11 września 2010

10. "To była avada"


Perspektywa Rose
           
            Rozdzielenie się to nie był dobry pomysł. To prawie nigdy nie jest dobry pomysł. Wszystkie filmy się na tym opierają. Jak grupa się rozdziela to każdy ginie. Ja nie chcę umierać. A pewnie już mnie coś namierzyło i teraz mnie śledzi.
            Co to było? Te krzaki stały tam!

            - Kto tam jest? – Zapytałam, patrząc na poruszające się krzaki. Wydawało mi się, że nie stały w tym miejscu, tylko kawałek dalej i tak jakby ruszały się mocniej niżby za sprawą wiatru. – Malfoy, nie wystraszysz mnie – powiedziałam, uświadamiając sobie, że przecież „namierzyć mnie” mógł właśnie Ślizgon i chciał sobie porobić ze mnie żarty.
            Jednak Malfoy wcale nie wyszedł zza krzaka. Nikt ani nic zza niego nie wyszło, a liście nadal poruszały się jakby targane czyjąś ręką. To było dziwne.
            - Malfoy, jeśli to ty to przysięgam, że jak cię dorwę, to cię wykastruję – burknęłam w kierunku rośliny. Dziwnie się czułam gadając z krzakiem, tym bardziej, że nie miałam pewności, czy coś co się w nim chowało było rozumne. Choć w sumie nigdy nie udowodniono, że Malfoy jest rozumny.
            Usłyszałam trzask łamanych gałęzi. Obejrzałam się za siebie, ale niczego nie widziałam. Było ciemno i nawet światło księżyca nie mogło przebić się przez gęste korony drzew. Zmarszczyłam czoło i wzruszyłam ramionami, idąc dalej. Oświetlałam sobie drogę różdżką, co chwilę zerkając na kartkę. Już prawie umiałam jej skład na pamięć, kiedy znowu usłyszałam jak coś łamie gałęzie. Podniosłam różdżkę i wzrok i rozejrzałam się.

            Wiedziałam! Wiedziałam, że rozdzielanie się to głupi pomysł! Pewnie wylądowali tu jacyś UFO. Jak w Predatorze! I teraz będą chcieli mnie zabić, żeby dojść do gniazda tych wstrętnych robali. Jak to się nazywało?
            Stop! Weasley, co ty pieprzysz?! UFO? Ciebie już totalnie pogięło.
            Uspokój się, weź głębszy wdech. To pewnie tylko wiewiórka, albo jakieś inne niegroźne stworzenie. Albo groźne, to byłby już problem. Trzymajmy się wersji, że jest niegroźne.

            Przełknęłam ślinę i uniosłam dumnie głowę, odwracając się i idąc dalej. Postanowiłam być czujna, ale nie przejmować się każdym dźwiękiem. Byłam w lesie pełnym różnych zwierząt i starych drzew, trzaski i krzyki były normalnym zjawiskiem. I tego się trzymałam.
            Trzymałam się tej wersji do momentu, kiedy nie zauważyłam dwóch żółtych punkcików świecących w ciemności. Lewitowały mniej więcej na wysokości moich oczu. Wiedziona wrodzoną ciekawością postanowiłam sprawdzić czym owe punkciki były. Zrobiłam krok do przodu, kiedy usłyszałam dziwny, nawet jak na ten las, dźwięk. Jakby pisk, ale ten bardzo wysokiej częstotliwości. I ciągle wzrastał, wbijając się w moje myśli i rozsadzając czaszkę od wewnątrz. Zakryłam uszy dłońmi i zmrużyłam jedno oko starając się dojrzeć coś więcej oprócz żółtych plamek.
            Długo nie czekałam. Żółte punkty okazały się być ślepiami wielkiej jaszczurki. Tak wielkiej, że z łatwością mogłaby mnie połknąć w całości. I to ona wydawała z siebie ten pisk. Miała lekko otwarty pysk, z którego co chwilę wysuwał się niebieski język. Wyglądała strasznie, kiedy szła w moim kierunku. Dźwięk w mojej głowie nasilał się. Zamknęłam na chwilę oczy i skupiając w nogach najwięcej energii odwróciłam się i ruszyłam przed siebie, cudem unikając jej pyska.
            Gad zaczął mnie gonić, biegnąc koślawo na tych swoich wygiętych w drugą stronę nogach. Językiem strzelała jak z bicza. Odwróciłam się tylko na sekundę, by zobaczyć jak blisko mnie jest to wielkie stworzenie i wtedy poczułam szarpnięcie za łokieć. Wrzasnęłam wystraszona, dopóki ktoś nie zasłonił mi ust dłonią.
            - Zostawić cię na pięć minut i już pakujesz się w kłopoty – syknął Malfoy, którego twarz była niebezpiecznie blisko mojej. Jego oczy świeciły w ciemności groty, do której mnie wciągnął.
            - Pięć minut? Rozstaliśmy się godzinę temu – odwarknęłam, gdy odsunął dłoń od moich ust. Wychylił się na zewnątrz sprawdzić, czy zagrożenie ustało, a ja poprawiłam bluzę, strzepując z niej listki.
            - Trzeba było użyć różdżki – powiedział, opierając się o kamień i patrząc w lewo.
            - To był odruch bezwarunkowy. Instynktownie podjęłam decyzję o ucieczce… I po co ja ci to mówię?
            - Zamknij się.
            - Nie mów do mnie takim tonem. I nie rozkazuj mi. Będę mówić, bo mam taki kaprys… Malfoy! – Wrzasnęłam, bo jaszczurka znikąd pojawiła się w naszym schronieniu, chwytając Ślizgona za ramię i wywlekając go na zewnątrz.
            - Puszczaj mnie, ty przerośnięty gadzie! – Krzyczał chłopak, starając się wyrwać z paszczy zwierzęcia. Wybiegłam przed grotę, zasłaniając usta dłonią. Jaszczurka przycisnęła Ślizgona do ziemi i pochylała się nad nim, chcąc odgryźć mu głowę. Ale on przekrzywiał ją w zależności od tego, gdzie lądował pysk gada, szarpiąc go za nogę.
            Pewnie w innych okolicznościach nie kiwnęłabym nawet palcem, dopingując jaszczurkę, ale nie mogłam pozwolić, by teraz coś mu się stało. McGonagall by mnie udusiła, gdybym wróciła sama.
            - Weasley! Nie stój tak! Zrób coś! – Wrzasnął, zaciskając palce na szczękach gada i siłując się z nim tuż przed swoim nosem. Otworzyłam szerzej oczy i zaczęłam szukać dłońmi  różdżki. Była w tylnej kieszeni dżinsów.
            - Drętwota! – Krzyknęłam, kierując zaklęcie na zwierzę. Odskoczyło do tyłu, trochę się zataczając. Malfoy skorzystał z okazji i podniósł się z ziemi podbiegając do mnie. Zwierzę tylko pokręciło głową i spojrzało na mnie jeszcze bardziej rozwścieczone.
            - Drętwota chyba nie działa – stwierdził chłopak, łapiąc się za bok. Dyszał ciężko, przyglądając się wściekłej jaszczurce. Ta tylko ryknęła i ruszyła na nas.
            - Wiej – krzyknął Malfoy. Pobiegłam w prawo, on w lewo, a jaszczurka za mną. Nie wiedziałam, gdzie mam biec. W dodatku straciłam z oczu Malfoya i byłam zdana tylko na siebie. Nie podobało mi się to. Wolałam już nawet pomoc Malfoya niż zginąć z łap tego oślizgłego stworzenia.
            Słyszałam jak jaszczurka odbija się wielkimi nogami od ziemi, jak taranuje drzewa, łamiąc je. Ryczała jak rozwścieczony lew, starając się mnie dopaść. A ja biegłam przed siebie, w ciemność, pomału tracąc siły. W końcu stało się to, czego się najbardziej obawiałam. Noga zaplątała mi się w jakiś korzeń i runęłam jak długa na ziemi, zatrzymując się pół metra przed pniem drzewa.
            Podniosłam głowę, patrząc na korę, kiedy coś pociągnęło mnie za nogę w górę. Wrzasnęłam przerażona, widząc świat do góry nogami, w dodatku z wysokości dwóch metrów. Zaczęłam machać dłońmi, chcąc uderzyć jaszczurkę, ale jej ciało było za daleko. Kopałam ją druga, wolną noga, ale ta tylko potrzasnęła mną jak szmacianą lalką i podrzuciła do góry. Jestem pewna, że mój pisk słyszalny był w Hogwarcie.
            - Malfoy! – Wrzasnęłam. To była moja ostatnia deska ratunku, bo moja różdżka leżała sobie spokojnie w miejscu, gdzie się potknęłam. Miałam tylko nadzieję, że ta tchórzofretka choć raz zachowa się jak należy i mi pomoże. Tylko gdzie on do cholery jest!
            Tymczasem jaszczurka już szykowała się do zjedzenia mnie żywcem. Walnęła mną w drzewo, zapewne chcąc mnie ogłuszyć. Zasłoniłam twarz dłońmi i zamknęłam oczy, czując uderzenie.
            - Avada Kedavra! – Usłyszałam krzyk. Gad zachwiał się i rozluźnił uścisk szczęk. Spadłam na ziemię, wypuszczając z płuc ostatni gram tlenu, jaki zachowałam po walnięciu w drzewo. Na wpółprzytomnie spojrzałam do góry. Wielkie cielsko spadało wprost na mnie. Spróbowałam usunąć się z drogi, ale nie zdążyłam. Gad uderzył we mnie, wgniatając mnie dobre pięć centymetrów w ziemię. Jęknęłam z bólu.
            - Jeśli niczego nie złamałam to pewnie już nie żyję – mruknęłam, starając się zdjąć ze swoich nóg ciężki łeb zwierzęcia. Koło mojego boku pojawił się Ślizgon, ale wcale nie po to, by mi pomóc. Wyjął z plecaka małą fiolkę i włożył ją do paszczy jaszczurki. Ślina skapująca z zębów wpadła wprost do naczynka, które zamknął korkiem i schował do kieszeni. 
            - Pomógłbyś – burknęłam, siłując się z głową jaszczurki. Prychnął, ale złapał za nozdrza zwierzęcia i podciągnął głowę na tyle, bym mogła się wyślizgnąć. Z jękiem bólu i zmęczenia wysunęłam się spod cielska i usiadłam opodal, zasłaniając twarz dłońmi.
            - Wstawaj. Musimy iść dalej – powiedział Malfoy.
            - Chcę postoju – odpowiedziałam.
            - Musimy iść dalej – rzekł, zakładając na ramiona plecak. Spojrzałam na jego prawy brak, gdzie wgryzł się jaszczur. Krwawił.
            - Nie dam rady iść dalej. Ty też powinieneś to opatrzyć – rzuciłam, wskazując podbródkiem jego ramię. Spojrzał na nie przelotnie.
            - Do wesela się zagoi. Wstawaj, zaraz zlecą się padlinożercy. Dość mam na dziś walk z dzikimi zwierzętami – mruknął, przechodząc obok mnie i znikając za drzewem. Chcąc nie chcąc podniosłam się i kuśtykając podążyłam za nim. Nie chciałam stracić go z oczu, bo co dwie różdżki to nie jedna.

*

            Czuł na sobie intensywny wzrok Weasley. Zaczynała go już irytować. Odkąd powalił tą wielką jaszczurkę, Weasley nie spuszczała z niego wzroku. Nawet nie odezwała się słowem. Spodziewał się, że użycie przez niego jednego z trzech zaklęć niewybaczalnych spowoduje u Weasley pewnego rodzaju szok, ale – do jasnej ciasnej! – nie, żeby od razu brać go za mordercę i obserwować każdy jego krok!
            - Długo będziesz jeszcze mi się tak przyglądać? – Zapytał, nie odwracając się w jej stronę. Podparł się drzewa i rozejrzał dookoła. Wydawało mu się, że odeszli na tyle daleko, by czuć się bezpiecznie.
            Rose spuściła pospiesznie wzrok i zatrzymała się w odległości trzech metrów od blondyna. W ciemności widziała jego jasne włosy, a kiedy przejechała oczyma wzdłuż sylwetki chłopaka, zauważyła, że szedł w samych, czarnych skarpetkach. Uniosła do góry brwi, ale za chwilę zapomniała o tym fakcie, przypominając sobie martwe ciało gada.
            - To była avada – powiedziała na tyle głośno, by ją usłyszał.
            - Brawo. Nie sądziłem, że jesteś aż tak spostrzegawcza, Weasley – prychnął, siadając na pokrytym mchem pieńku. Skrzywił się i założył nogę na nogę, rozmasowując stopę.
            - Ale ona jest zabroniona – powiedziała, obchodząc go dookoła i stając naprzeciwko niego. Nie musiał na nią patrzeć, by wyczuć trwogę w jej głosie i by wiedzieć, że ciągle była przygotowana do ewentualnej ucieczki. Dokładnie tak, jakby zamierzał się na nią rzucić.
            - Co ty powiesz? – Zapytał, rozmasowując drugą stopę. Zostawienie butów, nowych i cholernie drogich butów, daleko w tyle, było ewidentnie złym pomysłem.
            - Nie możesz tak po prostu atakować wszystkich avadą! – Powiedziała, lekko podnosząc głos.
            - Słuchaj, Weasley – uniósł dłoń do góry, spoglądając na jej twarz. W ciemności nie widział jej dokładnie, a światło jego różdżki nie dochodziło do niej. – To było konieczne, samą drętwotą byśmy jej nie pokonali… i nie zaprzeczaj – dodał, gdy otwierała usta, by zaprotestować. – I lepiej usiądź i odpocznij, bo zaraz będziemy szli dalej. Chcę jak najszybciej stąd wyjść – mruknął posępnie, zerkając na swoje wciąż krwawiące ramię.
            Cholera, nie krzepnie, pomyślał, dotykając rany. Skrzywił się, czując piekący ból i spojrzał na swoje palce, po których ciekła krew. Wytarł dłoń w spodnie.
            Weasley spojrzała na niego niepewnie.
            - Przestań, przecież cię nie zabiję – powiedział, widząc jej niezdecydowanie – choć brzmi to kusząco – dodał z ironicznym uśmieszkiem. Weasley zgromiła go wzrokiem i powoli usiadła na mchu, nadal zachowując dystans. Właściwie mu to nie przeszkadzało, nawet lepiej, że siedziała dalej, nie był pewien, czy dałby radę znieść jej bliską obecność.
            Nie zwracając uwagi na dziewczynę, która wyjęła ze spodni jakiś batonik i zaczęła go powoli przeżuwać, sięgnął do plecaka. Przyświecając sobie różdżką odnalazł w nim kawałek bandaża, który wcisnęła im przed wyjściem pani Pomfrey.

*

            Shila leżała na brzuchu, pochylając się nad książką. Zbliżała się pierwsza, a ona nie czuła się w ogóle senna. Czytała powieść romantyczną, którą pożyczyła od Rose.
            Rose, pomyślała, przypominając sobie o przyjaciółce. Przygryzła paznokieć kciuka i spojrzała na okno. Księżyc unosił się na niebie, wpadając do pokoju, oświetlonego słabo przez różdżkę. Ciekawe, jak sobie radzą.
            Coś wskoczyło jej na plecy. Cicho pisnęła i podskoczyła, obracając głowę.
            - Snowy*, wystraszyłeś mnie – szepnęła, przewracając się na bok, przez co pers spadł na materac. Sięgnęła do niego rękę i przysunęła go bliżej siebie, zatapiając palce w miękkim, białym futerku.
            Pamela, jedna z współmieszkanek Shili i Rose, chrapnęła głośno i mlaszcząc przewróciła się na drugi bok. Japonka zdusiła w sobie śmiech i podrapała kota za uszami. Zwierzę zamruczało przyjemnie, przymykając powieki i ułożyło się wygodnie na jej poduszce. Uśmiechnęła się i wciąż głaszcząc ciepłego zwierzaka, powróciła do lektury.

* Snow to po angielsku śnieg. Snowy – śnieżny.