Perspektywa Willow
Już od
samego rana miałam dziwne przeczucie, że coś złego mi się przytrafi. Znacie to?
Ledwo otworzycie oczy i już czujecie dziwny ucisk żołądka, jakby skrzat stanął
wam na brzuchu i nie chciał zejść, dopóki nie da mu się kolejnego zadania do
wykonania. To takie irytujące, bo jeszcze dobrze nie zaczęłam swojego dnia, a
już miałam zły humor.
Wstałam
normalnie, zwyczajnie, przed siódmą, i zrobiłam to co zawsze: zaścieliłam łóżko
i poszłam do łazienki. Tak się jakoś złożyło, że w naszym pokoju panował
odgórny porządek, jakby niepisany harmonogram, kto, co, kiedy. Po prostu każda
z nas korzystała z łazienki o konkretnej porze, codziennie o tej samej, choć
nigdy wcześniej tego nie ustalałyśmy. Przyzwyczajona więc, że zawsze biorę
poranny prysznic po Lisie, zdziwiłam się niezmiernie, kiedy przez drewniane
drzwi przeszła Greta, owinięta jedynie niebieskim ręcznikiem. Otworzyłam
szeroko oczy, gdyż oto ten niepisany plan poranka został całkowicie zachwiany,
a ja dostałam pierwszy znak, że coś wisiało w powietrzu i czekało cierpliwie,
aż nieświadoma niebezpieczeństwa, opuszczę gardę.
- A gdzie
Lisa? – spytałam nim weszłam do łazienki. Brunetka spojrzała na mnie ponad
swoim ramieniem.
- Musiała
gdzieś wyjść. Wstała z samego rana – odparła Greta, po czym ciężko klapnęła na
łóżko, przez co poły ręcznika rozsunęły się, odsłaniając to, czego żadna z nas
nie powinna była nigdy zobaczyć.
- Fuj!
Greta! – zawołały jednocześnie Chloe i Phoebe, a Greta szybko poprawiła materiał,
przybierając na twarzy kolor dorodnego pomidora. Skrzywiłam się lekko i weszłam
do łazienki, starając się zapamiętać, aby nigdy więcej nie wychodzić do pokoju
w samym ręczniku bez założenia wcześniej bielizny.
Śniadanie
przebiegało spokojnie, nie licząc wrzasków i hałasów, które towarzyszyły temu
wydarzeniu niemal zawsze. Chyba nigdy jeszcze, odkąd uczęszczam do Hogwartu,
nie zdarzyło się, aby na śniadaniu było kompletnie cicho. Nigdy. Poziom
decybeli na tej sali w czasie posiłków przekraczał wszelkie normy, czasem
ludzie krzyczeli do siebie przez całą długość stołów. A potem większość przez
cały dzień mówiła głośno, bo wydawało im się, że nie dosłyszą. To w ogóle jest
niesamowite: wydaje ci się, że nie słyszysz co ktoś do ciebie, więc ty mówisz
jeszcze głośniej. Jaki w tym sens? Nie mam pojęcia.
Śniadanie
przebiegało spokojnie, dopóki siedzący obok mnie Karl, nie dźgnął mnie widelcem
w oko. Tak mocno się czymś ekscytował, tak zamaszyście wymachiwał ręką, w
której trzymał tą miniaturkę trójzębu Posejdona, że było jedynie kwestią czasu,
kiedy komuś stanie się krzywda. Tylko dlaczego tym kimś musiałam być ja? Niemal
spadłam z ławki, bo odruchowo spróbowałam się odsunąć, aby zminimalizować
szkody. Nie chciałam przecież stracić oka! Wystarczyło, że cholernie piekło i
byłam niemal pewna, że za kilka sekund oślepnę.
- Ała! Ała!
Boli! Merlinie! Nie straciłam oka? – spytałam Lisę, która na śniadaniu pojawiła
się punktualnie i, jak zazwyczaj, usiadła obok mnie. Spojrzała przerażona i
jednocześnie rozbawiona na moją twarz i przyjrzała się moim oczom.
- O kuu…
Willow, przepraszam – zawołał Karl, przytrzymując mnie za ramiona i próbując
uspokoić, kiedy ja akurat miałam ogromną ochotę wrzeszczeć, podskakiwać i
wymachiwać dłońmi.
- Wygląda
dobrze – powiedziała Lisa, próbując opanować napad śmiechu, na który jej się
zbierało. Dosłownie widziałam (jednym okiem) jak jej policzki rosną od
wstrzymywanego powietrza, które zawierało w sobie połączone cząsteczki,
układające się w ogromne: „HA HA HA”.
- Nic ci nie
jest? – spytał Karl, próbując zajrzeć pod dłoń, którą ponownie zasłoniłam swoje
lewe oko. Miałam w sobie to dziwne przeświadczenie, że jak będę uciskać bolące
miejsce, to będzie mniej bolało. Niech mnie piorun trzaśnie, jeśli to ma
powodować mniejszy ból.
- Jest
dobrze, żyję – powiedziałam, odsłaniając oko.
- To
dlaczego płaczesz?! – zawołał przestraszony.
- Bo ją
dźgnąłeś w oko, jełopie – stwierdziła Lisa, na co spróbowałam się zaśmiać, ale
wyszło mi jedynie coś podobne do stękania rodzącej krowy, które przerodziło się
w żałosne wycie samotnego wilka.
- Jej,
Willow, nie płacz, okej? Zaprowadzę cię do pielęgniarki, chodź. Dobrze? Na
pewno nic ci nie będzie, to tylko… - spojrzał na mnie.
- Co? –
zapytałam, łkając. Oko mi łzawiło, nie byłam pewna czy cokolwiek przez nie
widzę, a jeszcze Karl tak dramatycznie zawiesił głos.
- Tylko
takie małe… dźgnięcie – wydukał.
Wiedziałam. Wiedziałam, że coś złego się
stanie. Normalnie czułam to na swoim żołądku, kiedy usiadł na mnie ten cały
skrzat! Ale dlaczego miałam tracić wzrok? Dlaczego akurat wzrok? Nie może sobie
wziąć czegoś innego? Nie wiem, włosów na przykład?
- Hej…
wszystko w porządku?
No i jeszcze musieliśmy trafić po drodze na
Shilę. No ja się chyba zabiję. Nie chcę, żeby mnie widziała w takim stanie.
Dlaczego musieliśmy wpaść akurat na nią? Dlaczego nie na jej przyjaciółkę, na
przykład?
Och, ty okrutny losie. Jeszcze się
zemszczę.
- Mały wypadek… przy obsłudze sztućców – odparłam,
machając dłonią jak wachlarzem przy oku. Te niewielkie podmuchy wiatru dawały
chwilowe ukojenie rozpalonej skórze.
- O, nic ci
nie jest? – zapytała przestraszona, podchodząc do mnie i dotykając dłonią
mojego policzka. Miała chłodne palce, przez co ból chwilowo zelżał, kiedy
spoglądała na mnie i sprawdzała czy aby na pewno mam wszystko na swoim miejscu.
Odetchnęłam z ulgą, a ona uśmiechnęła się przyjaźnie. Tylko ona się tak
uśmiechała…
Perspektywa Shili
Willow nie wyglądała najlepiej. Jej
lewe oko było całe czerwone. Wyglądała przez to trochę przerażająco, jak jakaś
krwiożercza kreatura. W dodatku była trochę spuchnięta i zapłakana, bo łzy
płynęły jej całkowicie niekontrolowanie. Chłopak, który ją odprowadzał,
wyglądał na przestraszonego. Coś mi podpowiadało, że to on stał za tym całym
zamieszaniem.
- Idź do pielęgniarki
– powiedziałam, zabierając dłoń z jej policzka i spoglądając na chłopaka. –
Lepiej dopilnuj, żeby się tam dostała, albo znajdę cię i potraktuję tak samo –
dodałam. Willow stęknęła cicho, ale żadne z nich się nie ruszyło. – No jazda –
dodałam głośniej, wskazując palcem kierunek, w którym powinni się udać. Odeszli
bez gadania.
- Co się
stało? – zapytała Rose, którą rozpoznałam po głosie. Odwróciłam się, chcąc na
nią spojrzeć, ale nie spodziewałam się, że będzie stała tak blisko, w wyniku
czego zderzyłyśmy się głowami. Obie chwyciłyśmy się za czoła, wydając z siebie
głośne: „Ał!”
- Wszystko
w porządku? – zapytałam, zerkając na nią. Patrzyła na mnie jednym okiem, drugie
mrużyła zabawnie, a dłonią rozcierała bolące miejsce.
-
Przepraszam, podeszłam za blisko – powiedziała, prostując plecy i opuszczając
rękę.
- Nic się
nie stało – odparłam, poprawiając na ramieniu torbę. Rose spojrzała za
oddalającymi się Krukonami i kiwnęła na nich głową.
- Willow? –
spytała.
- Tak.
Sobie wyobraź, że nie umieją się posługiwać sztućcami – stwierdziłam z kpiącym
uśmiechem. – Kto by pomyślał… a uchodzą za mądrych – dodałam.
- Nic się
nikomu nie stało? – zapytała troskliwym tonem. Razem ruszyłyśmy w stronę sali
Obrony Przed Czarną Magią.
- Willow
miała zmasakrowane oko…
- O
Merlinie!
-… ale nic
jej nie będzie. Poszli do pielęgniarki – dokończyłam. Kiwnęła głowa. Spojrzałam
na nią. Wyglądała normalnie, jak to ona. Miała nienagannie uczesane włosy,
równo zawieszoną, wypolerowaną do połysku odznakę prefekta na piersi, zapięte
wszystkie guziki koszulki i krawat pod samą szyją. Wydawała się być bardzo
spokojna, jakby wczorajszego wieczoru w ogóle nie wpadła do żadnego tunelu i
nie musiała się użerać z Malfoyem, którego ostatecznie i tak pocałowała.
- Więc… -
zaczęłam, ciekawa jej reakcji. – Co zamierzasz zrobić? – spytałam. Spojrzała na
mnie z uniesioną brwią.
- W związku
z czym? – spytała szczerze zdziwiona. Uniosłam do góry brew, po chwili
marszcząc czoło.
- Z
Malfoyem? – odparłam pytaniem na pytanie. Tym razem to ona uniosła brew.
- A co mam
z nim zrobić?
- No nie
wiem, pogadać?
- O czym?
- Nie no,
serio? Co to, „Gra w pytania”? – zapytałam, zirytowana.
- To ty
zaczęłaś – odpowiedziała. Wywróciłam oczami młynka i spojrzałam na nią z
politowaniem. Chyba zrozumiała, co miałam na myśli, bo dodała po chwili: – Nie
sądzę, żeby to był dobry pomysł. Po pierwsze: Malfoy nie wygląda na typa, który
musi o tym porozmawiać, a po drugie, jestem święcie przekonana, że już
zapomniał. Albo wygadał wszystkim i lada chwila będę na językach całej szkoły.
Nie
patrzyła na mnie tylko uparcie wpatrywała się w jakiś punkt przed sobą.
Właściwie nie wiem do końca jak zaczęła się
ta historia z Malfoyem. Znam Rose od pierwszej klasy, poznałyśmy się zaraz po
tym, jak przydzielono nas do jednego pokoju, ale nie od razu zostałyśmy
przyjaciółkami. Chyba miałam problem z zaakceptowaniem jej doskonałości. Zawsze wydawała mi się taka dokładna,
wszystko robiła dobrze, nie było mowy o tym, żeby o czymś zapomniała.
Nie byłyśmy ze sobą blisko, kiedy
pierwszy raz pokłóciła się z Malfoyem. Nie wiem nawet o co poszło, ale
najwyraźniej jest to temat tabu dla obojga z nich, bo Ślizgon też się tym nie
chwali. Może nie pamięta, nie wiem. Czasem korci mnie, żeby ją zapytać, ale
jeszcze nie zebrałam się na odwagę. Kiedyś to zrobię, na pewno.
Ciekawi mnie… Czy jest na świecie
coś… Czy jest możliwość, aby dwoje ludzi pokłóciło się wiele lat temu tak
mocno… żeby nie mogli się pogodzić za żadne skarby, nawet jeśli los i
wszechświat najwyraźniej chcą, aby do tego doszło?
Tak, jestem z tych, co wierzą w los,
przeznaczenie i inne zrządzenia! Przyznaję się. I wydaje mi się, że ich
wczorajsza przygoda
nie była przypadkowa.
Właśnie pomyślałam o tym, że również byłabym skłonna
wybaczyć Malfoyowi wszystkie obelgi skierowane w moją stronę, jeśli zechciałby
„coś teges” z Rose, kiedy ktoś szturchnął mnie ramieniem w bok. Wyrwana z
rozmyślań spojrzałam na Zabiniego, który najwyraźniej wpadł na mnie przez
przypadek.
Perspektywa Damiana
-
Przepraszam – mruknąłem, spoglądając ponad ramieniem na Shilę, którą
przypadkowo szturchnąłem. Zamyśliłem się i nie zauważyłam, że zbliżyliśmy się
do siebie, aż w końcu się zderzyliśmy. Kiwnąłem jej głową na powitanie i
spojrzałem na Rose, która uśmiechnęła się w moją stronę.
Boże, ma ładny uśmiech.
Skarciłem się w myślach i powiedziałem krótkie
powitanie, przyglądając się jej twarzy. Nigdy nie należała do osób, które
lubiły nadmierne zainteresowanie, dlatego po chwili zarumieniła się lekko i
chwyciła Shilę pod ramię, odciągając ją na bok.
Odprowadziłem
je wzrokiem, dostrzegając czającego się w pobliżu Malfoya, którego pielęgniarka
wypuściła ze Skrzydła Szpitalnego z samego rana. Opierał się nonszalancko o
ścianę w miejscu, w którym zasłaniał go cień. Spod przymrużonych powiek
obserwował jak wszyscy po kolei wchodzili do sali.
- Lepiej
się rusz, jeśli nie chcesz zarobić spóźnienia – powiedziała Ruby, dziewczyna z
mojego rocznika, która należała raczej do tych cichych i skrytych. Spojrzałem
na nią, uśmiechając się lekko, kiedy mnie wyprzedziła. Omiotła mnie wzrokiem i
również się uśmiechnęła. Zdałem sobie wtedy sprawę, że chyba pierwszy się do
mnie odezwała ze swojej własnej, nieprzymuszonej woli.
- Skoro tak
mówisz – odpowiedziałem i wszedłem do sali zaraz za nią.
*
Perspektywa Scorpiusa
Głowa jeszcze trochę mnie bolała,
ale kiedy rano pielęgniarka spytała czy dobrze się czuję, oczywiście
odpowiedziałem, że wyśmienicie. Nie miałem zamiaru kolejnej nocy spędzać w
Skrzydle Szpitalnym. Ta kobieta była nie do wytrzymania, ciągle biegała po
całym pomieszczeniu, popiskując coś pod nosem. Według niej miał to być operowy
sopran, ale jak dla mnie brzmiało to raczej jak żałosne wycie pobitego psa.
Choć nawet ten biedny pies brzmiałby lepiej od niej. W dodatku ciągle do mnie
zagadywała, wciąż pytając: „Czy wszystko okej, kochanieńki?” Miała przy tym
przerażający uśmiech, jakby w jej głowie pojawiły się jakieś psychopatyczne
myśli. Kto wie, co ona tam ćpa w tym swoim kantorku.
- Idziesz
na obiad? – zapytał Damian. Najwyraźniej nasze stosunki nieco odtajały, choć
wciąż bliżej nam było do arktycznego mrozu niż słonecznej plaży na Bahamach.
Spojrzałem
na niego, wyginając się trochę, żeby mieć lepszy obraz. Stał przed drzwiami bez
torby; zostawił ją na łóżku zaraz po tym jak wróciliśmy z lekcji. Wyglądał
normalnie, nie uśmiechał się, ani nie okazywał jakichś głębszych emocji.
- Nie, nie
jestem głodny – odpowiedziałem. Nie kłamałem, naprawdę nie chciało mi się jeść.
Może miało to związek z tymi hałasami, które wydawali z siebie uczniowie
Hogwartu przy spożywaniu posiłku. Serio, jestem pewien, że ilość decybeli
wzrastała wówczas do granicy bólu. Biorąc pod uwagę moje niedawne przejścia z p
r a w i e wstrząsem mózgu, wolałem oszczędzić mojej głowie tych huków. Plus:
zjadłem obfite śniadanie, dzięki pielęgniarce, która wpakowała we mnie chyba
pół bochenka.
Zabini
wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju, a ja ułożyłem się wygodniej, poprawiając
poduszkę pod głową i spoglądałem na baldachim. Jednak było to dość nudne
zajęcie, dlatego postanowiłem znaleźć sobie coś ciekawszego. Rozejrzałem się po
pokoju, przeczesując wzrokiem niemal każdy centymetr. Moje spojrzenie
zatrzymało się na książce, która leżała na poduszce jednego z chłopaków, z
którymi dzieliłem dormitorium. Przypomniało mi się nagle, że w święta
otrzymałem jakieś francuskie romansidło, którego od tamtej pory nawet nie
tknąłem. Nie mając nic ciekawszego do roboty, postanowiłem, że ją przeczytam. W
sumie dawno nie używałem mojego francuskiego, a nie chciałbym, żeby zardzewiał.
Zwlokłem się więc z łóżka i schyliłem, gdyż doskonale pamiętałem, że wsadziłem
tomisko pod spód.
- Malfoy,
co ty robisz na podłodze? – zapytał ktoś. Nie spodziewałem się tego i, chcąc
jak najszybciej wydostać się spod łóżka, uderzyłem się głową w jego krawędź.
Zakląłem głośno i spojrzałem na Marcella, który stał przed szafą i szukał w
niej czegoś. Nie odpowiedziałem na jego pytanie, bo głowa na powrót mnie
rozbolała. Wstałem z podłogi i położyłem się z powrotem, mając wrażenie, że
czaszka mi zaraz eksploduje.
Marcello
nadal grzebał w szafie, ale nie zwracał na mnie uwagi. Odwróciłem się do niego
plecami i przymknąłem powieki. Musiałem odpocząć. Po chwili usłyszałem
skrzypienie drzwiczek szafy, a zaraz potem ciche trzaśnięcie drzwi od pokoju.
Westchnąłem i nim się obejrzałem, zasnąłem.
Nie spałem,
choć oczy miałem zamknięte. Czułem się wypoczęty, ale mimo to chciałem jeszcze
chwilę rozkoszować się przyjemnym ciepłem. Wyczuwałem pod palcami gładką
powierzchnię pościeli, miękkość materiału, z którego została wykonana.
Słyszałem cichy szum poruszanej wiatrem firanki, a przez otwarte okno
przedostawał się zapach oceanu. Było niemal tak, jak często w wakacyjne poranki
w naszym rodzinnym domku na plaży.
Jednak było
też coś innego. Zauważyłem to niemal od razu po przebudzeniu. Nie było to nic
złego, bo nie zmusiło mnie do otwarcia oczu, ale to właśnie to sprawiało, że
czułem się tak dobrze.
Z natury
jestem raczej ciekawski, więc nie wytrzymałem długo i podniosłem powieki,
spoglądając w bok. To było dziwne, bo mimo że nie spodziewałem się tego widoku,
wcale mnie on nie zaskoczył. Rose Weasley spała obok mnie, z twarzą zwróconą w
moim kierunku. Wyglądała łagodnie i niewinnie. Cienie rzęs padały na jej
policzki, a powieki drgały lekko, będąc znakiem miłego snu. Włosy rozrzucone po
poduszce, odznaczały się swoim kolorem od bieli pościeli i wydawały się przy
tym jeszcze intensywniejsze. Nawet przez chwilę nie pomyślałem o tym, że nie
powinno jej tam być.
Jej oddech
się zmienił, wzięła głębszy wdech i otworzyła oczy. Zamrugała kilka razy, a
kiedy obudziła się całkowicie spojrzała na mnie. Ciekawe było to, że ona
również nie wyglądała na zaskoczoną moim widokiem. Jakby to, że spaliśmy w
jednym łóżku było całkowicie normalne.
Wyglądała
pięknie. Blade policzki nabierały zdrowszych kolorów, a malinowe usta uniosły
się powoli w delikatnym uśmiechu. Poczułem ciepło w okolicach serca, kiedy
zdałem sobie sprawę, że uśmiechała się do mnie. Cieszyło mnie to.
Odpowiedziałem tym samym, starając się, aby mój uśmiech oddawał te wszystkie
pozytywne uczucia, które mnie ogarnęły. Wiedziałem, że powinienem to zrobić.
Wiedziałem, że MOGŁEM to zrobić. Wiedziałem, że ONA była tą, która powinna
oglądać prawdziwego mnie.
Nie
odzywaliśmy się, a mimo to cisza między nami nie była niezręczna. Nagle Rose
podniosła prawą dłoń i delikatnie dotknęła mojego policzka. Uśmiechnęła się
szerzej i podniosła się lekko, nachylając w moją stronę. Aż wstrzymałem oddech,
kiedy…
Obudził
mnie trzask drzwi. Wzdrygnąłem się i rozejrzałem po pokoju, uświadamiając
sobie, że było w nim o wiele ciemniej niż kiedy kładłem się spać. Nagle
zapaliły się światła, przez co musiałem zmrużyć oczy, żeby coś zobaczyć, i
okazało się, że to Zabini wrócił… właściwie nie wiedziałem skąd.
- Brawo,
przespałeś całe popołudnie – powiedział na powitanie i usiadł na swoim łóżku,
rozpinając guziki koszuli. Opadłem bezsilnie na poduszkę i westchnąłem,
przymykając powieki. Głowa przestała mnie boleć, ale wspomnienie snu mocno utkwiło
mi w pamięci. Czułem, jakby to wszystko było prawdziwe, moje myśli, uczucia…
nawet radość, którą wzbudził we mnie widok Weasley… wciąż to czułem. Ale niby
dlaczego miałem cieszyć się na widok Weasley?!
*
Willow
wyszła z biblioteki, w której przepisywała notatki z zajęć, które ominęła przez
nieszczęśliwy wypadek z widelcem. Oko wciąż ją trochę pobolewało, ale było już
o wiele lepiej. Pielęgniarka dała jej jakieś krople, które mocno zapiekły, ale
po pewnym czasie bardzo ładnie oczyściły całą gałkę oczną. Zaczerwienienie
zniknęło dopiero po godzinie, ale przestała płakać zaraz po tym, jak kropelki
zaczęły działać.
Nie chciała
robić sobie zaległości, dlatego od razu jak wyszła ze Skrzydła, poprosiła
koleżankę o udostępnienie notatek. Nie było tego na szczęście dużo, ale i tak
spędziła w bibliotece sporo czasu. Zamierzała iść właśnie na kolację, kiedy zza
rogu wybiegli jacyś pierwszoroczniacy i z impetem w nią uderzyli. Uderzenie
było na tyle mocne, że straciła równowagę. Żeby nie upaść podtrzymała się
ściany, ale torba osunęła jej się z ramienia i upadła na podłogę.
- Hej!
Uważajcie! – zawołała za chłopcami. Zaśmiali się tylko i pobiegli dalej, a ona
westchnęła, kucając.
-
Pierwszoklasiści bywają niebezpieczni. – Willow podniosła głowę i spojrzała na
Shilę. Jeszcze raz westchnęła i zaczęła zbierać rzeczy, które wysypały się z
jej torby.
- Co tu
robisz? – zapytała. Ishihara klęknęła obok i sięgnęła po kałamarz, który
potoczył się kawałek dalej.
- Szłam na
kolację, ale chciałam jeszcze zajrzeć do biblioteki i znaleźć Rose –
odpowiedziała.
- Nie ma
jej tam. Właśnie stamtąd wychodzę – rzekła Willow.
Gryfonka kiwnęła
głową i sięgnęła po książkę, leżącą niedaleko niej. Spomiędzy stron wysunęło się
kilka kartek. Willow spojrzała na nią i otworzyła szeroko oczy. Chciała
pierwsza zabrać książkę, ale Shila miała ją już w dłoniach.
- Co to
jest? – zapytała, spoglądając na błękitny papier. Chwyciła w palce kilka
kartoników i tegoż samego koloru koperty, które wystawały z książki. Zmarszczyła
brwi i odwróciła je, otwierając szerzej oczy. Na drugiej stronie było coś
napisane.
- Mogę to
wyjaśnić – powiedziała Willow. Ishihara spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- To byłaś
ty? – spytała.
- Shila… to
nie tak…
- Cały czas
to byłaś ty! Wiedziałaś, że mnie to irytuje, a… W ogóle co to ma znaczyć? –
zapytała, podnosząc głos. Willow zająknęła się, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
Wpatrywała się błyszczącymi oczami w tęczówki Gryfonki, próbując doszukać się w
nich jakichś pozytywnych emocji. Widziała jednak tylko złość i zaskoczenie.
- Bo… ja…
- Ty co?!
Zdajesz sobie sprawę, że to nie były zwykle listy? Dziewczyna nie wysyła takich
listów do koleżanki… - Shila zamilkła, otwierając szeroko oczy. Willow nie
odezwała się.
Gryfonka
rzuciła książkę na podłogę i wstała pospiesznie, zrywając się do biegu.
- Shila! –
zawołała za nią Krukonka. Jednak dziewczyna nie zwolniła. Biegła dalej, dopóki
nie zniknęła jej z oczu.
Wiedziałam, że coś się wydarzy.
~*~
Okej, nie mogłam się powstrzymać z tym obrazkiem.
To wszystko wyglądało w mojej głowie o wiele lepiej, ale cóż... Nie będę się wypowiadać na ten temat, bo ostatnio miałam już małe załamanie i omal nie rzuciłam tego wszystkiego w cholerę. Ostro było, ale doszłam do pewnych wniosków i spróbuję się ich trzymać.
Wybaczcie, że tak długo nic nie było, ale naprawdę zależy mi, żeby zaliczyć pierwszy semestr, a z tego co do tej pory się wydarzyło wynika, że mogę mieć z tym problem. Ja nie lubię chemii i chemia nie lubi mnie. Nie od dziś zresztą.
Nie wiem czy w tym roku jeszcze coś napiszę i błagam Was - nie pytajcie o to.
Mam też nowy szablon, co chyba każdy już zauważył :) Powód zmiany był taki, że poprzedni się niektórym kojarzył z Grycankami o.O No comment :) :P
Z racji takiej, że jutro Wigilia, a potem Boże Narodzenie i Sylwester, chciałabym wszystkim życzyć Wesołych Świąt. Jestem kiepska z pisania wierszyków, więc musicie zadowolić się tymi kilkoma słowami. Życzę Wam radosnych świąt, spędzonych w gronie najbliższych, góry prezentów, smacznego karpia, błogosławieństwa bożego i spełnienia marzeń, a nadchodzący rok, 2013 już, niech obfituje w sukcesy i będzie pomyślny.