11 października 2015

61. Perpetuum mobile

Snowy przeciągnął się leniwie na poduszce swojej pani i jednym okiem łypnął na Rose Weasley, która właśnie szykowała się do wyjścia na lekcje. Siedziała na swoim łóżku, zwrócona twarzą do okna, i pędzelkiem pudrowała twarz, patrząc w lusterko, które trzymała w dłoni. Od kilku dni nie spała za dobrze; Snowy często dawał się nabrać i rzucał się na jej nogi, kiedy niespodziewanie wstawała w nocy z łóżka. Miał jej to za złe, dlatego nie pozwalał jej się głaskać.
Patrzył na nią, jak maskuje ciemne sińce pod oczami i jak reguluje pudrem koloryt skóry. Wyglądała sztucznie i tak śmiesznie pachniała, kompletnie jak nie Rose Weasley, którą znał i lubił.
Do pokoju weszła jego pani, więc wykorzystał okazję i czmychnął za drzwi, nim te zdążyły się zamknąć. Zręcznie ominął też dłonie Shili, kiedy próbowała go złapać. A gdy znalazł się już na schodach, zszedł na dół do Pokoju Wspólnego Gryfonów i rozejrzał się.
Albus Potter siedział na kanapie w otoczeniu dziewczyn, których Snowy nie znał i nie zamierzał poznawać. Śmierdziały od zbyt dużej ilości wylanych na siebie perfum i zawsze któraś przytrzymywała go i sadzała sobie na kolana, miętoląc idealne futerko i nie zważając na jego protesty.
Po drugiej stronie, przy kominku zasiadał Hugo Weasley. Jego Snowy nie lubił… i z wzajemnością, ale nie mógł nie zauważyć, że i on – podobnie jak jego siostra – miał zły humor. Już tak chyba całą wieczność! Choć Snowy mógł się mylić, nie był zbyt dobry w określaniu upływu czasu. Jako kot, nie potrzebował wiedzieć, ile już dni minęło.
Ziewnął, oblizał się i usiadł na ostatnim stopniu. Wtedy jego uwagę przykuł ruch w cieniu pod ścianą, niedaleko biurka. Wytężył wzrok i dostrzegł małą myszkę, przemykającą w kierunku szczeliny w murze. Zeskoczył na podłogę i zaczął się skradać. Powoli, powoli, żeby jej nie spłoszyć.
Zaatakował.

*

Minęły dwa tygodnie odkąd Daisy została zabrana do Ministerstwa Magii. Hugo nadal czuł się źle z tym, jak potoczyła się ich ostatnia rozmowa – nie mógł sobie wybaczyć, że tak ją potraktował. Powinien był ją wspierać! Z pewnością była równie wystraszona, jak on, może nawet bardziej, zważywszy na to, co przeżyła… A zamiast tego odsunął się od niej. Dosłownie.
Miał nadzieję, że dziewczyna szybko wróci, ponieważ zbliżały się SUM-y. Ale – niestety - dni upływały, a jej wciąż nie było. Zastanawiał się, dlaczego nie wypuszczono jej na egzaminy i jaki będzie to miało wpływ na jej stopnie. Nie wyobrażał sobie, że mogłaby ich nie napisać, jednak przede wszystkim liczył na to, że gdy się pojawi, będzie mógł z nią porozmawiać i przeprosić. Już nawet odwiedził panią dyrektor, chcąc się czegoś dowiedzieć, ale usłyszał tylko, że sprawa jest „ściśle tajna”. Po tonie kobiety wywnioskował, że sama niewiele wiedziała. Pozostało mu tylko się z tym pogodzić, czego nie chciał zaakceptować.
W pierwszy dzień SUM-ów obudził się dziwnie pusty w środku. Podejrzewał, że będzie się stresował, może w panice spróbuje przeczytać wszystkie podręczniki, jakie posiadał, ale na pewno nie spodziewał się tego… tego spokoju. Nie czuł strachu, że coś mogłoby pójść nie tak. Szczerze mówiąc, miał to gdzieś. Jeśli egzaminy pójdą mu źle to najwyraźniej tak miało być.
Może przejąłby się bardziej, gdyby wiedział, co się działo z Daisy.
Ubrał się, przeczesał dłonią włosy, by względnie je ułożyć i wyszedł z dormitorium. W Pokoju Wspólnym natknął się na Rose, która, siedząc przed kominkiem, czytała jakąś książkę. Była ostatnio jakaś przymulona – rzadko się odzywała, zazwyczaj tylko wtedy, kiedy o coś ją zapytano, nie uśmiechała się i całymi dniami siedziała sama. Na posiłki przychodziła, gdy wszyscy już szykowali się do wyjścia. Młody nie wiedział, co się wydarzyło między nią i Malfoyem, a ona nie chciała powiedzieć. Miał jednak świadomość tego, że cokolwiek to było, dotyczyło tych cholernych kostek. Nie był idiotą, od razu skojarzył fakty. Ale nie naciskał, cieszył się tylko, że jego siostra nie jest martwa.
- Rose, wszystko w porządku? – zapytał, podchodząc do niej. Uniosła wzrok i przyjrzała mu się, jakby widziała go pierwszy raz w życiu.
- Co? – spytała. Pokręciła głową, przymykając powieki. – Przepraszam, zamyśliłam się.
- Ostatnio często ci się to zdarza. Pytałem, czy wszystko u ciebie w porządku? – Powtórzył, siadając obok i przyglądając się jej. Wyglądała na zmęczoną. – Jak długo tu siedzisz?
- Nie wiem – odpowiedziała, rozglądając się. – Ale chyba muszę już iść – dodała, zatrzasnęła książkę, którą czytała i wstała. Obejrzała się za siebie i uśmiechnęła do niego, chyba po raz pierwszy od tamtego dnia. – Powodzenia dzisiaj.
- Nie dziękuję – odpowiedział, lekko prychając.
Ruda kiwnęła głową i wyszła z Pokoju Wspólnego. Popatrzył za nią smutno. Co się z nimi wszystkimi działo? Jak mogło dojść do tego, że wszyscy jego bliscy – łącznie z nim – byli nieszczęśliwi?
Dobrze, że ją zaczepił, bo jeszcze by spędziła cały dzień z nosem w tej książce.
Hugo wyszedł na korytarz, choć wcale się nie spieszył. Schował dłonie w kieszenie szaty i po prostu przekładał nogę za nogą, posuwając się naprzód, ze spuszczoną głową. Znowu myślał o Daisy i o tym, jak zawalił sprawę. Sam był sobie winien, że teraz chodził nieszczęśliwy. Mógł nie zachowywać się jak tchórzliwa fretka i być przy niej, kiedy go potrzebowała. A teraz? Niewiadomo, kiedy ją znowu zobaczy.
- Hej, młody. Chcesz kupić Eliksir Mózgowy Barufia? Mocno pobudza!
Zaczepił go jakiś starszak, oferując butelkę eliksiru, ale Hugo kompletnie nie zwrócił na niego uwagi. Zawsze o tej porze roku ruszał w szkole Czarny Rynek – młodzi czarodzieje próbowali sprzedawać różne ilości wszelakich proszków i wywarów, mających wspomagać naukę. Weasleya nigdy to nie kręciło. Poza tym, jako syn właściciela Magicznych Dowcipów Weasleyów, doskonale wiedział, jak łatwo można nabrać potencjalnego klienta. Nie chciał skończyć w Skrzydle Szpitalnym z ryjkiem świni zamiast swojego własnego, piegowatego nosa.
Szedł do Wielkiej Sali, gdzie niedługo miały się rozpocząć testy sprawdzające wiedzę z transmutacji. Im bliżej podchodził, tym więcej uczniów piątych klas spotykał. Wszyscy kierowali się w tę samą stronę. Zewsząd słychać było podekscytowane szepty, głośne rozmowy, łkanie, prośby zdesperowanych o pomoc wyższych sił. Ale Hugo nie zwracał na to uwagi. Kilka razy nawet wpadł na kogoś, bo był tak zajęty wyzywaniem siebie w myślach, że nawet go nie zauważył.
I właśnie wtedy coś w nim się poruszyło. Znacie to uczucie, kiedy macie wrażenie, że za chwilę stanie się coś ważnego? Dokładnie to przytrafiło się jemu. Nagle poczuł wewnętrzną potrzebę, żeby się zatrzymać i rozejrzeć. Tak też uczynił. I nie pożałował.
Stała tam, niedaleko wejścia, oparta o ścianę. Miała na sobie szkolną szatę z herbem Ravenclawu na piersi. Jej złote włosy opadały na ramiona, nie skrępowane żadną spinką. Wpatrywała się w swoje stopy, pogrążona we własnych myślach. Wyglądała tak, jak dwa tygodnie temu. Niska, szczupła, promienna. Piękna.
Daisy.
Jego Daisy.
Przez chwilę nawet się nie poruszył, przestał oddychać, a ludzie dookoła niego zdawali się zniknąć. Zaraz jednak wrócił do rzeczywistości, gdy ktoś szturchnął go ramieniem. Przetarł oczy dłonią, nie wierząc temu, co widział. Zastanawiał się, czy sobie jej nie wymyślił. Myślał o niej tak długo, że wcale by się nie zdziwił, gdyby jego zmęczony mózg postanowił ulżyć mu w cierpieniach.
- Daisy – powiedział, podchodząc do niej. Drgnęła i spojrzała na niego, ale na jej ustach nie zawitał uśmiech, jak zawsze, kiedy go widziała. – Cześć.
- Cześć – odpowiedziała. Brzmiała tak, jak wcześniej. Wciąż miała dźwięczny, przyjazny dla ucha głos, choć wychwycił w nim też nutę obojętności.
- Co tu robisz? – zapytał.
- Przyjechałam na egzaminy. – Krótko i na temat. Pokiwał głową. Pewnie miała mu za złe to, jak ją potraktował. Na chwilę zapanowała między nimi niezręczna cisza. Hugo patrzył na nią tak, jakby nigdy nie widział nikogo piękniejszego. Szukał jakiejś zmiany, ale wyglądało na to, że była wciąż taka sama. Zewnętrznie przynajmniej.
Jej jasną twarz okalały złote loki, policzki miała lekko zaróżowione, a wzrok nieco nieobecny. Jej oczy wydawały się normalne, bez oznak zmęczenia. Pamiętał, że kiedy obudziła się po swojej wizji, miała całe przekrwione białka, jednak nic takiego tym razem nie zaobserwował. Na długiej szyi wisiał wisiorek w kształcie półksiężyca, jej ulubiony. Była cała i zdrowa.
Zastanawiał się, co powinien powiedzieć. Cisza przedłużała się, w głowie mu huczało od natłoku myśli.
- Chciałem się pożegnać.
Drgnęła i przez ułamek sekundy na jej twarzy pojawiła się niepewność.
- Nie zdążyłem. Zabrali cię tak szybko, że kiedy wybiegłem na błonia, już was nie było – dodał, zachęcony jej zaciekawionym spojrzeniem.
- Wybiegłeś za mną z zamku? – zapytała cicho.
- Tak – odpowiedział, przytakując głową. – Musiałem cię zobaczyć i przeprosić…
- Nie musisz mnie przepraszać – powiedziała łagodnie, uśmiechając się lekko.
- Muszę. Odciąłem się od ciebie, kiedy mnie potrzebowałaś. Przestraszyłem się i…
- Hugo. – Podeszła bliżej niego i chwyciła go za dłonie. Wydawała się taka spokojna, opanowana. – Każdy by się przestraszył. Wszystko jest w porządku.
Uśmiechnęła się szerzej. Przekonała go, bo po chwili on również się uśmiechnął. I stali tak przed wejściem do Wielkiej Sali, trzymając się za ręce i śmiejąc jak głupi, podczas gdy wszyscy inni zaczęli się już tłoczyć przy drzwiach.

*

- To moja wina.
- Co jest twoją winą?
- To wszystko. To, że twoja świątynia została zniszczona. To, że tu jesteś. To, że twoje ciało w realnym świecie umiera…

Siedział na tyłach klasy, żeby nie zwracać na siebie uwagi. To było niespotykane, ponieważ od zawsze zajmował ławkę w pierwszym rzędzie. Dzisiaj jednak nie czuł się na siłach, z resztą jak od kilku dni. Nie wytrzymałby jej bliskości. Jej, która również siedziała w pierwszym rzędzie.
Rose Weasley.
Wpatrywał się w tył jej głowy, błagając w myślach, żeby się odwróciła. Spojrzała na niego, chociaż raz. Chciał tego. Tylko jeden raz. Chciał mieć tę nadzieję, że między nimi jeszcze nie wszystko skończone, że wciąż miał jakieś szanse. Bo przecież gdyby się obróciła, to byłby dobry znak, prawda?

- Czy miłość nie jest czymś, na co możesz sobie pozwolić?!

Nie. Nie. Nie.
Mógł sobie na nią pozwolić. CHCIAŁ sobie na nią pozwolić. Problem polegał jednak na tym, że zrozumiał to o wiele za późno.
Jej słowa odbijały się w jego głowie jak tłuczek. Jak jedno wielkie perpetuum mobile, w kółko od nowa, nie dając mu spać, nie pozwalając się skupić. Wciąż przewijał w myślach ich ostatnią rozmowę, ten moment, kiedy zadecydowała, że nie chce mieć z nim do czynienia.

- Wyjdź. Nie chcę cię tutaj.

Odwróć się. Odwróć się. Odwróć się.

Jej bliskość sprawiała mu ból. Sam jej widok był jak ciosy wymierzane raz za razem ręką psychopatycznego Losu. Wszechświat zadrwił z niego, stawiając mu na drodze właśnie ją: tę, od której nie mógł się w żaden sposób uwolnić. Była obecna zawsze. I choć zauważył, że starała się go unikać, nie była w stanie robić tego zawsze. On nawet nie próbował. Zamiast tego wpatrywał się w nią, jak pieprzony masochista, a każda sekunda, w której ona nie patrzyła na niego, była jak drzazga w sercu. Niewidoczna, ale na dłuższą metę śmiertelna.

- A może chodzi o mnie? Nie jestem wystarczająco dobra?! Czy to takie złe zakochać się we mnie?!
- To nie tak.
- A jak?!

Nie tak! Kiedyś myślałem, że nie jesteś wystarczająco dobra, ale teraz już wiem, że jest inaczej. Nie jest złe zakochać się w tobie. Nie jest złe. Przyznaję, że chcę tego. Tylko błagam… Chciej mnie z powrotem.

Chciał wykrzyczeć to wszystko, ale nie mógł. Słowa nie przeszłyby mu przez gardło. Zbyt wiele się wydarzyło, zbyt wiele razem przeszli, zbyt mocno się poróżnili.
Czuł się w pewien sposób zdradzony. Kostki miały zapewnić im obojgu szczęście, a doprowadziły do katastrofy. Rose miała go pokochać, ale odsunęła się od niego. Sam był sobie winien? Może, ale gdyby naprawdę go kochała, odwróciłaby się, prawda?

Odwróć się.

Dopiero, gdy pióro trzasnęło mu w dłoni, zorientował się, jak bardzo był zły. Rozprostował zbielałe palce, upuszczając fragmenty pisadła na blat. Spojrzał na nie. Właśnie tak się czuł: jak to połamane pióro.
Powoli uniósł wzrok i jego serce zgubiło jedno uderzenie.
Zaledwie ułamek sekundy.
Spojrzała na niego.

*

Zabini zerknął na swojego „przyjaciela” i uśmiechnął się pod nosem. Pomimo wszystkiego, co się wydarzyło, Scorpius jeszcze nigdy nie był bardziej sobą, jak właśnie w tym momencie. Ciągle się na kogoś wydzierał, całymi dniami chodził wkurzony i stał się jeszcze bardziej nieprzyjemny dla Gryfonów. Damian nie wiedział, co dokładnie zaszło pomiędzy nim a Rose, ale był na tyle mądry, żeby domyślić się, iż nastąpił definitywny koniec tej dwójki. Jose opowiedział mu o Kostkach i wprowadził w szczegóły tej relacji. I choć z początku Zabini nieco się podłamał, wierząc w prawdziwość słów kolegi, widząc teraz zniesmaczonego Scorpiusa i wyniosłą Weasley, nabrał dziwnej pewności, że coś poszło niezgodnie z planem.
I ucieszył się na tę wiadomość.
W końcu wszystko miało wrócić do normy: Malfoy miał nienawidzi Weasley, Weasley miała nienawidzić Malfoya. Malfoy miał drwić z pierwszaków, Weasley miała go wyzywać od idiotów. Nie mogło go spotkać nic lepszego. Malfoy wróci do bycia zrzędliwym, nieposkromionym, nieprzyjemnym sobą i zostawi Weasley w spokoju, a on? On będzie w pobliżu, gdyby go potrzebowała i nareszcie oderwie się od Scorpiusa.

*

Zazwyczaj Puchoni urządzali swoje imprezy w Siódmej Strefie raz na tydzień, ale ostatnio musieli trochę przystopować, ponieważ pojawiało się na nich coraz mniej uczniów. Po szkole chodziły plotki, że Ślizgoni otworzyli konkurencyjny klub, który oferował o wiele więcej. Albus słyszał już wiele różnych pogłosek: że wcale nie był to klub nocny, a melina, że odprawiano tam dziwne rytuały, nie do końca legalne właściwie w żadnym znanym ludziom prawie. Raz nawet ktoś powiedział, że tak naprawdę uczniowie grywali tam w szachy czarodziejów. Spekulacji było wiele, ale nikt nie mógł dokładnie powiedzieć, co tak naprawdę działo się za zamkniętymi drzwiami komnaty… gdziekolwiek ona była. Podobno wstęp mieli tylko zaproszeni, a i wtedy trzeba było złożyć jakąś przysięgę z użyciem krwi… A może to była wieczysta przysięga? Albus nie wiedział i – szczerze mówiąc – nie zamierzał się dowiadywać. Cokolwiek robili Ślizgoni, nie chciał być w to zamieszany.
Dlatego teraz siedział na kanapie w Siódmej Strefie, w której Puchoni organizowali ostatnią w tym roku szkolnym imprezę. Neonowe zielone światło nadawało dziwną aurę całemu otoczeniu. Grała muzyka, ale Albus nie zwracał na nią większej uwagi, skupiony na dziewczynie, z którą rozmawiał. Znali się od dawna, ale nigdy wcześniej nie rozmawiał z nią na tematy inne niż te związane stricte z nauką. Tym jednak razem dialog potoczył się w kompletnie innym kierunku, co nieco zdziwiło, ale także uradowało Albusa.
Z początku trochę się opierał. Nie, żeby miał coś przeciwko Angeli, była ładna i miła, ale jakoś nigdy nie myślał o niej w ten sposób… Nawet nie wiedział, że potrafiła flirtować, bo zachowaniem przypominała raczej Rose: jeśli potrzebowałeś notatek z ostatniej lekcji, szedłeś właśnie do niej. Poza tym… choć Al zachowywał się jak kobieciarz, obracając się co rusz w towarzystwie innych dziewcząt, tak naprawdę nie sprawiało mu to żadnej przyjemności. Sam nie wiedział, dlaczego to robił… Najpierw pozwalało mu to na chwilę zapomnieć o Julii i jej ślepej wierze w Brandona, ale z czasem przestało spełniać tę funkcję i stało się utrapieniem. Koleżanki z roku dowiedziały się, że był świetnym kompanem do rozmowy i wszystkie chciały z nim spędzać czas, ale Albus nie czuł się z tym dobrze. Właściwie był już zmęczony ciągłym zabawianiem rozchichotanych nastolatek.
Ale Angela nie była tą rozchichotaną nastolatką. Uśmiechała się wdzięcznie, z lekką dozą pewności siebie, zalotnie mrużyła powieki i lekko opierała się ramieniem o niego. Nie nachalnie, zwyczajnie na tyle, by czuł ciepło jej ciała. I nie bawiła się włosami, jak wszystkie inne dziewczyny! Pewnie dlatego zgodził się na rozmowę, a teraz nie żałował, bo tematy same się kleiły i nagle odkrył, że z ładną panną można pogadać o czymś innym niż tylko kosmetyki.
Czuł się naprawdę dobrze w jej towarzystwie. Na tyle dobrze, że prawie zapomniał o Julii. Ale tylko prawie.
Julia pojawiła się w Siódmej Strefie nie całkiem przypadkowo. Brandon chciał wziąć udział w ostatniej imprezie w tym roku szkolonym, więc poszła z nim. Właściwie sama nie wiedziała, dlaczego to zrobiła, nigdy nie była wielką fanką takich zgromadzeń. A fakt, że aby się tu znaleźć, musiała znieść przepaskę na oczach i pokrętną drogę, tylko utwierdzał ją w przekonaniu, że tajne kluby organizowane na terenie szkoły nie były dla niej. Jednak ostatnio w jej głowie tyle się działo, że zaczęła inaczej postrzegać otoczenie. Słowa Albusa tak namieszały w jej życiu, że nie była w stanie zrozumieć i zapanować nad własnymi uczuciami. Nie wiedziała nawet, co czuła przez co tylko miotała się dookoła, niezadowolona. Rzutowało to również na jej relację z Brandonem. Nie chciała go stracić, naprawdę bardzo go lubiła, dlatego zgodziła się przyjść. Miała zamiar odbudować ich więź.
Tylko że coraz częściej zastanawiała się, czy było w ogóle co odbudowywać. Po rozmowie z Potterem zaczęła dostrzegać to, przed czym ją bronił. Brandon naprawdę bywał zaborczy, często nachalny, a po głębszym przeanalizowaniu okazywało się, że jego żarty wcale nie były tak zabawne, jak początkowo jej się wydawało. Rozmyślała nad tym, co się z nią stało? Czy to wszystko była wina Albusa? Zasiał w niej ziarno nieufności i przez to zaczęła dopatrywać się rzeczy, które naprawdę nie istnieją? Czy też może one zawsze tam były, lecz on pozostawała na nie ślepa i dopiero Albus otworzył jej oczy? Nie wiedziała i spędzało jej to sen z powiek.
- Załatwię nam coś do picia – powiedział Brandon, całując ją w policzek. Uśmiechnęła się, kiwnąwszy głową. Mrugnął do niej i odszedł, zostawiając samą na środku niezbyt zatłoczonej sali. Wiedziała, że Puchoni ostatnio borykali się z utratą klienteli, ale nie spodziewała się, że problem był aż tak poważny.
Rozejrzała się dookoła, krzyżując ręce na ramionach. Jej wzrok padł na kanapę, na której siedział Albus Potter we własnej osobie. Rozmawiał z jakąś dziewczyną, uśmiechał się do niej i wyglądał na szczęśliwego.
Westchnęła.
Nie spodziewała się go. A już na pewno nie spodziewała się, że zobaczy go w towarzystwie dziewczyny. Myślała, że po tym, co jej powiedział, nie będzie chciał się umawiać z nikim przez pewien czas. Oczywiście widywała go na korytarzach w towarzystwie koleżanek z klasy, ale nigdy nie brała ich na poważnie. Coś w jego wzroku mówiło jej, że on sam nie traktował ich poważnie. Jednak z tą dziewczyną było inaczej. Albus naprawdę wyglądał na zadowolonego i dziwnym trafem zakuło to Julię mocniej niż ukłucie różanego kolca.

Już się pozbierał?
No, a czego się spodziewałaś? Powiedziałaś mu przecież, że jest dla ciebie tylko przyjacielem.
Wiem, ale nie myślałam, że mnie to tak zaboli.
A co myślałaś? Że będzie na ciebie czekał? Dałaś mu do zrozumienia, że nie ma na co czekać. Sama sobie jesteś winna.

Albus spojrzał na nią, na chwilę przerywając rozmowę ze swoją towarzyszką. Julia uśmiechnęła się do niego, ale nie odpowiedział tym samym. Zamiast tego ponownie zwrócił się do dziewczyny.
Roberro westchnęła, obracając się plecami do Pottera.

O czym ja w ogóle myślę? Czym się tak przejmuję? Przecież on nawet nie jest w moim typie.


Och, cóż za słodkie kłamstewko. 

30 maja 2015

60. Wbrew sobie

Perspektywa Scorpiusa

Odsunęła się ode mnie kilka chwil później. Zauważyłem jak ukradkiem wyciera policzki i domyśliłem się, że płakała. Poczułem dziwne ukłucie gdzieś w okolicach serca, więc odwróciłem wzrok. Przecież i tak nie chciała, żebym widział jej łzy.
- No dobra… To co dalej? – spytałem, kiedy już się opanowała.
Spojrzała na mnie tymi swoimi wielkimi, czekoladowymi oczami. O Merlinie, to były najładniejsze brązowe oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. Przełknąłem głośno ślinę. Serce zabiło mi szybciej i nie byłem pewien czy to z powodu ekscytacji czy też strachu. Przyznanie się do tego, że mi zależało było ogromnym wyczynem i choć czułem, jakbym pozbył się wielkiego ciężaru, nadal nie byłem do tego przyzwyczajony. Po czymś takim, stwierdzenie prostego faktu – choćby takiego, że podobały mi się jej oczy – było po prostu dziwnie… straszne. A jednocześnie przyjemne, jak delikatne łaskotanie.
- Musimy znaleźć drzwi – powiedziała.
- Jakie drzwi?
Opuściła głowę, a ja przez chwilę mogłem swobodnie podziwiać jej sylwetkę. Była szczupła, ale nie przesadnie chuda, jak niektóre dziewczyny. Dzięki cienkiej piżamie, którą na sobie miała, widziałem wszelkie zaokrąglenia na jej ciele. I choć była brudna od piasku i krwi, wciąż wydawała mi się… piękna.
Przyjemne ciarki przeszły mnie po plecach. Tak, to zdecydowanie było dla mnie nowym uczuciem.
Grzebała w kieszeni spodni, a kiedy znalazła to, czego szukała, podniosła wzrok.
- Wyjście – stwierdziła. Musiała mówić głośniej, ponieważ wiatr nie ustał nawet na sekundę. – Spójrz.
Podała mi fragment szkła, a ja od razu go przechwyciłem. To nie było zwykłe szkło, to był fragment lustra, w którego odbiciu majaczyły czerwone drzwi. Wokół nich również szalała burza piaskowa, ale ich kolor był tak wyrazisty, że nie sposób było je pomylić z czymkolwiek innym.
- Myślisz, że to są drzwi na zewnątrz? – zapytałem.
- A masz inny pomysł jak się stąd wydostać?
Pokręciłem głową, osłaniając twarz przed smagającym wiatrem. Piach wsypywał się w moje nozdrza i oczy, sprawiając, że pojawiły się w nich łzy. Szlag. Ze wszystkich możliwych miejsc, dlaczego musieliśmy wylądować na pustyni?
- Chodź. Myślę, że to tam – powiedziała, zabierając mi lusterko i chowając je do kieszeni. Ruszyła we wcześniej wskazanym kierunku, a ja poszedłem za nią. Stopy grzęzły mi w piachu, w uszach świszczało i musiałem mrużyć oczy, by cokolwiek widzieć. Pilnowałem jednak, żeby nie stracić jej z pola widzenia. Skoro już przybyłem, by jej pomóc, niemądrze byłoby ją zgubić.
Co jakiś czas odwracała się, by sprawdzić, czy za nią idę. Dokładnie tak, jakby się bała, że byłem tylko wymysłem jej wyobraźni. Uśmiechnąłem się pod nosem. Jej pytanie o to, czy naprawdę przed nią stoję, było zabawne. Dało mi też pewną satysfakcję, bo mogło oznaczać, że wcześniej o mnie myślała.
Kiedy po raz kolejny moja noga zapadła się po kolano w pasku, zakląłem szpetnie. Weasley odwróciła się szybko i odnalazła mnie wzrokiem, osłaniając twarz przed wiatrem. Jej włosy fruwały we wszystkich kierunkach i przez chwilę wyglądała jak fatamorgana. Musiałem przetrzeć oczy, żeby mieć pewność, że nie majaczyłem.
- Wytłumacz mi dlaczego, do jasnej cholery, twoja podświadomość to pieprzona pustynia? – warknąłem, podnosząc się i stając w miarę wyprostowanej pozycji.
- Bo tylko najlepiej przystosowane osobniki są w stanie przeżyć? – odpowiedziała pytaniem, strojąc sobie ze mnie żarty. Najwyraźniej piła do mojej nieumiejętnej próby przedarcia się przez te cholerne wydmy! Mogło mi zależeć, serio, ale miałem ochotę ją walnąć. Wciąż mnie irytowała.
Prychnąłem jedynie, otrzepując się z piachu. Nie wiem, jaki to miało sens, skoro zaraz wiatr znów sypnął mi nim w twarz. Weasley zaśmiała się, odchylając głowę do tyłu, po czym podeszła do mnie i chwyciła mnie za dłoń. Poczułem przyjemne ciepło, a także coś w rodzaju iskierek przeskakujących wzdłuż mojego ramienia. To było… wow.
- Chodź. Czuję, że to niedaleko – powiedziała i pociągnęła mnie za sobą.
Nie puściła mojej dłoni nawet wtedy, gdy już ruszyłem się z miejsca. Patrzyłem na tył jej głowy, obserwując jak splątane włosy trzepoczą na wietrze. Wydawała mi się silniejsza, niż kilka chwil temu, kiedy się do mnie przytulała. Dokładnie wiedziała, gdzie idzie i co chce zrobić. Miałem wrażenie, że nawet nie potrzebowała mojej pomocy, a jedynie obecności i moralnego wsparcia.
Niepewnie uścisnąłem jej dłoń. Spojrzała na mnie ponad ramieniem i posłała mi lekki uśmiech. Odwróciłem wzrok, udając, że tego nie widzę. Nie musiałem od razu odsłaniać przed nią swojego wnętrza, nie? Poza tym, skąd niby miałem wiedzieć, co ona o tym wszystkim myślała? Prawdopodobnie po prostu chciała być miła. Trzymanie za ręce niczego nie musiało oznaczać.
Szliśmy przez chwilę w milczeniu, starając się oszczędzać siły. I tak sporo energii kosztowało nas przedzieranie się przez burzę piaskową. Wiatr zmienił kierunek i wiał na wprost nas, utrudniając marsz. Cały czas trzymaliśmy swoje dłonie, ale teraz była to raczej kwestia zabezpieczenia przez zgubieniem drugiej osoby. Ten piach był wszechobecny i ledwo dostrzegałem sylwetkę Rose.

Weasley,

Spojrzałem na jej plecy, rozmazywały mi się przed oczami. Skąd wiedziała, gdzie musimy iść? Nie miałem pojęcia, ale postanowiłem jej zaufać. W końcu to jej podświadomość.
Pustynia. Cholerna pustynia. Na której szalała cholerna burza piaskowa.
- Zawsze jest tu tak przyjemnie? – spytałem, przekrzykując wyjący wiatr.
- Nie. Wszystko się zmieniło dzisiaj – odkrzyknęła. – Najpierw panował przedziwny spokój, a potem w jednej sekundzie ziemia się zatrzęsła i tornado przeszło przez świątynię.
- Świątynię?
- Miejsce, w którym stało lustro. Widziałeś ją kiedyś. – Odwróciła się i spojrzała na mnie. – Ta burza doszczętnie ją zniszczyła.
Gwałtownie się zatrzymałem, pociągając przy tym Weasley. Zachwiała się, ale utrzymała równowagę. Spojrzała na mnie z uniesioną brwią, czekając na jakieś wyjaśnienie, a ja nie byłem w stanie wydobyć z siebie słowa. Bo właśnie wtedy dotarło do mnie, że to naprawdę była MOJA wina. Poprzez zniszczenie butelki z różą, zamknąłem Weasley w jej podświadomości. Nie powiedziałem jej, co zamierzałem, dlatego nie mogła się przygotować. To przeze mnie tu teraz byliśmy. Przeze mnie jej ciało w realnym świecie walczyło o życie. Wszystko przeze mnie.
Zerknąłem na nią, ale omijałem wzrokiem jej oczy. Poczułem dziwny uścisk w brzuchu, jakby strach. Serce zabiło mi mocniej, a dłonie zadrżały. Wyrwałem swoją rękę z uścisku Weasley, nie chcąc, by to zauważyła. Wiedziałem, co to było – stres. I poczucie winy. Bo ona wciąż nie wiedziała, dlaczego to wszystko się stało. Nie miała pojęcia, co się stało i kto odpowiadał za zniszczenie jej świata podświadomości. A to byłem ja. I mogłem przysiąc, że gdyby wiedziała, nie uśmiechałaby się do mnie, nie chwyciłabym mnie za dłoń i nie byłaby dla mnie taka miła. Lecz mimo to, wszystko we mnie krzyczało, że powinienem jej powiedzieć. Czułem niemal fizyczny przymus, by wszystko jej wytłumaczyć. Oddychałem szybciej i serce waliło mi tak mocno, że tylko wycie wiatru było głośniejsze od jego uderzeń.
- Coś się stało? – spytała, nie mogąc pewnie dłużej wytrzymać tej ciszy z mojej strony.
Wypuściłem powietrze z płuc powoli i głośno.
- Muszę ci coś powiedzieć – wyznałem.
Zmarszczyła brwi, nie wiedząc, o co mi chodziło. Ale mimo to wyglądała, jakby mi ufała. I właśnie to było najgorsze. Bo miałem zamiar zniszczyć tę namiastkę ufności, którą mnie obdarowała.

Perspektywa Rose

Byłam naprawdę szczęśliwa, że nie musiałam przechodzić przez to wszystko sama. Nie spodziewałam się, że Malfoy po mnie przyjdzie – nie wiedziałam nawet, jak dostał się do mojej podświadomości – ale poczułam przyjemne ciepło, kiedy się pojawił. Dlatego też, pod wpływem impulsu, rzuciłam mu się na szyję. Cieszyłam się z jego obecności. Chyba po raz pierwszy odkąd się znamy, mogę to szczerze przyznać.
Był w pełni ubrany: miał na sobie koszulę i dżinsy, co mogło świadczyć o tym, że noc się już skończyła. Mimo tego, ja wciąż śniłam. Byłam ciekawa, co działo się z moim ciałem. Może powinnam go zapytać? Ale nie mogłam się na to zdobyć. Coś mówiło mi, że nie spodobałaby mi się jego odpowiedź. Dlatego milczałam.
Ciepło jego dłoni rozgrzewało mnie. Czułam moje serce bijące mocno, ale spokojnie. Zamknęłam na chwilę oczy, próbując wsłuchać się w jego rytm. Nie było to łatwe, bo wiatr szumiał bardzo głośno. Wiem, że coś się we mnie zmieniło, ale nie byłam pewna co. To, że przyszedł za mną aż tutaj, do mojej podświadomości, która była pieprzoną pustynią, wiele dla mnie znaczyło. Chyba nawet więcej, niż byłam wstanie przyznać przed samą sobą. Czułam się z tym dobrze. Chciałam się uśmiechać. Było mi przyjemnie.

Gdyby tylko nie ta burza piaskowa!

Kiedy mnie zatrzymał, wyznając, że chciałby coś powiedzieć, wyglądał na zagubionego. Chyba nie wiedział dokładnie, jak powinien zacząć. Zmarszczyłam brwi, niezbyt pewna, jak mam zareagować.
- Co jest? – zapytałam, kiedy przedłużająca się cisza z jego strony zaczęła mnie irytować.
- To moja wina – powiedział w końcu, podnosząc głowę i odważnie patrząc mi w oczy. Spojrzałam na niego, jak na idiotę, nie do końca wiedząc, o czym mówił. Jednak moja podświadomość zdawała się doskonale go rozumieć. Moje serce przyspieszyło, czego w ogóle się nie spodziewałam, a burza piaskowa dookoła nas ucichła na chwilę. Wiatr przestał zawodzić; piasek opadł z powrotem na ziemię. Zrobiło się tak spokojnie, że naszły mnie złe przeczucia.
- Co jest twoją winą? – spytałam, przekrzywiając lekko głowę. Kątem oka obserwowałam otoczenie; po prostu wiedziałam, że zaraz coś wybuchnie. Nazwijmy to intuicją.
- To wszystko – powiedział, zataczając ręką koło. – To, że twoja świątynia została zniszczona. To, że tu jesteś. To, że twoje ciało w realnym świecie umiera…
Wciągnęłam głośno powietrze przez zęby. Malfoy zamknął się w chwili, kiedy zrozumiał, że powiedział za dużo. Moje ciało umierało? Dlaczego? Co się stało, do cholery?! Jakim cudem doszło do tego wszystkiego?! I co miał na myśli mówiąc, że to jego wina? Czy to w ogóle możliwe, żeby był odpowiedzialny za te wszystkie zniszczenia? Przecież to kostki nas połączyły i to one wysłały nas w podróż do własnej podświadomości!
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Zaciskałam usta w wąską linię tak mocno, że aż mnie rozbolały. Moje serce wręcz galopowało w klatce piersiowej i przez chwilę bałam się, że połamie mi żebra od środka. Po głowie chodziły mi różne myśli. A Malfoy stał przede mną, z mętnym wzrokiem i z rękami swobodnie zwisającymi po bokach. Zauważyłam, że zacisnął pięści, jakby był na siebie zły, choć na jego twarzy nie malowały się żadne uczucia. Wyglądał tak, jak zwykle. Blond włosy sterczały we wszystkich kierunkach, bladoróżowe usta pozostawały bez uśmiechu. Stał wyprostowany i niemal dumny, ale jedna rzecz w tym całym obrazku nie pasowała. Jego oczy. Jego szaroniebieskie tęczówki, odwrócone w bok, jakby wstydził się tego, co powiedział. Jakby nie mógł na mnie patrzeć.
Tylko przez chwilę zastanawiałam się, dlaczego odwrócił wzrok. Czy to z powodu słów, które rzucił, w ogóle się nad nimi nie zastanawiając? Czy może to przeze mnie? Byłam dla niego kimś obcym, kimś odrażającym? Czy po tym wszystkim, co przeszliśmy: pocałunki, wyprawa do alternatywnej rzeczywistości, rozmowy, jego pomoc w rozprawie z Benem… Czy po tym wszystkim postanowił wrócić do punktu wyjścia i nadal być sobą? Zimnym draniem, uważającym mnie za kogoś gorszego od siebie? Czy dlatego odwrócił wzrok?
A potem powróciły do mnie jego słowa: „To moja wina”, powiedział. Dlaczego tak twierdził? Co się stało?
- Co zrobiłeś? – spytałam.
Podniósł głowę i spojrzał prosto w moje oczy, a jego następne słowa zaskoczyły mnie.
- Zniszczyłem swój totem, który utrzymywał świat mojej podświadomości.
Wiedziałam, o czym mówił, choć nigdy nie widziałam jego „totemu”. Zacisnęłam dłoń na wisiorku, który wciąż trzymałam, czując, jak jego krawędzie wbijają się w moja skórę.
- Na pewno też masz coś takiego. Moim totemem była butelka z różą w środku. Zakładam, że kwiat miał symbolizować ciebie – dodał po chwili, nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi z mojej strony.
- Dlaczego go zniszczyłeś? – spytałam w końcu, kątem oka zauważając, jak drobinki piasku dookoła nas znowu zaczynają wirować. Wiatr się wzmagał, porywając moje włosy, ale jeszcze daleko mu było do tego, który wiał kilkanaście minut wcześniej.
Malfoy wziął głęboki oddech i, nie odwracając ode mnie wzroku, powiedział coś, co bardzo mnie zabolało.
- Bo chciałem się ciebie pozbyć.
Moje serce przestało bić na długie sekundy. Przez chwilę miałam wrażenie, że rozsypie się na milion kawałeczków. To naprawdę bolało, prawdziwym, fizycznym bólem. Wiem, że nie powinno. Nigdy nawet nie lubiłam Malfoya. Jednak wtedy, gdy pojawił się w mojej podświadomości, żeby mi pomóc… Wtedy w alternatywnej rzeczywistości… Wtedy na korytarzu, gdy ratowałam mu życie… Wtedy w bibliotece… Wtedy pod wodospadem… Te wszystkie „wtedy” pojawiły się przed moimi oczami, niczym kiepski film romantyczny, i coś we mnie samej wysnuło odpowiedni wniosek. Ja jednak lubiłam Malfoya. I nie w taki sposób, jak lubi się koleżankę z klasy. Nie w sposób, w jaki toleruje się natrętnego brata. Lubiłam go w sposób, w jaki lubi się osobę, która znaczy dla nas coś więcej. Uświadomienie sobie tego było jak cios patelnią w głowę.
A potem nadeszły jego słowa, odtwarzane w moich myślach wciąż na nowo. I to było tak, jakby wymierzył mi policzek. Choć może powinien był to zrobić, nie bolałoby tak mocno.
- Dlaczego? – spytałam słabym głosem.
- Daj spokój, musisz pytać? – zapytał, patrząc na mnie z jakimś dziwnym grymasem na twarzy. Jednak, gdy nie otrzymał ode mnie żadnej odpowiedzi, postanowił kontynuować. Z każdym jego słowem, czułam narastającą w dole brzucha wściekłość, a piasek dookoła nas zaczynał coraz mocniej wirować. – Dobrze wiesz, do czego służą te kostki. Miały nas ze sobą zeswatać, miały sprawić, że się w sobie zakochamy. Lubię mieć wpływ na swoje życie, więc nie zamierzałem im na to pozwolić. Nie chcę, żeby moimi uczuciami sterowały jakieś kostki! A już na pewno nie chciałem, żeby zmusiły mnie do kochania ciebie!
Gdzieś umknęło mojej uwadze to, że mówił w czasie przeszłym. Złość rosła we mnie, niemal parząc - jak ogień trawiący wnętrzności. Czułam się zraniona. Jego słowa bolały, były jak noże wbite prosto w serce.

Nie chce mnie kochać. Chce się mnie pozbyć.

- Czy to takie złe?! – wybuchłam nagle. Wszystkie negatywne emocje wezbrały do tego stopnia, że nie byłam dłużej w stanie ich wstrzymywać. Poczułam, że wiatr wzmógł się i teraz otwarcie szarpał moimi włosami, ale nie przeszkadzało mi to. Piasek chlastał mnie po twarzy, ale miałam to gdzieś. Byłam zła, tak bardzo, że ignorowałam burzę, która na nowo się rozpętała. – Powiedz mi, Malfoy, czy to źle kogoś kochać? Czy miłość nie jest czymś na co możesz sobie pozwolić?!
Nie odpowiedział, osłaniając oczy przed piaskiem. Wiatr wiał z taką siłą, że ledwo trzymał się na nogach, ale mimo wszystko – stał nadal wyprostowany, patrząc prosto na mnie.
Czułam się, jakby mnie zdradził. Wiem, całkowicie irracjonalne. Nigdy przecież niczego mi nie obiecywał, nigdy nie zachowywał się, jakby mnie lubił, nigdy nie byliśmy ze sobą blisko. A jednak JA go lubiłam i gdzieś w głębi siebie miałam cichą nadzieję, że Bliźniacze Kostki zmuszą go, by polubił mnie, że go zmienią. Gdzieś tam, ukryte pod wszystkimi fasadami, było pragnienie, by wszystko ułożyło się dobrze. Myślałam, że Bliźniacze Kostki się nie mylą, że skoro wybrały nas, to miały ku temu powód. Naprawdę zaczynałam w to wierzyć. Ale nie wzięłam pod uwagę upartości Malfoya, jego niechęci do miłości, jego olewającego podejścia do… Do mnie.
- A może chodzi o mnie? Nie jestem wystarczająco dobra?! Czy to takie złe zakochać się we mnie?! – wydarłam się na niego.
Byłam wściekła, już nawet nie panowałam nad emocjami. Wykrzykiwałam wszystko to, co przyszło mi akurat na myśl. A prawdą było, że wtedy myślałam tylko o tym, że nie jestem wystarczająco dobra, że jestem nikim i nie należy się we mnie zakochiwać. Serce waliło mi tak mocno, pompując krew, której szum zagłuszał wycie wiatru. Ledwie słyszałam własne wrzaski.
- To nie tak.
- A jak?! Nie jestem odpowiednią partią dla ciebie, więc postanowiłeś się mnie pozbyć?! I bezmyślnie zniszczyłeś to, co zbudowały Bliźniacze Kostki! Zastanowiłeś się chociaż przez chwilę, jaki to będzie miało wpływ na nas?! Mam na myśli nasze umysły, ciała… Mogłeś doprowadzić do katastrofy!
- Przestań się na mnie wydzierać! Wiem, że to nie był mój najlepszy pomysł, ale skąd miałem niby wiedzieć, że stanie się coś takiego? – krzyczał, zataczając dłonią koło, obejmując nim wszystko to, co nas otaczało. Czyli w szczególności piach, porywany przez wiatr i drażniący nasze oczy. Wiem, że płakałam, ale nie byłam już pewna czy ze złości, czy dlatego, że bolały mnie od nieustającej burzy.
- Bo najpierw robisz, a później myślisz! – wrzeszczałam, przekrzykując wiatr.
- I czego ode mnie oczekujesz?! Że przeproszę?! Że powiem, że masz rację i wyznam ci miłość?! Powiedz, tego chcesz?! Nawet pomimo świadomości, że wszystko to działoby się wbrew mojej woli?! Wszystko to jest wielką ściemą! Dowcipem zapomnianej, magicznej zabawki!
Trzask został zagłuszony przez wiatr.
Malfoy dotknął policzka, na którym wylądowała moja dłoń i spojrzał na mnie z jakimś dziwnym błyskiem w oczach. Nie wiedziałam, o czym myślał, ale z jego twarzy nie byłam w stanie wyczytać niczego. Czy żałował swoich słów? Z pewnością nie. On nigdy nie żałował.
- Weź to – powiedziałam spokojniej, choć wcale się tak nie czułam. Wyciągnęłam przed siebie rękę i podałam mu wisiorek w kształcie skorpiona. Piasek powchodził w drobne zagięcia metalu, a diamenciki, które zdobiły jego ogon, już nie wydawały się tak błyszczące jak kiedyś. Ślizgon niepewnie odebrał ode mnie błyskotkę.
- Co to jest?
- Mój totem. Weź go, ja go nie chcę. Nie potrzebuję ani jego, ani ciebie. Możesz wracać do rzeczywistości, poradzę sobie sama – powiedziałam i, nie czekając na jego reakcję, odwróciłam się i ruszyłam w stronę, w którą szłam wcześniej. Tak naprawdę nie byłam już pewna, czy obrałam dobry kierunek: do tej pory to właśnie wisiorek wskazywał mi drogę. Drgał delikatnie w mojej dłoni, a kiedy zbaczałam z trasy robił się gorący. Ale oddałam go, a szalejąca dookoła burza znacząco utrudniała orientację w terenie.

Perspektywa Scorpiusa

Nie zdążyłem przyjrzeć się wisiorkowi, który mi dała, bo nagle ziemia zatrzęsła się tak mocno, że straciłem równowagę. Wiatr zawył jeszcze głośniej, niemal rozwalając mi bębenki, sypiąc jednocześnie piachem w oczy, by mnie oślepić. Wywróciłem się, jednak nim padłem jak długi na twarz, poczułem szarpnięcie.
- Malfoy!
Otworzyłem oczy i od razu odskoczyłem od twarzy Hugo Weasleya, która znajdowała się bardzo blisko mnie.
- Oszalałeś? Nie zbliżaj się do mnie – warknąłem.
- Co tam się stało? Wszystko było w porządku, aż tu nagle zacząłeś się miotać, jakbyś miał padaczkę!
Nie słuchałem go.
Z mocno bijącym sercem wpatrywałem się w moją zaciśniętą dłoń. Tę samą, w której ściskałem wisiorek. Moja wewnętrzna intuicja podpowiadała mi, że coś złego się wydarzy, że nie powinienem prostować palców. Robiło mi się na przemian gorąco i zimno. Ale byłem tak cholernie ciekawy, że zignorowałem wszystkie objawy strachu i powoli, palec po palcu, otworzyłem dłoń.
Z moich ust wydostał się cichy, prawie niesłyszalny, głęboki oddech. Coś w środku mnie zakuło mocno, kiedy szeroko otwartymi oczami wpatrywałem się w szary popiół. Wisiorek zniknął, pozostawiając po sobie tylko brud. Krew szumiała mi w uszach, serce waliło tak mocno, że prawie boleśnie, a moja ręka była sztywna, kiedy powoli odwracałem dłoń grzbietem do sufitu. Bojąc się nawet mrugnąć, obserwowałem jak pył opadał na podłogę.
- Co to jest?
Zignorowałem Weasleya.
Nie wiem dlaczego, ale widząc sypiący się popiół, pozostałości po totemie Rose, poczułem się źle. Zrobiło mi się niedobrze, a jakaś nieznana mi do tej pory siła ścisnęła moje serce. Zabolało. Tak cholernie zabolało!
Uderzyła mnie. Powinienem być na nią zły. Cholera, zawsze się wściekałem, kiedy się z nią kłóciłem. Dlaczego więc  tym razem, nie czułem złości?
Dlaczego czułem się winny?

„Czy to takie złe zakochać się  mnie?”

Jej słowa odbijały się echem w mojej głowie, przyspieszając rytm mojego serca. Chciałem zaprzeczyć, bo… To nie było złe. Nie było złe, by zakochać się w niej. Problem polegał na tym, że to JA byłem złym kandydatem, by się w niej zakochać. Zasługiwała na kogoś, z kim nie dzieliłaby całych długich lat przepełnionych nienawiścią. Kogoś, kto wiedział, jak kochać. Kogoś, kto by ją doceniał. Nie byłem tą osobą.
Dlaczego czułem się jak gówno, przyznając to?
- Dlaczego ona się nie budzi? Miałeś jej pomóc. A tymczasem jesteś tutaj, a ona nadal tam… gdziekolwiek to jest – powiedział Weasley, nachylając się nad łóżkiem, na którym leżała jego siostra.
Jego słowa wyrwały mnie z zamyślenia. Odwróciłem się i spojrzałem na wciąż nieprzytomną dziewczynę. Pozostawała trupio blada i zimna w dotyku. Przysunąłem się bliżej niej i jeszcze raz chwyciłem jej Bliźniacza Kostkę.
Nic się nie stało.
- Dlaczego to nie działa? Malfoy, odpowiedz mi!
- Nie wiem! – wrzasnąłem na niego, posyłając mu mordercze spojrzenie. – Przestań w końcu zadawać mi pytania. Nie jestem żadnym ekspertem, do jasnej cholery!
- Miałeś jej pomóc!
- Nie chciała mojej pomocy! – krzyknąłem.
I właśnie w tym momencie, Rose wzięła głęboki oddech. Jej klatka piersiowa uniosła się lekko, a ona sama otworzyła oczy, trzęsąc się na całym ciele. Spojrzałem na nią, obawiając się jej reakcji. Wciąż trzymałem swoją dłoń na jej dłoni, ale byłem w takim szoku, że całkowicie o tym zapomniałem.
- Rose! – wykrzyknął Hugo, podbiegając do niej z drugiej strony łóżka. Nachylił się, by pomóc jej się podnieść, ale ona nie zwracała na niego uwagi.
Wpatrywała się we mnie, tak samo intensywnym wzrokiem, z jakim ja patrzyłem na nią. Nie wiem, co działo się w jej głowie, ale widziałem po jej beznamiętnej twarzy, że coś się w niej zmieniło. Bardzo powoli, patrząc mi głęboko w oczy, wysunęła dłoń z mojego uścisku. To było jak dźgnięcie nożem w brzuch – bolało. Wytrzymałem jej spojrzenie, czując przyspieszony puls. Miałem nadzieję, że moja twarz nie zdradzała zbyt wielu emocji.
Rose podniosła się na łokciach, wciąż nie odwracając ode mnie swoich czekoladowych tęczówek. Oblał mnie zimny pot. Bałem się tego, co powie. Nie mogłem się zdecydować, czy wolałbym, żeby na mnie nawrzeszczała, czy może by nie mówiła nic.
Trzęsła się. Chyba było jej zimno.
- Myślę, że powinieneś wyjść – powiedziała spokojnie. Jak dla mnie – za spokojnie. Bo ten spokój tak bardzo nie pasował do tego, co działo się w mojej głowie, w mojej duszy i w moim sercu.

Jezu. Dopiero się dowiedziałem, że jednak mam serce, a już go nadużywam.

- Ro…
- Nie. – Przerwała mi. – Wyjdź. Nie chcę cię tutaj.
Jej spokój mnie irytował, denerwował, wkurzał. Jak mogła być tak spokojna? Jeszcze przed chwilą się ze mną kłóciła! Chyba jednak wolałbym, żeby na mnie nawrzeszczała. Może wtedy powiedziałaby mi kilka niezbyt cenzuralnych słów, ale przynajmniej by mnie nie wyganiała. Nie chciałem iść, nie chciałem jej zostawiać. Nie wiem, co się ze mną działo, ale absolutnie wolałem zostać z nią.
To było jednak niemożliwe. Nie chciała mnie przy sobie. Nie chciała mnie widzieć.
Udając, że jej słowa w ogóle nie miały dla mnie żadnego znaczenia, że nie zabolało mnie, kiedy jej twarz wciąż wyglądała jak maska bez emocji, wstałem i otrzepałem spodnie z kurzu. Nie spojrzałem już na nią, ani na jej brata, a tylko odwróciłem się i bez słowa odszedłem.
Wbrew sobie. 

***

OFICJALNA STRONA NA FACEBOOKU!

11 kwietnia 2015

59. Słowa, które kruszą mury

 Albus wrócił pół godziny później, niemal ciągnąć za koszulę Malfoya, który niezbyt chętnie zgodził się przyjść. Właściwie to się nie zgodził, ale kiedy Potter przystawił mu do czoła różdżkę, zmienił zdanie. Jego mina nie wskazywała na to, by był zadowolony z tego faktu, krzywił się i mruczał pod nosem niezrozumiałe słowa.
Za nimi szła Lily Potter, marszcząc brwi w trwodze. Kiedy zobaczyła Rose, podbiegła do niej, niemal łkając.
- Zgarnąłem ją po drodze. Zaczęła pytać o Rose i w ogóle… – wyjaśnił krótko Albus, wskazując siostrę kciukiem i popychając Malfoya, by stanął przed nimi.
Ślizgon utrzymał równowagę, wyprostował plecy i schował ręce do kieszeni. Rozejrzał się po zgromadzonych, wszyscy wyglądali na zaniepokojonych. Prychnął cicho. A potem jego wzrok spoczął na nieprzytomnej Rose Weasley. Była nienaturalnie blada, prawie sina. Gdyby nie delikatny ruch klatki piersiowej, Scorpius mógłby przysiąc, że dziewczyna była martwa. Poczuł na plecach ciarki, wzdrygnął się.
- Po co mnie tu przywlokłeś? – spytał, odwracając się do Albusa.
- Musisz nam pomóc ją obudzić – powiedziała Shila. Spojrzał na nią, unosząc do góry brew.
- Nic nie muszę – odparł wrednym tonem. – Ewentualnie MOGĘ wam pomóc. Choć nie wiem, jak miałbym to zrobić. Jeśli Weasley bawiła się eliksirem snu to jej problem – dodał, obracając się w taki sposób, by stać przodem do drzwi wyjściowych. W myślach oszacował prędkość, jaką byłby w stanie rozwinąć i czas reakcji Pottera, który stał najbliżej niego, gotowy go powstrzymać.
- Słuchaj, nam też to nie w smak, ale tylko ty możesz jej pomóc – stwierdziła Ishihara. Sięgnęła do kieszeni, a Scorpius profilaktycznie odsunął się od niej. Po chwili wyjęła kostkę Rubika i podała mu. – Jej kostka pękła – dodała.
Malfoy wziął zabawkę w ręce i przyjrzał się jej. Pęknięcie przebiegało przez cztery ułożone ściany. Nie dał po sobie poznać zaskoczenia, jakie wywołała w nim ta wiadomość. Czyżby stan Weasley był jego dziełem? Poważnie zaczął się nad tym zastanawiać. Jego kostka doznała identycznych zniszczeń, kiedy rozbił butelkę z różą i obudził się z koszmaru. Przestała świecić i pękła, jakby ktoś uderzył ją młotkiem.
Spojrzał na Shilę, zastanawiając się, ile wiedziała o tajemniczych snach, Bliźniaczych Kostkach i ich „klątwie”. Przyjaźniły się z Weasley, więc pewnie mówiły sobie wszystko.

Ale czy na pewno?

- I niby co to ma wspólnego ze mną? – spytał, chcąc wybadać grunt.
- Wiemy, że oboje braliście w tym udział. Te kostki to nie byle jakie łamigłówki – wyjaśniła Shila. – To Bliźniacze Kostki, mające połączyć bratnie dusze. I wybrały was, ciebie i Rose. Jesteś jej bratnią duszą, drugą połową, nazwij to jak chcesz… Chodzi mi o to, że połączenie, które mieliście, działało tylko na was, na nikogo innego. Dzieliliście sny. I wierzę, że z tego powodu, tylko ty jesteś w stanie ją obudzić.
Malfoy przyglądał się krótką chwilę Azjatce. Z jej słów nie był w stanie wywnioskować, czy wiedziała, co się tak naprawdę stało. Przypuszczał jednak, że nawet się nie domyślała, że to on był przyczyną, przez którą Rose się nie budziła. Nie mogła tego wiedzieć, bo on sam odkrył to dopiero kilka chwil wcześniej. A jeśli nie wiedziała, nie obwiniała go. I wolał, żeby tak zostało. Widząc jej minę, nie miał wątpliwości, że zabiłaby go na miejscu, gdyby tylko wiedziała.
Przeniósł wzrok na Rose. Nie ruszyła się nawet na milimetr. Jej powieki były zamknięte, lekko drgały, jakby oczy widziały coś, czego nikt inny nie widział. Rzęsy rzucały długi cień na blade policzki, przypominały pajęczyny na zapomnianym manekinie. Wyglądała żałośnie smutno, a jednocześnie pięknie, niczym porcelanowa lalka. Jej rude włosy rozsypały się na poduszce jak aureola. Wydawało mu się jednak, że od jego przyjścia posiniała jeszcze mocniej.
- Chyba jej się pogarsza. – Drgnęła Lily Potter, wypowiadając na głos jego wcześniejsze myśli. Shila podeszła do przyjaciółki, przytknęła dłoń do jej policzka i westchnęła. Wzięła z szafki miskę, z której buchał dziwny, zielony dym, i przystawiła do twarzy chorej. Malfoy obserwował, jak rudowłosa wdycha dym i momentalnie nabiera kolorów.
- Malfoy, pomóż jej – powiedział Hugo Weasley, zwracając się do Ślizgona.
- To jest bardzo ciekawe, co mówicie – oznajmił. – Ale nawet, jeśli macie rację i tylko ja mogę ją obudzić, to przykro mi to mówić, ale nie mam pojęcia jak.
- A co się stało z twoją kostką? – spytał Albus.

Chciałbyś wiedzieć.

- Nic. Leży na moim łóżku – skłamał.
- Czyli ty nie miałeś żadnych problemów? – spytała Shila, marszcząc brwi.
- Nie – odpowiedział spokojnie. – I sądzę, że na nic się tu zdam. Cokolwiek to jest, Weasley musi radzić sobie sama.
Chciał odejść. Naprawdę chciał. Nawet zrobił kilka kroków, lecz wtedy jego serce zabiło szybciej. To było bardzo dziwne. Żołądek mu się skurczył, a dłonie zadrżały. Musiał je mocno zacisnąć w pięści, by nikt tego nie zauważył. Dlaczego to się działo?

Bo Ishihara miała rację, nazywając nas bratnimi duszami?
Och, zamknij się! Sam chciałeś pozbyć się Weasley. To teraz masz. Już na pewno nie pojawi się w twoich snach. Masz, co chciałeś. Więc weź się w garść i wyjdź stąd!
Na co czekasz? Idź sobie!

Zrobił kolejny krok, przygryzając usta. Dlaczego wydawało mu się, jakby drzwi oddaliły się na kilometr, a jego stopy zaczęły ważyć tonę?

Agrr!
Nie! Nie odwracaj się! Masz to w dupie, pamiętasz? Weasley jest tam, ty tu. Osiągnąłeś swój cel.

- Pocałunek prawdziwej miłości – powiedziała nagle Lily. Zaskoczyło to wszystkich, nawet Scorpiusa, dlatego zatrzymał się i spojrzał na nią. Również Shila, Hugo i Albus patrzyli na przyjaciółkę jak na nienormalną.
- Że co? – spytał blondyn, przekrzywiając głowę.
Jego serce zabiło jeszcze szybciej, dłonie zaczęły się pocić, a wszystkie jego zmysły krzyknęły naraz, by uciekał, bo nie spodoba mu się to, co za chwilę doda Potterówna.
- No… pocałunek prawdziwej miłości – powtórzyła, choć mniej pewnie niż poprzednie. Czując na sobie spojrzenia wszystkich obecnych, musiała zwątpić w swój pomysł. – No wiecie, z mugolskich bajek – dodała nieśmiało.
- Nie, nie wiemy – odparł Malfoy, dysząc, choć sam nie wiedział czy ze złości, czy niedowierzania.
- Kiedy w mugolskiej bajce ktoś zostanie poddany klątwie… - zaczął Albus.
- …tylko pocałunek prawdziwej miłości może ją złamać – dokończył Hugo. Malfoy spojrzał na niego jak na idiotę. – Lily, skąd ci w ogóle przyszedł do głowy ten pomysł?
- Nie wiem… Po prostu pomyślałam, że… To zawsze działa. No wiecie, miłość może zwyciężyć wszystko, a skoro te Bliźniacze Kostki miały sprawić, że się w sobie zakochają, no to.. No dobra, to było głupie – powiedziała, czerwieniejąc jak burak.
- Niekoniecznie. – Shila zmrużyła oczy, jakby się nad czymś zastanawiała, po czym spojrzała na Malfoya.

WIEJ!

- I tak nie mamy lepszego pomysłu. Pielęgniarka nie wie, jak jej pomóc, bo nie ma pojęcia o kostkach – powiedziała Ishihara.
- Może powinniście jej powiedzieć – zasugerował Scorpius, przysuwając się bliżej drzwi. Kątem oka zauważył, że Potter znalazł się krok od niego.

Cholera.

- Jasne, bo akurat by nam uwierzyła. Bliźniacze Kostki są bardzo rzadkie, ledwo udało nam się znaleźć o nich jakąkolwiek informację w książce – prychnęła dziewczyna.
- Cóż, choć nie popieram takich działań, zwłaszcza, gdy dziewczyna jest nieprzytomna, to muszę się zgodzić, że spróbować warto. Nie zaszkodzimy jej bardziej niż teraz, a kto wie, może pomożemy… - powiedział Albus. Lily uśmiechnęła się lekko.
Malfoy prychnął, spoglądając na rozmówców jak na kretynów. Miał ochotę puknąć ich wszystkich w czoła. Doskonale zdawał sobie sprawę, że rozmawiali o potencjalnym pocałunku jego i tej śpiącej królewny, kurna mać. To by się zgadzało, prawda? Kostki połączyły ich, więc teraz wszystko na jego głowie, nie? A niech się wypchają! Nie zamierzał jej całować. Nie, jeśli nie była w stanie na to odpowiedzieć. Nie przy nich. I „NIE” W OGÓLE!
- Czy wy siebie słyszycie? Słowem kluczowym w tym przypadku jest „nieprzytomna”! – warknął. – Nie będę całował nieprzytomnej laski. Macie mnie za jakiegoś zboczeńca? Poza tym absolutnie odmawiam zbliżania się do Weasley.
- Bo akurat ci to przeszkadza – prychnął Albus tak cicho, że tylko Malfoy, stojący najbliżej niego, był w stanie to usłyszeć.
Warknął przeciągle, jak rozgniewany pies.
- No dalej, Malfoy. Nie będziemy się śmiać – powiedziała Shila, wykonując zachęcający gest. – Przecież nic ci się nie stanie.
- Jesteście szurnięci! – warknął. – Po pierwsze, nie pocałuję jej. Nigdy. Niech sobie śpi snem wiecznym, jeśli ma taką ochotę – prychnął. – A po drugie… Nie ma czegoś takiego jak „prawdziwa miłość”, kretyni! – krzyknął. – A nawet jeśli jest, to na pewno nie między mną i Weasley. Pocałunek nie zadziała, więc nie ma powodu, by się starać.
- Zaraz cię grzmotnę – powiedział Hugo. Podszedł do Ślizgona, chwycił go za koszulę i pociągnął w stronę łóżka, na którym leżała Rose. – Jak znam życie, pewnie się do tego przyczyniłeś, więc teraz zrób coś, żeby ją obudzić, albo rozkwaszę ci nos – zagroził.
Blondyn wyszarpnął się i spojrzał na Weasleya z góry. Nie było to łatwe, ponieważ młody Gryfon prawie dorównywał mu wzrostem. Wciąż jednak miał kilka centymetrów przewagi. Poprawił ubranie i wysyczał:
- Z pewnością twoja siostra byłaby przeszczęśliwa, gdyby wiedziała, jak traktujesz jej nieprzytomne ciało.
- Próbuję jej pomóc. Zrozumiałaby.
- Jesteś pewien? – spytał Malfoy, unosząc do góry brew. Zauważył w oczach Weasley zwątpienie i postanowił drążyć dalej. – Weasley mnie nie lubi, więc już sobie wyobrażam, jakby zareagowała.
- Po prostu to zrób i damy ci spokój – powiedziała Shila, przerywając im.
Malfoy prychnął i spojrzał na dziewczynę.
- Jak chcecie. To nie ma sensu, ale zrobię to. Tylko później nie mówcie, że was nie uprzedziłem – oznajmił. Jeszcze raz poprawił koszulę, po czym nachylił się lekko nad nieprzytomną Rose. Z bliska czuł chłód jej skóry. Jego serce zabiło szybciej, gdy jej zapach dotarł do jego zmysłu.

A co, jeśli to zadziała?

Dotknął ustami jej ust, były zimne, lecz miękkie. Serce waliło mu jak młot i miał wrażenie, że wszyscy je słyszą. Spróbował się uspokoić, choć tak naprawdę stresował się. Bał się, że jeśli pocałunek prawdziwej miłości zadziała, będzie musiał przyznać przed wszystkimi, że…

Co to, to nie.

Odczekał dwie sekundy, by nie powiedzieli mu później, że się nie postarał, po czym wyprostował się. Wszyscy nachylili się nad łóżkiem, przyglądając Weasley, ale ona wciąż pozostawała nieprzytomna. Mijały minuty, nic się nie stało.
- Zadowoleni? Banda zboczonych idiotów – mruknął Malfoy. Przepchnął się obok Albusa i Hugona i stanął obok.
- Nie zadziałało… Nie rozumiem… Czy nie mieli się w sobie zakochać? – spytała Lily płaczliwym tonem.
- Prawdziwa miłość nie istnieje, kretynko.
- Kostka pękła, zanim to się stało – szepnęła Shila.
- No i co teraz? Przecież musi być jakiś sposób! – wykrzyknął Weasley.
- Ta, zostawcie ją w spokoju. Odeśpi swoje i się obudzi – burknął niezadowolony Malfoy. Nie wiedzieć czemu, jego humor znacznie się pogorszył. Nie mógł rozgryź dlaczego. Czuł się zawiedziony, że pocałunek nie zadziałał? Nie, przecież na to liczył…
Nikt nie zwrócił uwagi na jego słowa.
- Wymyślimy coś innego.
- Ale już beze mnie – powiedział Malfoy. Poprawił mankiety koszuli i ruszył w stronę drzwi. – Miło było, ale…
- Stój. – Potter pojawił się przed nim z imponującą szybkością. – Możesz się jeszcze przydać.
- Jeśli karzecie mi ją całować jeszcze raz, doniosę na was pielęgniarce – zagroził Scorpius. – Jesteście nienormalni. Powinniście dać jej spokój i pozwolić profesjonalistom się z tym uporać.
- Nie. Malfoy, tylko ty…
- Zamknij się, Ishihara – warknął, spoglądając na nią. – Mam dość słuchania o tym, że tylko ja mogę jej pomóc. Nie wiesz, jak to było utknąć w tych cholernych snach! Nie masz pojęcia, co oboje, ja i Weasley, przeszliśmy, więc się nie wypowiadaj. Nie masz do tego prawa! – powiedział, zbliżając się do niej. Niemal dźgnął ją palcem w pierś, ale powstrzymał się, uznając, że byłoby to niestosowne. – I nie masz prawa… ani ty, ani żaden z was, zmuszać mnie do tego, bym jej pomagał. Nie będę jej całował, obmacywał, czy co tam sobie wymyślicie. To obrzydliwe. Wy jesteście obrzydliwi. Jak w ogóle mogliście pomyśleć, że…
Musiał zamilknąć, bo jego głos dziwnie zmiękł. Zacisnął usta, modląc się, by Azjatka, która wciąż wpatrywała mu się w oczy, nie dostrzegła tego…
- O wow – wyszeptała i wtedy zrozumiał, że jednak to dojrzała. – Zależy ci – powiedziała cichutko.
- Majaczysz – mruknął, odsuwając się od niej.
- Nie, nie! Widzę to dokładnie – wyznała, łapiąc go za ramię. – Skoro ci zależy, to dlaczego nie chcesz…
- Bo nie wiem jak – warknął, wyrywając ramię. – I nie zależy mi. Ale gdyby tak było, to doradziłbym, żebyście powiedzieli o wszystkim pielęgniarce.
Zabrał jej kostkę, którą trzymała, i podrzucił ją w dłoni.
- O wszystkim – dodał.
Podszedł do nieprzytomnej Weasley i wyciągnął rękę z łamigłówką. Położył ją tak, by bezwładna dłoń dziewczyny ją przykryła. I właśnie w tym momencie, gdy ich dłonie jednocześnie znalazły się na zabawce, poczuł ból brzuchu.
Miał wrażenie, jakby porwała go trąba powietrza. Zasłonił oczy dłonią, a gdy znowu je otworzył, znalazł się na pustyni. Szalała właśnie burza piaskowa, więc musiał osłonić twarz rękawem. Rozejrzał się, dokąd sięgał wzrokiem, widział tylko piasek. Niebo nie było widoczne przez wirujące drobinki. Wiatr smagał go po twarzy. Kiedy się odwrócił, dostrzegł drobną postać, zmierzającą w jego kierunku. Nagle podniosła głowę, patrząc wprost na niego. Rozpoznał Weasley. Ona najwyraźniej jego również dostrzegła, bo stanęła zaskoczona, jakby nie dowierzając własnym oczom.
- Malfoy?
Znowu ścisnęło go w dołku. Wiatr sypnął mu piachem w oczu. Zasłonił się ręką.
- Malfoy?
Otworzył oczy i spojrzał na Gryfonów, którzy zawiśli nad nim. Z zaskoczeniem odkrył, że leżał na podłodze, a jego potylica pulsowała bólem. Dotknął tamtego miejsca, oczami wyobraźni widząc, jak powstaje guz.
- Ała! Pozwoliliście mi upaść?! – spytał z wyrzutem.
Potter wyprostował się jako pierwszy.
- Już marudzi. Nic mu nie jest – powiedział, odsuwając się.
- Wszystko okej? Straciłeś przytomność. – Ishihara podała mu rękę, którą chwycił, i pomogła mu wstać. Zachwiał się lekko, bo pociemniało mu przed oczami.

Co to było?
Widziałem Weasley.
Byłem w jej podświadomości? Ale jak…?

Odwrócił się i spojrzał na nieprzytomną rudowłosą. Leżała w takiej samej pozycji, jak kiedy przyszedł. Z jedną różnicą… Pod jej dłonią znajdowała się kostka Rubika. Bliźniacza Kostka. Ta sama, którą chciał jej oddać. Ta, której dotykał.

O jasny… Kur…

Kiedy dotarły do niego wszystkie fakty, musiał się powstrzymać przed przewróceniem oczami. No jasne, wszystko musiało się sprowadzać do tych pieprzonych kostek!
Dotarło do niego również coś innego. Skoro już wiedział, jak skontaktować się z Weasley, a możliwe nawet, jak jej pomóc, odkrył, że chciał to zrobić. Czuł wewnątrz siebie, że powinien.
- Wiem, co muszę zrobić – powiedział nagle, patrząc na bladą twarz dziewczyny.
- Pomożesz jej? – spytała Lily Potter. Nie zaszczycił jej odpowiedzią.
- Przynieście jakieś krzesło – rozkazał.
Hugo przeszedł obok nich i przyniósł proste, plastikowe krzesełko, które wcześniej stało po drugiej stronie pomieszczenia. Malfoy usiadł na nim, nie spuszczając wzroku z Weasley.

Perspektywa Scorpiusa

Okej, jest ładna. Tak, przyznaję. W swojej głowie, ale i tak się liczy. Zresztą to nie tak, że nie doceniam kobiecego piękna. Nie lubię Weasley, jasne, ale nie mogę zaprzeczyć. No chyba ślepy nie jestem, nie? Widzę, jak wygląda. Nawet kiedy udaje zmarłą, ma w sobie więcej urody niż niejedna Ślizgonka. O, chyba się trochę zagalopowałem…

Czułem szybkie bicie serca, kiedy przyglądałem się jej zamkniętym oczom. Widziałem, jak powieki drgają, a cienie na policzkach tańczą. Słabe światło nadawało jej bladej skórze dziwną księżycową poświatę, choć było dopiero późne popołudnie. Oddychała bardzo spokojnie, przykryta prześcieradłem. Bił od niej chłód, jakby wszystkie zabiegi, mające utrzymać ciepło jej ciała, nie powiodły się. Wyglądała na bezbronną i delikatną, jakby nawet najlżejsze uderzenie mogło ją zniszczyć. Kiedy o tym myślałem, coś we mnie narastało. Miałem wrażenie, że wynurzyłem się z wody, oddychałem szybko i nierówno. Na myśl o Weasley uwięzionej w swojej podświadomości skręcało mi żołądek.
Nie wiedziałem, dlaczego tak się czułem. Albo… nie chciałem tego przyznać.
Wzbraniałem się przed tym tak długo, jak mogłem, jednak wciąż po mojej głowie tłukły się słowa Shili Ishihary. „Zależy ci”. Dwa proste słowa, nic nie znaczące, nieprawdziwe. Tylko dlaczego, nawet w swojej głowie, czułem ból, zaprzeczając?
I dlaczego ścisnęło mi gardło, gdy choćby pomyślałem o tym, by odejść i zostawić ją w tym śnie?

Pieprzone wyrzuty sumienia!

- Co tu się dzieje? – spytała pielęgniarka, wychodząc ze swojej kanciapy. Spojrzała na nas groźnie. – Za dużo was tutaj!
Powstrzymałem się przed przewróceniem oczami. Pięć osób to jeszcze nie tragedia. A ona nie powinna być wcale zaskoczona, przecież Weasley ma wielką rodziną! I mnóstwo przyjaciół. Dobrze, że ich wszystkich nie przywiało.
- Malfoy… Znaczy się Scorpius – zająknęła się Shila. – Chciał się zobaczyć z Rose – dodała z uśmiechem.
Znowu miałem ochotę wywrócić oczami. Ta dziewczyna mnie irytuje. A po tym, co odwalili z resztą rodzinki przed chwilą, nie zapomnę do końca życia. Zmuszając mnie do całowania nieprzytomnej Weasley… Zboczeńcy.
Prawda była taka, że chciałem ją pocałować. Robiłem to już wcześniej, więc nie byłoby to nic nadzwyczajnego. Weasley całowała naprawdę dobrze i zawsze smakowała truskawkami. Nie wiem, jak to robiła, ale to było świetne uczucie. Jednak nie planowałem nigdy, NIGDY, całować jej bez jej zgody i wiedzy. Nie jestem żadnym gwałcicielem. Poza tym nie odpowiadała mi ta publiczność. Dotychczas mieliśmy z Weasley więcej prywatności.
- Dobrze. Ale reszta niech idzie, mogą zostać tylko dwie osoby – powiedziała pielęgniarka. Mało się nią interesowałem, bo przeżywałem własne kryzysy. Chyba Shila zaproponowała, że zostanie i przypilnuje mnie, ale Hugo się uparł, że chce doglądać siostry. Mi wszystko jedno, byleby mnie nikt nie dotykał, kiedy się „połączę” z rudowłosą.
Próbowałem przeanalizować swoje uczucia.
Nie wierzyłem w miłość. Wierzyłem w przywiązanie, sympatię, lojalność i obowiązek, ale nie w miłość. Sam nie wiedziałem, dlaczego. Nie, żebym miał świetny wzorzec w domu, ale przecież nie mieliśmy pod dachem jakiejś patologii. Matka mnie kochała, ale tak to jest z matkami. Czym różni się miłość do dziecka od miłości do dziewczyny?
Nie wierzyłem w miłość. A jednak, gdy patrzyłem na nieprzytomną Weasley i przypominałem sobie wszystkie sny z jej udziałem, wszystkie fantazje i wizje ukazane przez kostki, czułem ciepło w sercu. To było takie dziwne i niespotykane. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułem. Było dokładnie tak, jak w tych wszystkich książkach, które rodzice kazali mi czytać.
„Zależy ci.”

Zależy mi.

Kiedy wreszcie to przyznałem, poczułem ulgę. Jakby zdjęto ze mnie wielki ciężar.
Odetchnąłem i spojrzałem na Hugona, który został mi towarzyszyć. Reszta ferajny wyszła, jak prosiła pielęgniarka.
- Tylko spróbuj czegoś niestosownego, a połamię ci ręce – zagroził.
- To ja będę nieprzytomny, gnomie. Jeśli mnie tkniesz, zamienię cię w dżdżownicę – odgryzłem się.
- Po prostu rób to, co masz zrobić – powiedział, poprawiając czuprynę rudych włosów. Zadziwiające, ale zwróciłem uwagę na to, że miały inny odcień niż włosy Rose; były bardziej kasztanowe niż jego siostry.
Odwróciłem się od niego i złapałem kostkę, którą przykrywała dłoń Rose.
Świat dookoła zawirował, ścisnęło mi żołądek. Czułem się tak, jakby wessało mnie tornado. Nagle znalazłem się na pustyni, wśród szalejącej burzy piaskowej. Musiałem osłaniać oczy przed wiatrem, który rzucał we mnie piachem. Momentalnie zrobiło mi się zimno. Obejrzałem się, dostrzegając dziewczynę stojącą kilka kroków ode mnie.
- Weasley?! – zawołałem.
Odwróciła się i spojrzała w moim kierunku. Wstrzymałem oddech. No jasne, miała na sobie piżamę. Długie spodnie w kratkę i koszulkę na ramiączkach, która była ubrudzona krwią. W normalnych okoliczność, piersi uwypuklające się pod materiałem, wyglądałyby bosko. Co ja gadam… I tak wyglądały bosko. Nie mogłem jednak zbyt długo się na nich skupiać, bo przecież przybyłem tam, żeby jej pomóc.
- Malfoy? – spytała, zbliżając się. – Jesteś tutaj, czy sobie ciebie wymyśliłam?
- Jestem – odpowiedziałem, przenosząc wzrok na jej twarz. Była wysmarowana krwią i zmieszanym ze łzami piaskiem. Jej oczy, lekko czerwone od smagania wiatrem, błyszczały.
Wydała z siebie dźwięk ulgi i biegiem pokonała kilka dzielących nas kroków. Nie spodziewałem się tego, ale poczułem się dobrze, kiedy rzuciła mi się na szyję. Wtuliła twarz w moje ramię i zatrzęsła się lekko, jakby płakała. Nie często kogokolwiek przytulałem, więc nieco niezdarnie poklepałem ją po plecach. Choć świetnie było czuć jej ciało tak blisko swojego, oddzielone tylko cienkim materiałem moich ubrań i jej piżamy, nie umiałem się odnaleźć w tym całym przytulaniu.
- Dziękuję – powiedziała, szlochając dalej w moje ramię. – Dziękuję, że po mnie przyszedłeś.
Tymi słowami skruszyła moje mury. 

~*~

OFICJALNA STRONA NA FACEBOOKU!