28 stycznia 2012

31. Maska


Dla Malej.

            Perspektywa Shili

            Ulżyło mi kiedy Rose zeszła ze mną na obiad. Choć przyznam, że nie spodobało mi się, kiedy nałożyła sobie jedynie trochę sałaty z pomidorami i fetą, maczaną w sosie winegret. Kiedy ją o to spytałam odparła, że nie ma ochoty na nic więcej. Jak można jeść samą sałatę? Nie wygląda mi na królika lub inne roślinożerne zwierzę. To na pewno ma jakiś związek z tym… Merlinie, że ja nie wyczułam wcześniej, że coś się święci! Biedna Rose… Ale jak nie zacznie jeść normalnie to sama jej wepchnę pudding w gardło!
            Uduszę tego kretyna. Jak mógł coś takiego zrobić? Przecież wszyscy wiedzą, że Rose bardzo poważnie podchodzi do spraw damsko-męskich, to nie żadna tajemnica. Idiota. Teraz się sparzyła i pewnie długo nikogo nie będzie miała. Boże, co za debil. Z niej jest świetna dziewczyna, a on wykorzystał tylko jej naiwność! Wypierdek mamuta! Chyba będę musiała odbyć z nim poważną rozmowę. Niech chociaż przeprosi, sklątka tylnowybuchowa!
            A niech cię hipogryf pożre, Benjaminie Franklin!

            - Shila, wszystko w porządku? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Rose. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami i dopiero wtedy dotarło do mnie, że nalewałam sobie soku dyniowego. Niestety już dawno przekroczyłam objętość kielicha i sok wylewał się na stół, cienkimi ścieżkami spływając po deskach na podłogę. Wiele z tego wylało się na moją szatę.
            - Cholera jasna! – wymsknęło mi się. Poderwałam się na równe nogi, odstawiając jednocześnie dzbanek na bok i odklejając mokrą szatę od ciała. Rose zachichotała cicho, podając mi kilka serwetek. Powycierałam się, względnie doprowadzając do porządku i zajęłam się osuszaniem miejsca zbrodni. Mokre serwetki zaczęły się drzeć i jeszcze bardziej mnie denerwowały, dlatego z pomocą nadeszła mi Ruda, jednym zaklęciem przywracając wszystko do normalności.
            - Dzięki – mruknęłam, kiedy wysuszyła także moją spódnicę.
            - Nie ma za co. O czym tak intensywnie myślałaś? – spytała, nabijając na widelec kawałek pomidora. Wydawało mi się, że zrobiła to bardzo mocno. Po chwili zniknął w jej ustach.
            - Co? O niczym – odpowiedziałam. Nie wyglądała na zawiedzioną brakiem odpowiedzi.
            - Jeśli myślałaś o rozmowie z Benem to, proszę, daruj sobie – powiedziała tonem, jakby dokładnie wiedziała, o czym myślałam. Przez chwilę nawet przestraszyłam się, że użyła legilimencji, ale wybiłam to sobie z głowy. Rose nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego. To po prostu zwykły przypadek, że o tym wspomniała.
            - Co? Nie, oczywiście, że nie o tym myślałam. – Spojrzała na mnie ponad kielichem, z którego piła. Skrzywiłam się. – No dobra, nie będę się wtrącać.
            - Dziękuję – odpowiedziała z uśmiechem.
            - Hej, jak się czujesz? – Naprzeciwko Rose usiadł Albus, a obok niego Hugo. Oboje spojrzeli zatroskani na Rudą, nie ruszając niczego do jedzenia. Spojrzałam na przyjaciółkę. Wyglądała, jakby zaraz miała się wkurzyć. Zwolniła tempo przeżuwania sera i przyglądała się bacznie kuzynowi i bratu. To było straszne spojrzenie.
            - Wszystkie parametry życiowe w normie – odpowiedziała spokojnie, przełknąwszy. - Jeśli o to pytasz, jestem całkiem zdrowa. – Właściwie mogłabym się zaśmiać z jej dowcipu, gdybym była stuprocentowo pewna, że nie wbije mi tego widelca w oko.
            - Wiesz, że nie o to pytam – powiedział Albus. – Wszyscy gadają, no wiesz… o twoim rozstaniu z Benem.
            - Zaraz wbiję ci ten widelec w oko – powiedziała. A nie mówiłam? Ona jest niebezpieczna. – Dlaczego wszyscy w kółko o to pytają? Czuję się dobrze, serio! To nie koniec świata. A jak jeszcze raz usłyszę taki tekst, to pobiję każdego, kto się do mnie zbliży.
            - E… może jeszcze sałatki? – spytał Hugo, podając jej miskę z sałatką, którą jadła. Niezła próba.
            - Jeszcze mam – odpowiedziała już spokojniej.
            - Ej, Rose. Słuchaj, wiem, że ta cała sprawa z Benem… - James umilkł, zatrzymując się w pół kroku i spoglądając na nas dziwnie. Nic dziwnego, cała nasza trójka – Al, Hugo i ja – zaczęliśmy pokazywać mu różnego rodzaju niewerbalne znaki, aby przymknął jadaczkę. To mogło być dezorientujące, tym bardziej, że Hugo zakreślił znak na szyi i udał trupa.  – E, dobra, wyglądacie jak banda półgłówków, więc może już przestańcie. – Zaproponował, uśmiechając się słodko. Przestaliśmy i spojrzeliśmy po sobie. – Rose, zamówiłem dzisiaj boisko na szesnastą. Jest jeszcze jasno, więc możemy trochę potrenować. Nie spóźnij się, okej? Za dwa tygodnie mecz z Hufflepuffem.   
            - Jasne – odpowiedziała z uśmiechem.
            - Ty też, Al. – James poczochrał brata po włosach, rozwalając mu fryzurę i odszedł, z szelmowskim uśmiechem na ustach. Gdyby to była mugolska telenowela, wszystkie dziewczyny padłyby trupem.

*

Perspektywa Damiana

            Malfoy. Jeśli szatan naprawdę istnieje, powinien mieć jego twarz. Malfoy jest uosobieniem wszystkiego, co pokochałby władca Piekła. Może się mylę? Nie sądzę. Wszystko zaczyna się od przychylnego układu kości twarzy. Gdyby nie był przystojny, nie byłby nawet w połowie tak znany jak obecnie. Nie byłby też tak pewny siebie. Nie znalazłby żadnej dziewczyny, bo – bądźmy szczerzy – laski też patrzą na wygląd. I nie starajcie się zaprzeczyć. Wystarczy, że na horyzoncie pojawi się jakiś pryszczaty kujon, w swetrze po dziadku, a wszystkie zwiewają gdzie pieprz rośnie. Wracając do tematu… Ładna twarz daje mu pewność siebie, pewność siebie daje mu władzę, władza daje mu dziewczyny, dziewczyny dają mu to czego chce, a kiedy nie może już wyciągnąć od nich więcej… rzuca je. Oczywiście do tego wszystkiego dochodzi także jego wredny charakter, odziedziczony… w większej mierze po ojcu. Zawsze się nad tym zastanawiałem… w ogóle nie przypomina matki. Jest tak, jakby jego ojciec nie potrzebował kobiety do stworzenia… praktycznie siebie samego. Może rozmnaża się jak bakterie, przez podział? Właściwie to Malfoy jest jak taka bakteria… zaraża i niszczy.
           
            Siedziałem na fotelu przy kominku, w którym nie było ognia. Na kanapie po drugiej stronie pokoju siedział Malfoy, w otoczeniu kilku znajomych. Jakieś dziewczyny i kilkoro chłopaków, wymieniali się poglądami politycznymi, czy czymś. Właściwie gówno mnie to interesowało. Ostatnio w ogóle przestało mnie interesować, z kim zadaje się Malfoy i jaki ma w tym ukryty cel.
            Jose siedział razem z nimi. Chyba ktoś opowiedział dowcip, bo grupka zaśmiała się donośnie. Odwróciłem spojrzenie, zaciskając mocno zęby. Nie odzywałem się do Malfoya od tego felernego momentu, w którym zmasakrował moją przyjaźń z Weasley. Nie powiem, żeby się tym specjalnie przejął. Ze wzruszeniem ramion stwierdził, że „w końcu mi przejdzie”. Się zdziwisz.
            Mając już kompletnie dość samotnego siedzenia w ciszy, wstałem i chwyciłem swój płaszcz. Zarzuciłem na szyję szalik, nie kłopocząc się z jego wiązaniem, i wyszedłem na spacer, kompletnie ignorując pytanie Gonzalesa, gdzie się wybieram. Byłem pewny, że to nie jego interesował cel mojej podróży.
Śnieg skrzypiał pod moimi nogami, kiedy szedłem szybko w stronę pomostu.

Ładny mi spacer. Miałem się przejść, a zaiwaniam jak na zawodach w bieganiu.
Cholera, ale zimno.

Stałem chwilę na mostku i przyglądałem się pływającej po jeziorze krze. Nie było mowy, aby zamarzło całkowicie, gdyż to cholerstwo żyjące na dnie ciągle rozbijało lód swoimi mackami. Najchętniej pozbyłbym się tego głowonoga, tylko przeszkadzało.
Rozejrzawszy się dookoła zauważyłem, że ktoś korzysta z boiska. Przypomniało mi się o przyszłym meczu i, z nudów, żeby nie zamarznąć, ruszyłem w tamtym kierunku, pooglądać trening. Już będąc niedaleko spostrzegłem, że to drużyna Gryfonów. Nie mieli szat, bo były za cienkie, żeby tylko w nich trenować, ale tego przygłupa Jamesa idzie rozpoznać nawet wśród tuzina tuzinów identycznych przygłupów. Nieświadomie zatrzymałem się w pół kroku, kiedy zrozumiałem, że Rose także będzie na tym treningu. Musiałem z nią porozmawiać.
Usiadłem na ławce, choć nie był to najlepszy pomysł, bo deski były strasznie zimne, i obserwowałem. Potter parę razy prawie zleciał z miotły przez swoje wygłupy. To było raczej dziwne, ponieważ Potter zawsze poważnie podchodził do treningów. Zmarszczyłem brwi, bo nagle dotarło do mnie, że oni wszyscy jakoś głupkowato się zachowują. Jak się po chwili okazało, że nie byli w pełnym składzie, a kiedy i to zrozumiałem, było już za późno, żeby zareagować. Dwóch pałkarzy chwyciło mnie pod łokcie i zdjęła z ławki, jakbym ważył tyle co jabłko.
- Co, zachciało się szpiegować, hę? – spytał jeden, którego twarzy nawet nie byłem w stanie rozpoznać. Chyba nawet pierwszy raz go widziałem.
- A niby po co mam was szpiegować? To nie z nami gracie – odpowiedziałem, starając się iść normalnie, co nie było łatwe, zważywszy, że te dwa typki trzymały mnie dość wysoko. Nawet nie wiedziałem, że w Gryffindorze mają takich osiłków. – Hej, nie wygłupiajcie się i postawcie mnie na ziemi – powiedziałem. Nim jednak zamknąłem usta, dwie dziewczyny wylały na mnie wiadro zielonego kisielu. Wyplułem to, co nagromadziło mi się w ustach. Cała drużyna wybuchła śmiechem, a mnie w końcu postawiono na nogach. Wytarłem to świństwo z twarzy i spojrzałem z nienawiścią na Jamesa.
- Odbiło wam już do końca? – spytałem, spluwając. Wciąż czułem agrestowy smak.
- Nie trzeba było nas szpiegować – odpowiedział Potter.
- Jakbym nie miał nic ciekawszego do roboty – warknąłem.
- No siedzenie tutaj na pewno jest bardzo ciekawym zajęciem. – Założył ręce na piersi i powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. Spojrzałem po wszystkich twarzach, ale nigdzie nie zauważyłem Weasley. Jeszcze raz wytarłem twarz i strzepnąłem to ustrojstwo z dłoni na śnieg. Z obrzydzeniem przyjrzałem się zielonej plamie i odwróciłem się, chcąc wrócić do zamku. Odprowadzał mnie śmiech Gryfonów. Wspominałem już, jak bardzo ich nie lubię? Nie patrzyłem przed siebie, bardziej zajęty oględzinami mojego ubioru. Dopiero kiedy mój wzrok napotkał czyjeś buty i nogi, podniosłem głowę, stając oko w oko z Rose.
- Wiesz, że to by się nie stało, gdybyś nas nie szpiegował – powiedziała, uśmiechając się lekko, wyraźnie rozbawiona z faktu, że banda przygłupów oblała mnie kisielem.
- Nie szpiegowałem – odpowiedziałem. Ciekawe ile razy jeszcze będę musiał to powtarzać. Dłońmi ściągnąłem trochę zielonej mazi z ubrań i wyrzuciłem w bok. Zaraz jednak przypomniałem sobie, że chciałem z nią porozmawiać. Przestałem zajmować się sobą i znowu spojrzałem na nią. Miała na sobie dżinsy i brązową kurtkę, a na głowie czapkę z pomponem. Wyglądała bardzo ładnie, nawet z czerwonym nosem. – Słuchaj, Rose…
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? – spytała, przerywając mi. Zaczynałem się irytować.
- Może dlatego, że wtedy też byś się obraziła – warknąłem, co zabrzmiało trochę zbyt ostro jak na kogoś, kto chciał się pogodzić.
- Wcale nie – odparowała.
- Tak, bo dziewczyny wcale tak nie postępują. Zawsze na opak! Wkurzyłabyś się na mnie, że w ogóle miałem czelność zrobić te zdjęcia.
- Ale może przynajmniej nie byłoby to takie upokarzające! – warknęła wściekła. Zamilkłem. – Najgorsze w tym wszystkim nie jest to, że Ben okazał się dupkiem, ani nawet to, że Malfoy będzie miał teraz ubaw do końca roku szkolnego. Najgorsze jest to, że TY wolałeś podzielić się tym właśnie z NIM. Dobrze wiesz, że Malfoy nie przepuści żadnej okazji, żeby mi dopiec, a jednak powiedziałeś jemu, a nie mi! – krzyczała.
- Przepraszam! Uwierz mi! Gdybym mógł cofnąć czas, poszedłbym z tym do ciebie – powiedziałem, przyglądając jej się z nadzieją. Nie chciałem nic mówić, ale od tego kisielu wszystko mi się lepiło do ciała i zaczynało mi się robić zimno. Spojrzała na mnie łagodniej i westchnęła, opuszczając dłonie wzdłuż ciała.
- Wcale nie. Jesteś Ślizgonem.
- O, super, zostałem zaszufladkowany – burknąłem.
- Może więc powiem inaczej. Jesteś przyjacielem Malfoya, a to zobowiązuje cię do bycia Ślizgonem. Może żałujesz, że dałeś mu te zdjęcia, ale to nie zmienia faktu, że jako jego przyjaciel… jakkolwiek śmiesznie to brzmi… musiałeś mu je dać.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi, Malfoy nie ma przyjaciół – powiedziałem.
- Och – zagryzła dolną wargę. – W takim razie nie miałeś żadnych zobowiązań. – To powiedziawszy, wyminęła mnie i wróciła do drużyny. Westchnąłem i wróciłem do zamku. Malfoy będzie miał niezły ubaw, gdy zobaczy mnie uwalonego w kisielu. A zaraz potem nawtyka mi, że bez powodu pcham się na trening wrogów. Normalka.

*

Perspektywa Scorpiusa


Wyrzuty sumienia? Nigdy w życiu. Zabini powinien nauczyć się, że nie istnieje coś takiego jak przyjaźń między chłopakiem a dziewczyną, a już w szczególności między Ślizgonem i Gryfonką. Im szybciej to do niego dotrze tym lepiej, a że przy okazji trochę się mu oberwało… mówi się trudno i żyje się dalej. Dla jednej Gryfonki świata nie zmieni. Nawet jeśli teraz jest śmiertelnie obrażony – przejdzie mu. Znam go.
A jeśli chodzi o Weasley. To był najwspanialszy widok w moim życiu. Te emocje! Merlinie, przez sześć lat jeszcze się nie nauczyła, że nie należy ich pokazywać. Można z niej czytać jak z otwartej księgi. Ha! Swoją drogą dziwię się, że nie zauważyła niczego wcześniej. Przecież po szkole chodzą plotki i nawet jeśli nie słucha ich z zainteresowaniem, musiała kiedyś podsłuchać jakieś plotkary. To nieuniknione w tej szkole, wieści rozchodzą się szybciej niż ktoś zdąży powiedzieć: „Lelek Wróżebnik”*. Zaledwie rano zerwała z Franklinem, a już wiedzą o tym wszyscy uczniowie i co najmniej połowa grona pedagogicznego. Ha! Zabawne.
            Ciekawe jak sobie radzi. Nie było jej dzisiaj na zajęciach.

            Spojrzałem w bok, gdzie na łóżku, przykryty po same uszy leżał Zabini. Spokojny oddech świadczył o tym, że spał, a nawet jeśli nie, to i tak by się nie odezwał.  W ramach zemsty na mnie za złamanie obietnicy. Phi, jakie to dziecinne.
            Podłożyłem rękę pod głowę i jeszcze chwilę przyglądałem się baldachimowi mojego łóżka. Lekki podmuch wiatru od otwartego okna poruszał nim. Przymknąłem powieki i obróciłem się na bok.

*

[James Morrison ft. Jessie J - Up]

            Perspektywa Rose

            Znowu śnił mi się tamten sen. Konkretnie część z Benem. Obudziłam się w środku nocy, cała spocona. Całe szczęście nie rzucałam się po łóżku jak paralityk, bo już dawno Shila wisiałaby nade mną z zatroskaną miną. Nie potrzebowałam jej jeszcze bardziej martwić, zrzuciłaby wszystko na nasze rozstanie.
            Wstałam, nawet nie starając się być cicho, bo im człowiek bardziej się stara tym bardziej mu to nie wychodzi, i poszłam do łazienki. Obyło się bez budzenia kogokolwiek i nawet nie uderzyłam się w palca, kiedy przechodziłam obok łóżka Nicole. To był strategiczny punkt, tam prawie zawsze ktoś uderzał w nogę łóżka. Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do umywalki, odkręcając wodę i opierając się o jej brzeg. Spojrzałam w lustro. Miałam na szyi różowy ślad, musiałam się zadrapać podczas snu. Obmyłam twarz i szyję chłodną wodę i jeszcze raz spojrzałam w lustro, głęboko zaglądając w swoje oczy.
            To nie prawda, że było okej. Tylko wmawiałam to wszystkim, żeby dali mi spokój i nie wypytywali o Bena i nasze rozstanie. Ciągłe badanie mojego stanu działało mi na nerwy, a gdybym powiedziała prawdę nie daliby mi spokoju do końca życia.  A prawda była taka, że czułam się fatalnie. Ciągle widziałam przed oczami te zdjęcia, ciągle przetwarzałam w głowie wszelkie informacje na jego temat. Kiedy to się zaczęło? Czy mogłam to podejrzewać? Czy dostałam kiedyś jakiś sygnał? Czy coś kiedyś słyszałam? Dlaczego się nie zorientowałam? Powinnam była już wcześniej o tym wiedzieć! A ten sen? Czy właśnie to oznaczał? Zerwanie? I jeszcze Malfoy z tym swoim perfidnym uśmiechem. I Zabini. Czułam się, jakby mój mózg miał eksplodować. Bolała mnie głowa, a po chwili rana na dłoni także zaczęła pulsować swoim tempem. Zacisnęłam zęby i jeszcze raz przemyłam twarz. Zakręciłam kran i dalej wpatrywałam się w swoje odbicie.
           
Ściągnęła brwi i odsunęła się trochę od niego, dotykając dłonią miejsca, gdzie znajdowało się jego serce. – Jesteś strasznie zimny – stwierdziła.

Źrenice rozszerzyły się, a zaraz potem bardzo mocno zwęziły.

Przyjrzała się jego twarzy. Coś w jej wyrazie się zmieniło. Nie była pewna, co to takiego, ale im dłużej się mu przypatrywała tym głośniej jej wewnętrzny głos krzyczał: „Uciekaj”.

Serce przyspieszyło. Dłonie jeszcze mocniej zacisnęły się na umywalce.

Zareagowała w ostatniej chwili. Odwróciła się na pięcie i rzuciła się pędem przed siebie, byle jak najdalej od niego.

Oddech stał się płytki i nierówny.

Rozerwała górę koperty, kalecząc się przy tym.

Głowa zaczęła ciążyć.

 Robię to, bo lubię patrzeć jak cierpisz.

Czas zwolnił.

Emily Rogers

Krzyknęłam krótko, kiedy ból w dłoni stał się jeszcze mocniejszy. Czułam, jakby ktoś wyrywał mi kawałki skóry. Naturalną reakcją jest wciśnięcie dłoni pod pachę czy między nogi, wszyscy uważają, że nacisk zmniejsza ból. Chciałam tak zrobić, ale kiedy spojrzałam na bandaż zauważyłam, że jest cały zakrwawiony. Rana musiała się otworzyć. Szeroko otwartymi oczami spoglądałam na siebie w lustrze. Głowa przestała mnie boleć, bo sygnały wysyłane od dłoni były silniejsze. Mój mózg przestał przetwarzać informacje dotyczące snu i sytuacji związanej z Malfoyem. Dłoń odwracała uwagę  zmęczonego umysłu od tego, co powodowało jego zmęczenie.
- Rose, wszystko w porządku? – Podskoczyłam w miejscu, gdy niespodziewanie usłyszałam głos Shili.
- Tak – odpowiedziałam, pospiesznie zawiązując dłoń z powrotem.
- Słyszałam jakieś hałasy – powiedziała, naciskając na klamkę. – Mogę wejść? – Na szczęście drzwi były zamknięte. W popłochu wytarłam kilka kropel krwi, które wpadły do umywalki i rzuciłam ścierkę do szafki pod nią. Podeszłam do drzwi i wzięłam głęboki oddech.
- Nie trzeba. – Uśmiechnęłam się. – Wracaj do łóżka – powiedziałam, wymijając ją. Spojrzała na mnie badawczym spojrzeniem, ale posłusznie położyła się z powrotem. Zakryłam się kołdrą i odwróciłam plecami do przyjaciółki. Spojrzałam na zabandażowaną dłoń i zacisnęłam ją w pięść tak mocno, by poczuć ból. Mój umysł oczyścił się ze zbędnych myśli. Pobolało tylko chwilę, ale zanim się zorientowałam, usnęłam.

I watch your spirit break
As it shatters into a million pieces
Just like glass I see right through you**


** Obserwuję jak twoja dusza się łamie / Rozpada na miliony kawałków / Jak szkło widzę cię na wskroś. – J. Morrison ft. Jessie J, Up

~*~

Wiem, że zazwyczaj nie dodaję muzyki, ale przy tym kawałku pisałam ostatni fragment notki, a jestem z niej bardzo zadowolona. Nie wiem dokładnie czy mój tok rozumowania jest jasny i czy reakcje Rose wyjaśniają to, o czym ja myślałam, ale mam nadzieję, że zrozumieliście.
Jak widzicie ten odcinek jest nieco inny od reszty, ponieważ nie ma narracji trzecio osobowej, a cały rozdział jest pisany z czterech perspektyw. Może się Wam to spodoba, a może nie.
Nie wiem, kiedy następny odcinek, muszę się w końcu zabrać za naukę. Dacie wiarę, że przez dwa tygodnie ferii nie zrobiłam totalnie nic? Po prostu… mam wyrzuty sumienia.
Pozdrawiam. 

14 stycznia 2012

30. Cisza przed burzą


            Powrót do Hogwartu okazał się trudniejszy niż mogłoby się wydawać. Rozleniwieni uczniowie chcieli pozostać dłużej w rodzinnych domach. Jedynie Rose stała na peronie zwarta i gotowa do drogi, niecierpliwie tupiąc nogą i wpatrując się w przejście. Jej brat i kuzyni nie byli tak ochoczo nastawieni na podroż jak ona, w związku z czym starali się przedłużyć dotarcie na peron. Westchnęła i rozejrzała się po kolegach ze szkoły. Kilka osób powitało ją z uśmiechem. W tłumie zauważyła Scorpiusa Malfoya, stojącego blisko pociągu. Wymieniał ostatnie zdania z rodzicami. Weasley przyjrzała się wyniosłej postawie jego ojca, a kiedy mężczyzna skrzyżował z nią swoje spojrzenie, pospiesznie odwróciła wzrok.
            - Jak mi się nie chce – jęczał James, pojawiając się obok niej ze swoim wózkiem z bagażami. Sowa, którą Rose dostała od rodziców „pod choinkę” (w rzeczywistości musiała udać się po nią na Pokątną) fuknęła na niego, rzucając się w klatce. Potter spojrzał na zwierzę i zrobił dziwaczną minę. – I co mi teraz zrobisz, hę? Jesteś uwięziony! Ha! Nic mi nie możesz zrobić! – Drażnił się z ptakiem, który skrzeczał na cały głos, próbując dosięgnąć dziobem nosa Jamesa.
            - Uspokój się, Hadesie – powiedziała Rose, stając przed klatką i zasłaniając sowie widok na swojego kuzyna. Ptak nie przepadał za żadnym członkiem jej rodziny, dziobał i drapał. Względnie tolerowana była Hermiona, która zawsze miała pod ręką jakiś smakołyk. Hades słuchał tylko Rose, pozwalając się głaskać i nie dziobał, kiedy wyciągała do niego dłoń. Właściwie zachowywał się w stosunku do niej całkiem delikatnie, jak na ptaka. Ruda uśmiechnęła się na wspomnienie wyprawy do sklepu. W zwierzęcym świecie panował chaos, nikt nie mógł sobie poradzić z ogromnym puchaczem, który dziobał, skrzeczał i atakował każdego, kto tylko się do niego zbliżył. Sprzedawca musiał zakładać grube, skórzane rękawice, żeby go nakarmić. Kiedy Rose weszła do sklepu od razu zwróciła na niego swoją uwagę, robił sporo hałasu. O dziwo, kiedy podeszła, uspokoił się i pozwolił się dotknąć. Wszyscy pracownicy byli w niemałym szoku, dlatego od razu sprzedano jej ptaka, chcąc się go jak najszybciej pozbyć. Dała mu na imię Hades, właśnie przez jego trudny charakter, na cześć greckiego boga.
            - Straszny jest – powiedział James, przyglądając się ponad ramieniem Rose, jak ptak poprawia dziobem pióra w skrzydłach.
            - Po prostu cię nie lubi – odparła.
            - On nie lubi nikogo – stwierdził Potter z przekąsem, po czym oddalił się od niej. Kiedy odszedł na peronie pojawił się Albus, a zaraz za nim Lily i Hugon. Hades na nowo rozpoczął swoją tyradę, zwracając na siebie uwagę pobliskich uczniów.
            - Dlaczego musiałaś wybrać akurat jego? – spytała Lily.
            - To on mnie wybrał – powiedziała Rose z uśmiechem, rzucając sowie kawałek ciasteczka. Kłapnął dziobem i umilkł na chwilę, wpatrując się w klatkę, która stała na wózku Albusa. Rodzeństwo Potter otrzymało w młodości własną sowę, jednak szybko stało się jasne, że to Albus będzie się nią zajmował. James stwierdził, że nie ma na to czasu, a Lily, że nie zamierza brudzić rąk. Stara Hedwiga wujka Harryego przeszła już na emeryturę, żyjąc spokojnie w domu państwa Potter. Jej rolę przejęła równie piękna, śnieżna Uma, o usposobieniu baranka.
            - Chyba się zakochał – stwierdziła Lily, nachylając się blisko klatki Hadesa, który natychmiast na nią skoczył. Powstrzymały go jedynie druty.
            - Jak tak dalej pójdzie, rozwali klatkę – powiedział Hugo. – Ty weź go lepiej naucz dobrych manier – dodał. – Jak sobie wyobrażasz używać go do przesyłania listów? Odbiorcy na pewno będą mieli niezły trening, zwiewając przed tym szaleńcem.
            - Porozmawiam z nim – powiedziała Rose, popychając swój wózek z rozwrzeszczaną sową w kierunku pociągu.
            - Lepiej nie mów o tym tak głośno, bo wezmą cię za wariatkę – powiedział Albus, idąc obok niej. Hades umilkł, wpatrując się w Umę.
            - To żadna nowość. – Przed nimi, jak spod ziemi, wyrósł Scorpius Malfoy, ze swoim słynnym, drwiącym uśmieszkiem. Za nim stał Jose oraz Damian. Hades na nowo zaczął się wydzierać, rzucając się w kierunku blondyna.
            - Zmieniłem zdanie, lubię tego ptaka – powiedział Hugo, stając obok swojej siostry.
            - Weasley, ucisz to zwierzę. – Malfoy zwrócił swoje chłodne spojrzenie w kierunku sowy. Rose spojrzała przelotnie na Zabiniego, który również na nią patrzył.
            - A co? Boisz się, że zdoła się wydostać i wydłubie ci oczy? – spytała z kpiącym uśmieszkiem Lily.
            - Nie boję się tej marnej imitacji sowy pocztowej – stwierdził z uśmiechem. Jose spojrzał na niego, a potem na Hadesa, niepewnym wzrokiem, po czym schował się nieznacznie za blondynem.
            - Hm. – Rose wysunęła lekko szczękę do przodu, spoglądając spod przymrużonych powiek na Scorpiusa. Nieoczekiwanie przypomniała sobie sen sprzed kilku dni, w którym to stali oboje w jej pokoju, całując się. To wspomnienie wywołało w niej złość. Pokiwała szybko głową, odpędzając natrętne myśli i już chciała otworzyć klatkę Hadesa, kiedy obok nich pojawili się jej rodzice.
            - Dlaczego jeszcze tu stoicie? Pociąg rusza za pięć minut – powiedziała Hermiona Weasley, dopiero po chwili zauważając Ślizgonów. – Wy też powinniście iść – dodała uprzejmie, nie dając po sobie poznać niechęci do tego, który stał po środku. Starała się w ogóle nie zwracać uwagi na młodego Malfoya.
            - Myślę, że powinnaś się zająć własnymi dziećmi, Granger. – Rose uniosła delikatnie głowę, by spojrzeć na mężczyznę, który pojawił się za plecami Scorpiusa. Duża dłoń, ze złotym sygnetem na serdecznym palcu, pojawiła się na ramieniu chłopaka. Weasley zauważyła, że pozostała dwójka odsunęła się nieco na boki, jakby władza Malfoya seniora ich przytłaczała. Właściwie chyba nikt nie spodziewał się jego pojawienia, bo nawet Scorpiusowi przez ułamek sekundy poszerzyły się źrenice. Rose ukradkiem spojrzała na swoją matkę, która wyprostowała się, poprawiając brązowy żakiet. Wyglądała bardzo dobrze, elegancko. Włosy miała ciasno związane w kok z tyłu głowy, a na oczach i ustach delikatny makijaż. Po odstawieniu ich na peron miała iść do pracy. Gdyby ktoś patrzył na nich z boku nie mógłby odgadnąć, że tych dwoje dorosłych dzieli tak ogromna przepaść. On jest arystokratą, ona mugolakiem. Ruda zerknęła jeszcze na swojego ojca, który ładował ich kufry do wagonu bagażowego. Wyglądało na to, że nawet nie zauważył ich nieobecności. Aż chciała westchnąć.
            - Nazywam się Weasley, panie Malfoy, raczy pan to w końcu zapamiętać – powiedziała Hermiona silnym, pewnym siebie głosem.
            - Ach, racja. Ciągle zapominam, że wyszła PANI za Weasleya. Chyba nikt nie spodziewał się, że ta fajtłapa znajdzie żonę. Co prawda nie lepszą od niego, a jednak… – Malfoy senior uśmiechnął się bardzo nieprzyjaźnie.
            - Wystarczy, młodzi nie muszą tego wysłuchiwać – odpowiedziała.
            Rose spojrzała najpierw na Zabiniego, który uciekał wzrokiem, a potem na Malfoya. On także na nią patrzył, bardzo głęboko wpatrując się w jej oczy, jakby chciał odczytać każdą jej reakcję. Nawet nie mrugnął, oczy miał delikatnie przymrużone, ale wciąż widoczny był błysk zimna.
            - Jak raz przyznam PANI rację. – Najwyraźniej Dracona Malfoya bawiła cała ta sytuacja. – Więc proszę zająć się swoją córką, a mojego syna zostawić mnie. I oby nie do zobaczenia. – Uśmiechnął się perfidnie i odwrócił. Jose i Damian poszli w jego ślady, Scorpius sekundę jeszcze wpatrywał się w Rose. W tym spojrzeniu było coś przerażającego, coś, co spowodowało chwilowe ciarki na jej plecach. A kiedy się odwracał, uśmiechnął się tak samo paskudnie jak jego ojciec. Dopiero gwizd z lokomotywy ją otrzeźwił.
            - Szybko, bo się spóźnisz – powiedziała Hermiona, popychając lekko córkę w stronę pociągu.
           
*

            Bena spotkała dopiero następnego wieczorem przy kolacji. Złapał ją przed Wielką Salą i zagaił rozmową, wypytując o najdrobniejsze szczegóły związane ze świętami.
            - Nie nosisz wisiorka. – Zauważył, wpatrując się w odkryty dekolt dziewczyny, gdzie spoczywało jej stare serduszko, zawieszone na srebrnym łańcuszku. – Nie podoba ci się? – spytał.
            - Och – wyrwało jej się. Dotknęła dłonią zawieszki i chwilę obracała łańcuszek w palcach. – Nie, jest śliczny. Po prostu nie chciałabym go zgubić. – Spojrzał na nią z delikatnym uśmiechem i z lekko uniesioną brwią. Kiwnął głową i przysunął się bliżej, całując ją w usta. Oddała pocałunek, choć po chwili odsunęła się, przypominając sobie swój sen. Nie wiedziała dokładnie, co oznaczał… Właściwie w ogóle nie wiedziała, czy miał jakiś sens, ale za każdym razem, gdy pomyślała o tych wszystkich dziwnych rzeczach, które się w nim wydarzyły, czuła niepokój. Spojrzała na Bena i spróbowała się uśmiechnąć. Razem weszli do Wielkiej Sali.

*

            Scorpius stał w cieniu ściany, opierając się o nią ramieniem i, obracając w palcach różdżkę, przyglądał się Weasley i Franklinowi. Zauważył, jak Gryfonka wyraźnie odsunęła się od Puchona, choć tamten pewnie nie zwrócił na to uwagi. Zniknęli w Wielkiej Sali, a oczy Malfoya błysnęły złowrogo w świetle pochodni, kiedy wyszedł z cienia. Nie był zadowolony. Jego plan zakładał zniszczenie Weasley, zagranie na jej naiwności, a tymczasem, skoro sama odsuwała się od Franklina, dowody jego zdrady mogłyby nie wzbudzić w niej wielkiej rozpaczy. Jeśli rozejdą się zanim zdążę wysłać sowę…
            Postanowił z samego rana przygotować list. Jutro nastanie twój koniec, Weasley.


*

            - Irytek! – wrzeszczał Hugo, goniąc małego poltergiesta, który obrzucił go balonem z wodą. Gryfon przepychał się między innymi uczniami, śpieszącymi do wieży, a śmiech złośliwego ducha roznosił się dookoła. James i Albus także śmiali się z przemoczonego kuzyna, trzymając się za brzuchy i zginając się w pół. Kilka dziewcząt, w tym Shila, obejrzało się na nich, zainteresowane sytuacją.
            - Chyba na dzisiejszy cel Irytek obrał sobie Hugo. Biedaczek – powiedziała Azjatka, ściskając w rękach album ze zdjęciami, które wywołała na feriach i teraz z wielką gorliwością pokazywała je mało zainteresowanej otoczeniem Rose. – To moja babcia w jej kuchni w Japonii – rzekła, wskazując palcem uśmiechniętą staruszkę. Postać na zdjęciu pomachała i zaraz zniknęła za blatem kuchennym. – A to jest… właściwie nie wiem kto to jest, ale jest gorący. – Przysunęła album bliżej twarzy, przyglądając się postaci na fotografii. – Chyba poznałam go w mieście – mruczała. Nie usłyszawszy odzewu, podniosła wzrok znad albumu i spojrzała na przyjaciółkę. – Rose, słuchasz mnie?
            - Yhym – mruknęła Weasley, wpatrując się intensywnie w posadzkę. Ishihara kiwnęła lekko głową, przyglądając się jej.
            - Jasne – szepnęła. – Widać ci pół tyłka – powiedziała głośniej.
            - Tak, zapewne masz rację – odparła Rose. Shila uśmiechnęła się i przystanęła.
            - Hej! – zawołała. Weasley drgnęła i odwróciła się w jej stronę, dłonią sprawdzając, czy jej spódnica była na miejscu. – Co jest z tobą? – spytała.
            - Shi, chodziłaś na wróżbiarstwo. Jak to jest ze snami? Są prorocze? – spytała Rose, podchodząc dwa kroki do przyjaciółki.
            - Zależy. Czasem sny to tylko sny – odpowiedziała. Rose kiwnęła głową. – A co? Śniło ci się coś dziwnego? – spytała. Weasley spojrzała na nią i gładko skłamała, odpowiadając:
            - Nie.
            Ishihara zerknęła na nią podejrzliwie, ale wzruszyła ramionami i razem dotarły do wieży.

*

            Nazajutrz przy śniadaniu było bardzo gwarno. Przyjaciele wciąż opowiadali między sobą jak spędzili przerwę świąteczną. Do Rose docierały tylko strzępki rozmów: jakiś Puchon był we Francji, Ślizgonka wyjechała do Egiptu, ktoś inny miał bardzo nudne święta, a komuś urodził się brat. Shila wciąż chodziła wszędzie z albumem, pokazując jej zdjęcia zrobione w Japonii, gdzie odwiedziła dziadków. Tym razem jednak Weasley zachowywała świadomość, z zainteresowaniem słuchając opowieści przyjaciółki, od czasu do czasu się wtrącając.
            Nad ich głowami co chwilę latały sowy. Były to pojedyncze osobniki, zazwyczaj przynoszące w paczkach rzeczy, które ktoś zapomniał zabrać z domu. Trzepot skrzydeł był ledwo słyszalny wśród panującego hałasu.
            - Dziadek zabrał mnie raz na ryby – powiedziała Shila, pokazując jej zdjęcie, na którym była ze starszym mężczyzną. Najzabawniejsze było chyba jednak to, że wcale nie znajdowali się nad stawem, a przed sklepem rybnym. – No, ale niestety nic nie udało nam się złowić, więc kupiliśmy. Babcia wciąż sądzi, że to ja złowiłam tego ogromnego… E, Rose? – Przerwała nagle, wpatrując się w coś na stole. Weasley, uśmiechnięta, spojrzała na nią, przenosząc po chwili wzrok w bok. – Gapi się – powiedziała Ishihara konspiracyjnym szeptem, nachylając się nieco w stronę przyjaciółki. Obie wpatrywały się w dużą sowę o ciemnym umaszczeniu i ogromnych, czarnych oczach, która stała przed talerzem rudowłosej, ze wzrokiem wbitym w Shilę. W pyszczku miała czarną kopertę. Po chwili spojrzała na Weasley i wskoczyła jej na talerz, przygniatając nóżką widelec.
            - Widzę – odszepnęła Rose.
            - Dobra, na trzy biegniemy do wyjścia. Weź tylko najpotrzebniejsze rzeczy i pod żadnym pozorem nie odwracaj się…
            - Daj spokój. To tylko sowa – powiedziała Rose, już normalnym głosem. Odsunęła się od Ishihary i wyciągnęła dłonie w kierunku ptaszyska. Sowa posłusznie oddała jej kopertę i zatrzepotała skrzydłami, odlatując i robiąc przy tym lekki podmuch wiatru, który poszarpał włosy Gryfonek.
            - Zawsze potrafisz zepsuć najlepszą zabawę – stwierdziła Shila, wyprostowując się. Dłonią poprawiła grzywkę i spojrzała ponad ramieniem Rose na kopertę. – Ciekawe co to?
            - Nie ma adresata – stwierdziła Weasley, obracając list kilka razy. – Trochę ciężkie jak na zwykły list…
            - I dość grube – dodała Azjatka. – Weź tego lepiej nie otwieraj. Może to bomba czy coś? Widziałaś tego ptaka? Był dość straszny. – Ale Weasley już jej nie słuchała. Rozerwała górę koperty, kalecząc się przy tym. Syknęła cicho i wsadziła krwawiący czubek palca do ust. – No mówiłam, żebyś nie otwierała!
            Lewą ręką Ruda wyjęła z koperty plik fotografii, które zostały do niej włożone tyłem, tak, że podczas wyjmowania najpierw zauważyła tylną stronę z wykaligrafowanym imieniem i nazwiskiem. Zmarszczyła brwi i wyjęła palec z ust, chwytając pierwsze zdjęcie - Emily Rogers - i odwracając przodem.
            - O mój Boże – wyrwało się Shili, ale Rose wydawało się, jakby siedziała po drugiej stronie Wielkiej Sali, wcale jej nie słyszała.
            Osłupiała, odłożyła fotografię na bok i spojrzała na kolejną. Lisa Jackson. Angelika Martinez. Cameron Black. Eva Smith. Tasowała fotografie, wpatrując się w nie intensywnie. Ledwie do niej docierało to, co widziała. Ben i pięć różnych dziewczyn, w różnych jednoznacznych sytuacjach.
            - Skarbie, tak mi przykro – powiedziała Shila. Rose poczuła jej dłoń na swoim ramieniu. Jej oddech przyspieszył, nie wiedziała, gdzie podziać wzrok. Zacisnęła mocno palce na pliku zdjęć i wstała. – Rose!
            - Nie idź za mną – powiedziała. Szybkim krokiem, powstrzymując się od biegu, wyszła z Wielkiej Sali i rozejrzała się na korytarzu. Nie wyglądała na załamaną, była wkurzona. Usta miała zwężone, a w oczach czaił się złowrogi błysk. Bena zauważyła na schodach, prawdopodobnie dopiero zmierzał na śniadanie, mimo że do jego końca pozostało niewiele minut.
            - Rose! – Uśmiechnął się na jej widok i zbiegł na dół. Zanim jednak rozłożył ramiona, żeby ją przytulić, dostał w twarz. Osoby, które znajdowały się w ich pobliżu zainteresował ten fakt, więc po chwili mieli już niezłą widownię. Ben rozejrzał się po zgromadzonych i spojrzał na Rose, szepcząc: - O co ci chodzi?
            - Nie wiesz? – spytała. Spojrzała na fotografie i zaczęła czytać napisy na odwrotach. – Emily Rogers. Całkiem ładna, ale ma celulit. Lisa Jackson, Krukonka z krzywym nosem…
            - Nie tutaj – powiedział Ben. Chwycił ją za łokieć i pociągnął w stronę lochów, gdzie jeszcze nikogo nie było.
            - Nie dotykaj mnie! – warknęła, wyrywając się z jego uścisku.
            - Przestań robić sceny!
            - Ja dopiero mogę zacząć, Ben.
            - Skąd w ogóle masz te zdjęcia? – zapytał.
            - Od anonimowego wielbiciela – warknęła opryskliwie.
            - Naprawdę nie wiem, o co się tak wkurzasz.
            - Nie wiesz? Nie wiesz? To ci powiem, Ben, ale słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać… - Uderzyła go palcem wskazującym w tors. Nawet nie drgnął. Jego twarz także nie wyrażała żadnych emocji. – Rób co chcesz i z kim chcesz, ale nie waż się robić ze mnie idiotki! To ci się nie uda.
            - Chyba już mi się udało – stwierdził. Spojrzała na niego szczerze zaskoczona. Odsunęła się i pokiwała głową, odwracając się. – I co? Zrywasz ze mną? – spytał. – Nie możesz, bo to ja zrywam z tobą!
            - Nie poniżaj się jeszcze bardziej – powiedziała, odchodząc. Niedaleko za zakrętem zauważyła opierającego się o ścianę Scorpiusa, który przyglądał się swoim paznokciom z ironicznym uśmieszkiem. Najwyraźniej wszystko słyszał i teraz triumfował. Podeszła do niego, a przechodząc obok, przycisnęła plik zdjęć do jego klatki piersiowej.
            - Zgubiłeś coś – powiedziała. Przytrzymał fotografie, żeby nie rozsypały się po podłodze i oderwał się od ściany, patrząc na plecy oddalającej się Gryfonki. – Następnym razem użyj szkolnej sowy.
            - Ha, właściwie miałaś rację, Rogers ma celulit – powiedział, oglądając jedno zdjęcie. – O, a widziałaś to z Angeliką? U, ta to ma czym oddychać. Nic dziwnego, że na nią poleciał, ty nie masz za wiele do zaoferowania.
            - Wystarczy! – wrzasnęła, podchodząc bliżej. – Jesteś z siebie dumny?
            - Nawet nie wiesz jak bardzo. – Uśmiechnął się triumfalnie.
            - Brawo. A teraz daj mi spokój, dostałeś to, czego chciałeś – powiedziała spokojnie, prawie szepcząc.
            - Nie, Weasley. Teraz dopiero zacznie się prawdziwa zabawa – odpowiedział.
            - Dlaczego to robisz? – spytała, patrząc mu prosto w oczy. – Dlaczego zawsze wszystko niszczysz? Sprawia ci to przyjemność? Wiesz, przez chwilę… przez chwilę naprawdę mi się wydawało, że to tylko gra. Ale nie, ty po prostu taki jesteś… Destrukcyjny. Ciebie nie warto lubić, bo to przynosi tylko same zniszczenia. – powiedziała. Na twarzy Malfoya pojawiła się satysfakcja. Nachylił się lekko, tak, żeby zrównać wzrok ze spojrzeniem Weasley i wysyczał:
            - Robię to, bo lubię patrzeć jak cierpisz.
            Po raz pierwszy naprawdę się go wystraszyła. W jego oczach czaiło się coś złowrogiego, zwierzęcego.
            - Co ja ci takiego zrobiłam? – zapytała szeptem. Nie usłyszała jednak odpowiedzi, bo zamiast niej, przez korytarz potoczyło się jej imię, dobiegającego z jego końca. Spojrzała na Damiana, stojącego kilka metrów za plecami Malfoya.
            - Damian – powiedziała.
            - Wszystko w porządku? – spytał Ślizgon. Malfoy wyprostował się i odwrócił, spoglądając na przyjaciela.
            - Zabini! Jak miło cię widzieć! Chodź, dołącz do nas, szykuje się niezła zabawa – powiedział, szeroko się uśmiechając. – Wspaniały z niego przyjaciel – dodał, spoglądając na Gryfonkę. – Choć jeszcze lepszy Ślizgon. Naprawdę, te zdjęcia to było coś. Widziałeś ich rozstanie? – zapytał uradowany Scorpius, wskazując kciukiem zdezorientowaną Gryfonkę. – Mówię ci, stary, świetne przedstawienie. Pełne napięcia i akcji.
            - Rose – powiedział Zabini. Malfoy uniósł do góry brew i spojrzał na dziewczynę.
            - O kurczę, ty nie wiedziałaś! – zawołał. – Myślisz, że skąd mam te fotki? Przecież nie biegałem za nim z aparatem, sama wiesz, w końcu przegrywaliśmy wtedy konkurs – mówił Malfoy. Weasley ani razu na niego nie spojrzała. Była blada i wyglądała, jakby lada chwila miała się przewrócić. – Ale on – wskazał na Zabiniego – nie miał nic ciekawego do roboty.
            - Wiedziałeś? – spytała słabym głosem. Damian otworzył usta, ale nie zdążył nic powiedzieć.
            - Wiedziałeś i nic nie powiedziałeś? – Malfoy udawał zaskoczonego. – Co z ciebie za przyjaciel? – Ruda odwróciła się na pięcie i odeszła. – Ej, Weasley, no nie bądź taka! Wracaj, zabawa się jeszcze nie skończyła!
            - Rose! – zawołał Damian, zrywając się z miejsca.
            - Zostaw mnie – warknęła, nawet się nie odwracając. Zabini zatrzymał się w połowie kroku i spojrzał wściekły na Malfoya.
            - Dlaczego to zrobiłeś? – spytał.
            - Zrobiłem co?
            - Powiedziałeś jej! Miałeś nie mówić, że zdjęcia są ode mnie – warknął zdenerwowany. – Zawsze musisz wszystko niszczyć!
            - Gdzieś już to słyszałem – burknął Malfoy. – Ona nie jest twoją przyjaciółką!
            - Po tym co powiedziałeś na pewno nią nie będzie.
            - Nigdy nie była. Miałeś tylko doprowadzić do tego, żeby zerwała z Franklinem, ale nie… musiałeś się zakochać! Kretyn! Chciałeś się ode mnie odwrócić? – Malfoy także był zdenerwowany. – Zapamiętaj sobie, że mnie nie zostawia się dla głupich Gryfonek. Źle się na tym wychodzi. – Poprawił szatę i poszedł na lekcje.

*

            Rose szła bardzo szybko, nie oglądając się za siebie. Chciała jak najszybciej dostać się do swojego dormitorium i zakopać się pod kołdrą. Miała już dość tego dnia, choć ledwie się zaczął. Mocno zaciskała usta, a dłonie trzymała w kieszeniach, ściskając je w pięści. Kilka razy wpadła na kogoś, ale nawet nie przeprosiła.
            Kiedy znalazła się w wieży, przemaszerowała przez Pokój Wspólny, ignorując ciekawskie spojrzenia kolegów i koleżanek i wbiegła po schodach do dormitorium, trzaskając drzwiami. Oparła się o nie plecami i wypuściła głośno powietrze, po chwili spazmatycznie zaciągając się świeżym. Wentylowała się dłuższą chwilę, nie mogąc się powstrzymać. To było jak napad paniki, oddychała bardzo szybko, czasem jęknęła i rozglądała się po pokoju, aż w końcu wrzasnęła głośno i wplątała dłonie we włosy, osuwając się po drzwiach na podłogę. Rozpłakała się jak małe dziecko, wciąż na nowo odgrywając w głowie scenki z Franklinem, Malfoyem i Zabinim. Były jak trzy ogromne gwoździe, które po kolei miażdżyły jej ciało, wciąż na nowo, w kółko.
            Po kilku minutach uspokoiła się na tyle, by zauważyć brak torby. Zaklęła cichutko i podniosła się z podłogi. Miała nadzieję, że Shila przyniesie ją w przerwie między lekcjami. Otarła dłońmi oczy i policzki i weszła do łazienki. Chłodną wodą umyła twarz i przepłukała usta. Spojrzała w lustro. Czuła się dziwnie spokojna. Histeria sprzed chwili minęła, ból po zerwaniu i zdradzie także. Był spokój.
Cisza przed burzą.
Przyszedł sztorm. Niszczące fale oceanu zła, które wyzwoliły w niej tylko jeden elektryczny impuls. Biegł od mózgu przez rdzeń kręgowy, nie omijając żadnego neuronu, aż dotarł do prawego ramienia. Głuchy trzask i brzęk tłuczonego szkła, a po chwili ból i krew spowodowały, że drgnęła. Rozejrzała się po łazience, jakby przestraszona, że ktoś mógłby ją nakryć na niszczeniu szkolnego mienia i pospiesznie zamknęła drzwi na klucz. Spojrzała na swoją zakrwawioną dłoń.
- Cholera – syknęła, podbiegając do umywalki i odkręcając wodę. Wsadziła rękę pod strumień i rozejrzała się w poszukiwaniu jakieś szmatki. W pobliżu był jednak tylko biały ręcznik Nicole, którego rano nie zabrała. Przeszukała kieszenie, ale różdżki także nie znalazła. W końcu, niechętnie, chwyciła ręcznik koleżanki i owinęła nim zranioną dłoń. Wyszła do pokoju, gdzie znalazła jakiś bandaż i zrobiła szybki opatrunek. Odnalazłszy różdżkę, pozbyła się plam krwi z białego ręcznika i odłożyła go na miejsce. Jednym zaklęciem naprawiła lustro, innym posprzątała rozchlapaną po podłodze wodę i krew, a kiedy wszystko było już w porządku, kiwnęła głową i położyła się na łóżku, wtulając twarz w poduszkę.
Rozbicie lustra i zranienie się w dłoń odsunęło nieco jej myśli od tego, co się wydarzyło po śniadaniu, ale teraz, kiedy leżała bezczynnie, wszystko wróciło. Jęknęła cicho i zacisnęła powieki.

Robię to, bo lubię patrzeć jak cierpisz.

Chyba już mi się udało.

            Lubię patrzeć jak cierpisz.

            Nie rób scen.

            Wiedziałeś?

            - Hej, Rose. – Ktoś szturchnął ją w ramię. Ocknęła się i spojrzała na Shilę, siedzącą na brzegu jej łóżka. – Jak się czujesz? – spytała przyjaciółka.
            - W porządku – odpowiedziała. – Chyba zasnęłam.
            - Przyniosłam twoją torbę, zostawiłaś w Wielkiej Sali – powiedziała Azjatka.
            - Tak, wiem. Dziękuję. – Weasley podniosła się do pozycji siedzącej.
            - Co się stało? – zapytała Ishihara, wskazując podbródkiem zawiniętą w bandaż dłoń. – Znokautowałaś tego dupka? – Uśmiechnęła się zachęcająco.
            - E, zapomniałam, ale na pewno kiedyś to zrobię – powiedziała Rose, gładząc drugą dłonią opatrunek. – Rozwaliłam lustro.
            - Dlaczego?
            - Taki impuls – odparła. – Ale nic mi nie jest. Posprzątałam bałagan i jest okej.
            - Grzyb z bałaganem, masz rozwaloną rękę! – zawołała Shila.
            - Ale to naprawdę nic takiego. Rozwaliłam lustro i zrobiło mi się jakoś lepiej.
            - Powinna to zobaczyć pielęgniarka – stwierdziła Azjatka.
            - Nie, to tylko zadrapanie. – Shila westchnęła i spojrzała na przyjaciółkę łagodnie.
            - Jesteś pewna? – spytała.
            - Tak, nic mi nie jest.
            - No nie wiem czy to takie nic… walnęło ci na psychikę, skoro zaczęłaś rozbijać lustra.
            - Z moją psychiką jest wszystko w porządku.
- Teraz czeka cię siedem lat nieszczęścia.
- Nie powinnaś iść na lekcje? – spytała Rose, unosząc do góry brew. – Ktoś musi zrobić notatki. – Shila wywróciła oczami.
- Facet z tobą zerwał, a ty i tak myślisz tylko o szkole.
- Ziemi nie zatrzymał, świat kręci się dalej.
            - Ty nie przyjdziesz, mam rozumieć? – zapytała Shila, wstając i poprawiając szatę.
            - Dzisiaj już sobie odpuszczę. Chłopcy będą mieli co świętować – odparła Rose, uśmiechając się delikatnie.
            - Fakt, chyba jeszcze nigdy nie opuściłaś nawet dnia – powiedziała Ishihara. – Będę cię kryć, ale na obiad masz się stawić. Sama dopadnę tego kretyna, jeśli przestaniesz przez niego jeść. – Zagroziła jej palcem.
            - Ej, ja lubię jeść – zaśmiała się Rose.
            - Dobra, ja idę. Nie rozwalaj już więcej luster, nie wyskakuj przez okno, nie rób niczego głupiego, wrócę za kilka godzin.
            - Dobrze mamo – powiedziała Weasley. Shila dała jej całusa w policzek i wyszła.