27 sierpnia 2013

43. Błękit i złoto

            Była sobota, a ponieważ pogoda dopisywała, biblioteka siała pustkami. Jedynymi osobami, które spędzały przedpołudnie wśród książek były bibliotekarka i Rose. Kobieta krzątała się między półkami, przeprowadzając inwentaryzację: odkładała księgi na miejsca i spisywała tytuły, które potrzebowały renowacji. Od czas do czasu nuciła coś pod nosem i podchodziła do swojego biurka, by zgrabnym gestem unieść filiżankę z zieloną herbatą i upić niewielką ilość, dystyngowanie odstawiając mały palec w bok. Spoglądała w tym czasie na Weasley, jakby sprawdzając, czy wszystko jest w należytym porządku. Następnie odkładała filiżankę na spodeczek z cichym stuknięciem i wracała między regały.
W weekendy księgozbiór Hogwartu był otwarty tylko do obiadu, dlatego każda minuta miała dla Rose ogromne znaczenie, jeśli chciała porządnie przetłumaczyć zadanie z runów. Gryfonka siedziała na swoim stałym miejscu, pod oknem, ale blisko półek, by w razie potrzeby móc szybko odszukać daną książkę. Miała na sobie zwykłe dżinsy, dopasowanie do sylwetki oraz zieloną koszulę z kołnierzykiem. Poły materiału rozchodziły się pod szyją, tworząc ładny dekolt, ale Rose rozpięła dodatkowo jeden guzik, pogłębiając go znacząco. Scorpius od razu zwrócił na ten szczegół uwagę, dostrzegając krawędź czarnego stanika oraz połyskujące serduszko, leżące niewinnie w zagłębieniu między piersiami. Dziewczyna nie od razu go zauważyła, dlatego mógł przyglądać się jej kształtom dłuższą chwilę.
W pewnym momencie sięgnęła dłonią po zawieszkę i uniosła ją do ust. Przez chwilę się nią bawiła, przygryzając i okręcając na łańcuszku, machając jednocześnie ołówkiem, który trzymała w prawej ręce. Zastygła w miejscu, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że ją obserwuje. Spojrzała na niego i wypuściła serduszko z ust, a ono upadło cicho na swoje miejsce. Malfoy mimowolnie poczuł znajome uczucie w dole brzucha. Zagryzł wewnętrzną stronę policzka, próbując powstrzymać narastające pożądanie poprzez zadawanie sobie bólu.
            - Spóźniłeś się – powiedziała, poprawiając się na krześle. Scorpius przez chwilę się nie ruszał, tocząc ze sobą wewnętrzną bitwę.

            Po prostu udawaj, że nic nie poczułeś. To proste, przecież to Weasley. Ta sama niska, ruda brzydula, chłopczyca, z którą toczysz wojnę od pierwszej klasy. Ta sama córka szlamy, zdrajczyni krwi, która ma za wysokie mniemanie o sobie, świetne nogi, seksowny tyłek i niemal całkowicie odsłonięty biust! Aaa, cholera! Pieprzyć to.

            - Myślisz, że nie mam nic lepszego do roboty w sobotę rano? – zapytał kąśliwie, podchodząc do stolika i zajmując krzesło obok niej. Zachował kamienną twarz, przyglądając się jej brązowym oczom, które co jakiś czas znikały za powiekami. Nie odpowiedziała, a jedynie rozejrzała się po stoliku i podała mu arkusz papieru. Kiedy nic nie zrobił, popatrzyła na niego zaciekawiona. – Pożyczysz coś do pisania?
            Wywróciła oczami młynka, ale popchnęła w jego stronę czarny długopis, a potem pochyliła się nad swoim pergaminem i wykreśliła kilka słów. Obrzucił spojrzeniem jej profil. Podpierała głowę na dłoni, spoglądając na napisane przez siebie zdania. Długie rzęsy rzucały cień na policzki, a malinowe usta nabrały żywszego koloru, kiedy lekko je przygryzła, nachylając się nad książką. Ignorując fakt, że uważał ten gest za bardzo seksowny, przesunął wzrok niżej. Wygięta linia szyi gładko przechodziła w naturalnie blady dekolt. Dopiero teraz dostrzegł, że choć sam nie lubił być nadmiernie opalonym, przy niej wyglądał jak rdzenny mieszkaniec północnej Afryki.
            - Chyba nie lubisz się opalać, co Weasley? – zapytał, spoglądając w jej oczy na tyle szybko, by nie dostrzegła, gdzie przed chwilą znajdował się jego wzrok. Zaskoczona uniosła brew, zerkając na niego. Odsunęła rękę od podbródka i odwróciła głowę.
            - Nie miałeś przypadkiem tłumaczyć kolejnej strony?
            - Wiem co mam robić, Weasley – powiedział, wyprostowując się. Jego spojrzenie znów natrafiło na idealną skórę na jej dekolcie. W jakiś dziwny sposób podobało mu się to, że jej cera była taka… nieskalana słońcem. Zawsze irytowało go, gdy dziewczyny, z którymi się umawiał, miały ślady po bikini na swoim ciele. – Ale serio… jestem ciekaw. 
            Zdawało mu się, że jej brew nie może już wyżej powędrować, dlatego zaskoczyło go, gdy uniosła się jeszcze trochę. Spojrzała na niego naprawdę zaskoczona. Po chwili wydała z siebie cichy pomruk i odchyliła głowę w bok.
            - Powiedzmy, że ja i słońce nie jesteśmy wielkimi przyjaciółmi – powiedziała, po czym wsadziła ołówek za ucho i podniosła swój pergamin na wysokość oczu. – Żeby poprawnie wykonać to ćwiczenie, musisz ustawić nadgarstek w taki sposób, aby tworzył linię prostą z całym przedramieniem. Następnie skup się na swoim zadaniu i, wykonując wcześniej omówiony ruch, wypowiedz formułkę zaklęcia… Dobrze brzmi? – spytała, zerkając na niego. Pokiwał głową, wpatrując się uparcie w trzymaną przez nią kartkę. Jakaś nieuchwytna myśl tłukła się w jego głowie, kiedy czytała to, co napisała. Próbował ją schwycić, ale za każdym razem mu umykała. Zmrużył powieki, mając dziwne wrażenie, że już gdzieś słyszał te słowa.
            - Możesz przeczytać jeszcze raz? – zapytał. Otworzyła usta ze zdziwienia, ale przytaknęła.
            - E… jasne. Tak… By poprawnie wykonać to ćwiczenie, musisz ustawić nadgarstek w taki sposób, aby tworzył linię prostą…
            - Nie wydaje ci się to znajome? – Przerwał jej w pół zdania, mrużąc powieki i patrząc na nią wyczekująco. Zamrugała kilkakrotnie, po czym jeszcze raz, po cichu, przeczytała tłumaczenie. Malfoy niemal widział małe trybiki obracające się pod warstwą rudych, upiętych w luźną kitkę włosów.
            - Masz rację. – No pewnie, że mam. Weasley zmarszczyła brwi. – Brzmi jak…
            - Zaklęcia klasa 2 – wypowiedzieli te słowa w tym samym czasie, patrząc sobie w oczy. Nie minęła nawet minuta, kiedy równocześnie zerwali się ze swoich krzeseł, robiąc przy tym sporo hałasu, i pobiegli w kierunku regałów, na których znajdowały się książki potrzebne drugoklasistom. Bibliotekarka fuknęła coś pod nosem, kiedy przebiegli obok niej.
            Malfoy okazał się być sekundę szybszy. Złapał ostatni wolny egzemplarz i podniósł go wysoko tak, żeby Weasley nie mogła dosięgnąć. Miał tą przewagę, że był od niej sporo wyższy i, nawet stając na palcach, nie była w stanie wyrwać mu książki.
            - Przestań, zachowujesz się jak dziecko – powiedział, wciąż trzymając uniesioną rękę, podczas gdy Gryfonka, obrawszy inną taktykę, oparła się jedną ręką o jego ramię, a drugą wyciągnęła najwyżej jak tylko mogła. Jakby podpora w postaci jego ramienia miała nagle spowodować, że stanie się wyższa i będzie mogła dosięgnąć celu.
            - I kto to mówi?! – fuknęła. Jej policzki przybrały żywy, czerwony kolor, a Scorpius znów, całkowicie MIMO JEGO WOLI, poczuł poruszenie w dolnych partiach ciała, kiedy zobaczył ją prężącą się przed nim i stękającą z wysiłku. Pospiesznie odsunął od siebie te myśli. - To nie fair! Jesteś ode mnie wyższy – stęknęła, opadając na stopy i zabierając dłoń. Spojrzała na niego z wyrzutem. Miał wrażenie, że zaraz zacznie tupać nogami, domagając się sprawiedliwości.
            - Okej, możemy ją przeczytać razem – stwierdził z łaskawością, opuszczając rękę. Wyrwał książkę, kiedy Weasley spróbowała mu ją zabrać, grożąc jej palcem. Westchnęła i kiwnęła głową. Stanęła obok niego i przyglądała się, jak otwiera podręcznik. Nie zajęło mu długo znalezienie odpowiedniego rozdziału. Zaczerpnął powietrza, czując truskawkowy zapach szamponu Weasley, i zaczął czytać:
            - Wiesz już jak poprawnie wypowiedzieć formułę zaklęcia oraz jaki ruch dłoni powinien temu towarzyszyć. Spróbujmy zatem rzucić zaklęcie. Żeby poprawnie wykonać to ćwiczenie, musisz ustawić nadgarstek w taki sposób, aby tworzył linię prostą z całym przedramieniem. Następnie skup się na swoim zadaniu i, wykonując wcześniej omówiony ruch, wypowiedz formułkę zaklęcia. Powinieneś poczuć lekkie szarpnięcie różdżki, jeśli zaklęcie zostało rzucone poprawnie.
            Malfoy skończył czytać. Przerzucił kilka kartek w przód i w tył, żeby upewnić się, że inne fragmenty brzmią podobnie jak te, które przetłumaczyli.
            - Świetnie. Wyrolowała nas – powiedział.
            - Skąd wiesz? Może akurat trafiliśmy na jeden fragment, który skopiowała z książki? To ma być zadanie sprawdzające naszą umiejętność tłumaczenia, mogła wziąć kilka…
            - Serio? Jeden fragment? Accio, zaklęcie przywołujące, sprawia, że dany przedmiot przylatuje do osoby rzucającej zaklęcie. To jest coś, co przetłumaczyłem ostatnio. A to… – powiedział, przerzucając kilka kartek do przodu – ….jest twoja kwestia. Petrificus totalus to zaklęcie, które powoduje pełne porażenie ciała przeciwnika, sprawiając, że nie ma on możliwości wykonać jakikolwiek ruch. Zaklęcie używane jest zarówno jako czar defensywny jak i ofensywny.
            Przez chwilę milczeli, spoglądając na siebie. Malfoy oddychał szybciej, zdenerwowany odkrytym przekrętem nauczycielki. Nie pomagał mu fakt, że Weasley stała bardzo blisko niego. Na tyle blisko, że był w stanie wyczuć ciepło bijące od jej ciała. Wpatrywał się w jej błyszczące oczy, otoczone ciemną obwódką rzęs.
            Powietrze zrobiło się jakieś cięższe. Weasley od razu rozpoznała to uczucie: było tak, jak wtedy w jaskini. Jakby zatrzymał się cały świat, a jakaś magiczna siła zbliżała ich ku sobie. Doskonale pamiętała, co wydarzyło się chwilę po tym, jak poczuła to dziwne przyciąganie. I miała wrażenie, że tym razem będzie tak samo; już jej się wydawało, że Malfoy znalazł się jeszcze bliżej, niebezpiecznie się nachylając.
            I tak jak szybko się to zaczęło, tak szybko się skończyło – razem z pojawieniem się niskiej i przeraźliwie chudej dziewczyny. Weasley tylko kątem oka ją dostrzegła, ale to wystarczyło, by rozpoznała żółte barwy Hufflepuffu. Odsunęła się szybko od Malfoya, spoglądając nieufnie na Puchonkę. Dziewczyna stała niedaleko nich, opierając się lewym ramieniem o regał. Jej wyłupiaste oczy wpatrywały się w nich z wyższością, a wąskie usta wygięły się w ironiczny uśmiech. Wyglądała tak, jakby właśnie przyłapała kogoś na robieniu czegoś nielegalnego.

            I przyłapała.
            Nie, Rose! Nie przyłapała. Przecież nie robiliśmy nic złego. Po prostu tu sobie staliśmy… Rozmawialiśmy i pojawiło się to dziwne uczucie, jak wtedy w jaskini i… dobrze, że przyszła zanim wydarzyło się coś więcej.
            Tylko czemu mam wrażenie, że jest z tego faktu bardzo zadowolona? Jakby tylko na to czekała? I czemu wydaje mi się, że ją znam?

            Oczy Weasley tylko minimalnie powiększyły swoje rozmiary, kiedy w przebłysku wspomnień, zobaczyła zapadłą twarz stojącej przed nią dziewczyny, czającą się gdzieś za plecami Benjamina. Nie chciała, aby jej przypuszczenia były prawdziwe, ale jeśli tak było, musiała stamtąd uciec. Nie wiedziała, co pomyślała sobie nieznajoma, kiedy ich tak zastała, ale sądząc po jej zadowolonej minie – nic dobrego. Nie chcąc dawać jej powodów do snucia jeszcze więcej nieprawdziwych domysłów, wyminęła Malfoya i przeszła obok dziewczyny z podniesioną głową. Mijając ją, wpatrywała się w jej oczy. Puchonka nie pozostała jej dłużna.
            Kiedy zniknęła z jej pola widzenia, Rose podeszła szybko do swojego stolika i pozbierała rzeczy. Nie obracając się za siebie, wyszła z biblioteki. Nagle ogarnęło ją przeczucie, że wydarzy się coś złego.

*

            Shila siedziała na kamiennej ławie niedaleko wejścia do domu Krukonów. Nerwowo podrygiwała nogą i przygryzała paznokcie, spoglądając co chwilę w kierunku drzwi. Właściwie sama nie była do końca pewna, co takiego zamierzała zrobić. Wiedziała, że nie może dłużej ukrywać się przed Willow. Hogwart był dużym zamkiem – to nie podlegało żadnym dyskusjom – ale nie na tyle, by mogła unikać jej w nieskończoność. Choć zachowanie Krukonki było dziwne i w żadnym wypadku nie powinno się go pochwalać, Shili brakowało wspólnych rozmów. Naprawdę polubiła dziewczynę. No i były też te piękne, romantyczne – może również trochę przerażające – listy, które mile łechtały jej próżność.
            Nie była na tyle odważna, żeby podejść do drewnianych drzwi i zastukać kołatką w kształcie orła. Doskonale zdawała sobie sprawę, że trudno byłoby jej odgadnąć rozwiązanie jakiejkolwiek zagadki. Nigdy nie była w nich dobra. W dodatku nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć mieszkańcom, którzy na pewno siedzieli w Pokoju Wspólnym i nie spodziewali się zobaczyć w nim Gryfonki. Z drugiej strony, siedzenie tam i wpatrywanie się w nie jak wół w malowane wrota, nie prowadziło do niczego.
            Westchnęła i wstała z zamiarem odejścia do Wieży Gryffindoru. Poprawiła spódniczkę, jeszcze raz oddychając głęboko i wtedy drzwi otworzyły się, a na korytarz wyszła Willow w towarzystwie dwóch koleżanek. Shila przełknęła ślinę, nie wiedząc czy powinna dziękować czy raczej przeklinać na to dziwne zagranie losu. Popatrzyła na opaloną, uśmiechniętą twarz dziewczyny i uśmiechnęła się, kiedy ich oczy się spotkały. Willow wyglądała na zaskoczoną jej widokiem. Powiedziała coś do pozostałych Krukonek i ruszyła w jej kierunku.
            - Cześć – powiedziała Shila, kiedy Willow znalazła się kilka kroków przed nią. Miała na sobie krótką spódniczkę w szkocką kratę i białą bluzeczkę. Na ramieniu miała przewieszoną torbę, która wyglądała na pustą.
            - Cześć – odpowiedziała bez ociągania się. – Co tu robisz? – spytała. Shila otworzyła usta, ale nie powiedziała nawet słowa, nagle zapominając, co chciała powiedzieć. Nabrała powietrza w płuca i głęboko odetchnęła.
            - Ee… brakuje mi ciebie – No masz, powiedziałam to! Niepewnie spojrzała na zaciekawioną minę Willow. – No wiesz, naszych rozmów – dodała szybko, przypominając sobie dziwne zachowanie Willow i jej miłosne listy. Nie chciała, aby dziewczyna opacznie zrozumiała jej słowa. Shila ceniła sobie jej przyjaźń, ale nie chciała niczego więcej.
            - Jasne. Mi też ich brakuje – odparła czarnowłosa. Shila uśmiechnęła się, ale twarz Willow pozostała niewzruszona. – Tylko, że ja tak nie potrafię.
            Gryfonka zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad jej słowami.
            - W jakim sensie?
            - Nie mogę się z tobą przyjaźnić. Chcę czegoś więcej, Shi. Wiem, że może źle się do tego zabrałam… Nie potrzebnie pisałam do ciebie te listy i jednocześnie próbowałam się do ciebie zbliżyć… Myślałam, że może uda mi się cię przekonać. To boli, jasne… Ale przestanie. A teraz przynajmniej wiem, że nie jesteś w stanie mnie pokochać. Tylko, że dalsza przyjaźń z tobą… tobie nie robi to różnicy, ale ja nie zniosę twojej bliskości, wiedząc, że nigdy nie będziemy razem. To upokarzające. Przepraszam, ale nie – powiedziała. Na koniec rzuciła Shili ostatnie, smutne spojrzenie i odeszła do swoich koleżanek. Ishihara spoglądała za nią tylko chwilę, bo zaraz kiedy zniknęła jej z pola widzenia, opadła na ławkę. Słowa Willow wciąż jeszcze pobrzmiewały w jej głowie, kiedy próbowała pozbierać do kupy swoje rozbiegane myśli.

*

            - Dobra, możecie iść. – James kiwnął głową i ludzie odetchnęli z ulgą. Mimo że nie musieli już tak intensywnie trenować, bo sezon dobiegał końca, a oni nie mieli przewidzianych żadnych meczy, kapitan Gryffindoru dawał swojej drużynie niezły wycisk. Wciąż powtarzał: „Przez wakacje spasiecie się jak świnie i w następnym sezonie nie oderwiecie się nawet od ziemi”, po czym kazał im biegać w koło boiska i wykonywać różne dziwne ćwiczenia.
            Kolacja miała zacząć się za kilka minut i Rose słyszała głośne protesty swojego żołądka. Właśnie spaliła całkiem niezłą sumkę kalorii i organizm domagał się uzupełnienia zapasów energii. Zastanawiała się nad zafundowaniem sobie prawdziwej bomby węglowodanowej. Miała w pamięci ostatnie treningi, kiedy to James trzymał ich tak długo, że wracając do swoich pokoi by się przebrać, nie zdążali zjeść czegoś dobrego, bo wszystkie najlepsze kąski już dawno zostały pochłonięte. Dlatego tym razem przyniosła sobie torbę z ubraniami na zmianę na trening, podobnie jak kilka innych osób. W przylegającej do szatni łazience wzięła szybki prysznic, po czym wskoczyła w świeże odzienie. Uśmiechając się do reszty drużyny, chwyciła swoją torbę i poszła w stronę zamku, ciesząc się, że zdąży zjeść coś dobrego zanim na stole zostaną same resztki.
            W Sali Wejściowej spotkała Shilę. Dziewczyna uśmiechnęła się do niej, ale Rose od razu zauważyła smutek, czający się w jej oczach.
            - Hej, wszystko w porządku? – zapytała, przerzucając torbę do drugiej ręki.
            - Rozmawiałam z Willow – powiedziała Azjatka. – Nie chce mnie znać.
            - Och, Shi, tak mi przykro. Wiem, że ją lubisz – powiedziała Rose, drapiąc się po karku, bo nagle mocno ją tam zaswędziało. Shila wzruszyła ramionami, jakby wcale nie przejmowała się utratą koleżanki.
            - Mówi, że nie mogłaby znieść mojej obecności, bo nie jestem w stanie jej pokochać… Czy coś takiego. – Weszły do Wielkiej Sali i Shila spojrzała na Rose, która znów się drapała, tym razem po lewym ramieniu, krzywiąc się. – Wszystko okej? – spytała.
            - Tak, coś mnie zaswędziało – odparła. Usiadły na swoim stałym miejscu i przywitały się ze wszystkimi wkoło. Rose sięgnęła po talerz z naleśnikami i nałożyła sobie dwa. Odstawiając talerz, drugą dłonią podrapała się po brzuchu.
            Swędziało ją całe ciało. Miała wrażenie, że stado jadowitych mrówek łazi po niej, gryząc każdy fragment jej skóry. Chwilę później drapała się bez opamiętania, to po ramionach, to znów po głowie i nogach. Zaczęła nawet poruszać się na ławie, by wywrzeć większy nacisk na podrażnione pośladki i uda. Tym zachowaniem zwróciła na siebie uwagę otaczających ja osób.
            - Rose, wszystko okej? – zapytała Shila, przyglądając się przyjaciółce uważnie.
            - Wszystko mnie swędzi – powiedziała Weasley i, jakby na potwierdzenie swoich słów, zaczęła mocno drapać ramiona. – Muszę stąd wyjść!? – dodała, podnosząc się. Nie zauważyła jednak przechodzącej za nią pani Pincet, bibliotekarki, i wpadła na nią, mocno popychając. Kobieta zachwiała się na swych szczupłych nogach i poleciała w bok, wpadając na dwóch Gryfonów, jedzących swoje kolacje. Chcąc się podeprzeć, pani Pincet przez przypadek włożyła swoje dłonie do ich talerzy, a jej głowa niemal nadziała się na nóż, który trzymał jeden z uczniów. W Wielkiej Sali zawrzało. Rose uniosła dłonie do ust w geście przerażenia. Nie wiedziała co powiedzieć i czy w ogóle powinna coś mówić. Już chciała pomóc, kiedy znów zaswędziały ją plecy. Wyginając ręce do tyłu, próbowała się podrapać.
            - Proszę się uspokoić! – krzyczała dyrektorka. Nauczyciele już biegli w stronę pani Pincet, by udzielić jej pomocy, a Ruda stała obok, bezradnie spoglądając na rozbawioną przyjaciółkę. Widząc minę Rose, Shila przestała się głupkowato uśmiechać. Rose jęknęła zażenowana, i  drapiąc się we wszystkich możliwych miejscach, wybiegła z Wielkiej Sali.
            Myślała, że zedrze sobie skórę, zanim dotrze do Wieży Gryffindoru. Piekło ją całe ciało. Każda komórka paliła żywym ogniem, a drapanie przestało pomagać. Była pewna, że ma na ciele czerwone ślady po swoich paznokciach. Wbiegła do dormitorium i rzuciła się w stronę łazienki. Pospiesznie zdjęła z siebie wszystko. Zaskoczył ją widok niebieskich plam na brzuchu, rękach i nogach. Zdziwienie ustąpiło jednak złości i frustracji, kiedy swędzenie nie ustało. Wskoczyła pod prysznic i kolejne dwadzieścia minut próbowała zmyć z siebie ten ból.

*

            Shila niepewnie otworzyła drzwi i wsadziła głowę do pokoju, sprawdzając, czy można do niego bezpiecznie wejść. Rose leżała na swoim łóżku, przykryta kołdrą do połowy i wpatrywała się w czerwony baldachim. Wyglądała na przybitą i smutną.
            - Hej, możemy wejść? – zapytała Azjatka, uśmiechając się do przyjaciółki. Ruda spojrzała na nią i kiwnęła głową. Jej współlokatorki wtoczyły się do dormitorium i każda, milcząc, od razu zajęła się swoimi sprawami. Zerkały czasem ciekawsko w stronę Weasley, ale żadna o nic nie pytała. Shila zabroniła im się odzywać na temat zdarzenia podczas kolacji. Wiedziała, że Rose będzie przybita faktem, że omal nie zabiła niewinnej bibliotekarki i zrobiła z siebie pośmiewisko przed całą szkołą. Kiedy wychodziły z Wielkiej Sali, wciąż panował w niej harmider. Ishihara była pewna, że uczniowie będą o tym rozmawiać jeszcze kilka następnych dni. – Dobrze się czujesz? – Przysiadła na łóżku Rudej i uśmiechnęła się do niej współczująco.
            - Fizycznie tak, psychicznie nie – odparła cicho. – Czy pani Pincet nic się nie stało? – spytała.
            - Ma tylko poplamioną suknię i rozdartą dumę, ale nic jej nie będzie – powiedziała Ishihara, uśmiechając się. Próbowała ją rozbawić, ale Rose nie miała humoru.
            - Powinnam ją przeprosić – stwierdziła Weasley. – Pójdę do niej w poniedziałek.
            - O ile wpuści cię do biblioteki – zaśmiała się Shila, ale widząc morderczy wzrok przyjaciółki, przestała. – Sorry.
            Zapadła cisza. Shila spojrzała na koleżanki, które kątem oka przypatrywały się im, słuchając, o czym rozmawiały.
            - Wiesz, co to było? – zapytała nagle, przenosząc wzrok z powrotem na Rose. Ruda podniosła się na łokciach i zmarszczyła brwi, ale wyglądało to bardziej na gest zdenerwowania niż sfrustrowania.
            - Tak. Swędzący proszek Weasleyów – warknęła. – Dasz wiarę? Ktoś musiał zakraść się do naszej szatni, kiedy trenowaliśmy i wetrzeć to świństwo w moje ubranie.
            - Skąd wiesz, że to akurat Swędzący proszek? – zapytała Nicole, w ogóle nie przejmując się faktem, że wtrąciła się w cudzą rozmowę. Shila zmroziła ją wzrokiem, Rose spojrzała na nią; dziewczyna zajadała ciasteczka.
            - Miałam niebieskie plamy na ciele. Wujek George dodał do proszku barwnik, który reaguje w zetknięciu z ciałem, żeby można było poznać, kto został nim potraktowany.
            - Wiesz kto ci to zrobił? – spytała Shila. Rose pokręciła przecząco głową. – Domyślasz się?
            - Nie. Ale się dowiem – powiedziała.
            - Co zamierzasz zrobić? – zapytała Nicole, nie zwracając uwagi na rozdrażnione spojrzenie Ishihary.
            - Pójdę jutro do Hogsmeade – zakomunikowała Weasley. Dziewczyny spojrzały na nią zaskoczone.

*

            Scorpius siedział w Pokoju Wspólnym Ślizgonów wspominając scenę, która rozegrała się kilkanaście minut wcześniej w Wielkiej Sali. Chciało mu się śmiać za każdym razem, kiedy przypomniał sobie zszokowaną minę Weasley, kiedy pani Pincet wylądowała na talerzu jakiegoś chłopaka. Widok zaskoczonej kobiety był bezcenny. Szkoda, że nikt nie uwiecznił tego na zdjęciu, byłoby co wspominać przez długie lata.
            - Co to za uśmiech? – zapytał Jose, siadając na fotelu obok. Malfoy podniósł na niego wzrok, szczerząc zęby jeszcze szerzej, szczerze rozbawiony.
            - Zwykły uśmiech – odpowiedział zdawkowo. Jego uśmiech nieco zelżał, choć wciąż czaił się w kącikach ust. Gonzales poprawił się na oparciu i założył nogę na nogę, przeglądając Proroka codziennego, którego zabrał ze stolika, a którego ktoś wcześniej na nim zostawił. Blondyn przyjrzał mu się: ciemna karnacja dodawała mu uroku, a mądre oczy śledziły tekst w gazecie. Gonzales nie chwalił się nigdy swoimi podbojami miłosnymi i swego czasu Malfoy podejrzewał go o zapędy homoseksualne. Zmienił zdanie, kiedy zobaczył na własne oczy, jak Jose całował Shilę Ishiharę. – Znalazłeś jakieś informacje o tym, o czym rozmawialiśmy kilka dni temu? – spytał nagle, uważnie obserwując zachowanie przyjaciela. Chłopak zastygł w bezruchu dosłownie na dwie sekundy, a chwilę później przerzucił stronę gazety i zapadł się wygodniej w fotelu.
            - Nie – odparł tylko. Scorpius zmrużył oczy, zdawkowa odpowiedź Jose wzbudziła w nim czujność. Wyczuwał podświadomie, że przyjaciel kłamie… a przynajmniej nie mówi mu całej prawdy.
            - Jesteś pewny? – zapytał.
            - Słuchaj, jak tylko coś znajdę dam ci znać, okej? To nie jest takie proste, jakby ci się mogło wydawać, nawet nie wiem od czego zacząć… Te informacje, które mi podałeś to za mało – burknął, Gonzales, składając gazetę i spoglądając na Malfoya twardym wzrokiem. Blondyn przyglądał się jego oczom, ale wyglądały poważnie. Nie drgnęła mu powieka, nie uciekał wzrokiem. Mógł mówić prawdę.
            - Okej. Nie ma pośpiechu – powiedział Scorpius. Klepnął dłońmi podłokietniki fotela i wstał, udając się do dormitorium. Chciał zabrać swoje rzeczy do kąpieli i pójść się do Łazienki Prefektów. Miał ochotę na naprawdę długą kąpiel.  
           
*

            Rose stała przed rozbitym lustrem, czując ciepło promieni słonecznych na skórze. Przyglądała się złotej ramie, wodząc palcem za łodygą winorośli, którą została ozdobiona. Jej powierzchnia była gładka i nagrzana od słońca. Obeszła lustro dookoła, wciąż dotykając palcem wyrzeźbionych roślin, i spojrzała przez nie na ruiny świątyni. Omiotła wzrokiem poprzewracane i połamane popiersia greckich bogów, zastanawiając się, dlaczego widziała akurat to. Czemu nie łąkę, porośniętą zieloną trawą? Albo swój pokój? Lub inne miejsce?
            Wróciła na swoje miejsce i rozejrzała się dookoła, szukając jakiegoś ciekawego fragmentu lustra. Schyliła się i chwyciła jeden z większych kawałków, kształtem przypominający trójkąt. Podniosła go i spróbowała przystawić do ramy, a wtedy odłamek wyrwał się z jej dłoni i ustawił na swoim miejscu. Jego krawędzie błysnęły złotym blaskiem, a po chwili zaczął rosnąć i dopasowywać się do ramy. 
            Poczuła znajome ciepło w drugiej dłoni. Ścisnęła mocniej zawieszkę w kształcie skorpiona i skupiła się na obrazie, który pojawił się przed jej oczami. Znów znalazła się w jaskini, stojąc blisko Scorpiusa Malfoya i patrząc w jego szaro-niebieskie oczy. To było chwilę przed tym jak podniosła rękę i dotknęła jego czoła. Słyszała szum spadającej wody, widziała jak krople spływają po jego skroniach.  Wyciągnęła przed siebie dłoń i dotknęła tafli lustra, a wspomnienie zatrzymało się. Nauczyła się tego niedawno; mogła dowolnie cofać i przewijać swoje wspomnienia, jedynie ich dotykając. Malfoy był śmiertelnie poważny, ale jego błyszczące tęczówki zdradzały oczekiwanie.
            Pomyślała o tym, co działo się w bibliotece. Jak na nią patrzył, kiedy myślał, że nie widziała. Prześlizgiwał wzrokiem po jej dekolcie, a ona – ku swojemu zdziwieniu – czuła się wtedy atrakcyjna. I odpowiadało jej to.
            Tylko w co on pogrywał? Czy to była w ogóle gra czy może zwyczajna ludzka ciekawość, gdy zapytał czy lubi się opalać? Czy to możliwe, aby mogli ze sobą rozmawiać jak normalni ludzie? Poznać się tak naprawdę, bez tych wszystkich wyzwisk i całej nienawiści? I najważniejsze…
            Czy mógł być dla niej kimś więcej i spoglądać tak na nią za każdym razem?

            
___

Jestem :) 
Podoba mi się ten rozdział. Nie jest może idealny, ale myślę, że zasługuje na uznanie. Po tak długiej przerwie bałam się, że nic mi się nie będzie kleić do kupy i wypalę sobie mózg, żeby jakoś wszystko poskładać i wymyślić jakąkolwiek akcję. Ale oczywiście wena przyszła sama... akurat w momencie, kiedy powinnam się uczyć i mieć w poważaniu jakiekolwiek opowiadanie (kampania wrześniowa zbliża się wielkimi krokami, a ja mam wrażenie, że zaczęłam się cofać w rozwoju od tych wszystkich biochemicznych reakcji, przeplatanych cyklami życiowymi bezkręgowców). Cieszę się, że wróciła, ale mogła to zrobić wcześniej. 
Szczególnie podoba mi się końcówka. Napisałam ją przed chwilą w chwili... nie wiem... rozczulenia :P 
Mam już pomysły na kolejny rozdział, więc może tym razem nie będzie to czteromiesięczna przerwa. Oby. 
Co do tytułu... Odnosi się on do kilku rzeczy zawartych w tym rozdziale: do Willow, która jest Krukonką, a ich barwy to właśnie błękit i brązowy, do niebieskich plam na ciele Rose i do złotej ramy lustra :) 
To chyba tyle, co miałam do powiedzenia. Przepraszam za długą nieobecność i pozdrawiam serdecznie wszystkich wytrwałych... i innych też :) 

7 sierpnia 2013

Sen [miniatura]

Tak, wiem, jestem okropna. Możecie mnie zwyzywać, zasłużyłam sobie.
Ale teraz naprawdę nie mam pomysłów... na nic. Kompletna pustka. Uwierzcie mi, jeszcze nigdy nie czułam się taka... pozbawiona weny. Całkowicie wypompowana. 
W dodatku mam we wrześniu 3 poprawy egzaminów, a jeszcze nawet nie zaczęłam się uczyć. Mam ochotę się pochlastać. Ma ktoś nóż? Najlepiej tępy... 

Jeśli macie jakieś pomysły, albo sugestie, co chcielibyście przeczytać w następnym odcinku to walcie śmiało! Teraz naprawdę przydałoby się jakieś natchnienie...

A tymczasem mogę Wam dać tylko to, co napisałam kiedyś... bardzo dawno temu, kiedy zastanawiałam się, co dalej z Kostkami, jak je wyjaśnić itd. Może uda mi się trochę zmniejszyć Waszą nienawiść do mnie :) 

___

            Scorpius zakręcił wodę i wyszedł spod prysznica, zabierając z wieszaka biały ręcznik. Całkiem mokry przeszedł przez łazienkę, wycierając twarz i włosy. Jedną ręką sięgnął do drzwi, rozsuwając je w bok i wychodząc do pokoju. Zatrzymał się w pół kroku i rozejrzał dookoła, bowiem uświadomił sobie, że znajduje się w swojej własnej sypialni, w rodzinnym domu. Nie pamiętał jakim sposobem się w niej znalazł, a był pewien w stu procentach, że jeszcze pół godziny temu siedział w Pokoju Wspólnym Ślizgonów i rozmawiał z Jose o smokach. Wzruszył ramionami i, wycierając się dalej, skierował się w stronę łóżka. Jednak i tym razem zatrzymał się, nie mniej zdziwiony, kiedy odkrył, że pod cienką, bordową pościelą ukrywa się drobne kobiece ciało.
            - Weasley? – zapytał w przestrzeń, przyglądając się rudym włosom rozrzuconym po poduszce. Gryfonka miała twarz obróconą w drugą stronę, ale doskonale widział delikatny ruch powiek i subtelny uśmieszek, świadczące o przyjemnym śnie. W pokoju było całkowicie jasno, a światło otulało jej buzię, nadając jej jakiegoś dziwnego blasku. Wyglądała bardzo ładnie, gdy spała. Jedną rękę miała uniesioną nad głowę, a drugą ułożyła na brzuchu, przyciskając do ciała cienką kołdrę. Ze zdziwieniem zauważył, że miała nagie ramiona, a brzeg kołdry kończył się tuż nad biustem, ukazując blady dekolt, a na nim spoczywający wisiorek w kształcie serca. Oddychała spokojnie, a zawieszka w rytm jej oddechów unosiła się i opadała razem z klatką piersiową, odbijając od siebie promienie słońca. Kiedy spostrzegł także biały biustonosz, leżący w nogach łóżka i kilka innych części jej garderoby, otworzył szeroko oczy. – O Merlinie.
            Po jego słowach Weasley ściągnęła brwi i przeciągnęła się rozkosznie, mrucząc cicho pod nosem. Kołdra niebezpiecznie zsunęła się w dół, jednak nie ukazała niczego więcej. Stał dalej w tym samym miejscu, z otwartymi ustami i z ręcznikiem w rękach, przypatrując się budzącej się dziewczynie. W końcu otworzyła oczy i rozejrzała się po pomieszczeniu, a dostrzegając go uśmiechnęła się i podparła na łokciach. To był chyba najcudowniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widział.
            - Dzień dobry – powiedziała radosnym głosem, przekrzywiając głowę w bok i lustrując spojrzeniem jego sylwetkę. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, zatrzymując wzrok w wiadomym miejscu. Scorpius spojrzał w dół i, zarumieniwszy się, zasłonił się ręcznikiem. Sam do końca nie rozumiał, dlaczego to zrobił, ale cała ta sytuacja była tak nierealna, że nie zadawał sobie nawet trudu, żeby się nad tym zastanawiać. – Dobrze spałeś? – spytała, siadając na krawędzi materaca i owijając się kołdrą. Po chwili wstała i podeszła do niego. Wspięła się na palce i pocałowała go, na co automatycznie odpowiedział, przyciągając ją bliżej siebie.
            Jedną dłonią obejmowała go za szyję, drugą przytrzymywała kołdrę, żeby nie zsunęła się na podłogę. Właściwie sam nie wiedział kiedy wylądowali z powrotem na łóżku, ale już po chwili Weasley siedziała na nim, przyglądając mu się z wesołym uśmieszkiem. Opuszkami palców przejechała po jego klatce piersiowej, wędrując w dół aż do supełka zawiązanego wokół bioder ręcznika. Przygryzła dolną wargę i spojrzała na niego.
            - Ja śnię – powiedział nagle. Dziewczyna zaśmiała się wesoło, odchylając głowę do tyłu i ponownie na niego spojrzała.
            - Oczywiście, że tak. Spodziewałeś się, że w rzeczywistości robiłabym takie rzeczy? – spytała, nachylając się i całując go w pierś. Uniósł się na łokciach i spojrzał na nią zaciekawiony. Pierwszy raz rozmawiał ze swoim snem, który przyznawał się do tego, że jest snem.
            - Więc co tu robisz? – spytał.
            - Ty mi powiedz, to twój sen – odpowiedziała, gładząc go po brzuchu z miną niewinnego dziecka. – Najwyraźniej bardzo często o mnie myślisz – szepnęła mu do ucha, nachyliwszy się. Włosy opadły jej na jedną stronę, łaskocząc go.
            - Nie aż tak często. I nie w tej perspektywie – powiedział, przekrzywiając głowę, by lepiej się jej przyjrzeć.
            - Ale chciałbyś. – Pochyliła się i zaczęła obdarowywać pocałunkami jego ciało. Mimowolnie westchnął. Po chwili opamiętał się i delikatnie zrzucił ją z siebie, wstając z łóżka i stając nieopodal, przodem do niej. Wydała z siebie dźwięk niezadowolenia. – Zawsze musisz popsuć całą zabawę – powiedziała oskarżycielskim tonem.
            - Nie wiem o co chodzi, ale ten sen wcale mi się nie podoba – powiedział, choć sam do końca nie był tego pewny.
            - Skarbie, podoba się czy nie, tego właśnie chciałeś – stwierdziła przyjaznym tonem, jakby tłumaczyła dziecku, że nie dostanie już więcej czekolady, bo wcześniej zjadło batona. Podniosła się i stanęła naprzeciw niego. – Tego chcesz. Nie potrafisz się przyznać przed samym sobą, że to jest to czego pragniesz. Ale to wszystko tu jest… - Z każdym słowem podchodziła coraz bliżej, aż w końcu uniosła dłoń i przejechała opuszkami palców po jego czole, odsuwając grzywkę w bok. – Ukryte pod stertą niepotrzebnych myśli, nieprzyjaznych intryg, bezcelowej nienawiści. – Wspięła się na palce i jeszcze raz go pocałowała. Pocałunek był spokojny i przyjemny. – Musisz tylko zrobić porządek, a wszystko się odnajdzie.
            - Skoro tak, to dlaczego wciąż jesteś zakryta? Moje sny wyglądają nieco inaczej – powiedział, spoglądając na pościel, którą wciąż była osłonięta. Zerknęła w dół i westchnęła. Zrobiła krok do tyłu i zabrała rękę…