Chciała się spotkać. Z nim. W parku.
Na ławce. Jak para. Tyle, że parą nie byli. Był on i była ona. Przecież nie
mógł odmówić. Teraz tego żałował. Siedział z łokciami opartymi na kolanach, z
głową spuszczoną w dół i podpartą dłońmi. Nie okazywał swojego
zniecierpliwienia, choć nie nazwałby siebie oazą spokoju. Jego żołądek
wykonywał dziwne, niekontrolowane skurcze, fikołki i akrobacje, a on po prostu
siedział, jak najmniej się poruszając. Miał na sobie ciemny, niemal czarny,
krótki płaszcz, którego nigdy nie lubił, bo przyklejały się do niego paprochy,
a który nosił tylko dlatego, że było w nim ciepło. Dłonie zakrył rękawiczkami,
a na szyi zawiązał szalik w kolorze popiołu z kominka. Siedział na tej
drewnianej ławce, czując jak tyłek przymarza mu do siedzenia, i oczekiwał, aż w
końcu raczy się pojawić. To przecież ona chciała się spotkać. Z nim. W parku.
Na ławce. Przecież nie mógł odmówić. Ale,
do cholery, mogłaby się nie spóźniać!
- Przepraszam za spóźnienie. – Usłyszał nagle jej
głos, dochodzący gdzieś z prawej strony. Podniósł głowę i zerknął w tamtym
kierunku. Była jeszcze spory kawałek od niego, ale widać było, że się
spieszyła. Z jej uśmiechniętych ust wypływała co chwilę chmurka pary, miała
zaróżowione policzki i wyglądała jak mała dziewczynka, która wyszła na sanki…
bez sanek. Założyła na siebie czerwony płaszcz oraz fioletowy berecik z
rękawiczkami i szalikiem do kompletu.
- Nic się
nie stało – powiedział, przyglądając się jak rozwija nieco szalik.
Najwidoczniej zrobiło jej się gorąco. Podeszła do niego i usiadła obok. Albus
nie spuszczał z niej wzroku. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, ona zaczęła swoją
przemowę. Mówiła dużo i szybko, żywo gestykulując. Westchnął, kręcąc delikatnie
głową i wciskając brodę w szalik.
*
Rose nuciła
pod nosem „Cichą noc”, zawieszając na choince bombkę, którą kupiła wcześniej z
Lily na Pokątnej. Po domu państwa Weasley roznosił się wspaniały zapach świeżo
upieczonych ciasteczek, które jej matka właśnie wyjmowała z piekarnika. Bardziej
niecierpliwi, jak Lily i Lucy już siedzieli przy stole. Nawet noga Ronalda
zaczęła drżeć, choć uparcie twierdził, że spokojnie może jeszcze poczekać.
Trwały ostatnie przygotowania do wieczerzy.
- Co ty tam
robisz, Rose? – spytał wujek Harry, zachodząc dziewczynę od tyłu i zaglądając
na kształtną bombkę, która miała przypominać pulchnego konika.
- Nie mogę
się zdecydować, gdzie powinien wisieć – odpowiedziała, marszcząc zabawnie brwi.
Przekrzywiła głowę i przyjrzała się konikowi. Po chwili zdjęła go i przewiesiła
w inne miejsce.
- Myślę, że
taka ładna bombka powinna wisieć z przodu, żeby każdy mógł ją zobaczyć –
powiedział Harry z uśmiechem, ściągając ozdobę z drzewa i wieszając kilka
gałązek dalej. Konik poruszał głową, zarżał cichutko i zamarł w bezruchu. –
Chyba lubi komplementy. – Uśmiechnął się Potter Senior. Puścił Rose oczko i
podszedł do stołu, pani Weasley wołała wszystkich. Ruda spojrzała na choinkę i
z uśmiechem usiadła na swoim miejscu. Lily posłała jej wesoły uśmiech, po czym
całą rodziną pomodlili się. Rose spojrzała na ojca, nieco zniesmaczona, kiedy
nałożył sobie na talerz sporą porcję ziemniaczanego piure oraz duży kawałek
panierowanej ryby.
- To się
raczej nigdy nie zmieni. – Zażartowała ciocia Ginny. Młoda Weasley zerknęła na
swojego brata, który niemal kopiował ruchy ojca, nakładając tyle samo
ziemniaków i ryby.
*
Cisza,
która panowała w ich jadalni była wręcz nie do zniesienia. Scorpius, by nieco
ją zniekształcić, mocniej wbijał widelec w swoją sałatkę w taki sposób, że
uderzał nim o talerz. Astoria kilka razy wyraziła swoje niezadowolenie z tego
powodu, ale nie zaprzestał tej czynności.
- Więc… -
zaczął – pyszna ta sałatka, mamo – powiedział, dłubiąc widelcem w koktajlowym
pomidorze. Zerknął na kobietę, która kiwnęła głową. Wytarła koniuszkiem
chusteczki usta i powiedziała:
- Bardzo
zdrowa. Ma dużo protein. Jedz rybę, Scorpiusie.
Młody
Malfoy uniósł do góry brew, jeszcze kilka razy spenetrował widelcem wnętrze
pomidora, po czym odłożył go na bok i wypił ze swojego kieliszka wytrawne wino.
W tym jednym dniu rodzice pozwalali mu na lampkę czy dwie.
*
- Prezenty!
– wydarł się James, kiedy tylko pozwolono im odejść od stołu. Rose i Lily
spojrzały na siebie. James i Fred zawsze zachowywali się jak dzieci.
- Nie no,
poważnie? – zapytał starszy z braci Potter, rozpakowując pierwszy z brzegu,
zapakowany w kolorowy papier prezent. Był to sweter robiony na drutach przez
babcię Molly, z wielką, zieloną literą „J” na piersi. – Mam już takich z
dziesięć…
- James! –
powiedziała karcącym głosem Ginny. – Podziękuj i zamilcz.
- Dziękuję,
babciu – rzekł z wymuszonym uśmiechem, całując nadstawiony babciny policzek.
Molly najwyraźniej nie poczuła się obrażona. Zaraz Potter odkrył zestaw do
czyszczenia miotły i zapomniał o swetrze.
- Hej,
Rose, otwórz swój – powiedziała podekscytowana Victoire.
Rudowłosa
uśmiechnęła się szeroko i sięgnęła po malutkie, ozdobne pudełeczko.
- To
przyszło dzisiaj rano – rzekła Hermiona, zaglądając córce przez ramie, by
dowiedzieć się co to takiego i od kogo. Za jej przykładem poszły Lily i
Victoire.
- Co to? –
spytała panna Potter. Rose wzruszyła ramionami i podniosła wieczko. Na
błękitnej poduszeczce leżała drobna i zgrabna literka „B”, zawieszka na
łańcuszek.
- Och,
śliczne! – zawołała Victoire.
- Była też
koperta z listem – powiedziała Hermiona.
- Jest
tutaj. – Lily podała kuzynce
śnieżnobiałą kopertę. Rose wyjęła z niej zgiętą karteczkę. Było na niej tylko
jedno zdanie, zapisane krągłym, ładnym pismem.
„By być bliżej Twojego serca
B.”
- Och! –
Rose uniosła do góry brew i spojrzała na matkę, Lily i Vicoire, siedzące obok
niej i zaglądające jej przez ramię. To słodkie westchnienie było ich sprawką.
-
Przepraszam, siedzicie za blisko – powiedziała.
- Rose, to
bardzo romantyczne – powiedziała Hermiona. Rudowłosa pomyślała, że czasem jej
matka zachowuje się jak nastolatka.
- Co jest
takie romantyczne? – spytała Ginny, stając za kanapą i zerkając ponad ramieniem
Rose na pudełko.
- Chłopak
Rose wysłał jej romantyczny liścik! – zapiszczała Victoire.
- Och, to
faktycznie romantyczne – powiedziała Ginny, przysiadając na oparciu fotela.
Młoda
Weasley pokręciła głową, nie wierząc, że tak niedorzeczny dialog właśnie miał
miejsce. Zamknęła pudełeczko i schowała do kieszeni, żeby nie prowokować niepotrzebnych
dyskusji na temat jej i Bena. Starała się ukryć zadowolenie z powodu prezentu,
choć musiała przyznać, że to było całkiem miłe uczucie. Żeby jak najszybciej
zmienić temat sięgnęła po kolejny prezent, którym okazał się miedziany sweter z
ogromnym kwiatem róży na piersiach. Od razu zauważyła tę zmianę, swetry z
poprzednich świąt zawsze były brązowe z pierwszą literą jej imienia.
- Łał, to
coś nowego – powiedziała Lily.
- Dziękuję.
– Rose posłała babce uroczy uśmiech i założyła sweter, jakby na dowód swojego
zadowolenia.
- Ja też
mam taki. – Potter wyciągnęła z paczki swój sweter, opatrzony kwiatem lilii.
- Wasze i
tak wyglądają dobrze – rzekł Albus, wyjmując z paczki sweter w brązowo-zielone
paski z literą „A”, która swoim czerwonym kolorem stanowiła mocny kontrast.
Młodszy z synów Pottera zrobił krzywą minę, a Lily zachichotała.
- Al, pokaż
się… Ubierz sweter. Bałam się, że mi nie wyjdzie, bo skończyła mi się włóczka –
mówiła babcia Molly.
Dziewczęta
zaśmiały się cicho, widząc przerażony wzrok Albusa.
*
-
Scorpiusie, mamy z ojcem prezent dla ciebie – powiedziała Astoria, kiedy
skrzaty posprzątały wigilijny stół.
- Prezent?
Dla mnie? – zapytał przesłodzonym głosem, niczym zaskoczona panienka. Matka
spojrzała na niego karcącym wzrokiem, z ustami wydętymi w „dziubek”.
- Zachowuj
się – burknął Dracon.
- Tak jest.
– Młody Malfoy zasalutował i odebrał kwadratowy pakunek, otoczony drogim
papierem ozdobnym. Przyłożył doń dłoń i zamknął oczy, przykładając palce wolnej
ręki do skroni, niczym jakiś wróżbita. – Wyczuwam negatywne wibracje –
zażartował. Delikatnie pozbył się zbędnej otoczki i uniósł do góry grubą księgę
w twardej oprawie, z wizerunkiem krwawiącej róży. Uniósł do góry brew i mlasnął
cichutko, niezbyt zadowolony tym faktem.
- Francuskie
romansidło – powiedział, podniósł okładkę i zajrzał na pierwszą stronę,
dodając: - Po francusku. Tak, to zdecydowanie negatywne wibracje…
-
Powinieneś ćwiczyć swój język – powiedziała Astoria.
- Tia…
- Poza tym,
to nie jest romans, owszem, występują wątki miłosne, ale…
- Po prostu
podziękuj i zniknij. – Wtrącił się, niezbyt przyjaznym tonem, jego ojciec.
Scorpius spojrzał na niego, jak zwykle siedział wyprostowany, palcami dotykając
swojej brody, jakby bawił się w myśliciela.
- Dziękuję
– fuknął blondyn, po czym wcisnął książkę pod pachę i wstał od stołu.
- Kiedy
skończysz czytać, napisz jej streszczenie. Po francusku, na minimum trzysta
słów.
Zatrzymał
się w pół kroku i spojrzał ponad ramieniem na swoją matkę.
-
Oczywiście – rzekł ulegle i wszedł w korytarz. – Akurat… - Kiedy znalazł się w
swoim pokoju, cisnął „prezent” na półkę i szybko o nim zapomniał.
*
Czuła jak
coś gniecie ją w ramię. Skrzywiła się i otworzyła oczy. Nie rozpoznawała
miejsca, w którym była. Uniosła się do pozycji siedzącej, z zaskoczeniem
stwierdzając, że leżała na drewnianej posadzce sali gimnastycznej z wieży na
Wyspie Perłowej. Wszystko było takie same jak podczas ostatniego etapu
konkursu, z tym jednak wyjątkiem, że obraz był rozmazany. Wyglądało to troszkę
tak, jakby malarz dodał za dużo wody i farba spływała z płótna. Rozejrzała się,
nie zauważając nikogo. Wstała i jeszcze kilka razy obróciła się wokół własnej
osi, próbując zrozumieć, co się stało.
Usłyszała
czyjś śmiech. Pospiesznie odwróciła się za siebie, dostrzegając wysoką
dziewczynę, ubraną w czarne spodnie bojówki oraz tegoż koloru bluzę z kapturem.
Ufarbowane na ciemno, przyklaśnięte włosy wysuwały się spod kaptura, który
miała nasunięty na głowę. Twarz miała trupio bladą, z intensywnie niebieskimi tęczówkami
i krwiście czerwonymi ustami. Właśnie tak wyobrażała sobie morderców.
Dziewczyna zaśmiała się niemal psychopatycznie, a Rose odruchowo sięgnęła do
kieszeni, łapiąc różdżkę.
- Lacarnum Inflamare* – wymruczała
czarnowłosa, wysuwając przed siebie swoją różdżkę. Nim Rose zdążyła jakkolwiek
zareagować, z różdżki jej przeciwniczki wystrzeliły małe kule ognia. Nie było
czasu na wyczarowanie tarczy, Weasley ledwo wyszarpnęła różdżkę z kieszeni.
Zrobiła unik, uchylając się w bok, jednak jedna z ognistych kulek trafiła ją w
ramię. Szkolna szata od razu zajęła się ogniem. Rose wrzasnęła, bardziej z
przerażenia. Płomienie szybko uporały się z cienką warstwą ubrań i boleśnie wbiły się w skórę. Weasley
zadziałała odruchowo, ściągając z siebie płonącą szatę. Rzuciła ją na podłogę i
przydeptała. Zmarszczyła brwi, bo to się nie zgadzało. Na turnieju nie miała na
sobie szkolnej szaty.
Ramię
bardzo ją piekło. Spojrzała na nie. Stopiony materiał przykleił się do ciała i
usunięcie go nie wyglądało na proste. Na skórze miała bąble, kilka pękło,
wypluwając ropę. Skrzywiła się i syknęła z bólu. Zaraz jednak przypomniała
sobie, że przecież pojedynek się jeszcze nie skończył i jej przeciwniczka
pewnie zaraz ją zaatakuje. Ale dlaczego nie zaatakowała do tej pory? Rose rozejrzała
się dookoła, z różdżką wysoko uniesioną, jednak po dziewczynie nie było nawet
śladu.
- Czego
szukasz? – Usłyszała za sobą znajomy głos. Odwróciła się i przyjrzała Benowi.
- Ben? Co
ty tu robisz? Przecież nie dostałeś się do konkursu – powiedziała, marszcząc
czoło.
- O czym ty
mówisz? Przecież jesteśmy w szkole – stwierdził, wyraźnie rozbawiony. Dopiero
teraz Rose z zaskoczeniem odkryła, że naprawdę znajdowali się w Hogwarcie.
Jeśli miała być dokładna, były to lochy, niedaleko ukrytego wejścia do Pokoju
Slytherinu. Zmarszczyła ponownie brwi, rozglądając się uważnie dookoła siebie.
Tutaj również wszystko wydawało się rozmazane, za wyjątkiem Bena, który stał
niedaleko niej z subtelnym uśmiechem na ustach i lekko rozwartych ramionach,
jakby czekał na uścisk.
- Chyba
jestem zmęczona – powiedziała, robiąc dwa kroki i wtulając się w chłodną klatkę
piersiową. Ściągnęła brwi i odsunęła się trochę od niego, dotykając dłonią
miejsca, gdzie znajdowało się jego serce. – Jesteś strasznie zimny –
stwierdziła. – Powinieneś się cieplej ubierać… - Przyjrzała się jego twarzy.
Coś w jej wyrazie się zmieniło. Nie była pewna, co to takiego, ale im dłużej
się mu przypatrywała tym głośniej jej wewnętrzny głos krzyczał: „Uciekaj”.
Zareagowała w ostatniej chwili. Odwróciła się na pięcie i rzuciła się pędem
przed siebie, byle jak najdalej od niego. Słyszała jego kroki i wrzaski, kilka
razy obraźliwie ją zwyzywał. Nie oglądała się za siebie aż do zakrętu. Tam
obróciła głowę tylko na sekundę, a widząc, jak wciąż ją goni, skręciła w lewo.
Nieoczekiwanie wpadła na coś i byłaby się przewróciła, gdyby nie czyjeś dłonie,
chwytające ją w pasie. Jej pierwszym odruchem było szarpnięcie się i uwolnienie
z uścisku. Dopiero po chwili zauważyła Scorpiusa. Odsunęła się od niego i z
przestrachem wyjrzała za róg. Bena nie było nigdzie widać.
- Dobrze
się czujesz? – spytał Malfoy, stojąc za jej plecami. Odetchnęła i obróciła się
na pięcie. Już chciała mu coś powiedzieć, ale zamilkła z otwartymi ustami,
przypatrując się pokojowi, w którym się znajdowali. Fioletowe ściany z różowymi
akcentami, ładne białe meble, kilka dziewczęcych dupereli… Choć obraz był
rozmazany rozpoznała w tym pomieszczeniu swój pokój. Rozejrzała się dookoła,
zamykając usta i ściągając brwi.
- Co ty
robisz w moim pokoju? – spytała, zwracając swoje spojrzenie w kierunku
uśmiechniętego Ślizgona. Uniósł do góry brew.
- O czym ty
mówisz… przecież mnie zaprosiłaś – stwierdził. Spojrzała na niego
zdezorientowana.
-
Zaprosiłam? – szepnęła, dotykając dłonią czoła i przecierając nią twarz.
- No tak,
nie pamiętasz? – zapytał, nadal unosząc brew. Rose nawet nie zauważyła, kiedy
znalazł się blisko niej, trzymając swoje dłonie na jej biodrach. Całkowicie
pochłonięta myślami na temat tych dziwnych sytuacji, przegapiła moment, w którym
ją pocałował. Najpierw lekko zszokowana, po chwili zaczęła odpowiadać. Całowali
się chwilę, aż nagle Weasley odskoczyła do tyłu.
- Co jest?
– zapytał.
- To się
nie dzieje naprawdę. To się nie mogło wydarzyć! – powiedziała.
- Do tej
pory jakoś nie narzekałaś – stwierdził.
- Do tej
pory? To znaczy, że my…
- Rose,
jesteś pewna, że dobrze się czujesz? – zapytał śmiertelnie poważnie,
przyglądając jej się uważnie. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Rose?
Nim zdążyła
cokolwiek odpowiedzieć usłyszała dzwonek do drzwi. Zerknęła ponad ramieniem na
korytarz domu i odwróciła się plecami do Malfoya, chcąc zejść po schodach.
Potknęła się jednak i zaczęła spadać w dół.
Znasz to
uczucie, kiedy podczas snu wydaje ci się, że upadasz i budzisz się, podskakując,
jakbyś naprawdę spadał? Tak też było z Rose. Kiedy tylko jej umysł
zarejestrował brak gruntu pod stopami, ciało wzdrygnęło się i Weasley obudziła
się, uderzając przy okazji łokciem w ścianę.
- Au –
pisnęła cicho, mając na względzie śpiące niedaleko Victoire i Lily. Uniosła się
do pozycji siedzącej i rozejrzała po pokoju, który dzieliła wraz z kuzynkami na
czas świąt spędzanych u dziadków. W ciemności nocy niewiele było widać, ale na
tle kolorowych ścian wyraźnie rysowały się dwa kształty dziewczęcych ciał,
śpiące spokojnie, każda w swoim łóżku. Odetchnęła głęboko, bo tym razem, mimo
mroku widziała całkiem wyraźnie, co oznaczało, że nie znalazła się w następnym
śnie.
- Co za
pokręcony sen – szepnęła w przestrzeń, z powrotem kładąc głowę na poduszce i
przymykając powieki. Coś jednak ugniatało ją w plecy na wysokości lędźwi.
Skrzywiła się i schowała dłoń pod kołdrę, by ugnieść sprężynę starego łóżka,
jak jej się wydawało. Tymczasem jej palce natknęły się na jakąś kwadratową
rzecz. Kiedy wyjęła rękę i podsunęła dłoń pod okno, gdzie wpadało trochę
księżycowego blasku, okazało się, że trzymała w niej kostkę Rubika. Zmarszczyła
czoło, bo nie przypominała sobie, żeby zabierała ją ze sobą do babci.
Westchnęła jednak i położyła ją na podłodze, trochę z boku, aby rano jej nie
zdeptać. Nakryła się kołdrą i odwróciła twarzą do ściany. Wsłuchując się w
miarowe oddechy kuzynek, zasnęła.
* Wszelkie zaklęcia w „Licencji na miłość” zostały wyszukane
w Wikipedii w dziale „zaklęcia użyte w cyklu Harry Potter”.