23 grudnia 2012

39. Wypadki chodzą po ludziach




            Perspektywa Willow

            Już od samego rana miałam dziwne przeczucie, że coś złego mi się przytrafi. Znacie to? Ledwo otworzycie oczy i już czujecie dziwny ucisk żołądka, jakby skrzat stanął wam na brzuchu i nie chciał zejść, dopóki nie da mu się kolejnego zadania do wykonania. To takie irytujące, bo jeszcze dobrze nie zaczęłam swojego dnia, a już miałam zły humor.
            Wstałam normalnie, zwyczajnie, przed siódmą, i zrobiłam to co zawsze: zaścieliłam łóżko i poszłam do łazienki. Tak się jakoś złożyło, że w naszym pokoju panował odgórny porządek, jakby niepisany harmonogram, kto, co, kiedy. Po prostu każda z nas korzystała z łazienki o konkretnej porze, codziennie o tej samej, choć nigdy wcześniej tego nie ustalałyśmy. Przyzwyczajona więc, że zawsze biorę poranny prysznic po Lisie, zdziwiłam się niezmiernie, kiedy przez drewniane drzwi przeszła Greta, owinięta jedynie niebieskim ręcznikiem. Otworzyłam szeroko oczy, gdyż oto ten niepisany plan poranka został całkowicie zachwiany, a ja dostałam pierwszy znak, że coś wisiało w powietrzu i czekało cierpliwie, aż nieświadoma niebezpieczeństwa, opuszczę gardę.
            - A gdzie Lisa? – spytałam nim weszłam do łazienki. Brunetka spojrzała na mnie ponad swoim ramieniem.
            - Musiała gdzieś wyjść. Wstała z samego rana – odparła Greta, po czym ciężko klapnęła na łóżko, przez co poły ręcznika rozsunęły się, odsłaniając to, czego żadna z nas nie powinna była nigdy zobaczyć.
            - Fuj! Greta! – zawołały jednocześnie Chloe i Phoebe, a Greta szybko poprawiła materiał, przybierając na twarzy kolor dorodnego pomidora. Skrzywiłam się lekko i weszłam do łazienki, starając się zapamiętać, aby nigdy więcej nie wychodzić do pokoju w samym ręczniku bez założenia wcześniej bielizny.
           
           
            Śniadanie przebiegało spokojnie, nie licząc wrzasków i hałasów, które towarzyszyły temu wydarzeniu niemal zawsze. Chyba nigdy jeszcze, odkąd uczęszczam do Hogwartu, nie zdarzyło się, aby na śniadaniu było kompletnie cicho. Nigdy. Poziom decybeli na tej sali w czasie posiłków przekraczał wszelkie normy, czasem ludzie krzyczeli do siebie przez całą długość stołów. A potem większość przez cały dzień mówiła głośno, bo wydawało im się, że nie dosłyszą. To w ogóle jest niesamowite: wydaje ci się, że nie słyszysz co ktoś do ciebie, więc ty mówisz jeszcze głośniej. Jaki w tym sens? Nie mam pojęcia.
            Śniadanie przebiegało spokojnie, dopóki siedzący obok mnie Karl, nie dźgnął mnie widelcem w oko. Tak mocno się czymś ekscytował, tak zamaszyście wymachiwał ręką, w której trzymał tą miniaturkę trójzębu Posejdona, że było jedynie kwestią czasu, kiedy komuś stanie się krzywda. Tylko dlaczego tym kimś musiałam być ja? Niemal spadłam z ławki, bo odruchowo spróbowałam się odsunąć, aby zminimalizować szkody. Nie chciałam przecież stracić oka! Wystarczyło, że cholernie piekło i byłam niemal pewna, że za kilka sekund oślepnę.
            - Ała! Ała! Boli! Merlinie! Nie straciłam oka? – spytałam Lisę, która na śniadaniu pojawiła się punktualnie i, jak zazwyczaj, usiadła obok mnie. Spojrzała przerażona i jednocześnie rozbawiona na moją twarz i przyjrzała się moim oczom.
            - O kuu… Willow, przepraszam – zawołał Karl, przytrzymując mnie za ramiona i próbując uspokoić, kiedy ja akurat miałam ogromną ochotę wrzeszczeć, podskakiwać i wymachiwać dłońmi.
            - Wygląda dobrze – powiedziała Lisa, próbując opanować napad śmiechu, na który jej się zbierało. Dosłownie widziałam (jednym okiem) jak jej policzki rosną od wstrzymywanego powietrza, które zawierało w sobie połączone cząsteczki, układające się w ogromne: „HA HA HA”.
            - Nic ci nie jest? – spytał Karl, próbując zajrzeć pod dłoń, którą ponownie zasłoniłam swoje lewe oko. Miałam w sobie to dziwne przeświadczenie, że jak będę uciskać bolące miejsce, to będzie mniej bolało. Niech mnie piorun trzaśnie, jeśli to ma powodować mniejszy ból.
            - Jest dobrze, żyję – powiedziałam, odsłaniając oko.
            - To dlaczego płaczesz?! – zawołał przestraszony.
            - Bo ją dźgnąłeś w oko, jełopie – stwierdziła Lisa, na co spróbowałam się zaśmiać, ale wyszło mi jedynie coś podobne do stękania rodzącej krowy, które przerodziło się w żałosne wycie samotnego wilka.
            - Jej, Willow, nie płacz, okej? Zaprowadzę cię do pielęgniarki, chodź. Dobrze? Na pewno nic ci nie będzie, to tylko… - spojrzał na mnie.
            - Co? – zapytałam, łkając. Oko mi łzawiło, nie byłam pewna czy cokolwiek przez nie widzę, a jeszcze Karl tak dramatycznie zawiesił głos.
            - Tylko takie małe… dźgnięcie – wydukał.

            Wiedziałam. Wiedziałam, że coś złego się stanie. Normalnie czułam to na swoim żołądku, kiedy usiadł na mnie ten cały skrzat! Ale dlaczego miałam tracić wzrok? Dlaczego akurat wzrok? Nie może sobie wziąć czegoś innego? Nie wiem, włosów na przykład?

            - Hej… wszystko w porządku?

            No i jeszcze musieliśmy trafić po drodze na Shilę. No ja się chyba zabiję. Nie chcę, żeby mnie widziała w takim stanie. Dlaczego musieliśmy wpaść akurat na nią? Dlaczego nie na jej przyjaciółkę, na przykład?
            Och, ty okrutny losie. Jeszcze się zemszczę.

            - Mały wypadek… przy obsłudze sztućców – odparłam, machając dłonią jak wachlarzem przy oku. Te niewielkie podmuchy wiatru dawały chwilowe ukojenie rozpalonej skórze.
            - O, nic ci nie jest? – zapytała przestraszona, podchodząc do mnie i dotykając dłonią mojego policzka. Miała chłodne palce, przez co ból chwilowo zelżał, kiedy spoglądała na mnie i sprawdzała czy aby na pewno mam wszystko na swoim miejscu. Odetchnęłam z ulgą, a ona uśmiechnęła się przyjaźnie. Tylko ona się tak uśmiechała…

Perspektywa Shili

        Willow nie wyglądała najlepiej. Jej lewe oko było całe czerwone. Wyglądała przez to trochę przerażająco, jak jakaś krwiożercza kreatura. W dodatku była trochę spuchnięta i zapłakana, bo łzy płynęły jej całkowicie niekontrolowanie. Chłopak, który ją odprowadzał, wyglądał na przestraszonego. Coś mi podpowiadało, że to on stał za tym całym zamieszaniem.
            - Idź do pielęgniarki – powiedziałam, zabierając dłoń z jej policzka i spoglądając na chłopaka. – Lepiej dopilnuj, żeby się tam dostała, albo znajdę cię i potraktuję tak samo – dodałam. Willow stęknęła cicho, ale żadne z nich się nie ruszyło. – No jazda – dodałam głośniej, wskazując palcem kierunek, w którym powinni się udać. Odeszli bez gadania.
            - Co się stało? – zapytała Rose, którą rozpoznałam po głosie. Odwróciłam się, chcąc na nią spojrzeć, ale nie spodziewałam się, że będzie stała tak blisko, w wyniku czego zderzyłyśmy się głowami. Obie chwyciłyśmy się za czoła, wydając z siebie głośne: „Ał!”
            - Wszystko w porządku? – zapytałam, zerkając na nią. Patrzyła na mnie jednym okiem, drugie mrużyła zabawnie, a dłonią rozcierała bolące miejsce.
            - Przepraszam, podeszłam za blisko – powiedziała, prostując plecy i opuszczając rękę.
            - Nic się nie stało – odparłam, poprawiając na ramieniu torbę. Rose spojrzała za oddalającymi się Krukonami i kiwnęła na nich głową.
            - Willow? – spytała.
            - Tak. Sobie wyobraź, że nie umieją się posługiwać sztućcami – stwierdziłam z kpiącym uśmiechem. – Kto by pomyślał… a uchodzą za mądrych – dodałam.
            - Nic się nikomu nie stało? – zapytała troskliwym tonem. Razem ruszyłyśmy w stronę sali Obrony Przed Czarną Magią.
            - Willow miała zmasakrowane oko…
            - O Merlinie!
            -… ale nic jej nie będzie. Poszli do pielęgniarki – dokończyłam. Kiwnęła głowa. Spojrzałam na nią. Wyglądała normalnie, jak to ona. Miała nienagannie uczesane włosy, równo zawieszoną, wypolerowaną do połysku odznakę prefekta na piersi, zapięte wszystkie guziki koszulki i krawat pod samą szyją. Wydawała się być bardzo spokojna, jakby wczorajszego wieczoru w ogóle nie wpadła do żadnego tunelu i nie musiała się użerać z Malfoyem, którego ostatecznie i tak pocałowała.
            - Więc… - zaczęłam, ciekawa jej reakcji. – Co zamierzasz zrobić? – spytałam. Spojrzała na mnie z uniesioną brwią.
            - W związku z czym? – spytała szczerze zdziwiona. Uniosłam do góry brew, po chwili marszcząc czoło.
            - Z Malfoyem? – odparłam pytaniem na pytanie. Tym razem to ona uniosła brew.
            - A co mam z nim zrobić?
            - No nie wiem, pogadać?
            - O czym?
            - Nie no, serio? Co to, „Gra w pytania”? – zapytałam, zirytowana.
            - To ty zaczęłaś – odpowiedziała. Wywróciłam oczami młynka i spojrzałam na nią z politowaniem. Chyba zrozumiała, co miałam na myśli, bo dodała po chwili: – Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Po pierwsze: Malfoy nie wygląda na typa, który musi o tym porozmawiać, a po drugie, jestem święcie przekonana, że już zapomniał. Albo wygadał wszystkim i lada chwila będę na językach całej szkoły.
            Nie patrzyła na mnie tylko uparcie wpatrywała się w jakiś punkt przed sobą.

            Właściwie nie wiem do końca jak zaczęła się ta historia z Malfoyem. Znam Rose od pierwszej klasy, poznałyśmy się zaraz po tym, jak przydzielono nas do jednego pokoju, ale nie od razu zostałyśmy przyjaciółkami. Chyba miałam problem z zaakceptowaniem jej doskonałości. Zawsze wydawała mi się taka dokładna, wszystko robiła dobrze, nie było mowy o tym, żeby o czymś zapomniała.
            Nie byłyśmy ze sobą blisko, kiedy pierwszy raz pokłóciła się z Malfoyem. Nie wiem nawet o co poszło, ale najwyraźniej jest to temat tabu dla obojga z nich, bo Ślizgon też się tym nie chwali. Może nie pamięta, nie wiem. Czasem korci mnie, żeby ją zapytać, ale jeszcze nie zebrałam się na odwagę. Kiedyś to zrobię, na pewno.
            Ciekawi mnie… Czy jest na świecie coś… Czy jest możliwość, aby dwoje ludzi pokłóciło się wiele lat temu tak mocno… żeby nie mogli się pogodzić za żadne skarby, nawet jeśli los i wszechświat najwyraźniej chcą, aby do tego doszło?
            Tak, jestem z tych, co wierzą w los, przeznaczenie i inne zrządzenia! Przyznaję się. I wydaje mi się, że ich wczorajsza przygoda nie była przypadkowa.

            Właśnie pomyślałam o tym, że również byłabym skłonna wybaczyć Malfoyowi wszystkie obelgi skierowane w moją stronę, jeśli zechciałby „coś teges” z Rose, kiedy ktoś szturchnął mnie ramieniem w bok. Wyrwana z rozmyślań spojrzałam na Zabiniego, który najwyraźniej wpadł na mnie przez przypadek.

            Perspektywa Damiana

            - Przepraszam – mruknąłem, spoglądając ponad ramieniem na Shilę, którą przypadkowo szturchnąłem. Zamyśliłem się i nie zauważyłam, że zbliżyliśmy się do siebie, aż w końcu się zderzyliśmy. Kiwnąłem jej głową na powitanie i spojrzałem na Rose, która uśmiechnęła się w moją stronę.

            Boże, ma ładny uśmiech.

            Skarciłem się w myślach i powiedziałem krótkie powitanie, przyglądając się jej twarzy. Nigdy nie należała do osób, które lubiły nadmierne zainteresowanie, dlatego po chwili zarumieniła się lekko i chwyciła Shilę pod ramię, odciągając ją na bok.
            Odprowadziłem je wzrokiem, dostrzegając czającego się w pobliżu Malfoya, którego pielęgniarka wypuściła ze Skrzydła Szpitalnego z samego rana. Opierał się nonszalancko o ścianę w miejscu, w którym zasłaniał go cień. Spod przymrużonych powiek obserwował jak wszyscy po kolei wchodzili do sali.
            - Lepiej się rusz, jeśli nie chcesz zarobić spóźnienia – powiedziała Ruby, dziewczyna z mojego rocznika, która należała raczej do tych cichych i skrytych. Spojrzałem na nią, uśmiechając się lekko, kiedy mnie wyprzedziła. Omiotła mnie wzrokiem i również się uśmiechnęła. Zdałem sobie wtedy sprawę, że chyba pierwszy się do mnie odezwała ze swojej własnej, nieprzymuszonej woli.
            - Skoro tak mówisz – odpowiedziałem i wszedłem do sali zaraz za nią.

            *

Perspektywa Scorpiusa

        Głowa jeszcze trochę mnie bolała, ale kiedy rano pielęgniarka spytała czy dobrze się czuję, oczywiście odpowiedziałem, że wyśmienicie. Nie miałem zamiaru kolejnej nocy spędzać w Skrzydle Szpitalnym. Ta kobieta była nie do wytrzymania, ciągle biegała po całym pomieszczeniu, popiskując coś pod nosem. Według niej miał to być operowy sopran, ale jak dla mnie brzmiało to raczej jak żałosne wycie pobitego psa. Choć nawet ten biedny pies brzmiałby lepiej od niej. W dodatku ciągle do mnie zagadywała, wciąż pytając: „Czy wszystko okej, kochanieńki?” Miała przy tym przerażający uśmiech, jakby w jej głowie pojawiły się jakieś psychopatyczne myśli. Kto wie, co ona tam ćpa w tym swoim kantorku.
            - Idziesz na obiad? – zapytał Damian. Najwyraźniej nasze stosunki nieco odtajały, choć wciąż bliżej nam było do arktycznego mrozu niż słonecznej plaży na Bahamach.
            Spojrzałem na niego, wyginając się trochę, żeby mieć lepszy obraz. Stał przed drzwiami bez torby; zostawił ją na łóżku zaraz po tym jak wróciliśmy z lekcji. Wyglądał normalnie, nie uśmiechał się, ani nie okazywał jakichś głębszych emocji.
            - Nie, nie jestem głodny – odpowiedziałem. Nie kłamałem, naprawdę nie chciało mi się jeść. Może miało to związek z tymi hałasami, które wydawali z siebie uczniowie Hogwartu przy spożywaniu posiłku. Serio, jestem pewien, że ilość decybeli wzrastała wówczas do granicy bólu. Biorąc pod uwagę moje niedawne przejścia z p r a w i e wstrząsem mózgu, wolałem oszczędzić mojej głowie tych huków. Plus: zjadłem obfite śniadanie, dzięki pielęgniarce, która wpakowała we mnie chyba pół bochenka.
            Zabini wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju, a ja ułożyłem się wygodniej, poprawiając poduszkę pod głową i spoglądałem na baldachim. Jednak było to dość nudne zajęcie, dlatego postanowiłem znaleźć sobie coś ciekawszego. Rozejrzałem się po pokoju, przeczesując wzrokiem niemal każdy centymetr. Moje spojrzenie zatrzymało się na książce, która leżała na poduszce jednego z chłopaków, z którymi dzieliłem dormitorium. Przypomniało mi się nagle, że w święta otrzymałem jakieś francuskie romansidło, którego od tamtej pory nawet nie tknąłem. Nie mając nic ciekawszego do roboty, postanowiłem, że ją przeczytam. W sumie dawno nie używałem mojego francuskiego, a nie chciałbym, żeby zardzewiał. Zwlokłem się więc z łóżka i schyliłem, gdyż doskonale pamiętałem, że wsadziłem tomisko pod spód.
            - Malfoy, co ty robisz na podłodze? – zapytał ktoś. Nie spodziewałem się tego i, chcąc jak najszybciej wydostać się spod łóżka, uderzyłem się głową w jego krawędź. Zakląłem głośno i spojrzałem na Marcella, który stał przed szafą i szukał w niej czegoś. Nie odpowiedziałem na jego pytanie, bo głowa na powrót mnie rozbolała. Wstałem z podłogi i położyłem się z powrotem, mając wrażenie, że czaszka mi zaraz eksploduje.
            Marcello nadal grzebał w szafie, ale nie zwracał na mnie uwagi. Odwróciłem się do niego plecami i przymknąłem powieki. Musiałem odpocząć. Po chwili usłyszałem skrzypienie drzwiczek szafy, a zaraz potem ciche trzaśnięcie drzwi od pokoju. Westchnąłem i nim się obejrzałem, zasnąłem.
           
            Nie spałem, choć oczy miałem zamknięte. Czułem się wypoczęty, ale mimo to chciałem jeszcze chwilę rozkoszować się przyjemnym ciepłem. Wyczuwałem pod palcami gładką powierzchnię pościeli, miękkość materiału, z którego została wykonana. Słyszałem cichy szum poruszanej wiatrem firanki, a przez otwarte okno przedostawał się zapach oceanu. Było niemal tak, jak często w wakacyjne poranki w naszym rodzinnym domku na plaży.
            Jednak było też coś innego. Zauważyłem to niemal od razu po przebudzeniu. Nie było to nic złego, bo nie zmusiło mnie do otwarcia oczu, ale to właśnie to sprawiało, że czułem się tak dobrze.
            Z natury jestem raczej ciekawski, więc nie wytrzymałem długo i podniosłem powieki, spoglądając w bok. To było dziwne, bo mimo że nie spodziewałem się tego widoku, wcale mnie on nie zaskoczył. Rose Weasley spała obok mnie, z twarzą zwróconą w moim kierunku. Wyglądała łagodnie i niewinnie. Cienie rzęs padały na jej policzki, a powieki drgały lekko, będąc znakiem miłego snu. Włosy rozrzucone po poduszce, odznaczały się swoim kolorem od bieli pościeli i wydawały się przy tym jeszcze intensywniejsze. Nawet przez chwilę nie pomyślałem o tym, że nie powinno jej tam być.
            Jej oddech się zmienił, wzięła głębszy wdech i otworzyła oczy. Zamrugała kilka razy, a kiedy obudziła się całkowicie spojrzała na mnie. Ciekawe było to, że ona również nie wyglądała na zaskoczoną moim widokiem. Jakby to, że spaliśmy w jednym łóżku było całkowicie normalne.
            Wyglądała pięknie. Blade policzki nabierały zdrowszych kolorów, a malinowe usta uniosły się powoli w delikatnym uśmiechu. Poczułem ciepło w okolicach serca, kiedy zdałem sobie sprawę, że uśmiechała się do mnie. Cieszyło mnie to. Odpowiedziałem tym samym, starając się, aby mój uśmiech oddawał te wszystkie pozytywne uczucia, które mnie ogarnęły. Wiedziałem, że powinienem to zrobić. Wiedziałem, że MOGŁEM to zrobić. Wiedziałem, że ONA była tą, która powinna oglądać prawdziwego mnie.
            Nie odzywaliśmy się, a mimo to cisza między nami nie była niezręczna. Nagle Rose podniosła prawą dłoń i delikatnie dotknęła mojego policzka. Uśmiechnęła się szerzej i podniosła się lekko, nachylając w moją stronę. Aż wstrzymałem oddech, kiedy…

            Obudził mnie trzask drzwi. Wzdrygnąłem się i rozejrzałem po pokoju, uświadamiając sobie, że było w nim o wiele ciemniej niż kiedy kładłem się spać. Nagle zapaliły się światła, przez co musiałem zmrużyć oczy, żeby coś zobaczyć, i okazało się, że to Zabini wrócił… właściwie nie wiedziałem skąd.
            - Brawo, przespałeś całe popołudnie – powiedział na powitanie i usiadł na swoim łóżku, rozpinając guziki koszuli. Opadłem bezsilnie na poduszkę i westchnąłem, przymykając powieki. Głowa przestała mnie boleć, ale wspomnienie snu mocno utkwiło mi w pamięci. Czułem, jakby to wszystko było prawdziwe, moje myśli, uczucia… nawet radość, którą wzbudził we mnie widok Weasley… wciąż to czułem. Ale niby dlaczego miałem cieszyć się na widok Weasley?!
           
            *

            Willow wyszła z biblioteki, w której przepisywała notatki z zajęć, które ominęła przez nieszczęśliwy wypadek z widelcem. Oko wciąż ją trochę pobolewało, ale było już o wiele lepiej. Pielęgniarka dała jej jakieś krople, które mocno zapiekły, ale po pewnym czasie bardzo ładnie oczyściły całą gałkę oczną. Zaczerwienienie zniknęło dopiero po godzinie, ale przestała płakać zaraz po tym, jak kropelki zaczęły działać.
            Nie chciała robić sobie zaległości, dlatego od razu jak wyszła ze Skrzydła, poprosiła koleżankę o udostępnienie notatek. Nie było tego na szczęście dużo, ale i tak spędziła w bibliotece sporo czasu. Zamierzała iść właśnie na kolację, kiedy zza rogu wybiegli jacyś pierwszoroczniacy i z impetem w nią uderzyli. Uderzenie było na tyle mocne, że straciła równowagę. Żeby nie upaść podtrzymała się ściany, ale torba osunęła jej się z ramienia i upadła na podłogę.
            - Hej! Uważajcie! – zawołała za chłopcami. Zaśmiali się tylko i pobiegli dalej, a ona westchnęła, kucając.
            - Pierwszoklasiści bywają niebezpieczni. – Willow podniosła głowę i spojrzała na Shilę. Jeszcze raz westchnęła i zaczęła zbierać rzeczy, które wysypały się z jej torby.
            - Co tu robisz? – zapytała. Ishihara klęknęła obok i sięgnęła po kałamarz, który potoczył się kawałek dalej.
            - Szłam na kolację, ale chciałam jeszcze zajrzeć do biblioteki i znaleźć Rose – odpowiedziała.
            - Nie ma jej tam. Właśnie stamtąd wychodzę – rzekła Willow.
            Gryfonka kiwnęła głową i sięgnęła po książkę, leżącą niedaleko niej. Spomiędzy stron wysunęło się kilka kartek. Willow spojrzała na nią i otworzyła szeroko oczy. Chciała pierwsza zabrać książkę, ale Shila miała ją już w dłoniach.
            - Co to jest? – zapytała, spoglądając na błękitny papier. Chwyciła w palce kilka kartoników i tegoż samego koloru koperty, które wystawały z książki. Zmarszczyła brwi i odwróciła je, otwierając szerzej oczy. Na drugiej stronie było coś napisane.
            - Mogę to wyjaśnić – powiedziała Willow. Ishihara spojrzała na nią z niedowierzaniem.
            - To byłaś ty? – spytała.
            - Shila… to nie tak…
            - Cały czas to byłaś ty! Wiedziałaś, że mnie to irytuje, a… W ogóle co to ma znaczyć? – zapytała, podnosząc głos. Willow zająknęła się, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Wpatrywała się błyszczącymi oczami w tęczówki Gryfonki, próbując doszukać się w nich jakichś pozytywnych emocji. Widziała jednak tylko złość i zaskoczenie.
            - Bo… ja…
            - Ty co?! Zdajesz sobie sprawę, że to nie były zwykle listy? Dziewczyna nie wysyła takich listów do koleżanki… - Shila zamilkła, otwierając szeroko oczy. Willow nie odezwała się.
            Gryfonka rzuciła książkę na podłogę i wstała pospiesznie, zrywając się do biegu.
            - Shila! – zawołała za nią Krukonka. Jednak dziewczyna nie zwolniła. Biegła dalej, dopóki nie zniknęła jej z oczu. 

            Wiedziałam, że coś się wydarzy.

~*~ 



Okej, nie mogłam się powstrzymać z tym obrazkiem.
To wszystko wyglądało w mojej głowie o wiele lepiej, ale cóż... Nie będę się wypowiadać na ten temat, bo ostatnio miałam już małe załamanie i omal nie rzuciłam tego wszystkiego w cholerę. Ostro było, ale doszłam do pewnych wniosków i spróbuję się ich trzymać. 
Wybaczcie, że tak długo nic nie było, ale naprawdę zależy mi, żeby zaliczyć pierwszy semestr, a z tego co do tej pory się wydarzyło wynika, że mogę mieć z tym problem. Ja nie lubię chemii i chemia nie lubi mnie. Nie od dziś zresztą. 
Nie wiem czy w tym roku jeszcze coś napiszę i błagam Was - nie pytajcie o to. 
Mam też nowy szablon, co chyba każdy już zauważył :) Powód zmiany był taki, że poprzedni się niektórym kojarzył z Grycankami o.O No comment :) :P 

Z racji takiej, że jutro Wigilia, a potem Boże Narodzenie i Sylwester, chciałabym wszystkim życzyć Wesołych Świąt. Jestem kiepska z pisania wierszyków, więc musicie zadowolić się tymi kilkoma słowami. Życzę Wam radosnych świąt, spędzonych w gronie najbliższych, góry prezentów, smacznego karpia, błogosławieństwa bożego i spełnienia marzeń, a nadchodzący rok, 2013 już, niech obfituje w sukcesy i będzie pomyślny. 

8 września 2012

38. Jakby zatrzymał się czas


            - Nie ten kamień! – wrzasnęła Weasley, zjeżdżając w dół po ślizgawce, do której wpadli wraz z Malfoyem. Słyszała w uszach świst powietrza, a dłonie, którymi próbowała przytrzymać się ścian i zwolnić nieco, zmarzły jej od wilgoci. W tunelu było ciemno, dlatego nie widziała niczego przed sobą, czuła za to uderzenia wystających kamieni na plecach. Starała się opanować strach i nie krzyczeć, ale kiedy korytarz nagle skręcił i stał się trochę bardziej stromy, pisnęła przerażona. Po chwili zaś wypadła z tunelu i przycisnęła do ziemi Ślizgona, który cały czas był przed nią. Usłyszała tylko jak stęknął cicho, bo spadając na niego, uderzyła go łokciem w żebra. – O nie. Coś ty zrobił?! – zawołała, podnosząc się szybko i podchodząc do otworu, z którego wypadli. W ścianie, jakiś metr nad ziemią, zionęła ogromna czarna dziura. Rose dotknęła wejścia do tunelu i natychmiast się cofnęła, ponieważ z kamieni nagle wysunęły się metalowe pręty.
            - Nie – szepnęła. – Nie, nie, nie. To się nie może dziać naprawdę – powiedziała, podchodząc bliżej i, obejmując dłońmi rury, spojrzała w głąb korytarza. – Pomocy! Halo! Czy ktoś mnie słyszy?! – wołała, szarpiąc pręty i próbując dostać się z powrotem do środka.
            - Uspokój się. Nikt cię nie słyszy – powiedział Scorpius, siedząc na podłodze i dotykając dłonią tyłu głowy. Czuł tępy ból, a kiedy zerknął na swoją dłoń, miał ochotę zakląć. Blade palce pokrywała szkarłatna krew. Skrzywił się i ostrożnie podniósł.
            - Świetnie! Po prostu fantastycznie! – wykrzyknęła Rose, odsuwając się od ściany i zakładając ręce na biodra. – To twoja wina – powiedziała, wskazując go palcem.
            - Niby jak to może być moja wina? To nie ja budowałem to zamczysko pełne pułapek! – odparł oburzony.
            - Twoja, bo nigdy nie potrafisz odpuścić! – warknęła, podchodząc do niego i dźgając go palcem w pierś. – Nie mówiłam ci, że już sprawdzałam tamten korytarz? Mówiłam! Ale nie, bo panicz Malfoy musi sprawdzić sam! Kretyn! Przez ciebie jesteśmy w tym… - rozejrzała się po grocie. – Gdzie my w ogóle jesteśmy?
            Jaskinia była ciemna, ale wyraźnie można było dostrzec zwisające ze stropu stalaktyty i ich odpowiedniki, stalagmity, rosnące na spągu. W powietrzu czuć było wilgoć, a podłoga była śliska, o czym Weasley przekonała się, chcąc zrobić krok do przodu. Omal nie wyrżnęła orła, unikając upadku tylko dzięki Malfoyowi, który odruchowo ją przytrzymał. Wyrwała się szybko i sięgnęła do kieszeni szaty, wyjmując z niej różdżkę.
            - Lumos – powiedziała, a na końcu różdżki rozjarzyła się kula światła, oświetlając jezioro przed nią. Otworzyła szeroko oczy przypatrując się, jak tafla odbija promienie i mieni się kolorami. Ten widok w połączeniu z cichym szmerem wody, tworzył tajemniczy nastrój.
            - To woda z jeziora – powiedział nagle Malfoy. Weasley nie spojrzała na niego, unosząc wzrok do góry i przypatrując się ostrym kolcom, zwisającym nad ich głowami. Głośno przełknęła ślinę, karcąc się w myślach za czarne obrazy, jakie sobie wyobraziła.
            - Skąd wiesz? – spytała, odchodząc w prawo i zaglądając do kąta jaskini, by sprawdzić czy nie ma tam jakiegoś przejścia.
            - Bo śmierdzi tak jak jezioro – odparł, przycupnąwszy na kamieniu, bo poczuł zawroty głowy.
            - Super. Nic nam to nie daje. Musimy jakoś zawiadomić innych, że tu jesteśmy – powiedziała, podchodząc z powrotem do dziury w ścianie i zaglądając do korytarza. Światło z różdżki oświetliło mokrą powierzchnię tunelu. Przestąpiła z nogi na nogę, przygryzając dolną wargę. Zastanawiała się nad tym, jak wysłać wiadomość i jakie były szanse na to, że uda jej się to zrobić za pomocą tego tunelu. – Umiesz wysyłać patronusa z wiadomością? – zapytała, nawet na niego nie spoglądając.
            - Jasne i co jeszcze? Nawet gdybym umiał, wątpię, żeby się udało. Przejście pewnie dawno się zamknęło – odparł, krzywiąc się, ponieważ ból głowy nasilał się. Nic jednak nie powiedział, wycierając krew w rękaw szaty.
            - Pewnie, siedź tam sobie i nic nie rób. Tylko to potrafisz, pakować nas w kłopoty! – warknęła wściekle, odchodząc od kraty i stając w lekkim rozkroku. Przymknęła powieki i wycelowała różdżkę w dziurę. – Alohomora.
            Zaklęcie uderzyło w barierę, jednak nic się nie wydarzyło. Malfoy prychnął tylko pod nosem, co jeszcze bardziej zirytowało Rose. Niewiele myśląc machnęła różdżką, wypowiadając krótkie:
            - Confringo 1.
            Nim Ślizgon zdążył zareagować, zaklęcie poszybowało w stronę krat, wysadzając je w powietrze. Niestety naruszyło to strukturę kamienia i w chwilę potem ściana zawaliła się, zasypując przejście gruzem. Rose zakaszlała, machając dłonią wokół twarzy, aby rozgonić pył i kurz, jaki wzbił się po eksplozji. Przetarła oczy i spojrzała na zawalisko.
            - O nie…
            - Świetnie, Weasley. Bardzo mądrze. Zniszczyłaś jedyne możliwe wyjście – burknął. Odkaszlnął głośno i spojrzał na jezioro. Różdżka Gryfonki dawała na tyle światła, że nie musiał wyjmować swojej. Zauważył więc ruch wody.
            - Zamknij się Malfoy. To wszystko twoja wina. Po jaką cholerę wciskałeś ten kamień? Przecież wszyscy wiedzą, że ten jeden jest lipny! – warknęła.
            - Nie moja wina, że wszystkie są takie same – odrzekł, zsuwając się z kamienia i kucając na brzegu. Dotknął dłonią wody, marszcząc brwi. Jedna myśl tłukła mu się po głowie.
            - Malfoy, co ty robisz? – zapytała dziewczyna, zakładając ramiona na piersi.
            - Jak na kogoś, kto miał się do mnie nie odzywać, ostatnio strasznie dużo gadasz – stwierdził, spoglądając na nią z ironicznym uśmiechem. Podniósł się i jeszcze raz omiótł spojrzeniem grotę i jezioro. Weasley prychnęła tylko.
            - Świetnie, nie będę się w takim razie wysilać – burknęła. Zrobiła dwa kroki w bok i usiadła na skale, unosząc podbródek, jak obrażone dziecko. Prychnął cicho i wskazał palcem wodę.
            - Jeżeli jest z jeziora, to znaczy, że gdzieś głębiej jest jakieś przejście. W końcu jakoś musi się tutaj dostawać.
            Odwróciła głowę, przyglądając mu się. Zmrużyła powieki, zastanawiając się nad sensem jego słów. Spojrzała na wodę, obserwując niewielkie fale. Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze.
            - Jeśli byłoby dostatecznie szerokie, może udałoby nam się gdzieś dopłynąć. Może do jakiejś innej groty, może znaleźlibyśmy wyjście – dodał Malfoy.
            - Świetnie, więc na co czekasz? Wskakuj do wody i sprawdź to – rzuciła obrażonym tonem. Zaśmiał się i usiadł na kamieniu, na którym siedział wcześniej. Spojrzała na niego z lekko otwartymi ustami, niedowierzając własnym oczom. – Chyba sobie żartujesz…
            - Nie. Ty to zrób. W końcu to ja na to wpadłem, nie? – powiedział, uśmiechając się ironicznie. Zmarszczyła brwi.
            - Nie ma mowy – stwierdziła, obracając się do niego plecami.
            - Super, więc możemy tu zostać. Mi się nigdzie nie spieszy – stwierdził, zakładając ręce za głową. Zaraz jednak je zabrał, ponieważ naruszył ranę i znowu zaczęło go boleć. Wytarł krew w szatę i spojrzał na Weasley, która wierciła się na swoim kamieniu. – Więc… skoro już mamy tu razem zginąć, to może postaralibyśmy się, żeby spędzić ten czas trochę przyjemniej? – zapytał. – No wiesz… może jakiś szybki numerek? I tak nikt się nie dowie…
            Spojrzała na niego ponad ramieniem, gromiąc go wzrokiem. Warknęła cicho pod nosem i wstała.
            - Wal się, Malfoy – powiedziała, podchodząc na skraj jeziora i zdejmując szatę przez głowę.  Spojrzał na kawek płaskiego brzucha, który odsłonił się, kiedy koszula niechcący się uniosła. Rzuciła szatę za siebie, zostając w samej spódnicy i bluzce. Chwyciła mocno różdżkę i wskoczyła do wody, zostawiając Malfoya samego na brzegu. Znów zrobiło się ciemno. Scorpius przez chwilę obserwował ją w wodzie, gdyż było ją doskonale widać przez światło, które ze sobą zabrała. Widział jak sprawnie porusza się pod powierzchnią, jak jej rude włosy unoszą się i opadają. Aż w końcu zniknęła pod skalną półką. Jęknął cicho i dotknął dłonią tyłu głowy. Wciąż krwawił, a ból rozsadzał mu czaszkę. Zsunął się, aby móc oprzeć plecy. Wyjął różdżkę i zapalił światło, by nie siedzieć w ciemnościach.

*

            Ghul został zamknięty w klatce, więc profesor Haisting pozwoliła im wrócić do swoich zajęć. Wszyscy odetchnęli z ulgą i rozeszli się w swoich kierunkach. Jedynie James zauważył, że brakowało dwójki prefektów: Rose i Malfoya. Obejrzał się i podbiegł do dziewczyny z długimi, czarnymi włosami, która była prefektem Slytherinu. Nigdy nie mógł zapamiętać jak się nazywała.
            - Wiesz gdzie jest Malfoy? – zapytał, stając przed nią. Miała ładny owal twarzy, ale na jej niekorzyść działały grube i gęste brwi. Spojrzała na niego ciemnymi oczami, mrugnąwszy kilka razy.
            - Nie, pewnie już dawno jest w dormitorium – odparła. – A co? – spytała podejrzliwie.
            - Rose nie wróciła. Mam dziwne przeczucie, że są gdzieś razem – stwierdził. Uśmiechnęła się.
            - Jeżeli są razem to na pewno się kłócą. Pewnie za chwilę coś usłyszysz, ich kłótnie są raczej… spektakularne – powiedziała, wymijając go i odchodząc.
            - Tak, pewnie masz rację – mruknął, nie spoglądając na oddalającą się Ślizgonkę. Coś mu nie dawało spokoju. Nie wiedział tylko co. – Uspokój się, to Rose. Nie da sobie zrobić krzywdy – powiedział do siebie, kierując się w stronę Wieży Gryffindoru.

*


            Siedział na mokrej i zimnej posadzce, wpatrując się w kulę światła, która jarzyła się na końcu jego różdżki. Gdzieś w oddali słyszał kapiącą wodę, więc z nudów zaczął liczyć krople. Pomagało mu to również zapomnieć o bólu głowy. Kątem oka zauważył ruch pod powierzchnią jeziora, więc przeniósł na nie swoje spojrzenie.
            Omal nie upuścił z wrażenia różdżki, kiedy z wody wyłoniła się Weasley. Przebiła taflę, odrzucając głowę do tyłu i rozchlapując wokół siebie zimną wodę. Dłońmi przygładziła włosy, opadając i zanurzając twarz do połowy. Wpatrywał się w nią, oglądając błyszczącą skórę. Miała zamknięte oczy, więc nie od razu go dostrzegła. Dopiero po chwili uniosła powieki, podpływając do brzegu. Przełknął ślinę, obserwując jak kładzie ręce na krawędzi i unosi się. Woda płynęła po jej ciele, znacząc swoje własne ścieżki. Nagle poczuł jej dziwną bliskość, jakby to on był tymi kroplami, płynącymi po niej. Czuł jej gładką skórę. Widział zgrabne nogi, które przykrywała mokra spódnica. Dostrzegał również przyklejoną do piersi koszulę, ukazującą biały stanik. Czuł się, jakby czas nagle zwolnił swój bieg. Weasley stała przed nim, wyprostowana, w lekkim rozkroku i unosiła ręce do góry, aby wycisnąć z włosów wodę. W tym czasie on podziwiał, tak – podziwiał! - mokre ciało. Jeden guzik koszuli Weasley odpiął się, ukazując biust. Ślizgon uniósł nieco różdżkę, obserwując jak od mokrej skóry odbija się światło. Weasley ponownie zamknęła oczy, rozczesując włosy palcami. Przez chwilę zastanawiał się, czy dziewczyna jest świadoma tego, jak seksownie w tym momencie wygląda.
            - Co? – zapytała, kładąc jedną dłoń na biodrze. Dopiero teraz zauważył, że na niego patrzyła. Miała uniesioną brew do góry i lekko przekrzywioną głowę. Otworzył szerzej oczy i potarł wolną dłoń o udo.
            - Nic – odparł, uciekając wzrokiem w bok. Miał ochotę się spoliczkować. – Znalazłaś coś? – zapytał, chcąc odgonić swoje myśli od kropel wody, które płynęły spokojnie po jej nagiej szyi.
            - Tak. Po drugiej stronie jest tunel, ciągnie się jakieś 25 metrów. Prowadzi do małej komnaty z korytarzem. Nie sprawdziłam dokładnie gdzie prowadzi, ale jest bardzo długi – odpowiedziała, wskazując palcem. – Dasz radę tyle przepłynąć? – spytała, unosząc ironicznie jeden kącik ust. Spojrzała na niego z zabawnym błyskiem w oku. Prychnął.
            - Pewnie – odburknął, podnosząc się. Zachwiał się jednak, gdyż przez chwilę pociemniało mu przed oczami.
            - Łoł! – Rose przysunęła się do niego, odruchowo przytrzymując go za łokieć. – Wszystko okej? – zapytała. Spojrzał na jej dłoń, zaciśniętą na jego ręce. Powoli wracała mu ostrość widzenia. Wyszarpnął się lekko i wyprostował.
            - Tak – odparł.
            - No chyba jednak nie – stwierdziła. Dopiero teraz zauważył, że przygląda się jego szyi. Nim zdążył się odsunąć, wyciągnęła dłoń i odchyliła kołnierzyk jego koszuli. – Krwawisz – powiedziała. Drugą rękę położyła mu na głowie i zmusiła, żeby się lekko schylił. Obejrzała ranę. Czuł jak delikatnie przeczesała jego włosy. – Musiałeś się uderzyć jak wypadliśmy z tego tunelu. Dlaczego nic nie powiedziałeś? – spytała z wyrzutem, zabierając dłonie. Wyprostował się i spojrzał na nią z góry.
            - Bo to nie twoja sprawa – odparł hardo.
            - Oszalałeś? A jakbyś tu zemdlał i wpadł do wody jak mnie nie było? Utopiłbyś się, kretynie! – warknęła, odsuwając się. – W takim wypadku nigdzie nie płyniemy – dodała.
            - Chyba żartujesz! Nic mi nie jest – warknął wściekle. Zakręciło mu się w głowie, ale nie dał nic po sobie poznać.
            - Nie żartuję! Nie będę cię reanimować jak ci się coś stanie! – krzyknęła.
            - A co ty się nagle mną tak przejmujesz? Nie potrzebuję twojej pomocy – warknął. Zdjął z siebie szatę i rzucił ją wściekle za siebie. Wiedział, że byłoby mu ciężko płynąć w tym worku.
            - Świetnie. Utop się. Nikt nie będzie za tobą tęsknił – powiedziała, wskakując do wody nim zdążył coś odpowiedzieć. Wzniósł tylko oczy, wydając z siebie zdenerwowane warknięcie. Zabrał różdżkę, wskakując za nią.
            Przez chwilę czuł się zdezorientowany. Woda napłynęła mu do uszu, słyszał jej szum. O dziwo widział wszystko bardzo wyraźnie, jakby pływał w basenie. Pewnie przepływając przez skały i kamienie woda się oczyściła. Nie zastanawiając się dłużej popłynął za Gryfonką, którą spostrzegł po drugiej stronie. Przed wpłynięciem do tunelu wynurzyła się jeszcze, aby zaczerpnąć powietrza i zniknęła mu z oczu. Zrobił to samo, podążając za jej niknącym światłem. Oświetlał sobie drogę różdżkę. Zawahał się tylko na chwilę, kiedy miał wpłynąć w wąski korytarz. Nie czuł się z tym najlepiej, gdyby naprawdę coś mu się stało, nie miałby żadnej drogi ucieczki. Zaklął w myślach, złorzecząc na Weasley, która musiała zasiać w nim ziarnko niepewności, po czym popłynął przed siebie.
            Wypuścił z ust trochę powietrza w postaci bąbelków, które połaskotały go po policzku. Weasley mocno przesadziła z tymi dwudziestoma pięcioma metrami. Wydawało mu się, że płynie już dobre pół godziny, co – oczywiście – nie było możliwe. Wściekał się w myślach, bo gdyby wiedział, że to będzie jednak trochę dalej, spróbowałby zaklęcia bąblogłowy. Jeszcze nie miał okazji, aby go wypróbować.
            Kiedy tylko wypłynął z tunelu, wynurzył się najszybciej jak tylko mógł. Zaczerpnął haust powietrza i rozejrzał się, szukając wzrokiem Weasley. Siedziała na brzegu, mocząc nogi i przyglądając się mu z ustami zaciśniętymi w wąską linię. Kiedy zobaczyła, że udało mu się dotrzeć, wstała i ruszyła w stronę ciemnego korytarza. Mimowolnie poczuł przypływ radości, dostrzegając prawie niewidoczną ulgę w jej oczach. Miło było wiedzieć, że ktoś nad nim czuwał. Podpłynął do brzegu i wyszedł z wody, czując chłód.
           
*

            James siedział w Pokoju Wspólnym, rozmawiając z kolegami. Trzymał w rękach kafla i obracał go na palcu. Lubił czasem podrzucać piłkę, nie będąc na treningu.
            - James, widziałeś gdzieś Rose? – zapytała Lily, podchodząc do nich. Stanęła za fotelem, na którym siedział Gary. Potter spojrzał na nią z uśmiechem.
            - E, tak. Mieliśmy spotkanie z Haisting. Kazała nam szukać ghula. Uciekł jej z klatki – odparł. Przyjaciele zaśmiali się, a on podrzucił kafel i złapał go zręcznie w powietrzu.
            - A gdzie jest teraz? Ty wróciłeś już dawno – stwierdziła dziewczyna.
            - Sprawdzała korytarze na trzecim piętrze. Pewnie spotkała Malfoya i się po… - James przestał się uśmiechać, uświadamiając sobie jedną rzecz. Kafel uderzył o podłogę, bo chłopak zamarł w bezruchu i go nie złapał. Spojrzał na siostrę, czując dziwny niepokój. Coś mu mówiło, że miał rację.
            - Co? – zapytała Lily.
            - Na trzecim piętrze jest jeden z tych kamieni-pułapek. Jeśli Rose przypadkiem go wcisnęła… - powiedział, patrząc na przerażenie rosnące w oczach Lily.
            - Musimy ją znaleźć – powiedziała, ruszając w stronę portretu Grubej Damy. James zerwał się ze swojego miejsca i pobiegł za nią.

*


            Szli w ciszy, Weasley przodem. Mógł więc przyglądać się jej do woli. Widział jak drży z zimna i niepewnie dotyka ściany, aby się nie przewrócić. Spódniczka mundurka wciąż była mokra i kapała z niej woda, rozpryskując się na posadzce. Niosła przed sobą różdżkę, uniesioną do góry, aby oświetlić drogę. On również trzymał swoją zapaloną. Zastanawiał się, o czym myślała. Czy naprawdę była na niego tak zła, że nie chciała się odezwać? Zdenerwowała się, bo nie powiedział jej o bólu głowy? Czy może dlatego, że popłynął, mimo jej sprzeciwu? A może chodziło o coś innego? Choć bardzo był ciekaw, nie powiedział ani słowa.
            Sam nie wiedział jak długo szli i ile metrów pokonali. Cały czas jednak wydawało mu się, że zmierzali w dół, zamiast piąć się w górę. W końcu znaleźli się w ogromnej grocie, z wysokim stropem. Zwisały z niego stalaktyty, błyszczące od spływającej po nich wody. Przez sam środek jaskini płynęła rzeka, mająca swój początek w wodospadzie, który kaskadą spadał z półki skalnej, zawieszonej kilkanaście metrów nad ziemią. Rose uniosła do góry głowę, obserwując wodę, która z niesamowitą siłą roztrzaskiwała się o kamienie i spadała w dół w formie wodospadu. Zauważyła też fosforyzujące kamienie, tkwiące w skałach. Świeciły zielonkawym światłem, nadając temu widokowi jeszcze bardziej tajemniczy wygląd. Uśmiechnęła się, obserwując strop. Wydawało jej się, że dostrzegła tam jakiś ruch. Kiedy wytężyła wzrok, dojrzała nietoperze.
            - Patrz – powiedziała, wskazując stado końcem różdżki. Scorpius uniósł głowę.
            - Nietoperze. I co w związku z tym? – zapytał. Przestała się uśmiechać i spojrzała na niego z politowaniem.
            - Jeżeli tu są, to znaczy, że gdzieś niedaleko jest wyjście – odparła, rozglądając się po jaskini.
            - Świetnie. Spłoszymy je i zobaczymy, w którą stronę polecą.- Scorpius wycelował różdżkę, ale Rose go powstrzymała, kładąc mu dłoń na nadgarstku i zmuszając, żeby opuścił rękę.
            - Nie przeszkadzajmy im. Sami znajdziemy wyjście – powiedziała, nie patrząc na niego. Zabrała dłoń i podeszła do brzegu rzeki, niepewnie wchodząc do wody. Stali blisko wodospadu, więc musieli przejść pod nim. Malfoy westchnął, powstrzymując się przed wypowiedzeniem przekleństwa i ruszył za nią.
            Rzeka była płytka, ledwo sięgała do kolan, więc nie mieli większych problemów z poruszaniem się. Tym razem szli obok siebie, ostrożnie dotykając podłoża, aby nie nadepnąć na nic ostrego. Byli już prawie przy końcu, kiedy Rose stanęła na owalnym kamieniu i poślizgnęła się. Z piskiem poleciała na Malfoya, idącego po jej prawej stronie. Przytrzymał ją, ale musiał się cofnąć, aby się nie przewrócić. Razem więc przecięli wodospad.
            Rose czuła jak woda spada na jej ramiona i plecy, ale nie zwracała na to uwagi. Spojrzała na Scorpiusa, który trzymał ją w ramionach i przyglądał się jej. Byli teraz tak blisko siebie, że czuła przez mokrą koszulkę jego napięte mięśnie brzucha. Dłonie położyła na jego barkach, podtrzymując się, aby się nie przewrócić. Woda chlapała jej na twarz, ale wyraźnie widziała jego błękitne tęczówki, błyszczące tajemniczo. Blond grzywka przykleiła mu się do czoła i Rose, niewiele się zastanawiając, odgarnęła ją palcem wskazującym. Czuła się jak zahipnotyzowana, sama nie wiedziała, co się z nią działo, ani dlaczego się to wydarzyło. Po prostu nagle poczuła nieodpartą chęć dotknięcia go. Bała się jednak, że czar pryśnie, dlatego odważyła się jedynie jednym palcem obrysować linię jego szczęki. Jej wzrok padł na jego idealnie wykrojone usta. Tylko przez sekundę pomyślała o tym, że chciałaby ich zasmakować. Podniosła spojrzenie na jego oczy. Wciąż się w nią wpatrywał. Nie zabrał swoich dłoni, które trzymał na jej talii, nie odsunął się od niej, nic nie powiedział.
            On też czuł to dziwne przyciąganie. Patrzył na nią, chłonąc wzrokiem każdą zmianę wyrazu twarzy. Przyglądał się czekoladowym oczom i w myślach smakował malinowych ust. Jedynie ułamek sekundy zajęła mu myśl: Kiedy Weasley zaczęła tak na niego działać? Pochylił się lekko, obserwując ją. Nie chciał jej spłoszyć, chciał jedynie poczuć, jak smakowała. Kiedy nie odsunęła się od niego, przybliżył się i w końcu, przymykając powieki, musnął ustami jej usta. Łagodnie, tylko raz. Po czym odsunął się na kilka milimetrów, spoglądając w jej oczy. Błyszczały. Pochylił się znowu i ponownie, delikatnie ją pocałował. Odczuł ulgę, kiedy odwzajemniła pieszczotę.
            Rose czuła jak serce tłucze się jej w klatce piersiowej. Przybliżyła się i pogłębiła pocałunek. Czuła jak dłońmi wędruje po jej plecach, w górę i w dół. Za którymś razem jego palce zatrzymały się na krawędzi bluzki i tam już pozostały. Stali pod wodospadem, przemoczeni do suchej nitki i oddawali się chwili zapomnienia. Nie liczyło się to, kim byli dla siebie i świata, bo tam, w tamtej jaskini świat przestał istnieć.

*

            - Jesteście pewni? – zapytała profesor Haisting, spoglądając na przestraszoną Lily i zdenerwowanego Jamesa, którzy zjawili się w jej gabinecie przed pięcioma minutami. Młodsza siostra Pottera pokiwała gorliwie głową.
            - Musimy coś zrobić – powiedział James.
            - Przykro mi, ale nie wiem jak. Nie znam tych tuneli – odparła nauczycielka, siadając na swoim fotelu i przyglądając się uczniom.
            - A kto zna? – spytała Lily, podchodząc bliżej i kładąc dłonie na biurku.
            - Pani dyrektor.
            - Więc pójdziemy do… - zaczął James.
            - Obawiam się, że pani dyrektor wróci dopiero jutro wieczorem. Wyjechała w ważnych sprawach…
            - Więc proszę wysłać do niej sowę! – zawołała bezradnie Lily. – Tu chodzi o dwójkę uczniów! A jeżeli potrzebują pomocy?
            - Przykro mi. Mogę zawiadomić panią dyrektor, ale nie wiem, kiedy będzie mogła wrócić. - Lily spojrzała na brata, przestępując z nogi na nogę. Widząc jej niepewność, kobieta westchnęła i dodała: - Moglibyście zapytać profesora Binnsa. Może coś wie.
            - Dziękujemy – powiedział James i, nie chcąc tracić czasu, pociągnął siostrę za rękę i wyprowadził z gabinetu nauczycielki.

*

            Damian leżał na swoim łóżku, czytając książkę. Był w pokoju sam, więc to była idealna okazja na lekturę. Właśnie główny bohater miał pokonać stado smoków, kiedy jego wzrok przykuło czerwone, pulsujące światełko. Niechętnie oderwał oczy od kartek i spojrzał na biurko, na którym leżała kostka Rubika, należąca do Scorpiusa. Zmarszczył brwi, dostrzegając, że czerwona ściana zabawki, ułożona poprawnie, błyszczała tym światłem. Zdziwiony odłożył książkę i podszedł do biurka, nachylając się i obserwując kostkę z bliska. Pulsowała na czerwono, co całkiem przypadkiem nasunęło Zabiniemu na myśl bijące serce, pompujące krew.
            - Chyba nie jesteś do końca mugolska – powiedział cicho, spoglądając na pozostałe ścianki. Tylko czerwona była ułożona i tylko ona świeciła. Zastanowił się chwilę, wzdychając. Nie wiedząc, co z tym zrobić, wrócił na łóżko i sięgnął po książkę. Jeszcze chwilę obserwował łamigłówkę, po czym wrócił do lektury.

*

            Odsunęła się od niego, kiedy przez podświadomość przedostała się myśl o tym, że muszą się wydostać z tej jaskini. Nie spojrzała mu w oczy, bojąc się tego, co mogłaby w nich zobaczyć. Nie chciała widzieć jego rozbawienia, ironicznego uśmiechu. Była pewna, że zacznie się z niej naśmiewać i nigdy nie zapomni jej tej chwili słabości.
            - Powinniśmy iść – powiedziała cicho, wymijając go i wychodząc z wody. Obejrzał się za nią, obserwując jak staje na brzegu i przeczesuje mokre włosy palcami. Uśmiechnął się pod nosem, ale pierwszy raz od bardzo dawna nie był to uśmiech drwiący. Czując dziwny spokój, ruszył za nią, uważając, aby nie wdepnąć w guano. Wystarczyło mu, że był cały mokry, nie potrzebował jeszcze się brudzić. Stanął obok niej, spoglądając na jej lewy profil. Wpatrywała się w strop, jakby dostrzegła tam coś istotnego. Idąc za jej przykładem, uniósł wzrok. Chwilę zajęło mu odnalezienie tego, na co patrzyła, ale w końcu mu się udało.
            - Czy to jest…
            - Tak – przerwała mu, podchodząc bliżej i stając tuż pod dziurą w stropie. Widać przez nią było szare niebo, co świadczyło o upływie czasu. Choć wcale na to nie wyglądało, musieli spędzić w tym miejscu kilka godzin. – Użyję ascendio – powiedziała niepewnie. Spojrzał na nią zaskoczony.
            - Musisz stanąć idealnie pod tą dziurą, inaczej roztrzaskasz się o skały – zaoponował. – Może lepiej poszukajmy innego wyjścia.
            - Nie. Chcę już stąd wyjść – powiedziała hardo. Ustawiła się, jak jej się wydawało, w linii prostej do otworu w stropie i uniosła wysoko różdżkę. Tylko przelotnie spojrzała na Malfoya. Nie wydawał się być zadowolony z tego pomysłu, ale najwyraźniej nie chciał nic więcej mówić. – Ascendio 2.
            Musiał się powstrzymać, żeby jej nie złapać, kiedy różdżka Weasley pociągnęła ją w górę. Nie wiedział dlaczego, ale poczuł chwilowy ścisk żołądka, kiedy patrzył jak szybuje w górę. Wszystko jednak minęło, kiedy Gryfonka trafiła idealnie w otwór i wyskoczyła na powierzchnię. Odetchnął cicho i postanowił iść za jej przykładem. Stanął pod dziurą i wyciągnął w górę swoją różdżkę. Już po chwili wylądował na trawie, stając na wyprostowanych nogach. Rozejrzał się, dostrzegając czekającą obok Weasley. Patrzyła na zamek, wznoszący się w oddali. Stali na skraju Zakazanego Lasu, a dziura, z której wylecieli, ukryta była wśród krzaków i kamieni. Zajrzał do środka, dostrzegając ciemność jaskini. Wziął głęboki oddech i ruszył w stronę szkoły. Zrobił może trzy kroki, kiedy poczuł tępy ból głowy. Znowu rozbolało go to miejsce z tyłu, w które uderzył się, spadając. Nic jednak nie powiedział. Nawet nie zdążył, gdyż pociemniało mu przed oczami i po prostu zemdlał.

*

            - Rose! – wykrzyknęła Lily. Weasley podniosła głowę, przypatrując się kuzynce, która wraz z Jamesem i profesorem Binnsem zbiegała ze schodów. Ruda uśmiechnęła się na ich widok, opierając się ze zmęczenia o ścianę. – Nic ci nie jest? – zapytała, podbiegając do niej.
            - Nie – odpowiedziała spokojnie.
            - Mieliśmy właśnie otworzyć przejście na trzecim piętrze – powiedział James. – Profesor Binns jako jedyny cokolwiek wie o tych tunelach – dodał, na co duch wypiął dumnie pierś.
            - Te korytarze to naturalna forma, powstały jeszcze przed wybudowaniem zamku na skutek… - zaczął profesor, ale Rose przerwała mu łagodnie, nie chcąc pozwolić, aby rozgadał się na dobre. Chciała wrócić do dormitorium i odpocząć.
            - E, tunel na trzecim piętrze jest zasypany – powiedziała. Lily zmarszczyła czoło.
            - Więc… Byłaś tam?
            - Jesteś mokra – zauważył James. – I jestem pewien, że miałaś na sobie szatę… - dodał, mrużąc powieki. Weasley uśmiechnęła się tylko i wyminęła ich, wchodząc po schodach.
            - Ale jak? – zawołała Lily. Rose uniosła tylko dłoń i pomachała im. Była zmęczona. Zostali sami na schodach, a profesor Binns, dostrzegając swoją szansę, zaczął ponownie:
            - Powstały jeszcze przed wybudowaniem zamku, w skutek drążącej skały wody…
            James i Lily westchnęli tylko.

*

            Perspektywa Scorpiusa

            Obudziłem się w Skrzydle Szpitalnym, otoczony ciemnością i zapachem medykamentów. Uniosłem się na łokciach, czując pulsujący ból z tyłu głowy. Skrzywiłem się i rozejrzałem po pustej sali. Tylko jedno łóżko było zajęte, to, na którym leżałem ja. Odgarnąłem prześcieradło, którym byłem przykryty i usiadłem, spuszczając nogi na zimną posadzkę. Z kantorka, w którym zazwyczaj siedziała pielęgniarka, dochodziło nikłe światło i ciche dźwięki muzyki. Nowa musiała załatwić sobie jakieś radio, bo za czasów pani Pomfrey w tym pomieszczeniu było cicho jak na cmentarzu. Spojrzałem na piżamę w paski, w którą ktoś mnie przebrał i natychmiast zapragnąłem wrócić do dormitorium. Powoli wstałem i odczekałem chwilę, spodziewając się zawrotów głowy. Nic jednak się nie wydarzyło, więc pewniej ruszyłem w stronę gabinetu pielęgniarki. Stanąłem w drzwiach i chrząknąłem, obserwując jak gruba kobieta obraca się na krześle w moją stronę. Mebel aż zaskrzypiał.
            - Och, już nie śpisz, kochanieńki? – zapytała, odkładając jakieś papierki na biurko. Kochanieńki? – To dobrze. Gdybyś się sam nie obudził, musiałabym cię wysłać do Munga. Biedactwo, mocno uderzyłeś się w głowę.
            - Chcę wrócić do dormitorium – powiedziałem, opierając się o drzwi.
            - Dzisiaj to wykluczone. Miałeś lekkie wstrząśnienie mózgu. Dzięki Merlinowi, że nie stało się nic gorszego. Rose mówiła, że ostatnio sporo się wydarzyło. Masz szczęście, że cię tu przyniosła zaraz po tym jak zemdlałeś – mówiła. Stałem tam i patrzyłem na nią z niedowierzaniem. Nie byłem pewny jak to możliwe, aby wyrzucić z siebie tyle słów na jednym oddechu. Jednak po chwili przestałem się nad tym zastanawiać, ponieważ moją uwagę przykuło imię, które wypowiedziała.
            - Rose? Weasley? – zapytałem, przyglądając się jej.
            - Tak. Złapała cię nim upadłeś, gdyby tego nie zrobiła mógłbyś doznać poważnych uszkodzeń – odparła. – Przetransportowała cię tu za pomocą wingardium leviosa. Biedactwo, sama wyglądała, jakby zmierzyła się z całą hordą smoków. Nie miała jednak żadnych urazów, więc pozwoliłam jej wrócić do pokoju.
            Zastanowiłem się chwilę nad tym, co powiedziała. Mimowolnie przypomniała mi się sytuacja, kiedy Weasley skręciła kostkę na nocnym obchodzie. Zostawiłem ją wtedy na skraju Zakazanego Lasu i wróciłem do zamku. Nie pomogłem jej. Właściwie nie pamiętam, żebym kiedykolwiek jej pomógł. A ona mimo to zatroszczyła się o mnie i przyniosła tutaj. Coś we mnie drgnęło, ściskając żołądek.
            - No, ale koniec tego dobrego. Wracaj do łóżka. Dam ci coś na zawroty głowy, póki jesteś przytomny – powiedziała pielęgniarka. Wstała z krzesła, które znów zaskrzypiało złowieszczo i wyganiała mnie, klepiąc po plecach. Odwróciłem się i wyszedłem z kantorka, podchodząc do łóżka i siadając na jego skraju. Wciąż coś ściskało mnie w dołku, kiedy myślałem o Weasley i o tym, że w ciągu ostatnich kilku godzin martwiła się o mnie częściej niż ktokolwiek inny. To ona nie chciała, żebyśmy płynęli, kiedy zobaczyła krew na moim kołnierzu, czekała na mnie na brzegu i nawrzeszczała za to, że nie powiedziałem o bólu głowy. I to ona przyniosła mnie do Skrzydła Szpitalnego. Poczułem się źle. Gdzieś w głowie tłukła mi się jednak myśl: wyrzuty sumienia.
            Kobieta podała mi jakieś naczynie, z którego unosił się nieprzyjemny zapach spalonego tłuszczu. Skrzywiłem się i zajrzałem do środka, oglądając wywar, który konsystencją i kolorem przypominał błoto. Niepewnie przystawiłem szklankę do ust i wypiłem jeden łyk. Nie dałbym rady wypić więcej nawet gdybym bardzo chciał, dlatego oddałem naczynie.
            - Będę siedzieć w gabinecie – powiedziała, zabierając szklankę. Zdziwiło mnie to, że nie kazała mi wypić tego świństwa do końca. – Postaraj się nie zasypiać przez jakiś czas – dodała, odchodząc. Położyłem się, kładąc sobie rękę pod głowę. Wpatrywałem się w sufit tak długo, aż przed oczami pojawiły mi się ciemne plamki.
            Przypominałem sobie powoli całe popołudnie i wieczór. Jak zwykle nie posłuchałem Weasley, przez co wylądowaliśmy w jakiejś jaskini, kilka metrów pod ziemią. Weasley miała rację, mówiąc, że to moja wina. Przecież to ja wcisnąłem nie ten kamień. Jak mogłem się pomylić? Przecież wiem, że na tamtym piętrze jest kamień-pułapka. Ale Weasley też nie musiała rozwalać tunelu.
            - Och, zamknij się wreszcie – powiedziałem na głos, przykrywając twarz poduszką. Miałem już dość ciągłego rozmyślania o Weasley. Weasley to, Weasley tamto… Co się ze mną dzieje? Od kiedy interesuje mnie Weasley? Nie, stop! Ona mnie nie interesuje!
            Ale mimo wszystko, widząc ją mokrą, wynurzającą się z jeziora, nie mogłem się powstrzymać, żeby na nią nie patrzeć. Dopiero wtedy tak naprawdę zauważyłem, że Weasley nie jest już tą małą chłopczycą, która w pierwszej klasie rzuciła się na mnie z pięściami, bo nazwałem ją płaską deską. A najciekawsze i jednocześnie niewinne było to, że ona sama chyba nie zdawała sobie z tego sprawy. Kiedy stała tam cała mokra, wyciskając z włosów wodę, z przyklejoną do ciała koszulą, wyglądała jak obiekt męskich fantazji o niegrzecznych uczennicach. Serio, trochę o tym wiem.
            Zsunąłem poduszkę z twarzy na brzuch, rozglądając się po ciemnym pomieszczeniu. Tylko światło księżyca oświetlało łóżka po drugiej stronie pokoju. Westchnąłem, przypominając sobie sytuację przy wodospadzie. Wciąż nie byłem do końca pewny, czy sobie tego nie wyobraziłem, jednak stwierdziłem, że nie mam aż takich możliwości, aby wyobrazić sobie dotyk i smak jej ust. Zamknąłem oczy i w chwilę potem zasnąłem, wbrew zaleceniom pielęgniarki, uspokojony wspomnieniem pocałunku.

*

            Perspektywa Rose

            Nie mogłam usnąć, mimo że byłam zmęczona. Siedziałam na szerokim parapecie przy oknie w naszym dormitorium i wpatrywałam się w księżyc, widoczny na niebie. Słyszałam miarowe oddechy koleżanek. Nicole jak zwykle rozwaliła się na całym łóżku i mało brakowało, a spadłaby na podłogę. Dakota owinęła się kołdrą jak naleśnik, podobnie zresztą jak Pamela, a Shila leżała spokojnie na boku. Tylko Snowy dotrzymywał mi towarzystwa, leżąc na moich kolanach i mrucząc cicho z zadowolenia. Choć też już przysypiał.
            - Rose? – Usłyszałam z boku. Odwróciłam się i przyglądałam chwilę Shili, która podniosła się na łokciu i spoglądała na mnie malutkimi, w połowie zamkniętymi oczami. – Dlaczego nie śpisz? – spytała, przecierając dłonią twarz. – Już późno…
            - Nie mogę spać – odszepnęłam, drapiąc kota za uchem. – Połóż się – dodałam do przyjaciółki, ale wcale mnie nie słuchała. Odgarnęła kołdrę, usiadła i chwyciła szklankę z wodą, stojącą na nocnym stoliku. Pociągnęła zdrowy łyk i spojrzała na mnie trochę przytomniej.
            - Co jest? – zapytała, wstając i ostrożnie podchodząc do mnie. Usiadła obok i pogłaskała nieco brutalnie persa, który gwałtownie podniósł głowę. Spojrzałam na nią i zastanowiłam się chwilę. W końcu postanowiłam, że powiem jej, co mi leżało na sercu.
            - Całowałam się z Malfoyem – powiedziałam cicho. Spojrzała na mnie, mrużąc oczy. Uśmiechnęła się tylko sennie, jakby nie do końca zrozumiała, co powiedziałam. Zaraz jednak otworzyła szeroko oczy.
            - Zaraz… co? Całowałaś się z Mal…
            - Ciiicho! – położyłam jej palec na ustach, bo niemal krzyczała. Rozejrzałam się po pokoju, ale żadna z dziewczyn się nie obudziła.
            -… foyem? – dodała szeptem, całkiem przytomna. Snowy poruszył się niespokojnie na moich kolanach, po czym usiadł i popatrzył na mnie. Nie zwróciłam na niego większej uwagi, skupiając się na przyjaciółce. – I jak całuje? – spytała, poruszając zabawnie brwią. Otworzyłam oczy ze zdumienia.
            - Ja ci mówię, że zrobiłam największą głupotę w całym moim życiu, a ciebie interesuje tylko, jak całuje? – zapytałam z niedowierzaniem.
            - Oj, daj spokój. Co się stało to się nie odstanie, a tą informacją chyba możesz się podzielić, nie? – Chwyciła kota pod łapki i podniosła go. – Widzisz, nawet jego to interesuje – dodała. Faktycznie coś w tym było. Snowy przyglądał mi się dziwnie ludzkim wzrokiem, jakby naprawdę był zainteresowany. Spojrzałam na nią niepewnie.
            - E… dobrze?
            - No weź… To Malfoy, mam uwierzyć, że łapie się tylko na „zadowalający”? – spytała, unosząc do góry brew. - Gdyby było tak źle, nie rozmyślałabyś teraz nad tym
            Zastanowiłam się nad jej słowami. Nie wiedziałam czy miała rację. Spuściłam wzrok i spojrzałam za okno, przypominając sobie, jak nie mogłam oderwać od niego oczu. Jak kusiło mnie, żeby dotknąć jego twarzy, jak bardzo chciałam go pocałować.
            - Podobało ci się, prawda? – spytała cicho Shila, głaszcząc kota, który znów zaczął mruczeć. – Podobało ci się i tego się boisz. Uważasz, że to nie powinno się nawet wydarzyć, a skoro już się stało, to nie powinno ci się podobać – dodała pewnym siebie tonem. Westchnęłam i kiwnęłam głową. Uśmiechnęła się tylko. – To jak było?
            Spojrzałam na nią, uśmiechając się lekko. Gdybym rozmawiała z kimś innym, na pewno bym się zaczerwieniła. Wyjrzałam przez okno, spoglądając krótko na księżyc i znów zerknęłam na przyjaciółkę, przypominając sobie jego hipnotyzujące spojrzenie.
            - Jakby zatrzymał się czas.
            Shila nic nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się jedynie, wciąż głaszcząc trzymanego w ramionach persa, który nagle zamruczał głośniej.
            Zdobyłam się na lekki uśmiech i podkuliłam nogi, opierając brodę o kolana. Znów wpatrzyłam się w widok za oknem. Drzewa w Zakazanym Lesie poruszały się wraz z wiatrem, księżyc oświetlał taflę jeziora, a gwiazdy migały wesoło. Zastanowiłam się chwilę, co robił Malfoy? Czy pielęgniarka wypuściła go ze Skrzydła Szpitalnego? Kiedy zemdlał na błoniach naprawdę się wystraszyłam. Tak nagle pobladł i upadł. A mówiłam mu, że powinien uważać!
            - Byliśmy w jaskini, cali mokrzy. Staliśmy pod wodospadem. Nie wiem co się stało, ale po prostu… - zaczęłam, nie wiedząc jak skończyć. Ishihara patrzyła na mnie zainteresowana. – To głupie, ale chciałam go dotknąć. Wiesz, ma takie niesamowite oczy. Och, Merlinie, co ja wygaduję… - zawołałam bezsilnie, chowając twarz w dłoniach. Nicole chrapnęła głośno i odwróciła się na brzuch. Spojrzałam na przyjaciółkę, która uśmiechała się delikatnie. – Mam wyrzuty sumienia – dodałam szeptem.
            - Dlaczego? Przecież nie zrobiłaś nic złego.
            - Ale ja go nawet nie lubię – szepnęłam pewnym siebie głosem.
            - Chyba jednak troszeczkę lubisz – mruknęła Shila, pokazując palcami niewielki odstęp. – Tylko troszeczkę… - Wiedziałam, że się ze mną droczy, oczy aż jej świeciły z rozbawienia.
            - Och, przymknij się – mruknęłam. Shila wstała i stanęła obok mnie, trzymając kota pod pachą. Położyła mi dłoń na ramieniu i nachyliła się.
            - Może i go nie lubisz, ale z Benem nie zatrzymywałaś czasu – powiedziała mi na ucho. Zaśmiałam się i kopnęłam ją lekko w tyłek. Puściła mi oczko i wróciła do łóżka, a Snowy ułożył się na poduszce obok niej, dziwnie zadowolony.
            Spojrzałam jeszcze raz na obraz za oknem i westchnęłam. Co się ze mną działo? I co działo się z Malfoyem? Dlaczego to zrobił?
           
            I po cholerę zawracam sobie głowię? To nic nie znaczyło. Na Merlina, przecież to Malfoy! Po prostu… stało się i już. Nie ma co biadolić nad rozlanym mlekiem…
            Malfoy pewnie to wykorzysta. Kretyn! Jeżeli piśnie o tym komuś chociaż słowo to go zabiję. Powieszę, utopię, poćwiartuję, zakopię, odkopię i jeszcze raz utopię dla pewności!
            Ale był taki delikatny…
            Agr! Zamknij się, Weasley.


1 Confringo - Wymowa: "Konfringo". Opis: powoduje eksplozję danego obiektu. / Wikipedia
2 Ascendio - Wymowa: "Ascendjo". Opis: pociąga różdżkę w górę z ogromną siłą, prawdopodobnie także w inne strony. / Wikipedia

I tak… dla tych, którzy nie znają się za bardzo na strukturze jaskiń: strop – sufit, spąg – podłoga. A to są stalaktyt, stalagmit oraz stalagnat. A gdyby ktoś zapomniał: profesor Binns jest duchem.

__

Jestem zadowolona z tego rozdziału. Naprawdę mi się podoba i uważam, że zasługuje na „powyżej oczekiwań”. A ja nie często mówię takie rzeczy, nie uważacie? No.
Muzyka jest przykładowa, wcale jej słuchać nie musicie. Po prostu ja jej słucham przy pisaniu tych konkretnych fragmentów,
Mam nadzieję, że Wam się podobało. Wiem, że niektórzy czekali na ten moment od bardzo dawna.
Ja osobiście najbardziej lubię moment, gdzie Rose wychodzi z wody. Wyobrażacie to sobie, jakby to wyglądało w filmie, w spowolnionym tempie? Haha, cudownie! :)
Napisałam też dwie perspektywy, bo dawno nie było :) A co się będę, nie?

Tak więc pozdrawiam i do następnego.