14 grudnia 2011

29. Kalejdoskop


            Chciała się spotkać. Z nim. W parku. Na ławce. Jak para. Tyle, że parą nie byli. Był on i była ona. Przecież nie mógł odmówić. Teraz tego żałował. Siedział z łokciami opartymi na kolanach, z głową spuszczoną w dół i podpartą dłońmi. Nie okazywał swojego zniecierpliwienia, choć nie nazwałby siebie oazą spokoju. Jego żołądek wykonywał dziwne, niekontrolowane skurcze, fikołki i akrobacje, a on po prostu siedział, jak najmniej się poruszając. Miał na sobie ciemny, niemal czarny, krótki płaszcz, którego nigdy nie lubił, bo przyklejały się do niego paprochy, a który nosił tylko dlatego, że było w nim ciepło. Dłonie zakrył rękawiczkami, a na szyi zawiązał szalik w kolorze popiołu z kominka. Siedział na tej drewnianej ławce, czując jak tyłek przymarza mu do siedzenia, i oczekiwał, aż w końcu raczy się pojawić. To przecież ona chciała się spotkać. Z nim. W parku. Na ławce. Przecież nie mógł odmówić. Ale, do cholery, mogłaby się nie spóźniać!
            - Przepraszam za spóźnienie. – Usłyszał nagle jej głos, dochodzący gdzieś z prawej strony. Podniósł głowę i zerknął w tamtym kierunku. Była jeszcze spory kawałek od niego, ale widać było, że się spieszyła. Z jej uśmiechniętych ust wypływała co chwilę chmurka pary, miała zaróżowione policzki i wyglądała jak mała dziewczynka, która wyszła na sanki… bez sanek. Założyła na siebie czerwony płaszcz oraz fioletowy berecik z rękawiczkami i szalikiem do kompletu.
            - Nic się nie stało – powiedział, przyglądając się jak rozwija nieco szalik. Najwidoczniej zrobiło jej się gorąco. Podeszła do niego i usiadła obok. Albus nie spuszczał z niej wzroku. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, ona zaczęła swoją przemowę. Mówiła dużo i szybko, żywo gestykulując. Westchnął, kręcąc delikatnie głową i wciskając brodę w szalik.

*

            Rose nuciła pod nosem „Cichą noc”, zawieszając na choince bombkę, którą kupiła wcześniej z Lily na Pokątnej. Po domu państwa Weasley roznosił się wspaniały zapach świeżo upieczonych ciasteczek, które jej matka właśnie wyjmowała z piekarnika. Bardziej niecierpliwi, jak Lily i Lucy już siedzieli przy stole. Nawet noga Ronalda zaczęła drżeć, choć uparcie twierdził, że spokojnie może jeszcze poczekać. Trwały ostatnie przygotowania do wieczerzy.
            - Co ty tam robisz, Rose? – spytał wujek Harry, zachodząc dziewczynę od tyłu i zaglądając na kształtną bombkę, która miała przypominać pulchnego konika.
            - Nie mogę się zdecydować, gdzie powinien wisieć – odpowiedziała, marszcząc zabawnie brwi. Przekrzywiła głowę i przyjrzała się konikowi. Po chwili zdjęła go i przewiesiła w inne miejsce.
            - Myślę, że taka ładna bombka powinna wisieć z przodu, żeby każdy mógł ją zobaczyć – powiedział Harry z uśmiechem, ściągając ozdobę z drzewa i wieszając kilka gałązek dalej. Konik poruszał głową, zarżał cichutko i zamarł w bezruchu. – Chyba lubi komplementy. – Uśmiechnął się Potter Senior. Puścił Rose oczko i podszedł do stołu, pani Weasley wołała wszystkich. Ruda spojrzała na choinkę i z uśmiechem usiadła na swoim miejscu. Lily posłała jej wesoły uśmiech, po czym całą rodziną pomodlili się. Rose spojrzała na ojca, nieco zniesmaczona, kiedy nałożył sobie na talerz sporą porcję ziemniaczanego piure oraz duży kawałek panierowanej ryby.
            - To się raczej nigdy nie zmieni. – Zażartowała ciocia Ginny. Młoda Weasley zerknęła na swojego brata, który niemal kopiował ruchy ojca, nakładając tyle samo ziemniaków i ryby.
           
*

            Cisza, która panowała w ich jadalni była wręcz nie do zniesienia. Scorpius, by nieco ją zniekształcić, mocniej wbijał widelec w swoją sałatkę w taki sposób, że uderzał nim o talerz. Astoria kilka razy wyraziła swoje niezadowolenie z tego powodu, ale nie zaprzestał tej czynności.
            - Więc… - zaczął – pyszna ta sałatka, mamo – powiedział, dłubiąc widelcem w koktajlowym pomidorze. Zerknął na kobietę, która kiwnęła głową. Wytarła koniuszkiem chusteczki usta i powiedziała:
            - Bardzo zdrowa. Ma dużo protein. Jedz rybę, Scorpiusie.
            Młody Malfoy uniósł do góry brew, jeszcze kilka razy spenetrował widelcem wnętrze pomidora, po czym odłożył go na bok i wypił ze swojego kieliszka wytrawne wino. W tym jednym dniu rodzice pozwalali mu na lampkę czy dwie.

*

            - Prezenty! – wydarł się James, kiedy tylko pozwolono im odejść od stołu. Rose i Lily spojrzały na siebie. James i Fred zawsze zachowywali się jak dzieci.
            - Nie no, poważnie? – zapytał starszy z braci Potter, rozpakowując pierwszy z brzegu, zapakowany w kolorowy papier prezent. Był to sweter robiony na drutach przez babcię Molly, z wielką, zieloną literą „J” na piersi. – Mam już takich z dziesięć…
            - James! – powiedziała karcącym głosem Ginny. – Podziękuj i zamilcz.
            - Dziękuję, babciu – rzekł z wymuszonym uśmiechem, całując nadstawiony babciny policzek. Molly najwyraźniej nie poczuła się obrażona. Zaraz Potter odkrył zestaw do czyszczenia miotły i zapomniał o swetrze.
            - Hej, Rose, otwórz swój – powiedziała podekscytowana Victoire.
            Rudowłosa uśmiechnęła się szeroko i sięgnęła po malutkie, ozdobne pudełeczko.
            - To przyszło dzisiaj rano – rzekła Hermiona, zaglądając córce przez ramie, by dowiedzieć się co to takiego i od kogo. Za jej przykładem poszły Lily i Victoire.
            - Co to? – spytała panna Potter. Rose wzruszyła ramionami i podniosła wieczko. Na błękitnej poduszeczce leżała drobna i zgrabna literka „B”, zawieszka na łańcuszek.  
            - Och, śliczne! – zawołała Victoire.
            - Była też koperta z listem – powiedziała Hermiona.
            - Jest tutaj. –  Lily podała kuzynce śnieżnobiałą kopertę. Rose wyjęła z niej zgiętą karteczkę. Było na niej tylko jedno zdanie, zapisane krągłym, ładnym pismem.

            „By być bliżej Twojego serca
B.”

            - Och! – Rose uniosła do góry brew i spojrzała na matkę, Lily i Vicoire, siedzące obok niej i zaglądające jej przez ramię. To słodkie westchnienie było ich sprawką.
            - Przepraszam, siedzicie za blisko – powiedziała.
            - Rose, to bardzo romantyczne – powiedziała Hermiona. Rudowłosa pomyślała, że czasem jej matka zachowuje się jak nastolatka.
            - Co jest takie romantyczne? – spytała Ginny, stając za kanapą i zerkając ponad ramieniem Rose na pudełko.
            - Chłopak Rose wysłał jej romantyczny liścik! – zapiszczała Victoire.
            - Och, to faktycznie romantyczne – powiedziała Ginny, przysiadając na oparciu fotela.
            Młoda Weasley pokręciła głową, nie wierząc, że tak niedorzeczny dialog właśnie miał miejsce. Zamknęła pudełeczko i schowała do kieszeni, żeby nie prowokować niepotrzebnych dyskusji na temat jej i Bena. Starała się ukryć zadowolenie z powodu prezentu, choć musiała przyznać, że to było całkiem miłe uczucie. Żeby jak najszybciej zmienić temat sięgnęła po kolejny prezent, którym okazał się miedziany sweter z ogromnym kwiatem róży na piersiach. Od razu zauważyła tę zmianę, swetry z poprzednich świąt zawsze były brązowe z pierwszą literą jej imienia.
            - Łał, to coś nowego – powiedziała Lily.
            - Dziękuję. – Rose posłała babce uroczy uśmiech i założyła sweter, jakby na dowód swojego zadowolenia.
            - Ja też mam taki. – Potter wyciągnęła z paczki swój sweter, opatrzony kwiatem lilii.
            - Wasze i tak wyglądają dobrze – rzekł Albus, wyjmując z paczki sweter w brązowo-zielone paski z literą „A”, która swoim czerwonym kolorem stanowiła mocny kontrast. Młodszy z synów Pottera zrobił krzywą minę, a Lily zachichotała.
            - Al, pokaż się… Ubierz sweter. Bałam się, że mi nie wyjdzie, bo skończyła mi się włóczka – mówiła babcia Molly.
            Dziewczęta zaśmiały się cicho, widząc przerażony wzrok Albusa.

            *

            - Scorpiusie, mamy z ojcem prezent dla ciebie – powiedziała Astoria, kiedy skrzaty posprzątały wigilijny stół.
            - Prezent? Dla mnie? – zapytał przesłodzonym głosem, niczym zaskoczona panienka. Matka spojrzała na niego karcącym wzrokiem, z ustami wydętymi w „dziubek”.
            - Zachowuj się – burknął Dracon.
            - Tak jest. – Młody Malfoy zasalutował i odebrał kwadratowy pakunek, otoczony drogim papierem ozdobnym. Przyłożył doń dłoń i zamknął oczy, przykładając palce wolnej ręki do skroni, niczym jakiś wróżbita. – Wyczuwam negatywne wibracje – zażartował. Delikatnie pozbył się zbędnej otoczki i uniósł do góry grubą księgę w twardej oprawie, z wizerunkiem krwawiącej róży. Uniósł do góry brew i mlasnął cichutko, niezbyt zadowolony tym faktem.
            - Francuskie romansidło – powiedział, podniósł okładkę i zajrzał na pierwszą stronę, dodając: - Po francusku. Tak, to zdecydowanie negatywne wibracje…
            - Powinieneś ćwiczyć swój język – powiedziała Astoria.
            - Tia…
            - Poza tym, to nie jest romans, owszem, występują wątki miłosne, ale…
            - Po prostu podziękuj i zniknij. – Wtrącił się, niezbyt przyjaznym tonem, jego ojciec. Scorpius spojrzał na niego, jak zwykle siedział wyprostowany, palcami dotykając swojej brody, jakby bawił się w myśliciela.
            - Dziękuję – fuknął blondyn, po czym wcisnął książkę pod pachę i wstał od stołu.
            - Kiedy skończysz czytać, napisz jej streszczenie. Po francusku, na minimum trzysta słów.
            Zatrzymał się w pół kroku i spojrzał ponad ramieniem na swoją matkę.
            - Oczywiście – rzekł ulegle i wszedł w korytarz. – Akurat… - Kiedy znalazł się w swoim pokoju, cisnął „prezent” na półkę i szybko o nim zapomniał.

            *

            Czuła jak coś gniecie ją w ramię. Skrzywiła się i otworzyła oczy. Nie rozpoznawała miejsca, w którym była. Uniosła się do pozycji siedzącej, z zaskoczeniem stwierdzając, że leżała na drewnianej posadzce sali gimnastycznej z wieży na Wyspie Perłowej. Wszystko było takie same jak podczas ostatniego etapu konkursu, z tym jednak wyjątkiem, że obraz był rozmazany. Wyglądało to troszkę tak, jakby malarz dodał za dużo wody i farba spływała z płótna. Rozejrzała się, nie zauważając nikogo. Wstała i jeszcze kilka razy obróciła się wokół własnej osi, próbując zrozumieć, co się stało.
            Usłyszała czyjś śmiech. Pospiesznie odwróciła się za siebie, dostrzegając wysoką dziewczynę, ubraną w czarne spodnie bojówki oraz tegoż koloru bluzę z kapturem. Ufarbowane na ciemno, przyklaśnięte włosy wysuwały się spod kaptura, który miała nasunięty na głowę. Twarz miała trupio bladą, z intensywnie niebieskimi tęczówkami i krwiście czerwonymi ustami. Właśnie tak wyobrażała sobie morderców. Dziewczyna zaśmiała się niemal psychopatycznie, a Rose odruchowo sięgnęła do kieszeni, łapiąc różdżkę.
            - Lacarnum Inflamare* – wymruczała czarnowłosa, wysuwając przed siebie swoją różdżkę. Nim Rose zdążyła jakkolwiek zareagować, z różdżki jej przeciwniczki wystrzeliły małe kule ognia. Nie było czasu na wyczarowanie tarczy, Weasley ledwo wyszarpnęła różdżkę z kieszeni. Zrobiła unik, uchylając się w bok, jednak jedna z ognistych kulek trafiła ją w ramię. Szkolna szata od razu zajęła się ogniem. Rose wrzasnęła, bardziej z przerażenia. Płomienie szybko uporały się z cienką warstwą ubrań i  boleśnie wbiły się w skórę. Weasley zadziałała odruchowo, ściągając z siebie płonącą szatę. Rzuciła ją na podłogę i przydeptała. Zmarszczyła brwi, bo to się nie zgadzało. Na turnieju nie miała na sobie szkolnej szaty.
            Ramię bardzo ją piekło. Spojrzała na nie. Stopiony materiał przykleił się do ciała i usunięcie go nie wyglądało na proste. Na skórze miała bąble, kilka pękło, wypluwając ropę. Skrzywiła się i syknęła z bólu. Zaraz jednak przypomniała sobie, że przecież pojedynek się jeszcze nie skończył i jej przeciwniczka pewnie zaraz ją zaatakuje. Ale dlaczego nie zaatakowała do tej pory? Rose rozejrzała się dookoła, z różdżką wysoko uniesioną, jednak po dziewczynie nie było nawet śladu.
            - Czego szukasz? – Usłyszała za sobą znajomy głos. Odwróciła się i przyjrzała Benowi.
            - Ben? Co ty tu robisz? Przecież nie dostałeś się do konkursu – powiedziała, marszcząc czoło.
            - O czym ty mówisz? Przecież jesteśmy w szkole – stwierdził, wyraźnie rozbawiony. Dopiero teraz Rose z zaskoczeniem odkryła, że naprawdę znajdowali się w Hogwarcie. Jeśli miała być dokładna, były to lochy, niedaleko ukrytego wejścia do Pokoju Slytherinu. Zmarszczyła ponownie brwi, rozglądając się uważnie dookoła siebie. Tutaj również wszystko wydawało się rozmazane, za wyjątkiem Bena, który stał niedaleko niej z subtelnym uśmiechem na ustach i lekko rozwartych ramionach, jakby czekał na uścisk.
            - Chyba jestem zmęczona – powiedziała, robiąc dwa kroki i wtulając się w chłodną klatkę piersiową. Ściągnęła brwi i odsunęła się trochę od niego, dotykając dłonią miejsca, gdzie znajdowało się jego serce. – Jesteś strasznie zimny – stwierdziła. – Powinieneś się cieplej ubierać… - Przyjrzała się jego twarzy. Coś w jej wyrazie się zmieniło. Nie była pewna, co to takiego, ale im dłużej się mu przypatrywała tym głośniej jej wewnętrzny głos krzyczał: „Uciekaj”. Zareagowała w ostatniej chwili. Odwróciła się na pięcie i rzuciła się pędem przed siebie, byle jak najdalej od niego. Słyszała jego kroki i wrzaski, kilka razy obraźliwie ją zwyzywał. Nie oglądała się za siebie aż do zakrętu. Tam obróciła głowę tylko na sekundę, a widząc, jak wciąż ją goni, skręciła w lewo. Nieoczekiwanie wpadła na coś i byłaby się przewróciła, gdyby nie czyjeś dłonie, chwytające ją w pasie. Jej pierwszym odruchem było szarpnięcie się i uwolnienie z uścisku. Dopiero po chwili zauważyła Scorpiusa. Odsunęła się od niego i z przestrachem wyjrzała za róg. Bena nie było nigdzie widać.
            - Dobrze się czujesz? – spytał Malfoy, stojąc za jej plecami. Odetchnęła i obróciła się na pięcie. Już chciała mu coś powiedzieć, ale zamilkła z otwartymi ustami, przypatrując się pokojowi, w którym się znajdowali. Fioletowe ściany z różowymi akcentami, ładne białe meble, kilka dziewczęcych dupereli… Choć obraz był rozmazany rozpoznała w tym pomieszczeniu swój pokój. Rozejrzała się dookoła, zamykając usta i ściągając brwi.
            - Co ty robisz w moim pokoju? – spytała, zwracając swoje spojrzenie w kierunku uśmiechniętego Ślizgona. Uniósł do góry brew.
            - O czym ty mówisz… przecież mnie zaprosiłaś – stwierdził. Spojrzała na niego zdezorientowana.
            - Zaprosiłam? – szepnęła, dotykając dłonią czoła i przecierając nią twarz.
            - No tak, nie pamiętasz? – zapytał, nadal unosząc brew. Rose nawet nie zauważyła, kiedy znalazł się blisko niej, trzymając swoje dłonie na jej biodrach. Całkowicie pochłonięta myślami na temat tych dziwnych sytuacji, przegapiła moment, w którym ją pocałował. Najpierw lekko zszokowana, po chwili zaczęła odpowiadać. Całowali się chwilę, aż nagle Weasley odskoczyła do tyłu.
            - Co jest? – zapytał.
            - To się nie dzieje naprawdę. To się nie mogło wydarzyć! – powiedziała.
            - Do tej pory jakoś nie narzekałaś – stwierdził.
            - Do tej pory? To znaczy, że my…
            - Rose, jesteś pewna, że dobrze się czujesz? – zapytał śmiertelnie poważnie, przyglądając jej się uważnie. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Rose?
            Nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć usłyszała dzwonek do drzwi. Zerknęła ponad ramieniem na korytarz domu i odwróciła się plecami do Malfoya, chcąc zejść po schodach. Potknęła się jednak i zaczęła spadać w dół.
            Znasz to uczucie, kiedy podczas snu wydaje ci się, że upadasz i budzisz się, podskakując, jakbyś naprawdę spadał? Tak też było z Rose. Kiedy tylko jej umysł zarejestrował brak gruntu pod stopami, ciało wzdrygnęło się i Weasley obudziła się, uderzając przy okazji łokciem w ścianę.
            - Au – pisnęła cicho, mając na względzie śpiące niedaleko Victoire i Lily. Uniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała po pokoju, który dzieliła wraz z kuzynkami na czas świąt spędzanych u dziadków. W ciemności nocy niewiele było widać, ale na tle kolorowych ścian wyraźnie rysowały się dwa kształty dziewczęcych ciał, śpiące spokojnie, każda w swoim łóżku. Odetchnęła głęboko, bo tym razem, mimo mroku widziała całkiem wyraźnie, co oznaczało, że nie znalazła się w następnym śnie.
            - Co za pokręcony sen – szepnęła w przestrzeń, z powrotem kładąc głowę na poduszce i przymykając powieki. Coś jednak ugniatało ją w plecy na wysokości lędźwi. Skrzywiła się i schowała dłoń pod kołdrę, by ugnieść sprężynę starego łóżka, jak jej się wydawało. Tymczasem jej palce natknęły się na jakąś kwadratową rzecz. Kiedy wyjęła rękę i podsunęła dłoń pod okno, gdzie wpadało trochę księżycowego blasku, okazało się, że trzymała w niej kostkę Rubika. Zmarszczyła czoło, bo nie przypominała sobie, żeby zabierała ją ze sobą do babci. Westchnęła jednak i położyła ją na podłodze, trochę z boku, aby rano jej nie zdeptać. Nakryła się kołdrą i odwróciła twarzą do ściany. Wsłuchując się w miarowe oddechy kuzynek, zasnęła.

* Wszelkie zaklęcia w „Licencji na miłość” zostały wyszukane w Wikipedii w dziale „zaklęcia użyte w cyklu Harry Potter”.