6 kwietnia 2013

41. Wspomnienia w odbiciach


            W Pokoju Wspólnym Slytherinu panowała cisza. Scorpius, siedząc w swoim ulubionym fotelu, nie zwracał nawet uwagi na markotne i znudzone miny Ślizgonów. Wciąż zastanawiał się nad tym wszystkim, co przytrafiło mu się we śnie. Odtwarzał w pamięci tamtą scenę w górach, krok po kroku, a potem wracał do Weasley, mówiącej o czymś podobnym. Zmarszczył brwi, pocierając palcem brodę. Czy to możliwe, żeby to wszystko było jakoś ze sobą powiązane?
            - Scorp! – Malfoy drgnął i podniósł spojrzenie na Jose. Ciemnobrązowe oczy przyjaciela były szeroko otwarte, a wyraz jego twarzy wskazywał, że czekał na jakąś odpowiedź. Blondyn wypuścił powietrze z płuc, ale nic nie powiedział. – Co jest z tobą? Gadam do ciebie od pół godziny – stwierdził Jose z wyrzutem.
            - Zamyśliłem się. – Wyjaśnił krótko Scorpius, palcem rozluźniając krawat, który przeszkadzał mu od dłuższego czasu. Czuł, jakby go dusił, a przez brak powietrza nie mógł się skupić.
            - Widzę właśnie – stwierdził Jose. – O czym tak intensywnie myślałeś?
            - Co jest takie ważne, że mi przerwałeś? – zapytał Scorpius, całkowicie ignorując pytanie kolegi. Poprawił się w fotelu, starając się skupić na tym, co mówił Jose.
            - Rozejrzyj się dookoła, to może dostrzeżesz problem – stwierdził ironicznie Jose. Scorpius uniósł brew do góry, ale nie skomentował jego zachowania. Zamiast tego obrócił się i spojrzał na współmieszkańców. Dopiero teraz dotarło do niego, że w Pokoju Wspólnym było bardzo spokojnie. To nie był codzienny widok. Zawsze coś się działo, było głośno, ludzie plotkowali, rzucali kaflami lub po prostu dobrze się bawili. Tym razem nie było widać w nich żadnego życia. Ktoś siedział przy stoliku i czytał Czarownicę, kilku gości grało w Gargulce, ale bez przekonania, jakieś dziewczyny odrabiały w spokoju zadania domowe. Wesoła atmosfera Domu Slytherina gdzieś wyparowała.
            Wrócił z powrotem do wygodnej pozycji i oparł się o oparcie fotela, spoglądając na Jose.
            - Zachowują się jak Gryfoni – stwierdził.
            - Punkt za spostrzegawczość – powiedział kąśliwie Gonzales. – Ludziom się nudzi. To ty zazwyczaj dostarczasz rozrywek, a ostatnio jakby cię tu w ogóle nie było. Niektórzy zaczęli notorycznie odwiedzać Siódmą Strefę, bo nawet tam jest ciekawiej niż tutaj. Ale to i tak tylko w połowie rozwiązuje problem, bo imprezy w Siódmej Strefie odbywają się w różnych odstępach czasu. Nie każdy się załapie…
            - Okej, zrozumiałem. – Scorpius podniósł dłoń i tym gestem uciszył Jose. Zmarszczył czoło i spojrzał na niego z zainteresowaniem. – Ktoś tu chyba jest w złym humorze… Od kiedy jesteś taki uszczypliwy?
            - Nudzę się. I próbuję zwrócić uwagę mojego przyjaciela na ten problem – stwierdził Gonzales, opadając ciężko na oparcie fotela. Malfoy uniósł lekko podbródek, przyglądając się grymasowi na twarzy kolegi. – Stary, musimy coś z tym zrobić…
            - Taaa… z pewnością – powiedział powoli Scorpius.
            - Oszukujesz! – Dobiegło do nich z kąta pomieszczenia. Malfoy leniwie odwrócił się w stronę grupki chłopaków, którzy grali w Gargulce.
            - Nazwałeś mnie oszustem?! – wrzasnął wysoki chłopak, z ciemną fryzurą. Scorpius przymknął powieki, przyglądając się im.
            - Bo nim jesteś!
            - Odszczekaj to!
            - Oszust!
            Z głośnym okrzykiem czarnowłosy chłopak rzucił się na niskiego, choć barczystego blondyna. Przewrócili stolik i krzesła. Z głuchym hukiem upadli na podłogę i zaczęli okładać się pięściami. Scorpius rozejrzał się dookoła.
            - Musimy to powstrzymać, bo się pozabijają – powiedział Jose, wstając.
            - Czekaj. – Malfoy podniósł rękę, a Gonzales zatrzymał się w pół kroku. – Patrz. – Blondyn podbródkiem wskazał scenę, rozgrywającą się przed nimi. Jose rozejrzał się.
            Zaciekawieni Ślizgoni zaczęli wstawać ze swoich miejsc i podchodzić do bijących się. Niektórzy przepychali się do przodu, żeby lepiej widzieć. Zaczęło się kibicowanie i wiwatowanie. Nawet dziewczęta nieśmiało zerkały w tym kierunku.
            - Masz swoją rozrywkę – powiedział Malfoy, podnosząc się z fotela. Stanął obok Gonzalesa.
            - Znam tę minę… Knujesz coś bardzo niedobrego – stwierdził Jose, przyglądając się przyjacielowi. Malfoy uśmiechnął się jednym kącikiem ust i ruszył w stronę wyjścia.
            - Przypilnuj, żeby nie zakrwawili dywanu – powiedział, odchodząc.

*

            Willow siedziała w cieniu drzewa, korzystając z ładnej pogody. Nie chciała siedzieć dłużej w zamku, potrzebowała pooddychać świeżym powietrzem. W dormitorium czuła się jak zamknięty w klatce ptak. Dusiła się, nie mogła uciec od swoich myśli. A wciąż myślała… Dużo. O sobie, o Shili, o tym głupim pomyśle z liścikami... Co w nią wstąpiło, do cholery?! Czego się spodziewała? Że Shila rzuci swojego super gorącego chłopaka Ślizgona i padnie jej w ramiona?
           
Babcia Klementyna pewnie przewraca się w grobie.
             
            Dopiero niedawno Willow odkryła prawdziwą siebie. W zasadzie już od pewnego czasu czuła, że nie jest normalną dziewczyną. Nie interesowali ją chłopcy… No, przynajmniej nie w takim znaczeniu, w jakim interesują oni Shilę. Miała wielu przyjaciół wśród chłopaków.
Długo zastanawiała się, co jest z nią nie tak. I wtedy… w wakacje… wszystko zrozumiała.
            Była z rodzicami w luksusowym kurorcie gdzieś w Egipcie. Pewnego razu na plaży zobaczyła tamtą dziewczynę. Miała złote włosy, które falowały w rytm jej kroków, a twarz o kształcie serca, w połowie przesłaniały ogromne okulary przeciwsłoneczne. Miała słodki uśmiech, a jej ciało w białym bikini w czerwone groszki, wydawało się po prostu idealne. Poczuła wtedy motyle w brzuchu. To właśnie ona, Layla, pomogła jej odkryć siebie.
            Rozmyślania Krukonki przerwało pojawienie się Shili. Stanęła niedaleko wraz ze swoją przyjaciółką, Rose Weasley. Nawet jej nie zauważyła, zajęta rozmową. Willow przez chwilę intensywnie się jej przyglądała, prosząc w duchu, by na nią spojrzała. Chciała z nią porozmawiać, wszystko wyjaśnić… i przeprosić. Jej modły najwyraźniej zostały wysłuchane, bo Ishihara odwróciła głowę w jej kierunku. Dostrzegła ją dopiero po chwili, ale zaraz odwróciła wzrok i powiedziała coś do Weasley.
            Czarnowłosa przestała się uśmiechać, kiedy Shila odeszła. Weasley zerknęła w jej stronę i posłała jej delikatny uśmiech, po chwili odchodząc w ślad za przyjaciółką.
            Willow westchnęła, garbiąc się.

*

             Malfoy wrócił po dwóch godzinach. W Pokoju Wspólnym nie było już śladu po wcześniejszej bójce. Wszystkie przewrócone meble zostały postawione na swoich miejscach, rozsypane po podłodze gargulce pozbierano, a dywany pozostały nie splamione. Scorpius przyjrzał się współmieszkańcom, którzy wrócili do swoich wcześniejszych zajęć. Nigdzie nie dostrzegł tych dwóch chłopaków, którzy się pobili.
            - Musiałem ich posłać do Skrzydła Szpitalnego – powiedział Jose, stając za nim. Blondyn odwrócił lekko głowę i uśmiechnął się do niego ponad swoim ramieniem.
            - A dywan pozostał czysty – stwierdził rozbawionym tonem. Gonzales prychnął cicho.
            - Gdzie byłeś? – zapytał. Scorpius odwrócił się w jego stronę, odchylając lekko głowę do tyłu. Przestąpił z nogi na nogę i spojrzał na przyjaciela z niebezpiecznym błyskiem w oku.
            - Zbierz ludzi i o dwudziestej zabierz ich do komnaty pod kamieniem – powiedział.
            - Co zamierzasz? – spytał Jose.
            - Dostarczę im trochę rozrywki – odparł z uśmiechem, po czym poszedł do swojego dormitorium.

*


            Daisy Crawford siedziała przy biurku w Pokoju Wspólnym Krukonów. Miała do napisania dwa eseje, na bardzo trudne tematy, ale wcale jej to nie wychodziło. Nie mogła się skupić. Za każdym razem, kiedy już zanurzyła końcówkę pióra w kałamarzu, coś odwracało jej uwagę. A to ktoś z drugiego końca pomieszczenia wybuchł śmiechem, a to znów jakiś zwierzak przewrócił wazę z kwiatami. Jednak Daisy czuła, że to nie mieszkańcy Ravenclawu ją rozpraszali. Coś wewnątrz niej nie dawało jej spokoju.
            Nie mogąc dłużej znieść dziwnego niepokoju, który odczuwała, Daisy odłożyła pióro i podeszła do okna. Pomyślała, że gdy je otworzy i zaczerpnie trochę świeżego powietrza, niepokojące wrażenie czegoś złego zniknie. Położyła dłonie na parapecie i wychyliła się delikatnie, biorąc głęboki wdech.
            - Nie widać dzisiaj gwiazd – powiedziała do siebie, podpierając brodę rękami. Jeszcze chwilę wpatrywała się w ciemne niebo, zakryte chmurami, a kiedy wieczorny chłód zaczął szczypać jej policzki, postanowiła wrócić do swoich zajęć. Cofając się w głąb pokoju, rzuciła jeszcze okiem na Zakazany Las. Dostrzegając cień nad czubkami drzew, zastygła w pół kroku. Zmrużyła oczy, by lepiej widzieć i odkryła, że cień nie jest zwykłym cieniem. Były to ptaki, szybujące nad lasem. Ogromne, czarne ptaszyska. Po chwili dotarło do niej, że leciały w stronę zamku, z ogromną prędkością, jakby przed czymś uciekały.
            - Daisy, długo jeszcze będziesz zajmowała biurko? Bo i tak nic nie robisz, a ja nie mam gdzie się z tym rozłożyć… - powiedziała Kendra, próbując utrzymać w rękach stosy książek, pergaminów i kałamarzy. Crawford nawet nie drgnęła, przyglądając się ptakom. – Daisy? – zapytała jeszcze raz, co poskutkowało drgnięciem blondynki. Niemal w jednej sekundzie zerwała się do biegu, nie zamykając za sobą okna, ani nie zbierając swoich rzeczy. Jak stała, w samych spodniach i bluzie, biegiem ruszyła w stronę wyjścia.
            - Ej, gdzie idziesz?! – zawołała za nią Kendra.
            - Muszę coś sprawdzić! – odkrzyknęła.
            - To mogę usiąść przy tym biurku? – spytała dziewczyna, jednak Daisy już jej nie odpowiedziała. Kendra westchnęła, a kilka kartek wymsknęło się z jej uścisku i spadło na podłogę.
            Crawford biegła najszybciej jak potrafiła. Przeskakiwała po dwa stopnie, kiedy schodziła ze schodów. Dobiegłszy do drzwi wejściowych nawet nie obróciła się za siebie. Wybiegła na błoniach, kierując się w stronę Zakazanego Lasu. W połowie drogi spojrzała na niebo. Wielkie ptaki znajdowały się już nad zamkiem, ale wyglądało na to, że nie miały zamiaru się zatrzymywać. Daisy zmarszczyła czoło i przyspieszyła kroku, wchodząc między drzewa. Nie chciała odchodzić za daleko, chciała  tylko sprawdzić, co się działo.
            Pierwszą rzeczą, jaka ją zaskoczyła, była cisza. Przystanęła pod wielkim dębem, żeby uspokoić nieco oddech, i wtedy to do niej dotarło. Nic nie słyszała. Żadnych odgłosów nocnych zwierząt. Powinna słyszeć dzikie sowy i bzyczenie owadów, a jednak żaden dźwięk nie zakłócał ciszy. Było tak, jakby znalazła się w martwym lesie. Poczuła jak jej serce przyspieszyło.
            Nie chcąc dłużej o tym myśleć, ruszyła dalej. Nie szła długo, kiedy zauważyła przerzedzenie wśród drzew. Postanowiła to sprawdzić. Podeszła bliżej, a wychodząc zza drzewa, zakryła usta dłonią. Przerzedzenie okazało się być polaną. Wysoka trawa, która tu niegdyś rosła, wyglądała na spaloną. Czarne źdźbła kiwały się na wietrze, by po chwili rozsypać się w pył. Jednak nie to było najbardziej przerażające. Na całej szerokości polany, na zwęglonej ziemi leżały martwe zwierzęta. Jeleń znajdował się już w zaawansowanym rozkładzie, ale nie żerowały na nim żadne larwy, jak to powinno być. Najwięcej było martwych ptaków. Tych samych, które uciekały z lasu, jednak rozpoznała też kilka innych gatunków. Naliczyła razem dwadzieścia zwierząt.
            Otoczyła wzrokiem polanę, dostrzegając wyraźną granicę. Tam gdzie stała, rośliny były żywe, a martwy obszar przyjął kształt regularnego okręgu. Zrobiła krok w stronę zwęglonej granicy, jednak nim zdążyła ją przekroczyć, usłyszała trzask łamanych gałęzi i tuż przed nią spadł kolejny ptak. Przez chwilę rzucał się po podłożu, machał skrzydłami, jednak nie trwało to długo, a też wyzionął ducha.
            Zerwała się do biegu, ruszając w stronę zamku. Nie obracała się za siebie, przerażona. Nie powinnam tu w ogóle przychodzić, pomyślała.

*

            Jose zebrał ludzi, jak powiedział mu Scorpius, i przyprowadził wszystkich do komnaty pod kamieniem. Była to stara sala, do której prowadził zapomniany dawno korytarz. Przejście zagradzał ogromny głaz i aby dostać się do środka, trzeba było odnaleźć dźwignię, która go odsuwała. Dlatego uczniowie Slytherinu nazywali to miejsce komnatą pod kamieniem. Inni uczniowie prawdopodobnie nawet nie wiedzieli o jej istnieniu, bo mało kto zapuszczał się w tamte tereny lochów.
            Dziewczyny i chłopaki przeszli przez przejście w ścianie i szli tunelem, który ciągnął się pod skosem, a Jose szedł na czele, trzymając przed sobą różdżkę. Z każdym krokiem robiło się coraz ciemniej, dlatego inni także powyjmowali różdżki, zapalając światło na ich końcach.
            Komnata była okrągła i wysoka na prawie 30 stóp1. Tak przynajmniej sądził Jose. Sufit podtrzymywały wysokie, kamienne kolumny, których głowice2 przypominały swym kształtem lwie łapy. Pomieszczenie oświetlane było słabym, białym światłem, wydobywającym się z płomieni świec, ustawionych w kandelabrach, stojących we wnękach w ścianach. Na środku stał okrągły, kamienny podest, a na nim Malfoy dumnie wyprostowany. Na jego twarzy tańczył cień, nadając mu tajemniczego wyglądu.
            - Tak jak chciałeś, przyprowadziłem chętnych – powiedział Gonzales, podchodząc do Malfoya, i spoglądając na niego z dołu.
            - Dobrze. To będzie niezapomniana noc. – Uśmiechnął się Scorpius.
            - Powiesz nam, po co nas tu zebrałeś? – zapytał Paul. Blondyn spojrzał na niego.
            - Jak to po co? Będziemy walczyć – powiedział wesoło, jakby właśnie stwierdzał, że jego ulubionym kolorem jest brązowy. Wśród zgromadzonych przeszedł szmer. – Jeśli ktoś właśnie zaczął się zastanawiać, co tutaj robi, lepiej niech wyjdzie teraz, bo kiedy skończę mówić, nie będzie odwrotu – dodał. Kilka dziewczyn wzdrygnęło się i ruszyło do wyjścia. Scorpius obserwował je spod przymrużonych powiek. Z tłumu wyszedł także jakiś chłopak. Jego Malfoy nawet nie zaszczycił spojrzeniem. W końcu przed podestem zostało tylko 15 osób. Scorpius kiwnął na Jose, który podszedł do wejścia i zrobił coś z jednym z kandelabrów, które stały w pobliżu. Usłyszeli hałas, obwieszczający, że kamień na górze tunelu zamknął się.
            - Dobrze – zaczął blondyn. – Tutaj nikt nam nie będzie przeszkadzał. Tutaj nie ma profesorów, ani prefektów, którzy mogliby popsuć zabawę. Jesteśmy tylko my, nasze różdżki i nasze pięści – powiedział, unosząc lekko lewą brew. Kilkoro chłopaków kiwnęło głowami. Jedna dziewczyna, która została wraz z nimi, założyła ręce na piersiach. – Są tylko 3 zasady – dodał, unosząc do góry dłoń i pokazując trzy palce. – Pierwsza… nie rozmawiamy o tym miejscu. Nie chcielibyśmy, żeby jakiś nauczyciel się o nim dowiedział, dlatego rekrutację nowych ludzi zostawcie nam. Kto się wygada… cóż… powiedzmy, że nie skończy najlepiej. – Uśmiechnął się niemal prowokacyjnie, po czym przeszedł kilka kroków. – Druga... Możecie robić co wam się podoba, mam to w nosie. Jeśli chcecie, używajcie magii. Jeśli macie ochotę lać się po mordach jak zacofani mugole, to proszę bardzo. Ale nie chcę słyszeć narzekania. Jak ktoś otworzy usta z zamiarem wyzywania mnie i narzekania na to miejsce, to po prostu wyleci.
            - A trzecia zasada? – zapytał ktoś, najwyraźniej zirytowany tak długą przemową. Malfoy zatrzymał się na jego wysoko i spojrzał na niego.
            - Nie używamy zaklęć niewybaczalnych i nie mordujemy naszych przeciwników. Nikt z nas nie ma ochoty się później tłumaczyć przed dyrektorką, co tu robiliśmy – rzekł Malfoy bardzo spokojnym tonem. – Czy zasady są jasne? – spytał po chwili. Doszło do niego zdecydowane „tak”, wypowiedziane przez wszystkich. – Jak miło – dodał z uśmiechem. – To… kto chciałby zacząć?
            Jedyna dziewczyna w towarzystwie wskoczyła na podest i podeszła do niego. Nachyliła się w jego stronę i wyszeptała mu do ucha, zasłaniając usta tak, by nikt nie widział, co mu mówiła.
            - Świetnie – powiedział, odsuwając się od niej, kiedy skończyła. Obejrzał ją od stóp do głów. Była w jego wzroście, więc raczej wysoka, ale wydawała się delikatna. Miała długie blond włosy, związane w kitkę, ale nie tak jasne jak on, i szczupłą sylwetkę, schowaną pod dżinsami i koszulą w kratę. Przez chwilę Scorpius miał ochotę ją stąd wyrzucić, ale w końcu stwierdził, że to nie jego sprawa. Jeśli chce się bić jak facet, to niech i tak będzie. – Mila wyzywa na pojedynek Scotta. – Uśmiechnął się półgębkiem, odwracając na prawe nodze i spoglądając na barczystego chłopaka w okularach.
            Scott zagryzł dolną wargę, ale dzielnie wszedł na podest z wysoko podniesioną głową. Scorpius stanął pomiędzy nimi, a kiedy się cofnął z zamiarem zejścia na dół, Mila szybkim ruchem wyjęła swoją różdżkę.
            - Coś czuję, że to będzie dobre – powiedział Scorpius, stając koło Jose.
            - Naprawdę uważasz, że klub pojedynków jest tym, czego potrzebują? – spytał Gonzales.
            - Nie marudź, bo cię wyrzucę – stwierdził Malfoy z uśmiechem. Jose prychnął cicho. – Aj, rozchmurz się. Twoja kolej też nadejdzie – dodał, zwracając twarz w kierunku toczącej się walki.
            Jak na razie wyglądało na to, że Scott nie brał tej walki na poważnie. Choć Mila rzucała w niego zaklęciami, odbijał każde, nawet zbytnio się nie wysilając. Po dziewczynie widać było, że taka sytuacja ją irytuje, dlatego postanowiła zrobić coś naprawdę szalonego.
            - Patrz – powiedział Jose, szturchając Scorpiusa łokciem. Nie musiał tego robić, bo Malfoy uważnie śledził wszystkie kroki Mili. Blondynka rzuciła Drętwotę, a kiedy zaklęcie poszybowało w stronę Scotta, ruszyła z miejsca i podbiegła do niego z lewej strony. Zdołał zablokować zaklęcie, ale nie zdążył zasłonić się przed lewym sierpowym, który mu wymierzyła.
            - Nie powinieneś jej dopuszczać do walki – powiedział Jose. Malfoy niechętnie oderwał wzrok od zataczającego się Scotta.
            - Dlaczego? – zapytał.
            - Bo to dziewczyna – stwierdził Gonzales. – Co innego w zwykłym pojedynku magicznym, ale to… - wskazał dłonią Milę, która znów zamachnęła się na Scotta, który tym razem przytrzymał jej dłoń - … jest barbarzyńskie i prymitywne.
            - Serio? Uważasz, że powinienem zabronić dziewczynie przywalić kolesiowi, który ją wkurzył? – spytał Scorpius.
            - Nie ma szans. Żadna dziewczyna nie ma szans w prawdziwej walce z facetem – powiedział ktoś z tłumu dopingującego Scotta. Malfoy spojrzał na niego.
            - Chcesz się założyć? – spytał, mrużąc powieki.
            Osiłek zerknął na niego, po czym powiedział:
            - Stawiam 50 galeonów na Scotta.
            Blondyn uśmiechnął się.
            - Przyjmuję – stwierdził z rozbawieniem, powracając do oglądania walki.

*

            Scorpius wrócił do swojej sypialni późno w nocy. Tylko kilka godzin dzieliło go od świtu i zamierzał przeznaczyć je na sen. Schował pięćdziesiąt galeonów, które wygrał w zakładzie, do skórzanego portfela i podszedł do łóżka. Powoli się rozebrał i wskoczył pod kołdrę. Wsłuchując się w miarowy oddech Zabiniego, odpłynął.

            Otworzył oczy, dostrzegając szklaną butelkę z różą, którą ściskał w dłoni. Nie wyglądała na uszkodzoną, co przyjął z ulgą. Podniósł ostrożnie głowę, rozglądając się dookoła.
            Przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie słowa, zaskoczony pięknem miejsca, w którym się znalazł. Uśmiechnął się, podnosząc do pozycji stojącej i prostując plecy. Cały czas przyglądał się temu, co miał przed sobą.
            W odległości kilku metrów od niego znajdowało się drzewo. Grube i stare drzewo, porośnięte gęstymi, intensywnie zielonymi liśćmi, błyszczącymi w promieniach słońca. Szeroki pień otaczała woda. Niewielka sadzawka, pełna wodnych lilii, z której od czasu do czasu wyskakiwała ryba o pięknych złotych łuskach. Scorpius przetarł oczy, nie dowierzając temu, co widział. Wśród nagich skał, w warunkach surowych, rosło drzewo.
            - Wow – powiedział cicho, podchodząc do przodu. Stanął nad brzegiem sadzawki, spoglądając do wody. Pod powierzchnią pływało kilka takich złotych ryb, a od czasu do czasu któraś z nich wypuszczała bąbelki. Kiedy spojrzał w górę, dostrzegł coś jeszcze. Na każdym liściu coś zostało napisane, okrągłymi, pozłacany literami. Z ciekawości sięgnął dłonią, ale nie śmiał zerwać choćby jednego, jedynie przytrzymywał je, odczytując jakie informacje zawierały.
            - Jedenaste urodziny, pierwsza miotła, pójście do Hogwartu, pierwsza dziewczyna, Tiara Przydziału… - Odczytywał po kolei. W pewnym momencie zachłysnął się powietrzem, kiedy przeczytał „Utrata dziewictwa”. Niechcący szarpnął za ten liść, a ten wypadł mu z dłoni i zaczął powoli opadać w kierunku wody. Kiedy dotknął tafli, po powierzchni rozeszły się kręgi, a odbicie w wodzie zmieniło się. Już nie widział siebie. No, przynajmniej nie takiego, jak wyglądał obecnie. Miał za to przed sobą młodszą wersję Scorpiusa Malfoya, siedzącego na swoim łóżku w samych slipach i pożerającego wzrokiem pijaną dziewczynę, którą ze sobą przyprowadził.
            - O Merlinie – powiedział. Kucnął i dłonią zburzył odbicie. – To moje wspomnienia – stwierdził, wciąż kucając. Podniósł do góry głowę i przyglądał się koronie drzewa. Zaśmiał się cicho. – To wszystko to moje wspomnienia – dodał, przeczesując dłonią blond czuprynę. Nie mógł w to uwierzyć. Odłożył butelkę z różą na bok i wstał, szukając wzrokiem konkretnych wspomnień.
            Jego poszukiwania przerwał cichy śmiech. Zaskoczony obrócił się wokół własnej osi, ale nikogo nie dostrzegł. Śmiech rozległ się ponownie. Podniósł z ziemi butelkę i ruszył w kierunku, z którego wydawało mu się, że dochodził dźwięk.
            Obszedł sadzawkę dookoła, ale nikogo nie spotkał. Dopiero kiedy śmiech zabrzmiał ponownie, spojrzał na wodę. Na tle odbitego w niej listowia drzewa, dostrzegł dwie postaci. Siebie, co było oczywiste oraz…

*

            Rose otworzyła oczy, czując na policzkach ciepłe promienie słońca. Zamrugała kilka razy, bo piasek dostał się pod jej powieki. Podniosła się do pozycji siedzącej i przetarła twarz dłonią. Dopiero po chwili dotarło do niej, że czuje się, jakby była na łodzi. Co chwilę unosiła się i opadała, niczym niesiona przez falę kłoda. Ze zdziwieniem opuściła rękę i rozejrzała się dookoła.
            Siedziała na piasku, który faktycznie falował. Przypominało to trochę spokojne morze. Ogromny ocean wypełniony piaskiem, zamiast wody, który poruszał się w rytm wiatru. Jednak nie to było największym zaskoczeniem.
            - O mamuniu – szepnęła.
            Co chwilę, kiedy fale piasku opadały nieco niżej, wynurzało się z nich kamienne miasto. Było zniszczone, niczym po ataku bombowym, po domach zostały zaledwie fundamenty i niektóre tylko fragmenty ścian, ale i tak robiło wrażenie. Najlepiej zachowanym budynkiem był ten przypominający Partenon. Wysokie kolumny były w większości połamane, ale cała budowla i przestrzeń wokół niej wydawały się być tajemnicze.
            Rose spojrzała na srebrnego skorpiona, którego trzymała w dłoni, po czym podniosła się i, próbując zachować równowagę, ruszyła w stronę Partenonu. Wtedy zauważyła, że fale jej pomagają, piasek sam przesuwał się w stronę celu. Kiedy stanęła na kamiennej posadzce, poczuła się pewniej. Nie wiedząc, czego może się spodziewać, szła powoli przed siebie, mijając kolejne kolumny. Co chwilę przechodziła przez jakieś odłamki rozbitych rzeźb, dostrzegając na końcu złotą ramę. Kawałki potłuczonego szkła leżały rozsypane wokół niej.
            Ostrożnie podeszła bliżej, uważając, by nie nadepnąć na żaden odłamek. Przyjrzała się uważnie ramie. Wyglądała na autentyczną, wykonaną z najprawdziwszego złota. Nie znała się na tym dobrze, więc mogła się mylić, ale miło było myśleć, że znalazła coś naprawdę złotego. Rama ozdobiona była ornamentem roślinnym. Misternie rzeźbione listki i gałązki, oplatały ją dookoła.
            - Szkoda, że lustro się potłukło – powiedziała, kucając i przyglądając się kawałkom szkła. Westchnęła cicho i chwyciła ostrożnie jeden z nich. Podniosła go na wysokość oczu, przymierzając do ramy i obracając w różne strony. Wtedy fragment szkła wysunął się z jej dłoni i zawisł w powietrzu, a jego krawędzie zaczęły rosnąć, aż dosięgły ramy.
            Weasley cofnęła się o krok, kiedy lustro naprawiło się samoczynnie, a w odbiciu, zamiast ujrzeć swoją twarz, zobaczyła Hugo, który próbował wdrapać się na drzewo jak ona, lecz źle postawił nogę. Zanim jej pięcioletni brat spadł z drzewa i złamał nogę, Rose, nie chcąc tego oglądać, pchnęła taflę, a ta wypadła z ramy i rozsypała się w drobny mak. Tylko jeden fragment został cały. Ten, który podniosła z posadzki. Spadł z powrotem między inne odłamki, a Weasley naszła myśl, że są one jej wspomnieniami.
            - Wow – powiedziała, rozglądając się dookoła. Chciała znaleźć jakieś dobre wspomnienie… tylko jak je rozpoznać, skoro wszystkie kawałki wyglądały tak samo? Już chciała podnieść pierwszy lepszy, kiedy słońce zaświeciło mocniej i padło na odłamek, leżący w znacznej odległości od niej. Zauważywszy błysk, spojrzała w tamtą stronę, podeszła i podniosła fragment lustra, ciekawa wspomnienia, które zobaczy.
            Umieściła fragment po środku ramy i obserwowała, jak lustro naprawia się. Zobaczywszy w odbiciu dwie osoby, odsunęła się do tyłu. Jedną z tych osób była ona, teraźniejsza. Lustro nie pokazało wspomnienia, tylko rzeczywistość, o czym przekonała się, podnosząc rękę do góry. Jej odbicie zrobiło to samo, a chłopak, stojący obok niej, uśmiechnął się ironicznie.
            - To jakiś żart – powiedziała.

*


            - Weasley? – zapytał, przyglądając się rudowłosej dziewczynie, stojącej, według odbicia w wodzie, obok niego. Obracając głowę w bok przekonał się, że tak naprawdę nie było jej przy nim. Znajdowała się tylko w odbiciu i uśmiechała się do niego. Miała na sobie zieloną sukienkę, a we włosach kwiatki. Wyglądała jak mała dziewczynka, ale podobało mu się to. Rose podniosła do góry dłoń i wskazała na coś palcem, unosząc głowę do góry. Gdyby naprawdę stała obok niego, patrzyłaby na liście drzewa. Powędrował za jej wzrokiem, dostrzegając liść, o który jej chodziło. Na jego powierzchni wypisane było: Rose Weasley.
            Podniósł rękę i zerwał liść, a następnie wrzucił go do sadzawki. Odbicie Rose uśmiechnęło się, po czym zniknęło, zniekształcone przez okręgi, które powstały na wodzie. Scorpius wyprostował się i oglądał scenę, która przewijała się przed jego oczami.

            Pięcioletni chłopiec wszedł niepewnie na piasek otaczający plac zabaw. Malutkie drobinki nasypały się do jego bucików, ugniatając go w palce, ale nic z tym nie zrobił. Stał bezradnie na środku spoglądając na dzieci, których nie znał.3

            Scorpius usiadł na brzegu, czując, że będzie to dłuższa retrospekcja. Skoro cofnął się aż do momentu, w którym miał pięć lat…

            Spojrzenie jego błękitnych oczu spoczęło na kolorowej kostce leżącej pod jednym z drzew. Zaciekawiony owym znaleziskiem podszedł pod konar, zapominając całkowicie o ugniatającym go piasku. Wyszedł na trawę i schylił się po sześcian, złożony z mniejszych, różnokolorowych kostek.

            - Kolory – usłyszał nagle czyjś głos. Podskakując w miejscu ze strachu rozejrzał się wokół siebie. Nie zauważył jednak nikogo, kto mógłby wypowiedzieć to słowo. Zaciekawiony przyjrzał się kostce i w końcu podniósł wzrok do góry. Omal nie wypuścił zabawki z rąk, kiedy nad sobą zobaczył siedzącą na gałęzi dziewczynkę.
            - Trzeba ułożyć kolorami – powiedziała dziewczynka, chwytając dłońmi inną gałąź i zeskakując sprawnie z drzewa tuż przed niego.3

            - Ha, nie pamiętam tego – powiedział rozbawiony.

            Dziewczynka miała rude włosy, niemal pomarańczowe, które nieskrępowane żadną spinką spływały luźno na drobne ramiona, czasem przesłaniając jej oczy koloru brązowego. Ubrana była w pomarańczową koszulkę z jakimś nadrukiem, który częściowo został przykryty przez dżinsowe ogrodniczki, poplamione trawą na kolanach. Na pasie miała zawiązaną zieloną bluzę, a na stopach stare, wysłużone trampki. 3

            – Rose Weasley – mruknął, obserwując jak dzieci biegają po placu zabaw, śmiejąc się głośno. Po chwili obraz zmienił się i przeskoczył do momentu, kiedy przyszli do Hogwartu w wieku jedenastu lat. Wydawało mu się wówczas, że był to pierwszy raz, kiedy się poznali. Jasne, wiedział o Weasleyach, ojciec ciągle mu powtarzał, że nie należy się z nimi zadawać, ale nie zdawał sobie sprawy, że znał ją wcześniej. Nie pamiętał o tym aż do teraz. Ale ona pamiętała jego, kilka razy próbowała z nim porozmawiać, ale zawsze kończyło się tym samym.

            - Zostaw mnie w spokoju, córko szlamy. Nie jesteś warta mojego zainteresowania – powiedział jedenastoletni Scorpius, spoglądając na dziewczynę z wyższością i pogardą. Jego koledzy zarechotali, a w oczach drobnej Weasley pojawiły się łzy.

            To był pierwszy raz kiedy doprowadził ją do płaczu. Zaraz po rozpoczęciu szkoły. Pamiętał to doskonale, bo wtedy czuł się z tego bardzo dumny. Był to zarówno ostatni raz, kiedy pokazała mu swoje łzy.
            Obraz zmienił się i tym razem Scorpius zobaczył, jak Weasley przywaliła mu pięścią w nos.
            - Trzeba przyznać, że ma uderzenie – powiedział do siebie.

*

            - Malfoy, co ty robisz w moim śnie? – zapytała, patrząc w oczy blondyna w odbiciu. Ten tylko uśmiechnął się po swojemu, po czym zniknął, a jego miejsce zastąpił pięcioletni Scorpius, biegający razem z nią po placu zabaw. Rose uśmiechnęła się lekko, obserwując zaczerwienione z wysiłku buzie dzieciaków.
            - Był miłym dzieciakiem – powiedziała, bawiąc się wisiorkiem na szyi. Powoli usiadła na posadzce, uważając, by nie usiąść na szkle. Patrzyła na pojawiające się przed nią obrazy, jakby oglądała film w kinie. Widziała własne łzy, kiedy Malfoy po raz pierwszy ją obraził. – A potem ktoś mu wsadził kij w dupę – dodała.
            Nie wiedziała ile czasu zajęło jej obejrzenie wszystkiego. Kilka minut, godzin… Kiedy doszło do momentu, w którym widziała go ostatnim razem, obraz po prostu zniknął. Widziała siebie, siedzącą na posadzce przed lustrem. Przez chwilę siedziała w samotności, zszokowana ilością wspomnień, które wiązały się z Malfoyem. Zaraz jednak jej wzrok drgnął i spoczął na odbiciu chłopaka, które pojawiło się zaraz obok niej. Patrzył na nią w sposób całkowicie odmienny od tego, jak spoglądał prawdziwy Malfoy.
            Wzdrygnęła się, kiedy poczuła jego obecność. Obróciła się szybko, ale nikogo obok ani za nią nie było. Mimo to wciąż miała wrażenie, że jest przy niej, zupełnie tak, jak w odbiciu. Po chwili zdała sobie sprawę, że chłopak w lustrze, siada i dotyka jej dłoni swoją. Zadziwiające było to, że naprawdę to poczuła. Spojrzała na swoje ręce. Otworzyła pięść, a srebrny skorpion zabłysnął w słońcu.

*

            Malfoy przyglądał się Weasley, która pojawiła się na końcu projekcji. Jej odbicie w tafli wody uśmiechało się do niego. Wstał, dzięki czemu miał lepszy widok. Rose chwyciła go za dłoń, a on ze zdziwieniem odkrył, że naprawdę to poczuł. Spojrzał na swoje palce, w których wciąż trzymał szklaną butelkę. Róża w środku kwitła czerwienią i wyglądała jeszcze piękniej niż poprzednim razem.



1 30 stóp – 9,14400 metra
2 głowica – górna część kolumny
3 fragmenty Prologu

__

Jeej, zdążyłam przed końcem soboty :) Like a boss.
Jestem zadowolona z końcówki... i z tego fragmentu z Daisy. Myślę, że wyszły bardzo dobrze :) 
Przepraszam, że tak długo mnie nie było.