Teraz ci się zebrało na żarty? Omal
nie dostałam zawału! – krzyknęła, wyrywając łokieć z silnego uścisku i
odsuwając się o dwa kroki. Ben stał przed nią z krzywym uśmiechem ironii na
ustach. Spoglądał na nią z góry, więc zadarła dumnie głowę i spojrzała na niego
pewnym siebie wzrokiem. – Co ty tu robisz? Nie powinno cię tu być –
powiedziała. Chłopak przekrzywił głowę i przyjrzał jej się uważniej.
- Tak sobie
spaceruję – odparł.
- Więc
skończ i wracaj do Wielkiej Sali, bo inaczej…
- Co? –
zapytał mocnym głosem, robiąc krok w jej stronę. Wytrzymała jego bezczelne
spojrzenie i wyprostowała plecy. – Nic mi nie możesz zrobić.
- Załatwię
ci szlaban – powiedziała, pewna swego. Zaśmiał jej się prosto w twarz. Odsunęła
się do tyłu, przyglądając mu się podejrzliwie. – Dobrze wiesz, że mogę to
zrobić.
- Wyluzuj
Weasley, ty i ja mamy do pogadania – powiedział, uspokoiwszy się. Uniosła do
góry brew i założyła ręce na piersi w bezczelnym geście.
- Niby o
czym chcesz ze mną rozmawiać? – spytała.
- Choćby o
tym, jaka z ciebie hipokrytka – odpowiedział. Zmarszczyła czoło, nie do końca
wiedząc, o co mu chodzi.
- Rozwiń
swoją myśl – zasugerowała, kiedy stał tak przed nią, taksując ją spojrzeniem.
- Proszę
bardzo. Nie mam tak niezbitych dowodów jak zdjęcia, którymi niemal rzuciłaś mi
w twarz, ale jestem pewien, że sama nie byłaś lepsza. – Rose otworzyła lekko
usta ze zdziwienia, przestępując z nogi na nogę.
- Zarzucasz
mi zdradę? – spytała, a kiedy kiwnął głową, wydała z siebie zduszony okrzyk. –
Jesteś niepoważny!
- Och,
naprawdę? A jak wytłumaczysz, że ten pachołek Malfoya, Zabini, ciągle się wokół
ciebie kręcił? Albo miał coś do ciebie, albo cię pilnował na jego życzenie.
Wcale bym się nie zdziwił, gdyby chodziło o Malfoya.
- Jesteś
nienormalny. Ja i Malfoy, też coś, nie wiem czego się nawdychałeś, ale zmień
dilera, bo ten cię oszukuje – powiedziała, przyglądając mu się dłuższą chwilę.
Coś w wyrazie jego twarzy uległo zmianie. Nie była pewna co, ale napawało ją to
dziwnym niepokojem. Cofnęła się o krok, sięgając do kieszeni dżinsów i wyjmując
różdżkę. Nim jednak zdążyła wypowiedzieć jakiekolwiek zaklęcie, szybki ruch
ręki Bena zablokował jej nadgarstek. Spojrzała na swoją rękę. Palce zacisnęły
się na różdżce, ale nie mogła nic zrobić. Ścisnął jej nadgarstek bardzo mocno,
patrząc przy tym prosto w jej oczy. Jęknęła z bólu i otwarła dłoń, wypuszczając
jedyną rzecz, która mogła jej pomóc. Usłyszała jak różdżka cicho upada na
posadzkę. – Puść mnie – warknęła wściekła. Uśmiechnął się naprawdę paskudnie,
więc zaczęła się wyrywać. Prawie jej się udało, ale chwycił ją w pasie, kiedy
się odwracała i przyciągnął ją do siebie. Był dość silny, żeby podnieść ją na
kilka centymetrów do góry, kiedy próbowała ponownie uciec. Szarpanina trwała
ładnych kilka chwil, aż w końcu Rose zamachnęła się i łokciem uderzyła w nos
napastnika. Puścił ją w mgnieniu oka, zataczając się do tyłu. Nie zastanawiając
się długo, Weasley zaczęła biec przed siebie. Miała nadzieję, że niedługo
wybiegnie z lochów i znajdzie jakiegoś nauczyciela, który mógłby jej pomóc, ale
niestety w popłochu pomyliła kierunki i zamiast do wyjścia, kierowała się
jeszcze bardziej w głąb lochów. W miejsca, w których nigdy nie była, których
nie znała.
Malfoy
wbiegł do lochów, rozglądając się na boki. Nie wiedział, w którą stronę biec. W
lewo? W prawo? W lewo? W prawo? Dlaczego
wszystkie korytarze wyglądają tak samo?!
- Weasley!
– krzyknął, ale odpowiedziała mu tylko głucha cisza. Obrócił się wokół własnej
osi, intensywnie myśląc nad znaczeniem snu. Wierzył, choć nigdy w życiu nie
przyznałby się do tego publicznie, że w snach można zobaczyć przyszłość i nie
jest ona przypadkowa. Tak więc nie przez przypadek zobaczył w swoim śnie
Weasley… choć nie wiedział dlaczego akurat on i dlaczego akurat ten fragment
jej przyszłości. Zrobił kilka kroków w lewo, ale zaraz potem przypomniał sobie
korytarz, który widział we śnie. Ślepy zaułek. Znał to miejsce. Zawrócił i
poszedł w przeciwnym kierunku.
Poczuł jak
na coś nadeptuje. Spojrzał w dół i schylił się po różdżkę, którą zdeptał.
Doskonale znał tą różdżkę. Musieli tu być… kimkolwiek był Manekin. Schował
weasleyowską różdżkę do kieszeni, wyjmując stamtąd swoją własną. Rozejrzał się
uważnie dookoła, nie dostrzegając nikogo i niczego. Przyspieszył, starając się
poruszać jak najciszej.
- Czego ty
ode mnie chcesz?! – Usłyszał wrzask. Spojrzał w kierunku, z którego dochodził.
Sen zaczynał się spełniać.
Po około
stu metrach wyszedł zza zakrętu, dostrzegając ich pod ścianą, oświetloną
pochodniami. Otworzył szeroko oczy, wyciągając przed siebie dłoń z różdżką i
skradając się do przeciwnika odwróconego do niego plecami. Ponad jego ramieniem
zauważył Weasley, dziwnie czerwoną na twarzy. Kiedy się przyjrzał spostrzegł
dużą dłoń i wąskie palce oplatające jej szyję. Napastnik nachylał się i szeptał
jej coś do ucha, podczas gdy Gryfonka próbowała złapać powietrze. Musiał
działać. Spojrzał na chłopaka, rozpoznając w nim sylwetkę Benjamina Franklina. A to gnida.
- Puść ją Franklin, albo cię wypatroszę – powiedział
Malfoy. Ben znieruchomiał na chwilę, powoli odwracając twarz i spoglądając na
Scorpiusa. Uśmiechnął się wrednie, ale odsunął dłoń, unosząc obie w geście
poddaństwa.
- My tylko
sobie rozmawiamy – mówił, podczas gdy Weasley, charcząc przeraźliwie, osunęła
się na posadzkę.
- Właśnie
widzę. Aż zaprało jej dech – stwierdził Malfoy z nutką ironii w głosie.
- Dowcipny
jak zawsze – powiedział Ben, uśmiechając się ironicznie. Po chwili spojrzał na
Weasley, która leżała na podłodze, trzymając się za gardło i oddychając
głęboko. Rzęziła jak stara wiedźma i trzęsła się z zimna i strachu. – Chyba
trochę mnie poniosło – stwierdził tonem niewinnego człowieka. Zerknął na
Malfoya, studiując jego poważną twarz i uśmiechnął się prawie przyjaźnie. Twarz
Puchona brudna była od krwi. – To by było na tyle, Rose. Chyba mam to, czego
chciałem – powiedział. Odwrócił się i ruszył w stronę Scorpiusa. Wyminął go,
trzepocząc połami szaty.
Malfoy
uważnie obserwował jak znika za zakrętem, ale dopiero kiedy jego kroki ucichły
w oddali, schował różdżkę i podszedł do Weasley.
- Nic ci
nie jest? – spytał, kucając obok i spoglądając na nią szeroko otwartymi oczami.
- Merlinie,
niedobrze mi – wycharczała. Przechyliła się w bok i już po chwili Malfoy mógł
usłyszeć charakterystyczne odgłosy wymiotowania. Mimowolnie się skrzywił,
odwracając spojrzenie. Weasley wytarła wierzchem dłoni usta i usiadła,
opierając się o ścianę plecami. Zakryła dłońmi twarz, nie wydając przez chwilę
żadnego dźwięku. Jednym zaklęciem usunął plamę wymiocin i usiadł obok niej, nie
odzywając się. Spojrzał na nią, ale nie mógł dostrzec jej oczu.
- Znalazłem
twoją różdżkę – powiedział, sięgając do kieszeni i wyciągając stamtąd własność
Weasley. Pociągnęła nosem i podniosła głowę, ocierając łzy. Odebrała różdżkę,
próbując się uśmiechnąć, ale marny był tego skutek. Kiedy się wyprostowała
zauważył, że brakowało jej kilku guzików w bluzce, przez co miała odsłonięty
dekolt. Wyraźnie mógł zobaczyć jej piersi, skryte pod błękitnym stanikiem. W
normalnych okoliczność powiedziałby jakąś uwagę, ale tym razem powstrzymał się
od złośliwości, dostrzegając zadrapanie tuż pod obojczykami. – Zaprowadzę cię
do pielęgniarki. – Chciał wstać, ale złapała go za rękę.
- Nie chcę
– powiedziała.
- Do wieży?
– zapytał. Miała lodowatą dłoń.
- Możesz po
prostu tu ze mną posiedzieć? – spytała łamiącym się głosem. Wyglądała jak mała,
bezbronna dziewczynka. Miała zaczerwienione policzki i oczy, które od łez
nabrały jeszcze bardziej intensywnego koloru. Patrzył na nią chwilę, a kiedy
niemal szeptem wypowiedziała „proszę”, kiwnął głową i oparł się z powrotem o
chłodną ścianę.
Milczeli, a
on czuł się głupio. Nigdy wcześniej nie znalazł się w takiej sytuacji. A już
zwłaszcza z Weasley. Nie wiedział, co powiedzieć i czy w ogóle powinien coś
mówić. Zżerała go ciekawość, chciał wiedzieć co zaszło, zanim ich znalazł, ale
był niemal pewien w stu procentach, że wtedy dostałby w łeb. Więc milczał,
zaciskając usta.
- Obiecaj,
że nikomu nie powiesz – wyszeptała. Spojrzał na nią zaskoczony. Wpatrywała się
w niego szeroko otwartymi oczami, wyczekując odpowiedzi.
- Obiecuję.
– Powiedzenie tego przyszło mu z łatwością, ale najwyraźniej usatysfakcjonowało
to Weasley, bo odwróciła wzrok, wzdychając i odchylając głowę.
- To chyba
najgorsze walentynki w całym moim życiu – wyznała, rozcierając szyję. –
Najpierw uwzięły się na mnie te cholerne Amory, potem dopadł mnie Ben,
zarzucając romans z moim wrogiem, a na koniec ów wróg wpada na scenę, rozwala
całe przedstawienie i jest świadkiem mojego spektakularnego rzygnięcia.
Powiedziałabym, że gorzej być nie może, ale z autopsji wiem, że w takich
chwilach zaczyna jeszcze padać deszcz – burknęła. Spojrzał na nią, a ona
patrzyła na niego.
- Trudno o
deszcz w budynku – odparł.
- To
Hogwart. Nigdy nie mów nigdy.
- Właśnie
powiedziałaś to dwa razy. – Kiwnął głową, a ona zaśmiała się krótko i cicho.
- Prawie
się udało – powiedziała cicho.
- Więc…
Franklin powiedział, że… coś nas łączy? – spytał. Kiwnęła głową i spojrzała na
swoje dłonie, pociągając nosem. Prawy nadgarstek miała zaczerwieniony. – Łał. Skąd on bierze takie nowinki?
- Sama
chciałabym wiedzieć. – Zamknęła oczy i oparła głowę o ścianę. Chwilę jej się
przyglądał. Słabe światło pochodni padało na jej twarz, a cienie rzęs tańczyły
na jej policzkach. Zmarszczyła czoło i ściągnęła brwi, a po chwili spojrzała na
niego.
- Tak w
ogóle to skąd się tu wziąłeś? – spytała. – Powinieneś być gdzieś na czwartym
piętrze – dodała rzeczowym tonem. Uniósł do góry obie brwi i odwrócił spojrzenie,
nie bardzo wiedząc, co powinien odpowiedzieć. Nagle Weasley wydała z siebie
zduszony okrzyk. Zerknął na nią zaskoczony. – Ty leniwy dziadzie! Chciałeś
wrócić szybciej do dormitorium!
Przyglądał
jej się chwilę, zaskoczony, a zaraz kiwnął głową.
- Tak,
dokładnie tak było – odpowiedział. Zmrużyła podejrzliwie oczy.
- Coś za
łatwo się przyznałeś – stwierdziła, a zaraz dodała: – Nieważne. Dobrze, że tu
jesteś – powiedziała, odwracając spojrzenie, jakby zawstydzona swoją myślą. –
Dziękuję – szepnęła.
*
Weasley
weszła do swojego dormitorium, spoglądając na puste łóżka. Wszystkie dziewczyny
były jeszcze na zabawie, która miała trwać jeszcze jakąś godzinę. Zapaliła
światło i przeszła do łazienki, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Szybkim
krokiem podeszła do umywalki i otworzyła szafeczkę, w której drzwi wmontowane
było lustro. Przeczesała spojrzeniem pojemniczki z kosmetykami. Poprzestawiała
kilka kremów, ale nie znalazła tego, czego szukała. Zamknęła szafkę i spojrzała
na swoje odbicie. Odsunęła lekko poły koszulki i przyjrzała się zadrapaniu na
dekolcie. Dwie czerwone szramy ciągnęły się na jakieś pięć centymetrów przez
skórę. Dotknęła ich opuszkiem palca, czując lekkie pieczenie. Westchnęła,
zauważając brak łańcuszka. Musiał się rozerwać podczas szarpaniny. Kucnęła i
zajrzała do szafki pod umywalką. Znalazła tam niewielki, czerwony słoiczek. Sięgnęła
po niego i odkręciła wieczko, zaglądając do środka. Był to środek
przyspieszający gojenie się ran, ale słoik stał pusty.
- Po co
trzymać puste opakowanie? – warknęła cicho, odkładając pojemnik na miejsce i
wstając z klęczek. Zatrzasnęła drzwi i wyszła z łazienki. Przebrała się w
piżamę i wskoczyła pod kołdrę, zasłaniając baldachim swojego łóżka. Nie miała
ochoty na żadne rozmowy, wiedziała, że Shila od razu zaczęłaby wypytywać
dlaczego nie wróciła na zabawę. Długo jednak nie mogła zasnąć.
*
Scorpius
Malfoy siedział w bibliotece, ukryty za regałem z książkami i uważnie
obserwował rudowłosą Gryfonkę. Zajmowała stolik niedaleko okna, była sama.
Zasłonił się książką jak małe dziecko, wystawiając zza jej krawędzi jedynie
oczy. Za każdym razem kiedy Weasley podnosiła głowę, chował się za okładką.
- Dziwne –
mruczał pod nosem. – Bardzo dziwne. Interesujące.
Jakiś
chłopak z piątej klasy spojrzał na niego jak na wariata, kiedy tak mówił sam do
siebie, schowany za książką. Malfoy posłał mu mordercze spojrzenie i dopiero
teraz zauważył, że trzyma w rękach stary egzemplarz Sztuki miłości. Skrzywił się i zatrzasnął książkę, odstawiając ją z
powrotem na półkę. Jeszcze raz spojrzał na Weasley. Miała na szyi czerwoną apaszkę
i wysoko zapiętą koszulę. Poprawił szatę i ruszył w jej kierunku. Zauważyła go
dopiero kiedy zajął krzesło naprzeciw niej, szurając głośno jego nogami.
Podniosła wzrok znad czytanej lektury i spojrzała na niego z uniesioną brwią.
Milczała. On też. Patrzyła na niego. On na nią. Zmarszczyła brwi. On się nie
poruszył.
- Okej, to
jakiś twój kolejny test? – spytała, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu
innych Ślizgonów.
- Kiedy
idziemy do McGonagall? – wypalił. Uniosła do góry brew, zamknęła książkę i
wyprostowała się. Miała dziwny wyraz twarzy, ani to zaskoczony, ani szczęśliwy,
ani rozbawiony.
- Dwa
pytania – powiedziała. – Po co mamy iść do McGonagall i dlaczego we dwoje? –
zapytała tym razem unosząc obie brwi. Prychnął.
-
Żartujesz, prawda? – zapytał. Zrobiła zdziwioną minę i pokręciła przecząco
głową. – Wczoraj cię napadnięto…
- Ciszej! –
skarciła go, nachylając się nad stolikiem. Zniżył nieco głos.
- I Merlin
jeden wie, co by się stało, gdyby mnie tam nie było! – syknął, także lekko się
pochylając. – Trzeba to zgłosić.
- Nic nie
będę zgłaszać. I ty też nie – szepnęła.
- Chyba cię
pogięło. Jesteśmy prefektami!
- Nie
powołuj się na swoje stanowisko. Dobrze wiem, że po prostu chcesz zaszkodzić
Benowi.
- A
dlaczego ty nie chcesz? Prawie cię wczoraj udusił! – Malfoy zaczynał się
denerwować.
- I co ci
do tego? Nigdy cię nie interesowało moje życie, więc niech tak zostanie –
warknęła. Pozbierała swoje rzeczy i po prostu wyszła z biblioteki, nie
zaszczycając go nawet spojrzeniem. Prychnął i odchylił się do tyłu, opierając
plecy na oparciu krzesła.
- Idiotka –
powiedział. Prychnął jeszcze raz i wstał z miejsca, omal nie przewracając
krzesła. Bibliotekarka spojrzała na niego karcąco. Wzruszył ramionami, a
kobieta poczerwieniała na twarzy. Zanim zdążyła do niego podejść, odszedł.
Kiedy
znalazł się w swoim dormitorium nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Zabini,
leżący na łóżku, obserwował go, jak chodził w kółko mrucząc pod nosem coraz to wymyślniejsze
obelgi kierowane w stronę Weasley. Zaraz jednak Scorpius zrozumiał, że to nie
ją wyzywał, a Franklina, którego najchętniej zamieniłby w kraba i gotował na
małym ogniu. Przez całą tę historię nie zmrużył wczoraj oka. Nagle zrobiło mu
się żal Weasley, a im dłużej nad tym myślał, tym częściej dochodził do wniosku, że w jakimś stopniu był tego
częścią. Cały czas widział przed oczami zaciskające się na jej szyi palce.
Ciągle przypominał sobie jej załzawione oczy i tą prośbę, kiedy chwyciła go za
rękę. Później długo rozmawiali. Czuj się wtedy… wolny. Pierwszy raz nie udawał.
Pierwszy raz…
- Boże, co
się ze mną dzieje! – wrzasnął nagle. Damian uniósł do góry brew, śledząc go
wzrokiem, ale nic nie powiedział. Malfoy walnął się otwartą dłonią w czoło. –
Wyłaź stamtąd! – marudził, jakby bicie i wrzeszczenie na siebie miało mu w
jakiś sposób pomóc zagłuszyć uczucia.
Perspektywa Scorpiusa
Co to jest? Dlaczego tak szybko bije mi
serce? Dlaczego pocą mi się dłonie? Dlaczego tak bardzo się tym wszystkim
przejmuję?! Dajcie spokój! Przecież to ja, Scorpius Malfoy! Powinienem się
cieszyć, radować, że Franklin po raz kolejny, tym razem bez mojej pomocy,
pokazał, jaki z niego palant, a Weasley znów została skrzywdzona. Dlaczego więc
się nie cieszę? Dlaczego czuję, że jej nie pomogłem, mimo że powstrzymałem go
wtedy?! Dlaczego o niej myślę?!
Cholera jasna! Dlaczego wciąż widzę
ją przed oczami?! Wyłaź z mojej głowy, Weasley! Nie zapraszałem cię tam! Wynoś
się!
Jeszcze ten upierdliwy Zabini!
Ciągle się gapi. Odwal się, Zabini, mam cię dość. Mam dość wszystkiego. Ha!
Pewnie gdyby się dowiedział, że Weasley spędziła cały wczorajszy wieczór ze
mną, popłakałby się z rozpaczy. Może powinienem mu powiedzieć? Może widok
załamanego kumpla poprawiłby mi humor? Powiem mu, że siedzieliśmy razem, obok
siebie, dotykając się ramionami. Że czułem ciepło jej ciała, kiedy była tak
blisko. Jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko siebie. Powiem mu, że
rozmawialiśmy, szczerze, jakbyśmy się wcześniej nie znali, jakby wszystkie
grzechy zostały odpuszczone. Powiem, że kilka razy udało mi się ją rozśmieszyć.
Mimo zaróżowionych policzków i błyszczących od płaczu oczu miała ładny uśmiech.
Uśmiechała się, tak prawdziwie. Uśmiechała się do mnie. Do mnie…
- Malfoy, wszystko w porządku? – Usłyszałem gdzieś z
lewej strony. Przekrzywiłem głowę, spoglądając na Zabiniego, który podniósł się
do pozycji siedzącej i przyglądał mi się. – Stoisz w miejscu już od dobrych
pięciu minut. Tylko sprawdzam czy dalej oddychasz – stwierdził, ponownie kładąc
się na poduszce.
- Tak, tak
– mruknąłem, nawet nie wiedząc o czym mówił i spojrzałem na drzwi, idąc w ich
kierunku.
- A ty
gdzie znowu idziesz?! – krzyknął Zabini. – Zamknij chociaż drzwi! – Nie
słuchałem go. Wyszedłem z Pokoju Wspólnego, ignorując jakiekolwiek próby
wciągnięcia mnie do rozmowy. Szedłem coraz szybciej, jak zauroczony. W mojej
głowie pojawiła się jedna szalona myśl i nie chciała zniknąć. Uśmiechała się do mnie. W końcu, sam nie
wiem kiedy, zacząłem biec. Zatrzymałem się dopiero przed kamienną chimerą,
która spoglądała na mnie pustymi oczami, nie poruszywszy się nawet na milimetr.
*
Wesley
siedziała w Pokoju Wspólnym, zajmując fotel najbliżej kominka, w którym już nie
palił się ogień. Na fotelu obok Lily czytała podręcznik do zaklęć, a na
podłodze, opierając się o jej nogi, siedziała Shila, piłując paznokcie. Hugo i
Albus grali w gargulce, a James opowiadał kolejny dowcip. Zaśmiali się wszyscy,
nawet Lily, udająca skupienie. W kącie grało magiczne radio. Ktoś otworzył okno
i do pomieszczenia, wraz z chłodnym, popołudniowym powietrzem, wleciała brązowa
sowa. Rose zdziwiła się, kiedy zwierzę usiadło na jej ramieniu, posłusznie
wyciągając nóżkę, do której niebieską wstążką przywiązany był kawałek papieru.
Ruda odwiązała go, a sowa natychmiast odleciała.
- Co tam
jest napisane? – spytał Hugo. Rose zmarszczyła brwi i wstała, zakładając kosmyk
włosów za ucho.
- Mam iść
do dyrektorki – powiedziała tylko, obracając się na pięcie i wychodząc.