendio – podpala - z galicyjskiego incendio – ogień (źródło: wikipedia.pl)