10 listopada 2011

28. Magia świąt


            Pokój Wspólny Slytherinu spowijała ciemność. Jedynie ogień w kominku dawał łunę światła, dosięgającą foteli, na których siedzieli Malfoy, Gonzales i Zabini. Niedaleko przycupnął Paul, pilnując, by nikt nie przeszkadzał przyjaciołom w rozmowie. Odkąd Scorpius wrócił z konkursu, wszyscy chcieli wysłuchiwać opowieści o tym, jak wspaniałym czarodziejem się okazał, pokonując każdego we wszystkich etapach konkursu.
            Blondyn słuchał uważnie opowieści Gonzalesa o tym, co działo się w szkole pod jego nieobecność. Wyglądał na wyluzowanego. Siedział wygodnie, rozparty w fotelu, z nogami na drewnianym stoliku i ze szklanką wody w dłoni. Płomienie rzucały tajemniczy cień na jego twarz, przez co wydawał się jeszcze bardziej przystojny i niebezpieczny. Od czasu do czasu uśmiechał się półgębkiem, popijając mineralną.
            Zabini siedział w fotelu naprzeciwko niego. W jednej dłoni trzymał, tak jak on, szklankę, jednak zamiast wody nalał sobie Ognistej z prywatnej kolekcji, chowanej przed nauczycielami. Czuł, że będzie jej potrzebował. Wolną dłonią podpierał głowę, masując palcem wskazującym skroń. Przystawił szklankę do ust, jednak nie wypił ani kropelki. Wdychał ostrą woń alkoholu, wpatrując się w Malfoya, który zmieniał właśnie pozycję, zakładając po męsku nogę na drugą. W głowie szumiały mu głosy dochodzące z głębi pokoju, a w wewnętrznej kieszeni szaty, tuż nieopodal sera, ciążyła brązowa koperta. Czuł ją, jakby była żywym organizmem. Wydawała się napierać na niego, dusić go. Świadomość, że miał ją przekazać Malfoyowi jeszcze bardziej go przytłaczała. Czuł, że nic dobrego z tego nie wyjdzie. Zaczynał odczuwać wyrzuty sumienia, że pokusił się o zrobienie tych zdjęć. Nie chciał ranić Rose, która – w jakiś niewyjaśniony sposób – nagle stała się dla niego kimś ważnym. Nie chciał zabierać jej tego szczęścia, które niewątpliwie dawał jej Franklin. Jednak za każdym razem, kiedy ich widywał, wiedział, że jest oszukiwana. Że ta chwila szczęścia jest fałszywa. I nie mógł dopuścić do tego, żeby tak było zawsze.
            Ale czy musiał oddawać te zdjęcia Malfoyowi? Czy jego przyjaciel musiał dowiadywać się o tym upokarzającym Rose wydarzeniu? Może powinien sam jej wszystko wyjaśnić? Na pewno zrobiłby to delikatniej niż Scorpius.
            - Zabini, czy ty w ogóle słuchasz, co się do ciebie mówi? – Z rozmyślań wyrwał go zirytowany głos Malfoya. Drgnął i spojrzał na niego, odsuwając szklankę od ust. – Pytałem, czy podczas nieobecności Weasley, Franklin bardzo tęsknił? – Malfoy był wyraźnie niezadowolony z nierozgarnięcia swojego przyjaciela. Mocniej zaakcentował ostatnio słowo, choć nie miał tego w planach. Zabini skupił na nim swój wzrok.
            - Właściwie to jest coś, co chciałbym ci pokazać – powiedział z uśmieszkiem godnym prawdziwego Ślizgona. Spojrzenie Malfoya nieco złagodniało, nabierając zaciekawionej barwy. Damian sięgnął prawą dłonią pod szatę i wyjął kopertę, przez chwilę się w nią wpatrując. Następnie wstał i wolnym krokiem podszedł do blondyna, podając mu pakunek. Młody panicz Malfoy zerknął niepewnie na kopertę, ale już po chwili odwijał sznureczek i sięgał do środka.
            - No, nie próżnował – powiedział po kilku sekundach, oglądając fotografie. – U – zacmokał i uśmiechnął się. – Dobra robota, Zabini. Wyślę je Weasley sowią pocztą jutro rano – dodał z niebezpiecznym błyskiem w oku.
            - Nie – powiedział Zabini. Gonzales spojrzał na niego z uniesioną brwią, Malfoy natomiast spokojnie upił łyk wody. – Jeśli wyślesz to jutro, popsujesz jej święta.
            - Od kiedy interesuje cię, czy jej święta będą udane czy nie? – zapytał blondyn z ironicznym uśmiechem na ustach.
            - Daj spokój. Nawet ty nie masz w sobie aż tyle zła, by psuć komuś święta. Sam uwielbiasz Boże Narodzenie, czyż nie? – Damian spojrzał mu prosto w oczy. Malfoy zastanowił się chwilę, po czym dopił wodę i odstawił szklankę na stolik, wstając. Byli tego samego wzrostu, przez co ich oczy znalazły się na tym samym poziomie. Stali bardzo blisko siebie, Zabini mógł zobaczyć plamki ciemniejszej barwy na tęczówkach Malfoya.
            - Dobra. Wyślę je po przerwie – stwierdził, odchodząc do dormitorium. Po drodze schował jeszcze kopertę do kieszeni dżinsów. Po chwili zniknął za drzwiami.
            - Szczerze? Nie sądziłem, że się zgodzi – powiedział Gonzales, wstając ze swojego miejsca. Stanął za plecami Zabiniego, wpatrując się, tak jak on, w drzwi dormitorium chłopców z szóstego rocznika.
            - Ja też nie – odparł Damian, odwracając się.
            - Mam nadzieję, że wiesz, co robisz… Chyba najlepiej z nas wszystkich orientujesz się, co jest między nimi. Wdepnąłeś w to, stary, a on nie lubi, gdy mu się wchodzi w drogę.
            - Przecież wiem – burknął Zabini. Światło z kominka zagrało walca na policzkach Jose.
            - Zastanów się, czy warto dla niej robić sobie z niego wroga. – Jose zabrał podręcznik do transmutacji, który czytał w międzyczasie i ruszył w kierunku swojego dormitorium.
            Zabini dotknął koniuszkiem palców ust, przypominając sobie smak jej pocałunku, kiedy zaciągnął ją do pustej sali w dzień wyjazdu na konkurs. Czy to wtedy stała się mu bliska?
            - Jest – zawołał za nim. Jose zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na niego ponad ramieniem. Uśmiechnął się delikatnie i zniknął w swoim pokoju. Zabini oklapł na fotel, chwytając swoją Ognistą i wypił wszystko jednym haustem, nie zwracając uwagi na szczypanie w przełyku. Odetchnął głęboko i spojrzał w kominek.

*

            Boże Narodzenie. Chyba wszystkim kojarzy się ono z prezentami pod choinką, wesołą atmosferą, rodzinnym kolędowaniem i przepyszną ucztą. Niemal zawsze jest to czas radosny, spędzony wspólnie z najbliższymi. Scorpius Malfoy nie znał pojęcia „rodzinne święta”. U niego w domu zawsze wyglądało to tak samo. Nie kupowali choinki, bo matka narzekała na spadające z niej igły, które wbijały się w jej perskie dywany i trzeba je było wyciągać ręcznie, by nie uszkodzić delikatnego materiału, nie śpiewali kolęd, ponieważ ojciec mawiał,  że to dziecinne i nikomu niepotrzebne, a jedyny efekt, jaki przynosi to ból głowy, natomiast wigilijną kolację jadali w ciszy, z braku wspólnych tematów do rozmowy. Jednak młody Malfoy nie odziedziczył wraz z nazwiskiem malfoyowskiej niechęci do świąt. Wręcz przeciwnie – uwielbiał święta. Uwielbiał atmosferę panującą na Pokątnej oraz świąteczne ozdoby na wystawach sklepów. A przede wszystkim uwielbiał zapach świeżych ciasteczek, dochodzący z cukierni. Zawsze wstępował do tej na rogu, niedaleko banku Gringotta, by kupić pokaźnych rozmiarów papierową torebkę, wypełnioną cieplutkimi rogalikami z czekoladą, robionymi na francuskim cieście. Choć zazwyczaj nie pozwalał sobie na nadmierne spożywanie słodyczy, w tym jednym dniu robił wyjątek. Napawał się świętami w magicznej dzielnicy, zanim nadszedł czas powrotu do domu, gdzie cisza była tak głośna, że aż nie można było wytrzymać. Kiedy był trochę młodszy, próbował zmienić nastawienie rodziców, jednak spotkało się to jedynie z wrzaskiem ojca i skończyło uziemieniem do końca roku.
            Z rozmyślań wyrwał go znajomy, dziewczęcy głos. Odgryzł kawałek rogala i rozejrzał się, odnajdując wzrokiem Rose Weasley, wychodzącą właśnie ze sklepu z biżuterią. Szła w towarzystwie swojej kuzynki Lily Potter, a w dłoniach niosła kilka reklamówek. Zatrzymał się w pół kroku i uważnie je obserwował. Połknął kęs i spokojnym krokiem ruszył za nimi, trzymając się w bezpiecznej od nich odległości. Nie miał nic interesującego do roboty, a do domu nie zamierzał zbyt wcześnie wracać, dlatego pomyślał, że śledzenie Gryfonek mogłoby być świetną zabawą. A może, jeśli by się zorientowały, dałyby się namówić na jakąś słowną kłótnię? Potrzebował jakiejś rozrywki, na poprawę humoru, zanim powróci do rodziny, wesołej jak żałobnicy.
            - Wiesz co? Ostatnio Melody powiedziała mi, że znalazła fantastyczny sposób na gładką skórę dłoni – powiedziała Lily, zaglądając do jednej ze swoich reklamówek i wyciągając z niej butelkę wody. Scorpius szedł za nimi spokojnie, podsłuchując. Zdziwił go fakt, że jeszcze go nie zauważyły, wcale się nie ukrywał ze swoim szpiegowaniem. – Podobno są takie egzotyczne rybki, które żywią się martwym naskórkiem. – Malfoy uniósł do góry brew, krzywiąc się nieznacznie.
            - To działa? – zapytała Weasley, nie mniej zdziwiona niż Ślizgon. Nadstawił ucha, szczerze zainteresowany.
            - No podobno świetnie wyjadają złuszczający się naskórek, pozostawiają skórę gładką jak pupcia niemowlaka – powiedziała Potterówna, wymachując butelką.
            - Interesujące – stwierdziła rudowłosa. – I jednocześnie trochę dziwaczne – dodała. Scorpius wzdrygnął się na myśl, że jakieś oślizgłe ryby mogłyby wcinać jego naskórek. To było obrzydliwe.

            Scorpius od razu zorientował się, kiedy opuścili Pokątną. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zawrócić, jednak wzruszył ramionami i szedł dalej za nimi, od czasu do czasu przystając lub chowając się za rogiem, żeby przypadkiem go nie nakryły. Poczuł się jak małe dziecko, gdzieś od środka wybuchała w nim ekscytacja. Taka głupia zabawa, a tak go cieszyła. Jeszcze bardziej radował go fakt, że w każdej chwili mógł zostać przyłapany, a wtedy na pewno pokłóciłby się z Weasley, co poprawiłoby mu humor.
            Dziewczyny przeszły przez ulicę, więc poszedł za nimi. Nie orientował się jednak w mugolskich przepisach ruchu (zazwyczaj jeździł z prywatnym szoferem ojca), dlatego nie zrozumiał czerwonego światła, które zaświeciło się po drugiej stronie i wszedł na pasy, święcie przekonany, że jest całkowicie bezpieczny. Nie doszedł nawet do połowy, kiedy usłyszał pisk opon i dźwięk klaksonu. Wystraszony przyspieszył kroku, o mało nie wpadając pod koła innego samochodu. Kiedy znalazł się w końcu na chodniku, poprawił włosy i rozejrzał się, szukając wzrokiem Weasley. Pospieszył za nią, żeby nie zgubić jej z oczu. Po chwili zatrzymały się na przystanku autobusowym. Potter się pożegnała i odeszła, a rudowłosa usiadła na ławeczce, sprawdzając godzinę na zegarku. Stanął niedaleko i wyczekiwał. Po chwili podjechał czerwony, piętrowy autobus, jednak domyślał się, że nie był to Błędny Rycerz. Wysypało się z niego z tuzin osób i do środka weszło tyle samo. Scorpius schował się za tłustym panem w garniturze i wszedł do środka.
            To było najgorsze piętnaście minut w jego życiu. Pojazd był tak zatłoczony, że dla niego znalazło się zaledwie dwadzieścia centymetrów kwadratowych w rogu. Ze wszystkich stron otaczali go ludzie, dotykali go, ściskali, patrzyli mu w twarz. Jedna starsza pani kichnęła prosto na niego. Nie mógł się ruszyć i było mu gorąco. Widział Weasley, siedzącą niedaleko. Wyglądała, jakby otaczający ją tłum ludzi w ogóle jej nie irytował. Jakiś facet siedzący za nią, nachylił się lekko do przodu i obwąchał jej włosy. Scorpius skrzywił się, stwierdzając w duchu, że mugole są obleśni.
            Wyczerpany wyszedł z autobusu i mocno zaciągnął się świeżym powietrzem. Poprawił wygniecione ubranie i ruszył za Rose, która znowu postanowiła przejść przez ulicę. Mając w pamięci poprzedni raz, obejrzał się, czy nic nie jedzie i zszedł dalej schodami do podziemi. Znalazł się jakby w innym mieście. Jaskrawe jarzeniówki raziły go w oczy, kiedy szedł wzdłuż straganów i sklepów. W kilku wnękach zauważył bezdomnych, przykrytych gazetami i starymi, wyżartymi przez mole kocami. Pod sufitem znajdowały się tablice informacyjne. Starał się nie zgubić Weasley, która lawirowała między ludźmi, jakby miała to we krwi. On co chwilę obijał się o kogoś.
            W końcu doszli do kolejnych schodów, prowadzących w dół. Na dole znajdowała się stacja, wyglądająca jak ta na King Cross. Malfoy pomyślał, że to musiało być metro, o którym kiedyś od kogoś usłyszał. Podziemny pociąg. Tutaj było mnóstwo ludzi, literki na tablicach informacyjnych zmieniały się w zależności od nadjeżdżających pociągów. To miejsce tętniło życiem.
            Podszedł do metalowych barierek i wszedł w jedną, jednak ta nie chciała go przepuścić. Zdziwił się i spróbował jeszcze raz, ponownie spotykając się z odmową. Szarpnął kilka razy, przeklął, aż zwrócił na siebie uwagę ochroniarza w niebieskiej koszuli i z beretem na głowie.
            - Jakiś problem, proszę pana? – zapytał mężczyzna.
            - To ustrojstwo nie chce mnie przepuścić – odparł Scorpius, siłując się z barierką.
            - Włożył pan bilet odpowiednią stroną?
            - Bilet? Jaki bilet?
            - Proszę wybaczyć, kolega nie stąd. – Znikąd pojawiła się przy nich Weasley. Uśmiechnęła się do ochroniarza, po czym sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej malutki kartonik. Nachyliła się nad barierką, która przetrzymywała Scorpiusa i włożyła karteczkę w cieniutki otwór. Zaświeciło się zielone światełko, a gdy Malfoy natarł na bramkę, ta ustąpiła. – Pierwszy raz będzie jechał metrem. Dopilnuję, żeby więcej nie było z nim problemów – powiedziała.
            - Oczywiście, proszę pani. Miłego dnia. – Skinął głową i odszedł. Weasley spojrzała na Malfoya z chęcią mordu w oczach, po czym odwróciła się na pięcie.
            - Idziemy – powiedziała.
            Nie odezwali się dopóki nie znaleźli się w pociągu. Usiedli obok siebie. Scorpius spojrzał na nią, przyglądając się, jak zdejmuje szalik i rozpina trochę kurtkę. Zauważył dekolt bluzki i srebrny łańcuszek, wiszący na jej szyi.
            - Szczerze mówiąc, to myślałam, że odpuścisz sobie po tym, jak ta babka w autobusie kichnęła ci prosto w twarz – wyznała nagle, nie spoglądając na niego, jednak uśmiechając się delikatnie.
            - Wiedziałaś, że za tobą idę? – zapytał.
            - Od samego początku. Nie kryłeś się z tym za bardzo – odpowiedziała, zakładając nogę na nogę. Wydało mu się, że był to bardzo subtelny gest.
            - Więc specjalnie pozwoliłaś, żebym załapał od niej jakieś choróbsko. I prawie potrącił mnie samochód – powiedział, siadając wygodniej i także rozpinając kurtkę. Pociąg kołysał się delikatnie na boki.
            - Jesteś bardzo uparty, skoro wciąż szedłeś dalej – przyznała. – Jednak nie mogłam pozwolić, abyś pokłócił się z ochroniarzem. Tego by było za wiele, jeszcze coś by ci się stało i miałabym cię na sumieniu…
            - No proszę, jaka ty wrażliwa – zironizował.
            - Przepraszam panią, czy może mi pani zdradzić, która godzina? – Podszedł do nich garbaty mężczyzna, zwracając się do Weasley. Malfoyowi nie uszedł fakt, że wpatrywał się on prosto w dekolt dziewczyny, jakby czas, o który zapytał, wcale go nie interesował.
            - Nie mam zegarka – odpowiedziała spokojnie, delikatnie się uśmiechając. Facet oblizał się i odszedł, jeszcze kilka razy się na nią oglądając.
            - Co za obleśna rasa – powiedział Scorpius, przyglądając się z obrzydzeniem kobiecie, siedzącej naprzeciwko nich.
            - Nie wiesz co mówisz. Mugole są bardzo interesujący.
            - Tak, na pewno. Już drugi raz widzę, jak niemal zostajesz pożarta wzrokiem – odparł.
            - Zazdrosny jesteś? – zapytała z ironicznym uśmieszkiem.
            - Nie, raczej mnie to obrzydza. Koleś w autobusie wąchał twoje włosy. Ohyda. – Wzdrygnął się, jakby na potwierdzenie swoich słów. – A ten przed chwilą niemal wskoczył w twój dekolt. Sami zboczeńcy.
            - Wąchał moje włosy? – spytała. – Fuj. – Skrzywiła się i sięgnęła do jednej ze swoich reklamówek, które trzymała między nogami. Wyjęła z niej kartonik z sokiem.
            - Co to jest? – spytał Scorpius, wskazując na krótką rurkę, którą wcisnęła w kartonik.
            - To jest słomka. Przez nią się pije – odpowiedziała, upijając kilka łyków.
            - To jest interesujące – stwierdził. – Ała! – Ktoś pociągnął go za włosy, a gdy się obrócił zauważył małego chłopca, stojącego na siedzeniu obok. Miał na głowie wełnianą czapkę i uśmiechał się od ucha do ucha.
            - Głupi jesteś – powiedział chłopczyk.
            - Zamknij się – odparł Malfoy zgryźliwie.
            - Twój chłopak jest głupi. – Malec zwrócił się do Rose. Ta uśmiechnęła się przyjaźnie.
            - To nie jest mój chłopak, ale masz rację, za mądry to on nie jest – odpowiedziała.
            - I po co go nakręcasz? – zapytał blondyn.
            - Zamknij się – powiedział chłopiec.
            - Sam się zamknij. Ała! Ty mały…! – Malfoy już sięgał ręką za poły kurtki, by wyjąć różdżkę, kiedy Weasley położyła mu dłoń na przedramieniu i spojrzała na niego karcącym wzrokiem. Po chwili pociąg się zatrzymał i szarpnęła go za rękaw, zmuszając do wyjścia z metra.
            Ponownie musiał przeprawić się przez barierki. Weasley westchnęła i podała mu kolejny bilet. Pokazała jak powinien go włożyć, i gdzie, po czym udali się schodami na górę.
            - Dlaczego się nie wściekasz? – zapytał nagle Scorpius. Spojrzała na niego zaciekawiona. – Łażę za tobą od dobrej godziny, a ty jeszcze ani razu na mnie nie nawrzeszczałaś – powiedział.
            - Są święta, Malfoy. Nawet ty i twoje dziwaczne hobby nie popsujesz mi humoru – stwierdziła, podchodząc do krawężnika i zatrzymując się. Idąc za jej przykładem także się zatrzymał. – Poza tym… nie było tak źle – dodała, uśmiechając się. – Pierwszy raz rozmawiamy normalnie.
            Kiwnął głową, zamyślając się. Kiedy znaleźli się po drugiej stronie ulicy, z zaskoczeniem stwierdził, że wie, gdzie się znajduje. Za rogiem powinien być Dziurawy Kocioł.
            - Wróciliśmy na Pokątną – stwierdził, rozglądając się dookoła.
            - Chyba nie sądziłeś, że wezmę cię do siebie? – spytała z lekkim uśmiechem.
            - Więc jeździłaś w kółko?
            - Teraz przynajmniej mam pewność, że trafisz do domu, nie zostaniesz potrącony przez samochód, żadna pasażerka autobusu nie kichnie ci w twarz, zarażając jakąś dziwną chorobą oraz żadne dziecko nie będzie uwłaczać twojej inteligencji, a ty nikogo nie zabijesz – stwierdziła, uśmiechając się jeszcze szerzej i obserwując jego zdezorientowaną minę.
            - Aha – bąknął. – Trochę nieswojo się czuję, kiedy tak o mnie dbasz – dodał, pokazując w uśmiechu uzębienie.
            - Nie przyzwyczajaj się – odpowiedziała. I wtedy Malfoy zrobił coś, co ją całkowicie zszokowało. Z wrażenia upuściła swoje reklamówki. Blondyn zbliżył się na krok, nachylił się i dotknął swoimi ustami jej policzka. Pocałunek trwał zaledwie sekundę, ale to wystarczyło, by poczuła ciepło jego warg. On zaś – jak miękką i delikatną miała skórę. Odsunął się na kilka kroków i ze swoim charakterystycznym uśmieszkiem powiedział:
            - Wesołych Świąt. – Po czym zniknął za zakrętem.
            Weasley otrząsnęła się z szoku i pozbierała swoje zakupy. Starając się zapomnieć o całej przygodzie ze Ślizgonem, ruszyła w stronę domu. Musiała się jeszcze przebrać i zapakować prezenty, które kupiła.

*

            Malfoy był w siódmym niebie. Co prawda nie pokłócił się z Weasley, co niewątpliwie mogłoby być przyczyną dobrego humoru, jednak udało mu się ją zdezorientować. Był niemal pewny, że cały wieczór spędzi na rozmyślaniu, co też takiego wydarzyło się wtedy niedaleko Dziurawego Kotła. Właściwie ten całus wyszedł całkiem spontanicznie, nie planował tego, ale kiedy zdał sobie sprawę, że to nieźle namiesza jej w głowie, pogratulował sobie instynktu. Z drugiej strony… kiedy sam się nad tym zastanawiał… chyba chciał jej w jakiś sposób podziękować za ten spacer po mugolskim świecie… i też bardzo chciał jej dotknąć. Odkąd wrócili z Wyspy Perłowej, kilka razy zdarzyło mu się o niej myśleć. Zaraz jednak przypominał sobie wszystkie ich kłótnie oraz dlaczego jej tak bardzo nienawidzi i przechodziło mu, jak ręką odjął. W dodatku w głowie wciąż miał wizję załamanej Weasley, która popada w depresję zaraz po tym, jak ogląda przesłane przez niego zdjęcia niewiernego Franklina. Uśmiechnął się do własnych myśli i wszedł do domu, zdejmując w progu kurtkę, którą rzucił w przestrzeń. Została przechwycona przez skrzata domowego, nim zdążyła dotknąć podłogi.
            - Dobry chwyt – stwierdził bez przekonania, wchodząc do salonu, gdzie w wysokim fotelu siedziała jego matka. Czytała jakąś książką, znając ją – romans. Zawsze siadywała w jednym miejscu, pod oknem, gdzie było dostatecznie dużo światła i przestrzeni. Scorpius już dawno stwierdził, że nawet przy tak błahym zajęciu, jak czytanie czy dzierganie na drutach, wyglądała niezwykle elegancko i dystyngowanie. Miała na sobie białą koszulę z kołnierzykiem oraz brązowy sweterek, który kolorem pasował do jej włosów, zawsze ciasno związanych w koka z tyłu głowy. Na nogach miała koc koloru brudnej zieleni. Smukłe palce przerzucały kartki, a bystre oczy, schowane za drobnymi okularami, przesuwały się po linijkach tekstu.
            - Cześć, mamo – powiedział, podchodząc bliżej i całując ją w czoło.
            - Witaj, Scorpiusie – odpowiedziała, na chwilę odrywając się od książki. – Jak ty wyglądasz? Koszula ci wystaje ze spodni – dodała, wskazując na niego palcem. – To bardzo nieeleganckie. – Wzruszył ramionami i skierował się w stronę wnęki w ścianie, spełniającej rolę drzwi. – Mógłbyś zrobić coś z tymi włosami. Sterczą na wszystkie strony.
            - Tylko nie czepiaj się moich włosów – rzekł, schodząc ze schodów do piwnicznej części rezydencji, gdzie – po wielu kłótniach – udało mu się wyprosić miejsce na swoją sypialnię. Czuł się w niej dobrze, jak w lochach Hogwartu. Oczywiście jego pokój był o wiele większy niż dormitorium w szkole, miał własną łazienkę i garderobę, a przede wszystkim nie było w nim żadnego z jego kolegów. Nie wyglądał jak pokój Ślizgona, a raczej zwykłego, miłego chłopaka. Ściany sypialni były brązowe, przyjemne dla oka, ramy okien (zamontowanych w ścianach zaraz po tym, jak wybłagał ten pokój jako swój) wykonano z ciemnego drewna, przez co ładnie ze sobą współgrały. Na wprost drzwi, pod ścianą stało dwuosobowe łóżko z baldachimem, który jednak nigdy nie był zasłaniany, za to przywiązany do czterech kolumienek ciemnymi wstążkami ukazywał jednolitą, brzoskwiniową pościel. Kiedy Scorpius był mały, uwielbiał leżeć między poduszkami, otulony ich ciepłem i miękkością. Niekiedy nadal odzywała się w nim potrzeba zagłębienia się w miękkich jaśkach, dlatego u wezgłowia łóżka leżało mnóstwo poduch i poduszek różnej wielkości. Z boku stało obszerne biurko, z czarną lampką  po lewej stronie. Miało kilka ukrytych szuflad, o których nie wiedzieli jego rodzice, a gdzie przechowywał magiczne magazyny dla dorosłych mężczyzn, w jego mniemaniu – atrybut każdego zdrowego nastolatka. Była szafa, w której zazwyczaj trzymał swój kociołek i kufer, kiedy wracał na wakacje do domu, miał też regał z książkami oraz okrągły, niziutki stolik z fotelami w kształcie tłuczków (ostatni krzyk mody), które były tak miękkie, że gdy ktoś na nich siadał, zapadały się prawie do samej podłogi. Niedaleko łóżka stał stojak na miotłę, pusty, ponieważ jego Nimbus leżał teraz spokojnie w dormitorium w Hogwarcie, czekając na kolejny mecz. Nie można również pominąć rozsuwanych drzwi, w kolorze ściany, jednak jakby w nią „wepchniętych”. To była jego łazienka, z ogromną wanną. Odkąd pamiętał był zwolennikiem długich kąpieli, dlatego tak bardzo się ucieszył, kiedy jako prefekt mógł korzystać z łazienki dla prefektów, gdzie znajdowała się wanna wielkości basenu. Garderoba znajdowała się po prawej stronie od drzwi i to właśnie tam skierował swoje kroki zaraz po wejściu. Musiał przebrać się do kolacji, jego matka nawrzeszczałaby na niego, gdyby zasiadł do stołu w ubraniu, w którym był na mieście. To by było takie nieeleganckie.

* Nigdy nie byłam w londyńskim metrze, dlatego cały jego opis jest wymyślony.