Co
czuje zakochana osoba?
Dla
kogoś, kto nigdy nie był zakochany, uczucie to jest całkowitą abstrakcją. Słowo
jest tylko słowem. Zakochany. Dziewięć liter, osiem głosek, cztery sylaby. Nie
ma w tym nic magicznego. Naukowcy dowiedli przecież, że stan ten to tylko
zachodzące w mózgu reakcje, wprowadzające „zakochanego” w dobre samopoczucie.
Uwolnienie związków chemicznych, odpowiedzialnych za świetny humor. Chwilę
później ci sami naukowcy stwierdzili, że równie dobrze efekt ten uzyskamy,
jedząc czekoladę. Czy to znaczy, że wcinając bombonierki jesteśmy zakochani?
Mugole
twierdzą, że to miłe uczucie, mówią: „Na jej widok mam motyle w brzuchu”. Ponoć
to całkowicie normalne. Ale jak stado owadów w trzewiach może być normalne? Nie
powinno się tego leczyć? Na pewno są na to odpowiednie mikstury.
Przyjmijmy,
że „zakochanie” jest zwyczajnym uczuciem. Takim jak gniew. Każdy kiedyś był
zły, wszyscy wiemy, jak to jest. Ale jak rozpoznać, że jesteśmy zakochani?
Jakie są objawy? Czy włosy szybciej nam rosną? Czy zaciskamy pięści? Czy ktoś
nam to mówi? A może…
Może to wtedy, gdy zaczynamy tęsknić?
***
Fortepian
stanowił jego odskocznię. Ilekroć coś zaprzątało mu myśli, w dźwiękach
odnajdywał ukojenie. Spośród wielu umiejętności, które według Dracona, powinien
posiadać jego dziedzic, jedynie lekcje gry Scorpius traktował poważnie. Dzięki
muzyce łatwiej znosił surowe wychowanie. Zapominał o wiecznie niezadowolonym
ojcu, o eleganckiej matce i wielkim, pustym domu, dlatego zawsze chętnie
zasiadał przed instrumentem.
Blade,
długie palce sprawnie i lekko muskały klawisze. Jego dłonie same wykonywały
ruchy, nie wymagały od niego ani krzty wysiłku. Całe ciało podporządkowało się
melodii, mięśnie rozluźniły się, ramiona poruszały w rytm. Muzyka wypełniała go.
Wdzierała się w zakamarki jego duszy, koiła zmysły. Wszystkie problemy wydawały
mu się nieważne.
Muzyka
nie kłamie. Stanowi odbicie uczuć i myśli kompozytora.
Do
teraz nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo brakowało mu tego w Hogwarcie. Kiedy
o tym pomyślał, uświadomił sobie, że nie jest już w zamku. Miał dostęp do wielu
sal i pomieszczeń, ale jeszcze w żadnym nie znalazł fortepianu. Przerywając
grę, otworzył oczy.
Znajdował
się w salonie w posiadłości rodziców, siedział na stołku przed ich białym
fortepianem. Kiedy był mały, kawałkiem znalezionego w ogrodzie gwoździa wyrył
na pokrywie swoje inicjały. Ojciec wściekł się na niego i zamalował żłobienie,
ale mimo wszystko wciąż było wyczuwalne pod palcami. Scorpius dotknął tamtego
miejsca, uśmiechając się pod nosem. Był w domu, ale jak się tu znalazł?
-
Dlaczego przerwałeś?
Zastygł
w bezruchu, usłyszawszy doskonale mu znany głos Rose Weasley. Sztywno obrócił
się na stołku i spojrzał w jej stronę. Siedziała na kanapie, z podkulonymi
nogami. Miała na sobie zieloną sukienkę, która odznaczała się na tle jasnej
skóry. Podpierała się na łokciu i spoglądała na niego z lekkim uśmiechem. Włosy,
które w świetle zachodzącego słońca wydawały się miedziane, opadały w nieładzie
na jej ramiona.
Przez
chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie spodziewał się zobaczyć jej w tym
miejscu. Właściwie była ostatnią osobą, która mogła przyjść mu na myśl. I wtedy
uświadomił sobie, że to musiał być sen, może nawet jeden z tych, w które
zamieszane były Bliźniacze Kostki. To znaczyłoby, że tak naprawdę nie znajdował
się w salonie swoich rodziców, a Weasley nie siedziała na kanapie, słuchając
jego gry. Znaczyłoby, że wcale nie siedział przy fortepianie.
Nim
jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, Gryfonka wstała. Obserwował, jak bosymi
stopami stąpa po chłodnych panelach. Sukienka opływała jej szczupłe uda. Wolno
podeszła do niego i usiadła obok. Cały czas mu się przypatrywała, a w jej
czekoladowych oczach iskrzył się nieznany mu błysk. Gdy znalazła się blisko,
poczuł ciepło jej ciała, jakby naprawdę tam była. Wrażenie to było tak
rzeczywiste, że mimowolnie jego serce przyspieszyło.
Był jak
zahipnotyzowany. Wpatrywał się w nią, uzmysławiając sobie, że jeśli naprawdę
był to sen, nie chciałby się teraz obudzić. Weasley siedziała bardzo blisko
niego, dotykała gorącym udem jego nogi, a on czuł to ciepło nawet przez
spodnie. Pachniała słodko i kwieciście, jakby kąpała się w nektarze. Między
nimi rosło napięcie. Powietrze przybrało naelektryzowany smak, jak to się
dzieje przed burzą. Włoski na jego rękach uniosły się. Całe ciało napięło się w
oczekiwaniu na to, co miało nadejść.
Gdy
położyła dłoń na jego kolanie, skóra niemal zaczęła go parzyć. Było mu gorąco,
a jednocześnie oblewał go zimny pot. Ledwo był świadomy tego, że przesunęła
palcami wzdłuż jego uda, nachylając się. Sam nie wiedział, co się z nim działo.
Nie był w stanie się poruszyć, był jak sparaliżowany, nie potrafił się od niej
odsunąć. Nie był nawet pewien, czy tego właśnie chciał. Tego, czego w tamtym
momencie pragnął, nie odważyłby się powiedzieć na głos.
Kiedy
wreszcie jej usta dotknęły jego, zalała go fala ulgi. Miał wrażenie, jakby
czekał na to od wieków. Może właśnie dlatego uznał ten pocałunek za najlepszy w
jego życiu. Pierwszy raz przymknął powieki z prawdziwej rozkoszy.
Jednak
nie trwało to długo. Gdy tylko uniósł dłoń, by otoczyć ją ramieniem i przysunąć
bliżej, wszystko zaczęło się rozpływać. Najpierw zniknęła ona. Zamajaczyła
niczym zjawa, jak odbicie w lustrze wody, zmącone przez wpadający kamień.
Scorpius odsunął się, zaskoczony. Po chwili cała sceneria ustąpiła miejsca
ciemnemu pokojowi w dormitorium.
Podniósł
się i odszukał wzrokiem stojącą na kufrze kostkę. Pulsowała światłem, ale były
to wciąż te same cztery ściany, co poprzednio: żółta, czerwona, niebieska i
zielona. Oznaczało to, że proces jeszcze się nie zakończył, a oni – Rose i on –
wciąż tkwili w tym samym punkcie.
Przetarł
dłonią twarz. Ten sen był tak intensywny i rzeczywisty, że dostał wypieków.
Zrobiło mu się gorąco, więc odrzucił kołdrę i usiadł na brzegu łóżka. Bał się
tego, co działo się w jego duszy. Chyba nigdy wcześniej nie przeżył czegoś
podobnego. Tęsknota za Weasley wydawała się tak realna, że czuł ją nawet po
przebudzeniu. Jednocześnie rozum podpowiadał mu, że nie powinien tego czuć, że
było to tylko zaklęcie, klątwa Bliźniaczych Kostek.
Muszę się jak najszybciej pozbyć tych
kostek, albo zwariuję.
Serce
waliło mu tak mocno, że niemal boleśnie. Nie chciał tych snów, nie chciał
„tęsknić” za Weasley, nie potrzebował tego. Strach przed tym, co mogłoby się
wydarzyć, wdzierał się do jego głowy, zatruwał myśli. Nie był w stanie ocenić,
jakie konsekwencje przyniosłaby mu miłość do Gryfonki.
Przecież
on nawet nie wierzył w miłość, do cholery! Dlaczego to akurat na niego musiała
spaść ta cholerna klątwa?!
***
Albus
obudził się w zadziwiająco dobrym humorze. Przez kilka poprzednich dni spał
urywanym snem, wciąż na nowo przeżywając tamto feralne przedpołudnie w
Hogsmeade. Dopiero teraz udało mu się porządnie odpocząć. Wpłynęło to na jego
samopoczucie. Był niemal radosny, mógłby nawet zacząć nucić piosenki pod nosem.
Sam nie wiedział dlaczego. Fakt, wyspał się jak nigdy wcześniej, ale czuł, że
kryło się za tym coś jeszcze. I dopiero w porze obiadu zrozumiał, o co
chodziło.
Cały
dzień nie widział, ani nie myślał o Julii.
Uświadomił
to sobie dopiero wtedy, gdy przechodząc obok stołu Ravenclawu, dostrzegł jej
speszony wzrok. Od razu jego dobre samopoczucie ulotniło się. Przyspieszył
kroku i odwrócił się, by na nią więcej nie patrzeć. Odszukał spojrzeniem
najdalej usytuowane wolne miejsce przy stole Gryfonów i właśnie tam usiadł.
***
Perspektywa
Julii
Albus jest mi bliski. Sama nie wiem, co to
dokładnie znaczy. Lubię go. Lubię jego żarty i to, w jaki sposób próbuje mnie
rozweselić. Lubię jego szczerość i umiejętność słuchania. Lubię też ten
dreszczyk, gdy po ciszy nocnej zabiera mnie do szkolnej kuchni na filiżankę
gorącej czekolady. Czuję tą swobodę i to mi się podoba. Ale czy jestem w stanie
odpowiedzieć tym samym na jego wyznanie? Lubić nie znaczy kochać.
Całkowicie mnie zaskoczył. Nie spodziewałam
się, że może coś do mnie czuć. Właściwie nigdy o tym nie rozmawialiśmy, a ja
się specjalnie nad tym nie zastanawiałam. Brałam za pewnik to, że jesteśmy
tylko przyjaciółmi.
Ale tak właściwie to dlaczego?
Spojrzałam
na Albusa, siedzącego w znacznej odległości ode mnie. Był odwrócony plecami i
nie mógł mnie widzieć. Przyglądałam się jego wąskim, ale umięśnionym ramionom,
ukrytym pod czarną szatą. Rzadko widziałam go w innym ubraniu, jakby szkolna
szata stanowiła część jego osoby. Nigdy wcześniej nie zwróciłam na to uwagi.
Przeniosłam spojrzenie wyżej, wzdłuż karku, na który opadały kosmyki
roztrzepanych ciemnych włosów. Nie widziałam jego twarzy, ale nie miałam
problemów z przypomnieniem sobie jej wyglądu. Albus był przystojny, nawet ja
tak uważałam, choć w moich preferencjach zawsze pojawiali się blondyni.
Sama nie wiem.
Przeniosłam
spojrzenie kilka osób dalej. Brandon siedział z przyjaciółmi, śmiejąc się z
czyjegoś dowcipu. W niczym nie przypominał Albusa. Różnił ich nie tylko wygląd,
ale też osobowość. Czy go kochałam? Wróciwszy pamięcią do wizyty w Hogsmeade,
zaczęłam zastanawiać się nad tym pytaniem. Wcześniej wydawało mi się, że tak,
ale teraz nie byłam tego pewna. Brandon nigdy nie patrzył na mnie tak, jak Al.
Nie zabierał mnie na gorącą czekoladę, a jego żarty bywały obraźliwe. Na
wspomnienie zbolałej miny Albusa, poczułam się tak, jakby ktoś chwycił
wszystkie moje uczucia, umieścił je w worku i wymieszał, uniemożliwiając mi ich
rozpoznanie.
No i co narobiłeś, Al?
Westchnęłam,
opuszczając ramiona.
***
Daisy
obudziło poczucie strachu. Podniosła się na łokciach i rozejrzała. W
dormitorium panował mrok, a dziewczyny spały, pochrapując cicho. Przetarła
dłonią twarz, mając wrażenie, jakby coś złowrogiego wisiało w powietrzu. Było
duszno i gorąco, a całe jej ciało wydawało się boleć. Stęknąwszy, sięgnęła po
szklankę z wodą. Zdążyła zaledwie dotknąć palcami chłodnej powierzchni szkła,
kiedy poczuła ciarki biegnące po plecach. Cofnęła dłoń i spojrzała w stronę
drzwi. W ciemnościach wyglądały jak czarna dziura do innego wymiaru. Było w
nich coś przerażającego, a jednocześnie czuła dziwne przyciąganie.
Powietrze
nagle przybrało kwaśny posmak, a włoski na jej rękach podniosły się. Niewiele
myśląc, Daisy wstała i na boso przemierzyła dormitorium, by następnie przejść
przez Pokój Wspólny i wyjść na zimne korytarze pogrążonego we śnie Hogwartu.
Tajemna siła przyciągała ją do siebie, a ona pozwalała sobą kierować.
Znalazłszy
się na korytarzu na trzecim piętrze, Daisy usłyszała czyjeś kroki. Szybko
schowała się za jedną ze zbroi i, kucnąwszy, modliła się, by nie zostać
odkrytą. Ktokolwiek zmierzał w jej stronę, zbliżał się z każdą sekundą. Nie
mogąc pohamować swojej ciekawości, Krukonka nachyliła się lekko i wyjrzała ze
swojego schronienia.
Korytarz
nagle spowił mrok, rozpraszany jedynie przez światło nieznanego pochodzenia.
Daisy wytężyła wzrok, z zafascynowaniem obserwując kroczące przez ciemność
postaci. Było ich sześć, wszyscy ubrani w długie, czarne szaty. Ich twarze ukryte
były w cieniu szerokich kapturów. Nie wiedziała, czy znajdowały się wśród nich
kobiety, ale lider grupy z pewnością był barczystym, wysokim mężczyzną. Choć
słyszała ich kroki, wydawało się jej, jakby sunęli po podłodze, brakowało
bowiem charakterystycznych ruchów wykonywanych podczas chodzenia. Daisy
zmarszczyła czoło, uświadomiwszy sobie, że przybysze szli w określonej
formacji. Z początku pomyślała, że był to okrąg, ale kiedy nachyliła się
bardziej dostrzegła, że przypominało to raczej nierówny sześciokąt.
Cofnęła
się gwałtownie, wzdychając cicho, kiedy przeszli obok niej. Moc, która im
towarzyszyła, uderzyła w nią, przygniotła i zdusiła. Przez krótką chwilę nie
była w stanie oddychać, gdy uświadomiła sobie, dlaczego nieznajomi szli w
takiej pozycji. Otaczali coś. Utkwiła wzrok w lewitującej w środku sześciokąta
skrzyni. Jej serce zgubiło jedno uderzenie.
Drewniany
kuferek nie był wielki, ale z łatwością zmieściłby się w nim średni kociołek.
Deski, z których została zrobiona, w całości pokrywały nieznane dziewczynie
symbole. Metalowe okucia wyglądały na stare, ale solidne. Cała konstrukcja
emanowała potężną, złą i śmiercionośną mocą – niebezpieczną, ale kuszącą.
Daisy
dostrzegła pole siłowe, które wyczarowali przybysze. Przybrało formę lekkiej
mlecznej mgiełki, otaczającej skrzynkę. Krukonka podejrzewała, że czarodzieje
również byli w jakiś sposób zabezpieczeni zaklęciami. Jednak mimo tych
wszystkich środków, gdy przechodzili, lewitująca skrzynia zostawiała za sobą
czarny ślad.
Dziewczyna
odczekała kilkanaście sekund, nim czarodzieje zniknęli jej z oczu, po czym
wysunęła się zza zbroi. Klęcząc, przysunęła się do ścieżki pozostawionej przez
kuferek i obejrzała się na boki, upewniając się, że ciągnęła się ona przez cały
korytarz. Ostrożnie wyciągnęła przed siebie dłoń i dotknęła miejsca, które
zostało zniszczone. Poczuła pod palcami szorstką powierzchnię. Przysunęła rękę
do twarzy, czując ostry zapach.
-
Siarka – wyszeptała. Roztarła proszek między palcami, zastanawiając się, co to
wszystko znaczyło. Nim jednak zdążyła wysnuć jakieś wnioski, usłyszała czyjąś
rozmowę. Rozpoznała głosy dyrektorki i profesora zielarstwa. Zbliżali się do
miejsca, w którym się znajdowała, dlatego pospiesznie wstała i przebiegła na
drugą stronę korytarza.
***
Kiedy
rano Daisy otworzyła oczy, od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Była sama w
dormitorium, a kiedy spojrzała na zegarek, uświadomiła sobie, że spóźniła się
na lekcje. Nie przejęła się tym zbytnio, czując potworny ból głowy. Powoli
uniosła się do pozycji siedzącej i odgarnęła kołdrę.
- Co to
jest? – szepnęła, przyglądając się czarnej plamie widniejącej na prześcieradle.
Jej stopy były brudne od proszku, przypominającego sadzę. Wokół unosił się
ledwo wyczuwalny zapach siarki. Zmarszczyła czoło, zastanawiając się, co się
wydarzyło. Nie potrafiła przypomnieć sobie, czy wychodziła gdzieś w nocy. Czuła
tylko silny ból w skroniach.
Przecierając
twarz dłonią, zauważyła, że palce również miała ubrudzone. Jęknęła cicho, po
czym zaczęła pocierać dłońmi o siebie, by pozbyć się zabrudzenia. Robiła to
szybko i mocno, jakby chciała zedrzeć sobie skórę. Coś przerażającego tkwiło w
tej czarnej substancji. Coś, co nakazywało Daisy pozbyć się jej za wszelką
cenę.
Wystraszona,
wybiegła do łazienki. Stanąwszy przed lustrem, dostrzegła swoją twarz. Była
zaczerwieniona, a pod oczami widniały brązowe plamy. Czuła, jak serce waliło
jej w piersi.
- Co
się ze mną dzieje? – spytała dziewczynę w odbiciu.
Niewiele
myśląc, wskoczyła pod prysznic. Dopiero gorąca woda przywróciła jej zdrowe
myśli. Stanęła pod strumieniem, uspokajając się. Czarny pył spływał po jej
ciele i znikał w odpływie, jej mięśnie powoli się rozluźniały. Ciepłe ciało
nabierało czerwonego koloru. Przymknęła powieki i wróciła pamięcią do wydarzeń
minionej nocy. Przypomniała sobie wszystko i postanowiła porozmawiać z kimś o
tym. Nie chciała dłużej być zdana na siebie.
***
Złapała
go, kiedy szedł na kolejną lekcję. Chwyciła go za ramię i zaciągnęła do pustej
sali.
-
Daisy! Co robisz? – spytał, wyrywając się z jej silnego uścisku. Spojrzał na
nią, dostrzegając jej zdenerwowanie. Rozglądała się na boki, sprawdzając, czy
nie mają towarzystwa i nerwowo przygryzała usta. – Wszystko w porządku? Nie
było cię na lekcjach.
-
Zaspałam – powiedziała szybko. Pociągnęła go za rękaw szaty w stronę ławek i
usiadła na jednej z nich. – Coś się ze mną dzieje, Hugo.
Spojrzał
na nią, nie rozumiejąc, o czym mówi. Usiadł obok.
- Co
masz na myśli? – spytał.
- Mam…
jakby to powiedzieć… Coś się dzieje – powiedziała, skubiąc palcami kraniec
swetra. – Coś złego. Czuję jak zło czai się w pobliżu.
Hugo
przyglądał się jej, jakby nie rozumiał niczego, co mówiła. Zdawała sobie
sprawę, że zachowywała się jak wariatka, ale nie mogła już dłużej znieść tego
wszystkiego.
- Może
jesteś przemęczona. Cały czas uczysz się do SUM-ów… potrzebujesz przerwy –
stwierdził łagodnie Hugo, głaszcząc ją po plecach.
- Nie,
nie rozumiesz – mruknęła. Przymknęła powieki, czując narastający ból głowy. –
Kilka miesięcy temu zauważyłam, że wszystkie zwierzęta uciekają z zamku…
szczury… a kruki też zachowywały się dziwnie. Poszłam do Zakazanego Lasu i
znalazłam polanę. Była noc, wszystko umarło. Zgubiłam wisiorek, a kiedy w nocy
się obudziłam, czułam to dziwne przyciąganie…
-
Czekaj! Stop! Poszłaś do Zakazanego Lasu? – spytał Hugo, powstrzymując napływ
kolejnych słów. Daisy zamrugała, jakby wyrwano ją z zamyślenia.
- Nie
słuchasz mnie! Czułam to przyciąganie… tą złą magię! To mnie wzywało! A wczoraj
w nocy widziałam, jak jacyś czarodzieje wynoszą z zamku skrzynię! Ta skrzynia…
ona wytwarzała tą czarną magię… przyciągała mnie… - Daisy mówiła coraz bardziej
nieskładnie. Ból głowy nasilał się z każdą kolejną minutą i ledwie mogła skupić
myśli na tym, co chciała powiedzieć.
-
Dlaczego chodzisz sama do Zakazanego Lasu? I to jeszcze nocą? Chcesz, żeby ci
się coś stało? Daisy!
-
Przestań! Przestań mówić o Zakazanym Lesie! Nie rozumiesz? Skrzynia! Ona jest
zła… - Daisy zamrugała, ponieważ Hugo przed jej oczami zaczął się rozmazywać. –
Wszystko umarło…
-
Myślę, że potrzebujesz pomocy. Chodź, zaprowadzę cię do Skrzydła Szpitalnego –
powiedział Hugo. Daisy wzięła głęboki oddech i przymknęła powieki. Głowa bolała
ją jak od uderzenia tępym narzędziem. Czuła nudności, a obraz przed oczami
powoli wirował. Pomyślała, że naprawdę przydałaby się jej pomoc.
Kiwnęła
tylko, chwytając wyciągnięta w jej stronę dłoń Hugo. Uśmiechnął się do niej,
ale nie była pewna, czy faktycznie się to wydarzyło. Świat tracił swoje barwy.
Kiedy szli do wyjścia, nagle poczuła silne uderzenie. Miała wrażenie, jakby jej
czaszka pękła, ból był nie do opisania. Wrzasnęła krótko, chwytając się za
głowę.
-
Daisy?! Co się stało?! – zapytał Hugo, podtrzymując ją. Daisy zaczęła krzyczeć
jeszcze głośniej, opadając na kolana. Cały czas ściskała w dłoniach swoje
włosy. Oczy zaciskała bardzo mocno, jakby miało jej to pomóc umorzyć ból.
Miała
wrażenie jakby tysiące małych ostrzy wbijało się w jej mózg. Świat przestał
istnieć, wszystkie barwy zlały się w jedną białą plamę. Nie było góry, ani
dołu, prawo i lewo nie istniały. Zniknęła magia, czarodzieje i czarownice.
Dzień stał się nocą, a noc dniem. Ciemność pochłonęła światło, a ono
rozproszyło ciemność. Nie było myśli, słów, zdań. Nicość stała się rzeczywista,
rzeczywistość zanikała. Straciła słuch, wzrok, węch, smak, dotyk. Dłoń stała
się stopą, stopa – dłonią. Wszystko się pomieszało, a jednocześnie wydawało się
być na swoim miejscu.
-
Daisy! Daisy! – Hugo klęczał obok nieprzytomnej Krukonki, potrząsając jej
ramionami. Był wystraszony i zdezorientowany. Nie miał pojęcia, co się
właściwie stało, ani jak mógł pomóc. Choć teraz Daisy wydawała się spokojna,
przed chwilą widział, jak cierpiała. Coś ją zraniło.
-
Trzymaj się – powiedział, oplatając ją w talii. Podniósł jej bezwładne ciało z
podłogi i wybiegł z sali, kierując się do Skrzydła Szpitalnego.
***
- Co
się stało? – spytała pielęgniarka, gdy Hugo położył Daisy na jednym ze
szpitalnych łóżek.
- Nie
wiem. Po prostu upadła! – powiedział chłopak, przyglądając się dziewczynie. –
Niech pani coś zrobi!
- Odsuń
się, chłopcze. Daj mi pracować – zawołała kobieta, odpychając go na bok.
Dotknęła czoła Daisy, badając jej temperaturę. Następnie podniosła jej powieki
i sprawdziła czy źrenice reagują na światło. Cały czas cmokała, jak
niezadowolona matka, widząc swoje dziecko rozlewające mleko.
- Co
jej jest? – spytał Hugo. Był zdenerwowany, trzęsły mu się dłonie.
-
Trzeba wezwać panią dyrektor – powiedziała pielęgniarka. Wyminęła Gryfona i
udała się do swojego gabinetu.
- Po
co? Co jej jest! Niech pani jej pomoże! – wołał Hugo, idąc za nią. Nie udało mu
się jednak wejść za nią do pokoju, bo zatrzasnęła drzwi. Przez małe okienko
widział, jak pisała list. Zgięła go w samolocik i za pomocą różdżki wysłała do
dyrektorki.
***
Co się stało? Gdzie jestem? Kim… kim
jestem?
…jestem białym motylem na zielonej łące...
Czy ktoś krzyczy? Dlaczego krzyczy?
…jestem białym rumakiem galopującym po
piaszczystej plaży…
Co się dzieje? Czy ktoś tu jest?
…jestem chmurą na niebie…
…jestem Tobą, a ty jesteś Mną…
Kim jesteś? Kim ja jestem?
…jestem larwą w martwym ciele…
…jestem guzem mózgu…
…jestem różą na wietrze…
…jestem bladym uśmiechem…
Czy to boli? Co to jest?
…śmierć…
…mrok…
…krew…
…zagłada…