13 października 2011

27. Zwycięzcą zostaje...


Pod koniec czwartego dnia hogwartczycy stanęli przed czteropoziomową wieżą w centralnej części lasu. Byli brudni i zmęczeni, ale na ich twarzach gościły uśmiechy. Wyglądało na to, że pomyślnie przeszli drugi etap, a tym samym zakwalifikowali się do trzeciego. Na schodach prowadzących do ogromnych drzwi stał ich opiekun – profesor Neville Longbottom, z założonymi na biodrach dłońmi. Uśmiechał się do nich sympatycznie.
- Macie piłeczkę? – spytał, wyciągając przed siebie dłoń. Elizabeth chwyciła się za kieszenie, szukając turkusowej piłki. Kiedy ją znalazła, podała nauczycielowi, a ten, wziąwszy ją, odsunął się i gestem dłoni zaprosił ich do środka budynku.
Znaleźli się w okrągłym pomieszczeniu z wysokim sufitem i drewnianą podłogą. Po obu stronach od wejścia wznosiły się schody, które prowadziły na balkony, z których był dobry widok na całą salę. Na środku już stały trzy drużyny. Hogwart był czwartą, więc pozostało jeszcze czekać na sześć innych.
- To coś jak sala gimnastyczna – powiedziała Rose, rozglądając się dookoła.
- Ciekawe po co mieliśmy się tutaj zebrać? – zapytała Elizabeth, podchodząc do rudowłosej i stając obok.
Odwróciły się zaciekawione, ponieważ przy wejściu nagle pojawiły się jakieś krzyki. Okazało się, że to chłopcy z rywalizujących drużyn. Chcieli wejść wszyscy jednocześnie, jednak wrota nie były znowu aż tak wielkie, by zmieścić ośmiu uczniów, przez co wszczęto kłótnię o to, kto powinien pierwszy wejść do środka. Rose westchnęła i podeszła bliżej środka, ustawiając się, jak wszyscy pozostali, w szeregu. Za nią stanęli pozostali z jej drużyny. Dopiero teraz zauważyli profesor Paulę Dobson, która prowadziła drugi etap. Stała przed wszystkimi, z rękami wciśniętymi w kieszeń szaty z emblematem Akademii. Promienie zachodzącego słońca, wpadające przez niewielkie okna w sali, odbijały się w szkłach jej okularów. Wpatrywała się w niebo, mrużąc oczy.
- Sześć drużyn dotarło – powiedziała nagle, odwracając się w ich stronę. – Właśnie minął czwarty dzień! Zamknijcie wrota! – zawołała. Przy drzwiach deportowało się dwóch nauczycieli, którzy pchnęli je, by się zatrzasnęły. – Jest was mniej niż przypuszczałam, ale to nawet lepiej. Szybciej pójdzie – powiedziała z uśmiechem. – Przygotujcie się, za chwilę rozpoczniemy trzeci etap.
- Co? Teraz? Jesteśmy zmęczeni – dało się słyszeć. Rose rozejrzała się po tych, którzy dotarli na czas. Nie byli wcale w lepszym stanie niż oni. Ze zdziwieniem odkryła, że była wśród nich drużyna, której dzień wcześniej odebrali piłeczkę. Czyżby zdążyli zabrać komuś inną?
- Przestańcie marudzić! – Dało się słyszeć gdzieś z prawej. Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku, a ich oczom ukazał się mężczyzna średniego wzrostu, w czarnej chuście na głowie i w szacie opinającej się na jego płaskim, lecz dobrze zbudowanym brzuchu. Żuł wykałaczkę, uśmiechając się półgębkiem. Miał krzywy nos i wąskie usta, a w oczach czaiła się jakaś nieznana iskra. – Jestem Drake i poprowadzę trzeci etap konkursu – powiedział, znikając i pojawiając się zaraz obok Pauli, która wydęła usta w grymasie niezadowolenia.
- Jak zwykle się popisujesz – burknęła. Drake spojrzał na nią, poruszył zabawnie brwiami i zwrócił się do uczestników.
- Dam wam dziesięć minut na odpoczynek, a później przeprowadzimy magiczne pojedynki. To jest trzecie zadanie. – Uśmiechnął się wesoło, jakby kręcił go ten pomysł i wypluł wykałaczkę, która uderzyła w czoło jednego z chłopaków stojących przed nim, który wciąż narzekał. – Jakiś problem?
- Tak – odparł tamten, pocierając miejsce, w które uderzyło drewienko. – Potrzebujemy snu i prysznica. Po czterech dniach w tym lesie chyba nam się należy?
- Dziesięć minut. Walczycie między sobą, ale nie przeciw swojej drużynie – powiedział Drake, wkładając ręce do kieszeni tak, jak to zrobiła Paula i odwrócił się. Profesor Dobson westchnęła i zwróciła się do uczniów.
- Będziemy was obserwować i przyznawać punkty. Każda osoba może dostać maksymalnie 25 punktów, więc cała pula dla zespołu to sto. Punkty otrzymujecie za zaklęcia i spryt. Przegrany otrzymuje z urzędu zero punktów. Jeśli po dziesięciu minutach pojedynek będzie nierozstrzygnięty, zostanie przerwany i skończy się remisem, a walczący otrzymają tyle punktów ile przyznano im podczas bijatyki. Nie dopuszcza się użycie zaklęć niewybaczalnych. Macie dziesięć minut na przygotowanie się. Później wyczytam pierwszą parę – powiedziała, odchodząc do Drake’a, który stał niedaleko, opierając się o ścianę.
- Zwariowany ten konkurs – powiedział Clouda. Scorpius prychnął, słysząc to określenie. Cała czwórka weszła na balkon, z którego mieli obserwować walki. Rose usiadła pod ścianą, a pozostali oparli się o barierki. Elizabeth jadła kanapkę, chyba ostatnią, jaka jej została, a Cloud okręcał w palcach różdżkę. Tylko Scorpius stał z założonymi na piersiach rękami, niewzruszony przypatrując się potencjalnym przeciwnikom. Starał się ocenić ich zdolności po samym wyglądzie, ale kiepsko mu to szło.

*

Damian siedział na fotelu w Pokoju Wspólnym Ślizgonów i czytał Zaklęcia dla zaawansowanych, kiedy na fotelu obok ktoś usiadł. Podniósł leniwie spojrzenie, chcąc zapytać Gonzalesa, czy nie pomógłby mu z esejem na historię magii, mając oczywiście na myśli, że on nie maczałby nawet palca w owym eseju, jednak osobą obok nie był wcale Jose.
- Milton, witaj – powiedział Zabini, zatrzaskując książkę i przyglądając się młodszemu koledze. Siedział wygodnie, z nogami wiszącymi nad ziemią, ponieważ jeszcze do niej nie dosięgał. Obie dłonie ułożone miał na podłokietnikach, a jego błękitne tęczówki wpatrywały się w Ślizgona. – Szybko wróciłeś.
- Ten koleś jest szybszy niż odrzutowiec – odparł chłopczyk.
- Odrzutowiec? – zapytał Zabini, unosząc do góry brwi. Milton spojrzał na niego z jedną brwią w górze.
- Chyba opuszczałeś lekcje mugoloznawstwa – stwierdził z ironią blondynek, uśmiechając się jednym kącikiem ust. Damian zmrużył oczy, wciąż zastanawiając się nad tajemniczym odrzutowcem, kiedy Milton odezwał się ponownie. – Masz moje czekoladowe żaby?
- Nie w kieszeni – odparł starszy Ślizgon, oglądając się za siebie. Wzrokiem odszukał Paula, którego kiedyś zwerbował Scorpius. Machnął na niego dłonią, a gdy ten podszedł, nakazał mu przeniesienie pudła z czekoladowymi żabami z dormitorium Damiana do pokoju chłopców z drugiego roku. Blondyn bacznie obserwował jak chłopak znika za drzwiami, a kiedy ponownie wyszedł z ogromnym pudłem, jego oczy zapłonęły. Sięgnął dłonią pod poły szkolnej szaty i wyjął brązową kopertę.
- Jutro chcę dostać sto galeonów jeszcze przed obiadem – powiedział.
- Sto? Ile żeś tych zdjęć narobił? – spytał Zabini, odwiązując sznureczek, który zabezpieczał kopertę przed otworzeniem się.
- Dziewczyn było pięć, ale uznałem, że te namiętniejsze sceny też ci się spodobają. Powinienem zażądać więcej, za straty moralne, jakie poniosłem oglądając te świństwa – odparł chłopiec, zeskakując z fotela. Damian trzymał już w dłoni plik ruszających się fotografii. – Swoją drogą, nie wiedziałem, że z ciebie taki zboczeniec, Zabini. – Uśmiechnął się, ukazując dwa rzędy białych jak śnieg zębów i zniknął w swoim dormitorium.
Ślizgon został sam, siedząc w tym samym fotelu. Obejrzał zdjęcia, zgrzytając zębami. Zrobiło mu się żal Rose, że zadawała się z takim typkiem. Naprawdę… ją polubił. Wcisnął fotografie z powrotem do koperty i spojrzał na drzwi dormitorium chłopców z drugiego rocznika. Zastanawiał się, kiedy Milton zdążył zrobić te zdjęcia? Do obiadu bywał na lekcjach, później spał prawie cały czas. Naprawdę zadziwiające było to, jak on znajdował czas na wszystkie pozostałe obowiązki.

*

Po dziesięciu minutach ich przerwa się skończyła. Na środek sali wyszedł Drake, z szerokim uśmiechem, żując następną wykałaczkę.
- Losowanie czas zacząć – powiedział na tyle głośno, by każdy mógł go usłyszeć. Wyjął spod szaty różdżkę i począł zataczać nią koła. Z różdżki posypały się iskry, tworzące pomarańczową spiralę, z której powoli wyłaniała się duża muszla. Drake uśmiechnął się jakby drapieżnie i stuknął różdżką w małża. Po chwili muszla otwarła się i z głośnym beknięciem, które – oczywiście – uczniowie przywitali z chichotem, wypluła z siebie perłę wielkości Złotego Znicza. Mężczyzna sprawnym ruchem schwycił ją, zanim spadła na podłogę i przystawił do oczu. Z tej odległości nikt nie mógł zobaczyć, czemu przygląda się profesor, jednak po chwili było już wiadomo, co go tak zainteresowało. Wykrzyknął bowiem:
- Elizabeth Morrison i Francis Lumiere. – Blondynka spojrzała na swoich towarzyszy. Nikt nie spodziewał się, że to ona pójdzie jako pierwsza. Pobladła i chyba nie do końca wiedziała, co tak naprawdę się działo. Rose poklepała ją po ramieniu i uspokoiła krótkim: Dasz radę. Dziewczyna uśmiechnęła się nikło i ruszyła w stronę schodów. Jej wzrok bezwiednie powędrował naprzeciw, wyłapując maszerującego w jej kierunku chłopaka. Był wysoki i barczysty, z ciemnymi włosami, których grzywka wpadała mu do oczu.
- Oprócz zaklęć niewybaczalnych, wszystkie chwyty dozwolone – powiedział Drake, stając między nimi. Elizabeth musiała zadrzeć wyżej głowę, by móc spojrzeć w ciemne jak węgle oczy swojego przeciwnika. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie. Odwzajemniła ten gest, jednocześnie myśląc, że może nie będzie tak źle i francuz jej nie zmasakruje. Profesor nakazał ustawić im się w odległości dwudziestu kroków od siebie, po czym dał sygnał, by wyjąć różdżki.

Najpierw go rozbroję, a później zatrzymam drętwotą. Nie będzie mógł się ruszyć, więc nie będzie mógł rzucić zaklęcia. Wygram ten pojedynek w dwie minuty. Tylko te punkty… Może trzeba to pociągnąć i użyć większej ilości zaklęć, żeby dostać więcej punktów?

Jej rozmyślenia przerwał krzyk chłopaka, który rzucił w nią jakieś zaklęcie rozbrajające. W ostatnim momencie zdołała zasłonić się wyczarowaną tarczą. Odetchnęła, jednak to nie był koniec. Francis uparł się i ciągle strzelał w nią oszołamiaczami, które sprawnie odbijała. Nie miała nawet okazji sama zaatakować. Szybko rozejrzała się po sali, ale nie zauważyła niczego, co w jakiś sposób mogłoby jej się przydać lub za czym mogłaby się schować. Zaklęła cichutko i z gracją zrobiła dwa kroki w prawo, unikając kolejnego zaklęcia i rzucając drętwotę. Francis szybko się zasłonił i odwdzięczył jej się tym samym. Uśmiechnęła się przyjaźnie i kucnęła akurat w momencie, w którym złota smuga wypłynęła z różdżki francuza. Chłopak nie mógł zmienić toru zaklęcia, które wciąż wypływało z końca „magicznego kijka”. To była jej szansa, nie mogąc się bronić, dopóki zaklęcie się nie skończy, Francis padł na ziemię.
- Petrificus totalus – szepnęła, dmuchając w koniec różdżki, jakby zdmuchiwała z niej niewidzialny pyłek. – Nie wiem, co to było za zaklęcie, ale na takie pojedynki się w ogóle nie nadaje – powiedziała, podchodząc do swojego przeciwnika. Drake ogłosił jej zwycięstwo, więc ściągnęła z niego zaklęcie paraliżu i pomogła mu wstać. Powiedział coś do niej po francusku i odszedł z szerokim uśmiechem. Elizabeth usłyszała radosne okrzyki swojej drużyny i niezadowolone szepty towarzyszy francuza.

*

Profesor Longbottom, przed swoim wyjazdem, zadał im esej na temat trujących roślin magicznych rosnących w całej Anglii, dlatego też Shila siedziała w bibliotece, oświetlając stronice starej księgi świecą. O tej porze, zaledwie godzinę przed zamknięciem, w bibliotece było niewiele osób, dlatego bibliotekarka pogasiła główne światła, rozdając uczniom duże świece, które spokojnie wystarczały do oświetlenia sobie całego stolika. W pomieszczeniu zrobiło się cicho, a promyki nadały mu tajemniczej atmosfery. Ze względu na bardzo ogólnikowy temat wypracowania, Shila miała małe problemy ze znalezieniem książek, którymi mogłaby się posłużyć, jednak już od piętnastu minut czytała grube tomisko, które znalazła całkowicie przypadkiem, chcąc wziąć inną, mniejsza i nowszą książeczkę. Były w niej opisane wszystkie rośliny trujące na świecie, dlatego wystarczyło wyodrębnić tylko te, które można było odnaleźć w Anglii i po kłopocie.
Siedziała na krześle, niemal się nie ruszając, czując leciutkie wibracje na swoich kolanach, spowodowane mruczeniem śnieżnobiałego kota. Snowy zawitał w bibliotece zaraz po tym, jak znalazła się w niej Shila i wskoczył na kolana swojej pani, zwijając się w kłębek i czuwając z na wpół zamkniętymi oczami. Biło od niego przyjemne ciepło i Ishihara wcale nie chciała się go pozbywać.
Płomień świecy zadrgał, targany podmuchem powietrza. Podniosła spojrzenie znad czytanej książki i spojrzała na siadającego naprzeciw niej Krukona. Zmrużyła powieki i pogłaskała kota po pyszczku. Zamruczał głośno i jeszcze mocniej wychylił łepek, domagając się pieszczot.
- Cześć – powiedział Ivan, spoglądając na nią z lekkim zażenowaniem. Z radości Snowy zaczął wbijać pazurki w jej uda, za co normalnie by go zganiła, jednak teraz działał na nią otrzeźwiająco. Lekkie szczypanie pozwalało jej na zachowanie trzeźwego umysłu, kiedy patrzyła na znajomą twarz.
- Cześć – odparła bez zaangażowania, na powrót opuszczając wzrok na tekst. Och, jak ją korciło, żeby z nim normalnie porozmawiać! Lub chociaż na niego popatrzeć. Jednak zdeptana duma jej na to nie pozwalała. Wciąż czuła żal, że dała się tak łatwo nabrać na kilka uroczych gestów i słów.
- Shila, porozmawiajmy – zaproponował z cichym westchnięciem.
- Rozmawiamy – odpowiedziała, coraz silniej drapiąc kota za uchem, czym tylko go zdenerwowała. Mocniej wbił pazury w jej nogę, dając jej do zrozumienia, żeby trochę zwolniła, jeśli nie chciała wyglądać jak podziurawione sitko. Uspokoiła dłoń.
            - Nazywasz to rozmową? – zapytał, unosząc do góry brew i wskazując palcem wskazującym to na siebie to znów na nią. Spojrzała na niego zdziwiona i pokiwała lekko głową, wracając do lektury. – W rozmowę zaangażowane są co najmniej dwie osoby, nie tylko jedna - stwierdził. – Zamknij książkę.
            Shila powoli zamknęła księgę, zaznaczając palcem miejsce, gdzie skończyła czytać i spojrzała na niego wyczekująco.
            - Słuchaj, jestem trochę zajęta, więc mów, co tam masz do powiedzenia i daj mi się uczyć – powiedziała.
            - Cicho! – zganiła ją bibliotekarka. Shila uśmiechnęła się w jej stronę i skinęła głową.
            - Widzisz? To nie miejsce na rozmowy – powiedziała do niego z delikatnym, mściwym uśmiechem i obserwowała, jak zrezygnowany wstaje.
            - Więcej już nie będę cię nachodził – powiedział na odchodnym.
            - I dobrze – burknęła, poprawiając się na krześle i otwierając księgę. Nie czytała już jednak, utkwiwszy wzrok w literce „b”, rozpoczynającej kolejne zdanie. Wpadła w dziwny stan odrętwienia. Czekała na ból w sercu, napływające do oczu łzy, jednak nic takiego nie nastąpiło. Czuła się zwyczajnie, jakby wcale go nie widziała, jakby w ogóle się do niej nie odezwał.
            - Przykro mi, ale już zamykam. – Dosłownie znikąd pojawiła się obok niej bibliotekarka. Shila podskoczyła wystraszona i spojrzała na kobietę.
            - Tak, oczywiście – powiedziała z subtelnym uśmiechem. – Chciałabym ją wziąć – dodała, wskazując księgę. Kobieta odnotowała w zeszycie nazwisko Ishihary i tytuł zabranej lektury po czym ruszyła dalej, by przypomnieć uczniom o zbliżającej się ciszy nocnej.
            Azjatka złapała księgę pod jedną pachę, a kota pod drugą i wyszła z biblioteki. Kiedy była niedaleko łazienek zauważyła Ivana, opierające się o parapet okna. Rozmawiał z jakąś rudowłosą dziewczyną, która na pewno nie była Drachmą. Shila przyjrzała się uważnie, jak chłopak palcem obrysowuje kształt ust nieznajomej i pokiwała głową z lekkim uśmiechem. On się nie zmieni. Rose miała rację: jeśli zdradzał Drachmę z nią, nie było pewności, że jej nie zdradzałby z inną dziewczyną. Jeszcze raz potrząsnęła głową, wprawiając rozpuszczone włosy w ruch i dziarskim krokiem ruszyła naprzód. Nie czuła się źle, kiedy obok nich przechodziła. Nawet kiedy Ivan spojrzał jej w oczy, zdobyła się na uśmiech. Spuścił wzrok, najwidoczniej zażenowany tą sytuacją, a Ishihara stanęła przy oknie za zakrętem i spojrzała na skąpane w mroku błonia. Uśmiechnęła się szeroko, zdając sobie sprawę, że jej serce zostało całkowicie wyleczone. Już nie potrzebowała jego dotyku, jego słów… była wolna. Wzięła głęboki oddech, wdychając mroźne powietrze przez otwartą szybę.
            - Snowy, od dziś zaczynam nowe życie – powiedziała, spoglądając na kota. Zaśmiała się, gdy miauknął niezadowolony, gdyż jego tylne nogi zwisały bezwładnie z tyłu, poza ramieniem dziewczyny. Zaraz jednak ziewnęła przeciągle. – Albo do jutra, dzisiaj idę już spać – dodała, odchodząc od okna i wchodząc po schodach, by jak najszybciej dostać się do wieży.

*

            Scorpius pojedynkował się jako następny z ich grupy. Wyszedł na środek, jak zwykle dumny z siebie, nie dopuszczając w ogóle myśli, że mógłby przegrać. Jego przeciwnikiem był pulchny chłopak o mysich włosach i szerokim nosie. Mrużył zabawnie oczy, a przynajmniej tak to wyglądało, ponieważ jego łuki brwiowe były duże i zarośnięte ciemnymi włoskami. Miles? Mike? Mark? Nieważne.
            - Expelliarmus! – wykrzyczał chłopak.
            Chyba nie sądzi, że dam się na to złapać?
            - Protego! – Scorpius zwinnie wyczarował ochronną tarczę, a gdy tylko zaklęcie w nią uderzyło, usunął ją i wykrzyknął: - Drętwota!
            Jego przeciwnik najwidoczniej również nie należał do takich, którzy by poddali się po pierwszym zaklęciu. Uchylił się przed drętwotą, jednocześnie wysuwając przed siebie różdżkę.
            - Serpensortia!
            Z końca jego białawej różdżki wysunął się błysk, który stopniowo zamieniał się w wyjątkowo brzydkiego węża o dziwnej, brunatnej barwie. Zwierzę zasyczało złowrogo wlepiając paciorkowate oczka w blondyna. Pokazał dwa długie kły i poobracał rozdzielonym językiem.
            Doprawdy… jako mieszkanek Domu Węża poczułem się urażony.
            - Evanesco – rzucił, a waż spalił się z cichym sykiem. Scorpius podniósł wzrok znad szczątek zwierzęcia, jednak nie zauważył przed sobą swojego przeciwnika. Kiedy już zamierzał się odwrócić, kątem oka dostrzegł go z prawej strony. Nie zdążył jednak nawet podnieść różdżki, gdyż ugodziła go drętwota i padł na podłogę, z zszokowanym wyrazem twarzy.
            Rose uniosła do góry brwi, zaciskając dłonie na poręczy. Wpatrywała się w Malfoya, nie do końca wierząc w to, że dał się tak łatwo podejść. Zawsze uważała go za godnego przeciwnika, jeśli chodziło o pojedynki – nie raz przecież widziała jak rozwalał innych uczniów jednym zaklęciem. Drake ogłosił przegraną Hogwartu i chłopak zdjął zaklęcie z blondyna. Ślizgon podniósł się, otrzepał spodnie z kurzu i ruszył do swojej drużyny, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem. Wyglądał na opanowanego, jednak tylko jego wzrok zdradzał, że targała nim wściekłość. Tak, ta przegrana na pewno nie wchodziła w jego plan. Stojąc już na balkonie, Rose zauważyła, jak wpatrywał się w tego, który go pokonał z mściwym wyrazem twarzy. Coś jej podpowiadało, że gdy tylko skończy się ten cały konkurs, Scorpius odegra się na nim… i odda mu z nawiązką.
            - Co to było? – spytała, wskazując otwartą dłonią parkiet.
            - Co? – zapytał, nawet na nią nie patrząc.
            - Ta… porażka – burknęła oburzona. – Kto jak kto, ale ja wiem, na co cię stać, a to… to było… żenujące – dodała, krzyżując ręce na piersiach.
            - I niby obchodzi cię moja przegrana? – Przekręcił lekko głowę, spoglądając na nią z góry z ironicznym półuśmieszkiem.
            - Oczywiście, że tak, bo przez ciebie straciliśmy punkty – warknęła. Leniwie mrugnął powiekami i powrócił do oglądania kolejnej walki. Irytowała go swoim gadaniem. Irytowała go sama jej obecność.
            - Więc musisz się postarać to nadrobić – powiedział obojętnie. Zmrużyła powieki i odeszła.

*

            Dobrze. To już wszyscy – powiedział Drake, kiedy ostatni pojedynek został rozstrzygnięty. Rose siedziała na posadzce, opierając się o ścianę i ściskając ramię, w które oberwała. Wygrała swój pojedynek, ale nie było jej łatwo. Mierzyła się z dziewczyną, która przyprawiała ją o szybsze bicie serca. Wyglądała jak płatny zabójca. Weasley spojrzała na spalony rękaw koszulki, przypominając sobie ogień, którym została poparzona. Kiedy tylko skończyła się walka, nauczyciele ją opatrzyli i teraz bolało już trochę mniej. – Za pomocą świstoklików przeniesiemy was do zamku. Kolacja została przesunięta tak, byście zjedli z innymi. Wyniki konkursu zostaną podane po podliczeniu wszystkich punktów… najprawdopodobniej jutro wieczorem.  – Mówił i mówił, a Rose robiła się coraz bardziej śpiąca. Spojrzała na swoich kolegów z drużyny i uśmiechnęła się lekko. Mieli trzy wygrane i tylko jedną przegraną. Nie byli najgorsi. – Podchodźcie do mnie drużynami… I nie pchajcie się…
            - Hej – powiedział Cloud, kucając obok niej i wciskając jej w dłoń malutki niebieski flakonik. – Wypij to. Uśmierzy ból – dodał z uśmiechem.
            Weasley spojrzała na buteleczkę i odkręciła zakrętkę. Jeszcze raz popatrzyła na czarnoskórego, który gestem nakazał jej wypić wszystko i przycisnęła otwór do ust. Płynu wystarczyło na jeden łyk. Był gorzki w smaku, ale nie miała problemów z przełknięciem. Po chwili zdała sobie sprawę z tego, że ramię przestało boleć. Uśmiechnęła się po podała chłopakowi dłoń. Podciągnął ją w górę, pomagając wstać i razem zeszli po schodach na dół.
            Ich świstoklik już czekał. Była to piłeczka, którą musieli dostarczyć w drugim zadaniu, jednak nieco powiększona, aby każdy mógł jej swobodnie dotknąć. Kiedy w końcu znaleźli się w swoim pokoju, Rose opadła na fotel, zagłębiając się w jego miękkim obiciu i zamykając oczy.
            - No nareszcie – powiedział Scorpius. – Ile można siedzieć w lesie – burknął, wchodząc do sypialni chłopców.
            - Idę się przebrać do kolacji – powiedziała Elizabeth. – Idziesz, Rose? – spytała, spoglądając na nią ponad ramieniem. Ruda jedynie kiwnęła głową, z zamkniętymi oczami wstała i ruszyła w kierunku pokoju. Byłaby wpadła na stolik, ale w porę została chwycona za łokieć przez blondynkę. – Tędy, Rose.

*

            Następnego dnia przy śniadaniu dyrektor zapowiedział wieczorne oficjalne ogłoszenie wyników i poprosił wszystkie drużyny, które brały udział w ostatnim etapie o pojawienie się w całym składzie. Powiedział również – przy wesołym akompaniamencie uczniów – że po wszystkim odbędzie się impreza pożegnalna. Elizabeth uśmiechnęła się wesoło i spojrzała na Rose. Ta jedynie wzruszyła ramionami i sięgnęła po kromkę chleba. Kiedy wyciągała przed siebie ramię, poczuła silny ból w miejscu, w którym dopadł ją ogień przeciwniczki. Syknęła cicho i przyciągnęła rękę na powrót do siebie.
            - Coś się stało? – spytał Liam, który zauważył jej zachowanie. Uśmiechnęła się do niego i odparła:
            - Nic takiego.
            - Rose wczoraj nieźle oberwała – powiedział Cloud. – Ale oddała sto razy mocniej. – Uśmiechnął się i sięgnął po koszyczek z pieczywem, by podać dziewczynie.
            - Poradzę sobie – powiedziała uprzejmie, sięgając lewą dłonią po kromkę. Scorpius przyjrzał jej się uważnie, żując tosta. Był pewny, że była praworęczna, a z autopsji wiedział, że wtedy lewa ręka jest jakby „upośledzona”. A tu proszę, Weasley smarowała kromkę dżemem, wprawnie poruszając nożem trzymanym w lewej dłoni. Za chwilę chwyciła dzbanek, po brzegi wypełniony pomarańczowym sokiem i ręka nawet jej nie drgnęła. Uniósł do góry brew. Leworęczna? Nie… Przypomniał sobie, jak przy ich pojedynkach – dość częstych we wcześniejszych klasach – zawsze trzymała różdżkę w prawej dłoni. Kiedyś siedzieli razem w ławce, ponieważ zdenerwowali McGonagall swoim zachowaniem i jak nic pamiętał, że pióro trzymała po prawej stronie.
            - Interesujące – powiedział, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że to zrobił. Wszyscy spojrzeli na niego zaciekawieni, a najbardziej Rose, na którą wciąż patrzył. Uniósł do góry brew, uświadamiając sobie, że przerwał właśnie rozmowę Liama i Clouda na temat wczorajszych zmagań uczestników konkursu.
            - Co takiego? – spytała Elizabeth.
            - Co? – Spojrzał na nią.
            - Co jest takie interesujące, Malfoy – powiedziała Rose, odkrawając skórki od chleba.
            - Nawet jak staram się znaleźć w tobie coś atrakcyjnego, wciąż jesteś okropna – palnął pierwsze, co przyszło mu na myśl, uśmiechając się ironicznie. Rose spojrzała na niego i zaśmiała się cicho. – Co cię tak rozbawiło? – zapytał. Był pewny, że się zdenerwuje, tymczasem jej zachowanie zdenerwowało jego.
            - Jakoś specjalnie nie zależy mi na twojej opinii – odparła, przełknąwszy kęs.
            - A powinno. Wszak to ja mam największe wpływy w naszej szkole, Weasley – powiedział, wstając i powoli okrążając stół. – Wystarczy jedno moje słowo i… żegnaj reputacjo grzecznej dziewczynki – wysyczał jej do ucha. – A ludzie uwielbiają plotki – dodał z mściwym uśmiechem. – Nawet, jeśli całkowicie odbiegają od prawdy. – Ruszył w kierunku wyjścia z sali jadalnej.
            Rose oddychała głęboko, starając się zachować spokój, jednak czuła wciąż narastające zdenerwowanie. Jak on to robił, że wciąż miała ochotę go walnąć? Kiedyś myślała, że sobie tylko ubzdurała jego dupkowatość, jednak z każdym dniem utwierdzał ją w przekonaniu, że wcale sobie tego nie zmyśliła.
            Nie wiele myśląc wstała i chwyciła swoją kanapkę z dżemem. Zamachnęła się i rzuciła ją przed siebie. Elizabeth wstrzymała oddech wpatrując się w lecący chleb, a Weasley otwarła ze zdumienia usta, kiedy kromka upadła posmarowaną stroną wprost na głowę Scorpiusa. Chłopak zatrzymał się, a ruda widziała jak w zwolnionym tempie, jak kanapka spływa po jego włosach, zostawiając na nich ślady dżemu i odpada, z cichym plaskiem upadając na posadzkę. Nie mogła uwierzyć, że to zrobiła. Otworzyła szeroko oczy i poczerwieniała na twarzy od wstrzymywanego śmiechu. W końcu chicho parsknęła. Malfoy odwrócił się powoli, a na jego twarzy malowała się furia.
            - Sądzisz, że to jest śmieszne? – zapytał, na pozór spokojnie. Rose nie odpowiedziała, starając się powstrzymać napad śmiechu, jednak kiedy Elizabeth i Cloud zaczęli również parskać, nie wytrzymała i zaczęła się śmiać. – Ach tak… - Scorpius podszedł do najbliższego stolika i złapał talerz z jajecznicą. Podszedł do Rose i nim ta zdążyła zareagować, założył jej go na głowę, obracając kilka razy, by dokładnie wetrzeć wszystko w jej włosy. Wydała z siebie zduszony okrzyk i przetarła dłońmi oczy, pozbywając się jajek.
            - Kwita – wysyczał. Spojrzała na niego nienawistnie i chwycił pomidor, rzucając przed siebie. Jednak Malfoy zrobił unik i warzywo poleciało do stolika obok, wpadając w talerz z owsianka i opryskując wszystkich dookoła.
            - Wojna na żarcie! – wykrzyknął ktoś. Rose otworzyła szeroko oczy i uchyliła się przed kiełbaską, lecącą w ich stronę. Elizabeth pisnęła i schowała się pod stół. Uczniowie dostali szału, rzucając się wszystkim, co wpadło w ich dłonie.
            - Widzisz, co narobiłeś?! – wrzasnęła do blondyna, uchylając się przed kolejnymi porcjami jedzenia.
            - Ja? To ty rzuciłaś we mnie kanapką! – warknął wściekle.
            - Co tu się dzieje? – Nauczyciele starali się interweniować, ale uczniowie mieli gdzieś ich groźby. Łyżki latały w powietrzu, tłukły się talerze, na ścianach lądowały resztki jedzenia. Rose starała się nie dotykać tego bałaganu, jednak trudno było uniknąć wszystkich potraw. Kiedy jednak ponownie oberwała jajecznicą, zdenerwowała się i z dzikim okrzykiem przyłączyła się do wojny, rzucając wszystkim, co wpadło jej w dłoń.
            - USPOKÓJCIE SIĘ NATYCHMIAST, ALBO WSZYSCY DOSTANIECIE WIECZNY SZLABAN! – Dało się słyszeć okropny wrzask wicedyrektora szkoły, który stanął na podwyższeniu dla nauczycieli i wzmocnił siłę swego głosu za pomocą zaklęcia. Wszyscy nagle zastygli, jakby ktoś zrobił stop klatkę w filmie. Rose spojrzała na mężczyznę, był wściekły. – Kto za to odpowiada? – zapytał. Drżały mu nozdrza, a na policzku miał ślad po keczupie. Widocznie nawet nauczyciele nie wyszli bez szwanku z tej bitwy. Weasley przełknęła ślinę i rozejrzała się po sali. Wszyscy, jak jeden mąż wyciągnęli przed siebie dłonie i wskazali palcami ją oraz Malfoya, stojącego obok.
            - Zdrajcy – wyszeptała.
            - Świetnie. – Mięsień na policzku wicedyrektora zadrgał, kiedy próbował się uśmiechnąć. – W schowku przy wejściu do jadalni znajdziecie szczoty i wiadra. Oddajcie różdżki i zabierzcie się za sprzątanie. Musicie zdążyć do obiadu – powiedział, wyciągając przed siebie dłonie. Weasley i Malfoy równo wyjęli z kieszeni różdżki i podali je nauczycielowi. – A reszta niech się stąd wynosi. – Kiedy uczniowie zaczęli wychodzić, spojrzał jeszcze raz na Rose i Scorpiusa. – Nie spodziewałem się takiego zachowania po wychowankach Hogwartu.
            - To jego wina, panie profesorze – powiedziała Rose, wskazując na Scorpiusa.
            - Chyba sobie żartujesz… To ty rzuciłaś we mnie chlebem – warknął Ślizgon.
            - Bo nazwałeś mnie brzydalem.
            - Powiedziałem, że jesteś okropna, a nie brzydka.
            - Uspokójcie się! – warknął niezadowolony nauczyciel. Zmierzył ich wzrokiem. – Zapomnijcie o dzisiejszej imprezie. Wieczór spędzicie w swoich pokojach. Dopilnuję, aby dowiedziała się o tym Minerwa.
            - E… po co od razu niepokoić panią dyrektor… - zaczęła Rose.
            - Właśnie, może po prostu zapomnimy o sprawie? – zagadnął Malfoy.
            - No proszę, jednak potraficie współpracować – zironizował i odszedł. Weasley westchnęła i spojrzała na Scorpiusa.
            - To twoja wina – powiedziała.
            - Zaraz cię walnę – odparł.
            - Nie trafiłbyś.
            - Nie bądź taka pewna.
            Otworzyli schowek i spojrzeli na wiadra i szczotki. Wyglądały żałośnie w magicznym świecie. Ślizgon wypuścił głośno powietrze.
            - To twoja wina. 

*

            - Zacznę od tego, że jestem niezwykle uradowany faktem, że nasz konkurs został tak mile przyjęty przez inne szkoły, i że zgłosiło się aż tyle osób. Naprawdę, gratuluję wszystkim, którzy się dostali… zadania nie były proste, dlatego wszystkim należą się gratulacje… - mówił dyrektor. Sześć drużyn, które brały udział w ostatnim etapie konkursu stało za jego plecami, z walącymi sercami.
            Znajdowali się w jadalni, jednak została ona nieheblowana na potrzeby uroczystości ogłoszenia wyników. Nie było już stolików, a wszystkie krzesełka zostały ustawione w rzędach przed podniesieniem.
            - Oto sześć szkół, które przeszły wszystkie zadania – powiedział, wskazując ich dłonią. – Od mojej prawej Polska Akademia Magiczna imienia Adeli Konopy*. – Czwórka Polaków ukłoniła się z uśmiechami, kiedy rozbrzmiały brawa. – Akademia Magii z Wyspy Perłowej. – Dyrektor zrobił przerwę na wiwaty i oklaski. – Instytut Magii Durmstrang. – Rosjanie stali dumni, wyprostowani i mierzyli wszystkich zimnym spojrzeniem. – Akademia Magii Beauxbatons Piękne wile zawirowały w piruetach. – Hogwart . – Rose uśmiechnęła się. – Oraz Sciron College*. – Uczniowie bili brawa, dało się słyszeć nawet gwizdy. – Niestety tylko trójka zostanie nagrodzona, a spośród nich tylko jedna szkoła pojedzie na wycieczkę w wybrane miejsce – powiedział, kiedy na powrót zrobiło się cicho. – Wyniki przedstawią nauczyciele prowadzący konkurs.
– Proszę o wystąpienie Durmstrang, Sciron College oraz Wyspę Perłową – Powiedział Drake, jako pierwszy zabierając głos. – Wasza trójka odpada. Nie jesteście na podium – dodał. Po sali rozeszły się ciche pomruki niezadowolenia. 
- Trzecie miejsce, z wynikiem dwustu dziesięciu punktów zajmuje – powiedziała Paula, robiąc efektowną przerwę. Rose poczuła nacisk na dłoń. Spojrzała na Elizabeth, która pobladła na twarzy. – Polska Akademia Magiczna – dodała. Polacy wystąpili do przodu. Zostali nagrodzeni medalami, które błyszczały w świetle świec.
- Możemy być pierwsi – zapiszczała cichutko Elizabeth.
- Jasne, że jesteśmy – zaśmiała się Rose, spoglądając na francuski, które trzymały się za dłonie z podekscytowania podskakując na palcach. 
- Pierwsze miejsce uzyskała drużyna z wynikiem 287 punktów. Mają przewagę zaledwie jednego punktu… Jest to…
Rose czuła, jakby czas zwolnił. Na sali zaległa idealna cisza, nauczyciele spoglądali na nich z uśmiechem. Usta Tary Poof zaczęły się poruszać, a zaraz za nimi rozległy się piski i wiwaty na cześć zwycięzców. Elizabeth ścisnęła ją za dłoń. Weasley spojrzała na nią, kiwając głową. Cloud westchnął. Scorpius prychnął.
- Beauxbatons. – Rozbrzmiewało jeszcze dookoła. Wile skakały w kółeczku, ciesząc się ze swojej wygranej.
- Przegraliśmy jednym punktem – szepnęła Morrison, uczepiwszy się dłoni Weasley.
            - Pokonały nas żabojady. Niesamowite – powiedział Scorpius.
            Zostali udekorowani medalami i poproszono ich o zajęcie miejsca na widowni. Elizabeth miała łzy w oczach i lada chwila mogła się popłakać, dlatego wyszła do łazienki, zostawiając ich samych. Usiedli z ponurymi minami i oglądali dekorację zwycięskiej drużyny. Cztery dziewczyny. Cztery piękne wile, francuski.
            Kiedy sprawa konkursu została zakończona, dyrektor ogłosił, że impreza rozpocznie się o godzinie dwudziestej i będzie trwała tak długo, jak będą chcieli się bawić. Rose westchnęła i wstała, wychodząc. I tak nie szła na zabawę, więc nie musiała wysłuchiwać szczegółów.
            Znalazłszy się w pokoju, wrzuciła medal do kufra, zakopując go w ubraniach.

*

            Scorpius leżał na łóżku z dłońmi złożonymi pod karkiem. Wpatrywał się w sufit, nie mrugając. Dopiero, kiedy przed oczami pojawiały mu się ciemne plamki, leniwie przymykał powieki. To była cała jego rozrywka, zważywszy, że miał zakaz wstępu na imprezę, której odgłosy słyszał nawet przez grube ściany. Irytowała go ta muzyka, a poza tym zaczynał się coraz bardziej nudzić. Zaczął mlaskać, sprawdzając gibkość swojego języka. Próbował dotknąć nim nosa, robiąc zeza, gdy się mu przypatrywał. Pogwizdywał i machał stopą do taktu. Nawet sięgnął po książkę, ale po przeczytaniu trzech pierwszych zdań zrezygnował. W końcu postanowił sprawdzić, co porabia Weasley. Siedziała cicho i nie widział jej odkąd wrócili z tego nieszczęsnego rozdania nagród. Wstał leniwie, przeciągając się. Poczuł jak kręgi się rozprostowują, czego wynikiem było ciche pstrykanie. Poprawił koszulkę i wyszedł z pokoju. Zanim jednak udał się do Weasley, postanowił skorzystać z kibelka.  Weasley może poczekać.
            Salonik był skąpany w mroku, a jedynym źródłem światła była na wpół wypalona świeca, stojąca na stoliczku. Scorpius uniósł do góry brew i spojrzał na kanapę, gdzie spała rudowłosa. Otworzył szerzej oczy, wpatrując się w jej sylwetkę. Cienie skakały po jej twarzy, nadając jej tajemniczego wyglądu. Włosy, rozsypane dookoła głowy, świeciły miedzianym blaskiem. Malfoy zlustrował ją od góry do dołu. Nie wyglądała jak ta Weasley, którą znał. Była… śliczna. To tylko gra świateł, idioto! Przecież to Weasley.
            Poruszyła się, lekko przekręcając. Teraz nie leżała ani na plecach ani na boku. Ślizgon przełknął ślinę, obserwując jej długie, szczupłe nogi. Chwilę dłużej zatrzymał się na skrawku spódniczki, która podwinęła się delikatnie, ukazując więcej niż powinna. Odetchnął głęboko. Uwielbiał kobiece nogi i musiał przyznać, że Weasley miała się czym pochwalić. Zadziwiające, że wcześniej tego nie zauważył, przecież spódniczka była obowiązkowym elementem szkolnego mundurka.
            Podszedł bliżej, oczarowany. W świetle świecy jej skóra wydawała się delikatna i jakby przezroczysta. Musiała być gładka w dotyku, a on po prostu musiał jej dotknąć. Czuł dziwne ciepło na myśl, że mógłby jej dotknąć. Wyciągnął przed siebie dłoń i opuszkami palców przejechał po nodze dziewczyny, dojeżdżając do materiału spódnicy. Zawahał się, ale tylko na chwilę. Wsunął dłoń pod spódniczkę, wpatrując się w twarz uśpionej Rose. Tak jak myślał, skórę miała gładką i delikatną. Otworzyła oczy, spoglądając na niego. Uderzyła go ich intensywnie brązowa barwa. Przez chwilę mignęło mu wspomnienie czekoladowej polewy do ciasta, którą przygotowywał z matką. Uniosła się na łokciach i spojrzała na niego. Nachylił się i pocałował ją. Raz, drugi, kolejny. Nie był w stanie się powstrzymać. Chciał dotykać jej ciała, czuć miękkość jej skóry. Chciał całować jej usta, czuć ich smak i ciepło. A ona mu na to pozwalała.
            Drgnął i rozejrzał się po pokoju. Cały czas stał w tym samym miejscu. Nic się nie zmieniło, oprócz tego, że Weasley przeciągała się właśnie rozkosznie, zbudzona ze snu.
            - A ty co tak stoisz? – zapytała, siadając i wciskając stopy w klapki, w których chodziła po pokoju. Otworzył szerzej oczy, spoglądając na nią podejrzliwie. – Mam coś na twarzy? – spytała, wycierając wierzchem dłoni usta. – Nie gap się tak…
           
            Merlinie, fantazjowałem o Weasley!
            Nie gap się na nią.
            Aa! Zrób coś, bo pomyśli, że jesteś stuknięty!

            - Jak możesz spokojnie spać, kiedy omija nas cała zabawa? – burknął. Wciąż jeszcze czuł się nieswojo.
            - Zwyczajnie – odparła, chwyciwszy książkę. – I tak nie miałam zamiaru na nią iść.
            - Co? Nie… n… nie miałaś zamiaru na nią iść? – Aż się zająknął z wzbierającego w nim zdenerwowania. – Zrobiłaś to specjalnie! – wykrzyknął, celując w nią palcem. Spojrzała na niego zdziwiona, wstając.
            - Co znowu? – zapytała.
            - Specjalnie się ze mną pokłóciłaś, bo wiedziałaś, że dostaniemy szlaban na tą imprezę. Tobie to wszystko jedno, bo i tak nie chciałaś iść, ale musiałaś w to wplątać jeszcze mnie, co nie?
            - Co ty bredzisz? Skąd niby miałam wiedzieć, że dostaniemy zakaz pójścia na tą głupią imprezę? Myślisz, że specjalnie bym dążyła do tego, że zostać z tobą sam na sam w pokoju? Chyba cię hipogryf kopnął!
            - Ty… - Uniósł do góry palec, chcąc podkreślić wagę obelgi, ale nagle przed oczami stanął mu obraz ich pocałunku. Zająknął się, a Ruda spojrzała na niego z uniesioną brwią. – Nie odzywaj się do mnie. Nienawidzę cię – powiedział i wszedł do łazienki, trzaskając drzwiami.
            Weasley obróciła się powoli w stronę drzwi sypialni i ruszyła spokojnym krokiem.
            - To było… dziwne – powiedziała, wchodząc do środka i zamykając cicho drzwi.
           

* Wymyślone przeze mnie. Rozumiecie, jako Polka musiałam tam wstawić jakąś polską szkołę :)