14 lipca 2012

35. Listy miłosne



„Miłość to dym jest, spłodzony westchnieniem;
W szczęściu – jest w oczach błyszczącym płomieniem,
W męce – jest morzem, karmionym łez rzeką;
Jest i mądrością miłość – szalejącą,
Zatrutą żółcią, słodyczą leczącą…” 1

            Shila przez chwilę wpatrywała się w błękitny kartonik, po raz kolejny odczytując wykaligrafowane czarnym atramentem słowa. Brzmiały pięknie, nawet szeptane.
            Palcem przejechała po krawędzi listu, czując na skórze jego ostrość. Uśmiechnęła się pod nosem i przygryzła dolną wargę, dyskretnie rozglądając się po Wielkiej Sali. Nie zauważyła niczego niezwykłego; uczniowie zajęci byli sobą lub swoim śniadaniem. Na próżno szukała wzrokiem kogoś, kto dawałby jej jakieś sygnały. Nikt nie spoglądał w jej stronę, nikt się nią nie interesował. Poczuła lekki zawód. Z westchnięciem chwyciła leżącą obok kopertę, kolorystycznie dobraną do barwy listu i wsadziła do niej kartonik, jeszcze raz oglądając ją dokładnie z każdej strony. Oprócz równie pięknie wykaligrafowanego jej imienia na froncie, nigdzie nie było nadawcy.
            - I muszę ci powiedzieć, że jestem w ciąży – powiedziała Rose, opierając się łokciami o blat stołu i spoglądając na nią ponad talerzem pełnym chlebowych okruchów.
            - Yhm. To bardzo interesujące, to co mówisz – stwierdziła Shila, kładąc swoją torbę na kolana i chowając kopertę z liścikiem między książki. Zaraz jednak zastygła w bezruchu, jedynie przenosząc wzrok na poważną Weasley. – Zaraz, co? Jak to w ciąży? – zapytała.
            - Więc jednak słuchasz co do ciebie mówię. – Rose uśmiechnęła się, otrzepała dłonie i wstała, chwytając torbę. Shila szybko zatrzasnęła klamry w swojej i zerwała się z miejsca.
            - Czekaj! Rose! – zawołała, biegnąc za nią. – Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia? – zapytała. Ruda obróciła się na pięcie z wesołym uśmiechem.
            - Tylko żartowałam. Chciałam zwrócić twoją uwagę – powiedziała. Shila dobiegła do niej i położyła sobie dłoń na piersiach, oddychając głęboko.
            - Żartowałaś? Dobrze. Bardzo dobrze. – Kiwała głową, starając się złapać oddech po tych kilku metrach biegu. Rose zaśmiała się.
            - Gdybyś tylko widziała swoją minę – stwierdziła, łapiąc Shilę pod ramię.
            - Ciekawe jak ty byś wyglądała. – Odgryzła się Shila. Rose tylko roześmiała się szczerze.

*

„Zejdź, piękne słońce, zabij blask księżyca,
Który już pobladł z zazdrości i gniewu,
Że piękniej jego jaśnieje kapłanka (…)
To pani moja, to miłość jest moja!
Ach, gdyby o tym, ach, gdyby wiedziała!” 2

            Westchnęła, obracając kartonik w dłoniach. Próbowała znaleźć jakiś znak szczególny, inicjał, który pomógłby jej odnaleźć autora tych słów. Po południu dostała kolejny liścik. Sprawa z ukrytym wielbicielem była dość intrygująca i musiała przyznać – nawet jeśli jej się to nie podobało – że kręciła ją taka zabawa. Jednak o wiele ciekawiej by było, gdyby owy wielbiciel miał zamiar się ujawnić. Mogłaby mu w końcu osobiście podziękować i może umówić się na kawę. Jednak nic nie wskazywało na to, aby ktokolwiek chciał się przyznać do wysyłania tych krótkich notek.
            Kucnęła na podłodze i sięgnęła pod łóżko. Wyciągnęła stamtąd metalową skrzynkę, w brunatnym kolorze, zamkniętą na małą kłódkę. Różdżką stuknęła w zameczek i wypowiedziała ciche „alohomora”, zdejmując zabezpieczenie. Otwarła wieko i włożyła do środka niebieską kopertę z listem w środku. W skrzynce znajdowało się już trzynaście takich samych kopert: błękitnych z wykaligrafowanym jej imieniem, skrywających w środku również błękitny kartonik, wielkości wizytówki, z liścikami. Nie powiedziała o nich nikomu, nawet Rose. Chciała mieć coś dla siebie, taką małą tajemnicę. Pierwszy list otrzymała tydzień temu i od razu stwierdziła, że znalezienie nadawcy wcale nie będzie trudne. Teraz jednak coraz częściej myślała, że może Rose byłaby lepsza w tych poszukiwaniach.
Zatrzasnęła skrzynkę i schowała ją z powrotem pod łóżko. Podniosła się, otrzepała kolana i wyszła z pokoju, chowając wcześniej różdżkę do wewnętrznej kieszeni płaszczyka. Obiecała Rose, że przyjdzie pokibicować jej na treningu. Za kilka dni Gryfoni mieli zmierzyć się w quidditchu z Krukonami, musieli być w formie. Przeskoczyła kilka ostatnich stopni, które dzieliły ją od wyjścia z zamku, kiedy niespodziewanie z wnęki po prawej stronie wyszła niewysoka szatynka, zaczytana w jakimś czarodziejskim czasopiśmie. Rozpędzona Shila nie miała możliwości zmiany kierunku, a pogrążona w lekturze nieznajoma dostrzegła ją dopiero w ostatnim momencie. Tym momentem było bolesne zderzenie się dwóch dziewczęcych ciał i głośne uderzenie w posadzkę. Uczniowie, którzy znajdowali się na tej kondygnacji wybuchli śmiechem, obserwując całą sytuację. Shila podparła się rękami po obu stronach głowy nieznanej dziewczyny, znajdując się bardzo blisko niej. Niemal stykały się nosami. Szatynka wyglądała na zarówno zszokowaną jak i przestraszoną. Otworzyła szeroko oczy i ani drgnęła.
- Sorry – mruknęła Shila, niezgrabnie podnosząc się do pozycji stojącej. Otrzepała spodnie i płaszczyk z niewidzialnego kurzu i spojrzała na nieznajomą, która dopiero podnosiła się na łokciach, żeby usiąść. Podała jej rękę, zauważając herb Ravenclaw na piersi. – Krukonka, ha? – spytała. Szatynka, stojąc już na nogach, zdezorientowana spojrzała na swój herb. – Który rok?
- E… czwarty – odpowiedziała, zająknąwszy się. Shila posłała jej wesoły uśmiech.
- Przepraszam, że tak na ciebie wpadłam… - przerwała, spoglądając na nią wyczekująco. Krukonka wpatrywała się w nią jakby nie rozumiała ani jednego słowa. Zaraz jednak potrząsnęła głową i, uśmiechając się niepewnie i jakby niezręcznie, dopowiedziała:
- Willow. I to ja… przepraszam, powinnam była… patrzeć… przed siebie. – Jąkała się, uciekając wzrokiem na boki. Ishihara uśmiechnęła się.
- Ładne imię, Willow. Muszę lecieć, pa – powiedziała, machnąwszy ręką na pożegnanie. Zniknęła za drzwiami głównymi i już całkiem zapomniała, że spotkała kogoś takiego.

*
           
            Shila przechadzała się między regałami w bibliotece szkolnej, z palcem przytkniętym do grzbietów książek. Szukała jakiegoś opracowania, które pomogłoby jej napisać kolejne nudne wypracowanie na historię magii. Zastanawiała się właśnie nad jednym tytułem, kiedy po całym pomieszczeniu rozniósł się głuchy odgłos spadających książek i krótkie, ale jękliwe: „ałć”. Zainteresowana Ishihara wychyliła głowę zza regału, dostrzegając w alejce nieopodal stertę zrzuconych ksiąg i czyjeś ręce wystające z niej w pewien komiczny sposób. Uśmiechnęła się i już chciała podejść bliżej, aby dowiedzieć się, któż to taki zakłócił spokój czytelni i zniszczył drogocenne woluminy, ale na horyzoncie pojawiła się pani Pincent, nowa bibliotekarka, już śpiesząca ukarać łobuza. Ishihara schowała się więc za regałem i obserwowała. Nie widziała twarzy nieszczęśnika, ale wyraźnie słyszała oburzony głos bibliotekarki. Z piskliwego pojękiwania wywnioskowała, że owym rozrabiaką była dziewczyna. Pani Pincent kazała jej wszystko posprzątać i wyprostować każdą zgniecioną kartkę, a na koniec rozkazała jej zostać po zamknięciu biblioteki i poodkładać wszystkie nie schowane księgi na miejsce. Nie kryjąc swojej złości, tupnęła nogą jak rozwydrzone dziecko i obróciła się na pięcie, odchodząc do swojego biurka. Gryfonka wyszła z  ukrycia i podeszła do dziewczyny.
            - Przerąbane, co? – spytała. Szatynka podskoczyła, nie spodziewając się usłyszeć kogokolwiek i spojrzała na nią wystraszonymi, szeroko otwartymi oczami. – Hej, to na ciebie wpadłam wczoraj na schodach – zawołała Azjatka, wskazując na nią palcem. Krukonka kiwnęła głową i odwróciła wzrok, nie patrząc na nią.
            - Willow. Tak – odparła, schylając się pospiesznie po jedną z książek. Opierając ją na przedramieniu, wolną dłonią starała się wyprostować kartki.
            - Jestem Shila – powiedziała Gryfonka, przyglądając się jej nerwowym ruchom.
            - Wiem – odpowiedziała Willow, nieco za szybko, niżby wymagały tego maniery. Ishihara zmarszczyła brwi, a Krukonka przyglądała jej się wystraszona. – To znaczy… wiem… jesteś raczej znana… w Hogwarcie – wyjąkała. Ishihara jeszcze bardziej się zdziwiła.
            - Czy ty się mnie boisz? – spytała, opierając się ramieniem o regał.
            - Co? Nie. Skąd.
            Gryfonka uniosła do góry brew i przejechała językiem po dolnej wardze. Zaraz jednak odsunęła się od regału i schyliła się, podnosząc kilka książek.
            - Co ty  robisz? – zapytała przestraszona Willow.
            - Pomagam ci. Pokażę, że jestem miła i uprzejma i nie masz się czego bać – powiedziała. Krukonka przyglądała jej się dłuższą chwilę i podniosła kilka następnych ksiąg. Chwilę później rozmowa sama zaczęła się kleić, a Willow coraz bardziej rozluźniała się w towarzystwie Shili. Wciąż jednak czujnie ją obserwowała i uważała na słowa, ale kilka razy nawet uśmiechnęła się i powiedziała jakiś żart.
            Willow nie była wysoka, sięgała Shili do brody i musiała podnosić głowę, żeby na nią spojrzeć, ale wydawała się być bardzo miła. Miała ciemne, prawie czarne włosy i zielone, kocie oczy. Czasem, kiedy odbiło się w nich jakieś światło, sprawiały wrażenie, jakby zawarte w nich były różnokolorowe iskierki. Shili bardzo się to podobało i kilka razy specjalnie kazała Willow spojrzeć pod pewnym kątem. Krukonka była ładnie opalona, na miedziany kolor, który komponował się z jej smukłą twarzyczką i mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi.
           
- Przyszedł do ciebie list, kiedy się kąpałaś – powiedziała Rose, siedząc na swoim łóżku z tubką kremu na stłuczenia i wcierała go w obolałe nogi. Tego wieczoru również trenowali i Rose kilka razy oberwała tłuczkiem. Wielki siniak na jej łydce potwierdzał jedynie z jak wielką prędkością poruszały się te okropne piłki. – Leży na twoim łóżku – dodała. Shila poprawiła ręcznik, którym owinęła włosy i podeszła do łóżka, zabierając z niego niebieską kopertę.

„Niech sen twe oczy, pokój pierś owieje!” 2

Shila uśmiechnęła się pod nosem i schowała list pod poduszkę, siadając na krawędzi łóżka.
- Kto napisał? – zapytała Rose, krzywiąc się, kiedy mocniej nacisnęła na bolące mięśnie. Shila spojrzała na nią, szukając jakiegoś wytłumaczenia. Nie chciała jej zdradzać swojej tajemnicy. Jeszcze nie.
- Nikt taki – odparła. Weasley wzruszyła ramionami. – Ten sport jest brutalny – powiedziała Ishihara, odciągając temat od jej tajemniczego wielbiciela.
- Mi to mówisz…

*

            Rose stała w szatni gryfońskiej drużyny i przyglądała się kartce, na której zgrabnym pismem rozpisała sobie cały turniej. Miała tam zaznaczone wszystkie mecze i zwycięzców. To był ostatni mecz Gryfonów w tym sezonie.
            - Dobra, ludzie… Słuchajcie – powiedział James Potter, kapitan drużyny. Ubrany w czerwono-złotą szatę, stanął obok zielonej tablicy, na której kilka minut wcześniej ktoś narysował trolla. Rose zgięła kartkę i schowała ją do kieszeni. Wraz z innymi usiadła na ławce. – Pewien ptaszek doniósł mi, że Krukoni mają zamiar grać nieczysto… - W szatni dało się słyszeć burczenie i niezadowolone głosy drużyny. – Rose, ty jesteś szczególnie narażona. – Weasley podniosła wzrok na kapitana. - Podobno mają w planach cię unieszkodliwić. Szybuj ponad boiskiem, unikaj tłuczków i wszelkich fizycznych kontaktów z innymi graczami, jasne? – Ruda pokiwała głową na znak, że zrozumiała. – Potter, będziesz jej pilnował. Żaden tłuczek nie może jej dotknąć. – James wskazał palcem na swojego brata. Nikogo nie zdziwiło, że nazwał go po nazwisku, było to tak samo naturalne jak obrót ziemi wokół słońca.
            - Nie bawmy się w żadne uniki! Zawalczmy! – zawołał Craig, ścigający.
            - Pewnie! Rozkwaszę im wszystkim nosy! – dołączył się Klemens, podrzucając do góry swoją drewnianą pałkę.
            - Nie będzie żadnego rozkwaszania nosów – powiedział wyraźnie James. – Gramy czysto i dajemy z siebie wszystko.
            - Co to za zabawa bez złamanego nosa? – zapytaj Jackson. Nikt już nie zdążył mu odpowiedzieć, ponieważ rozległ się dzwonek, zwołujący drużyny na boisko. Podnieśli się ze swoich miejsc i ustawili się przy wyjściu.
            - Weasley, lepiej złap ten znicz – powiedział James, nachylając się do jej ucha. Ruda spojrzała na niego i kiwnęła głową. James odszedł na przód, aby poprowadzić swoją drużynę, a Rose zastanowiła się chwilę nad tym, co właśnie im powiedział. To było trochę dziwne, że postanowili uciekać się do przemocy. Krukoni nigdy nie używali siły, nie jeśli nie była potrzebna. Co prawda mieli kiepskiego szukającego, ale za to nadrabiali świetną strategią. Na każdy mecz mieli przygotowane co najmniej cztery i potrafili je zmieniać w trakcie gry. To było niesamowite, kiedy nagle, na czyjś niewidoczny znak, wszyscy ścigający zmieniali kierunek. Drużyna przeciwna zazwyczaj nie wiedziała co się tak naprawdę stało. Nawet Ślizgoni się ich obawiali, bo pokonanie Krukonów zależało jedynie od szukającego. Jednak teraz musiało się coś stać, jeżeli zamierzali grać brutalniej niż zazwyczaj.
            - … oraz Gryffindor! – Rozległo się ze stadionu. Otwarły się drzwi i szum wrzasków uczniów wleciał do szatni. Gryfoni wybiegli na boisko. – W skład drużyny Gryfonów wchodzą: obrońca, a zarazem kapitan James Potter! Ścigający Craig Levitt, Jackson Maxwell, Quinn Glenn! Niesamowici pałkarze Albus Potter i Klemens Halley! A także wspaniała szukająca Rose Weasley, która w zeszłym roku łapała znicze na każdym meczu swojej drużyny!
            Ruda rozejrzała się po trybunach. Niemal wszystkie miejsca były zajęte. Ludzie krzyczeli, machali, rozkładali ręcznie robione plakaty i proporczyki. Boisko błyszczało barwami Gryffindoru i Ravenclawu. Szkarłat mieszał się z błękitem.
            Podeszła do wszystkich zgromadzonych na środku boiska. Czuła w dłoni gładką powierzchnię trzonka swojej miotły. Spojrzała na Irmę Bach, dziewczynę będącą kapitanem drużyny Krukonów, i przełknęła cicho ślinę. Irma nie wyglądała jak dziewczyna; była szeroka w barach i wąska w biodrach, prawie w ogóle nie miała biustu, a krótkie włosy miała zaczesane do tyłu. Rose była niemal pewna, że gdyby przyjrzeć się jej bliżej, można by dostrzec zarost na jej kwadratowej szczęce. Krukonka podała dłoń Jamesowi i uśmiechnęła się dość przyjaźnie, co w połączeniu z jej męską twarzą dało raczej odwrotny efekt.
            - Nie życzę sobie żadnych nokautów. Gra ma być czysta i przyjemna – powiedziała pani Hooch.
            - Oczywiście.
            - Ostatnie instrukcje od sędziego i za chwilę zaczynamy. A ja chciałbym przypomnieć wam, drogie koleżanki i koledzy, że w trakcie meczu po trybunach chodzić będą nasi sprzedawcy, mający w swoim zapasie słodkości prosto z Magicznych Dowcipów Weasleyów. Czekoladki Q-py Blok3 możecie dziś zakupić po promocyjnej cenie15 knutów! Tylko dzisiaj, moi drodzy, 15 knutów. Taka okazja może się już nie powtórzyć.  – Rose zaśmiała się, słysząc reklamę, jaką Matt Flint wplótł w swoją wypowiedź. Na znak pani Hooch, przełożyła nogę przez miotłę, a gdy usłyszała gwizdek, wystrzeliła w powietrze, chcąc jak najszybciej znaleźć się ponad boiskiem. – Weasley ruszyła jak z procy, zajmując swoja stałą pozycje obserwatorską. Oby dziś złapała znicz. Kafel w grze, rozpoczęli Gryfoni. Jackson Maxwell pruje powietrze, ale dopadają go ścigający Krukonów, Soul i Herper…
            Rose zawisła i przez chwilę obserwowała grę. Starała się znaleźć tłuczki, ale nigdzie żadnego nie widziała. Albus kręcił się w pobliżu, przygotowany na ewentualny atak piłki.
            - Rose! Patrz! – zawołał do niej, wskazując coś palcem. Ruda podniosła wzrok, dostrzegając Merlina, szukającego Krukonów, który niewyraźnie kręcił się nad trybunami, wychylając się na boki, jakby czegoś szukał.
            - To idiota! Nie zwracaj na niego uwagi! – odkrzyknęła.
            - Nie! On chyba naprawdę coś znalazł! – wrzasnął. Jeszcze raz przyjrzała się Merlinowi. Wykonywał dziwne ruchy na tej miotle, jakby chciał wylądować między ściśniętym tłumem. Nie darowałaby sobie, gdyby złapał teraz znicz, dlatego pochyliła się do przodu i poleciała w jego stronę. Zostało jej tylko kilka metrów, kiedy dostrzegła to, co tak zainteresowało Merlina. Między głowami uczniów unosił się znicz, mała, złota piłeczka. Rose zauważyła, że Merlin próbuje jej dosięgnąć, ale z marnym skutkiem, co tylko potwierdziło jej przekonanie o jego niskim poziomie inteligencji. Złapanie znicza w takiej sytuacji, gdzie wcale się nie ruszał, było dziecinnie proste. Nim jednak zdążyła podlecieć bliżej, piłeczka zamigotała w słońcu i znikła. Odleciała tak szybko, że tylko bystre oko Rose zarejestrowało kierunek. Ona poszybowała w prawo, za to Merlin postanowił polecieć w lewo.
           
*

            Shila stała tuż przy barierce, oglądając mecz. Ściskała w dłoniach jeden z końców wielkiego transparentu, który wcześniej wykonała Lily. Podobno namalowała na nim ryczącego lwa, choć Ishihara była pewna, że wyglądał bardziej jak żółtobrązowa jaszczurka z grzywą. Panna Potter bardzo żywo i głośno kibicowała drużynie swojego domu. Kilka razy nawet gwizdnęła na palcach i przeklęła, wyzywając Krukonów, którzy zdobyli do tej pory trzydzieści punktów. Gryfoni wciąż pozostawali przy zerze.
            - Niech was kałamarnica zeżre, kujony jedne! – wrzeszczała, podskakując i wymachując groźnie pięścią. Azjatka stała niedaleko i spoglądała na nią z wesołym uśmiechem. Zachowanie Lily było zabawne, a jednocześnie w duchu przyznawała rację jej słowom.
            Shila rozejrzała się dookoła. Na trybunie po prawej stronie dostrzegła znajomą postać. Przy barierce, od jej strony stała Willow, bacznie obserwując mecz. Miała w ręce malutką chorągiewkę w barwach swojego domu, choć wcale nie wyglądała na taką, która by kibicowała. Ona po prostu tam stała i patrzyła. Ishihara uśmiechnęła się pod nosem, a kiedy jej natarczywe spojrzenie zdołało oderwać wzrok Krukonki od graczy, pomachała jej. Znajdująca się kilkanaście metrów dalej Willow również uśmiechnęła się i lekko podniosła rękę.
            - Coś się dzieje, moi drodzy! Weasley nie może się ruszyć, bo ze wszystkich stron atakują ją tłuczki! Pałkarze Ravenclawu urządzili sobie z niej worek treningowy, wzięli ją w krzyżowy ogień i odbijają do siebie oba tłuczki naraz! To bardzo niebezpieczne! Weasley broni się jak może, a w tym czasie Merlin Kowalsky korzysta z okazji i fruuunie nad naszymi głowami, próbując złapać tę sprytną piłeczkę! Moi drodzy, ale co się dzieje, co tam się dzieje. Soul przy kaflu, podaje do Herpera, Maxwell szarżuje na niego, ale Herper oddaje kafla Soul. Soul przymierza się do strzału i… Potter obronił! Obronił! Tak!
            Shila podskoczyła wraz z resztą Gryfonów, a zaraz potem wyszukała wzrokiem Rose. Nie wyglądało to dobrze.

*

            - I co, Weasley, nie jesteś już taka cwana?! – zawołał do niej Rich, uderzając pałką w tłuczek, który przeleciał szybko obok jej głowy.
            - Nie ciesz się tak, Rich, i tak my wygramy mecz! – odkrzyknęła, zabierając nogi, bo drugi pałkarz, Cast, wycelował tłuczkiem właśnie tam.
            - Bez ciebie nic nie zrobią, a ty jesteś zdana na nas!
            Weasley stęknęła, niemal kładąc się na miotle, by uniknąć uderzenia. Odleciała kawałek, ale na nic się to zdało, gdyż polecieli za nią.
            -Nie byłbym taki pewny! – krzyknął Albus Potter, pojawiając się obok niej i wybijając tłuczek daleko poza boisko. Z drugiej strony Rose nadleciał Klemens.
            - Dzięki chłopaki – powiedziała.
            - Leć i złap tego cholernego znicza – stwierdził Halley, uśmiechając się szyderczo do Richa. Pałkarze Krukonów zawarczeli jak wściekłe psy i odlecieli, a Rose pochyliła się do przodu i wystrzeliła w kierunku Merlina. Szukający Ravenclawu znalazł znicz, ale wciąż brakowało mu dobrych trzech metrów, aby go dogonić. Weasley obserwowała migający złoty błysk. W pewnym momencie piłka zmieniła kierunek lotu w górę. Gryfonka zadarła trzon miotły i poleciała za nim, zostawiając daleko z tyłu Merlina.

*

            - Glenn trzyma kafla, podaje do Levitta. Herper próbuje mu go odebrać, ale Levitt robi unik. Leci dalej, wymija Soula, który szarżuje na niego, podaje do Maxwella, Maxwell znów do Levitta. Strzela i… trafił! Tak! 10 punktów dla Gryffindoru!
            - Tak trzymać, chłopaki! – darła się Lily, skacząc z radości wraz z resztą kibiców gryfońskiej drużyny.
            - Weasley znalazła znicz! Pruje powietrze, chcąc złapać go jak najszybciej! Kawałek za nią leci Kowalsky, próbuje ją dogonić, ale nie jest tak szybki. Przypomnę wam tylko, że stara Kometa, którą dosiada Kowalsky nijak ma się do najnowszej generacji Błyskawicy Weasley.
            - Dalej Rose! Pokaż im! Tak! Dalej!

*

            Rose leciała właśnie kilka metrów nad ziemią, wzdłuż długiej ściany boiska, ścigając znicz, kiedy ni stąd ni zowąd, usłyszała z prawej strony świst powietrza i kątem oka zauważyła niebiesko-brązową szatę. Jakiś zawodnik Ravenclawu leciał wprost na nią, prostopadle do jej miotły. Zdążyła jedynie zadrzeć trzonek do góry, jednak nim miotła odleciała, Weasley została z niej zrzucona. Z głuchym jękiem, czując silne ramiona trzymające jej szatę, upadła na murawę. Rozdzielili się z napastnikiem, ale słyszała jego stęknięcia, kiedy – podobnie jak ona – zrobił na ziemi kilka bolesnych fikołków.
            Leżała chwilę na plecach, próbując ocenić, czy niczego nie złamała.
            - Weasley leży na ziemi! Louis Rich powalił ją, rozłożył na łopatki! Dziwna taktyka, ale na pewno skutecznie ją tym spowolnił.
            Rose zamrugała oczami, przewracając się na bok i biorąc głęboki wdech. Bolały ją żebra, ale chyba nie były złamane. Skrzywiła się, powracając z powrotem na plecy. Rich, pomyślała zrzędliwie.
            - Weasley, nie pozwolę ci złapać znicza – powiedział. Wygięła głowę i spojrzała na niego. Widziała go „do góry nogami”, bo wciąż trudno jej było się podnieść po tym upadku, ale wyraźnie dostrzegła, że klęczał, trzymając się za prawe ramię.
            - Nie uda ci się to – odparła. Przewróciła się na brzuch, jęcząc cicho z bólu i również uklękła. Louis podniósł się już i, lekko się zataczając, podchodził do niej.
            - Mogę cię zatrzymać dopóki Merlin nie zakończy gry – stwierdził, stając nad nią.
            - Akurat! Merlin nigdy nie złapie znicza, jest na to za tępy, za wolny i mogłabym się założyć, że jest również ślepy – powiedziała odważnie, oddychając krótko i urywanie. Niezgrabnie wstała i zatoczyła się. – A teraz zejdź mi z drogi, mam robotę. – Ruszyła z miejsca, odnajdując wzrokiem swoją Błyskawicę, leżącą niedaleko. Rich jednak wcale się nie przesunął. Zastąpił jej drogę. Spróbowała go wyminąć, ale podążył zaraz za nią. Po kilku razach Weasley zaklęła cicho, zatrzymując się.
            - I co, chcesz bawić się w kotka i myszkę? – zapytała. – Odsuń się, Rich – powiedziała ostro.
            - Jeśli to ty będziesz myszką, czemu nie. – Rich wzruszył ramionami.
            - Merlin znowu ściga znicz! Weasley, przestań flirtować i wskakuj na miotłę!
            - Zamknij się, Flint! – wrzasnęła, napierając na Richa. Odepchnął ją, a ona przewróciła się na plecy.
            - Chyba jednak tym razem to ślepy Merlin złapie znicz – powiedział. Rose już wcześniej zauważyła jego miotłę, leżącą bliżej niej, dlatego bez zastanowienia sięgnęła po nią i przywaliła Louisowi prosto w twarz. Szkolna Kometa, na której latał, miała rozszczepione gałązki, więc nieco poharatała mu policzki. Zatoczył się i odsunął. Weasley w tym czasie szybko się podniosła.
            - Uważaj z kim zadzierasz, Rich. Ja też umiem być kotkiem – warknęła, odchodząc w kierunku swojej miotły. Cały czas trzymała jego Kometę w rękach. Była pewna, że zadrapała mu oko, więc tak szybko się nie otrząśnie, chciała jednak wyeliminować go do końca gry. Przerzuciła nogę przez trzonek Błyskawicy i odepchnęła się od podłogi. Poleciała w górę, zatrzymując się przy trybunach z gryfońskimi kibicami i podała Kometę Shili. – Dopilnuj, żeby jej nie dostał – powiedziała, a kiedy tylko oddała miotłę, przyspieszyła i poleciała w stronę Merlina. Dość szybko się z nim zrównała.
            - Hej, Merlin! Następnym razem sam mi się postaw i nie nasyłaj na mnie swoich osiłków! – krzyknęła. Pomachała mu i prześcignęła. Skręciła ostro w prawo za zniczem i wyciągnęła przed siebie rękę. Został jej jeszcze kawałek. Słyszała świst powietrza w uszach, mrużyła oczy przed wiatrem. Czuła już delikatne muśnięcia skrzydełek na palcach. Zacisnęła mocno dłoń.
            - Weasley złapała znicz! 150 punktów dla Gryffindoru! Mecz kończy się z wynikiem dwustu dziesięciu dla Gryffindoru i osiemdziesięciu dla Ravenclawu. Koniec gry! Zwyciężyli Gryfoni! Tak! Tak!

*

            - Hura! Hura! – Trybuna Gryffindoru wybuchła okrzykiem radości, kiedy na koncie ich drużyny pojawiło się kolejne zwycięstwo. Shila z wrażenia wypuściła z dłoni transparent, który powoli osunął się wzdłuż wieżyczki. Podskakując i piszcząc przytuliła się do Lily, która krzyczała równie głośno.
            - Shi! – Rose pojawiła się tuż przy nich. Gryfoni zaraz zaczęli jej gratulować i krzyczeć coś do niej niezrozumiale. – Daj mi tę miotłę! – krzyknęła, starając się zagłuszyć hałas na trybunach. Ishihara kiwnęła głową i schyliła się, aby podnieść z podłogi Kometę. Podała ją Weasley, a ta podziękowała i odleciała.
            Wylądowała na środku boiska i podeszła do Richa, który wciąż trzymał się za obolałą twarz. Spojrzał na nią między palcami. Za jego plecami pojawili się inni z jego drużyny, taksując ją wzrokiem. Patrzyła na nich odważnie, unosząc lekko podbródek do góry.
            - Zapłacisz mi za to, Weasley – wysyczał Rich.
            - Serio? Coś mi się nie wydaje, Rich – odparła. Podeszła do niego i oddała mu miotłę. – Lepiej znajdźcie sobie lepszego szukającego – spojrzała na Merlina – Mniej zachodu z eliminowaniem innych graczy – dodała mściwie, odchodząc do swojej drużyny.
            Wcale nie wyglądali lepiej. Albus i Klemens mieli podbite oczy, a Glenn miał chyba złamaną rękę, bo zwisała mu pod dziwnym kątem.
            - Ostro było, co? – zagadnęła.
            - Chcieli mieć drugie zwycięstwo. Wtedy byłyby dogrywki, bo ze Slytherinem na pewno przegrają. Ale dzięki tobie, najdroższa – powiedział Jackson, podchodząc do niej i otaczając ją ramieniem – mogą pocałować nas w tyłki – dodał.
            Zaśmiali się wszyscy, ale zaraz przerodziło się to w jęki boleści. Rose oparła się o Jacksona.
            - Uhm… muszę iść do pielęgniarki po jakieś ziółka – powiedziała, łapiąc się za żebra. – Głupek Rich zrzucił mnie z miotły…

*

„Ach, jak od wszystkich świateł jaśniej płonie!
Piękność jej wisi na ciemności łonie,
Jak perła droga w uszach Etiopa;
Dla biednej ziemi zbyt kosztowne lice!
W kole rówiennic unosi ją stopa,
Jak w stadzie kruków białą gołębicę.” 5

            Shila nerwowym ruchem schowała kopertę do kieszeni. Miała już dość tych tajemniczych wiadomości, chciała się w końcu dowiedzieć, kim jest nadawca. Schyliła się i wyjęła spod łóżka skrzynkę. Wyciągnęła z niej wszystkie listy, które dotychczas otrzymała i wstała z zamiarem zejścia do Pokoju Wspólnego. Chciała zmusić przyjaciół, aby pomogli jej w odnalezieniu tajemniczego wielbiciela.
            - O, Shila… co tam? – zapytała Lily, grająca w gargulce z Hugo. Albus siedział obok i obserwował rozgrywkę, czekając na swoją kolej. Rose zajęła miejsce na krześle nieopodal i pisała jakieś wypracowanie.
            - Musicie mi pomóc – powiedziała Ishihara, kładąc koperty na planszy do gargulców. – Od dwóch tygodni dostaję listy i nie wiem od kogo.
            - Uu… Shila ma tajemniczego wielbiciela! – zawołał Hugo, śmiejąc się pod nosem. Potter sięgnął po pierwszą kopertę i wyjął z niej liścik.
            - I co cię tak cieszy? To nie jest zabawne.
            - Daj spokój, to miło, że ktoś cię lubi – powiedział Albus.
            - Tak, gdybym jeszcze wiedziała kto, może bym się ucieszyła – odparła kąśliwie, krzyżując ramiona na piersi. Hugo wyjął inny liścik i przeczytał na głos:

Gdyby te gwiazdy świeciły w jej czole,
Jasne jej lica ich blask by zgasiły,
Jak dzień blask lampy, oczy jej na niebie
Taką by strugę światłości rozlały,
Żeby się ptactwo zbudziło, jak we dnie… 2

- Patrz, patrz, jak lica oparła na dłoni! Czemuż nie jestem, czemuż rękawiczką, By lic tych dotknąć! 2
Wszyscy spojrzeli na Rose, która odłożyła pióro i obróciła się w ich stronę. Hugo zerknął na karteczkę, którą trzymał w dłoni.
- Tak, zgadza się – powiedział. Ruda uniosła do góry brew.
- To Romeo i Julia. Nie wierzę, że nie rozpoznaliście od razu – stwierdziła.
- A ja nie wierzę, że znasz to na pamięć – odgryzł się Hugo, poprawiając się na pufie. Rose spojrzała na niego z politowaniem.
- Co tam jeszcze jest? – spytała, opierając łokcie o kolana. Lily przeczytała kawałek, następnie Albus przeczytał swoje. – Wszystkie te listy to wypowiedzi Romea.
- Och, jakie to romantyczne! – zawołała Lily, przyciskając do piersi jedną z kopert, jakby co najmniej należały do niej.
- Raczej straszne. Zapomniałaś, że na końcu oboje popełnili samobójstwo? – zapytała Weasley. Cała czwórka spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Rose Weasley, morderca wszelkiego romantyzmu – zakpił Hugo. Jego siostra jedynie prychnęła, zwracając oczy ku przyjaciółce.
- Nie masz pomysłu, kto może je wysyłać? – zapytała
- Nie prosiłabym o pomoc, gdybym wiedziała – powiedziała, zgarniając koperty i układając je w równy stosik.
- Może idź do biblioteki i zapytaj kto ostatnio wypożyczył Shakespeare’a – zaproponował Albus.
- To dobry pomysł – stwierdziła Rose.
- A po co ci to w ogóle wiedzieć? Czy zabawa w tajemniczego wielbiciela nie polega na tym, że pozostaje on tajemniczy? – zapytał Hugo, ustawiając na nowo figurki, które rozsypały się po tym, jak Shila położyła na nich listy.
- Można wysłać dwa, góra trzy listy, ale po dwudziestu robi się niezręcznie. Chce się umówić na kawę, po prostu – odparła.
- Potrzebuje randki, dawno żadnej nie miała – uzupełnił Albus, za co oberwał od Shili w tył głowy.
- A ty jesteś randkowym bogiem – odcięła się. Potterowi mina zrzedła, a przyjaciele wybuchli smiechem.

~~

Wszystkie fragmenty z Romea i Julii w przekładzie Leona Ulricha; są to tylko kwestie Romea.
1 Romeo i Julia, akt pierwszy, scena I
2 Romeo i Julia, akt drugi, scena II
3 Q-Py-Blok - czekolada wywołująca zatwardzenie. Jeden z genialnych pomysłów bliźniaków Weasley.
4 Romeo i Julia, akt pierwszy, scena V.