Ziemia kolejny raz wykonała pełny
obrót, a życie toczyło się dalej. Ostatnie promienie słońca, wymykające się
spoza horyzontu, oświetlały skąpane śniegiem błonia. Drobne cząsteczki skrzyły
się różnymi kolorami, co dawało niesamowity efekt. Kałamarnica z jeziora miała
dziś dobry humor, dla zabawy, raz po raz rozbijała swoimi mackami skrywający
taflę lód i zabierała na dno jego odłamki, które po chwili wypływały z powrotem
na powierzchnię. Ptaki, które nie opuściły kraju, leniwie sunęły po różowym
niebie. Wszystko miało swój rytm.
W Pokoju Wspólnym Gryffindoru było
tłoczno. Wszyscy byli jeszcze podekscytowani zwycięskim meczem sprzed tygodnia.
Wciąż na nowo omawiali strategie, gratulowali drużynie, naśmiewali się z
Puchonów, jakby nikomu nie przeszkadzało, że tamto zdarzenie już dawno przeszło
do historii. Pierwszoroczni, mniej zainteresowani rozmowami o poprzednim meczu,
biegali między starszymi, bawiąc się w berka. Drugoklasistki wyrywały sobie
najnowsze wydanie „Modnej wiedźmy” z plakatem przystojnego modela. Ktoś
trenował Wingardium Leviosa, które
nie chciało zadziałać poprawnie przez zbyt mocny ruch nadgarstka. Wszystko miało swój rytm.
Poza tym wszystkim, jakby oddzielony
niewidzialną, półprzepuszczalną ścianą, znajdował się Albus Potter. Nie
interesowały go rozmowy przyjaciół i znajomych, które odbywały się zaledwie
kilka metrów od niego. Nawet ich nie słyszał, docierały do niego jedynie szumy.
Siedział na parapecie okna, z kolanami podciągniętymi ku górze. Trzymał w
dłoniach książkę do zaklęć, tylko po to, aby nikt nie pytał go, dlaczego nie
uczestniczy w życiu Gryffindoru. Tak naprawdę nie przewrócił strony już od
trzydziestu minut. Wpatrywał się w widoki za oknem, w szarości wieczoru ledwo
już dostrzegając wyraźne kontury. Rozmyślał.
Rozmyślał, a przez jego umysł
przewijały się różne tematy i wspomnienia – nie koniecznie ułożone
chronologicznie. Raz był to podwieczorek u Hagrida, innym razem pierwsze
spotkanie z Julią. Założenie Tiary Przydziału i spotkanie z nowymi
przyjaciółmi, duma, kiedy młodsza siostra także trafiła do Gryffindoru. Myślał
o Rose i jej zerwaniu z Benem. O samym Benie i o tym, jak chętnie połamałby mu
kończyny. Tyle się wydarzyło, a świat ani na moment nie zwolnił.
*
Rose drzemała w dormitorium,
zmęczona dniem. W dłoniach wciąż trzymała książkę, którą zaczęła czytać po
powrocie z kolacji. Kiedy zegar stojący nieopodal na szafce wybił dwudziestą
pierwszą, dziewczyna drgnęła, a książka zsunęła się na podłogę, zatrzaskując
się. Shila, siedząca na łóżku obok i piłująca paznokcie, spojrzała na
przyjaciółkę, która nagle zmarszczyła brwi i mruknęła coś cichutko. Ostatnie
uderzenie zegara rozległo się głośno po pomieszczeniu.
Rose rozejrzała się dookoła siebie,
przesłaniając oczy dłonią, ponieważ silny wiatr nawiewał w jej stronę złocisty
piasek. Mrugając i mrużąc powieki, zdołała zauważyć, że znajdowała się na
pustyni. Gdzie tylko okiem sięgnąć rozpościerał się ten sam widok: ogromne pole
piasku, sięgające horyzontu. Zakaszlała, kiedy kurz dostał się do jej gardła. W
tej chwili wiatr ustał, a dookoła niej zrobiło się spokojnie.
- Gdzie ja jestem? – szepnęła do
siebie, rozglądając się. Niebo było bezchmurne, a słońce, wiszące na jego
szczycie, świeciło intensywnie. Momentalnie poczuła krople potu na skroniach i
plecach. Przeczesała włosy, okręcając się wokół własnej osi. – Halo! –
krzyknęła, ale nie odpowiedziało jej nawet własne echo. Cisza wwiercała się w
uszy, słońce prażyło, stopy zapadały się w piasek, a dookoła niej nie było
niczego. Jedynie bezkresna pustynia. Rozkładając bezradnie ręce na boki,
usiadła. Chwilę bawiła się piaskiem, przesypując go między palcami, ale nagle
jej wzrok przykuł jakiś odblask. Jakby słońce odbijało się w lustrze. Uklękła i
robiąc z dłoni „daszek” nad oczami, spróbowała wychwycić wzrokiem, co to
takiego. Błysk migotał, ale nie mogła dojrzeć nic poza nim. Wstała więc i,
zapadając się w piasek i przewracając, przeszła jakieś dwadzieścia metrów.
Kiedy doszła na miejsce była już cała mokra. Włosy lepiły się jej do twarzy, a
ubranie do ciała. Uklękła i oparła się dłońmi po obu stronach, do połowy
zakopanej, rzeczy. Było to coś srebrnego, co odbijało się w słońcu. Delikatnie
odsunęła palcem piasek dookoła i sięgnęła po sreberko.
- Skorpion – szepnęła, opuszkami
palców gładząc figurkę. Miał około trzech centymetrów długości, razem z
ogonkiem, zakończonym kolcem jadowym. Mimo swoich niewielkich wymiarów został
wykonany z niewiarygodną precyzją. Dojrzeć można było każdą krzywiznę małego
ciałka, każdy segment ogona. Był idealny i bardzo piękny. Ozdobiono go trzema
białymi, malutki diamencikami, wetkniętymi w tułów. – Jaki śliczny –
powiedziała cicha. Zacisnęła do w dłoni i rozejrzała się dookoła. Z daleka
dochodził ją dziwny szum, a po chwili poczuła wiatr i piasek, sypiący jej w
twarz. Kiedy wytężyła wzrok, zauważyła w oddali wielką falę piasku. Otworzyła
szeroko oczy i z dzikim okrzykiem zerwała się na równe nogi, uciekając w
przeciwnym kierunku.
- To jakieś szaleństwo! Merlinie! –
wrzeszczała, zapadając się w piasku, przez co poruszała się bardzo wolno.
Spojrzała ponad ramieniem na zbliżającą się burzę piaskową i straciła
równowagę. Z piskiem upadła do przodu. Nim jednak zdążyła zareagować, przykrył
ją piasek.
Ze świstem wciągnęła powietrze,
siadając na łóżku. Rozbieganymi oczami rozejrzała się dookoła, uświadamiając
sobie, że znajdowała się w swoim dormitorium. Wskazówka zegara właśnie
przesunęła się na minutę po dwudziestej pierwszej. Spojrzała w prawo, gdzie na
łóżku siedziała Ishihara, z szeroko otwartymi oczami. Miała w dłoni pilnik do
paznokci, ale wcale ich nie piłowała.
- Co to było? – spytała szeptem
Azjatka. - Zegar wybił dziewiątą, a ty wstajesz jak z martwych! – Weasley
oddychała szybko i nierówno, jakby właśnie przebiegła maraton. Przytknęła jedną
dłoń do klatki piersiowej, a drugą przetarła twarz. Była cała spocona.
Zmarszczyła brwi, uświadamiając sobie, że trzyma coś w lewej dłoni. Uniosła
rękę i otworzyła ją, a pomiędzy jej palcami przeleciał piasek. Otworzyła
szeroko oczy, przypatrując się drobinkom upadającym na jej kolana.
- Ale czad! – powiedziała Shila,
zsuwając się ze swojego łóżka i na klęczkach podchodząc do łóżka przyjaciółki.
– Jak to zrobiłaś? – spytała, sięgając dłonią i dotykając piasku. – Prawdziwy.
Rose zmarszczyła brwi i odetchnęła
kilka razy. Spojrzała na przyjaciółkę, a później na szafkę nocną obok swojego
łóżka. Leżała na niej kolorowa kostka Rubika.
- Skąd ona się tu wzięła? – spytała,
przechylając się do tyłu i chwytając kostkę w dłonie. Obejrzała ją dokładnie ze
wszystkich stron.
- Nie wiem – odpowiedziała Shila,
palcem zbierając piasek.
- Leżała tu wcześniej? – zapytała
Rose.
- Nie zwróciłam uwagi, a co? –
Ishihara spojrzała na przyjaciółkę, a ta przyglądała się łamigłówce. Była
pewna, że poprzednim razem, kiedy miała ten dziwny sen, po przebudzeniu także
znalazła kostkę. Zerknęła na swoją dłoń i na bawiącą się piaskiem Shilę.
Zacisnęła pięść. Skąd wziął się ten piasek? Przecież w dłoni trzymała co
innego.
- Gdzie dziewczyny? – spytała,
podnosząc się.
- Nicole pewnie gdzieś się szwenda,
a reszta siedzi w Pokoju Wspólnym – odpowiedziała Azjatka. – Nie słyszałam
nigdy, żeby można było przenosić coś ze snu do świata rzeczywistego –
powiedziała. Rose przyznała jej rację i poszła do łazienki, wziąć prysznic.
*
Ruda siedziała w bibliotece,
szukając informacji o magicznych kostkach Rubika. Wątpiła, aby cokolwiek
znalazła, ale musiała sprawdzić. Łamigłówka leżała w jej torbie obok stolika,
przy którym siedziała. Raz po raz zaglądała do niej, by upewnić się, że nadal
tam jest.
- Weasley, musisz się podpisać. –
Uderzyła się głową w spód blatu, kiedy usłyszała głos Malfoya. Zamknęła torbę i
wyprostowała się, spoglądając na niego. Uśmiechał się ironicznie i podawał jej
jakąś kartkę.
- Co to jest? – zapytała, sięgając po
listę.
- Chcą zorganizować zabawę
walentynkową, ale wszyscy prefekci muszą się zgodzić. – W jego głosie usłyszała
dziwną drwinę. Uniosła do góry brew, sięgając po pióro.
- Tak, a listę musiałeś przynieść mi
osobiście, bo uważasz, że po tym, jak zrujnowałeś mój związek, nie zgodzę się
na tą imprezę i musiałeś zobaczyć wyraz mojej twarzy – powiedziała z niemal
identycznym uśmiechem.
- Tak dobrze mnie znasz –
zironizował. – Podpiszesz czy nie? – Zamoczyła końcówkę pióra w atramencie i
przeniosła spojrzenie na listę podpisów. Brakowało tylko jej, wszyscy inni
prefekci już się podpisali. Przeleciała wzrokiem po nazwiskach, zatrzymując się
przy jednym. Scorpius Malfoy. Zastygła,
wpatrując się w jego imię.
- Scorpius – powiedziała cicho, ale
na tyle wyraźnie, że Malfoy ją usłyszał. Spojrzał na nią z uniesioną brwią.
- Co? – zapytał. Podniosła na niego
wzrok. Miała szeroko otwarte oczy i wyglądała na zaskoczoną. Aż poczuł się
nieswojo.
- Masz na imię Skorpion –
powiedziała. Przed oczami stanął jej obraz srebrnego skorpiona.
- E… - Zrobił zdziwiona minę. –
Walnęłaś się w głowę chyba zbyt mocno. Nie Skorpion a Scorpius, to po pierwsze,
a po drugie – wskazał na listę – podpisz.
- Skorpion – szepnęła. Odłożyła
listę na blat i oparła się na krześle, spoglądając w bok. – To bez sensu –
dodała szeptem.
- Tak, to co mówisz zazwyczaj nie ma
sensu. Podpisz się. – Naciskał.
Jeszcze raz na niego spojrzała, po
czym pospiesznie zamknęła wszystkie książki.
- Muszę iść – powiedziała, ściągając
swoje rzeczy jednym ruchem do torby.
- Co? – zapytał zaskoczony. Obrócił
się na pięcie i spojrzał na odchodzącą Weasley. – Nie podpisałaś się! Weasley!
– Ale ona już zniknęła za drzwiami. Spojrzał na stolik, na którym leżała lista
z podpisami prefektów. Chwycił ją i wtedy zauważył książkę, której Gryfonka ze
sobą nie zabrała. Sięgnął po nią. – Sennik? – szepnął. Spojrzał na drzwi i
ponownie na książkę. Otworzył ją i wyszukał w spisie „skorpiona”.
*
Wskazówka zegara przesunęła się na
godzinę dwunastą. Przez Pokój Wspólny Slytherinu przebiegł dźwięk pierwszego
uderzenia. Mocny podmuch wiatru zmiótł popiół z kominka, rozsypując go po
dywanach. W dormitoriach panowała cisza, przerywana jedynie cichymi, spokojnymi
oddechami śpiących Ślizgonów. Raz po raz ktoś chrapnął, przewróciwszy się na
drugi bok.
Scorpius Malfoy spał snem
niespokojnym. Przewrócił się na plecy, marszcząc brwi. Oczy poruszały się
szybko pod powiekami.
Obraz był niewyraźny, jakby
zasłonięty mleczną mgłą. Ledwo mógł cokolwiek dostrzec. Przetarł oczy i
rozejrzał się dookoła, w krzywych kształtach rozpoznając korytarz w lochach, z
dala od wejścia do Domu Węża. Pochodnie płonęły, nadając temu miejscu jeszcze
bardziej złowrogi wygląd. Na chwilę otoczenie odzyskało swoją ostrość, a
Scorpius usłyszał szybki oddech i kroki, jakby ktoś biegł. Zmarszczył brwi i
odwrócił się za siebie, przyglądając się ciemności. Po chwili w łunę światła z
pochodni wbiegła zdyszana Weasley, z rozwianymi włosami i przestraszoną miną.
Odwróciła się za siebie, jakby sprawdzała czy ktoś ją goni. Malfoy spojrzał za
jej plecy i dosłyszał drugi komplet kroków. Zerknął na Rudą, która przebiegła
przez niego, jakby był duchem. Obrócił się i spojrzał na nią. Musiała się
zatrzymać, bo ten korytarz był ślepym zaułkiem. Rozglądała się dookoła,
szukając drogi ucieczki, a w końcu stanęła pod ścianą i wpatrywała się w
Scorpiusa.
- Czego ty ode mnie chcesz?! –
wrzasnęła. Malfoy, zdając sobie sprawę, że dla niej był niewidoczny, obrócił
się powoli, stając oko w oko z tym, kto ją gonił. Omal nie cofnął się o krok,
kiedy napastnik okazał się być tak blisko niego. Nawet nie usłyszał, że ktoś
podszedł. Zdziwił się. Przed nim stał manekin, jeden z tych, jakich używają w
sklepach z odzieżą, bez twarzy. Miał na sobie szaty Hogwartu, ale Scorpius nie
dostrzegł nigdzie emblematu żadnego z domów. Manekin ruszył przed siebie,
podobnie jak Weasley, przechodząc przez Malfoya. Powietrze zrzedło, a korytarz
rozpłynął się całkowicie.
Zamiast niego przed oczami znów
zobaczył swój zielony baldachim, usłyszał spokojny oddech Zabiniego z łóżka obok
i poczuł miękkość pościeli. Odetchnął, spoglądając na zegar. Musiał wytężyć
wzrok, żeby zauważyć wskazówki. Przeczesał palcami włosy i wstał, chcąc napić
się wody. Kiedy odsunął kołdrę w bok, coś upadło na podłogę. Schylił się i
podniósł z niej Kostkę Rubika. Niebieska ściana była ułożona, choć pamiętał, że
ostatnim razem, kiedy ją widział, kolory były pomieszane. Odłożył łamigłówkę na
bok i poszedł po wodę. Był zaspany i nie miał ochoty głowić się nad tym, skąd
zabawka znalazła się u niego w łóżku i jakim cudem jedna ściana była ułożona.
Kiedy się napił, odstawił szklankę na stolik, wciąż ją trzymając i przymknął
powieki. Dlaczego mi się to śniło?
Chciał się odwrócić i wrócić do
łóżka, ale kiedy zabierał rękę, zsunął z blatu szklankę. Odsunął się, kiedy roztrzaskane
szkło musnęło jego stopy. Zaklął cicho pod nosem i spojrzał na Damiana, który
podniósł się na łokciach i patrzył na niego.
- Malfoy, co ty wyprawiasz o tej
godzinie? – zapytał Ślizgon, zaspanym głosem.
- Szydełkuję. Śpij dalej –
odpowiedział blondyn, rozglądając się w ciemnościach za świeczką. O wiele
lepiej byłoby znaleźć różdżkę, ale był pewien, że leżała przy jego łóżku, a
stąpanie z gołymi stopami po podłodze usianej odłamkami szkła nie było dobrym
pomysłem.
- Aha. Tylko… - Dalszej części zdania
Scorpius nie usłyszał, gdyż Zabini upadł twarzą na poduszkę, która stłumiła
jego słowa. Po chwili słychać było tylko ciche chrapanie. Malfoy pokręcił głową
i dotykając po omacku blatu stolika, szukał jakiegokolwiek źródła światła.
Kiedy napotkał palcami podłużny przedmiot, wyglądający w ciemnościach jak
różdżka, uśmiechnął się. Któryś z chłopaków musiał ją tam zostawić.
- Lumos – szepnął, a na końcu różdżki zapłonęła kula światła. Rozejrzał
się i kucnął, przyglądając się plamie wody. Światło odbiło się w kawałkach
szkła, kiedy sięgnął jedną dłonią, by je zgarnąć na bok. Nie potrzebował
porannej pobudki, kiedy ktoś nadepnąłby na nie. – Ał – syknął cicho, zabierając
pospiesznie dłoń. Uniósł ją na wysokość oczu i przyjrzał się ranie po
wewnętrznej stronie. Nie była duża, zaledwie centymetr długości, ale mocno
krwawiła. Strużka krwi popłynęła po zagięciach, docierając do każdej krzywizny,
aż w końcu jedna kropla spadła na podłogę. Zafascynowało go to. Zafascynowała
go jego własna krew. Kiedy tak się w nią wpatrywał, pociemniało mu na moment
przed oczami, a zaraz potem zobaczył wybiegającą z ciemności Weasley.
Wspomnienie ze snu. Podniósł wzrok, czując dziwny niepokój.
*
Walentynki. Nigdy wcześniej Rose nie
zwracała uwagi na ten dzień, była to po prostu kolejna dwudziesto-cztero
godzinna doba, niczym nie różniąca się od innych. Jednak w tym roku było
inaczej. Już od rana chodziła rozdrażniona, bo Shila obudziła ją wesołym
okrzykiem, przypominając o Dniu Zakochanych. Kiedy szły razem na śniadanie omal
nie spadła ze schodów, chcąc odpędzić się od malutkich Amorków, które zostały
wyczarowane przez grupę, zajmującą się walentynkową imprezą. Te małe aniołki
latały nad głowami w samych pampersach, obsypując wszystkich płatkami róż lub
strzelając z małych łuków maleńkimi strzałami.
- Rose, uspokój się, to tylko miły
gest – powiedziała Shila, kiedy zajęły swoje zwykłe miejsca przy stole
Gryffindoru, a na głowę Rudej posypała się garść różanych płatków.
- Nie jest taki miły, jakby się
mogło wydawać – odpowiedziała, palcami wybierając z włosów drobiny.
- Wiem, że jesteś rozdrażniona, bo
nie spędzisz tego dnia tak jak powinnaś, bo zerwałaś z Benem. Ale nie martw
się, na imprezę pójdziemy razem… i na pewno dostaniesz od kogoś jakąś miłą
Walentynkę, nie jeden Ben jest w tej szkole…
- Dość tego! – wrzasnęła nagle
Weasley, przerywając tym samym wywód przyjaciółki. Zdziwiona Shila przyglądała
się, jak Amorek, który chwilę wcześniej trafił swoją strzałą prosto w nos Rudej,
stara się uciec na swoich malutkich skrzydłach. Rose weszła na ławkę i chwyciła
aniołka, nim ten zdążył choćby się odwrócić. – Mam cię!
- Zostaw go, zrobisz mu krzywdę! –
pisnęła Azjatka, kiedy maleństwo zapiszczało z bólu, ściskane przez
rozdrażnioną Weasley.
- Jest sztuczny, nic mu nie będzie –
powiedziała Ruda, tarmosząc maleńkim ciałkiem. – Jeśli jeszcze raz oberwę
strzałą to powybijam je wszystkie – dodała, kiedy magiczny aniołek zniknął,
zamieniając się w kupkę różanych płatków. Usiadła z powrotem na swoim miejscu i
spojrzała w prawo, gdzie kilkoro trzecio i czwartoklasistów patrzyło na nią ze
strachem w oczach. – I co się gapicie? – warknęła tylko, powracając do
jajecznicy.
- Jesteś okrutna – powiedziała
Shila.
- Nie. Te Amory są okrutne. Uwzięły
się na mnie czy jak? Ciebie jakoś tak nie napastują – odpowiedziała. W tym
momencie dwa Amorki podleciały do Ishihary z różową kopertą, podając jej ją i
przy okazji obsypując płatkami róż. – No pięknie. – Weasley wywróciła oczami.
- Dziękuję – powiedziała Shila,
uśmiechając się do stworzonek, które odfrunęły szybko, rozsypując dookoła
siebie kolejne porcje płatków.
- Co to jest?
- Walnetynkowa poczta. – Shila
przyjrzała się kopercie i rozerwała ją. Wyjmując list poczuła łagodny zapach
lawendy. – Pachnie lawendą – powiedziała.
- Super. Dostałaś kartkę od jakiegoś
zniewieściałego dziwaka – burknęła Rose.
- Jesteś niemiła. Nie musisz
wszystkim psuć zabawy, tylko dlatego, że tobie się nie udało – powiedziała
Shila.
- Przepraszam. Masz rację. Co tam
jest napisane? – spytała.
- Nie powiem. – Ishihara wystawiła
język i schowała kartkę z powrotem do koperty, a tą z kolei do torby.
*
Rose siedziała pod ścianą,
rozglądając się po Wielkiej Sali, w której zorganizowano zabawę. Udekorowana
była mnóstwem czerwonych i różowych serc, girlandami, wstążkami i wszystkim
innym, co tylko mogło się kojarzyć z Dniem Zakochanych. W dodatku wszędzie
latały te Amorki. Weasley trzymała w pogotowiu różdżkę, w razie, gdyby któryś z
nich znów postanowił uderzyć ją strzałą. Nie uczestniczyła w tańcach ani
zabawach, które wymyślili organizatorzy, po prostu pełniła obowiązki prefekta i
pilnowała, żeby impreza nie wymknęła się spod kontroli. Miała na kolanach
książkę, ale wątpiła w to, żeby udało jej się cokolwiek przeczytać w tym
hałasie.
Malfoy stanął obok stołu z
przekąskami i obrócił się w stronę Weasley. Obserwował ją chwilę, mając w
pamięci sen i dziwne uczucie, mu towarzyszące. Kiedy Gryfonka wyczuła na sobie
jego spojrzenie, zerknęła na niego, po czym wstała i wyszła z Wielkiej Sali.
Odstawił puchar z sokiem dyniowym i poszedł za nią.
- Weasley, gdzie idziesz? Impreza
jest tam. – Wskazał kciukiem wejście do sali. Obróciła głowę i spojrzała na
niego ponad ramieniem.
- Zbliża się dwudziesta druga.
Idziemy na patrol, zapomniałeś? – spytała, robiąc kilka kroków w stronę schodów
prowadzących na górę. – Sprawdź lochy i zachodnie skrzydło – powiedziała.
- Sama sobie sprawdzaj. Dlaczego
zawsze ja chodzę na zachodnie skrzydło i do lochów? – zapytał. Weasley
zatrzymała się na drugim stopniu i westchnęła. Zeszła ze schodów i skierowała
się w stronę lochów. Malfoy obrócił się powoli i uniósł do góry brew. – I już?
– zapytał.
- Co znowu?
- Tak po prostu się zgadzasz? –
spytał, naprawdę zdziwiony.
- Po prostu idź – odparła, wchodząc
w korytarz prowadzący do lochów. Wzruszył ramionami i wszedł na pierwsze
piętro. Mieli obowiązek patrolowania korytarzy, nawet podczas imprezy. Zasada
była taka: „Albo w Wielkiej Sali albo w swoich pokojach”.
Sama nie wiedziała, dlaczego tak
szybko się zgodziła. Chyba chciała się go po prostu pozbyć. Ostatnie noce mocno
nią wstrząsnęły. Mało spała, bo ciągle śnił jej się goniący ją Ben. Westchnęła
i skręciła w ciemny korytarz. Zatrzymała się w pół kroku i spojrzała przed
siebie, próbując coś dostrzec. Wyjęła różdżkę i szepnęła Lumos. Spojrzała na ściany, na których wisiały pochodnie. Wszystkie
były zgaszone, a kiedy podeszła bliżej, mogła jeszcze zobaczyć dym.
- Co jest? – spytała szeptem,
rozglądając się dookoła. Zgasiła różdżkę i za pomocą zaklęcia zapaliła
pochodnię. Usłyszała czyjeś kroki. Odskoczyła od ściany i spojrzała w głąb
mrocznego korytarza. – Jest tam ktoś? – spytała. Obróciła się, spoglądając na
jasną część lochów i jeszcze raz zajrzała w ciemność. – Nie powinno cię tu być.
Idź na zabawę albo wracaj do dormitorium – powiedziała. Nie uzyskała
odpowiedzi. – Super. Dlaczego to zawsze ja muszę się użerać z jakimiś
niedorozwojami? – warknęła rozdrażniona. Schowała różdżkę do kieszeni spodni i
chwyciła pochodnię. Zrobiła kilka kroków do przodu i podpaliła kolejną. W
korytarzu powoli robiło się jaśniej.
- Halo? Jeśli ktoś tu jest to niech
natychmiast się pokaże – powiedziała, odpalając po kolei wszystkie pochodnie,
jakie zauważyła. Kolejny raz usłyszała czyjeś kroki i, przestraszona, a
jednocześnie zdeterminowana aby ukarać tego, kto stroił sobie takie żarty,
zapomniała o pochodniach i weszła w głąb ciemności, oświetlając sobie drogę. –
Jak cię znajdę, a na pewno tak będzie, to pożałujesz. Załatwię ci szlaban i
odejmę punkty – mówiła, idąc przed siebie powoli i rozglądając się dookoła.
Zaszła już bardzo daleko i ciągle szła w głąb lochów.
Coś stuknęło za nią. Wciągnęła
głośno powietrze i odwróciła się, oddychając szybciej.
- Malfoy? – spytała, a w jej sercu
pojawiła się iskierka nadziei, że to jednak on próbuje ją nastraszyć. – Daj
spokój, wcale się nie boję. – I jakby na złość pisnęła krótko, kiedy coś otarło
się o jej nogę. Patrząc w dół i skierowując tam światło pochodni, zauważyła
uciekającego szczura. – Obrzydlistwo – szepnęła.
Scorpius wspinał się po kolejnych
już schodach. Sprawdzanie całego zamku zawsze było męczące i nudne, bo prawie
nigdy nic się nie działo. Rzadkie były momenty, kiedy przyłapał jakąś parę na
schadzce i, widząc ich zawstydzenie, odejmował punkty i groził szlabanem.
Dodatkowo muzyka, którą słyszał nawet na czwartym piętrze, tylko pogarszała mu
humor, bo zamiast dobrze się bawić na imprezie, musiał patrolować korytarze. Tyle dobrze, że Weasley poszła do lochów.
Oszczędzi mi jakąś godzinę chodzenia bez celu…
Zatrzymał się w pół kroku, kiedy
uświadomił sobie, o czym właśnie pomyślał.
Sama sobie sprawdzaj. Dlaczego zawsze ja chodzę na zachodnie skrzydło i
do lochów?
Zmarszczył brwi.
Czego ty ode mnie chcesz?
Rozejrzał się po korytarzu, w którym
stał.
Po chwili w łunę światła z pochodni wbiegła zdyszana Weasley, z
rozwianymi włosami i przestraszoną miną.
Tętno mu przyspieszyło.
Przed nim stał manekin, jeden z tych, jakich używają w sklepach z
odzieżą, bez twarzy.
- Weasley – powiedział głośno,
odwracając się i szybkim krokiem zszedł po schodach, po których dopiero co
wchodził. Miał złe przeczucia, że coś złego mogło się wydarzyć. Normalnie nie
zwróciłby na to uwagi, ale dziwny sen, który mu się przyśnił, sam w sobie
doprowadzał go do szału.
Weasley po raz kolejny obróciła się
dookoła, tracąc już poczucie orientacji. Kiedy usłyszała szelest szaty,
wystraszyła się na dobre i po prostu zaczęła iść szybko przed siebie, chcąc jak
najszybciej wydostać się z lochów.
- Gdzie się wybierasz? – Usłyszała
za sobą, a ktoś złapał ją mocno za łokieć. Zesztywniała i powoli odwróciła się
za siebie, otwierając ze zdumienia oczy.
- To ty.