27 lipca 2011

23. Dwudzieste piąte pytanie


Pierwszego grudnia ogromna Sala Jadalna zamieniła się w wielką klasę z pojedynczymi ławeczkami. Na każdym blacie znalazła się karteczka z numerkiem oraz pergamin i kałamarz z piórem. Dookoła sali stały krzesła, mnóstwo drewnianych krzeseł, z bardzo wysokimi oparciami, na których siedziały wyrzeźbione z drewna kruki. Na podwyższeniu ze stołem nauczycieli nic się nie zmieniło oprócz pojawienia się dużej, zielonej tablicy. Rose, trochę niespokojna, odwróciła się za siebie i spojrzała na siedzącego trzy rzędy dalej Clouda. Uśmiechnął się do niej niepewnie i przeniósł wzrok na Elizabeth, która wylosowała numer trzydziesty, sadowiąc się kilka ławek przed nim. Rose wyprostowała się i wpatrzyła w swój kałamarz. Czarny atrament odbijał w sobie światło słońca, wpadające przez okna Sali Jadalnej. Wspominała dzień, kiedy zostało ogłoszone pierwsze zadanie.

Równo o godzinie dwunastej w południe rozbrzmiał gong, a zaraz po nim, z nikąd rozszedł się po zamku głos dyrektora. Rose siedziała akurat na ławce na dziedzińcu, czytając najnowsze wydanie „Proroka Codziennego”, którego otrzymała rano sowią pocztą. Na usłyszane słowa zareagowała zamknięciem gazety i skupieniem się na komunikacie.
- Drodzy uczniowie, nadszedł czas na przedstawienie pierwszego zadania konkursu. Będzie nim trzygodzinny test sprawdzający waszą wiedzę teoretyczną z zakresu eliksirów, obrony przed czarną magią, zaklęć transmutacyjnych i innych oraz zielarstwa. Wszelkie dokładniejsze instrukcje poznacie jutro przy rozpoczęciu konkursu. Prowadzącym pierwsze zadanie jest profesor Tara Poof. Jednocześnie informujemy, że nastąpiły niewielkie zmiany. W związku z dużą liczebnością uczestników, postanowiliśmy wraz z Komitetem Organizacyjnym, że pierwsze zadanie będzie decydujące. Jeśli waszej drużynie nie uda się zdobyć co najmniej pięćdziesięciu punktów, odpadniecie. Miłego dnia – dodał na koniec. Rose otworzyła szeroko oczy i niemal natychmiast udała się biblioteki.

            Czego mogła się spodziewać? Czy będzie znała odpowiedzi na zadane pytania? Czy test będzie trudny? Jak poradzą sobie inny uczniowie? Czy jej drużyna przejdzie do następnego etapu?
            Weasley przełknęła ślinę, kiedy rozbrzmiał gong, a do środka wkroczyła wysoka postać. Ruda spojrzała ponad ramieniem na wejście do sali. Nauczycielka Tara Poof szła pewnym i raźnym krokiem, z wysoko uniesioną głową. Miała na sobie czarny płaszcz, ozdobiony srebrną nicią, która układała się w drobne półksiężyce, widoczne tylko pod pewnym kątem. Włosy ułożyła w bardzo ciasnego kucyka, sztywne opadały na jej plecy i kończyły się przed pasem. Czasem można było odnieść wrażenie, że gumka tak mocno ściągała włosy do tyłu, że w każdej chwili oczy pani profesor mogły wyskoczyć z orbit. Miała bardzo długi nos, który zabierał wdzięk jej ładnej twarzy. Odgłos jej kroków odbijał się echem po cichej sali. Rose zauważyła, że nikt nie ośmielił się powiedzieć nawet słowa. Profesorka stanęła przed tablicą i odwróciła się do wszystkich przodem. Weasley spojrzała ukradkiem na siedzącą obok dziewczynę, która zasłoniła dłonią usta, by nie wybuchnąć śmiechem. To ogromny nos kobiety był obiektem jej cichych drwin.
            - Jestem Tara Poof – powiedziała nauczycielka, chowając dłonie za sobą i przebiegając spojrzeniem po twarzach uczestników konkursu. – I mam nadzorować wasze pierwsze zadanie. – Zrobiła kilka kroków w prawo, powolnych i podobnych do przechadzki dowódcy wojska. – Przed wami znajduje się pergamin, na którym po rozpoczęciu konkursu, pojawi się dwadzieścia pięć pytań. Każde warte jest jeden cenny punkt. Całą drużyną możecie zdobyć ich sto. Musicie odpowiedzieć na jak najwięcej z nich i zgarnąć możliwie jak najwięcej punktów, minimalnie pięćdziesiąt, by być branym pod uwagę w następnym etapie konkursu. Macie na to trzy godziny i ani sekundy dłużej ni mniej. Nie wolno wam oddać kartki przed upływem czasu inaczej wy i wasza drużyna zostaniecie zdyskwalifikowani. Podobnie rzecz się ma, jeśli ktoś zostanie przyłapany na ściąganiu. Przedstawiam wam moich pomocników, którzy wraz ze mną będą mieli oko na wasze poczynania. – W jej dłoni znikąd pojawiła się ciemna, lekko zakrzywiona różdżka. Machnęła nią raz w lewo, raz w prawo, a wtedy kruki, siedzące na oparciach krzeseł zaczęły się kruszyć. Po chwili jednak wszyscy mogli zaobserwować, że kruszyła się tylko ich zewnętrzna powłoka, uwalniając żywe ptaki, które kracząc przeraźliwie, wzlatywały ku sufitowi i krążyły nad ich głowami.
            - Przed ich wzrokiem niczego nie da się ukryć, więc nawet nie próbujcie oszukiwać – powiedziała profesorka, z dziwnym, ironicznym uśmiechem. – Na tablicy zapiszę czas, w jakim będziecie pracować – dodała. Podeszła do tablicy i różdżką napisała koślawe liczby. Po chwili narysowała też koło i dwie kreski w środku, które po użyciu odpowiedniego zaklęcia zaczęły poruszać się niczym wskazówki zegara. Ustawiły się tak, jakby na godzinie rozpoczęcia i stanęły. Rose domyśliła się, że to będzie ich zegar. – Jeśli nie ma żadnych pytań – zerknęła na kieszonkowy zegarek – możecie zaczynać – powiedziała. Machnęła różdżką, a na pergaminach zaczęły pojawiać się litery, układające się w wyrazy, a później zdania. Rose chwyciła swój arkusz w dłoń i czytała po kolei wszystko, co się ukazywało. Pierwsze pytanie było dość proste, ale z każdym następnym poziom stawał się trudniejszy. Kiedy doszło do pytania dwudziestego czwartego, literki przestały się pokazywać.
            - E, pani profesor – powiedziała jakaś dziewczyna z pierwszego rzędu, unosząc dłoń do góry. – Chyba jest jakiś błąd, mówiła pani, że pojawi się dwadzieścia pięć pytań, tymczasem u mnie jest zaledwie dwadzieścia cztery. – Więc to nie tylko Weasley miała taki arkusz.
            - No tak, zapomniałam wspomnieć. Dwudzieste piąte pytanie zostanie ogłoszone dziesięć minut przed końcem pierwszego zadania. – Uśmiechnęła się. – Wracajcie do pisania.

Perspektywa Rose

            Dziwne były te zasady. Dwudzieste piąte pytanie zostanie ogłoszone dopiero dziesięć minut przed końcem? Kto to w ogóle wymyślił? Może będzie tak trudne, że dziesięć minut nie wystarczy? Lubię się dobrze wypowiedzieć na jakiś temat, czasem potrzebuję czasu… a dziesięć minut to naprawdę nie wiele!
            Och i jeszcze te wielkie ptaszyska, latające pod sufitem! Nie mogę się przez nie skupić! Nie kłapią już dziobami, ale słyszę trzepot ich skrzydeł. Są przerażające! Takie duże i czarne… Mają puste oczy… Och! Skup się, Rose!

            Pierwsze pytanie: Jakie zaklęcie wywołuje retrospekcję zaklęć danej różdżki, do których rzucenia posłużyła?
            Przecież to proste. Oczywiście, że  Priori Incantatem*.

            Uśmiechnęłam się i płynnie napisałam nazwę zaklęcia. Czarny atrament popłynął po końcówce pióra wsiąkając mocno w papier. Przeniosłam spojrzenie na pytanie drugie, które brzmiało:
            Jeden z najtrudniejszych eliksirów na świecie, Eliksir Wieloskokowy, pozwala człowiekowi na zamianę w inną osobę, której fragment ciała znajduje się w tym wywarze. Działa przez godzinę i może być stosowany tylko przez ludzi. Stosowanie go przez istoty nie w pełni ludzkie może nie przynieść oczekiwanych skutków. Niebezpieczna może okazać się również próba zmiany człowieka w zwierzę. Wypisz składniki potrzebne do przygotowania Eliksiru Wieloskokowego i dokładnie opisz czynności przy jego gotowaniu.**
            Mama opowiadała mi kiedyś, jak przygotowała ten eliksir, by wkraść się do pokoju Ślizgonów. Chcieli dowiedzieć się czegoś o Komnacie Tajemnic, którą to otworzył Dziedzic Slytherina. Podejrzewali wtedy Dracona Malfoya…

            Dracon Malfoy… czy to nie ojciec Malfoya?

            Dyskretnie rozejrzałam się po sali. Blondyn siedział w rogu, wyprostowany jak struna. Wypisywał coś na swoim pergaminie. Nie widziałam jego twarzy, bo siedział tyłem do mnie.

*

            Perspektywa Scorpiusa

             Mimbulus mimbletonia to roślina, wyglądem przypominająca kaktus, który zamiast kolców posiada wypustki. Przyglądając się jej bliżej, można zauważyć nieznaczne pulsowanie. W obliczu zagrożenia, wypluwa na drapieżcę gęsty i cuchnący odorosok, który konsystencją przypomina błoto. Jest niezmiernie rzadka, przypuszczalnym miejscem jej występowania jest Asyria.***

            Postawiłem kropkę i jeszcze raz przeczytałem to, co napisałem. Zajęło mi to zaledwie cztery linijki. Od zawsze miałem ładny charakter pisma, matka zadbała, bym nie pisał jak smok pazurem****. Uśmiechnąłem się pod nosem. Pamiętam tę roślinę z gabinetu Longbottoma. Właściwie gdzieś wyczytałem, że był jedynym udokumentowanym jej hodowcą. Kiedyś chcieliśmy z Zabinim zrobić mu psikusa i ściąć to paskudztwo. Mieliśmy może dwanaście lat i nie wiedzieliśmy, że gdy tylko się ją dotknie, eksploduje tym śmierdzącym odorosokiem. Biedny Zabini, bo to oczywiście on miał ją ściąć, cuchnął przez następny tydzień i nie pomagały żadne pachnące mydełka, które przysyłała mu jego matka. Ale miałem z niego ubaw, nikt nie chciał z nim rozmawiać, a posiłki musiał jadać w samotności. A ta przeklęta roślina nadal żyje, dopieszczana przez naszego profesora zielarstwa.
            Uśmiechnąłem się, kiedy nagle po sali rozszedł się przeraźliwy skrzek tych obleśnych kruków. Zerknąłem w lewo, gdzie jeden z nich siedział na ławce jakiegoś chłopaka i szarpał go za rękaw bluzy. Wyglądało to jednocześnie komicznie i strasznie. Zabawna była cała ta sytuacja, ale przerażał mnie fakt, że kruk mógłby usiąść sobie na moim blacie i dziobać mnie tym ogromnym… dziobem.
            Nauczycielka szybko przeszła przez salę i stanęła nad chłopakiem. Kruk się uspokoił, odlatując, a szatyn patrzył na nią ze strachem w oczach. Cała krew odpłynęła mu z głowy do stóp, bo pobladł tak bardzo, że nawet biały pergamin wydawał się być bardziej kolorowy od niego. Zachciało mi się śmiać, kiedy kobieta schyliła się i przyjrzała jego oczom. Jej nos był tak długi, że musiała uważać, żeby za bardzo się nie zbliżyć, bo mogłaby nim zrobić dziurę w czole szatyna.
            - Mówiłam, że przed nimi nic się nie ukryje – powiedziała władczym tonem. Uspokoiłem się i przysłuchiwałem jej dalszym słowom. – Z jakiej szkoły jesteś? – spytała.
            - Brujería***** – wychlipał ze łzami. Westchnąłem, wywracając oczami młynka. Mięczak.
            - Dobrze więc… Twoi koledzy mogą ci podziękować, ponieważ Brujería z Hiszpanii zostaje zdyskwalifikowana. Cała czwórka, proszę, do wyjścia – zakomenderowała. Przyglądałem się jak czwórka z Hiszpanii wstaje i, ze spuszczonymi głowami, kieruje się w stronę wyjścia. Trójka, która została zdyskwalifikowana przez tego kretyna, zaciskała pięści. Coś mi się wydaje, że mu podziękują. Bardzo mocno.
            - Wracajcie do swoich zadań – powiedziała, obracając się na pięcie i kierując w stronę krzesła, na którym dotychczas siedziała.

*

            Do końca pierwszego zadania zostało pół godziny. W tym czasie kruki jeszcze dwa razy doprowadziły do dyskwalifikacji. Najpierw przyłapały drobną blondynkę z Włoch, która próbowała wyjąć karteczkę z kieszeni spodni, a następnie grubego chłopca, który od zerkania w prawo dostał chwilowego zeza. Odpadło już dwanaście osób. Reszta, nie chcąc zostać wydalonym z konkursu, powstrzymywała się przed ściąganiem.
            Rose szło całkiem dobrze; nie odpowiedziała tylko na dwa pytania. Odpowiedzi do trzynastego po prostu nie znała, choć piętnaście minut przeszukiwała zakamarki swojej pamięci, natomiast dwudzieste piąte jeszcze nie zostało podane. Siedziała spokojnie, bawiąc się stosiną pióra i czytała spokojnie wszystkie pytania i odpowiedzi, jakie udzieliła. Musiała być pewna w stu procentach, że napisała wszystko poprawnie.
            Dziesięć minut przed końcem Tara Poof wstała ze swojego krzesła.
            - Odłóżcie pióra na bok – powiedziała. Po sali rozszedł się cichy szum odkładanych piór. Każda para oczu zwróciła się w kierunku pani profesor, słuchając uważnie tego, co miała im do powiedzenia. – Za chwilę podam ostatnie pytanie. – Zrobiła krok do przodu. – Jednak zanim to zrobię, muszę was poinformować, że nie odpowiedzenie na nie poprawnie dyskwalifikuje waszą drużynę z dalszego konkursu.

            Że jak? To już lekka przesada! Ciągle tylko groźba dyskwalifikacji!

            - Pytanie jest bardzo trudne, nawet najlepsi nauczyciele z waszych szkół nie potrafili udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi.

            No to mamy przerąbane.

            - Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, może podnieść rękę i odejść już teraz – powiedziała na koniec, stając po środku sali i chowając ręce za sobą. Rose rozejrzała się przerażona po zgromadzonych. Kilka dłoni niepewnie powędrowało ku górze. Weasley patrzyła jak kolejne dwanaście osób wychodzi. Spojrzała na Elizabeth, która miała strach w oczach. Widziała, jak zmaga się z wielką pokusą podniesienia dłoni. Ruda sama chciała to zrobić, ale pokiwała przecząco głową. Elizabeth uspokoiła się i schowała ręce pod stół. Cloud wyglądał, jakby było mu wszystko obojętne, a Malfoy chyba nawet nie przejął się słowami profesorki.

            Zawsze istnieje szansa, że odpowiemy dobrze.

            Kolejne osoby wychodziły ze spuszczonymi głowami. Odsuwane krzesła robiły hałasu, cichy szloch przyprawiał o dreszcze. W końcu wszystko się uspokoiło. Drzwi sali zostały na powrót zamknięte, a kobieta milczała uparcie, przyprawiając ich o szybsze bicie serca.
            - Gratulacje – powiedziała w końcu z uśmiechem. – Wszyscy przechodzicie do następnego etapu.
            - Że jak? – spytał ktoś.
            - Czy to jakieś żarty? – Jakaś dziewczyna podniosła się z miejsca.
            - O co w tym wszystkim chodzi?
            Rose była zdezorientowana. Spojrzała na Clouda, który uniósł do góry brew.
            - Dwudzieste piąte pytanie miało za zadanie sprawdzić, kto z was nadaje się do kolejnego etapu. Ci, którzy odeszli, nie poznając jego treści byli zwykłymi tchórzami. Nie przetrwaliby nawet minuty przy kolejnym zadaniu. Wy, którzy zostaliście, pokazaliście, że jesteście zdolni poświęcić wszystko, nawet punkty, które zebraliście, by tylko przejść dalej.
            - Czyli wszyscy, jak tu siedzimy, przechodzimy do kolejnego etapu? – spytał Cloud.
            - Tak. 84 osoby – odpowiedziała profesorka. Wyjęła różdżkę i jednym machnięciem sprowadziła kruki z powrotem na oparcia krzeseł. Rose przyglądała się, jak zwierzęta obrastają drewnem, zamieniając się z powrotem tylko w rzeźby. W końcu ktoś uwierzył w słowa kobiety i dało się słyszeć głośne wiwaty. Zaraz po nim orzeźwiły się inne osoby, a nawet Rose uśmiechnęła się i uściskała Elizabeth, która znikąd pojawiła się przy niej.

*

            Podczas kolacji nie było końca rozmowom o pierwszym zadaniu. Każdy chciał się pochwalić ilością pytań na jakie odpowiedział. Liam z uśmiechem wysłuchiwał relacji Clouda i Elizabeth, którzy, podekscytowani machali dłońmi na lewo i prawo. Rose uśmiechała się, rozmawiając cicho z Olive. Wesołej atmosferze towarzyszyły również smutne miny tych, którzy zostali zdyskwalifikowani. Dyrektor szkoły wyszedł na środek i odchrząknął. Chwilę trwało zanim rozmowy ucichły całkowicie.
            - Witam wszystkich po pierwszym zadaniu konkursu. Widzę, że humory wam dopisują. – Uśmiechnął się. – Do następnego etapu przechodzi 21 szkół, czyli 84 osoby. Poznajmy zatem tych, którzy odpadli. – Kiedy to powiedział, jedna z flag wiszących nad nimi odczepiła się od sufitu i powoli zaczęła sunąć w dół. Rose widziała różę na herbie, ale nie wiedziała, jakiej szkoły to znak. Kiedy flaga znalazła się tuż nad ich głowami, zapłonęła niebieskim płomieniem, spalając się doszczętnie. I tak po kolei jeszcze osiem kolorowych flag spłonęło. Wśród ciszy, jaka nastała, dało się słyszeć szloch. Weasley współczuła tym, którzy pokonali taki kawał drogi, a odpadli w pierwszym zadaniu. To na pewno nie było przyjemne.

*

Droga Shi,
Jestem już po pierwszym etapie konkursu i z dumą muszę Ci powiedzieć, że przeszliśmy dalej. Miałam lekkiego stracha, że nam się nie uda, tym bardziej, że nauczycielka prowadząca to zadanie groziła nam okropnie trudnym dwudziestym piątym pytaniem, którego, tak na dobrą sprawę, w ogóle nie było. Odpadło dziewięć szkół, a z kolejnym zadaniem może odpaść więcej. Trzymaj kciuki, żeby to nie był Hogwart.
Dogaduję się z Elizabeth, z którą dzielę pokój. Wydaje się być miła, nie robi żadnych uwag. W ogóle rzadko się odzywa. Co innego Cloud, z nim mogłabym rozmawiać godzinami. A Malfoy, jak to Malfoy, ciągle narzeka i wygaduje te swoje dowcipy od siedmiu boleści. Nie uwierzyłabyś, ale już pierwszego wieczoru miałam z nim kolejną sprzeczkę! On chyba specjalnie wyszukuje takich momentów, by się pokłócić.
A co u Ciebie? Jak sprawują się chłopcy? Pozdrów wszystkich i odpisz jak najszybciej.
Tęsknię.
           
Całuję,
Rose.


* W tomie „Harry Potter i Czara Ognia” po finale Mistrzostw Świata w Quidditchu Amos Diggory za pomocą tego zaklęcia sprawdza, czy Mroczny Znak został wyczarowany z różdżki Pottera.
** Informacje zaczerpnięte z Wikipedii.
*** Informacje zaczerpnięte z Wikipedii.
**** W świecie magii kura mi nie pasowała.
***** Z hiszpańskiego „czary”.

19 lipca 2011

22. Wyspa Perłowa


            Podróż była długa i męcząca, w dodatku niezbyt przyjemna, ponieważ Cloud dostał choroby lokomocyjnej i często wymiotował. Malfoy nie zachowywał się w stosunku do niego przyjaźnie; co prawda rasistowskie żarty zostawił w Hogwarcie, ale nie mógł przeżyć smrodu, jaki towarzyszył im odkąd tylko czarnoskóry zapełnił pierwszą reklamówkę. Ciągle tylko marudził i dogadywał wszystkim. Parę razy pokłócił się z Rose, sprawiając sobie dziką satysfakcję z doprowadzenia jej do szału. Profesor Longbottom, siedzący cichutko i czytający najnowsze wydanie „Żonglera”, nie zwracał na nich szczególnej uwagi. Nie potrafił i nie chciał wtrącać się w zwykłe sprzeczki uczniów. Znał młodzież i wiedział, że prędzej by się na niego rzucili niż usłuchali, dlatego ingerował tylko w razie koniecznej konieczności. Nikt nigdy nie miał mu tego za złe. Jednak sam przed sobą stwierdził w myślach, że nieprzyjemny zapach drażnił także jego, choć na co dzień – jako botanik – spotykał się z różnymi, śmierdzącymi roślinami.
            Elizabeth Morrison, wysoka dziewczyna o włosach koloru blond, sięgających zgrabnych pośladków, siedziała na swoim miejscu, do nikogo się nie odzywając. Miała postawę arystokratki; wyprostowane plecy, kolana złączone, a na nich dwie drobne dłonie ozdobione – każda po jednym – pierścionkami. Od czasu do czasu marszczyła zabawnie nos, spoglądając w stronę wymiotującego kolegi z drużyny, dając wszystkim do zrozumienia, że i jej nie podoba się ten zapach. Przyglądała się Rose, która co chwilę wymieniała chłopakowi reklamówki. Była zdziwiona, że Gryfonka ani razu nie okazała zmęczenia czy obrzydzenia, czym oczywiście naraziła się Ślizgonowi, który zaczął jej dokuczać, nazywając sprzątaczką. Elizabeth bacznie obserwowała całe swoje towarzystwo, próbując zrozumieć i wyczuć relacje, jakie między nimi są lub dopiero się wytworzą. Miała bardzo dobry instynkt, dlatego widząc jak Malfoy ze spokojem zmusza Weasley do osiągnięcia furii, a ta czerwienieje jak dorodny buraczek, uśmiechnęła się pod nosem. Poprawiła dłonią zmarszczkę, jaka wytworzyła się na nogawce jej materiałowych spodni, a następnie spojrzała w okno. Ruch jej głowy spowodował, że koraliki i spinki, które miała wetknięte we włosy, zabrzęczały cichutko.
            - Hej, spójrzcie – powiedziała nagle, tak niespodziewanie, że nawet Cloud na chwilę przestał zwracać swoje śniadanie. W przeciwieństwie do Rose, nie ruszył się jednak z miejsca, nie chcąc prowokować kolejnych torsji. – Chyba jesteśmy na miejscu – dodała spokojnie, przesuwając się, ponieważ Malfoy znalazł się stanowczo zbyt blisko niej.
            Sunęli nad lasem iglastym; Rose dopatrzyła się kilku rodzajów drzew, w tym sosny i świerka. Zdawało się, że ich czubki ocierają o karocę, a kiedy zamilkli, mogli to usłyszeć. Uśmiechnęli się do siebie, obniżyli lot, co mogło oznaczać, że byli już coraz bliżej. Ruda wpatrzyła się w widok na horyzoncie, chcąc zobaczyć już wynurzający się stamtąd zamek. Była bardzo ciekawa, jak wyglądała Akademia Magii z Wyspy Perłowej, jednak nigdzie w bibliotece nie mogła znaleźć choćby jednej fotografii. We wszystkich książkach natomiast mogła ujrzeć małże, dające Wyspie zyski w postaci najwspanialszych pereł świata. 
            I w końcu się pokazał. Mniejszy od Hogwartu, choć wcale nie brzydszy zamek, górował nad Wyspą, wznosząc się na skale na skraju lądu. Fale wzburzonego oceanu obijały się o nią, rozbryzgując się milionem kropel na ścianach budowli w kolorze piasku. Rose nie mogła dojrzeć, z czego był zbudowany, ale wyglądał na solidny i bezpieczny. Każda z wież opatrzona była fioletową chorągiewką z godłem Akademii, powiewającą na wietrze. Do zamku prowadziły schody wykute w skale, a przed tym wznosił się niewielki labirynt, z nisko rosnących żywopłotów, sięgających zaledwie kolan. Wśród nich stały drewniane ławeczki, kilka z nich było zajętych przez pary zakochanych bądź przyjaciół. Na klombach rosły kolorowe kwiaty, a w samym centrum labiryntu zbudowano wielki skalniak  z fontanną w kształcie muszli z perłą. Przed tym ogrodem rozciągały się długie i zielone błonia z drzewami dającymi dużo cienia. Właśnie tam zamierzali wylądować.
            Uczniowie przebywający na świeżym powietrzu zauważyli ich od razu, wyciągając szyje ku górze i machając im przyjaźnie. Rose odmachała, nie będąc do końca przekonaną, czy ją widzieli. Zignorowała prychnięcie Malfoya i odsunęła się od okna, chcąc zdjąć z półki swój podręczny bagaż, czyli plecak z butelką wody i kilkoma krakersami. Sprawdzała właśnie, czy jest dobrze zapięty, kiedy karoca z mocą uderzyła w darń. Weasley zachwiała się i straciła równowagę, zataczając się do tyłu. Przez przypadek wpadła na Scorpiusa, który – nie spodziewając się takiego ataku – również się wywrócił, siadając na miejscu, z którego chwilę przedtem wstał. Gryfonka wylądowała na jego kolanach, z szeroko otwartymi oczami wpatrzona w jego nie mniej zdziwione, błękitne tęczówki.
            - Weasley, ja wiem, że trudno mi się oprzeć, zwłaszcza wyobrażając sobie moje boskie ciało opalające się na tej wspaniałej plaży, jednak radzę ci, byś pohamowała swoje żądze, bo ja naprawdę nie jestem zainteresowany – powiedział Malfoy z mściwym uśmieszkiem. Na pewno nigdy jej tego nie zapomni, wypominając przy każdej możliwej okazji.
            - Czyżby, Malfoy? – spytała, unosząc sugestywnie brew i spoglądając na jego dłoń, która całkowicie przypadkiem wylądowała na jej udzie i nie zanosiło się, aby chciała ją puścić. Ślizgon prychnął, zabierając rękę.
            - Nie wyobrażaj sobie za wiele – mruknął niezadowolony. Chwilę później, nim Ruda zdążyła zareagować, włożył tą dłoń pod jej kolana, drugą naparł na jej plecy i, bez żadnego oporu, podniósł ją i rzucił jak lalką na sąsiednie siedzenie. Chciał ją upuścić na podłogę, och jak bardzo tego chciał, jednak powstrzymał się, uświadamiając sobie, że on nie traktuje tak kobiet, a jakby nie patrzeć, Weasley jedną z nich była. Co mu się nie podobało, bardzo.
            - Malfoy! – powiedziała Elizabeth karcącym tonem. – Takie zachowanie nie przystoi dżentelmenom – dodała.
            - A czy on ci wygląda na dżentelmena? – spytała Rose, podnosząc się i otrzepując się z niewidzialnego pyłku. Skrzywiła się lekko, bo to nie było najprzyjemniejsze doświadczenie – w żołądku poczuła dziwny skurcz, gdy tak nią podrzucił - i już chciała coś powiedzieć temu blondwłosemu ignorantowi, kiedy on po prostu wzruszył ramionami, jakby go to nie obchodziło i wyszedł, odpychając przy tym Clouda, który już stał w drzwiach.
            Czarnoskóry spojrzał za nim, przepuszczając w drzwiach profesora i dziewczyny. Miał krótkie, ciemne włosy, pełne usta i mocno brązowe oczy. Był wysoki, Rose patrząc na niego, musiała bardzo mocno zadrzeć głowę. Zaśmiała się w duchu, przypominając sobie wypowiedź Shili: „Wysoki jest Albus, on jest po prostu długi! Wygląda, jakby był zrobiony z plasteliny, ktoś złapał go za głowę i nogi, a potem rozciągnął najmocniej jak się dało bez rozerwania go”. Jednak Weasley nie mogła nic zarzucić McTrevorowi. W rozmowie z nią był uprzejmy i wydawało się, że również bardzo inteligentny. Niestety długo nie rozmawiali, bo chwilę po odlocie dostał mdłości.
            - Och, moi drodzy! – z zamku już biegł w ich kierunku naprawdę niski mężczyzna, na którego z góry mógł spojrzeć każdy, mający ponad metr dziesięć wzrostu. Wyglądał zabawnie w fioletowym garniturze i żółtym cylindrze, który ściągnął z głowy w ukłonie przed dziewczętami. – Moje panie – powiedział, chwytając Elizabeth za dłoń – Całuję rączki! – Cmoknął dłoń Morrison, cmoknął również Weasley, a następnie zaczął witać chłopców i profesora. Scorpius zareagował dość chłodno, nie podając mu dłoni, a jedynie spoglądając na niego jak na brzydką kreaturę, natomiast Cloud uśmiechnął się przyjaźnie i mocno uścisnął wyciągniętą rękę.
            - Baliśmy się, że nie przyjedziecie. – Zaczął rozmowę mężczyzna, gestem ręki zapraszając ich, by ruszyli ku zamkowi.
            - Zgłosiliśmy się, Todd. Dlaczego mielibyśmy się nie pojawić? – spytał profesor Longbottom, wyprzedzając wraz z mężczyzną swoją grupę.
            - Myślałem, że może w ostatniej chwili zmieniliście zdanie – odparł ten, spoglądając ponad ramieniem na Rose. Zauważyła to i uśmiechnęła się, idąc koło Clouda. Cały czas rozglądała się dookoła. Powietrze było czyste i ciepłe, pachniało morską solą. Słońce świeciło wysoko, a na niebie nie było żadnej chmurki, nigdzie również nie spostrzegła śniegu, za to w niewielkiej odległości od błoni, trawa przerzedzała się i zastępował ją złocisty piasek. Plaża, na spółkę z pogodą, aż zachęcała do opalania się.
            - To trochę dziwne, bez śniegu w grudniu – powiedział Cloud, nachylając się trochę w jej stronę. Miał na myśli wszystkie te mroźne zimy w Hogwarcie, pełne białego puchu i śniegowych zabaw. Weasley uśmiechnęła się tylko.
            - Całkiem tu przyjemnie – odparła, wdychając głęboko orzeźwiającą woń oceanu. – Jak się czujesz? – spytała, spoglądając na niego. Pokiwał głową i pokazał uniesiony w górę kciuk.
            - Ciekawe, co nas czeka – zagaił po chwili, gdy zbliżali się do skały. Szum morskich fal był tutaj o wiele głośniejszy niż w miejscu, gdzie wylądowali.
            - Pożyjemy zobaczymy – stwierdziła, po raz kolejny się uśmiechając. Wyprzedziła go o dwa kroki i już zaczęła się wspinać po skalnych schodach. Nie były strome, ani nawet śliskie, a mogły się takie wydawać od wody chlapiącej na nie. Kiedy tylko Rose postawiła na nich stopę, okazało się, że były całkowicie suchutkie. Profesor Longbottom i tajemniczy mężczyzna już byli na górze, ale kiedy  jeszcze wchodzili ze skały wyrosła nagle metalowa barierka, która nie zniknęła, dopóki Cloud, który szedł ostatni, nie stanął na ostatnim stopniu.
            - Całkiem fajne rozwiązanie – stwierdził, kiedy poręcz chowała się z powrotem w skale. – Gdyby była tu cały czas, szpeciłaby krajobraz zamku – dodał. Ruda pokiwała głową i razem podeszli do swojego profesora i Todda, którzy wraz z Elizabeth i Scorpiusem, który znów na coś narzekał, stali nieopodal wejścia.
            - Łał – wyrwało się Rose.
            - To Sala Perłowa, często nazywana też Główną Nawą. Możecie stąd trafić w każde miejsce naszej Akademii. Szkolne przysłowie mówi: „Wszystkie drogi prowadzą do Głównej Nawy” – powiedział Todd, uśmiechając się na widok rozmarzonej twarzy Rose. Sala, w której się znaleźli była cała wykonana z masy perłowej, świecącej promiennie od pozłacanych lampionów. Była czymś na kształt Sali Wejściowej w Hogwarcie, ale mniejsza i przepełniona przepychem. Na ścianach, w równych rzędach, wisiały obrazy o tych samych wymiarach, przedstawiające często zamek z różnej perspektywy. Oprawione były w złote ramy. Stało też kilka świeczników, oczywiście złotych i kamiennych ław. Podłoga była tak wypolerowana, że Rose dałaby głowę, że można by z niej jeść. – To najdroższa sala w naszej Akademii. Podłoga, ściany i sufit są wykonane z masy perłowej, naszych rodzimych pereł. Reszta to ozdoby z dwudziesto-cztero karatowego złota. Aby wybudować tak wspaniałą Salę, perły były zbierane przez równe sto jedenaście lat – dodał Todd, prowadząc ich w stronę schodów, stojących na wprost wejścia. Po drodze mijali różne drzwi i łukowate sufity, prowadzące do innych pomieszczeń. Niekiedy przechodzili tamtędy uczniowie.
            Schody również były perłowe. Wznosiły się do góry, na piętrze rozchodząc się na boki. Wspaniałe balustrady zawijały się na końcach, a stały na nich posągi otwartych muszel. Kiedy jednak Rose podniosła głowę wysoko, wydawało jej się, że wróciła do Hogwartu. Reszta schodów nie była już taka wymyśla, a każdy z nich się ruszał.
            - Strasznie tu jasno – stwierdził Cloud, nachylając się do niej. – Wali przepychem po oczach. Oni mają bzika na punkcie tych swoich pereł, ciągle się nimi chwalą. Nie sądzisz? Czy to tylko moje urojenia? – zapytał, rozglądając się.
            - Masz rację – odpowiedziała. Jej wzrok bezwiednie padł na Scorpiusa, który szedł niewzruszony, ani razu się nie oglądając. Od czasu do czasu zerkał jedynie w stronę pośladków Elizabeth, która szła przed nim i uśmiechał się cwanie. Ruda nie mogła uwierzyć, że to wszystko nie robi na nim wrażenia. Czyżby był tak bogaty, że inne bogate wnętrza nie przyciągały jego uwagi?
            - Zaprowadzę was teraz do waszych pokoi. Rozgośćcie się i odpocznijcie, a o dziewiętnastej ktoś przyjdzie po was i zaprowadzi na kolację – powiedział Todd, obracając głowę ponad ramieniem i przyglądając się z uśmiechem profesorowi Longbottomowi.
            Nie szli długo, minęli kilka zakrętów, pokonali schody. W końcu znaleźli się na trzecim piętrze, jak się wydawało. Stali przed dużymi, dębowymi drzwiami z pozłacanym numerkiem 69 i tabliczką: „Szkoła Magii i Czarodziejstwa - Hogwart”. Rose wpatrywała się w złote cyferki, obawiając się widoku za drzwiami.
            - Ha, sześćdziesiąt dziewięć! – parsknął Scorpius, spoglądając uradowany na Elizabeth, która jedynie odwróciła głowę, by na niego nie patrzeć. Wzruszył ramionami i wepchnął się przed Rose i Clouda, wchodząc do pokoju, w którym już stał Todd.
            Pomieszczenie było duże i przytulne. Weasley odetchnęła z ulgą widząc kamienny kominek i ogromne fotele, wyglądające na miękkie. Między nimi stał dębowy stolik, pięknie rzeźbiony, a na nim wazon z zasuszonymi kwiatami. Była też sofa, pasująca do kompletu, biurko z lampką oraz regał na książki. Na podłodze ktoś rozścielił puchate dywany, a w rogu stał stolik z magicznym radiem. Po obu stronach od wejścia znajdowały się również drzwi, lecz po prawej były ich aż dwie pary.
            - Tutaj jest wasza „baza” – powiedział mężczyzna, zaznaczając palcami w powietrzu cudzysłów. – Po prawej stronie jest pokój dziewcząt, a po lewej chłopców. Mam nadzieję, że wspólne mieszkanie nie będzie dla was problemem i obejdzie się bez przykrych incydentów. Te drzwi to łazienka. – Wskazał dodatkową parę, z ogromnym uśmiechem na twarzy. – Pan profesor zamieszka w apartamencie przeznaczonym dla nauczycieli, piętro wyżej. Znajdziecie go bez trudu, jeśli będziecie go potrzebować. Gdybyście mieli jakieś problemy z poruszaniem się po zamku, wystarczy zapytać któregoś z uczniów. Zapewniam, że każdy udzieli wam odpowiedniej informacji. – Rose spojrzała na Clouda, który również na nią zerknął. Albo jej się wydawało, albo ten gość wyglądał, jakby się czegoś najadł. – Odświeżcie się i przygotujcie do kolacji. – Zakończył, raźnym krokiem wychodząc z pomieszczenia i prowadząc przed sobą ich opiekuna. Kiedy drzwi się zamknęły, wszyscy odetchnęli z ulgą.
            - Koleś nażarł się jakichś psychotropów – stwierdził Scorpius, bez skrępowania kierując się w stronę swojego pokoju. W krok za nim poszedł Cloud. Pokój był skromny, dwa łóżka i dwie komody na ubrania. Podłoga była okryta wzorzystą wykładziną, a na ścianie wisiał obraz poruszającego się na wietrze drzewa. Obok drzwi stały już ich kufry. – Ja zajmuję łóżko pod ścianą – powiedział Malfoy, po czym stanął na środku i wyciągnął z kieszeni różdżkę. Mruknął coś pod nosem i w tym samym momencie wszystkie jego ubrania wyleciały z torby i schowały się w komodzie.
            - Jak sobie chcesz – mruknął pod nosem Cloud, klękając przy swoim kufrze i otwierając wieko. Z samego wierzchu wyjął opasłą książkę, oprawioną w skórę. Malfoy nigdzie nie zauważył tytułu, więc kierowany ciekawością, zapytał:
            - Co to?
            - Nie twój biznes – odparł czarnoskóry, wstając z klęczek i wyjmując różdżkę. Tym samym zaklęciem, którego użył Ślizgon, rozpakował resztę swoich rzeczy. Scorpius nie przejął się nieprzyjazną odpowiedzią, gdyż jego wzrok padł na walizkę, w której na dnie wciąż coś leżało. Cloud najwyraźniej nie zamierzał tego wypakowywać. Zanim McTrevor zatrzasnął wieko, Ślizgon zauważył kilka innych książek i jakieś fiolki. Potem Krukon obrócił się i usiadł na łóżku pod oknem, otwierając księgę.
            Malfoy przez chwilę jeszcze wpatrywał się w kufer, nie odzywając się. Miał dziwne przeczucie, coś mówiło mu, że powinien się bliżej przyjrzeć nowemu współlokatorowi. Spojrzał na siedemnastolatka, który przewracał kartkę, uważnie śledząc wzrokiem tekst, a następnie wziął ręcznik i przybory pod prysznic i udał się do łazienki.
            Rose usiadła na swoim łóżku. Uzgodniły z Elizabeth, że zrobią małe przemeblowanie tak, aby każda z nich mogła spać pod ścianą. Ich pokój nie różnił się od sypialni chłopców. Te same, brązowe ściany i drewniane komody, które wyglądały surowo i nieprzyjemnie. W oknie wisiała biała firanka z wzorem liści, które poruszały się magicznie niczym niesione wiatrem. Ruda usiadła na materacu łóżka i zaczęła przyglądać się Elizabeth, która rozpakowywała ręcznie swój kufer. Jak sama powiedziała: lubiła się czasem zdrowo pomęczyć.
            - Jak myślisz, co będziemy musieli zrobić? – spytała Rose, opierając się o ścianę i podciągając nogi pod brodę. Jeszcze nie otworzyła swojej walizki, postanowiła, że zrobi to później, za pomocą czarów.
            - Szczerze, nie mam zielonego pojęcia – odpowiedziała Morrison, wygładzając kupkę koszulek i wkładając ją do komody. Przez chwilę stała z założonymi na biodrach rękami i z przekrzywioną głową i wpatrywała się w szufladę. – Podejrzewam, że na początku zrobią jakiś test. Wiesz, zgłosiło się sporo szkół, muszą zrobić selekcję. A jak najprościej pozbyć się najsłabszego ogniwa? Za pomocą egzaminu pisemnego – mówiła, ponownie wyciągając koszulki i układając je inaczej. Rose zmarszczyła brwi, przyglądając się jej poczynaniom. O ile dobrze zauważyła, używała systemu: za pierwszym razem te z krótkim rękawkiem były na górze, w środku na ramiączkach, a na spodzie z długim rękawem, teraz jednak postanowiła ułożyć je kolorami, zaczynając od białego. Weasley pokręciła głową.
            - Może masz rację – powiedziała Ruda, zeskakując ze swojego łóżka. Wyprostowała się i wyjęła z kieszeni różdżkę. Jednym zaklęciem rozpakowała swoje ubrania. Kilka książek, które ze sobą zabrała, zostawiła jednak w kufrze, nie chcąc zajmować bezsensownie przestrzeni. Nie wiedziała, czego powinna się spodziewać na tym konkursie, dlatego przygotowywała się ze wszystkich znanych jej dziedzin magii. Nie brała jednak ze sobą żadnych przyborów, jedynie księgi z zaklęciami i eliksirami, bo – jak uważała – to się zawsze przydaje. Wyjęła kosmetyczkę, w której oprócz błyszczyka znalazły się też kąpielowe żele i myjki, i sięgnęła po czerwony ręcznik. Miała ochotę na chłodny prysznic, który orzeźwiłby ciało i umysł po tej ciężkiej podróży.
            - Idziesz do łazienki? – zapytała Elizabeth. – Pójdę po tobie – dodała z uśmiechem, wyjmując kolejne ubrania. Weasley kiwnęła jedynie głową i wyszła z pokoju, lekko zatrzaskując za sobą drzwi. Skręciła w lewo i zrobiła zaledwie trzy kroki. Nacisnęła klamkę, a drzwi ustąpiły. Westchnąwszy weszła do pomieszczenia, rozglądając się po białych, wykafelkowanych ścianach. Jej uwadze nie uszedł fakt, że ktoś już był w tym pomieszczeniu. Z kabiny prysznicowej unosiła się bowiem para z gorącej wody. Otworzyła szerzej oczy, bo – skoro Elizabeth została w pokoju – mógł to być tylko któryś z chłopców. Oby to nie był Malfoy! Przełknąwszy ślinę odwróciła się, chcąc wyjść niezauważona. To by dopiero było, gdyby ją nakryto. Zaraz powstałyby plotki, a ona nie mogłaby się nawet wytłumaczyć, że tylko przypadkiem się tu znalazła.
            Pech chciał, że osoba kąpiąca się, musiała robić to od dłuższego czasu, i teraz para osiadła na kafelkach. Kiedy Rose robiła kolejny krok, poślizgnęła się na mokrej nawierzchni i wylądowała tyłkiem na posadzce. Rozległ się głuchy huk, kosmetyczka wypadła jej z dłoni, lądując pod ścianą. Zmrużyła oczy, starając się nie zakląć.
            - Kto tam jest? – Doszło ją spod prysznica. Otworzyła usta ze zdziwienia, ponad ramieniem zerkając na mlecznobiałą kabinę, przez którą niczego nie było widać. Czemu to musiał być Malfoy?! Zacisnęła zęby i spróbowała się podnieść, jednak dłoń, którą się podparła, nie chciała współpracować. Ponownie się przewróciła, na chwilę tracąc obraz przed oczami. Zaraz jednak wszystko wróciło do normy, a kiedy odzyskała sprawność widzenia, omal nie zemdlała. Przed nią stał Scorpius Malfoy.
            - Weasley! Nie nauczono cię pukać? Poza tym, jak się tu dostałaś? Drzwi były zamknięte – mówił. Rose otworzyła szeroko oczy. Ślizgon bowiem nie pofatygował się nawet, by owinąć się ręcznikiem. Stanął sobie przed nią tak, jak go natura stworzyła, w lekkim rozkroku z założonymi na biodrach rękami i nawijał o jej potencjalnym zboczeniu. Weasley nie wiele myśląc zaczęła wrzeszczeć na całe gardło, zaciskając mocno powieki.
            - Zamknij się! – krzyknął Scorpius.
            - Zasłoń się! – wykrzyknęła w tym samym momencie, rzucając w niego swoim ręcznikiem, który wciąż mocno trzymała w dłoni. Odwróciła twarz, nie otwierając oczu. Malfoy wybuchł śmiechem, jednak skorzystał z rzuconego w jego stronę materiału i owinął go sobie wokół bioder.
            - Weasley, wstydliwa jesteś – zarechotał. W tym momencie drzwi łazienki otworzyły się i do środka wparował Cloud, trzymając wysoko swoją różdżkę.
            - Co się stało? – zapytał. Kiedy jednak spostrzegł czerwoną ze wstydu Rose i rozbawionego, nagiego Scorpiusa, szybko skojarzył fakty. – Nic ci nie jest? – Podszedł do Weasley i pomógł jej wstać, przytrzymując ją mocno, ponieważ znowu się zachwiała.
            - Oprócz paru siniaków i wiecznego upokorzenia? – zapytała cicho tak, by tylko on ją usłyszał. Uśmiechnął się i poprowadził w stronę drzwi.
            - A ręcznik? – zapytał za nimi Malfoy, szeroko się uśmiechając.
            - Zatrzymaj go sobie – odpowiedziała, nawet na niego nie patrząc. W życiu nie użyłaby tego samego ręcznika, co on! Co to, to nie! Nawet po dezynfekcji! Cloud zamknął za nimi drzwi i wypuścił Rose, która od razu usiadła na fotelu, ukrywając twarz w dłoniach. Czuła bijące od policzków ciepło.
            - Merlinie, jaki wstyd – szepnęła, czując, że za chwilę się rozpłacze. Malfoy nigdy jej tego nie daruje. Będzie z niej szydził całe lata! Wieczność!

            Co za bezwstydnik! Nic nie zrobił tylko stał tam!

            - Jak tam weszłaś? – zapytał McTrevor, siadając obok na kanapie.
            - Drzwi były otwarte – powiedziała, starając się uspokoić szybko bijące serce. Odsłoniła twarz i odetchnęła głęboko, zamykając oczy.
            - Nie wiem, co tam zobaczyłaś, ale to musiało być straszne, skoro zaczęłaś wrzeszczeć – zaśmiał się Cloud. Rose wychwyciła aluzję co do nagości Scorpiusa i również uśmiechnęła się jednym kącikiem ust.
            - Właściwie to się nie przyglądałam – odparła. Szkarłat z jej policzków powoli ustępował. Serce wracało do normalnego rytmu. Cloud siedział obok i chichotał.



            Pięć minut przed dziewiętnastą do ich pokoju ktoś zapukał. Siedzący w salonie Cloud otworzył drzwi. W progu stał wysoki brunet o szczupłej twarzy. McTrevor nie był znawcą męskiej urody, ale wydawało mu się, że gość należał raczej do tych przystojnych. Miał na sobie jasne materiałowe spodnie i fioletowy sweterek z naszywką w kształcie godła Akademii. Spod swetra wystawała nonszalancko biała koszula. Wyglądał jak zbuntowany uczeń szkółki niedzielnej.
            - Cześć. Jestem Liam – powiedział, wyciągając jedną dłoń z kieszeni. – Mam was zaprowadzić na kolację – dodał z lekkim uśmiechem.
            Po chwili cała piątka szła raźnym krokiem w stronę schodów. Musieli zejść na sam dół, a następnie skręcić w lewo, gdzie wielkie wrota, z poruszającymi się płaskorzeźbami prowadziły do ogromnej Sali Jadalnej. Po drodze Liam powiedział im, że został do nich przydzielony i w razie problemów mają zgłaszać się do niego. Obiecał również, że nazajutrz oprowadzi ich po zamku i pokaże wszystkie najważniejsze punkty, takie jak biblioteka czy Skrzydło Szpitalne, a także apartamenty nauczycieli i gabinet dyrektora. Rose szła nieco z tyłu, obserwując otoczenie i starając się wszystko zapamiętać.
            Sala Jadalna była kamienna, a w każdej ze ścian tkwiły kolumny w stylu jońskim. Nad głową wisiały żebrowe sklepienia, a z nich zwisały flagi różnych szkół. Weasley domyślała się, że były to flagi tych szkół magii, które zgłosiły się do konkursu. Tutaj nie było jednak długich stołów, jak w Hogwarcie. Zastąpiono je setkami, sześcioosobowymi stolikami w kształcie prostokątów. Każdy nakryty był białym obrusem i zastawiony zdobioną porcelaną. Jedynym podobieństwem do Wielkiej Sali było wzniesienie na końcu pomieszczenia, gdzie stał podłużny stół dla nauczycieli, również przykryty obrusem i porcelaną. Złote puchary błyszczały w świetle świec. A za tym stołem, na ścianie, majestatycznie wisiała ogromna fioletowa flaga Akademii Magii z Wyspy Perłowej.
            - Olive zajęła już dla nas stolik – powiedział Liam, kierując ich w stronę machającej ochoczo dziewczyny. Była strasznie chuda i przez to niezbyt ładna. Miała długie, czarne włosy, które wyglądały, jakby odjęto je od kogoś innego i przyklejono do niej. W ogóle jej nie pasowały. – Olive jest w Komisji Organizacyjnej. Ma sprawdzić jak się czujecie w naszej szkole i ocenić wasze szanse na wygraną. Jednak nie starajcie się jej przekupywać, by powiedziała wam, jakie będą zadania, bo tylko się rozczarujecie. – Uśmiech Liama był czarujący i nie wymuszony. Katem oka Rose zauważyła delikatny rumieniec na policzkach Elizabeth. Uśmiechnęła się pod nosem i zajęła miejsce obok Liama, naprzeciw Olive.
            - Cześć, miło was poznać. Jestem Olive – powiedziała czarnowłosa. Scorpius nawet na nią nie spojrzał, siadając obok Elizabeth. Zamiast tego rozejrzał się po sali, za pewne wyłapując wzrokiem jakieś ładne uczennice.
            - Tia – mruknął Cloud, nachylając się do ucha Rose. Pochyliła się lekko. – Czy mi się wydaje, czy oni wszyscy są jacyś nadmiernie weseli i uprzejmi? – szepnął, podczas gdy Elizabeth przedstawiała ich wszystkich.
            Weasley wzruszyła ramionami i wyprostowała się. Gdzieś z oddali dobiegł ich odgłos gongu, obwieszczającego porę kolacji. Nim którekolwiek z nich zdążyło coś powiedzieć, po jadalni rozeszło się chrząknięcie. Tak głośnie i wyraźne, jakby ktoś stał tuż obok nich. Szum i rozmowy natychmiast umilkły. Rose spojrzała na Clouda, a zaraz potem przeniosła spojrzenie na stojącego na podwyższeniu mężczyznę. Wyglądał młodo, może koło czterdziestki. Miał jasne włosy i ubrany był w czarną szatę. Siedzieli za daleko, by zobaczyć więcej szczegółów.
            - Witam – powiedział. Miał miły głos, z delikatną, seksowną chrypką. – Nazywam się Kosma Roberts i jestem dyrektorem tej szkoły. Na samym początku chciałbym przywitać naszych gości. Mam nadzieję, że miło spędzicie z nami czas, rozwijając swoje umiejętności i nawiązując nowe znajomości. Chciałbym także, zanim rozpoczniemy ucztę, wyjaśnić pokrótce o co chodzi z tym konkursem. Zgłosiło się trzydzieści szkół, których flagi i godła możecie zobaczyć nad sobą. Z każdej szkoły zostali wytypowani czterej reprezentanci, co daje nam 120 osób. Czekają na was trzy zadania, niektóre łatwe inne zaś trudne i niebezpieczne. Za każde zadanie otrzymujecie punkty w skali od jednego do stu, razem trzysta punktów, a kto zbierze najwięcej – wygrywa. Mamy dziś 29 listopada. Konkurs rozpocznie się 1 grudnia. Pierwsze zadanie zostanie ogłoszone jutro w samo południe. Do jego rozpoczęcia możecie korzystać ze wszystkich atrakcji Akademii. Możecie także zrezygnować z zabaw i postarać się jeszcze coś wyciągnąć z książek i od nauczycieli. O kolejnych zadaniach będziecie dowiadywali się z wyprzedzeniem co najmniej jednego dnia, abyście mogli się do nich przygotować. Mam nadzieję, że wszystko jest jasne. – Zakończył swoją wypowiedź, przebiegając spojrzeniem po zgromadzonych. Rose zauważyła, że wszyscy patrzyli na niego jak zahipnotyzowani. – Skoro wszystko zostało wyjaśnione, nie ma sensu przedłużać. Za pewne wszyscy jesteście głodni. – Z szerokim uśmiechem klasnął w dłonie, a na stołach pojawiły się półmiski.
            - 120 osób. To trochę dużo, nie? – zagaił do niej Cloud, nabierając na swój talerz trochę duszonej kapusty.
            - Dlatego coraz bardziej przychylam się do pomysłu Elizabeth, że pierwszym zadaniem będzie test sprawdzający… - odpowiedziała, zadowalając się jajecznicą. Kątem oka widziała, że Olive niczego nie dotyka, sącząc jedynie sok żurawinowy z kielicha.
            - Liam, czy ty też bierzesz udział w konkursie? – spytała Elizabeth. Liam zerknął na nią znad talerza pełnego jajecznicy.
            - Nie. To nie dla mnie – odparł z uśmiechem.
           
            Po zjedzonej kolacji Liam odprowadził ich do pokoju. Poinformował również o godzinie policyjnej, rozpoczynającej się o 22 i uprzedził o porannym budzeniu o 7. Pożegnał się miłym uśmiechem i poszedł w swoją stronę, chowając dłonie do kieszeni.
            - Nie wiem jak wy, ale ja padam z nóg – powiedziała Elizabeth, kierując się do pokoju.
            - Tak, ja też – odparł Cloud, klepiąc się po brzuchu. – Obżarłem się…
            - Co, w domu ci jeść nie dają? – zapytał Scorpius kpiąco, siadając na kanapie.
            - Daj spokój, Malfoy. Wszyscy jesteśmy zmęczeni – powiedziała Rose, zasłaniając usta dłonią i ziewając.
            - Ta, ty na pewno. Podglądanie innych musi bardzo męczące – prychnął.
            - Wcale cię nie podglądałam!
            - To co robiłaś w łazience, gdy się myłem? – zapytał z kpiącym uśmiechem.
            - Drzwi były otwarte!
            - Nie kłam, Weasley, zawsze się zamykam.
            - Więc zamknij się teraz!
            - Uspokójcie się oboje – powiedział Cloud. Rose spojrzała na niego naburmuszona, a Scorpius przyglądał jej się z błyskiem w oku. – Wyjaśnijmy to – dodał, kierując się w stronę łazienki. Otworzył drzwi i przyjrzał się zamkowi. Potem wszedł do środka i zamknął się od wewnątrz. – Rose, chodź tu i otwórz drzwi! – krzyknął z środka. Weasley niechętnie podeszła i pociągnęła za klamkę. Drzwi ustąpiły. Otworzyła szeroko oczy. Nawet Malfoy wyglądał na zdziwionego. – Czyli wszystko jasne – powiedział Cloud. – Zamek jest popsuty. Następnym razem użyjcie różdżki, by się zamknąć. – Rose pokręciła głową i ruszyła w stronę pokoju.
            - Są lepsi od ciebie do podglądania, Malfoy – rzuciła na odchodne.