5 października 2014

53. Tęsknota

Co czuje zakochana osoba?
Dla kogoś, kto nigdy nie był zakochany, uczucie to jest całkowitą abstrakcją. Słowo jest tylko słowem. Zakochany. Dziewięć liter, osiem głosek, cztery sylaby. Nie ma w tym nic magicznego. Naukowcy dowiedli przecież, że stan ten to tylko zachodzące w mózgu reakcje, wprowadzające „zakochanego” w dobre samopoczucie. Uwolnienie związków chemicznych, odpowiedzialnych za świetny humor. Chwilę później ci sami naukowcy stwierdzili, że równie dobrze efekt ten uzyskamy, jedząc czekoladę. Czy to znaczy, że wcinając bombonierki jesteśmy zakochani?
Mugole twierdzą, że to miłe uczucie, mówią: „Na jej widok mam motyle w brzuchu”. Ponoć to całkowicie normalne. Ale jak stado owadów w trzewiach może być normalne? Nie powinno się tego leczyć? Na pewno są na to odpowiednie mikstury.
Przyjmijmy, że „zakochanie” jest zwyczajnym uczuciem. Takim jak gniew. Każdy kiedyś był zły, wszyscy wiemy, jak to jest. Ale jak rozpoznać, że jesteśmy zakochani? Jakie są objawy? Czy włosy szybciej nam rosną? Czy zaciskamy pięści? Czy ktoś nam to mówi? A może…

Może to wtedy, gdy zaczynamy tęsknić?

***

Fortepian stanowił jego odskocznię. Ilekroć coś zaprzątało mu myśli, w dźwiękach odnajdywał ukojenie. Spośród wielu umiejętności, które według Dracona, powinien posiadać jego dziedzic, jedynie lekcje gry Scorpius traktował poważnie. Dzięki muzyce łatwiej znosił surowe wychowanie. Zapominał o wiecznie niezadowolonym ojcu, o eleganckiej matce i wielkim, pustym domu, dlatego zawsze chętnie zasiadał przed instrumentem. 
Blade, długie palce sprawnie i lekko muskały klawisze. Jego dłonie same wykonywały ruchy, nie wymagały od niego ani krzty wysiłku. Całe ciało podporządkowało się melodii, mięśnie rozluźniły się, ramiona poruszały w rytm. Muzyka wypełniała go. Wdzierała się w zakamarki jego duszy, koiła zmysły. Wszystkie problemy wydawały mu się nieważne.
Muzyka nie kłamie. Stanowi odbicie uczuć i myśli kompozytora.
Do teraz nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo brakowało mu tego w Hogwarcie. Kiedy o tym pomyślał, uświadomił sobie, że nie jest już w zamku. Miał dostęp do wielu sal i pomieszczeń, ale jeszcze w żadnym nie znalazł fortepianu. Przerywając grę, otworzył oczy.
Znajdował się w salonie w posiadłości rodziców, siedział na stołku przed ich białym fortepianem. Kiedy był mały, kawałkiem znalezionego w ogrodzie gwoździa wyrył na pokrywie swoje inicjały. Ojciec wściekł się na niego i zamalował żłobienie, ale mimo wszystko wciąż było wyczuwalne pod palcami. Scorpius dotknął tamtego miejsca, uśmiechając się pod nosem. Był w domu, ale jak się tu znalazł?
- Dlaczego przerwałeś?
Zastygł w bezruchu, usłyszawszy doskonale mu znany głos Rose Weasley. Sztywno obrócił się na stołku i spojrzał w jej stronę. Siedziała na kanapie, z podkulonymi nogami. Miała na sobie zieloną sukienkę, która odznaczała się na tle jasnej skóry. Podpierała się na łokciu i spoglądała na niego z lekkim uśmiechem. Włosy, które w świetle zachodzącego słońca wydawały się miedziane, opadały w nieładzie na jej ramiona.
Przez chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie spodziewał się zobaczyć jej w tym miejscu. Właściwie była ostatnią osobą, która mogła przyjść mu na myśl. I wtedy uświadomił sobie, że to musiał być sen, może nawet jeden z tych, w które zamieszane były Bliźniacze Kostki. To znaczyłoby, że tak naprawdę nie znajdował się w salonie swoich rodziców, a Weasley nie siedziała na kanapie, słuchając jego gry. Znaczyłoby, że wcale nie siedział przy fortepianie. 
Nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, Gryfonka wstała. Obserwował, jak bosymi stopami stąpa po chłodnych panelach. Sukienka opływała jej szczupłe uda. Wolno podeszła do niego i usiadła obok. Cały czas mu się przypatrywała, a w jej czekoladowych oczach iskrzył się nieznany mu błysk. Gdy znalazła się blisko, poczuł ciepło jej ciała, jakby naprawdę tam była. Wrażenie to było tak rzeczywiste, że mimowolnie jego serce przyspieszyło.
Był jak zahipnotyzowany. Wpatrywał się w nią, uzmysławiając sobie, że jeśli naprawdę był to sen, nie chciałby się teraz obudzić. Weasley siedziała bardzo blisko niego, dotykała gorącym udem jego nogi, a on czuł to ciepło nawet przez spodnie. Pachniała słodko i kwieciście, jakby kąpała się w nektarze. Między nimi rosło napięcie. Powietrze przybrało naelektryzowany smak, jak to się dzieje przed burzą. Włoski na jego rękach uniosły się. Całe ciało napięło się w oczekiwaniu na to, co miało nadejść.
Gdy położyła dłoń na jego kolanie, skóra niemal zaczęła go parzyć. Było mu gorąco, a jednocześnie oblewał go zimny pot. Ledwo był świadomy tego, że przesunęła palcami wzdłuż jego uda, nachylając się. Sam nie wiedział, co się z nim działo. Nie był w stanie się poruszyć, był jak sparaliżowany, nie potrafił się od niej odsunąć. Nie był nawet pewien, czy tego właśnie chciał. Tego, czego w tamtym momencie pragnął, nie odważyłby się powiedzieć na głos.
Kiedy wreszcie jej usta dotknęły jego, zalała go fala ulgi. Miał wrażenie, jakby czekał na to od wieków. Może właśnie dlatego uznał ten pocałunek za najlepszy w jego życiu. Pierwszy raz przymknął powieki z prawdziwej rozkoszy.
Jednak nie trwało to długo. Gdy tylko uniósł dłoń, by otoczyć ją ramieniem i przysunąć bliżej, wszystko zaczęło się rozpływać. Najpierw zniknęła ona. Zamajaczyła niczym zjawa, jak odbicie w lustrze wody, zmącone przez wpadający kamień. Scorpius odsunął się, zaskoczony. Po chwili cała sceneria ustąpiła miejsca ciemnemu pokojowi w dormitorium.
Podniósł się i odszukał wzrokiem stojącą na kufrze kostkę. Pulsowała światłem, ale były to wciąż te same cztery ściany, co poprzednio: żółta, czerwona, niebieska i zielona. Oznaczało to, że proces jeszcze się nie zakończył, a oni – Rose i on – wciąż tkwili w tym samym punkcie.
Przetarł dłonią twarz. Ten sen był tak intensywny i rzeczywisty, że dostał wypieków. Zrobiło mu się gorąco, więc odrzucił kołdrę i usiadł na brzegu łóżka. Bał się tego, co działo się w jego duszy. Chyba nigdy wcześniej nie przeżył czegoś podobnego. Tęsknota za Weasley wydawała się tak realna, że czuł ją nawet po przebudzeniu. Jednocześnie rozum podpowiadał mu, że nie powinien tego czuć, że było to tylko zaklęcie, klątwa Bliźniaczych Kostek.

Muszę się jak najszybciej pozbyć tych kostek, albo zwariuję.

Serce waliło mu tak mocno, że niemal boleśnie. Nie chciał tych snów, nie chciał „tęsknić” za Weasley, nie potrzebował tego. Strach przed tym, co mogłoby się wydarzyć, wdzierał się do jego głowy, zatruwał myśli. Nie był w stanie ocenić, jakie konsekwencje przyniosłaby mu miłość do Gryfonki.
Przecież on nawet nie wierzył w miłość, do cholery! Dlaczego to akurat na niego musiała spaść ta cholerna klątwa?!

***

Albus obudził się w zadziwiająco dobrym humorze. Przez kilka poprzednich dni spał urywanym snem, wciąż na nowo przeżywając tamto feralne przedpołudnie w Hogsmeade. Dopiero teraz udało mu się porządnie odpocząć. Wpłynęło to na jego samopoczucie. Był niemal radosny, mógłby nawet zacząć nucić piosenki pod nosem. Sam nie wiedział dlaczego. Fakt, wyspał się jak nigdy wcześniej, ale czuł, że kryło się za tym coś jeszcze. I dopiero w porze obiadu zrozumiał, o co chodziło.
Cały dzień nie widział, ani nie myślał o Julii.  
Uświadomił to sobie dopiero wtedy, gdy przechodząc obok stołu Ravenclawu, dostrzegł jej speszony wzrok. Od razu jego dobre samopoczucie ulotniło się. Przyspieszył kroku i odwrócił się, by na nią więcej nie patrzeć. Odszukał spojrzeniem najdalej usytuowane wolne miejsce przy stole Gryfonów i właśnie tam usiadł.


***

Perspektywa Julii

Albus jest mi bliski. Sama nie wiem, co to dokładnie znaczy. Lubię go. Lubię jego żarty i to, w jaki sposób próbuje mnie rozweselić. Lubię jego szczerość i umiejętność słuchania. Lubię też ten dreszczyk, gdy po ciszy nocnej zabiera mnie do szkolnej kuchni na filiżankę gorącej czekolady. Czuję tą swobodę i to mi się podoba. Ale czy jestem w stanie odpowiedzieć tym samym na jego wyznanie? Lubić nie znaczy kochać.
Całkowicie mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się, że może coś do mnie czuć. Właściwie nigdy o tym nie rozmawialiśmy, a ja się specjalnie nad tym nie zastanawiałam. Brałam za pewnik to, że jesteśmy tylko przyjaciółmi.

Ale tak właściwie to dlaczego?

Spojrzałam na Albusa, siedzącego w znacznej odległości ode mnie. Był odwrócony plecami i nie mógł mnie widzieć. Przyglądałam się jego wąskim, ale umięśnionym ramionom, ukrytym pod czarną szatą. Rzadko widziałam go w innym ubraniu, jakby szkolna szata stanowiła część jego osoby. Nigdy wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. Przeniosłam spojrzenie wyżej, wzdłuż karku, na który opadały kosmyki roztrzepanych ciemnych włosów. Nie widziałam jego twarzy, ale nie miałam problemów z przypomnieniem sobie jej wyglądu. Albus był przystojny, nawet ja tak uważałam, choć w moich preferencjach zawsze pojawiali się blondyni.

Sama nie wiem.

Przeniosłam spojrzenie kilka osób dalej. Brandon siedział z przyjaciółmi, śmiejąc się z czyjegoś dowcipu. W niczym nie przypominał Albusa. Różnił ich nie tylko wygląd, ale też osobowość. Czy go kochałam? Wróciwszy pamięcią do wizyty w Hogsmeade, zaczęłam zastanawiać się nad tym pytaniem. Wcześniej wydawało mi się, że tak, ale teraz nie byłam tego pewna. Brandon nigdy nie patrzył na mnie tak, jak Al. Nie zabierał mnie na gorącą czekoladę, a jego żarty bywały obraźliwe. Na wspomnienie zbolałej miny Albusa, poczułam się tak, jakby ktoś chwycił wszystkie moje uczucia, umieścił je w worku i wymieszał, uniemożliwiając mi ich rozpoznanie.

No i co narobiłeś, Al?

Westchnęłam, opuszczając ramiona.

***

Daisy obudziło poczucie strachu. Podniosła się na łokciach i rozejrzała. W dormitorium panował mrok, a dziewczyny spały, pochrapując cicho. Przetarła dłonią twarz, mając wrażenie, jakby coś złowrogiego wisiało w powietrzu. Było duszno i gorąco, a całe jej ciało wydawało się boleć. Stęknąwszy, sięgnęła po szklankę z wodą. Zdążyła zaledwie dotknąć palcami chłodnej powierzchni szkła, kiedy poczuła ciarki biegnące po plecach. Cofnęła dłoń i spojrzała w stronę drzwi. W ciemnościach wyglądały jak czarna dziura do innego wymiaru. Było w nich coś przerażającego, a jednocześnie czuła dziwne przyciąganie.
Powietrze nagle przybrało kwaśny posmak, a włoski na jej rękach podniosły się. Niewiele myśląc, Daisy wstała i na boso przemierzyła dormitorium, by następnie przejść przez Pokój Wspólny i wyjść na zimne korytarze pogrążonego we śnie Hogwartu. Tajemna siła przyciągała ją do siebie, a ona pozwalała sobą kierować.
Znalazłszy się na korytarzu na trzecim piętrze, Daisy usłyszała czyjeś kroki. Szybko schowała się za jedną ze zbroi i, kucnąwszy, modliła się, by nie zostać odkrytą. Ktokolwiek zmierzał w jej stronę, zbliżał się z każdą sekundą. Nie mogąc pohamować swojej ciekawości, Krukonka nachyliła się lekko i wyjrzała ze swojego schronienia.
Korytarz nagle spowił mrok, rozpraszany jedynie przez światło nieznanego pochodzenia. Daisy wytężyła wzrok, z zafascynowaniem obserwując kroczące przez ciemność postaci. Było ich sześć, wszyscy ubrani w długie, czarne szaty. Ich twarze ukryte były w cieniu szerokich kapturów. Nie wiedziała, czy znajdowały się wśród nich kobiety, ale lider grupy z pewnością był barczystym, wysokim mężczyzną. Choć słyszała ich kroki, wydawało się jej, jakby sunęli po podłodze, brakowało bowiem charakterystycznych ruchów wykonywanych podczas chodzenia. Daisy zmarszczyła czoło, uświadomiwszy sobie, że przybysze szli w określonej formacji. Z początku pomyślała, że był to okrąg, ale kiedy nachyliła się bardziej dostrzegła, że przypominało to raczej nierówny sześciokąt.
Cofnęła się gwałtownie, wzdychając cicho, kiedy przeszli obok niej. Moc, która im towarzyszyła, uderzyła w nią, przygniotła i zdusiła. Przez krótką chwilę nie była w stanie oddychać, gdy uświadomiła sobie, dlaczego nieznajomi szli w takiej pozycji. Otaczali coś. Utkwiła wzrok w lewitującej w środku sześciokąta skrzyni. Jej serce zgubiło jedno uderzenie.
Drewniany kuferek nie był wielki, ale z łatwością zmieściłby się w nim średni kociołek. Deski, z których została zrobiona, w całości pokrywały nieznane dziewczynie symbole. Metalowe okucia wyglądały na stare, ale solidne. Cała konstrukcja emanowała potężną, złą i śmiercionośną mocą – niebezpieczną, ale kuszącą.
Daisy dostrzegła pole siłowe, które wyczarowali przybysze. Przybrało formę lekkiej mlecznej mgiełki, otaczającej skrzynkę. Krukonka podejrzewała, że czarodzieje również byli w jakiś sposób zabezpieczeni zaklęciami. Jednak mimo tych wszystkich środków, gdy przechodzili, lewitująca skrzynia zostawiała za sobą czarny ślad.
Dziewczyna odczekała kilkanaście sekund, nim czarodzieje zniknęli jej z oczu, po czym wysunęła się zza zbroi. Klęcząc, przysunęła się do ścieżki pozostawionej przez kuferek i obejrzała się na boki, upewniając się, że ciągnęła się ona przez cały korytarz. Ostrożnie wyciągnęła przed siebie dłoń i dotknęła miejsca, które zostało zniszczone. Poczuła pod palcami szorstką powierzchnię. Przysunęła rękę do twarzy, czując ostry zapach.
- Siarka – wyszeptała. Roztarła proszek między palcami, zastanawiając się, co to wszystko znaczyło. Nim jednak zdążyła wysnuć jakieś wnioski, usłyszała czyjąś rozmowę. Rozpoznała głosy dyrektorki i profesora zielarstwa. Zbliżali się do miejsca, w którym się znajdowała, dlatego pospiesznie wstała i przebiegła na drugą stronę korytarza.

***

Kiedy rano Daisy otworzyła oczy, od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Była sama w dormitorium, a kiedy spojrzała na zegarek, uświadomiła sobie, że spóźniła się na lekcje. Nie przejęła się tym zbytnio, czując potworny ból głowy. Powoli uniosła się do pozycji siedzącej i odgarnęła kołdrę.
- Co to jest? – szepnęła, przyglądając się czarnej plamie widniejącej na prześcieradle. Jej stopy były brudne od proszku, przypominającego sadzę. Wokół unosił się ledwo wyczuwalny zapach siarki. Zmarszczyła czoło, zastanawiając się, co się wydarzyło. Nie potrafiła przypomnieć sobie, czy wychodziła gdzieś w nocy. Czuła tylko silny ból w skroniach.
Przecierając twarz dłonią, zauważyła, że palce również miała ubrudzone. Jęknęła cicho, po czym zaczęła pocierać dłońmi o siebie, by pozbyć się zabrudzenia. Robiła to szybko i mocno, jakby chciała zedrzeć sobie skórę. Coś przerażającego tkwiło w tej czarnej substancji. Coś, co nakazywało Daisy pozbyć się jej za wszelką cenę.
Wystraszona, wybiegła do łazienki. Stanąwszy przed lustrem, dostrzegła swoją twarz. Była zaczerwieniona, a pod oczami widniały brązowe plamy. Czuła, jak serce waliło jej w piersi.
- Co się ze mną dzieje? – spytała dziewczynę w odbiciu.
Niewiele myśląc, wskoczyła pod prysznic. Dopiero gorąca woda przywróciła jej zdrowe myśli. Stanęła pod strumieniem, uspokajając się. Czarny pył spływał po jej ciele i znikał w odpływie, jej mięśnie powoli się rozluźniały. Ciepłe ciało nabierało czerwonego koloru. Przymknęła powieki i wróciła pamięcią do wydarzeń minionej nocy. Przypomniała sobie wszystko i postanowiła porozmawiać z kimś o tym. Nie chciała dłużej być zdana na siebie.

***

Złapała go, kiedy szedł na kolejną lekcję. Chwyciła go za ramię i zaciągnęła do pustej sali.
- Daisy! Co robisz? – spytał, wyrywając się z jej silnego uścisku. Spojrzał na nią, dostrzegając jej zdenerwowanie. Rozglądała się na boki, sprawdzając, czy nie mają towarzystwa i nerwowo przygryzała usta. – Wszystko w porządku? Nie było cię na lekcjach.
- Zaspałam – powiedziała szybko. Pociągnęła go za rękaw szaty w stronę ławek i usiadła na jednej z nich. – Coś się ze mną dzieje, Hugo.
Spojrzał na nią, nie rozumiejąc, o czym mówi. Usiadł obok.
- Co masz na myśli? – spytał.
- Mam… jakby to powiedzieć… Coś się dzieje – powiedziała, skubiąc palcami kraniec swetra. – Coś złego. Czuję jak zło czai się w pobliżu.
Hugo przyglądał się jej, jakby nie rozumiał niczego, co mówiła. Zdawała sobie sprawę, że zachowywała się jak wariatka, ale nie mogła już dłużej znieść tego wszystkiego.
- Może jesteś przemęczona. Cały czas uczysz się do SUM-ów… potrzebujesz przerwy – stwierdził łagodnie Hugo, głaszcząc ją po plecach.
- Nie, nie rozumiesz – mruknęła. Przymknęła powieki, czując narastający ból głowy. – Kilka miesięcy temu zauważyłam, że wszystkie zwierzęta uciekają z zamku… szczury… a kruki też zachowywały się dziwnie. Poszłam do Zakazanego Lasu i znalazłam polanę. Była noc, wszystko umarło. Zgubiłam wisiorek, a kiedy w nocy się obudziłam, czułam to dziwne przyciąganie…
- Czekaj! Stop! Poszłaś do Zakazanego Lasu? – spytał Hugo, powstrzymując napływ kolejnych słów. Daisy zamrugała, jakby wyrwano ją z zamyślenia.
- Nie słuchasz mnie! Czułam to przyciąganie… tą złą magię! To mnie wzywało! A wczoraj w nocy widziałam, jak jacyś czarodzieje wynoszą z zamku skrzynię! Ta skrzynia… ona wytwarzała tą czarną magię… przyciągała mnie… - Daisy mówiła coraz bardziej nieskładnie. Ból głowy nasilał się z każdą kolejną minutą i ledwie mogła skupić myśli na tym, co chciała powiedzieć.
- Dlaczego chodzisz sama do Zakazanego Lasu? I to jeszcze nocą? Chcesz, żeby ci się coś stało? Daisy!
- Przestań! Przestań mówić o Zakazanym Lesie! Nie rozumiesz? Skrzynia! Ona jest zła… - Daisy zamrugała, ponieważ Hugo przed jej oczami zaczął się rozmazywać. – Wszystko umarło…
- Myślę, że potrzebujesz pomocy. Chodź, zaprowadzę cię do Skrzydła Szpitalnego – powiedział Hugo. Daisy wzięła głęboki oddech i przymknęła powieki. Głowa bolała ją jak od uderzenia tępym narzędziem. Czuła nudności, a obraz przed oczami powoli wirował. Pomyślała, że naprawdę przydałaby się jej pomoc.
Kiwnęła tylko, chwytając wyciągnięta w jej stronę dłoń Hugo. Uśmiechnął się do niej, ale nie była pewna, czy faktycznie się to wydarzyło. Świat tracił swoje barwy. Kiedy szli do wyjścia, nagle poczuła silne uderzenie. Miała wrażenie, jakby jej czaszka pękła, ból był nie do opisania. Wrzasnęła krótko, chwytając się za głowę.
- Daisy?! Co się stało?! – zapytał Hugo, podtrzymując ją. Daisy zaczęła krzyczeć jeszcze głośniej, opadając na kolana. Cały czas ściskała w dłoniach swoje włosy. Oczy zaciskała bardzo mocno, jakby miało jej to pomóc umorzyć ból.
Miała wrażenie jakby tysiące małych ostrzy wbijało się w jej mózg. Świat przestał istnieć, wszystkie barwy zlały się w jedną białą plamę. Nie było góry, ani dołu, prawo i lewo nie istniały. Zniknęła magia, czarodzieje i czarownice. Dzień stał się nocą, a noc dniem. Ciemność pochłonęła światło, a ono rozproszyło ciemność. Nie było myśli, słów, zdań. Nicość stała się rzeczywista, rzeczywistość zanikała. Straciła słuch, wzrok, węch, smak, dotyk. Dłoń stała się stopą, stopa – dłonią. Wszystko się pomieszało, a jednocześnie wydawało się być na swoim miejscu.
- Daisy! Daisy! – Hugo klęczał obok nieprzytomnej Krukonki, potrząsając jej ramionami. Był wystraszony i zdezorientowany. Nie miał pojęcia, co się właściwie stało, ani jak mógł pomóc. Choć teraz Daisy wydawała się spokojna, przed chwilą widział, jak cierpiała. Coś ją zraniło.
- Trzymaj się – powiedział, oplatając ją w talii. Podniósł jej bezwładne ciało z podłogi i wybiegł z sali, kierując się do Skrzydła Szpitalnego.

***

- Co się stało? – spytała pielęgniarka, gdy Hugo położył Daisy na jednym ze szpitalnych łóżek.
- Nie wiem. Po prostu upadła! – powiedział chłopak, przyglądając się dziewczynie. – Niech pani coś zrobi!
- Odsuń się, chłopcze. Daj mi pracować – zawołała kobieta, odpychając go na bok. Dotknęła czoła Daisy, badając jej temperaturę. Następnie podniosła jej powieki i sprawdziła czy źrenice reagują na światło. Cały czas cmokała, jak niezadowolona matka, widząc swoje dziecko rozlewające mleko.
- Co jej jest? – spytał Hugo. Był zdenerwowany, trzęsły mu się dłonie.
- Trzeba wezwać panią dyrektor – powiedziała pielęgniarka. Wyminęła Gryfona i udała się do swojego gabinetu.
- Po co? Co jej jest! Niech pani jej pomoże! – wołał Hugo, idąc za nią. Nie udało mu się jednak wejść za nią do pokoju, bo zatrzasnęła drzwi. Przez małe okienko widział, jak pisała list. Zgięła go w samolocik i za pomocą różdżki wysłała do dyrektorki.

***

Co się stało? Gdzie jestem? Kim… kim jestem?
…jestem białym motylem na zielonej łące...
Czy ktoś krzyczy? Dlaczego krzyczy?
…jestem białym rumakiem galopującym po piaszczystej plaży…
Co się dzieje? Czy ktoś tu jest?
…jestem chmurą na niebie…
…jestem Tobą, a ty jesteś Mną…
Kim jesteś? Kim ja jestem?
…jestem larwą w martwym ciele…
…jestem guzem mózgu…
…jestem różą na wietrze…
…jestem bladym uśmiechem…
Czy to boli? Co to jest?
…śmierć…
…mrok…
…krew…
…zagłada…
…panowanie…


____