Scorpius
obudził się przed świtem. Wzdychając ciężko, przetarł dłońmi oczy, starając się
zetrzeć z nich obraz Weasley, uśmiechającej się w odbiciu na tafli wody.
Stwierdziwszy, że chce mu się pić, podniósł się do pozycji siedzącej, lecz nim
wstał, jeszcze raz przetarł twarz. Kiedy odsunął dłonie, jego wzrok padł na
stolik koło drzwi. Leżała na nim kostka Rubika, świecąca trzema kolorami: czerwonym,
żółtym i niebieskim. Pulsujący błysk przykuł jego uwagę. Przez chwilę nawet się
nie poruszył, obserwując sześcian.
*
Starożytne
runy były jednym z trudniejszych, a co za tym idzie – najmniej popularnych,
przedmiotów w szkole. Nauczała ich Bathsheda Babbling1, niezwykle
wysoka i chuda kobieta, o mocno wystających kościach policzkowych. Od rana do
wieczora przesiadywała nad zwojami zapisanymi od góry do dołu starożytnym
pismem, rozszyfrowując zawarte w nich informacje. Nie miała nawet czasu zjeść,
a co tu dopiero mówić o rozczesaniu włosów czy zrobieniu makijażu.
Niemal nigdy nie wychodziła ze
swojego gabinetu. Uczniowie, których nie uczyła, nawet nie wiedzieli jak
wygląda, a kiedy któryś przypadkiem ją zobaczył, zachodził w głowę, kim jest.
Jednak profesor Babbling to nie przeszkadzało, wydawała się szczęśliwa wśród
tych wszystkich pergaminów, ksiąg, słowników. Tego dnia również wyglądała na
zadowoloną. Siedziała na skraju biurka, cierpliwie czekając aż wszyscy zajmą
swoje miejsca.
- Dzień dobry – powiedziała, kiedy
usiedli. Grupka liczyła zaledwie 12 osób z różnych domów. Spojrzeli na nią
zainteresowani, dostrzegając jej subtelny uśmiech. – Mam dla was kilka
informacji – dodała, miękko zeskakując z blatu i stając przed całą klasą.
- Muszę wyjechać na kilka tygodni.
Zostałam poproszona o rozszyfrowanie inkantacji zapisanej na kamieniu nagrobnym
jednego z najwybitniejszych… Jednak wróćmy do tematu – przerwała w połowie
zdania, jakby nagle przypomniała sobie, że nie powinna o tym nawet wspominać. –
Wyjeżdżam, w związku z tym, do mojego powrotu lekcji nie będzie.
Zebrani spojrzeli po sobie,
uśmiechając się półgębkiem.
- Jednak, żebyście nie myśleli, że
będziecie się mogli obijać, przygotowałam dla was małe zadanie do wykonania –
powiedziała, unosząc do góry palec. Następnie odwróciła się i podeszła do
wiklinowego koszyka, który stał za jej biurkiem. Podniosła go, był pełen
zwojów. – Każdy z was dostanie tekst do przetłumaczenia – mówiła, chodząc
między ławkami i rozdając pergaminy. – Musicie najpierw samodzielnie określić,
z którym dialektem macie do czynienia, a następnie przetłumaczyć tekst. Przyłóżcie
się do tego zadania, bo od niego będzie zależeć wasza końcowa ocena.
- E, pani profesor? Zapomniała pani
o mnie – powiedziała Rose, unosząc dłoń do góry i prostując dumnie plecy, kiedy
Bathsheda przeszła obok niej. Scorpius spojrzał na nią z uniesioną brwią, ale
zignorowała go. Kobieta odwróciła się i uśmiechnęła się do Weasley.
- Tak, Rose… dla ciebie mam inne
zadanie – powiedziała. Rose wypięła dumnie pierś, uśmiechając się. Malfoy
pokiwał głową. O nim także Babbling zapomniała, ale nie zamierzał się
dopominać. Lubił Starożytne Runy, choć z początku nie był do nich przekonany.
Wybrał je tylko dlatego, że ojciec kazał mu się bardziej wysilić. Potem okazało
się, że był w tym bardzo dobry, ale mimo wszystko, nie uśmiechało mu się
ślęczenie nad jakimś tekstem.
- Rose, ty i Scorpius znacznie
przewyższacie poziomem tę grupę – powiedziała profesor Babbling, odstawiając
koszyk w kąt, nie tam skąd go wzięła. Właśnie dlatego w jej gabinecie i sali
ciągle panował chaos. Kilka osób prychnęło cicho, rzucając w jej stronę urażone
spojrzenia. – Chciałabym, żebyście przetłumaczyli dla mnie coś więcej, niż
tylko zwój z listem miłosnym. – Kobieta podeszła do starej szafy, stojącej po
prawej stronie od drzwi i otworzyła ją. Ich oczom ukazały się półki pełne
oprawionych w skórę ksiąg. Sięgnęła po jedną i wyjęła ją ostrożnie. Była bardzo
gruba i wyglądała na starą. – Oto wasze zadanie. – położyła księgę na stoliku
Rose. – Oboje będziecie nad nią pracować do mojego powrotu. Nie spieszcie się,
skupcie się na jej treści, chcę, żebyście dokładnie ją przetłumaczyli. Ile wam
się uda.
Malfoy aż przysiadł na krześle obok
Weasley, żeby lepiej się przyjrzeć. Księga oprawiona była w cielęcą skórę,
idealnie dopasowaną do każdego zakrzywienia. Nie było na niej żadnego napisu
ani rysunku, a kiedy podniósł do góry okładkę, ich oczom ukazały się litery i
słowa, zapisane grafitem. Kartki były grube i sztywne, lekko pożółkłe ze
starości, czasem pogięte lub porwane. Niektóre wypadały.
- Uważajcie na nią, to bardzo cenny
eksponat.
- Co to za księga? – spytała Rose.
Profesor Babbling spojrzała na nich.
- To, moi drodzy, Llibre d'Encanteris2 –
powiedziała, ściszając głos, jakby słowa, które wypowiedziała, były święte.
Rose podniosła na nią spojrzenie, nie rozumiejąc, co powiedziała. Jednak nim
zdążyła o cokolwiek zapytać, kobieta wyprostowała się i ruszyła w stronę
biurka.
- Dobrze, zacznijmy więc naszą
lekcję.
- Świetnie, dzielimy się po połowie.
Jak skończysz swoją część, przynieś mi księgę – powiedział cicho Scorpius. Już
przystawiał się do powrotu na swoje miejsce, kiedy Weasley odezwała się
poważnym, spokojnym głosem.
- Nie ma mowy. Zrobimy to razem,
albo powiem profesor Babbling, że się nie przyłożyłeś.
Scorpius znieruchomiał w połowie
ruchu i obrócił się powoli w jej stronę. Uniosła na niego swoje spojrzenie
czekoladowych oczu, uśmiechając się ironicznie.
- Szantażujesz mnie, Weasley? –
spytał, unosząc do góry brew.
- Ostrzegam – odparła z subtelnym
uśmiechem.
*
Nauczyciele wyszli zza drzew.
Profesor Haisting skrzywiła się z niesmakiem, wyczuwając w powietrzu
nieprzyjemny zapach gnijącego mięsa. Neville Longbottom zasłonił ręką usta,
czując cofające się śniadanie. Dyrektorka stanęła w lekkim rozkroku,
zatrzymując się zaledwie kilka cali od granicy wypalonej trawy. Uważnym
spojrzeniem omiotła polanę, przyglądając się wszystkim zmarłym zwierzętom.
Zniszczone źdźbła rozsypywały się na wietrze.
- Co za okropność – powiedziała
Haisting, robiąc krok na przód.
- Nie! – zawołała McGonagall,
wystawiając ramię w bok i powstrzymując kobietę przed przekroczeniem granicy.
Haisting cofnęła nogę i spojrzała na starszą koleżankę. Neville powstrzymał
odruch wymiotny i również zerknął na dyrektorkę. Czarownica wyjęła z rękawa
różdżkę, obróciła ją tyłem na przód i koniec rękojeści wysunęła przed siebie.
Kiedy drewno przekroczyło niewidzialną dla ludzkiego oka barierę, zaczęło
czernieć i skręcać się, jakby włożyła je do ognia. Nie chcąc zniszczyć różdżki,
McGonagall schowała ją z powrotem do rękawa. – Coś wytwarza silne pole
ochronne… - powiedziała, zerkając w górę, jakby szukała jakiegoś bezpiecznego
przejścia.
- Ale co to może być? – spytał
profesor Longbottom.
- Cokolwiek to jest, jest zakopane
pod ziemią. Obstawiam, że w samym centrum tego miejsca. – Minerva uniosła lekko
dłoń i szczupłym palcem wskazała kupkę ziemi. Spojrzeli w tamtym kierunku.
Grunt wyglądał na naruszony, jakby niedawno ktoś tam kopał. Kiedy jednak
przyjrzeli się temu dłuższą chwilę, dostrzegli niewyraźny ruch i uwalniające
się spod grudek piasku światło.
- To się rusza – stwierdził Neville,
jakby lekko przestraszony, a jednocześnie zafascynowany.
- Powinniśmy sprawdzić co to jest i
zabrać to stamtąd, zanim uśmierci następne zwierzęta – powiedziała Haisting.
McGonagall zastanowiła się, oglądając na boki.
- Dobrze. Zajmijcie się tym. Weźcie
do pomocy Fridericka i postarajcie się, żeby uczniowie się o tym nie
dowiedzieli. Nie potrzebujemy paniki – powiedziała, podnosząc lekko szatę i
odwracając się z zamiarem odejścia.
- Chyba już ktoś o tym wie. –
McGonagall spojrzała ponad ramieniem na Neville’a, który kucał przy drzewie.
Trzymał w dłoni delikatny łańcuszek z zawieszką w kształcie półksiężyca.
Odwrócił wzrok w stronę dyrektorki, która tylko westchnęła.
- Bądźcie ostrożni.
*
Daisy biegała po całej szkole,
rozglądając się dookoła siebie i zaglądając w każdy zakamarek zamku. Trzęsła
się cała ze zdenerwowania i co chwilę sięgała dłonią w kierunku dekoltu tylko
po to, by upewnić się, że naszyjnika tam nie było.
Nigdzie go nie ma. Nigdzie go nie ma.
Zdesperowana poprosiła o pomoc
Prawie Bezgłowego Nicka, którego zazwyczaj unikała. Nie była miłośniczką duchów,
zwłaszcza takich, którym ktoś za życia próbował odciąć głowę. Jednak nawet on
nie był w stanie jej pomóc. Żaden duch nie widział jej naszyjnika.
Gdzie może być?
Nigdy się z nim nie rozstawała,
nosiła go na szyi nawet podczas kąpieli. Był dla niej bardzo cenny, należał do
jej mamy. Teresa Crawford była piękną kobietą, to po niej Daisy odziedziczyła
blond loki i szczupłą sylwetkę. Daisy pamiętała jak wieczorami siadała obok
niej na łóżku i czytała jej książki. Zazwyczaj mugolskie opowiadania o smokach
i czarownicach, które bardzo lubiła. Zawsze chichotała ze sposobu, w jaki były
opisywane. Opierała się o ramię mamy, patrząc na jej uśmiech. Doskonale
pamiętała półksiężyc spoczywający w zagłębieniu między jej piersiami.
Kiedy Teresa umarła, tylko ten
wisiorek pozwalał Daisy zachować spokój. Przypominał jej o każdym wieczorze, w
którym mama czytała jej do snu.
Klapnęła zrezygnowana na kamienną
ławę w hallu, powstrzymując łzy.
- Stało się coś? – spytał Hugo,
pojawiając się znikąd. Usiadł obok niej i spojrzał na nią zafrasowany.
- Zgubiłam wisiorek – powiedziała,
odruchowo dotykając miejsca, w którym zazwyczaj się znajdował.
- Niemożliwe. Nigdy go nie
zdejmujesz – stwierdził. – Dobrze poszukałaś w pokoju? Może zerwał się
łańcuszek? Wyglądał na dość stary.
- Nie ma go w pokoju. Ani w zamku,
szukałam wszędzie.
- Nie załamuj się. Gdzie ostatnio
byłaś? Wychodziłaś z zamku? – zapytał.
Daisy zamarła na chwilę,
przypominając sobie smród gnijących martwych zwierząt oraz spaloną roślinność.
To było to! Musiała zgubić łańcuszek w Zakazanym Lesie. Po co w ogóle tam poszłam?!
- No i? – Hugo przyjrzał się jej uważnie,
uśmiechając się lekko i swobodnie.
- Zakazany Las – odpowiedziała
cicho, choć wcale nie zamierzała powiedzieć mu, gdzie była. Zmarszczył czoło.
- Co robiłaś w Zakazanym Lesie? No
nic, chodźmy tam, może go znajdziemy – powiedział, klepiąc się po kolanach i
wstając.
- Nie! – krzyknęła nieco za głośno,
chwytając go za ramię i zmuszając, żeby usiadł. Spojrzał na nią zaskoczony.
Miała szeroko otwarte oczy, jakby się czegoś przestraszyła. W istocie tak było.
Doskonale pamiętała przerażający widok spalonych na wiór roślin i martwych
zwierząt. Czuła zapach zgnilizny. W dodatku jakiś wewnętrzny głos podpowiadał
jej, że było to złowrogie miejsce. Nie powinni się nawet zbliżać.
- Jak to? Przecież chcesz odzyskać
łańcuszek – powiedział, uśmiechając się swobodnie, jakby rozmawiali o pogodzie.
- Nie! Nie pójdziemy do Zakazanego
Lasu.
Przyjrzał jej się uważniej. Miała
nadzieję, że nie weźmie tego za kolejne jej szaleństwo. Bała się Zakazanego
Lasu jak nigdy wcześniej. Choć ubolewała nad stratą naszyjnika, nie poszłaby
tam świadomie drugi raz. Chyba musiała pogodzić się z utratą drogocennej
pamiątki po mamie.
- Okej. Jak chcesz. Możesz puścić?
Wbijasz mi paznokcie w mięsień – stwierdził spokojnie, wskazując palcem na
swoje ramię. Puściła go pospiesznie, kładąc dłonie na kolanach. Obejrzała się
ponad ramieniem, patrząc przez okno na wierzchołki drzew Zakazanego Lasu.
*
Od
dziesięciu minut Malfoy stał przy boisku do quidditcha, tupiąc poirytowany
nogą. Nie uśmiechało mu się sterczenie tam i czekanie na Weasley, która w
najlepsze biegała po boisku w ramach treningu wytrzymałościowego, jaki
zafundował swojej drużynie James Potter.
- Weasley!
Sama ustaliłaś godzinę, to może łaskawie byś się do niej zastosowała –
powiedział, kiedy przebiegała obok niego, robiąc kolejne okrążenie. Rose jednak
nie odpowiedziała, zbyt skupiona na równym oddychaniu.
- Weasley!
- Rose,
zrób z nim coś, bo zaraz go uduszę! – warknął Potter, nie mogąc znieść
kolejnych lamentów Ślizgona. Już sama jego obecność na treningu Gryfonów
wyprowadzała go z równowagi. Rose z trudem udało się przekonać kuzyna, żeby
pozwolił Malfoyowi zaczekać.
Ruda
wywróciła oczami i przeszła do marszu. Odwróciła się i, poprawiając związane w
kitkę włosy, podeszła do blondyna.
- Na
Merlina, zamknijże się w końcu! – powiedziała poirytowana. Już chciał coś
odpowiedzieć, ale mu przerwała. – Tak, wiem, że ustaliłam godzinę, ale akurat
ty jesteś ostatnią osobą, która może mi prawić morały o punktualności –
stwierdziła, unosząc lekko palec wskazujący. Nie patrząc na niego ruszyła w
stronę zamku.
- A ty
dokąd? Olewasz trening? – spytał, podbiegając kilka kroków, żeby ją dogonić.
- Z Jamesem
sobie poradzę, a ty – zerknęła w jego stronę, więc uniósł brew do góry – ty
jesteś bardziej irytujący – dodała.
Prychnął.
Dalsza droga upłynęła im w ciszy. Malfoy szedł kilka kroków za Weasley, czując
się znieważony. Najpierw musiał na nią czekać, a później nazwała go irytującym.
Samo wspomnienie sprawiało, że drżał z poirytowania.
Spojrzał na
nią. Miała na sobie brązowy dres: spodnie z czarnymi lampasami na bokach i
bluzę z kapturem. Zgrabne biodra poruszały się w rytm sprężystych kroków. Przez
chwilę zatrzymał na nich wzrok. Nigdy wcześniej nie zwracał uwagi na pośladki
Weasley, a teraz zaczął zastanawiać się dlaczego. Za taki tyłek połowa uczennic
dałaby się powiesić.
- Malfoy,
czy ty patrzysz na mój tyłek? – spytała nagle, odwracając się. Pospiesznie
przesunął spojrzenie na jej twarz. Miała uniesione obie brwi, oczekując
odpowiedzi. Wciąż była lekko zaróżowiona na twarzy po wysiłku, a skronie lśniły
jej od potu.
- Nie –
odpowiedział naturalnie, jakby mówił to tysiące razy. Przekrzywiła lekko głowę
i uśmiechnęła się zwycięsko.
- Patrzyłeś
– stwierdziła. Obróciła się i weszła do zamku.
- Wcale
nie! – zawołał nieco zbyt rozentuzjazmowany. Po chwili zganił siebie w myślach.
Jeszcze bardziej się pogrążasz. Zrównał
z nią krok.
- Jasne,
akurat ci uwierzę – powiedziała rozbawiona. Spojrzał na nią zaskoczony.
Spodziewał się bardziej krzyku oburzenia, może nawet potoku wyzwisk.
- A jeśli
tak to co? – zapytał buńczucznie, mrużąc powieki i przyglądając jej się z
zainteresowaniem. Nie odpowiedziała, a rumieniec na jej twarzy nieznacznie
przybrał na intensywności. Malfoy zaczął podejrzewać, że to już nie było
spowodowane wysiłkiem.
- Idź do
biblioteki, przebiorę się i zaraz przyjdę – powiedziała, wchodząc na schody,
prowadzące do Wieży Gryffindoru.
- Nie ma
takie opcji, Weasley. Będziesz musiała się przemęczyć w przepoconym
podkoszulku, bo z doświadczenia wiem, że jak dziewczyna mówi „tylko się
przebiorę” i „zaraz będę” w jednym zdaniu… to rzadko kiedy wyrabia się przed
zachodem słońca – wyrzucił z siebie na jednym oddechu. Rose spojrzała na niego
z góry, stała bowiem kilka stopni wyżej.
- Łał. Dużo
słów jak na ciebie – stwierdziła. Potem zeszła jeden stopień w dół. – Daj spokój,
Malfoy. Czy ja wyglądam jak jedno z twoich doświadczeń? Nie sądzę. I kiedy
mówię, że „tylko się przebiorę” i „zaraz wracam”, to znaczy, że tak właśnie
będzie.
- Jasne,
akurat ci uwierzę – powtórzył jej słowa, po czym chwycił ją za bluzę i
pociągnął w dół, żeby zeszła ze schodów. Złapała równowagę i stanęła obok
niego. Razem poszli do biblioteki.
*
- Usiądź,
Daisy – powiedział profesor Longbottom i sam zasiadł w swoim fotelu, opierając
łokcie o blat biurka. Dziewczyna nieśmiało przycupnęła na końcu krzesła,
rozglądając się dookoła. Nie wiedziała, po co nauczyciel zielarstwa wezwał ją
do swojego gabinetu. Próbowała przypomnieć sobie, czy zrobiła coś złego, za co
mogłaby dostać szlaban. Nic jednak nie mogła wymyślić.
Naville
odsunął się trochę od biurka i otworzył szufladę. Sięgnął do niej dłonią i po
chwili wyjął z niej srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie półksiężyca.
Daisy zerwała się z krzesła.
- Mój
naszyjnik! – zawołała z radością, odbierając swoją własność. Z uśmiechem
obejrzała łańcuszek, odkrywając zerwane ogniwo. Przerzuciła go w dłoni, a zaraz
przypomniała sobie, gdzie go zgubiła. Przestała się uśmiechać i spojrzała na
profesora. – Dziękuję.
- Domyślam
się, że wiesz, gdzie go znalazłem…
- Tak. Przepraszam.
Wiem, że nie powinnam chodzić do Zakazanego Lasu. Chodzenie do Zakazanego Lasu
jest zakazane, bo w końcu to Zakazany Las, ale ja po prostu… - zaczęła się
tłumaczyć, jednak mężczyzna podniósł tylko dłoń, uciszając ją w pół zdania.
-
Spokojnie, nie interesuje mnie, dlaczego tam poszłaś – powiedział, uśmiechając
się pokrzepiająco.
- Nie? –
spytała zaskoczona. Wskazał jej dłonią, żeby usiadła, co tez uczyniła.
- Daisy…
jestem ciekaw… co widziałaś w Zakazanym Lesie?
Crawford
odsunęła się na krześle, jakby chciała uciec od tego, co powiedział profesor
Longbottom. Spojrzała na niego przestraszona, a potem nachyliła się i
wyszeptała:
- Śmierć
Neville
przyglądał jej się chwilę, zastanawiając się nad tym. Nie odzywał się dłuższą
chwilę, więc Daisy zaczęła wiercić się na krześle z niecierpliwości. Czuła się
nieswojo, mówiąc o tym, co widziała.
- Mogę już
iść? – spytała. Jego wzrok oprzytomniał, jakby dopiero teraz ją zauważył.
Kiwnął tylko głową. Jeszcze raz podziękowała za znalezienie i oddanie naszyjnika,
po czym zniknęła z gabinetu nauczyciela zielarstwa.
- Widziała
śmierć, hę? – zapytała profesor Haisting, wychodząc z korytarzyka, który
prowadził z gabinetu do pokoju mieszkalnego Longbottoma. Zielarz odwrócił się w
jej stronę, chwilę jej się przyglądając. Żadne z nich nic nie powiedziało.
*
Następnego
dnia Shila zeszła do biblioteki, chcąc znaleźć książkę, która pomogłaby jej w
odrobieniu pracy domowej. Miała do napisania kilka prac, a nie mogła poprosić o
pomoc Rose, ponieważ ta od samego rana trzaskała okrążenia na boisku do
quidditcha w ramach kary za opuszczenie poprzedniego treningu. Ale gdy rano
ubierała swoje białe adidasy, nie wyglądała na niezadowoloną.
Ishihara
przywitała się z bibliotekarką i rozejrzała dookoła. W pomieszczeniu unosił się
specyficzny zapach starych ksiąg oraz naftaliny. Stare półki uginały się od
ciężaru książek, które dźwigały. Większość stolików była pusta, czasem tylko
ktoś zabierał krzesło i szedł między regały, by tam sobie usiąść. Przy jednym z
kwadratowych blatów siedział Jose Gonzales, wpatrzony w białe kartki. Wokół
siebie miał kilka otwartych książek i co chwilę zaglądał do którejś.
- Cześć, co
robisz? – spytała, podchodząc do niego. Na chwilę zapomniała o pracy domowej. Mam cały weekend.
Jose podniósł głowę znad opasłego tomu i spojrzał na
nią, uśmiechając się delikatnie. Nachyliła się i cmoknęła go w policzek.
- Scorpius
kazał mi znaleźć coś o snach, w których widzi swoje wspomnienia, ale jak na
razie kiepsko mi idzie – odpowiedział, odkładając książkę na bok. Stanęła za
nim i oparła jedną rękę o blat stolika, nachylając się. Zajrzała do
podręczników, które wertował. – A ty? Co tu robisz?
- Muszę
napisać wypracowanie o… Hej, czy to jest kostka Rubika? – spytała, wskazując
palcem rysunek kolorowego sześcianu, który widniał na kartach jednej z ksiąg.
Jose tylko rzucił wzrokiem we wskazanym kierunku, po czym kiwnął głową i
burknął coś na kształt: „Tia”.
- Skąd
znasz kostkę Rubika? – zapytał po chwili, spoglądając na nią swoimi ciemnymi
oczami.
- Rose ma kilka
takich. Jest dobra w jej układaniu. Mi się jeszcze nigdy nie udało –
powiedziała, przestępując z nogi na nogę i zakładając ramiona na piersi. Jose
przestał bujać się na krześle i spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczami.
- Rose
Weasley? – zapytał dla pewności.
- A znasz
jakąś inną? – Spojrzała na niego jak na idiotę. Gonzales rzucił się na książki,
szukając tej, która nagle o zainteresowała. Wyglądał jak ktoś, kto właśnie
wpadł na genialny pomysł.
- Heeej… co
jest? – spytała zaskoczona. Jose wyprostował się, unosząc grubą księgę. Na
okładce widniał napis: Magiczne
wynalazki.
- W końcu to ma jakiś sens! – zawołał. Bibliotekarka
spojrzała groźnie w ich kierunku. Machnął na nią dłonią.
- Co ma
sens? – zapytała Shila, starając się nie podnosić głosu.
- Wszystko
to, o czym opowiadał Malfoy. Jakiś czas temu ta jego kostka zaczęła świecić,
zaczął miewać dziwne sny, a raz nawet przyniósł ze snu kamień…
- Rose raz
wypluła piasek – stwierdziła zaintrygowana Shila, siadając na krześle obok
niego. Gonzales zaczął szukać czegoś w księdze, przerzucając pospiesznie
strony.
- Z
początku nie było w tym żadnego sensu, żadnego powiązania… Jakby to były
przypadkowe rzeczy. Ale teraz… - otwarł książkę na odpowiedniej stronie i
niemal rzucił ją Shili pod nos – wszystko układa się w logiczną całość.
Ishihara zerknęła
na otwarte stronice. Widniały na nich rysunku dwóch kostek Rubika. Nim zdążyła przeczytać
tekst poniżej, Jose pospieszył z wyjaśnieniami.
- To są
Bliźniacze Kostki – powiedział z fascynacją w głosie. – Podrasowane kostki
Rubika. Pierwotnie kostkę Rubika wynalazł Erno Rubik w 1974 roku, ale 2 lata
później opatentował ją Terutoshi Ishige3. Terutoshi był czarodziejem
i kiedy pracował nad jej udoskonaleniem, coś nie wyszło… Kostki nabrały
magicznych zdolności.
- I jaki to
ma związek z tym, co Malfoy widzi w swoich snach? A już w ogóle to jak to jest
połączone z Rose? – zapytała Shila.
- Według
tego, co tu jest napisane, Bliźniacze Kostki działają tylko w określonych
okolicznościach. One dopasowują do siebie ludzi! Żeby do tego doszło, dwie
osoby muszą dotknąć którąś z Bliźniaczych Kostek, które zapamiętują ich dotyk.
Trochę jak Złoty Znicz, ale na innej zasadzie. Malfoy mówił, że dostał swoją od
kogoś, ale nie pamięta od kogo.
- Dostał ją
od Rose – powiedziała Shila, podchwytując tok rozumowania Jose. Dalej jednak
nie rozumiała, co chciał jej przekazać poprzez te zawiłe tłumaczenie.
-
Dokładnie. Mówiłaś, że Rose ma ich kilka. Dwie z nich musiały być Bliźniaczymi
Kostkami, a jedna na pewno znajduje się teraz w rękach Malfoya.
- I co
dalej robią Bliźniacze Kostki?
-
Dopasowują do siebie ludzi. Nie wiem dokładnie jak to działa… Wiem tylko, że
kiedy dwie odpowiednie dla siebie osoby dotkną którejś kostki, one obie jakoś
to odczuwają. Dotyk Rose został na pewno zapamiętany, kiedy bawiła się kostką,
więc wystarczyło tylko znaleźć drugi, pasujący dotyk. Dała kostkę Scorpiusowi,
a biorąc pod uwagę rzeczy, które mi opowiadał, śmiem twierdzić, że on jest tym
pasującym dotykiem.
- Okej.
Powiedzmy, że masz rację… Dalej nie wiem, jaki to ma związek z jego wspomnieniami
i snami, z których oboje mogą coś zabrać.
- Kiedy
Bliźniacze Kostki znajdą pasujące do siebie osoby, zamykają swój… system
poszukiwania i czekają na odpowiedni moment. Kiedy nadchodzi zaczynają
oddziaływać magicznie na tą dwójkę. Każda Bliźniacza Kostka działa na jedną
osobę. Jeden facet napisał tutaj – zabrał książkę i przerzucił kilka stron – że
śnił o dziewczynie, którą dopasowały dla niego Bliźniacze Kostki. Kiedy
zapytali o to dziewczynę, odparła, że także o nim śniła.
Shila
otworzyła szeroko oczy.
- Malfoy
nie chciał mi za dużo opowiedzieć o tych swoich snach. Podejrzewam, że nie
chciał, żebym się dowiedział o Weasley – stwierdził.
- No
dobrze, ale skąd wziął się ten kamień i piasek?
- To nie są
zwykłe sny. Przeprowadzono szereg badań, ale nie potrafiono dokładnie stwierdzić,
co się wtedy dzieje. To jest jak… Jakby wcale nie śnili, tylko przenosili się
do jakiejś innej czasoprzestrzeni. Mogą wtedy coś zabrać z tego snu. Za każdym
razem, kiedy dopasowane osoby zbliżą się do siebie, jedna ze ścian układa się i
zaczyna pulsować kolorowym światłem. Kiedy wszystkie ściany się ułożą, proces
zostanie ukończony. Zakochają się w sobie na amen.
- Wiesz, co
to znaczy? – spytała szeptem Shila, nachylając się w jego stronę. Kiwnął głową.
- Tak.
Trzeba powiedzieć Malfoyowi. – Podniósł się z zamiarem odejścia, ale Ishihara
chwyciła go za koszulę i pociągnęła z powrotem na krzesło. Przeprosiła
bibliotekarkę, która fuknęła na nich, kiedy krzesło zaszurało.
- Nie! –
szepnęła gorączkowo. – Nie możemy im powiedzieć.
- Musimy.
Malfoy mnie zabije jak coś przed nim ukryję. Poza tym, chyba lepiej będzie,
jeśli pozwolimy im samym zdecydować, czego chcą.
- Nie,
posłuchaj. Po pierwsze, nie mamy pewności, czy to wszystko prawda.
-
Oczywiście, że tak. Książki to sprawdzone źródło informacji – powiedział Jose.
- Jasne,
ale cała reszta to tylko nasze domysły i spekulacje. Wcale nie wiemy, czy Rose
faktycznie miała Bliźniacze Kostki i czy dała jakąś Malfoyowi. A już na pewno
nie wiemy, czy to się naprawdę dzieje. – Gonzales kiwnął jedynie głową. – Poza tym,
pomyśl… Bliźniacze Kostki ich wybrały, co jest trochę dziwne, biorąc pod uwagę
ich niechęć do siebie nawzajem. Najwidoczniej jednak miały w tym jakiś cel i
nie należy im przeszkadzać. Nie wiemy, co się stanie, jeśli któreś z nich
przerwie proces.
- No nie –
stwierdził Jose, wzdychając ciężko.
- Poza tym…
nie ciekawi cię to? – spytała. Spojrzał na nią zaskoczony. – No wiesz… -
zmarszczyła zabawnie nos. – Malfoy i Rose? Razem? To dopiero będzie
interesujące.
Jose
zaśmiał się nieco zbyt głośno, na co bibliotekarka znowu fuknęła.
- Lepiej
stąd chodźmy, zanim nas wyrzuci – powiedział Jose. Shila kiwnęła głową.
- Poczekaj.
Musimy się upewnić, że się o tym nie dowiedzą. – Ishihara otworzyła księgę na
odpowiedniej stronie, po czym sprawnym ruchem, starając się nie narobić hałasu,
wyrwała cztery kartki traktujące o Bliźniaczych Kostkach. Zgięła je w pół i
wsadziła do kieszeni, po czym oboje wyszli z biblioteki, uśmiechając się
szeroko do bibliotekarki.
1 Bathsheda Babbling – profesorka wymyślona przez J.K. Rowling; nauczała w
Hogwarcie co najmniej od 1993 roku, kiedy Hermiona zaczęła uczęszczać na
Starożytne Runy. Wykorzystałam jej imię i zawód.
2 Llibre d'Encanteris – kat. Księga Czarów
3 źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Kostka_RubikaProszę, oto nowy odcinek. Wyjaśniłam w nim tajemnicę kostek, cieszycie się? A przede wszystkim: podoba się? Nie mam zielonego pojęcia jak to przyjmiecie. Niektórzy pewnie będą narzekać na... brak polotu... ale cóż. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że planowałam to od dawna.
Chciałam dodać odcinek wczoraj, żeby mieć 2 rozdziały w kwietniu, ale mi się nie powiodło. Byłam tak zmęczona, że masakra. Dzisiaj wróciłam z koni i zabrałam się za pisanie, mimo zmęczenia. Trochę mi to zajęło.
EDIT 26.06.2013
Okej, już koniec egzaminów, sesji i wgl wszystkiego. W najbliższym czasie rozpocznę pracę nad kolejnym odcinkiem. Spróbujcie wytrzymać jeszcze troszkę.