8 września 2012

38. Jakby zatrzymał się czas


            - Nie ten kamień! – wrzasnęła Weasley, zjeżdżając w dół po ślizgawce, do której wpadli wraz z Malfoyem. Słyszała w uszach świst powietrza, a dłonie, którymi próbowała przytrzymać się ścian i zwolnić nieco, zmarzły jej od wilgoci. W tunelu było ciemno, dlatego nie widziała niczego przed sobą, czuła za to uderzenia wystających kamieni na plecach. Starała się opanować strach i nie krzyczeć, ale kiedy korytarz nagle skręcił i stał się trochę bardziej stromy, pisnęła przerażona. Po chwili zaś wypadła z tunelu i przycisnęła do ziemi Ślizgona, który cały czas był przed nią. Usłyszała tylko jak stęknął cicho, bo spadając na niego, uderzyła go łokciem w żebra. – O nie. Coś ty zrobił?! – zawołała, podnosząc się szybko i podchodząc do otworu, z którego wypadli. W ścianie, jakiś metr nad ziemią, zionęła ogromna czarna dziura. Rose dotknęła wejścia do tunelu i natychmiast się cofnęła, ponieważ z kamieni nagle wysunęły się metalowe pręty.
            - Nie – szepnęła. – Nie, nie, nie. To się nie może dziać naprawdę – powiedziała, podchodząc bliżej i, obejmując dłońmi rury, spojrzała w głąb korytarza. – Pomocy! Halo! Czy ktoś mnie słyszy?! – wołała, szarpiąc pręty i próbując dostać się z powrotem do środka.
            - Uspokój się. Nikt cię nie słyszy – powiedział Scorpius, siedząc na podłodze i dotykając dłonią tyłu głowy. Czuł tępy ból, a kiedy zerknął na swoją dłoń, miał ochotę zakląć. Blade palce pokrywała szkarłatna krew. Skrzywił się i ostrożnie podniósł.
            - Świetnie! Po prostu fantastycznie! – wykrzyknęła Rose, odsuwając się od ściany i zakładając ręce na biodra. – To twoja wina – powiedziała, wskazując go palcem.
            - Niby jak to może być moja wina? To nie ja budowałem to zamczysko pełne pułapek! – odparł oburzony.
            - Twoja, bo nigdy nie potrafisz odpuścić! – warknęła, podchodząc do niego i dźgając go palcem w pierś. – Nie mówiłam ci, że już sprawdzałam tamten korytarz? Mówiłam! Ale nie, bo panicz Malfoy musi sprawdzić sam! Kretyn! Przez ciebie jesteśmy w tym… - rozejrzała się po grocie. – Gdzie my w ogóle jesteśmy?
            Jaskinia była ciemna, ale wyraźnie można było dostrzec zwisające ze stropu stalaktyty i ich odpowiedniki, stalagmity, rosnące na spągu. W powietrzu czuć było wilgoć, a podłoga była śliska, o czym Weasley przekonała się, chcąc zrobić krok do przodu. Omal nie wyrżnęła orła, unikając upadku tylko dzięki Malfoyowi, który odruchowo ją przytrzymał. Wyrwała się szybko i sięgnęła do kieszeni szaty, wyjmując z niej różdżkę.
            - Lumos – powiedziała, a na końcu różdżki rozjarzyła się kula światła, oświetlając jezioro przed nią. Otworzyła szeroko oczy przypatrując się, jak tafla odbija promienie i mieni się kolorami. Ten widok w połączeniu z cichym szmerem wody, tworzył tajemniczy nastrój.
            - To woda z jeziora – powiedział nagle Malfoy. Weasley nie spojrzała na niego, unosząc wzrok do góry i przypatrując się ostrym kolcom, zwisającym nad ich głowami. Głośno przełknęła ślinę, karcąc się w myślach za czarne obrazy, jakie sobie wyobraziła.
            - Skąd wiesz? – spytała, odchodząc w prawo i zaglądając do kąta jaskini, by sprawdzić czy nie ma tam jakiegoś przejścia.
            - Bo śmierdzi tak jak jezioro – odparł, przycupnąwszy na kamieniu, bo poczuł zawroty głowy.
            - Super. Nic nam to nie daje. Musimy jakoś zawiadomić innych, że tu jesteśmy – powiedziała, podchodząc z powrotem do dziury w ścianie i zaglądając do korytarza. Światło z różdżki oświetliło mokrą powierzchnię tunelu. Przestąpiła z nogi na nogę, przygryzając dolną wargę. Zastanawiała się nad tym, jak wysłać wiadomość i jakie były szanse na to, że uda jej się to zrobić za pomocą tego tunelu. – Umiesz wysyłać patronusa z wiadomością? – zapytała, nawet na niego nie spoglądając.
            - Jasne i co jeszcze? Nawet gdybym umiał, wątpię, żeby się udało. Przejście pewnie dawno się zamknęło – odparł, krzywiąc się, ponieważ ból głowy nasilał się. Nic jednak nie powiedział, wycierając krew w rękaw szaty.
            - Pewnie, siedź tam sobie i nic nie rób. Tylko to potrafisz, pakować nas w kłopoty! – warknęła wściekle, odchodząc od kraty i stając w lekkim rozkroku. Przymknęła powieki i wycelowała różdżkę w dziurę. – Alohomora.
            Zaklęcie uderzyło w barierę, jednak nic się nie wydarzyło. Malfoy prychnął tylko pod nosem, co jeszcze bardziej zirytowało Rose. Niewiele myśląc machnęła różdżką, wypowiadając krótkie:
            - Confringo 1.
            Nim Ślizgon zdążył zareagować, zaklęcie poszybowało w stronę krat, wysadzając je w powietrze. Niestety naruszyło to strukturę kamienia i w chwilę potem ściana zawaliła się, zasypując przejście gruzem. Rose zakaszlała, machając dłonią wokół twarzy, aby rozgonić pył i kurz, jaki wzbił się po eksplozji. Przetarła oczy i spojrzała na zawalisko.
            - O nie…
            - Świetnie, Weasley. Bardzo mądrze. Zniszczyłaś jedyne możliwe wyjście – burknął. Odkaszlnął głośno i spojrzał na jezioro. Różdżka Gryfonki dawała na tyle światła, że nie musiał wyjmować swojej. Zauważył więc ruch wody.
            - Zamknij się Malfoy. To wszystko twoja wina. Po jaką cholerę wciskałeś ten kamień? Przecież wszyscy wiedzą, że ten jeden jest lipny! – warknęła.
            - Nie moja wina, że wszystkie są takie same – odrzekł, zsuwając się z kamienia i kucając na brzegu. Dotknął dłonią wody, marszcząc brwi. Jedna myśl tłukła mu się po głowie.
            - Malfoy, co ty robisz? – zapytała dziewczyna, zakładając ramiona na piersi.
            - Jak na kogoś, kto miał się do mnie nie odzywać, ostatnio strasznie dużo gadasz – stwierdził, spoglądając na nią z ironicznym uśmiechem. Podniósł się i jeszcze raz omiótł spojrzeniem grotę i jezioro. Weasley prychnęła tylko.
            - Świetnie, nie będę się w takim razie wysilać – burknęła. Zrobiła dwa kroki w bok i usiadła na skale, unosząc podbródek, jak obrażone dziecko. Prychnął cicho i wskazał palcem wodę.
            - Jeżeli jest z jeziora, to znaczy, że gdzieś głębiej jest jakieś przejście. W końcu jakoś musi się tutaj dostawać.
            Odwróciła głowę, przyglądając mu się. Zmrużyła powieki, zastanawiając się nad sensem jego słów. Spojrzała na wodę, obserwując niewielkie fale. Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze.
            - Jeśli byłoby dostatecznie szerokie, może udałoby nam się gdzieś dopłynąć. Może do jakiejś innej groty, może znaleźlibyśmy wyjście – dodał Malfoy.
            - Świetnie, więc na co czekasz? Wskakuj do wody i sprawdź to – rzuciła obrażonym tonem. Zaśmiał się i usiadł na kamieniu, na którym siedział wcześniej. Spojrzała na niego z lekko otwartymi ustami, niedowierzając własnym oczom. – Chyba sobie żartujesz…
            - Nie. Ty to zrób. W końcu to ja na to wpadłem, nie? – powiedział, uśmiechając się ironicznie. Zmarszczyła brwi.
            - Nie ma mowy – stwierdziła, obracając się do niego plecami.
            - Super, więc możemy tu zostać. Mi się nigdzie nie spieszy – stwierdził, zakładając ręce za głową. Zaraz jednak je zabrał, ponieważ naruszył ranę i znowu zaczęło go boleć. Wytarł krew w szatę i spojrzał na Weasley, która wierciła się na swoim kamieniu. – Więc… skoro już mamy tu razem zginąć, to może postaralibyśmy się, żeby spędzić ten czas trochę przyjemniej? – zapytał. – No wiesz… może jakiś szybki numerek? I tak nikt się nie dowie…
            Spojrzała na niego ponad ramieniem, gromiąc go wzrokiem. Warknęła cicho pod nosem i wstała.
            - Wal się, Malfoy – powiedziała, podchodząc na skraj jeziora i zdejmując szatę przez głowę.  Spojrzał na kawek płaskiego brzucha, który odsłonił się, kiedy koszula niechcący się uniosła. Rzuciła szatę za siebie, zostając w samej spódnicy i bluzce. Chwyciła mocno różdżkę i wskoczyła do wody, zostawiając Malfoya samego na brzegu. Znów zrobiło się ciemno. Scorpius przez chwilę obserwował ją w wodzie, gdyż było ją doskonale widać przez światło, które ze sobą zabrała. Widział jak sprawnie porusza się pod powierzchnią, jak jej rude włosy unoszą się i opadają. Aż w końcu zniknęła pod skalną półką. Jęknął cicho i dotknął dłonią tyłu głowy. Wciąż krwawił, a ból rozsadzał mu czaszkę. Zsunął się, aby móc oprzeć plecy. Wyjął różdżkę i zapalił światło, by nie siedzieć w ciemnościach.

*

            Ghul został zamknięty w klatce, więc profesor Haisting pozwoliła im wrócić do swoich zajęć. Wszyscy odetchnęli z ulgą i rozeszli się w swoich kierunkach. Jedynie James zauważył, że brakowało dwójki prefektów: Rose i Malfoya. Obejrzał się i podbiegł do dziewczyny z długimi, czarnymi włosami, która była prefektem Slytherinu. Nigdy nie mógł zapamiętać jak się nazywała.
            - Wiesz gdzie jest Malfoy? – zapytał, stając przed nią. Miała ładny owal twarzy, ale na jej niekorzyść działały grube i gęste brwi. Spojrzała na niego ciemnymi oczami, mrugnąwszy kilka razy.
            - Nie, pewnie już dawno jest w dormitorium – odparła. – A co? – spytała podejrzliwie.
            - Rose nie wróciła. Mam dziwne przeczucie, że są gdzieś razem – stwierdził. Uśmiechnęła się.
            - Jeżeli są razem to na pewno się kłócą. Pewnie za chwilę coś usłyszysz, ich kłótnie są raczej… spektakularne – powiedziała, wymijając go i odchodząc.
            - Tak, pewnie masz rację – mruknął, nie spoglądając na oddalającą się Ślizgonkę. Coś mu nie dawało spokoju. Nie wiedział tylko co. – Uspokój się, to Rose. Nie da sobie zrobić krzywdy – powiedział do siebie, kierując się w stronę Wieży Gryffindoru.

*


            Siedział na mokrej i zimnej posadzce, wpatrując się w kulę światła, która jarzyła się na końcu jego różdżki. Gdzieś w oddali słyszał kapiącą wodę, więc z nudów zaczął liczyć krople. Pomagało mu to również zapomnieć o bólu głowy. Kątem oka zauważył ruch pod powierzchnią jeziora, więc przeniósł na nie swoje spojrzenie.
            Omal nie upuścił z wrażenia różdżki, kiedy z wody wyłoniła się Weasley. Przebiła taflę, odrzucając głowę do tyłu i rozchlapując wokół siebie zimną wodę. Dłońmi przygładziła włosy, opadając i zanurzając twarz do połowy. Wpatrywał się w nią, oglądając błyszczącą skórę. Miała zamknięte oczy, więc nie od razu go dostrzegła. Dopiero po chwili uniosła powieki, podpływając do brzegu. Przełknął ślinę, obserwując jak kładzie ręce na krawędzi i unosi się. Woda płynęła po jej ciele, znacząc swoje własne ścieżki. Nagle poczuł jej dziwną bliskość, jakby to on był tymi kroplami, płynącymi po niej. Czuł jej gładką skórę. Widział zgrabne nogi, które przykrywała mokra spódnica. Dostrzegał również przyklejoną do piersi koszulę, ukazującą biały stanik. Czuł się, jakby czas nagle zwolnił swój bieg. Weasley stała przed nim, wyprostowana, w lekkim rozkroku i unosiła ręce do góry, aby wycisnąć z włosów wodę. W tym czasie on podziwiał, tak – podziwiał! - mokre ciało. Jeden guzik koszuli Weasley odpiął się, ukazując biust. Ślizgon uniósł nieco różdżkę, obserwując jak od mokrej skóry odbija się światło. Weasley ponownie zamknęła oczy, rozczesując włosy palcami. Przez chwilę zastanawiał się, czy dziewczyna jest świadoma tego, jak seksownie w tym momencie wygląda.
            - Co? – zapytała, kładąc jedną dłoń na biodrze. Dopiero teraz zauważył, że na niego patrzyła. Miała uniesioną brew do góry i lekko przekrzywioną głowę. Otworzył szerzej oczy i potarł wolną dłoń o udo.
            - Nic – odparł, uciekając wzrokiem w bok. Miał ochotę się spoliczkować. – Znalazłaś coś? – zapytał, chcąc odgonić swoje myśli od kropel wody, które płynęły spokojnie po jej nagiej szyi.
            - Tak. Po drugiej stronie jest tunel, ciągnie się jakieś 25 metrów. Prowadzi do małej komnaty z korytarzem. Nie sprawdziłam dokładnie gdzie prowadzi, ale jest bardzo długi – odpowiedziała, wskazując palcem. – Dasz radę tyle przepłynąć? – spytała, unosząc ironicznie jeden kącik ust. Spojrzała na niego z zabawnym błyskiem w oku. Prychnął.
            - Pewnie – odburknął, podnosząc się. Zachwiał się jednak, gdyż przez chwilę pociemniało mu przed oczami.
            - Łoł! – Rose przysunęła się do niego, odruchowo przytrzymując go za łokieć. – Wszystko okej? – zapytała. Spojrzał na jej dłoń, zaciśniętą na jego ręce. Powoli wracała mu ostrość widzenia. Wyszarpnął się lekko i wyprostował.
            - Tak – odparł.
            - No chyba jednak nie – stwierdziła. Dopiero teraz zauważył, że przygląda się jego szyi. Nim zdążył się odsunąć, wyciągnęła dłoń i odchyliła kołnierzyk jego koszuli. – Krwawisz – powiedziała. Drugą rękę położyła mu na głowie i zmusiła, żeby się lekko schylił. Obejrzała ranę. Czuł jak delikatnie przeczesała jego włosy. – Musiałeś się uderzyć jak wypadliśmy z tego tunelu. Dlaczego nic nie powiedziałeś? – spytała z wyrzutem, zabierając dłonie. Wyprostował się i spojrzał na nią z góry.
            - Bo to nie twoja sprawa – odparł hardo.
            - Oszalałeś? A jakbyś tu zemdlał i wpadł do wody jak mnie nie było? Utopiłbyś się, kretynie! – warknęła, odsuwając się. – W takim wypadku nigdzie nie płyniemy – dodała.
            - Chyba żartujesz! Nic mi nie jest – warknął wściekle. Zakręciło mu się w głowie, ale nie dał nic po sobie poznać.
            - Nie żartuję! Nie będę cię reanimować jak ci się coś stanie! – krzyknęła.
            - A co ty się nagle mną tak przejmujesz? Nie potrzebuję twojej pomocy – warknął. Zdjął z siebie szatę i rzucił ją wściekle za siebie. Wiedział, że byłoby mu ciężko płynąć w tym worku.
            - Świetnie. Utop się. Nikt nie będzie za tobą tęsknił – powiedziała, wskakując do wody nim zdążył coś odpowiedzieć. Wzniósł tylko oczy, wydając z siebie zdenerwowane warknięcie. Zabrał różdżkę, wskakując za nią.
            Przez chwilę czuł się zdezorientowany. Woda napłynęła mu do uszu, słyszał jej szum. O dziwo widział wszystko bardzo wyraźnie, jakby pływał w basenie. Pewnie przepływając przez skały i kamienie woda się oczyściła. Nie zastanawiając się dłużej popłynął za Gryfonką, którą spostrzegł po drugiej stronie. Przed wpłynięciem do tunelu wynurzyła się jeszcze, aby zaczerpnąć powietrza i zniknęła mu z oczu. Zrobił to samo, podążając za jej niknącym światłem. Oświetlał sobie drogę różdżkę. Zawahał się tylko na chwilę, kiedy miał wpłynąć w wąski korytarz. Nie czuł się z tym najlepiej, gdyby naprawdę coś mu się stało, nie miałby żadnej drogi ucieczki. Zaklął w myślach, złorzecząc na Weasley, która musiała zasiać w nim ziarnko niepewności, po czym popłynął przed siebie.
            Wypuścił z ust trochę powietrza w postaci bąbelków, które połaskotały go po policzku. Weasley mocno przesadziła z tymi dwudziestoma pięcioma metrami. Wydawało mu się, że płynie już dobre pół godziny, co – oczywiście – nie było możliwe. Wściekał się w myślach, bo gdyby wiedział, że to będzie jednak trochę dalej, spróbowałby zaklęcia bąblogłowy. Jeszcze nie miał okazji, aby go wypróbować.
            Kiedy tylko wypłynął z tunelu, wynurzył się najszybciej jak tylko mógł. Zaczerpnął haust powietrza i rozejrzał się, szukając wzrokiem Weasley. Siedziała na brzegu, mocząc nogi i przyglądając się mu z ustami zaciśniętymi w wąską linię. Kiedy zobaczyła, że udało mu się dotrzeć, wstała i ruszyła w stronę ciemnego korytarza. Mimowolnie poczuł przypływ radości, dostrzegając prawie niewidoczną ulgę w jej oczach. Miło było wiedzieć, że ktoś nad nim czuwał. Podpłynął do brzegu i wyszedł z wody, czując chłód.
           
*

            James siedział w Pokoju Wspólnym, rozmawiając z kolegami. Trzymał w rękach kafla i obracał go na palcu. Lubił czasem podrzucać piłkę, nie będąc na treningu.
            - James, widziałeś gdzieś Rose? – zapytała Lily, podchodząc do nich. Stanęła za fotelem, na którym siedział Gary. Potter spojrzał na nią z uśmiechem.
            - E, tak. Mieliśmy spotkanie z Haisting. Kazała nam szukać ghula. Uciekł jej z klatki – odparł. Przyjaciele zaśmiali się, a on podrzucił kafel i złapał go zręcznie w powietrzu.
            - A gdzie jest teraz? Ty wróciłeś już dawno – stwierdziła dziewczyna.
            - Sprawdzała korytarze na trzecim piętrze. Pewnie spotkała Malfoya i się po… - James przestał się uśmiechać, uświadamiając sobie jedną rzecz. Kafel uderzył o podłogę, bo chłopak zamarł w bezruchu i go nie złapał. Spojrzał na siostrę, czując dziwny niepokój. Coś mu mówiło, że miał rację.
            - Co? – zapytała Lily.
            - Na trzecim piętrze jest jeden z tych kamieni-pułapek. Jeśli Rose przypadkiem go wcisnęła… - powiedział, patrząc na przerażenie rosnące w oczach Lily.
            - Musimy ją znaleźć – powiedziała, ruszając w stronę portretu Grubej Damy. James zerwał się ze swojego miejsca i pobiegł za nią.

*


            Szli w ciszy, Weasley przodem. Mógł więc przyglądać się jej do woli. Widział jak drży z zimna i niepewnie dotyka ściany, aby się nie przewrócić. Spódniczka mundurka wciąż była mokra i kapała z niej woda, rozpryskując się na posadzce. Niosła przed sobą różdżkę, uniesioną do góry, aby oświetlić drogę. On również trzymał swoją zapaloną. Zastanawiał się, o czym myślała. Czy naprawdę była na niego tak zła, że nie chciała się odezwać? Zdenerwowała się, bo nie powiedział jej o bólu głowy? Czy może dlatego, że popłynął, mimo jej sprzeciwu? A może chodziło o coś innego? Choć bardzo był ciekaw, nie powiedział ani słowa.
            Sam nie wiedział jak długo szli i ile metrów pokonali. Cały czas jednak wydawało mu się, że zmierzali w dół, zamiast piąć się w górę. W końcu znaleźli się w ogromnej grocie, z wysokim stropem. Zwisały z niego stalaktyty, błyszczące od spływającej po nich wody. Przez sam środek jaskini płynęła rzeka, mająca swój początek w wodospadzie, który kaskadą spadał z półki skalnej, zawieszonej kilkanaście metrów nad ziemią. Rose uniosła do góry głowę, obserwując wodę, która z niesamowitą siłą roztrzaskiwała się o kamienie i spadała w dół w formie wodospadu. Zauważyła też fosforyzujące kamienie, tkwiące w skałach. Świeciły zielonkawym światłem, nadając temu widokowi jeszcze bardziej tajemniczy wygląd. Uśmiechnęła się, obserwując strop. Wydawało jej się, że dostrzegła tam jakiś ruch. Kiedy wytężyła wzrok, dojrzała nietoperze.
            - Patrz – powiedziała, wskazując stado końcem różdżki. Scorpius uniósł głowę.
            - Nietoperze. I co w związku z tym? – zapytał. Przestała się uśmiechać i spojrzała na niego z politowaniem.
            - Jeżeli tu są, to znaczy, że gdzieś niedaleko jest wyjście – odparła, rozglądając się po jaskini.
            - Świetnie. Spłoszymy je i zobaczymy, w którą stronę polecą.- Scorpius wycelował różdżkę, ale Rose go powstrzymała, kładąc mu dłoń na nadgarstku i zmuszając, żeby opuścił rękę.
            - Nie przeszkadzajmy im. Sami znajdziemy wyjście – powiedziała, nie patrząc na niego. Zabrała dłoń i podeszła do brzegu rzeki, niepewnie wchodząc do wody. Stali blisko wodospadu, więc musieli przejść pod nim. Malfoy westchnął, powstrzymując się przed wypowiedzeniem przekleństwa i ruszył za nią.
            Rzeka była płytka, ledwo sięgała do kolan, więc nie mieli większych problemów z poruszaniem się. Tym razem szli obok siebie, ostrożnie dotykając podłoża, aby nie nadepnąć na nic ostrego. Byli już prawie przy końcu, kiedy Rose stanęła na owalnym kamieniu i poślizgnęła się. Z piskiem poleciała na Malfoya, idącego po jej prawej stronie. Przytrzymał ją, ale musiał się cofnąć, aby się nie przewrócić. Razem więc przecięli wodospad.
            Rose czuła jak woda spada na jej ramiona i plecy, ale nie zwracała na to uwagi. Spojrzała na Scorpiusa, który trzymał ją w ramionach i przyglądał się jej. Byli teraz tak blisko siebie, że czuła przez mokrą koszulkę jego napięte mięśnie brzucha. Dłonie położyła na jego barkach, podtrzymując się, aby się nie przewrócić. Woda chlapała jej na twarz, ale wyraźnie widziała jego błękitne tęczówki, błyszczące tajemniczo. Blond grzywka przykleiła mu się do czoła i Rose, niewiele się zastanawiając, odgarnęła ją palcem wskazującym. Czuła się jak zahipnotyzowana, sama nie wiedziała, co się z nią działo, ani dlaczego się to wydarzyło. Po prostu nagle poczuła nieodpartą chęć dotknięcia go. Bała się jednak, że czar pryśnie, dlatego odważyła się jedynie jednym palcem obrysować linię jego szczęki. Jej wzrok padł na jego idealnie wykrojone usta. Tylko przez sekundę pomyślała o tym, że chciałaby ich zasmakować. Podniosła spojrzenie na jego oczy. Wciąż się w nią wpatrywał. Nie zabrał swoich dłoni, które trzymał na jej talii, nie odsunął się od niej, nic nie powiedział.
            On też czuł to dziwne przyciąganie. Patrzył na nią, chłonąc wzrokiem każdą zmianę wyrazu twarzy. Przyglądał się czekoladowym oczom i w myślach smakował malinowych ust. Jedynie ułamek sekundy zajęła mu myśl: Kiedy Weasley zaczęła tak na niego działać? Pochylił się lekko, obserwując ją. Nie chciał jej spłoszyć, chciał jedynie poczuć, jak smakowała. Kiedy nie odsunęła się od niego, przybliżył się i w końcu, przymykając powieki, musnął ustami jej usta. Łagodnie, tylko raz. Po czym odsunął się na kilka milimetrów, spoglądając w jej oczy. Błyszczały. Pochylił się znowu i ponownie, delikatnie ją pocałował. Odczuł ulgę, kiedy odwzajemniła pieszczotę.
            Rose czuła jak serce tłucze się jej w klatce piersiowej. Przybliżyła się i pogłębiła pocałunek. Czuła jak dłońmi wędruje po jej plecach, w górę i w dół. Za którymś razem jego palce zatrzymały się na krawędzi bluzki i tam już pozostały. Stali pod wodospadem, przemoczeni do suchej nitki i oddawali się chwili zapomnienia. Nie liczyło się to, kim byli dla siebie i świata, bo tam, w tamtej jaskini świat przestał istnieć.

*

            - Jesteście pewni? – zapytała profesor Haisting, spoglądając na przestraszoną Lily i zdenerwowanego Jamesa, którzy zjawili się w jej gabinecie przed pięcioma minutami. Młodsza siostra Pottera pokiwała gorliwie głową.
            - Musimy coś zrobić – powiedział James.
            - Przykro mi, ale nie wiem jak. Nie znam tych tuneli – odparła nauczycielka, siadając na swoim fotelu i przyglądając się uczniom.
            - A kto zna? – spytała Lily, podchodząc bliżej i kładąc dłonie na biurku.
            - Pani dyrektor.
            - Więc pójdziemy do… - zaczął James.
            - Obawiam się, że pani dyrektor wróci dopiero jutro wieczorem. Wyjechała w ważnych sprawach…
            - Więc proszę wysłać do niej sowę! – zawołała bezradnie Lily. – Tu chodzi o dwójkę uczniów! A jeżeli potrzebują pomocy?
            - Przykro mi. Mogę zawiadomić panią dyrektor, ale nie wiem, kiedy będzie mogła wrócić. - Lily spojrzała na brata, przestępując z nogi na nogę. Widząc jej niepewność, kobieta westchnęła i dodała: - Moglibyście zapytać profesora Binnsa. Może coś wie.
            - Dziękujemy – powiedział James i, nie chcąc tracić czasu, pociągnął siostrę za rękę i wyprowadził z gabinetu nauczycielki.

*

            Damian leżał na swoim łóżku, czytając książkę. Był w pokoju sam, więc to była idealna okazja na lekturę. Właśnie główny bohater miał pokonać stado smoków, kiedy jego wzrok przykuło czerwone, pulsujące światełko. Niechętnie oderwał oczy od kartek i spojrzał na biurko, na którym leżała kostka Rubika, należąca do Scorpiusa. Zmarszczył brwi, dostrzegając, że czerwona ściana zabawki, ułożona poprawnie, błyszczała tym światłem. Zdziwiony odłożył książkę i podszedł do biurka, nachylając się i obserwując kostkę z bliska. Pulsowała na czerwono, co całkiem przypadkiem nasunęło Zabiniemu na myśl bijące serce, pompujące krew.
            - Chyba nie jesteś do końca mugolska – powiedział cicho, spoglądając na pozostałe ścianki. Tylko czerwona była ułożona i tylko ona świeciła. Zastanowił się chwilę, wzdychając. Nie wiedząc, co z tym zrobić, wrócił na łóżko i sięgnął po książkę. Jeszcze chwilę obserwował łamigłówkę, po czym wrócił do lektury.

*

            Odsunęła się od niego, kiedy przez podświadomość przedostała się myśl o tym, że muszą się wydostać z tej jaskini. Nie spojrzała mu w oczy, bojąc się tego, co mogłaby w nich zobaczyć. Nie chciała widzieć jego rozbawienia, ironicznego uśmiechu. Była pewna, że zacznie się z niej naśmiewać i nigdy nie zapomni jej tej chwili słabości.
            - Powinniśmy iść – powiedziała cicho, wymijając go i wychodząc z wody. Obejrzał się za nią, obserwując jak staje na brzegu i przeczesuje mokre włosy palcami. Uśmiechnął się pod nosem, ale pierwszy raz od bardzo dawna nie był to uśmiech drwiący. Czując dziwny spokój, ruszył za nią, uważając, aby nie wdepnąć w guano. Wystarczyło mu, że był cały mokry, nie potrzebował jeszcze się brudzić. Stanął obok niej, spoglądając na jej lewy profil. Wpatrywała się w strop, jakby dostrzegła tam coś istotnego. Idąc za jej przykładem, uniósł wzrok. Chwilę zajęło mu odnalezienie tego, na co patrzyła, ale w końcu mu się udało.
            - Czy to jest…
            - Tak – przerwała mu, podchodząc bliżej i stając tuż pod dziurą w stropie. Widać przez nią było szare niebo, co świadczyło o upływie czasu. Choć wcale na to nie wyglądało, musieli spędzić w tym miejscu kilka godzin. – Użyję ascendio – powiedziała niepewnie. Spojrzał na nią zaskoczony.
            - Musisz stanąć idealnie pod tą dziurą, inaczej roztrzaskasz się o skały – zaoponował. – Może lepiej poszukajmy innego wyjścia.
            - Nie. Chcę już stąd wyjść – powiedziała hardo. Ustawiła się, jak jej się wydawało, w linii prostej do otworu w stropie i uniosła wysoko różdżkę. Tylko przelotnie spojrzała na Malfoya. Nie wydawał się być zadowolony z tego pomysłu, ale najwyraźniej nie chciał nic więcej mówić. – Ascendio 2.
            Musiał się powstrzymać, żeby jej nie złapać, kiedy różdżka Weasley pociągnęła ją w górę. Nie wiedział dlaczego, ale poczuł chwilowy ścisk żołądka, kiedy patrzył jak szybuje w górę. Wszystko jednak minęło, kiedy Gryfonka trafiła idealnie w otwór i wyskoczyła na powierzchnię. Odetchnął cicho i postanowił iść za jej przykładem. Stanął pod dziurą i wyciągnął w górę swoją różdżkę. Już po chwili wylądował na trawie, stając na wyprostowanych nogach. Rozejrzał się, dostrzegając czekającą obok Weasley. Patrzyła na zamek, wznoszący się w oddali. Stali na skraju Zakazanego Lasu, a dziura, z której wylecieli, ukryta była wśród krzaków i kamieni. Zajrzał do środka, dostrzegając ciemność jaskini. Wziął głęboki oddech i ruszył w stronę szkoły. Zrobił może trzy kroki, kiedy poczuł tępy ból głowy. Znowu rozbolało go to miejsce z tyłu, w które uderzył się, spadając. Nic jednak nie powiedział. Nawet nie zdążył, gdyż pociemniało mu przed oczami i po prostu zemdlał.

*

            - Rose! – wykrzyknęła Lily. Weasley podniosła głowę, przypatrując się kuzynce, która wraz z Jamesem i profesorem Binnsem zbiegała ze schodów. Ruda uśmiechnęła się na ich widok, opierając się ze zmęczenia o ścianę. – Nic ci nie jest? – zapytała, podbiegając do niej.
            - Nie – odpowiedziała spokojnie.
            - Mieliśmy właśnie otworzyć przejście na trzecim piętrze – powiedział James. – Profesor Binns jako jedyny cokolwiek wie o tych tunelach – dodał, na co duch wypiął dumnie pierś.
            - Te korytarze to naturalna forma, powstały jeszcze przed wybudowaniem zamku na skutek… - zaczął profesor, ale Rose przerwała mu łagodnie, nie chcąc pozwolić, aby rozgadał się na dobre. Chciała wrócić do dormitorium i odpocząć.
            - E, tunel na trzecim piętrze jest zasypany – powiedziała. Lily zmarszczyła czoło.
            - Więc… Byłaś tam?
            - Jesteś mokra – zauważył James. – I jestem pewien, że miałaś na sobie szatę… - dodał, mrużąc powieki. Weasley uśmiechnęła się tylko i wyminęła ich, wchodząc po schodach.
            - Ale jak? – zawołała Lily. Rose uniosła tylko dłoń i pomachała im. Była zmęczona. Zostali sami na schodach, a profesor Binns, dostrzegając swoją szansę, zaczął ponownie:
            - Powstały jeszcze przed wybudowaniem zamku, w skutek drążącej skały wody…
            James i Lily westchnęli tylko.

*

            Perspektywa Scorpiusa

            Obudziłem się w Skrzydle Szpitalnym, otoczony ciemnością i zapachem medykamentów. Uniosłem się na łokciach, czując pulsujący ból z tyłu głowy. Skrzywiłem się i rozejrzałem po pustej sali. Tylko jedno łóżko było zajęte, to, na którym leżałem ja. Odgarnąłem prześcieradło, którym byłem przykryty i usiadłem, spuszczając nogi na zimną posadzkę. Z kantorka, w którym zazwyczaj siedziała pielęgniarka, dochodziło nikłe światło i ciche dźwięki muzyki. Nowa musiała załatwić sobie jakieś radio, bo za czasów pani Pomfrey w tym pomieszczeniu było cicho jak na cmentarzu. Spojrzałem na piżamę w paski, w którą ktoś mnie przebrał i natychmiast zapragnąłem wrócić do dormitorium. Powoli wstałem i odczekałem chwilę, spodziewając się zawrotów głowy. Nic jednak się nie wydarzyło, więc pewniej ruszyłem w stronę gabinetu pielęgniarki. Stanąłem w drzwiach i chrząknąłem, obserwując jak gruba kobieta obraca się na krześle w moją stronę. Mebel aż zaskrzypiał.
            - Och, już nie śpisz, kochanieńki? – zapytała, odkładając jakieś papierki na biurko. Kochanieńki? – To dobrze. Gdybyś się sam nie obudził, musiałabym cię wysłać do Munga. Biedactwo, mocno uderzyłeś się w głowę.
            - Chcę wrócić do dormitorium – powiedziałem, opierając się o drzwi.
            - Dzisiaj to wykluczone. Miałeś lekkie wstrząśnienie mózgu. Dzięki Merlinowi, że nie stało się nic gorszego. Rose mówiła, że ostatnio sporo się wydarzyło. Masz szczęście, że cię tu przyniosła zaraz po tym jak zemdlałeś – mówiła. Stałem tam i patrzyłem na nią z niedowierzaniem. Nie byłem pewny jak to możliwe, aby wyrzucić z siebie tyle słów na jednym oddechu. Jednak po chwili przestałem się nad tym zastanawiać, ponieważ moją uwagę przykuło imię, które wypowiedziała.
            - Rose? Weasley? – zapytałem, przyglądając się jej.
            - Tak. Złapała cię nim upadłeś, gdyby tego nie zrobiła mógłbyś doznać poważnych uszkodzeń – odparła. – Przetransportowała cię tu za pomocą wingardium leviosa. Biedactwo, sama wyglądała, jakby zmierzyła się z całą hordą smoków. Nie miała jednak żadnych urazów, więc pozwoliłam jej wrócić do pokoju.
            Zastanowiłem się chwilę nad tym, co powiedziała. Mimowolnie przypomniała mi się sytuacja, kiedy Weasley skręciła kostkę na nocnym obchodzie. Zostawiłem ją wtedy na skraju Zakazanego Lasu i wróciłem do zamku. Nie pomogłem jej. Właściwie nie pamiętam, żebym kiedykolwiek jej pomógł. A ona mimo to zatroszczyła się o mnie i przyniosła tutaj. Coś we mnie drgnęło, ściskając żołądek.
            - No, ale koniec tego dobrego. Wracaj do łóżka. Dam ci coś na zawroty głowy, póki jesteś przytomny – powiedziała pielęgniarka. Wstała z krzesła, które znów zaskrzypiało złowieszczo i wyganiała mnie, klepiąc po plecach. Odwróciłem się i wyszedłem z kantorka, podchodząc do łóżka i siadając na jego skraju. Wciąż coś ściskało mnie w dołku, kiedy myślałem o Weasley i o tym, że w ciągu ostatnich kilku godzin martwiła się o mnie częściej niż ktokolwiek inny. To ona nie chciała, żebyśmy płynęli, kiedy zobaczyła krew na moim kołnierzu, czekała na mnie na brzegu i nawrzeszczała za to, że nie powiedziałem o bólu głowy. I to ona przyniosła mnie do Skrzydła Szpitalnego. Poczułem się źle. Gdzieś w głowie tłukła mi się jednak myśl: wyrzuty sumienia.
            Kobieta podała mi jakieś naczynie, z którego unosił się nieprzyjemny zapach spalonego tłuszczu. Skrzywiłem się i zajrzałem do środka, oglądając wywar, który konsystencją i kolorem przypominał błoto. Niepewnie przystawiłem szklankę do ust i wypiłem jeden łyk. Nie dałbym rady wypić więcej nawet gdybym bardzo chciał, dlatego oddałem naczynie.
            - Będę siedzieć w gabinecie – powiedziała, zabierając szklankę. Zdziwiło mnie to, że nie kazała mi wypić tego świństwa do końca. – Postaraj się nie zasypiać przez jakiś czas – dodała, odchodząc. Położyłem się, kładąc sobie rękę pod głowę. Wpatrywałem się w sufit tak długo, aż przed oczami pojawiły mi się ciemne plamki.
            Przypominałem sobie powoli całe popołudnie i wieczór. Jak zwykle nie posłuchałem Weasley, przez co wylądowaliśmy w jakiejś jaskini, kilka metrów pod ziemią. Weasley miała rację, mówiąc, że to moja wina. Przecież to ja wcisnąłem nie ten kamień. Jak mogłem się pomylić? Przecież wiem, że na tamtym piętrze jest kamień-pułapka. Ale Weasley też nie musiała rozwalać tunelu.
            - Och, zamknij się wreszcie – powiedziałem na głos, przykrywając twarz poduszką. Miałem już dość ciągłego rozmyślania o Weasley. Weasley to, Weasley tamto… Co się ze mną dzieje? Od kiedy interesuje mnie Weasley? Nie, stop! Ona mnie nie interesuje!
            Ale mimo wszystko, widząc ją mokrą, wynurzającą się z jeziora, nie mogłem się powstrzymać, żeby na nią nie patrzeć. Dopiero wtedy tak naprawdę zauważyłem, że Weasley nie jest już tą małą chłopczycą, która w pierwszej klasie rzuciła się na mnie z pięściami, bo nazwałem ją płaską deską. A najciekawsze i jednocześnie niewinne było to, że ona sama chyba nie zdawała sobie z tego sprawy. Kiedy stała tam cała mokra, wyciskając z włosów wodę, z przyklejoną do ciała koszulą, wyglądała jak obiekt męskich fantazji o niegrzecznych uczennicach. Serio, trochę o tym wiem.
            Zsunąłem poduszkę z twarzy na brzuch, rozglądając się po ciemnym pomieszczeniu. Tylko światło księżyca oświetlało łóżka po drugiej stronie pokoju. Westchnąłem, przypominając sobie sytuację przy wodospadzie. Wciąż nie byłem do końca pewny, czy sobie tego nie wyobraziłem, jednak stwierdziłem, że nie mam aż takich możliwości, aby wyobrazić sobie dotyk i smak jej ust. Zamknąłem oczy i w chwilę potem zasnąłem, wbrew zaleceniom pielęgniarki, uspokojony wspomnieniem pocałunku.

*

            Perspektywa Rose

            Nie mogłam usnąć, mimo że byłam zmęczona. Siedziałam na szerokim parapecie przy oknie w naszym dormitorium i wpatrywałam się w księżyc, widoczny na niebie. Słyszałam miarowe oddechy koleżanek. Nicole jak zwykle rozwaliła się na całym łóżku i mało brakowało, a spadłaby na podłogę. Dakota owinęła się kołdrą jak naleśnik, podobnie zresztą jak Pamela, a Shila leżała spokojnie na boku. Tylko Snowy dotrzymywał mi towarzystwa, leżąc na moich kolanach i mrucząc cicho z zadowolenia. Choć też już przysypiał.
            - Rose? – Usłyszałam z boku. Odwróciłam się i przyglądałam chwilę Shili, która podniosła się na łokciu i spoglądała na mnie malutkimi, w połowie zamkniętymi oczami. – Dlaczego nie śpisz? – spytała, przecierając dłonią twarz. – Już późno…
            - Nie mogę spać – odszepnęłam, drapiąc kota za uchem. – Połóż się – dodałam do przyjaciółki, ale wcale mnie nie słuchała. Odgarnęła kołdrę, usiadła i chwyciła szklankę z wodą, stojącą na nocnym stoliku. Pociągnęła zdrowy łyk i spojrzała na mnie trochę przytomniej.
            - Co jest? – zapytała, wstając i ostrożnie podchodząc do mnie. Usiadła obok i pogłaskała nieco brutalnie persa, który gwałtownie podniósł głowę. Spojrzałam na nią i zastanowiłam się chwilę. W końcu postanowiłam, że powiem jej, co mi leżało na sercu.
            - Całowałam się z Malfoyem – powiedziałam cicho. Spojrzała na mnie, mrużąc oczy. Uśmiechnęła się tylko sennie, jakby nie do końca zrozumiała, co powiedziałam. Zaraz jednak otworzyła szeroko oczy.
            - Zaraz… co? Całowałaś się z Mal…
            - Ciiicho! – położyłam jej palec na ustach, bo niemal krzyczała. Rozejrzałam się po pokoju, ale żadna z dziewczyn się nie obudziła.
            -… foyem? – dodała szeptem, całkiem przytomna. Snowy poruszył się niespokojnie na moich kolanach, po czym usiadł i popatrzył na mnie. Nie zwróciłam na niego większej uwagi, skupiając się na przyjaciółce. – I jak całuje? – spytała, poruszając zabawnie brwią. Otworzyłam oczy ze zdumienia.
            - Ja ci mówię, że zrobiłam największą głupotę w całym moim życiu, a ciebie interesuje tylko, jak całuje? – zapytałam z niedowierzaniem.
            - Oj, daj spokój. Co się stało to się nie odstanie, a tą informacją chyba możesz się podzielić, nie? – Chwyciła kota pod łapki i podniosła go. – Widzisz, nawet jego to interesuje – dodała. Faktycznie coś w tym było. Snowy przyglądał mi się dziwnie ludzkim wzrokiem, jakby naprawdę był zainteresowany. Spojrzałam na nią niepewnie.
            - E… dobrze?
            - No weź… To Malfoy, mam uwierzyć, że łapie się tylko na „zadowalający”? – spytała, unosząc do góry brew. - Gdyby było tak źle, nie rozmyślałabyś teraz nad tym
            Zastanowiłam się nad jej słowami. Nie wiedziałam czy miała rację. Spuściłam wzrok i spojrzałam za okno, przypominając sobie, jak nie mogłam oderwać od niego oczu. Jak kusiło mnie, żeby dotknąć jego twarzy, jak bardzo chciałam go pocałować.
            - Podobało ci się, prawda? – spytała cicho Shila, głaszcząc kota, który znów zaczął mruczeć. – Podobało ci się i tego się boisz. Uważasz, że to nie powinno się nawet wydarzyć, a skoro już się stało, to nie powinno ci się podobać – dodała pewnym siebie tonem. Westchnęłam i kiwnęłam głową. Uśmiechnęła się tylko. – To jak było?
            Spojrzałam na nią, uśmiechając się lekko. Gdybym rozmawiała z kimś innym, na pewno bym się zaczerwieniła. Wyjrzałam przez okno, spoglądając krótko na księżyc i znów zerknęłam na przyjaciółkę, przypominając sobie jego hipnotyzujące spojrzenie.
            - Jakby zatrzymał się czas.
            Shila nic nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się jedynie, wciąż głaszcząc trzymanego w ramionach persa, który nagle zamruczał głośniej.
            Zdobyłam się na lekki uśmiech i podkuliłam nogi, opierając brodę o kolana. Znów wpatrzyłam się w widok za oknem. Drzewa w Zakazanym Lesie poruszały się wraz z wiatrem, księżyc oświetlał taflę jeziora, a gwiazdy migały wesoło. Zastanowiłam się chwilę, co robił Malfoy? Czy pielęgniarka wypuściła go ze Skrzydła Szpitalnego? Kiedy zemdlał na błoniach naprawdę się wystraszyłam. Tak nagle pobladł i upadł. A mówiłam mu, że powinien uważać!
            - Byliśmy w jaskini, cali mokrzy. Staliśmy pod wodospadem. Nie wiem co się stało, ale po prostu… - zaczęłam, nie wiedząc jak skończyć. Ishihara patrzyła na mnie zainteresowana. – To głupie, ale chciałam go dotknąć. Wiesz, ma takie niesamowite oczy. Och, Merlinie, co ja wygaduję… - zawołałam bezsilnie, chowając twarz w dłoniach. Nicole chrapnęła głośno i odwróciła się na brzuch. Spojrzałam na przyjaciółkę, która uśmiechała się delikatnie. – Mam wyrzuty sumienia – dodałam szeptem.
            - Dlaczego? Przecież nie zrobiłaś nic złego.
            - Ale ja go nawet nie lubię – szepnęłam pewnym siebie głosem.
            - Chyba jednak troszeczkę lubisz – mruknęła Shila, pokazując palcami niewielki odstęp. – Tylko troszeczkę… - Wiedziałam, że się ze mną droczy, oczy aż jej świeciły z rozbawienia.
            - Och, przymknij się – mruknęłam. Shila wstała i stanęła obok mnie, trzymając kota pod pachą. Położyła mi dłoń na ramieniu i nachyliła się.
            - Może i go nie lubisz, ale z Benem nie zatrzymywałaś czasu – powiedziała mi na ucho. Zaśmiałam się i kopnęłam ją lekko w tyłek. Puściła mi oczko i wróciła do łóżka, a Snowy ułożył się na poduszce obok niej, dziwnie zadowolony.
            Spojrzałam jeszcze raz na obraz za oknem i westchnęłam. Co się ze mną działo? I co działo się z Malfoyem? Dlaczego to zrobił?
           
            I po cholerę zawracam sobie głowię? To nic nie znaczyło. Na Merlina, przecież to Malfoy! Po prostu… stało się i już. Nie ma co biadolić nad rozlanym mlekiem…
            Malfoy pewnie to wykorzysta. Kretyn! Jeżeli piśnie o tym komuś chociaż słowo to go zabiję. Powieszę, utopię, poćwiartuję, zakopię, odkopię i jeszcze raz utopię dla pewności!
            Ale był taki delikatny…
            Agr! Zamknij się, Weasley.


1 Confringo - Wymowa: "Konfringo". Opis: powoduje eksplozję danego obiektu. / Wikipedia
2 Ascendio - Wymowa: "Ascendjo". Opis: pociąga różdżkę w górę z ogromną siłą, prawdopodobnie także w inne strony. / Wikipedia

I tak… dla tych, którzy nie znają się za bardzo na strukturze jaskiń: strop – sufit, spąg – podłoga. A to są stalaktyt, stalagmit oraz stalagnat. A gdyby ktoś zapomniał: profesor Binns jest duchem.

__

Jestem zadowolona z tego rozdziału. Naprawdę mi się podoba i uważam, że zasługuje na „powyżej oczekiwań”. A ja nie często mówię takie rzeczy, nie uważacie? No.
Muzyka jest przykładowa, wcale jej słuchać nie musicie. Po prostu ja jej słucham przy pisaniu tych konkretnych fragmentów,
Mam nadzieję, że Wam się podobało. Wiem, że niektórzy czekali na ten moment od bardzo dawna.
Ja osobiście najbardziej lubię moment, gdzie Rose wychodzi z wody. Wyobrażacie to sobie, jakby to wyglądało w filmie, w spowolnionym tempie? Haha, cudownie! :)
Napisałam też dwie perspektywy, bo dawno nie było :) A co się będę, nie?

Tak więc pozdrawiam i do następnego.

3 września 2012

37. Moment zniszczenia


Dla tych, co dziś zaczęli nowy rok szkolny.

            Willow stała za regałem w bibliotece, trzymając dłonie na jednej z półek. Między książkami i deską znajdowała się niewielka przestrzeń, z której widok rozpościerał się na tę część czytelni, w której siedziała Shila. Azjatka, pochylona nad kolejnym trudnym wypracowaniem, nie zwracała uwagi na ludzi krzątających się dookoła. Nie zauważyła też Willow, która obserwowała ją ze swojego ukrycia. Przestąpiła z nogi na nogę, śledząc drogę jaką pokonała dłoń Ishihary, aby założyć za ucho kosmyk włosów. Westchnęła i obróciła się plecami, opierając się o półkę. Rozejrzała się dookoła, uśmiechając się delikatnie. Wzięła głęboki wdech i wyszła zza regału, kierując się w stronę koleżanki, raźnym, sprężystym krokiem.
            - Hej, co robisz? – zapytała, siadając na krześle obok i, opierając się o blat, zerknęła na pergamin, w połowie zapisany drobnymi, koślawymi literkami. Shila nigdy nie była zadowolona ze swojego charakteru pisma, wiele razy próbowała je zmienić, ale w końcu się poddała, kiedy po kolejnej próbie znów musiała robić szybkie notatki na lekcjach.
            - Próbuję ogarnąć obronę przed czarną magią – powiedziała, przerzucając kartki jakiejś opasłej księgi. Willow uniosła do góry brew i od niechcenia spojrzała na torbę Gryfonki, leżącą obok nogi krzesła. Była otwarta, przez co kilka rzeczy się z niej wysypało. Krukonka zauważyła niebieską kopertę, wystającą spomiędzy książek i pergaminów.
            - Co to? – spytała, schylając się i pakując rozrzucone rzeczy, przy okazji wyjmując kopertę. Shila spojrzała na nią przelotnie, marszcząc brwi. Wyrwała jej lekko list z ręki, obracając go w dłoni. Zerknęła na Willow, robiąc z ust dzióbek. W końcu jednak podała jej kopertę.
            - Mój prześladowca – powiedziała.
            - Tajemniczy wielbiciel? – zapytała Krukonka, wyjmując z koperty niebieski kartonik. Przebiegła wzrokiem po linijkach tekstu i uśmiechnęła się. – Dlaczego zaraz prześladowca? Romeo i Julia, to chyba romantyczne…
            - Rose twierdzi, że nienormalne – powiedziała Shila, zatrzaskując księgę. Zrobiła dziwną minę, marszcząc brwi i ściskając usta w wąską linię. – Uważa, że to jakiś psychol, bo Romeo i Julia popełnili samobójstwo.
            Willow uniosła do góry brew, chowając kartonik z powrotem. Oddała list, opierając się łokciem o stół. Wzruszyła ramieniem, wznosząc wzrok.
            - Ja tam nie wiem.
            - Ja też nie – mruknęła Gryfonka, zabierając kopertę. – Ale faktem jest, że nie mam pojęcia kto to wysyła. Nie mogę nawet zapytać listownie, bo sowa zaraz odlatuje. Zwykły tchórz – powiedziała, chowając list do torby.
            Przez chwilę panowało milczenie, w czasie którym Willow rozglądała się po bibliotece, a Shila przyglądała się jej. Jej spojrzenie niespodziewanie zatrzymało się na herbie Ravenclawu, widniejącym na piersi szatynki.
            – Chwila moment. – Wyprostowała się i wskazała palcem na herb. – To jest to!
            - Co? – zapytała Willow, obserwując ją z szeroko otwartymi oczami.
            - Ravenclaw! Że też wcześniej na to nie wpadłam. – Shila schyliła się, grzebiąc w torbie, którą przed chwilą odłożyła. – Jest niebieski. To barwa Krukonów, prawda? – zapytała, podnosząc się tak entuzjastycznie, że uderzyła głową w spód stolika. Trzymała w dłoni kartonik z listem.
            - Tak – odparła zaskoczona szatynka.
            - Więc ktokolwiek je wysyła jest z twojego domu – zakończyła uradowana Gryfonka. Uśmiechnęła się szeroko. – Musisz mi pomóc go znaleźć.
            - Ło! Weź na wstrzymanie – powiedziała Willow, unosząc do góry obie dłonie, jakby chciała zatrzymać ją przed atakiem. – Nie masz pewności, że ten ktoś jest z Ravenclawu. Niebieski to popularny kolor, wiele osób go lubi.
            - Willow… to Hogwart. Tutaj nic nie dzieje się bez przyczyny – powiedziała Shila takim tonem, jakby tłumaczyła dziecku, że dwa plus dwa nie może równać się inaczej jak tylko cztery. – Pomożesz mi? Możesz popytać znajomych, może coś wiedzą. Jeżeli jest z Ravenclawu to mamy szczęście, a jeśli nie, to i tak nic nie tracisz.
            Willow spojrzała na nią, wciąż zaskoczona przedstawionym pomysłem. W końcu jednak uśmiechnęła się i oparła luźno na krześle.
            - A co mi tam.
            - Jupi! – zawołała Shila, za co została upomniana przez bibliotekarkę.

*

            Pokój Wspólny tonął w mroku. Jeszcze tylko jedna samotna świeczka, dopalając się, dawała tyle światła, aby oświetlić kawałek blatu i kilka niebieskich kartek. Ciszę przerywało chrobotanie gęsiego pióra sunącego po bileciku. Blady cień skrywał twarz osoby piszącej. Siedziała lekko się pochylając, palcami przytrzymywała karteczkę, aby się nie przemieszczała.
Dłoń na chwilę się zatrzymała, a końcówka pióra zawisła nad błękitnym kartonikiem. Wystarczyła sekunda nieuwagi i kropla atramentu roztrzaskała się na zgrabnych literkach.
- Szlag – mruknęła postać, podnosząc karteczkę i przyglądając jej się. Po chwili przesunęła ją nad migoczący ogień i patrzyła jak płonie. Przez pokój potoczyło się ciche westchnienie, a po chwili szum przewracanych kartek.
- Czy ty nigdy nie śpisz? – zapytał jakiś chłopak. Stał na środku ubrany w satynową, męską piżamę. Miał rozczochrane włosy i na wpół zamknięte oczy. Trzymał coś w ręce, ale w mroku nie można było dostrzec, co takiego.
- Zaraz się położę.
Chłopak wzruszył ramionami i ruszył w kierunku męskich dormitoriów. Ciche kliknięcie zamka w drzwiach zagłuszyło chrobotanie pióra po niebieskim kartoniku.

*

- Czy ty nigdy nie śpisz? – spytał Albus, spoglądając na swoją kuzynkę, która stanęła przed nimi delikatnie pochylona, z lekko otwartymi ustami i ciemnymi workami pod oczami. Mimowolnie wyobraził sobie ją w roli zombiaka powłóczącego nogami i krzyczącego coś o smacznych mózgach. Wzdrygnął się.
- Wyglądasz gównianie – powiedział Hugo, tylko przelotnie na nią patrząc. Zajęty był bowiem smarowaniem chleba. Rose posłała mu mordercze spojrzenie, po czym klapnęła na ławkę.
- Dziękuję, braciszku. Od razu lepiej się czuję – burknęła, kładąc swoją torbę na kolanach i zaglądając do środka. – Rozumiem, że to nie jest ci potrzebne? – spytała, spoglądając na brata i wyjmując z torby pergamin, zapisany wąskimi literkami, stylizowanymi na charakter pisma młodszego Weasleya. Hugo otworzył szerzej oczy i sięgnął po wypracowanie, ale Rose uśmiechnęła się tylko wrednie i odsunęła dłoń. – A jednak…
- Dobra, przepraszam – powiedział. – Potrzebuję tego.
- Wiem, dlatego mam zamiar wykorzystać moją przewagę – odparła, zadziornie unosząc podbródek. Hugo naburmuszył się, opuszczając ramiona i krzyżując ręce na piersi. Pokręcił nosem, spojrzał na siostrę, przesunął talerzyk, zerknął na kuzyna, aż w końcu w geście kapitulacji uniósł dłonie.
- Okej, niech będzie.
Ruda uśmiechnęła się szeroko, a Albus ponownie mimowolnie wzdrygnął się na myśl o zombie i ich ciągotach do mózgów.
- Co straciłam? – zapytała Shila, dosiadając się. Wyglądała rześko i radośnie, z wesołym uśmiechem na ustach, delikatnym makijażem na oczach i czerwonej apaszce na szyi zamiast standardowego krawatu.
- Właśnie żądam zapłaty od mojego ukochanego braciszka za napisanie jego wypracowania – odparła Rose, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Boże. Wyglądasz gównianie – powiedziała Shila, spoglądając na przyjaciółkę. Weasley przestała się uśmiechać i przeniosła spojrzenie na Hugona.
- Chcę paczkę miętusów świstusów i fasolek wszystkich smaków – burknęła, podając mu pergamin. Po chwili wyjęła z torby jeszcze jeden plik kartek i wręczyła je Albusowi. Przełknął kęs kanapki i sięgnął w jej stronę.
- Ej, dlaczego od niego niczego nie chcesz?! – zawołał niezadowolony Hugo.
- Milcz, albo następnym razem sam będziesz zarywał noc – warknęła, wlewając do kielicha soku dyniowego aż po sam brzeg. Albus spojrzał na kuzyna i pokiwał zabawnie brwiami, żując kawałek sera. Hugo naburmuszył się, zaglądając w swój talerz.
- Sowia poczta! – wykrzyknął ktoś przy ich stole. Rose sięgnęła do kieszeni, wyjmując drobniaki dla sowy z gazetą, która usiadła w chwilę później obok niej. Weasley wrzuciła pieniądze do sakiewki i odebrała Proroka Codziennego.
            Nie spodziewali się wielkiej, czarnej sowy, która wylądowała po środku stołu, rzucając niebieską kopertę w stronę Azjatki. Nim jednak ktokolwiek się odezwał, ptaszysko poderwało się do lotu, zrzucając przy okazji serwetki. Rose spojrzała na przyjaciółkę ponad kielichem. Shila nie wydawała się zadowolona.
            - Już mnie to irytuje – powiedziała cicho, trzymając list w dłoni.
            - To nie czytaj – stwierdziła Ruda, wzruszając ramionami.
            Shila jednak rozerwała kopertę i przeleciała wzrokiem po tekście, unosząc do góry brew. Spojrzała po kolei na każdego, po czym podała kartonik Rose.

„Gdy stąpa, piękna, jakże przypomina
Gwiaździste niebo bez śladu obłoku:
Ciemność i jasność — każda z nich zaklina
W nią swój osobny czar, i jest w jej oku
To miękkie światło, które zna godzina
Nocy, gdy blaski dnia zagasną w mroku.” 1

Rose zmarszczyła brwi, jeszcze raz czytając strofę.
- To nie jest Romeo – powiedziała, obracając kartonik. Cała czwórka spojrzała po sobie. Ishihara zabrała liścik i przyjrzała się kształtnym literom. – Ciekawe skąd ta nagła zmiana… - zastanowiła się Ruda.
- Rozmawiałam o tym wczoraj z Willow… Pewnie ten, kto pisze listy, musiał nas podsłuchać. Zdaje się, że użyłam słowa „psychol” i „nienormalne” w odniesieniu do Romea i Julii.
- To znaczy, że masz prześladowcę, który wszędzie za tobą łazi – stwierdził Albus, oblizując usta. Shila zmrużyła oczy, obserwując go. Zrobiła z ust dzióbek, jakby nad czymś intensywnie się zastanawiała.
- Jak mogę zmusić go, żeby się ujawnił? – zapytała.
- Najlepiej będzie jak czymś go wkurzysz – powiedział Hugo. Shila spojrzała na niego.
- Ale jak to zrobić…
- Podrzyj list – mruknął Albus. – Tu i teraz, na oczach całej szkoły. Na pewno cię obserwuje – dodał. Rose kiwnęła głową z uznaniem.
- Nie… to musi być coś wstrząsającego… - zamyśliła się Shila. Chwilę rozglądała się po Wielkiej Sali aż jej wzrok padł na wstającego od stołu Slytherinu Jose. Zastanowiła się przez moment, po czym w jej głowie narodził się pewien pomysł. Zmarszczyła brwi, odrywając spojrzenie od chłopaka i przenosząc je na przyjaciół. Uśmiechnęła się chytrze, coraz bardziej będąc przekonaną do swojego planu zniszczenia tajemniczego wielbiciela.
- Mam pewien pomysł – powiedziała. Spojrzeli na nią zaskoczeni. – Patrzcie i podziwiajcie jak niszczę zauroczenie tego świra – dodała, wstając.
- Czekaj, gdzie idziesz? – zawołała za nią Rose, ale Ishihara nie odwróciła się. Sprężystym, raźnym krokiem ruszyła w kierunku Gonzalesa. Nie musiała nawet go wołać, od razu ją zauważył. Uśmiechnął się i przystanął, czekając aż go dogoni.
- Cześć Shila. Dawno nie… - Nie dokończył, ponieważ Gryfonka podeszła do niego, zarzuciła mu rękę na kark i przyciągnęła bliżej siebie, namiętnie całując. Stali po środku Wielkiej Sali, więc wywołali niemałe zainteresowanie. Rose upuściła z wrażenia widelec, który brzdęknął cicho, spadając na podłogę.
- O ja cię… - mruknął Albus, zastygając w bezruchu. Hugo zarechotał głośno, wskazując ich palcem. Większość uczniów zaczęła od razu plotkować, inni nie mogli wyjść z szoku, a jeszcze inni narzekali na brak manier. Jednak Shili to nie przeszkadzało. Z ulgą przyjęła odpowiedź Jose, który położył swoje dłonie na jej biodrach i pogłębił pocałunek. Ucieszyła się, kiedy Jose okazał się być w tym dobry.
- Czy ja śpię? – zapytała Rose, nawet nie interesując się widelcem. Hugo zaśmiał się i spojrzał na siostrę rozbawiony.
- To jakiś żart. – Po stronie Slytherinu również wrzało. Scorpius siedział spokojnie, wpatrzony w przyjaciela, z uniesioną brwią. Zerknął na rozbawionego Damiana, który szczerzył się w uśmiechu. Jeszcze chwila, a zacznie im bić brawa.
Shila odsunęła się powoli od Jose, spoglądając w jego brązowe oczy. Widziała w nich swoje odbicie i była niemal pewna, że jeśli zaraz czegoś nie wymyśli, obleje się rumieńcem. Uśmiechnęła się więc delikatnie.
- Cześć – powiedziała tylko w odpowiedzi na jego wcześniejsze słowa. Nie odrywając od niego wzroku wyminęła go powoli i wyszła z Wielkiej Sali. Co ty na to, świrze?
Jose obejrzał się za nią, uśmiechając się. Pokręcił głową i spojrzał na uczniów, którzy wciąż się na niego gapili. Roześmiałby się na cały głos, widząc ich miny, ale akurat podszedł do niego Malfoy. Jak zwykle uśmiechał się ironicznie. Nic jednak nie powiedział, wymijając go. Gonzales uniósł do góry brew i, obróciwszy się na pięcie, poszedł za nim.




- I jak? I co? – zapytała podekscytowana Shila, w przerwie podbiegając do Willow i chwytając ją pod ramię. Szatynka spojrzała na nią zaciekawiona. – Jak ci się podobał mój występ dzisiaj na śniadaniu? – spytała, zadowolona z siebie, poprawiając dłonią włosy.
- Interesujący – bąknęła Krukonka, mrugając szybko powiekami, jakby ta cała sytuacja tylko jej się przywidziała.
- Zauważyłaś coś później? Któryś z twoich kolegów inaczej się zachowywał? Coś podejrzanego? – dopytywała Ishihara, przypatrując się koleżance. Dziewczyna zmarszczyła czoło, uciekając wzrokiem w bok.
- Niech się zastanowię… - powiedziała, przystanąwszy. – Em… nie, chyba nic się nie działo. To znaczy to była sensacja i wszyscy o tym gadają, ale to nic nadzwyczajnego – wytłumaczyła Willow, spoglądając na Shilę. Azjatka tylko ściągnęła usta i opuściła ramiona. Poczuła zawód, bo od samego początku spodziewała się jakiejś reakcji ze strony swojego tajemniczego wielbiciela. Westchnęła jedynie i wzruszyła ramionami, uśmiechając się.
- Trudno. Któregoś dnia i tak się dowiem, kto to – stwierdziła pewnym siebie głosem, po czym ponownie chwyciła Willow pod ramię i podprowadziła pod salę, w której Krukonka miała mieć następną lekcję.

*

- Jak to się stało? – pytała Rose, dłubiąc widelcem w ziemniakach i obserwując stojących w progu Wielkiej Sali Shilę i Jose. Rozmawiali, śmiejąc się i stojąc bardzo blisko siebie. Działo się to już od tygodnia, od kiedy Ishihara pocałowała Gonzalesa na oczach całej szkoły. - Przeoczyłam coś? – mruczała dalej, ścigając brwi i dźgając sztućcem tak mocno, że z ziemniaków zostało puree.
- Rose, te ziemniaki też mają uczucia – powiedział Hugo, wskazując nożem jej zmasakrowane jedzenie. Spojrzała na niego zdezorientowana, po czym zerknęła na swój talerz i skrzywiła się. Odłożyła widelec i odsunęła od siebie zmiażdżone ziemniaki, sięgając jednocześnie po puchar z sokiem malinowym.
- Czemu cię to tak ruszyło? – spytał Albus, przełknąwszy kęs.
- Wcale mnie nie ruszyło – mruknęła, kręcąc się na ławce. Jeszcze raz spojrzała na przyjaciółkę, która właśnie w tym momencie wspięła się na palce i cmoknęła Jose, z  uśmiechem ruszając w ich stronę.
- Co tam? – spytała, siadając obok Rose. Weasley uśmiechnęła się tylko, spoglądając na brata i kuzyna. Hugo wpychał sobie właśnie do ust kawałek mięsa, a Albus obserwował rozbawiony Rose i Shilę. – Co jest? – zapytała Azjatka.
- Rose się trochę naburmuszyła, że jej nie powiedziałaś o Jose – powiedział, spuszczając wzrok na swój talerz i zajmując się jedzeniem.
- Wcale nie – zaoponowała Rose. Shila już chciała coś powiedzieć, kiedy do Rudej podszedł jakiś pierwszoklasista i wręczył jej małą, białą karteczkę. Zdziwiona wzięła liścik i przebiegła wzrokiem po jego treści. – Em… muszę iść. Porozmawiamy później – powiedziała, klepiąc Shilę po ramieniu i wstając od stołu.


- Wiem, że na pewno nie to chcieliście robić w czasie wolnym od zajęć, ale niestety zdarzył się pewien incydent – powiedziała profesor Haisting, nauczycielka opieki nad magicznymi stworzeniami. Miała surowy wyraz twarzy, z orlim nosem, wąskimi ustami i ciemnymi oczami. Wzrostem prawie dorównywała Hagridowi, który stał za nią z pochyloną głową, skubiąc skrawek koszuli. Spojrzała na niego ostro, a potem znów przeniosła spojrzenie na zgromadzonych w sali prefektów. – Mój asystent przez przypadek wypuścił z klatki ghula2, którego pożyczyłam od zaprzyjaźnionej rodziny, żeby pokazać go na zajęciach z drugoroczniakami.
            - Drugoroczniakami? – szepnął ktoś za plecami Rose. Spojrzała na nich kątem oka, po czym wróciła do słuchania nauczycielki.
            - Chciałabym, żebyście go znaleźli.
            - Ale ghule nie są niebezpieczne, nie ma powodu do paniki – powiedziała Hazel Stark, prefekt Hufflepuffu. – Za pewne zaszył się gdzieś, gdzie mu będzie wygodnie. Jestem pewna, że nikomu nie będzie przeszkadzał. Przecież to Hogwart – dodała.
            - Jak już wspominałam chcę go pokazać na zajęciach, a trudno będzie to zrobić bez niego – powiedziała profesor Haisting. – W dodatku ten okaz nie należy do mnie, o czym również mówiłam i o czym byś wiedziała, gdybyś dokładnie słuchała tego co mówię. – Hazel spuściła wzrok na podłogę, onieśmielona srogim spojrzeniem nauczycielki. – Jego właściciele chcą go z powrotem w przyszłym tygodniu. Zdaje się, że są bardzo przywiązani do swojego ghula. Rozdzielcie cię i przeszukajcie cały zamek, również wszystkie wam znane tajne przejścia.
            - Tajne przejścia to nasza specjalność – powiedział James, nachylając się do Rose. Uśmiechnęła się. Gryfoni znali większość tajemnych korytarzy i ukrytych drzwi.
            - Jak już go znajdziecie, oszołomcie go i przyprowadźcie do mnie – dodała nauczycielka, po czym wyszła z sali, obracając się na pięcie. Rose uśmiechnęła się do Jamesa i razem wyszli na korytarz.
            - Ja przeszukam korytarze na drugim piętrze – powiedział Potter.
            - To ja pójdę na trzecie – odparła Ruda, obracając się i odchodząc. Na trzecim piętrze były dwa tajne tunele, o których istnieniu wiedziała od pierwszej klasy. Raz znalazła się w jednym całkowicie przez przypadek, gdyż nieświadomie oparła się o kamień, który otwierał przejście. Drugi poznała dzięki bratu i kuzynom.

            Rose wyszła z korytarza, wyplątując z włosów pajęczynę, w którą weszła przez przypadek. Cicho marudząc pod nosem oparła się o ścianę. Wcale nie uśmiechało jej się chodzenie po zamku w poszukiwaniu jakiegoś ghula. Gdyby to było jakieś niebezpieczne zwierzę, a jego szukanie przyprawiałoby ją o dreszczyk emocji, może podeszłaby do tej sprawy inaczej. Jednak na poszukiwanie nudnego ghula, któremu pewnie wszystko jedno gdzie śpi, i którego jedynym groźnym zachowaniem było rzucanie w ludzi znalezionymi rzeczami, jakoś nie potrafiła wykrzesać energii.  Słysząc czyjeś kroki, z wolna podniosła wzrok, dostrzegając zbliżającego się Malfoya. Nie odezwał się do niej i nie spojrzał na nią, jakby wcale jej tam nie było. Podszedł do ściany i zaczął ją oglądać.
            - Co ty robisz? – zapytała szczerze zaciekawiona, rozczesując włosy palcami.
            - Szukam kamienia, który otwierał tunel – odpowiedział spokojnie, nadal wpatrując się w ścianę. Weasley wydawało się, że dopowiedział pod nosem coś w stylu: „Nigdy nie pamiętam, który to”.
            - Już sprawdzałam na tym piętrze. Nie ma go tutaj.
            - Sam to sprawdzę – burknął i wyciągnął dłoń, chcąc otworzyć przejście. Rose otworzyła szeroko oczy i ruszyła w jego stronę.
- Nie! – zawołała, wyciągając rękę, żeby go powstrzymać, jednak było już za późno. Ślizgon wcisnął owalny kamień, a wtedy podłoga pod ich stopami zatrzęsła się. Malfoy faktycznie otworzył drzwi, jednak nie te, o które mu chodziło. Posadzka rozstąpiła się i oboje z głośnym wrzaskiem wpadli do wąskiego tunelu, ułożonego pod skosem i bardzo śliskiego.


1 George Gordon Byron – Gdy stąpa, piękna fragment
2 Ghul (ang. Ghoul) – zamieszkują zazwyczaj strychy lub stodoły czarodziejów. Często zawodzą lub pojękują, nie są jednak niebezpieczne i najwyżej mogą nawarczeć na człowieka lub czymś w niego rzucić. Ghule są brzydkie i głupie, jednak jako nieszkodliwe, służą czasem jako domowe zwierzątko. / Wikipedia

~~

Jestem zrozpaczona! Ten rozdział wyglądał całkowicie inaczej w mojej głowie. Było pełno wspaniałych opisów, zabawne dialogi i w ogóle! A to co? Jakiś popromienny mutant! Nie wiem, chyba straciłam swój dar. Gdzie są moje opisy?!
Miałam pociągnąć sytuację ze Scorpem i Rose, ale postanowiłam, że trochę Was powkurzam. A co! I obiecuję, że następna notka będzie… lepsza. O wiele. Po prostu chyba się pochlastam, jeśli mi nie wyjdzie. Więc lepiej, żeby wyszło. Nie chcę się chlastać.
Przepraszam za tego mutanta. I za błędy.
Pozdrawiam. 

[EDIT]
I jak się podoba nowy look? 
Sama robiłam xD Jestem z siebie duuuuumna :)