Pokój Wspólny Slytherinu spowijała
ciemność. Jedynie ogień w kominku dawał łunę światła, dosięgającą foteli, na
których siedzieli Malfoy, Gonzales i Zabini. Niedaleko przycupnął Paul,
pilnując, by nikt nie przeszkadzał przyjaciołom w rozmowie. Odkąd Scorpius
wrócił z konkursu, wszyscy chcieli wysłuchiwać opowieści o tym, jak wspaniałym
czarodziejem się okazał, pokonując każdego we wszystkich etapach konkursu.
Blondyn
słuchał uważnie opowieści Gonzalesa o tym, co działo się w szkole pod jego
nieobecność. Wyglądał na wyluzowanego. Siedział wygodnie, rozparty w fotelu, z
nogami na drewnianym stoliku i ze szklanką wody w dłoni. Płomienie rzucały
tajemniczy cień na jego twarz, przez co wydawał się jeszcze bardziej przystojny
i niebezpieczny. Od czasu do czasu uśmiechał się półgębkiem, popijając
mineralną.
Zabini
siedział w fotelu naprzeciwko niego. W jednej dłoni trzymał, tak jak on,
szklankę, jednak zamiast wody nalał sobie Ognistej z prywatnej kolekcji,
chowanej przed nauczycielami. Czuł, że będzie jej potrzebował. Wolną dłonią
podpierał głowę, masując palcem wskazującym skroń. Przystawił szklankę do ust,
jednak nie wypił ani kropelki. Wdychał ostrą woń alkoholu, wpatrując się w
Malfoya, który zmieniał właśnie pozycję, zakładając po męsku nogę na drugą. W
głowie szumiały mu głosy dochodzące z głębi pokoju, a w wewnętrznej kieszeni
szaty, tuż nieopodal sera, ciążyła brązowa koperta. Czuł ją, jakby była żywym
organizmem. Wydawała się napierać na niego, dusić go. Świadomość, że miał ją
przekazać Malfoyowi jeszcze bardziej go przytłaczała. Czuł, że nic dobrego z
tego nie wyjdzie. Zaczynał odczuwać wyrzuty sumienia, że pokusił się o
zrobienie tych zdjęć. Nie chciał ranić Rose, która – w jakiś niewyjaśniony
sposób – nagle stała się dla niego kimś ważnym. Nie chciał zabierać jej tego
szczęścia, które niewątpliwie dawał jej Franklin. Jednak za każdym razem, kiedy
ich widywał, wiedział, że jest oszukiwana. Że ta chwila szczęścia jest
fałszywa. I nie mógł dopuścić do tego, żeby tak było zawsze.
Ale czy
musiał oddawać te zdjęcia Malfoyowi? Czy jego przyjaciel musiał dowiadywać się
o tym upokarzającym Rose wydarzeniu? Może powinien sam jej wszystko wyjaśnić?
Na pewno zrobiłby to delikatniej niż Scorpius.
- Zabini,
czy ty w ogóle słuchasz, co się do ciebie mówi? – Z rozmyślań wyrwał go
zirytowany głos Malfoya. Drgnął i spojrzał na niego, odsuwając szklankę od ust.
– Pytałem, czy podczas nieobecności Weasley, Franklin bardzo tęsknił? – Malfoy
był wyraźnie niezadowolony z nierozgarnięcia swojego przyjaciela. Mocniej
zaakcentował ostatnio słowo, choć nie miał tego w planach. Zabini skupił na nim
swój wzrok.
- Właściwie
to jest coś, co chciałbym ci pokazać – powiedział z uśmieszkiem godnym
prawdziwego Ślizgona. Spojrzenie Malfoya nieco złagodniało, nabierając zaciekawionej
barwy. Damian sięgnął prawą dłonią pod szatę i wyjął kopertę, przez chwilę się
w nią wpatrując. Następnie wstał i wolnym krokiem podszedł do blondyna, podając
mu pakunek. Młody panicz Malfoy zerknął niepewnie na kopertę, ale już po chwili
odwijał sznureczek i sięgał do środka.
- No, nie
próżnował – powiedział po kilku sekundach, oglądając fotografie. – U – zacmokał
i uśmiechnął się. – Dobra robota, Zabini. Wyślę je Weasley sowią pocztą jutro
rano – dodał z niebezpiecznym błyskiem w oku.
- Nie –
powiedział Zabini. Gonzales spojrzał na niego z uniesioną brwią, Malfoy
natomiast spokojnie upił łyk wody. – Jeśli wyślesz to jutro, popsujesz jej
święta.
- Od kiedy
interesuje cię, czy jej święta będą udane czy nie? – zapytał blondyn z
ironicznym uśmiechem na ustach.
- Daj
spokój. Nawet ty nie masz w sobie aż tyle zła, by psuć komuś święta. Sam
uwielbiasz Boże Narodzenie, czyż nie? – Damian spojrzał mu prosto w oczy.
Malfoy zastanowił się chwilę, po czym dopił wodę i odstawił szklankę na stolik,
wstając. Byli tego samego wzrostu, przez co ich oczy znalazły się na tym samym
poziomie. Stali bardzo blisko siebie, Zabini mógł zobaczyć plamki ciemniejszej
barwy na tęczówkach Malfoya.
- Dobra.
Wyślę je po przerwie – stwierdził, odchodząc do dormitorium. Po drodze schował
jeszcze kopertę do kieszeni dżinsów. Po chwili zniknął za drzwiami.
- Szczerze?
Nie sądziłem, że się zgodzi – powiedział Gonzales, wstając ze swojego miejsca.
Stanął za plecami Zabiniego, wpatrując się, tak jak on, w drzwi dormitorium
chłopców z szóstego rocznika.
- Ja też
nie – odparł Damian, odwracając się.
- Mam
nadzieję, że wiesz, co robisz… Chyba najlepiej z nas wszystkich orientujesz
się, co jest między nimi. Wdepnąłeś w to, stary, a on nie lubi, gdy mu się
wchodzi w drogę.
- Przecież
wiem – burknął Zabini. Światło z kominka zagrało walca na policzkach Jose.
- Zastanów
się, czy warto dla niej robić sobie z niego wroga. – Jose zabrał podręcznik do
transmutacji, który czytał w międzyczasie i ruszył w kierunku swojego dormitorium.
Zabini
dotknął koniuszkiem palców ust, przypominając sobie smak jej pocałunku, kiedy
zaciągnął ją do pustej sali w dzień wyjazdu na konkurs. Czy to wtedy stała się
mu bliska?
- Jest –
zawołał za nim. Jose zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na niego ponad
ramieniem. Uśmiechnął się delikatnie i zniknął w swoim pokoju. Zabini oklapł na
fotel, chwytając swoją Ognistą i wypił wszystko jednym haustem, nie zwracając
uwagi na szczypanie w przełyku. Odetchnął głęboko i spojrzał w kominek.
*
Boże Narodzenie.
Chyba wszystkim kojarzy się ono z prezentami pod choinką, wesołą atmosferą,
rodzinnym kolędowaniem i przepyszną ucztą. Niemal zawsze jest to czas radosny,
spędzony wspólnie z najbliższymi. Scorpius Malfoy nie znał pojęcia „rodzinne
święta”. U niego w domu zawsze wyglądało to tak samo. Nie kupowali choinki, bo
matka narzekała na spadające z niej igły, które wbijały się w jej perskie
dywany i trzeba je było wyciągać ręcznie, by nie uszkodzić delikatnego
materiału, nie śpiewali kolęd, ponieważ ojciec mawiał, że to dziecinne i nikomu niepotrzebne, a
jedyny efekt, jaki przynosi to ból głowy, natomiast wigilijną kolację jadali w
ciszy, z braku wspólnych tematów do rozmowy. Jednak młody Malfoy nie
odziedziczył wraz z nazwiskiem malfoyowskiej niechęci do świąt. Wręcz
przeciwnie – uwielbiał święta. Uwielbiał atmosferę panującą na Pokątnej oraz
świąteczne ozdoby na wystawach sklepów. A przede wszystkim uwielbiał zapach
świeżych ciasteczek, dochodzący z cukierni. Zawsze wstępował do tej na rogu,
niedaleko banku Gringotta, by kupić pokaźnych rozmiarów papierową torebkę,
wypełnioną cieplutkimi rogalikami z czekoladą, robionymi na francuskim cieście.
Choć zazwyczaj nie pozwalał sobie na nadmierne spożywanie słodyczy, w tym
jednym dniu robił wyjątek. Napawał się świętami w magicznej dzielnicy, zanim
nadszedł czas powrotu do domu, gdzie cisza była tak głośna, że aż nie można
było wytrzymać. Kiedy był trochę młodszy, próbował zmienić nastawienie
rodziców, jednak spotkało się to jedynie z wrzaskiem ojca i skończyło uziemieniem
do końca roku.
Z rozmyślań
wyrwał go znajomy, dziewczęcy głos. Odgryzł kawałek rogala i rozejrzał się,
odnajdując wzrokiem Rose Weasley, wychodzącą właśnie ze sklepu z biżuterią.
Szła w towarzystwie swojej kuzynki Lily Potter, a w dłoniach niosła kilka
reklamówek. Zatrzymał się w pół kroku i uważnie je obserwował. Połknął kęs i
spokojnym krokiem ruszył za nimi, trzymając się w bezpiecznej od nich
odległości. Nie miał nic interesującego do roboty, a do domu nie zamierzał zbyt
wcześnie wracać, dlatego pomyślał, że śledzenie Gryfonek mogłoby być świetną
zabawą. A może, jeśli by się zorientowały, dałyby się namówić na jakąś słowną
kłótnię? Potrzebował jakiejś rozrywki, na poprawę humoru, zanim powróci do
rodziny, wesołej jak żałobnicy.
- Wiesz co?
Ostatnio Melody powiedziała mi, że znalazła fantastyczny sposób na gładką skórę
dłoni – powiedziała Lily, zaglądając do jednej ze swoich reklamówek i
wyciągając z niej butelkę wody. Scorpius szedł za nimi spokojnie, podsłuchując.
Zdziwił go fakt, że jeszcze go nie zauważyły, wcale się nie ukrywał ze swoim
szpiegowaniem. – Podobno są takie egzotyczne rybki, które żywią się martwym
naskórkiem. – Malfoy uniósł do góry brew, krzywiąc się nieznacznie.
- To
działa? – zapytała Weasley, nie mniej zdziwiona niż Ślizgon. Nadstawił ucha,
szczerze zainteresowany.
- No
podobno świetnie wyjadają złuszczający się naskórek, pozostawiają skórę gładką
jak pupcia niemowlaka – powiedziała Potterówna, wymachując butelką.
-
Interesujące – stwierdziła rudowłosa. – I jednocześnie trochę dziwaczne –
dodała. Scorpius wzdrygnął się na myśl, że jakieś oślizgłe ryby mogłyby wcinać
jego naskórek. To było obrzydliwe.
Scorpius od
razu zorientował się, kiedy opuścili Pokątną. Przez chwilę zastanawiał się, czy
nie zawrócić, jednak wzruszył ramionami i szedł dalej za nimi, od czasu do
czasu przystając lub chowając się za rogiem, żeby przypadkiem go nie nakryły.
Poczuł się jak małe dziecko, gdzieś od środka wybuchała w nim ekscytacja. Taka
głupia zabawa, a tak go cieszyła. Jeszcze bardziej radował go fakt, że w każdej
chwili mógł zostać przyłapany, a wtedy na pewno pokłóciłby się z Weasley, co
poprawiłoby mu humor.
Dziewczyny
przeszły przez ulicę, więc poszedł za nimi. Nie orientował się jednak w
mugolskich przepisach ruchu (zazwyczaj jeździł z prywatnym szoferem ojca),
dlatego nie zrozumiał czerwonego światła, które zaświeciło się po drugiej
stronie i wszedł na pasy, święcie przekonany, że jest całkowicie bezpieczny.
Nie doszedł nawet do połowy, kiedy usłyszał pisk opon i dźwięk klaksonu. Wystraszony
przyspieszył kroku, o mało nie wpadając pod koła innego samochodu. Kiedy
znalazł się w końcu na chodniku, poprawił włosy i rozejrzał się, szukając
wzrokiem Weasley. Pospieszył za nią, żeby nie zgubić jej z oczu. Po chwili
zatrzymały się na przystanku autobusowym. Potter się pożegnała i odeszła, a
rudowłosa usiadła na ławeczce, sprawdzając godzinę na zegarku. Stanął niedaleko
i wyczekiwał. Po chwili podjechał czerwony, piętrowy autobus, jednak domyślał
się, że nie był to Błędny Rycerz. Wysypało się z niego z tuzin osób i do środka
weszło tyle samo. Scorpius schował się za tłustym panem w garniturze i wszedł
do środka.
To było
najgorsze piętnaście minut w jego życiu. Pojazd był tak zatłoczony, że dla
niego znalazło się zaledwie dwadzieścia centymetrów kwadratowych w rogu. Ze
wszystkich stron otaczali go ludzie, dotykali go, ściskali, patrzyli mu w
twarz. Jedna starsza pani kichnęła prosto na niego. Nie mógł się ruszyć i było
mu gorąco. Widział Weasley, siedzącą niedaleko. Wyglądała, jakby otaczający ją
tłum ludzi w ogóle jej nie irytował. Jakiś facet siedzący za nią, nachylił się
lekko do przodu i obwąchał jej włosy. Scorpius skrzywił się, stwierdzając w
duchu, że mugole są obleśni.
Wyczerpany
wyszedł z autobusu i mocno zaciągnął się świeżym powietrzem. Poprawił
wygniecione ubranie i ruszył za Rose, która znowu postanowiła przejść przez
ulicę. Mając w pamięci poprzedni raz, obejrzał się, czy nic nie jedzie i zszedł
dalej schodami do podziemi. Znalazł się jakby w innym mieście. Jaskrawe
jarzeniówki raziły go w oczy, kiedy szedł wzdłuż straganów i sklepów. W kilku
wnękach zauważył bezdomnych, przykrytych gazetami i starymi, wyżartymi przez
mole kocami. Pod sufitem znajdowały się tablice informacyjne. Starał się nie
zgubić Weasley, która lawirowała między ludźmi, jakby miała to we krwi. On co
chwilę obijał się o kogoś.
W końcu
doszli do kolejnych schodów, prowadzących w dół. Na dole znajdowała się stacja,
wyglądająca jak ta na King Cross. Malfoy pomyślał, że to musiało być metro, o
którym kiedyś od kogoś usłyszał. Podziemny
pociąg. Tutaj było mnóstwo ludzi, literki na tablicach informacyjnych
zmieniały się w zależności od nadjeżdżających pociągów. To miejsce tętniło
życiem.
Podszedł do
metalowych barierek i wszedł w jedną, jednak ta nie chciała go przepuścić.
Zdziwił się i spróbował jeszcze raz, ponownie spotykając się z odmową. Szarpnął
kilka razy, przeklął, aż zwrócił na siebie uwagę ochroniarza w niebieskiej
koszuli i z beretem na głowie.
- Jakiś
problem, proszę pana? – zapytał mężczyzna.
- To ustrojstwo
nie chce mnie przepuścić – odparł Scorpius, siłując się z barierką.
- Włożył
pan bilet odpowiednią stroną?
- Bilet?
Jaki bilet?
- Proszę
wybaczyć, kolega nie stąd. – Znikąd pojawiła się przy nich Weasley. Uśmiechnęła
się do ochroniarza, po czym sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej malutki
kartonik. Nachyliła się nad barierką, która przetrzymywała Scorpiusa i włożyła
karteczkę w cieniutki otwór. Zaświeciło się zielone światełko, a gdy Malfoy
natarł na bramkę, ta ustąpiła. – Pierwszy raz będzie jechał metrem. Dopilnuję,
żeby więcej nie było z nim problemów – powiedziała.
-
Oczywiście, proszę pani. Miłego dnia. – Skinął głową i odszedł. Weasley
spojrzała na Malfoya z chęcią mordu w oczach, po czym odwróciła się na pięcie.
- Idziemy –
powiedziała.
Nie
odezwali się dopóki nie znaleźli się w pociągu. Usiedli obok siebie. Scorpius
spojrzał na nią, przyglądając się, jak zdejmuje szalik i rozpina trochę kurtkę.
Zauważył dekolt bluzki i srebrny łańcuszek, wiszący na jej szyi.
- Szczerze
mówiąc, to myślałam, że odpuścisz sobie po tym, jak ta babka w autobusie
kichnęła ci prosto w twarz – wyznała nagle, nie spoglądając na niego, jednak
uśmiechając się delikatnie.
-
Wiedziałaś, że za tobą idę? – zapytał.
- Od samego
początku. Nie kryłeś się z tym za bardzo – odpowiedziała, zakładając nogę na
nogę. Wydało mu się, że był to bardzo subtelny gest.
- Więc
specjalnie pozwoliłaś, żebym załapał od niej jakieś choróbsko. I prawie
potrącił mnie samochód – powiedział, siadając wygodniej i także rozpinając
kurtkę. Pociąg kołysał się delikatnie na boki.
- Jesteś
bardzo uparty, skoro wciąż szedłeś dalej – przyznała. – Jednak nie mogłam
pozwolić, abyś pokłócił się z ochroniarzem. Tego by było za wiele, jeszcze coś
by ci się stało i miałabym cię na sumieniu…
- No proszę,
jaka ty wrażliwa – zironizował.
- Przepraszam
panią, czy może mi pani zdradzić, która godzina? – Podszedł do nich garbaty
mężczyzna, zwracając się do Weasley. Malfoyowi nie uszedł fakt, że wpatrywał
się on prosto w dekolt dziewczyny, jakby czas, o który zapytał, wcale go nie
interesował.
- Nie mam
zegarka – odpowiedziała spokojnie, delikatnie się uśmiechając. Facet oblizał
się i odszedł, jeszcze kilka razy się na nią oglądając.
- Co za
obleśna rasa – powiedział Scorpius, przyglądając się z obrzydzeniem kobiecie,
siedzącej naprzeciwko nich.
- Nie wiesz
co mówisz. Mugole są bardzo interesujący.
- Tak, na
pewno. Już drugi raz widzę, jak niemal zostajesz pożarta wzrokiem – odparł.
- Zazdrosny
jesteś? – zapytała z ironicznym uśmieszkiem.
- Nie, raczej
mnie to obrzydza. Koleś w autobusie wąchał twoje włosy. Ohyda. – Wzdrygnął się,
jakby na potwierdzenie swoich słów. – A ten przed chwilą niemal wskoczył w twój
dekolt. Sami zboczeńcy.
- Wąchał
moje włosy? – spytała. – Fuj. – Skrzywiła się i sięgnęła do jednej ze swoich
reklamówek, które trzymała między nogami. Wyjęła z niej kartonik z sokiem.
- Co to
jest? – spytał Scorpius, wskazując na krótką rurkę, którą wcisnęła w kartonik.
- To jest
słomka. Przez nią się pije – odpowiedziała, upijając kilka łyków.
- To jest
interesujące – stwierdził. – Ała! – Ktoś pociągnął go za włosy, a gdy się
obrócił zauważył małego chłopca, stojącego na siedzeniu obok. Miał na głowie
wełnianą czapkę i uśmiechał się od ucha do ucha.
- Głupi
jesteś – powiedział chłopczyk.
- Zamknij
się – odparł Malfoy zgryźliwie.
- Twój
chłopak jest głupi. – Malec zwrócił się do Rose. Ta uśmiechnęła się przyjaźnie.
- To nie
jest mój chłopak, ale masz rację, za mądry to on nie jest – odpowiedziała.
- I po co
go nakręcasz? – zapytał blondyn.
- Zamknij
się – powiedział chłopiec.
- Sam się
zamknij. Ała! Ty mały…! – Malfoy już sięgał ręką za poły kurtki, by wyjąć
różdżkę, kiedy Weasley położyła mu dłoń na przedramieniu i spojrzała na niego
karcącym wzrokiem. Po chwili pociąg się zatrzymał i szarpnęła go za rękaw,
zmuszając do wyjścia z metra.
Ponownie
musiał przeprawić się przez barierki. Weasley westchnęła i podała mu kolejny
bilet. Pokazała jak powinien go włożyć, i gdzie, po czym udali się schodami na
górę.
- Dlaczego
się nie wściekasz? – zapytał nagle Scorpius. Spojrzała na niego zaciekawiona. –
Łażę za tobą od dobrej godziny, a ty jeszcze ani razu na mnie nie
nawrzeszczałaś – powiedział.
- Są
święta, Malfoy. Nawet ty i twoje dziwaczne hobby nie popsujesz mi humoru –
stwierdziła, podchodząc do krawężnika i zatrzymując się. Idąc za jej przykładem
także się zatrzymał. – Poza tym… nie było tak źle – dodała, uśmiechając się. –
Pierwszy raz rozmawiamy normalnie.
Kiwnął
głową, zamyślając się. Kiedy znaleźli się po drugiej stronie ulicy, z
zaskoczeniem stwierdził, że wie, gdzie się znajduje. Za rogiem powinien być
Dziurawy Kocioł.
-
Wróciliśmy na Pokątną – stwierdził, rozglądając się dookoła.
- Chyba nie
sądziłeś, że wezmę cię do siebie? – spytała z lekkim uśmiechem.
- Więc
jeździłaś w kółko?
- Teraz
przynajmniej mam pewność, że trafisz do domu, nie zostaniesz potrącony przez
samochód, żadna pasażerka autobusu nie kichnie ci w twarz, zarażając jakąś
dziwną chorobą oraz żadne dziecko nie będzie uwłaczać twojej inteligencji, a ty
nikogo nie zabijesz – stwierdziła, uśmiechając się jeszcze szerzej i obserwując
jego zdezorientowaną minę.
- Aha –
bąknął. – Trochę nieswojo się czuję, kiedy tak o mnie dbasz – dodał, pokazując
w uśmiechu uzębienie.
- Nie
przyzwyczajaj się – odpowiedziała. I wtedy Malfoy zrobił coś, co ją całkowicie
zszokowało. Z wrażenia upuściła swoje reklamówki. Blondyn zbliżył się na krok,
nachylił się i dotknął swoimi ustami jej policzka. Pocałunek trwał zaledwie
sekundę, ale to wystarczyło, by poczuła ciepło jego warg. On zaś – jak miękką i
delikatną miała skórę. Odsunął się na kilka kroków i ze swoim
charakterystycznym uśmieszkiem powiedział:
- Wesołych
Świąt. – Po czym zniknął za zakrętem.
Weasley
otrząsnęła się z szoku i pozbierała swoje zakupy. Starając się zapomnieć o
całej przygodzie ze Ślizgonem, ruszyła w stronę domu. Musiała się jeszcze
przebrać i zapakować prezenty, które kupiła.
*
Malfoy był
w siódmym niebie. Co prawda nie pokłócił się z Weasley, co niewątpliwie mogłoby
być przyczyną dobrego humoru, jednak udało mu się ją zdezorientować. Był niemal
pewny, że cały wieczór spędzi na rozmyślaniu, co też takiego wydarzyło się
wtedy niedaleko Dziurawego Kotła. Właściwie ten całus wyszedł całkiem
spontanicznie, nie planował tego, ale kiedy zdał sobie sprawę, że to nieźle
namiesza jej w głowie, pogratulował sobie instynktu. Z drugiej strony… kiedy
sam się nad tym zastanawiał… chyba chciał jej w jakiś sposób podziękować za ten
spacer po mugolskim świecie… i też bardzo chciał jej dotknąć. Odkąd wrócili z
Wyspy Perłowej, kilka razy zdarzyło mu się o niej myśleć. Zaraz jednak
przypominał sobie wszystkie ich kłótnie oraz dlaczego jej tak bardzo nienawidzi
i przechodziło mu, jak ręką odjął. W dodatku w głowie wciąż miał wizję
załamanej Weasley, która popada w depresję zaraz po tym, jak ogląda przesłane
przez niego zdjęcia niewiernego Franklina. Uśmiechnął się do własnych myśli i
wszedł do domu, zdejmując w progu kurtkę, którą rzucił w przestrzeń. Została
przechwycona przez skrzata domowego, nim zdążyła dotknąć podłogi.
- Dobry
chwyt – stwierdził bez przekonania, wchodząc do salonu, gdzie w wysokim fotelu
siedziała jego matka. Czytała jakąś książką, znając ją – romans. Zawsze
siadywała w jednym miejscu, pod oknem, gdzie było dostatecznie dużo światła i
przestrzeni. Scorpius już dawno stwierdził, że nawet przy tak błahym zajęciu,
jak czytanie czy dzierganie na drutach, wyglądała niezwykle elegancko i
dystyngowanie. Miała na sobie białą koszulę z kołnierzykiem oraz brązowy
sweterek, który kolorem pasował do jej włosów, zawsze ciasno związanych w koka
z tyłu głowy. Na nogach miała koc koloru brudnej zieleni. Smukłe palce
przerzucały kartki, a bystre oczy, schowane za drobnymi okularami, przesuwały
się po linijkach tekstu.
- Cześć,
mamo – powiedział, podchodząc bliżej i całując ją w czoło.
- Witaj,
Scorpiusie – odpowiedziała, na chwilę odrywając się od książki. – Jak ty
wyglądasz? Koszula ci wystaje ze spodni – dodała, wskazując na niego palcem. –
To bardzo nieeleganckie. – Wzruszył ramionami i skierował się w stronę wnęki w
ścianie, spełniającej rolę drzwi. – Mógłbyś zrobić coś z tymi włosami. Sterczą
na wszystkie strony.
- Tylko nie
czepiaj się moich włosów – rzekł, schodząc ze schodów do piwnicznej części
rezydencji, gdzie – po wielu kłótniach – udało mu się wyprosić miejsce na swoją
sypialnię. Czuł się w niej dobrze, jak w lochach Hogwartu. Oczywiście jego
pokój był o wiele większy niż dormitorium w szkole, miał własną łazienkę i
garderobę, a przede wszystkim nie było w nim żadnego z jego kolegów. Nie
wyglądał jak pokój Ślizgona, a raczej zwykłego, miłego chłopaka. Ściany
sypialni były brązowe, przyjemne dla oka, ramy okien (zamontowanych w ścianach
zaraz po tym, jak wybłagał ten pokój jako swój) wykonano z ciemnego drewna,
przez co ładnie ze sobą współgrały. Na wprost drzwi, pod ścianą stało
dwuosobowe łóżko z baldachimem, który jednak nigdy nie był zasłaniany, za to
przywiązany do czterech kolumienek ciemnymi wstążkami ukazywał jednolitą,
brzoskwiniową pościel. Kiedy Scorpius był mały, uwielbiał leżeć między
poduszkami, otulony ich ciepłem i miękkością. Niekiedy nadal odzywała się w nim
potrzeba zagłębienia się w miękkich jaśkach, dlatego u wezgłowia łóżka leżało
mnóstwo poduch i poduszek różnej wielkości. Z boku stało obszerne biurko, z
czarną lampką po lewej stronie. Miało
kilka ukrytych szuflad, o których nie wiedzieli jego rodzice, a gdzie
przechowywał magiczne magazyny dla dorosłych mężczyzn, w jego mniemaniu –
atrybut każdego zdrowego nastolatka. Była szafa, w której zazwyczaj trzymał
swój kociołek i kufer, kiedy wracał na wakacje do domu, miał też regał z
książkami oraz okrągły, niziutki stolik z fotelami w kształcie tłuczków
(ostatni krzyk mody), które były tak miękkie, że gdy ktoś na nich siadał,
zapadały się prawie do samej podłogi. Niedaleko łóżka stał stojak na miotłę,
pusty, ponieważ jego Nimbus leżał teraz spokojnie w dormitorium w Hogwarcie,
czekając na kolejny mecz. Nie można również pominąć rozsuwanych drzwi, w
kolorze ściany, jednak jakby w nią „wepchniętych”. To była jego łazienka, z
ogromną wanną. Odkąd pamiętał był zwolennikiem długich kąpieli, dlatego tak
bardzo się ucieszył, kiedy jako prefekt mógł korzystać z łazienki dla
prefektów, gdzie znajdowała się wanna wielkości basenu. Garderoba znajdowała
się po prawej stronie od drzwi i to właśnie tam skierował swoje kroki zaraz po
wejściu. Musiał przebrać się do kolacji, jego matka nawrzeszczałaby na niego,
gdyby zasiadł do stołu w ubraniu, w którym był na mieście. To by było takie nieeleganckie.
* Nigdy nie byłam w londyńskim metrze, dlatego cały jego
opis jest wymyślony.