19 marca 2012

33. "Uśmiechała się do mnie. Do mnie..."


Teraz ci się zebrało na żarty? Omal nie dostałam zawału! – krzyknęła, wyrywając łokieć z silnego uścisku i odsuwając się o dwa kroki. Ben stał przed nią z krzywym uśmiechem ironii na ustach. Spoglądał na nią z góry, więc zadarła dumnie głowę i spojrzała na niego pewnym siebie wzrokiem. – Co ty tu robisz? Nie powinno cię tu być – powiedziała. Chłopak przekrzywił głowę i przyjrzał jej się uważniej.
            - Tak sobie spaceruję – odparł.
            - Więc skończ i wracaj do Wielkiej Sali, bo inaczej…
            - Co? – zapytał mocnym głosem, robiąc krok w jej stronę. Wytrzymała jego bezczelne spojrzenie i wyprostowała plecy. – Nic mi nie możesz zrobić.
            - Załatwię ci szlaban – powiedziała, pewna swego. Zaśmiał jej się prosto w twarz. Odsunęła się do tyłu, przyglądając mu się podejrzliwie. – Dobrze wiesz, że mogę to zrobić.
            - Wyluzuj Weasley, ty i ja mamy do pogadania – powiedział, uspokoiwszy się. Uniosła do góry brew i założyła ręce na piersi w bezczelnym geście.
            - Niby o czym chcesz ze mną rozmawiać? – spytała.
            - Choćby o tym, jaka z ciebie hipokrytka – odpowiedział. Zmarszczyła czoło, nie do końca wiedząc, o co mu chodzi.
            - Rozwiń swoją myśl – zasugerowała, kiedy stał tak przed nią, taksując ją spojrzeniem.
            - Proszę bardzo. Nie mam tak niezbitych dowodów jak zdjęcia, którymi niemal rzuciłaś mi w twarz, ale jestem pewien, że sama nie byłaś lepsza. – Rose otworzyła lekko usta ze zdziwienia, przestępując z nogi na nogę.
            - Zarzucasz mi zdradę? – spytała, a kiedy kiwnął głową, wydała z siebie zduszony okrzyk. – Jesteś niepoważny!
            - Och, naprawdę? A jak wytłumaczysz, że ten pachołek Malfoya, Zabini, ciągle się wokół ciebie kręcił? Albo miał coś do ciebie, albo cię pilnował na jego życzenie. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby chodziło o Malfoya.
            - Jesteś nienormalny. Ja i Malfoy, też coś, nie wiem czego się nawdychałeś, ale zmień dilera, bo ten cię oszukuje – powiedziała, przyglądając mu się dłuższą chwilę. Coś w wyrazie jego twarzy uległo zmianie. Nie była pewna co, ale napawało ją to dziwnym niepokojem. Cofnęła się o krok, sięgając do kieszeni dżinsów i wyjmując różdżkę. Nim jednak zdążyła wypowiedzieć jakiekolwiek zaklęcie, szybki ruch ręki Bena zablokował jej nadgarstek. Spojrzała na swoją rękę. Palce zacisnęły się na różdżce, ale nie mogła nic zrobić. Ścisnął jej nadgarstek bardzo mocno, patrząc przy tym prosto w jej oczy. Jęknęła z bólu i otwarła dłoń, wypuszczając jedyną rzecz, która mogła jej pomóc. Usłyszała jak różdżka cicho upada na posadzkę. – Puść mnie – warknęła wściekła. Uśmiechnął się naprawdę paskudnie, więc zaczęła się wyrywać. Prawie jej się udało, ale chwycił ją w pasie, kiedy się odwracała i przyciągnął ją do siebie. Był dość silny, żeby podnieść ją na kilka centymetrów do góry, kiedy próbowała ponownie uciec. Szarpanina trwała ładnych kilka chwil, aż w końcu Rose zamachnęła się i łokciem uderzyła w nos napastnika. Puścił ją w mgnieniu oka, zataczając się do tyłu. Nie zastanawiając się długo, Weasley zaczęła biec przed siebie. Miała nadzieję, że niedługo wybiegnie z lochów i znajdzie jakiegoś nauczyciela, który mógłby jej pomóc, ale niestety w popłochu pomyliła kierunki i zamiast do wyjścia, kierowała się jeszcze bardziej w głąb lochów. W miejsca, w których nigdy nie była, których nie znała.

            Malfoy wbiegł do lochów, rozglądając się na boki. Nie wiedział, w którą stronę biec. W lewo? W prawo? W lewo? W prawo? Dlaczego wszystkie korytarze wyglądają tak samo?!
            - Weasley! – krzyknął, ale odpowiedziała mu tylko głucha cisza. Obrócił się wokół własnej osi, intensywnie myśląc nad znaczeniem snu. Wierzył, choć nigdy w życiu nie przyznałby się do tego publicznie, że w snach można zobaczyć przyszłość i nie jest ona przypadkowa. Tak więc nie przez przypadek zobaczył w swoim śnie Weasley… choć nie wiedział dlaczego akurat on i dlaczego akurat ten fragment jej przyszłości. Zrobił kilka kroków w lewo, ale zaraz potem przypomniał sobie korytarz, który widział we śnie. Ślepy zaułek. Znał to miejsce. Zawrócił i poszedł w przeciwnym kierunku.
            Poczuł jak na coś nadeptuje. Spojrzał w dół i schylił się po różdżkę, którą zdeptał. Doskonale znał tą różdżkę. Musieli tu być… kimkolwiek był Manekin. Schował weasleyowską różdżkę do kieszeni, wyjmując stamtąd swoją własną. Rozejrzał się uważnie dookoła, nie dostrzegając nikogo i niczego. Przyspieszył, starając się poruszać jak najciszej.
            - Czego ty ode mnie chcesz?! – Usłyszał wrzask. Spojrzał w kierunku, z którego dochodził. Sen zaczynał się spełniać.
            Po około stu metrach wyszedł zza zakrętu, dostrzegając ich pod ścianą, oświetloną pochodniami. Otworzył szeroko oczy, wyciągając przed siebie dłoń z różdżką i skradając się do przeciwnika odwróconego do niego plecami. Ponad jego ramieniem zauważył Weasley, dziwnie czerwoną na twarzy. Kiedy się przyjrzał spostrzegł dużą dłoń i wąskie palce oplatające jej szyję. Napastnik nachylał się i szeptał jej coś do ucha, podczas gdy Gryfonka próbowała złapać powietrze. Musiał działać. Spojrzał na chłopaka, rozpoznając w nim sylwetkę Benjamina Franklina. A to gnida.
            - Puść ją Franklin, albo cię wypatroszę – powiedział Malfoy. Ben znieruchomiał na chwilę, powoli odwracając twarz i spoglądając na Scorpiusa. Uśmiechnął się wrednie, ale odsunął dłoń, unosząc obie w geście poddaństwa.
            - My tylko sobie rozmawiamy – mówił, podczas gdy Weasley, charcząc przeraźliwie, osunęła się na posadzkę.
            - Właśnie widzę. Aż zaprało jej dech – stwierdził Malfoy z nutką ironii w głosie.
            - Dowcipny jak zawsze – powiedział Ben, uśmiechając się ironicznie. Po chwili spojrzał na Weasley, która leżała na podłodze, trzymając się za gardło i oddychając głęboko. Rzęziła jak stara wiedźma i trzęsła się z zimna i strachu. – Chyba trochę mnie poniosło – stwierdził tonem niewinnego człowieka. Zerknął na Malfoya, studiując jego poważną twarz i uśmiechnął się prawie przyjaźnie. Twarz Puchona brudna była od krwi. – To by było na tyle, Rose. Chyba mam to, czego chciałem – powiedział. Odwrócił się i ruszył w stronę Scorpiusa. Wyminął go, trzepocząc połami szaty.
            Malfoy uważnie obserwował jak znika za zakrętem, ale dopiero kiedy jego kroki ucichły w oddali, schował różdżkę i podszedł do Weasley.
            - Nic ci nie jest? – spytał, kucając obok i spoglądając na nią szeroko otwartymi oczami.
            - Merlinie, niedobrze mi – wycharczała. Przechyliła się w bok i już po chwili Malfoy mógł usłyszeć charakterystyczne odgłosy wymiotowania. Mimowolnie się skrzywił, odwracając spojrzenie. Weasley wytarła wierzchem dłoni usta i usiadła, opierając się o ścianę plecami. Zakryła dłońmi twarz, nie wydając przez chwilę żadnego dźwięku. Jednym zaklęciem usunął plamę wymiocin i usiadł obok niej, nie odzywając się. Spojrzał na nią, ale nie mógł dostrzec jej oczu.
            - Znalazłem twoją różdżkę – powiedział, sięgając do kieszeni i wyciągając stamtąd własność Weasley. Pociągnęła nosem i podniosła głowę, ocierając łzy. Odebrała różdżkę, próbując się uśmiechnąć, ale marny był tego skutek. Kiedy się wyprostowała zauważył, że brakowało jej kilku guzików w bluzce, przez co miała odsłonięty dekolt. Wyraźnie mógł zobaczyć jej piersi, skryte pod błękitnym stanikiem. W normalnych okoliczność powiedziałby jakąś uwagę, ale tym razem powstrzymał się od złośliwości, dostrzegając zadrapanie tuż pod obojczykami. – Zaprowadzę cię do pielęgniarki. – Chciał wstać, ale złapała go za rękę.
            - Nie chcę – powiedziała.
            - Do wieży? – zapytał. Miała lodowatą dłoń.
            - Możesz po prostu tu ze mną posiedzieć? – spytała łamiącym się głosem. Wyglądała jak mała, bezbronna dziewczynka. Miała zaczerwienione policzki i oczy, które od łez nabrały jeszcze bardziej intensywnego koloru. Patrzył na nią chwilę, a kiedy niemal szeptem wypowiedziała „proszę”, kiwnął głową i oparł się z powrotem o chłodną ścianę.
            Milczeli, a on czuł się głupio. Nigdy wcześniej nie znalazł się w takiej sytuacji. A już zwłaszcza z Weasley. Nie wiedział, co powiedzieć i czy w ogóle powinien coś mówić. Zżerała go ciekawość, chciał wiedzieć co zaszło, zanim ich znalazł, ale był niemal pewien w stu procentach, że wtedy dostałby w łeb. Więc milczał, zaciskając usta.
            - Obiecaj, że nikomu nie powiesz – wyszeptała. Spojrzał na nią zaskoczony. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, wyczekując odpowiedzi.
            - Obiecuję. – Powiedzenie tego przyszło mu z łatwością, ale najwyraźniej usatysfakcjonowało to Weasley, bo odwróciła wzrok, wzdychając i odchylając głowę.
            - To chyba najgorsze walentynki w całym moim życiu – wyznała, rozcierając szyję. – Najpierw uwzięły się na mnie te cholerne Amory, potem dopadł mnie Ben, zarzucając romans z moim wrogiem, a na koniec ów wróg wpada na scenę, rozwala całe przedstawienie i jest świadkiem mojego spektakularnego rzygnięcia. Powiedziałabym, że gorzej być nie może, ale z autopsji wiem, że w takich chwilach zaczyna jeszcze padać deszcz – burknęła. Spojrzał na nią, a ona patrzyła na niego.
            - Trudno o deszcz w budynku – odparł.
            - To Hogwart. Nigdy nie mów nigdy.
            - Właśnie powiedziałaś to dwa razy. – Kiwnął głową, a ona zaśmiała się krótko i cicho.
            - Prawie się udało – powiedziała cicho.
            - Więc… Franklin powiedział, że… coś nas łączy? – spytał. Kiwnęła głową i spojrzała na swoje dłonie, pociągając nosem. Prawy nadgarstek miała zaczerwieniony.  – Łał. Skąd on bierze takie nowinki?
            - Sama chciałabym wiedzieć. – Zamknęła oczy i oparła głowę o ścianę. Chwilę jej się przyglądał. Słabe światło pochodni padało na jej twarz, a cienie rzęs tańczyły na jej policzkach. Zmarszczyła czoło i ściągnęła brwi, a po chwili spojrzała na niego.
            - Tak w ogóle to skąd się tu wziąłeś? – spytała. – Powinieneś być gdzieś na czwartym piętrze – dodała rzeczowym tonem. Uniósł do góry obie brwi i odwrócił spojrzenie, nie bardzo wiedząc, co powinien odpowiedzieć. Nagle Weasley wydała z siebie zduszony okrzyk. Zerknął na nią zaskoczony. – Ty leniwy dziadzie! Chciałeś wrócić szybciej do dormitorium!
            Przyglądał jej się chwilę, zaskoczony, a zaraz kiwnął głową.
            - Tak, dokładnie tak było – odpowiedział. Zmrużyła podejrzliwie oczy.
            - Coś za łatwo się przyznałeś – stwierdziła, a zaraz dodała: – Nieważne. Dobrze, że tu jesteś – powiedziała, odwracając spojrzenie, jakby zawstydzona swoją myślą. – Dziękuję – szepnęła.

            *

            Weasley weszła do swojego dormitorium, spoglądając na puste łóżka. Wszystkie dziewczyny były jeszcze na zabawie, która miała trwać jeszcze jakąś godzinę. Zapaliła światło i przeszła do łazienki, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Szybkim krokiem podeszła do umywalki i otworzyła szafeczkę, w której drzwi wmontowane było lustro. Przeczesała spojrzeniem pojemniczki z kosmetykami. Poprzestawiała kilka kremów, ale nie znalazła tego, czego szukała. Zamknęła szafkę i spojrzała na swoje odbicie. Odsunęła lekko poły koszulki i przyjrzała się zadrapaniu na dekolcie. Dwie czerwone szramy ciągnęły się na jakieś pięć centymetrów przez skórę. Dotknęła ich opuszkiem palca, czując lekkie pieczenie. Westchnęła, zauważając brak łańcuszka. Musiał się rozerwać podczas szarpaniny. Kucnęła i zajrzała do szafki pod umywalką. Znalazła tam niewielki, czerwony słoiczek. Sięgnęła po niego i odkręciła wieczko, zaglądając do środka. Był to środek przyspieszający gojenie się ran, ale słoik stał pusty.
            - Po co trzymać puste opakowanie? – warknęła cicho, odkładając pojemnik na miejsce i wstając z klęczek. Zatrzasnęła drzwi i wyszła z łazienki. Przebrała się w piżamę i wskoczyła pod kołdrę, zasłaniając baldachim swojego łóżka. Nie miała ochoty na żadne rozmowy, wiedziała, że Shila od razu zaczęłaby wypytywać dlaczego nie wróciła na zabawę. Długo jednak nie mogła zasnąć.

            *

            Scorpius Malfoy siedział w bibliotece, ukryty za regałem z książkami i uważnie obserwował rudowłosą Gryfonkę. Zajmowała stolik niedaleko okna, była sama. Zasłonił się książką jak małe dziecko, wystawiając zza jej krawędzi jedynie oczy. Za każdym razem kiedy Weasley podnosiła głowę, chował się za okładką.
            - Dziwne – mruczał pod nosem. – Bardzo dziwne. Interesujące.
            Jakiś chłopak z piątej klasy spojrzał na niego jak na wariata, kiedy tak mówił sam do siebie, schowany za książką. Malfoy posłał mu mordercze spojrzenie i dopiero teraz zauważył, że trzyma w rękach stary egzemplarz Sztuki miłości. Skrzywił się i zatrzasnął książkę, odstawiając ją z powrotem na półkę. Jeszcze raz spojrzał na Weasley. Miała na szyi czerwoną apaszkę i wysoko zapiętą koszulę. Poprawił szatę i ruszył w jej kierunku. Zauważyła go dopiero kiedy zajął krzesło naprzeciw niej, szurając głośno jego nogami. Podniosła wzrok znad czytanej lektury i spojrzała na niego z uniesioną brwią. Milczała. On też. Patrzyła na niego. On na nią. Zmarszczyła brwi. On się nie poruszył.
            - Okej, to jakiś twój kolejny test? – spytała, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu innych Ślizgonów.
            - Kiedy idziemy do McGonagall? – wypalił. Uniosła do góry brew, zamknęła książkę i wyprostowała się. Miała dziwny wyraz twarzy, ani to zaskoczony, ani szczęśliwy, ani rozbawiony.
            - Dwa pytania – powiedziała. – Po co mamy iść do McGonagall i dlaczego we dwoje? – zapytała tym razem unosząc obie brwi. Prychnął.
            - Żartujesz, prawda? – zapytał. Zrobiła zdziwioną minę i pokręciła przecząco głową. – Wczoraj cię napadnięto…
            - Ciszej! – skarciła go, nachylając się nad stolikiem. Zniżył nieco głos.
            - I Merlin jeden wie, co by się stało, gdyby mnie tam nie było! – syknął, także lekko się pochylając. – Trzeba to zgłosić.
            - Nic nie będę zgłaszać. I ty też nie – szepnęła.
            - Chyba cię pogięło. Jesteśmy prefektami!
            - Nie powołuj się na swoje stanowisko. Dobrze wiem, że po prostu chcesz zaszkodzić Benowi.
            - A dlaczego ty nie chcesz? Prawie cię wczoraj udusił! – Malfoy zaczynał się denerwować.
            - I co ci do tego? Nigdy cię nie interesowało moje życie, więc niech tak zostanie – warknęła. Pozbierała swoje rzeczy i po prostu wyszła z biblioteki, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Prychnął i odchylił się do tyłu, opierając plecy na oparciu krzesła.
            - Idiotka – powiedział. Prychnął jeszcze raz i wstał z miejsca, omal nie przewracając krzesła. Bibliotekarka spojrzała na niego karcąco. Wzruszył ramionami, a kobieta poczerwieniała na twarzy. Zanim zdążyła do niego podejść, odszedł.
            Kiedy znalazł się w swoim dormitorium nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Zabini, leżący na łóżku, obserwował go, jak chodził w kółko mrucząc pod nosem coraz to wymyślniejsze obelgi kierowane w stronę Weasley. Zaraz jednak Scorpius zrozumiał, że to nie ją wyzywał, a Franklina, którego najchętniej zamieniłby w kraba i gotował na małym ogniu. Przez całą tę historię nie zmrużył wczoraj oka. Nagle zrobiło mu się żal Weasley, a im dłużej nad tym myślał, tym częściej dochodził  do wniosku, że w jakimś stopniu był tego częścią. Cały czas widział przed oczami zaciskające się na jej szyi palce. Ciągle przypominał sobie jej załzawione oczy i tą prośbę, kiedy chwyciła go za rękę. Później długo rozmawiali. Czuj się wtedy… wolny. Pierwszy raz nie udawał. Pierwszy raz…
            - Boże, co się ze mną dzieje! – wrzasnął nagle. Damian uniósł do góry brew, śledząc go wzrokiem, ale nic nie powiedział. Malfoy walnął się otwartą dłonią w czoło. – Wyłaź stamtąd! – marudził, jakby bicie i wrzeszczenie na siebie miało mu w jakiś sposób pomóc zagłuszyć uczucia.
           
Perspektywa Scorpiusa

            Co to jest? Dlaczego tak szybko bije mi serce? Dlaczego pocą mi się dłonie? Dlaczego tak bardzo się tym wszystkim przejmuję?! Dajcie spokój! Przecież to ja, Scorpius Malfoy! Powinienem się cieszyć, radować, że Franklin po raz kolejny, tym razem bez mojej pomocy, pokazał, jaki z niego palant, a Weasley znów została skrzywdzona. Dlaczego więc się nie cieszę? Dlaczego czuję, że jej nie pomogłem, mimo że powstrzymałem go wtedy?! Dlaczego o niej myślę?!
            Cholera jasna! Dlaczego wciąż widzę ją przed oczami?! Wyłaź z mojej głowy, Weasley! Nie zapraszałem cię tam! Wynoś się!
            Jeszcze ten upierdliwy Zabini! Ciągle się gapi. Odwal się, Zabini, mam cię dość. Mam dość wszystkiego. Ha! Pewnie gdyby się dowiedział, że Weasley spędziła cały wczorajszy wieczór ze mną, popłakałby się z rozpaczy. Może powinienem mu powiedzieć? Może widok załamanego kumpla poprawiłby mi humor? Powiem mu, że siedzieliśmy razem, obok siebie, dotykając się ramionami. Że czułem ciepło jej ciała, kiedy była tak blisko. Jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko siebie. Powiem mu, że rozmawialiśmy, szczerze, jakbyśmy się wcześniej nie znali, jakby wszystkie grzechy zostały odpuszczone. Powiem, że kilka razy udało mi się ją rozśmieszyć. Mimo zaróżowionych policzków i błyszczących od płaczu oczu miała ładny uśmiech. Uśmiechała się, tak prawdziwie. Uśmiechała się do mnie. Do mnie…

            - Malfoy, wszystko w porządku? – Usłyszałem gdzieś z lewej strony. Przekrzywiłem głowę, spoglądając na Zabiniego, który podniósł się do pozycji siedzącej i przyglądał mi się. – Stoisz w miejscu już od dobrych pięciu minut. Tylko sprawdzam czy dalej oddychasz – stwierdził, ponownie kładąc się na poduszce.
            - Tak, tak – mruknąłem, nawet nie wiedząc o czym mówił i spojrzałem na drzwi, idąc w ich kierunku.
            - A ty gdzie znowu idziesz?! – krzyknął Zabini. – Zamknij chociaż drzwi! – Nie słuchałem go. Wyszedłem z Pokoju Wspólnego, ignorując jakiekolwiek próby wciągnięcia mnie do rozmowy. Szedłem coraz szybciej, jak zauroczony. W mojej głowie pojawiła się jedna szalona myśl i nie chciała zniknąć. Uśmiechała się do mnie. W końcu, sam nie wiem kiedy, zacząłem biec. Zatrzymałem się dopiero przed kamienną chimerą, która spoglądała na mnie pustymi oczami, nie poruszywszy się nawet na milimetr.

            *

            Wesley siedziała w Pokoju Wspólnym, zajmując fotel najbliżej kominka, w którym już nie palił się ogień. Na fotelu obok Lily czytała podręcznik do zaklęć, a na podłodze, opierając się o jej nogi, siedziała Shila, piłując paznokcie. Hugo i Albus grali w gargulce, a James opowiadał kolejny dowcip. Zaśmiali się wszyscy, nawet Lily, udająca skupienie. W kącie grało magiczne radio. Ktoś otworzył okno i do pomieszczenia, wraz z chłodnym, popołudniowym powietrzem, wleciała brązowa sowa. Rose zdziwiła się, kiedy zwierzę usiadło na jej ramieniu, posłusznie wyciągając nóżkę, do której niebieską wstążką przywiązany był kawałek papieru. Ruda odwiązała go, a sowa natychmiast odleciała.
            - Co tam jest napisane? – spytał Hugo. Rose zmarszczyła brwi i wstała, zakładając kosmyk włosów za ucho.
            - Mam iść do dyrektorki – powiedziała tylko, obracając się na pięcie i wychodząc.