5 sierpnia 2011

24. Gdy strona "chcę" dochodzi do głosu


            Elizabeth Morrison była córką arystokraty, zamożnego i szanowanego Archibalda Morrisona oraz jego pierwszej żony Alexandry. Ich małżeństwo przez wielu było krytykowane, ponieważ Alexandra nie należała do szlachty. Jednak ich pierwsza miłość, wyniesiona jeszcze z Hogwartu, przetrwała niedogodności losu i w rok po ślubie zrodziła się mała Elizabeth. Wniosła do swojego domu wiele radości, nawet najdalsi krewni, którzy odradzali Archibaldowi ożenek z niegodną panną Schreck, zjechali się do posiadłości na wzgórzu i zachwycali się słodką buźką dziewczynki. Szczęście nie trwało długo. Do ich życia wkradła się rutyna. Archibald wychodził o świcie, wracał wieczorami, zmęczony po całym dniu pracy. Młoda jeszcze Alexandra, praktycznie sama opiekowała się córką, opadała z sił, chcąc dogodzić dziewczynce. Jako dziecko, Elizabeth była bardzo nieznośna, płakała bez powodu i rzucała zabawkami, dopóki ktoś nie wpadł na to, czego chciała. Alexandra miała tego dość. Próbowała namówić męża na wycieczkę za granicę, chciała zrobić coś szalonego. Archibald nie zgadzał się, ciągle pracując do upadłego. Oddalili się od siebie, a kiedy ich córka skończyła cztery lata, Alexandra nie wytrzymała. Pewnego popołudnia, kiedy Archibald wrócił do domu, zastał w nim jedynie płaczącą Elizabeth, nad którą pochylała się służba. Nigdzie nie mógł odnaleźć żony, a wkrótce przekonał się, że jej rzeczy zniknęły i ona sama wyszła, bez zamiaru powrotu. Nie poczuł smutku, już dawno zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy jej nie kochał, a to, co czuł, to tylko głupie zauroczenie i chęć wyrwania się z rodzinnej tradycji. Naszła go jedynie złość na swoją żonę, że wywołała lawinę plotek i spekulacji. W gazetach wypisywano bzdury na temat jego rozbitej rodziny. Musiał codziennie zmagać się z reporterami, którzy nachodzili go w domu i w pracy. Pracował na dwie zmiany, by ich unikać. Gdzieś w tym wszystkim zgubił moment, w którym Elizabeth dostała list z Hogwartu.
            Dziewczynka już dawno pogodziła się z faktem, że ojciec o niej zapomniał. Wolał siedzieć w pracy dzień i noc, niż wrócić do domu i pograć z nią w szachy czarodziejów. Tłumiła w sobie poczucie winy, jakoby mężczyzna nie chciał wracać z jej powodu. Jakby patrząc na nią widział swoją żonę, która go pozostawiła, która zhańbiła jego nazwisko lub jakby miał do niej żal, że kiedykolwiek się urodziła i zajmowała przestrzeń w jego domu, przypominając o poniesionej porażce. Niańki wielokrotnie powtarzały jej, że ojciec ją kocha, jednak nawet gdy mówiła to sobie tysiąc razy przed lustrem to wcale nie zbliżało się do prawdy. Później poszła do Hogwartu, poznała nowych przyjaciół, skupiła się na nauce i na chwilę zapomniała o Archibaldzie. Kiedy po pierwszym roku nauki wróciła do domu na wakacje, spotkało ją niemałe zaskoczenie. W salonie siedziała wysoka, smukła kobieta o ciemnych włosach i wesołej twarzy, popijając czerwone wino i zaśmiewając się do rozpuku z dowcipu, który usłyszała od Archibalda, siedzącego obok. Po raz pierwszy od wielu lat widziała uśmiechniętego ojca. Tamte czasy, kiedy śmiał się cały czas już dawno minęły, a ona była wtedy zbyt mała, by cokolwiek pamiętać. A jednak nie zapomniał jak to się robi. Kobieta przedstawiła się jako Penelopa Edison i wkrótce potem została żoną Archibalda. Zmieniła go, nagle znalazł więcej czasu dla rodziny, zabierał je na wycieczki do różnych krajów, kupował kwiaty i biżuterię. Odkąd pojawiła się Penelopa, ani razu nie zapomniał o urodzinach córki. Wracał do domu wieczorem, kiedy już spała i zakradał się do jej pokoju, całując w czoło. Czasem nawet zasypiał w jej łóżku, jakby chciał nadrobić te momenty, które go ominęły. Elizabeth cieszyła się z tego, jednak w duchu ciągle była naznaczona piętnem nienawiści.
            Siedziała na kamiennej ławie, zapisując w zeszycie swoje przemyślenia, co do pierwszego etapu konkursu. Kiedyś nazywała go pamiętnikiem, jednak teraz nie miała już dla niego specjalnej nazwy. Był po prostu zeszytem, zawierającym wszystkie jej myśli, marzenia i żale. Kiedyś, siedząc w rodzinnej bibliotece, odkryła zaklęcie, które umożliwiało ukrycie atramentu. Stosowała je zawsze, po zapisaniu kolejnej strony. W ten sposób, gdy ktoś niepowołany otwierał zeszyt, widział jedynie puste kartki. Uśmiechnęła się pod nosem, maczając pióro w stojącym obok kałamarzu. Czarny płyn spłynął z końcówki, pozostawiając ślad w postaci nierównej plamki na czystym papierze. Mruknęła niezadowolona pod nosem i wyjęła różdżkę. Stukając nią w kleksa, pozbyła się go. Ponownie się uśmiechnęła i już miała zacząć pisać dalej, kiedy jej uwagę przykuły dwie postacie, idące korytarzem. Podniosła na nie spojrzenie; myślała, że w tej części zamku będzie miała spokój. Niewątpliwie byli to chłopcy, uczniowie Akademii z Wyspy Perłowej. Mieli na sobie szkolne mundurki. Byli za daleko, by mogła dostrzec ich twarze czy usłyszeć, o czym rozmawiali. Zniknęli za zakrętem, a ona, straciwszy nimi zainteresowanie, powróciła do swojego zajęcia.
            Elizabeth była ładną dziewczyną; w Hogwarcie miała kilku adoratorów. Raz czy dwa umówiła się z jakimś Puchonem czy Krukonem, jednak nigdy nie wiązała się z żadnym na dłużej. Szybko traciła zainteresowanie, woląc czytać o miłości niż przeżywać ją na jawie. Jednak odkąd przyjechała na Wyspę, jej myśli bezwiednie krążyły wokół Liama. Nie wiedziała, dlaczego tak jest, po prostu lubiła o nim myśleć. Dodatkowo fascynował ją fakt, że nie zwracał na nią zbytniej uwagi. Rozmawiał z nią, żartował, ale traktował ją bardziej jak kumpla, bo nawet nie jak kumpelkę. Parę razy próbowała zdziałać coś więcej, jakiś niewinny flirt, ale zbywał ją głupimi tekstami. Jednocześnie ją to drażniło i ekscytowało, bo oto, znikąd wpadła na pomysł, by zabawić się trochę i dorwać Liama. Raz się żyje, jak to ktoś kiedyś powiedział.
            Dotknęła różdżką zeszytu, atrament zaczął wsiąkać w kartki coraz bardziej, blaknąć, aż w końcu zniknął całkowicie. Uśmiechnęła się i schowała swoje rzeczy do torby, którą ze sobą przyniosła. Wstała i ruszyła w stronę schodów, musiała się przebrać do obiadu. Kiedy przechodziła obok rozwidlenia, usłyszała śmiechy dwóch chłopaków. Przypomniała sobie o tej dwójce, która przechodziła tędy parę minut wcześniej. Z ciekawości, co robią w tym miejscu, gdy powinni jeszcze być na lekcjach, zrobiła kilka kroków w stronę, skąd dochodziły ich głosy. Nie szła długo, zaraz znalazła się w okrągłym pomieszczeniu. Nie chciała ich przestraszyć, dlatego zakradała się cichutko, chcąc jedynie trochę ich podpatrzeć. Zobaczyła jak jeden z nich opiera się o ścianę, a drugi napiera na niego, jakby chciał go wbić w ten mur. Kiedy przyjrzała się bardziej dostrzegła, że się całowali. Namiętnie i wręcz agresywnie. Zmarszczyła czoło, przysłaniając dłonią usta, by nie wydać z siebie jakiegoś dźwięku. To było dla niej wielką abstrakcją, zobaczyć całujących się mężczyzn. Oczywiście wiedziała, że istnieją związki homoseksualne, choć nie uważała ich za zdrowy objaw psychiki. Nie wiedziała nawet dokładnie, czy to jest legalne. Nie chcąc im przeszkadzać, postanowiła się wycofać. Robiła właśnie krok do tyłu, kiedy chłopak stojący tyłem do niej odsunął się od swojego kochasia, odsłaniając go. Elizabeth omal nie zemdlała, patrząc prosto na zadowoloną i uśmiechniętą twarz Liama. T e g o  Liama, którego próbowała kilka razy poderwać! Z zaskoczenia upuściła swoją torbę.
            Zeszyty i kałamarze poturlały się po podłodze, robiąc wiele hałasu, czym zwróciły uwagę nakrytej pary na podglądaczkę. Elizabeth drgnęła, kiedy oczy zaskoczonego Liama powędrowały w jej stronę i, ani myśląc o zbieraniu swoich rzeczy, rzuciła się biegiem do schodów, chcąc jak najszybciej zniknąć z tego miejsca. Biegła tak, ile tylko miała sił, aż w końcu wpadła na jakieś drzwi. Okazały się być wejściem do toalety. Podbiegła do umywalki, stojącej na wprost i zacisnęła na niej długie palce, pochylając się. Zwymiotowała.
            Po jej policzkach pociekły łzy, kiedy krztusiła się goryczą. Wypluła ślinę i osunęła się na kolana, szlochając. Czuła się okropnie. Robiło jej się niedobrze, kiedy tylko przypomniała sobie scenę sprzed minuty. Miała ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, bić pięściami w ściany i podłogę. Takie upokorzenie… I pomyśleć, że zalecała się do zwykłego…
            Pociągnęła głośno nosem i usiadła wygodniej na zimnej posadzce. Nie mogła teraz wyjść, była pewna, że Liam jej szukał. Przecież nie pokarze mu się zamazana jak dziecko. Poza tym, w ogóle nie chciała mu się pokazywać, czuła wstyd i obrzydzenie.

            Nie wiedziała ile czasu spędziła w łazience, ani jak dostała się do pokoju. Wiedziała natomiast, że kanapa w ich salonie była bardzo wygodna i dawała jej chwilę wytchnienia. Bolała ją głowa, dlatego przymknęła oczy i położyła dłoń na czole. Leżała niechlujnie, z jedną nogą na podłodze, bo nie miała już siły jej podnosić. Nie obchodziło ją w tym momencie, że bluzka podwinęła jej się do pępka, a włosy poplątały się w nieładzie na poduszkach. Musiała odpocząć.
            - Wyglądasz jak siedem nieszczęść. – Usłyszała gdzieś nad sobą. Podniosła ociężałe powieki i spojrzała na wiszącego nad nią Malfoya. Patrzył uważnie jak wzdycha i ponownie zamyka oczy.
            - I co z tego? – spytała słabo. Malfoy obszedł ją dookoła i usiadł w fotelu obok. Wciąż czuła na sobie jego wzrok.
            - Stało się coś? – zapytał.
            - Nie udawaj, że cię to obchodzi – burknęła, poprawiając koszulkę i siadając. Prawie nieprzytomnym wzrokiem rozejrzała się dookoła. Zmarszczyła brwi. – Która godzina? – Ziewnęła, zasłaniając dłonią usta. Uniósł do góry brew. Miała wielką ochotę go przedrzeźniać, ale powstrzymała się wiedząc, że obraziłby się i nie odpowiedział na jej pytanie.
            - Dziesięć minut temu zaczęła się kolacja – powiedział. Tym razem ona uniosła brwi.
            - To już ta godzina? - Chciała wstać i pójść do swojej sypialni. Musiała się przebrać i doprowadzić do porządku, może jeszcze zdąży coś zjeść. Nie była na obiedzie, więc doskwierał jej głód. Spojrzała na Malfoya i wtedy to do niej dotarło: był przystojny. Cholernie przystojny. Wcześniej nie zwracała na to uwagi, bo rzadko przyglądała się płci przeciwnej, ale skoro coś jej strzeliło, żeby zainteresować się Liamem, równie dobrze mogła popatrzeć chwilę na blondyna.
            - To niegrzeczne, tak się gapić – powiedział z ironicznym uśmiechem. Drgnęła i odwróciła wzrok, automatycznie wstając z kanapy i kierując się w stronę drzwi do sypialni. 

            [Anonymous - Let's save the world]
               
            Zatrzymała się w połowie kroku i spojrzała na niego ponad ramieniem. Zmarszczyła brwi, sama nie była pewna tego, co chciała zrobić. Jednocześnie tego chciała i nie chciała. W jej głowie pojawiło się mnóstwo „za” i „przeciw”. Malfoy przyglądał jej się z uniesioną brwią. W końcu strona „chcę” przeważyła szalę. Podbiegła do niego i pocałowała go, napierając na niego. Mocniej oparł się w fotelu, lekko zszokowany. Po chwili jednak zreflektował się i przyciągnął ją do siebie bliżej, pogłębiając pocałunek. Sam nie wiedział, jak znaleźli się na stoliku przed kanapą, zrzucając na podłogę kwiatki.
            Do salonu wszedł Cloud. Widząc szalejącą parę, skrzywił się:
            - Boże, tylko nie róbcie tego na kanapie – burknął, chowając się w swojej sypialni i barykadując drzwi.
            Nie przeszkadzało im to, że ich widział. Bardziej byli zajęci zdejmowaniem sobie nawzajem ubrań. Elizabeth chciała jak najszybciej pozbyć się koszuli Scorpiusa, ale ta – jak na złość – miała guziki, które za nic nie chciały się rozpiąć po dobroci. Sama była już tylko w staniku.
            Odsunęła się lekko od niego, czując żar na policzkach i pożądanie w dole brzucha. Uśmiechnęła się i ponownie go pocałowała, ciągnąc za rozpięty pasek od spodni w stronę sypialni dziewcząt.
            Wpadli na komodę. Malfoy przycisnął ją mocno do chłodnych desek, a ona oplotła go nogami w pasie. Zjechał swoimi ustami na jej dekolt. Elizabeth zanurzyła dłonie w jego włosach. Wydawało jej się dziwne, że wśród tylu bodźców udało jej się wychwycić ich miękkość. Jęknęła cichutko, czując narastającą rozkosz.

*

            Kochany Rudzielcze!
            Nie obawiaj się o nas, dajemy sobie świetnie radę bez Ciebie. Na początku było trochę trudno, ponieważ brakowało nam Twojego motywującego do działania: „Jeśli nie będziecie się uczyć, czeka was los Filcha” o poranku, jednak szybko zastąpiliśmy Cię Albusem, który swym zrzędzeniem sprawia, że nawet największa zabawa potrafi zamienić się w mało atrakcyjną. To jego narzekanie ma chyba związek z tą krukonką, która – nieświadoma uczuć Twego zacnego kuzyna względem niej – rzuciła się w ramiona innego księcia.
            Niezmiernie się cieszymy z waszego powodzenia w pierwszym etapie i mocno trzymamy kciuki, aby nasza szkoła wypadła najlepiej. Skopcie im tyłki! Niech cały świat dowie się, jacy my w Hogwarcie jesteśmy mądrzy i genialni.
            Nie przejmuj się Malfoyem, ponieważ jak powszechnie wiadomo, należy do tego rzadkiego gatunku ludzi, którzy nie widzą świata poza czubkiem swojego nosa. Pamiętaj również, że Malfoy to typowa sklątka tylnowybuchowa. Może udałoby ci się doprowadzić do jego wybuchu, a wtedy na pewno byłby to milszy widok. Tylko zabierz z sobą kawałek jego roztrzaskanego mózgu, co bym miała czym karmić sowę.  
            Jeśli już o zwierzętach mowa to wiedz, że Snowy znalazł sobie nowe legowisko. Jest nim Twe puste łóżko, dokładnie cała jego powierzchnia, ponieważ zacny pan kot nie mógł zdzierżyć, że stało ono samo bez właściciela. Dziewczyny nazywają go Rose Junior, paskudy chciały mu nawet zafarbować futerko na rudo! Powstrzymałam je jednak grożąc Twym wielkim gniewem, którego ogrom zniósłby całe dormitorium z powierzchni Ziemi.
            Uważaj na siebie i pisz często.

            Z pozdrowieniami,
Shila i spółka Potter&Weasley.

PS. Mam nadzieję, że po powrocie będziesz miała co opowiadać? Ja żądam romansu!
PS2. Podpal Malfoyowi włosy i patrz, jak wariuje. Tylko pozakręcaj wszelkie rury, żeby nie miał dostępu do wody. Jestem pewien, że zacznie walić głową w mur. James.

Rose uśmiechnęła, wchodząc po schodach na piętro, gdzie znajdował się ich pokój. Trzymała w dłoniach list, który przyniosła jej sowa Jamesa. Niemal widziała ich wszystkich razem, pochylających się nad biedną Shilą i mówiących, co ma napisać. Cieszyła się, że dostała od nich odpowiedź, i że radzą sobie bez niej. Zawsze to ona pilnowała, by mieli odrobione prace domowe, czasem sama je dla nich pisała. Bała się trochę, że zapomną o ich odrabianiu i dostaną złe oceny, ale skoro Shila pisała, że wszystko w porządku, musiała jej uwierzyć na słowo.
Zgięła kartkę w dłoni i schowała ją do kieszeni. Poprawiła torbę Elizabeth, którą dostała od Liama z prośbą, by jej ją przekazała i weszła do wspólnego salonu. Zamknęła za sobą drzwi i rozejrzała się. Na kanapie i fotelach nikogo nie było, a wszystkie drzwi były pozamykane. Jej uwagę przykuł przewrócony dzbanek z kwiatkami i porozwalane poduszki, które pierwotnie leżały na kanapie. Podeszła do nich powoli i pozbierała je z podłogi, układając na swoim miejscu. Podniosła również kwiaty, wstawiając je do wazonu i kładąc na stoliku. Zmarszczyła brwi ciekawa, kto narobił tego bałaganu. Wzruszyła ramionami i skierowała się do sypialni. Zauważyła pod drzwiami męską koszulę. Zdziwiła się, bo niby co mogła tam robić. Podniosła ją. Od razu poczuła zapach perfum. Nacisnęła klamkę i weszła do środka.
Zastygła w bezruchu, stojąc w otwartych drzwiach sypialni. Zastała tam Armagedon. Jej łóżko zostało pozbawione kołdry i poduszki, w powietrzu latało pierze, po podłodze walały się ubrania jej i Elizabeth oraz szuflady, które powinny znajdować się w komodzie. A po środku tego wszystkiego stał sobie Malfoy, we własnej osobie, zapinając rozporek dżinsów. Spojrzał na nią i uśmiechnął się ironicznie.
- Weasley, pięć minut wcześniej i też byś się załapała – powiedział rozbawiony, patrząc na jej zszokowaną minę. Po głowie chodziła jej tylko jedna myśl: dlaczego był wysmarowany fioletowym lakierem do paznokci? Rozejrzała się, dostrzegając Elizabeth, leżącą na swoim łóżku. Przykryta była jedynie prześcieradłem i też pomalowana była lakierem. Cała jej pościel była brudna od tego mazidła. Podniosła się do pozycji siedzącej i patrzyła na nią przestraszona. – Ej, Weasley, nie widziałaś mojej koszuli? – spytał Scorpius, rozglądając się po pomieszczeniu. Nic nie odpowiedziała, wciąż wpatrując się w szczątki swojej poduszki. Podniosła jedynie mechanicznie dłoń, w której trzymała jego białą koszulę. Podszedł do niej i odebrał swoją własność. Odwrócił się w przejściu i mrugnął do Elizabeth, która jedynie spłonęła gorącym rumieńcem i zasłoniła twarz dłońmi. Zaśmiał się perfidnie i wyszedł.
- Rose, strasznie cię przepraszam za ten bałagan… - Zaczęła Elizabeth.
- Co wyście tu robili? – spytała Weasley, zamykając drzwi. – Przecież to miejsce to istne pogorzelisko!
- Tak, wiem. Rose, przepraszam, ja to wszystko posprzątam… i wypiorę twoje rzeczy…
- Co?  Proszę, tylko nie mów, że na moim łóżku… - Elizabeth nie odpowiedziała, zaciskając usta. – Pięknie! Wspaniale! Po prostu… Genialnie! – krzyknęła. Zrobiła krok, ale na coś nadepnęła. Spojrzała w dół, gdzie przydeptywała mały flakonik, który niegdyś pełny był fioletowego lakieru do paznokci. Kopnęła go, a ten wleciał pod komodę. – Doskonale wiesz, że nie trawię Malfoya, a jednak zaprosiłaś go do naszego pokoju! Mało tego, ty się z nim… - przełknęła ślinę – … w moim łóżku! 
- Przepraszam. Tak wyszło…
- Tak wyszło? Lizzie… jeśli chciałaś z nim coś teges, trzeba było zrobić to w swoim łóżku…
- Później się przenieśliśmy…
- Nie przeginaj. – Zagroziła jej palcem. – Ubierz się i posprzątaj tu, bo ja nie tknę niczego, co mogłoby mieć jakikolwiek kontakt z Malfoyem – powiedziała, unosząc lekko dłonie. Odwróciła się i już chciała wyjść, kiedy przypomniała sobie o torbie na swoim ramieniu. – Aha… Liam kazał ci to przekazać. Podobno zgubiłaś gdzieś na korytarzu. Nie wnikam… - Położyła torbę na podłodze i wyszła, zostawiając Elizabeth samą.
Dziewczyna westchnęła, opadając bezwładnie na materac łóżka. Rozejrzała się dookoła i westchnęła. Chyba trochę za bardzo dała się ponieść. Jęknęła żałośnie i zakryła twarz prześcieradłem. Miała ochotę zapaść się pod ziemię.