Shila
nie tknęła dziś swojego obiadu. Od kilku dni czuła się niepewnie; mieszane uczucia
nie dawały jej spokoju. Minęło już kilka tygodni od kiedy rozstała się z Jose,
ale wciąż o tym myślała. Analizowała przyczyny, dla których zostawiła Ślizgona
i do końca nie była pewna, co tak właściwie zaszło. Miała w sobie wiele
sprzecznych emocji. Zrobiła to, bo nic ich nie łączyło. Nie było sensu tego
ciągnąć.
Oszukujesz samą siebie…
Podniosła
wzrok dokładnie w momencie, w którym Willow weszła do Wielkiej Sali. Jakby była
zaprogramowana na to, by jej nie przegapić. Krukonka nawet nie zwróciła na nią
uwagi, zajęta rozmową z koleżanką. Śmiała się z czegoś, odchylając lekko głowę
do tyłu i przymykając powieki. Azjatka obserwowała to wszystko ze swojego miejsca,
z zaskoczeniem odkrywając, że patrzy z zazdrością. Gdy ta prawda do niej
dotarła, poczuła nagle znajomy spokój. Jakby właśnie rozwikłała zagadkę, której
poświęciła całe swoje życie. Willow. To ona była przyczyną jej rozstania z
Jose. Pojawiła się w życiu Shili niespodziewanie i namieszała. Im dłużej jej
się przyglądała, tym pewniejsza była.
Coś w
niej kiełkowało. Coś delikatnego, miłego, a jednocześnie przerażającego.
Napawało ją niepokojem, dając także nadzieję na upragniony „happy end”. Nie
wiedziała, co to było, ale była skłonna chwycić tę gałązkę i pozwolić się
poprowadzić.
***
-
Dobrze się czujesz? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha – powiedziała Rose,
szturchając Shilę łokciem. – Nie zjadłaś swojego budyniu – dodała, zaskoczona.
Budyń czekoladowy był jedną z niewielu rzeczy, którym Azjatka nie potrafiła
odmówić.
Ishihara
ocknęła się i spojrzała na przyjaciółkę niewidzącym wzrokiem.
- Hm?
Tak, tak – mruknęła, chyba nie bardzo świadoma, co się dzieje, po czym jednym
ruchem wpakowała do ust sporych rozmiarów łyżkę z budyniem. Opróżniła w ten
sposób prawie cały kubeczek. Rose otworzyła szeroko oczy ze zdumienia,
obserwują jak przyjaciółka z trudem przełyka, a następnie wstaje i kieruje się
do wyjścia bez choćby słowa wyjaśnienia.
- A tej
co się stało? – spytał Albus, który dopiero teraz pojawił się na obiedzie.
Przebywał w towarzystwie ładnej blondynki z piątego roku, ale Weasley nie
pamiętała jej imienia. Zbyła jego pytanie wzruszeniem ramion, próbując
zrozumieć, co dzieje się z jej przyjaciółmi. Jak na jej gust – wszyscy
powariowali. Hugo już któryś dzień chodził nie w humorze, warczał na wszystkich
i burczał coś pod nosem. Powoli zaczynał w tym zrzędzeniu przypominać starego
Filcha i Rose przez kilka sekund martwiła się, że jeśli tak zostanie, jej brat
podzieli los nielubianego woźnego. Albus znalazł sposób na złamane serce
zabawiając się z dziewczynami, które w żaden sposób nie przypominały jego
wybranki. Zazwyczaj spędzał z nimi dzień, góra dwa… Choć z nowym nabytkiem
„przyjaźnił się” już od tygodnia i była to jak dotąd najdłuższa znajomość. A
Shila zamyślała się i nieoczekiwanie wybiegała z pomieszczenia, jakby nagle
sobie o czymś przypominała, nie wspominając nawet, gdzie się wybierała. Ruda
zaczynała myśleć, że tylko ona pozostawała przy zdrowych zmysłach, co – biorąc
pod uwagę niedawne wydarzenia – było wielkim wyczynem.
Spokojnie dokończyła swoją porcję słodkich
ziemniaczków, po czym wstała i skierowała się do wyjścia z Wielkiej Sali.
Przechodząc przez próg, minęła grupkę Ślizgonów, wśród których kroczyli
Scorpius Malfoy, Damian Zabini i Jose Gonzales. Pewnie nawet nie zwróciłaby na
nich uwagi, gdyby nie to, że wszyscy wydali się jej dziwnie podekscytowani.
Podniosła wzrok, napotykając uśmiechniętą twarz Damiana. Odpowiedziała tym
samym, skinąwszy głową na powitanie, po czym przesunęła spojrzenie po innych.
Zwolniła kroku, zbyt zaaferowana tym, co widziała: prawie wszyscy Ślizgoni,
którzy otaczali Scorpiusa, mieli podbite oczy, mniejsze lub większe rany na
policzkach i czołach oraz siniaki na rękach. Nawet przywódca grupy wyglądał na
nieźle poturbowanego. Zaskoczyło ją, że nie próbowali zakryć swoich ran, ale
nie tak mocno jak fakt, że wszystkim im dopisywał humor. Rozmawiali wesoło, śmiali
się i dokuczali.
Wszyscy powariowali…
Rose
zastanowił też inny problem. Jeśli wszyscy oni nosili ślady bójki, oznaczało
to, że gdzieś rozegrała się walka. A ponieważ już nie pierwszy raz widziała
zmasakrowane twarze Ślizgonów, Ślizgonek i kilkoro mieszkańców innych domów,
powoli wysnuwała wniosek, że musieli się okładać regularnie. Oczywiście
bijatyki w szkole były surowo zabronione, czasem jednak dochodziło do spięć i
rękoczynów, szybko jednak powstrzymywano rywali. Ale wygląd Ślizgonów wskazywał
na to, że tym razem nikt nie próbował zatrzymać walki, a wręcz przeciwnie,
prawdopodobnie wszyscy się dołączyli. Założyła również, że nauczyciele nie
mieli o niczym pojęcia, bo w przeciwnym wypadku, już dawno ukaraliby
delikwentów.
Zmarszczyła
brwi, szukając ostatniej części układanki, ale niestety nie udało jej się to.
Kiedy Ślizgoni usiedli na swoich miejscach, straciła ich z oczu i zaraz
pochłonęły ją myśli o nowych modelach mioteł do Quidditcha.
***
Willow
zauważyła spojrzenie Shili, ale udawała, że nic ją to nie obchodzi. Nie mogła
pozwolić sobie na jakikolwiek przejaw zainteresowania, ponieważ wciąż czuła się
odtrącona. Wiedziała, że gdyby tylko znów zaczęła przypatrywać się Gryfonce,
rozmawiać z nią lub – o zgrozo – fantazjować o niej, zaczęłaby tylko się
torturować. Sprawa z Azjatką została zamknięta, dlatego otaczała się koleżankami,
pracą domową, książkami, w zasadzie wszystkim, co mogło odciągnąć jej myśli od
Shili.
Jej
życie nie było łatwe; nigdy nie jest dla osób homoseksualnych. Na każdym kroku
spotykała się z niechęcią i oburzeniem, dlatego też nie obnosiła się ze swoją
seksualnością. Nie, nie wstydziła się, ten etap miała już za sobą, po prostu
nie dawała ludziom powodu do jeszcze większej nienawiści. Jej najbliżsi
przyjaciele wiedzieli o jej preferencjach i nie przeszkadzało im to, za co
Willow była wdzięczna. Nikomu jednak nie powiedziała o swoich uczuciach do
Shili. Wiedziała, że między nimi nigdy do niczego nie dojdzie: Ishihara
wielokrotnie udowadniała, że interesuje ją płeć przeciwna. A mimo to Johnson pozwoliła
sobie na „coś więcej” w stosunku do Gryfonki. Polubiła ją i cierpiała w ciszy.
Czasem
chciałaby być „normalna”. Życie byłoby wtedy o wiele prostsze. Zakochałaby się
w jakimś przystojnym chłopcu, robiąc tym samym przyjemność rodzicom. Może
kiedyś wyszłaby za mąż i urodziła syna lub córkę. Nie musiałaby wysłuchiwać
tych wszystkich okropnych wyzwisk, które do tej pory usłyszała. Byłaby
szczęśliwa. Tymczasem wszystko okazało się nie tak, obróciło się do góry nogami
i zamiast przystojnego chłopca miała tylko fantazje o kompletnie nieosiągalnej
dziewczynie.
Westchnęła,
rzucając na stolik kolejne opasłe tomisko. Musząc czymś zająć myśli, coraz
częściej wybierała sobie grube lektury. Tym razem trafiła na obszerne wydanie
opisujące z najmniejszymi szczegółami wojny Goblinów. Podniosła okładkę, zatrzymując
się na stronie tytułowej, z której bardzo dokładnie przeczytała rok i miejsce
wydania - takie rzeczy należy wiedzieć! – kiedy krzesło obok zaszurało o
podłogę i zaskrzypiało pod czyimś ciężarem. Do jej nozdrzy doleciał zapach
cynamonu i cytrusów, od którego zaschło jej w ustach.
W poprzednim wcieleniu musiałam być
mordercą i teraz za to płacę…
Nawet
nie podniosła wzroku, nie musiała, doskonale wiedziała, kto się do niej
przysiadł. Czując, jak jej serce raz po raz wygrywa szybszy bit, czekała na
dalszy rozwój wypadków. Cały dzień unikała jej wzroku, towarzystwa i rozmyślań
o niej, a tymczasem ONA najwyraźniej miała to gdzieś. Willon, choć uparcie
wpatrywała się w tytuł książki, oczekiwała na pierwszy ruch Gryfonki. Gdy
jednak ten nie nastąpił, powiedziała, niezbyt przyjaznym tonem:
-
Jestem pewna, że dookoła jest co najmniej pół tuzina wolnych stolików.
Shila
poruszyła się niespokojnie na swoim krześle, ale nie oderwała wzroku od
zaciętej miny Krukonki. Powoli Willow zaczynała się niecierpliwić, czuła, jak
dłonie jej się pocą, a serce jeszcze bardziej przyspieszyło. W końcu nie
wytrzymała i podniosła twarz. Od razu napotkała tęczówki Gryfonki, w których
kryło się…
Co się w nich kryje?
- Mogę
ci jakoś pomóc? – spytała, odchrząknąwszy.
- Tylko
myślę – powiedziała Shila, co niekoniecznie było odpowiedzią na zadane pytanie.
Willow zmarszczyła brwi, zastanawiając się, o co chodziło. Azjatka wydawała się
być myślami gdzieś bardzo daleko, pomimo że fizycznie przebywała pół metra od
niej.
Czuła
jej zapach, czuła jej bliskość, czuła jej ciepło, a jednak wydawało się jej,
jakby znajdowały się na przeciwnych biegunach Ziemi. Mimo to, Willow nie mogła
oderwać spojrzenia od zielono-brązowych tęczówek Shili, choć wiedziała, że
naraża tym siebie na kolejną falę wyrzutów sumienia.
-
Shila, serio… jestem zajęta. Może powinnaś poszukać innego towarzystwa. Poza
tym nie sądzę, żeby to – machnęła dłonią, jakby pokazywała coś między nimi –
miało dalej jakiś sens. Nie mogę się z tobą przyjaźnić… Jeszcze nie teraz, może
kiedyś, ale na pewno nie…
- Za
dużo gadasz – przerwała jej Shila. Nim Johnson zdążyła zareagować, Gryfonka
pochyliła się, złapała za poły jej szaty i przyciągnęła lekko do siebie. Ich
usta połączyły się w lekkim, ale znaczącym pocałunku. Z początku oszołomiona
Willow, nie wiedziała, co począć, zaraz jednak oprzytomniała. Przysunęła się
jeszcze bliżej, przymykając powieki. Czuła jak serce kołacze się w jej klatce
piersiowej, a na policzki wypływa gorący rumieniec, nie wiedziała jednak czy to
z powodu pieszczoty, czy też wstydu wywołanego takim publicznym wystąpieniem.
Ktoś ze stolika obok zagwizdał cicho, na co
bibliotekarka zareagowała głośnym sprzeciwem. Nakrzyczała na Shilę i Willow, po
czym kazała im wyjść z biblioteki. Shila czmychnęła szybko, zostawiając
zdezorientowaną Krukonkę samą.
***
Shila
wybiegła z biblioteki i zatrzymała się zaraz za drzwiami, opierając plecami o
ścianę. Jej chłód przyjemnie złagodził gorąco, jakie poczuła. Oddychała szybko
i nieregularnie, a serce wystukiwało bardzo żwawy rytm. Przycisnęła dłoń do
klatki piersiowej, czując krótkie uderzenia. Rozejrzała się dookoła, ale na
korytarzu nie było nikogo oprócz dwunastoletniego chłopca, który z trudem
dźwigał swoją ogromną torbę.
Sama
nie wiedziała, co się stało. Miała wrażenie, jakby jej ciało zadziałało
instynktownie. Kiedy tylko zobaczyła Willow, jej zielone oczy, coś w niej
pękło. Musiała spróbować malinowych ust. W głowie miała mętlik. Przeczesała
dłonią włosy, zastanawiając się, co dalej. Pomimo burzy emocji, szalejącej w
jej wnętrzu, z łatwością wyłapała tą jedną… Ulgę. Uchwyciła się jej.
Podniosła
wzrok, gdy drzwi biblioteki znowu się otworzyły. Na korytarz wyszła Willow i,
widząc Shilę, zatrzymała się w pół kroku. Przez chwilę patrzyły na siebie.
Żadna nie wiedziała, co powiedzieć, zrobić, nie były pewne reakcji tej drugiej,
aż w końcu… wybuchły śmiechem. Tak zwyczajnym i spontanicznym, że zaraźliwym.
Chłopiec, który w międzyczasie zdążył znaleźć się blisko nich, spojrzał na nie
i również się uśmiechał, choć nie mógł mieć żadnego pojęcia, co było tak
zabawne.
***
Scorpius
odstawił szklankę, podszedł do łóżka, usiadł na brzegu i chwycił w dłonie
Kostkę. Chwilę przyglądał się czterem jednokolorowym ścianom. Kiedy spróbował
przekręcić klocki, nawet nie drgnęły. Gdyby nie to, że ułożył sobie w głowie
plan pozbycia się Weasley ze swoich snów, pewnie by się zdenerwował. Podrzucił
sześcian, a gdy znów znalazł się w jego dłoniach, położył się, kładąc zabawkę
obok swojej głowy. Zasypiał, wpatrując się w czerwoną ścianę.
Znalazłszy
się w swojej podświadomości, Scorpius rozejrzał się. Nie przebywał nawet w
pobliżu Drzewa Wspomnień. Otaczały go skaliste góry, nie wyglądające na solidne
i stabilne. Znał ścieżkę, która się przed nim rozpościerała: pokonywał ją już
kilkokrotnie, jednak zaciekawiło go, dlaczego wylądował tak daleko. Ostatnimi
czasy budził się zaraz przy sadzawce, w której moczyło swe korzenie drzewo. Nie
namyślając się długo, ruszył w odpowiednim kierunku.
Uszedł
może kilka metrów, kiedy podłoże zatrzęsło się, a z gór poleciały kamienie.
Malfoy zasłonił twarz ręką, ale gdy ze szczytów posypały się ogromne głazy,
zmuszony był przyspieszyć. Biegnąc, omijał wystające skały; jeszcze tego
brakowało, żeby się przewrócił. Podczas swoich wędrówek po tym świecie,
wielokrotnie przekonał się, że rany zdobyte tutaj mogą przenieść się na jego
rzeczywiste ciało. Wolał więc nie ryzykować uszkodzeniem, dlatego zwinnie
przeskakiwał pagórki i szczeliny. Skupił się na tym tak bardzo, że nie zauważył
nasilonego deszczu kamieni. Wrzasnął głośno, trafiony w bark, po czym schował
się pod wystającą półką skalną. Postanowił przeczekać, a jednocześnie
zastanawiał się, dlaczego to wszystko się działo.
***
Rose
ocknęła się w ruinach. Pierwszą rzeczą, jaką odnotowała był fakt, że dookoła
panowała idealna cisza. Zdziwiło ją to, do tej pory pustynia była wietrzna,
piach fruwał dookoła, włażąc do oczu, fale piaskowego oceanu szumiały cicho. Jednak
tym razem pustynia wydawała się niebezpiecznie spokojna; piach nawet nie
drgnął. Rose podniosła się z pozycji leżącej i rozejrzała dookoła, ogarniając
wzrokiem cały horyzont. Nie podobał jej się ten spokój, przywodzący na myśl
powiedzenie: „cisza przed burzą”.
Powoli
przeszła obok zawalonych kolumn i odnalazła wzrokiem złotą ramę lustra. Kawałki
szklanej tafli leżały na podłodze, wśród odłamków rzeźb, błyszczały w
promieniach wielkiego słońca, unoszącego się nad ruinami. Rose przez chwilę
miała wrażenie, jakby stąpała wśród diamentów: odłamki lustra wyglądały pięknie
w świetle. Widziała je już wielokrotnie, jednak tym razem coś nie dawało jej
spokoju.
Dlaczego jest tu tak spokojnie?
Ostrożnie
uklękła i chwyciła jeden z ostrych kawałków. Umieściła go w ramie i
obserwowała, jak rozrasta się, łączy ze złotą krawędzią i wypełnia pustkę,
stając się całością wielkiego lustra. Weasley czekała, aż pojawi się obraz
Scorpiusa – wiedziała już, że to z nim była połączona – jednak nic się nie
stało. Widziała tylko siebie, swoje odbicie w zielonej piżamie z krótkim
rękawem, klęczące wśród rozbitego lustra.
Zmarszczyła
brwi, nic nie rozumiejąc. Dotknęła chłodnej tafli, a wtedy ta roztrzaskała się
w drobny mak, a fragment, który posłużył do jej utworzenia, opadł spokojnie na
dłoń Rose. Gryfonka przyjrzała się jego srebrnej powierzchni i odłożyła go na
bok. Chwyciła za to inny kawałek i przystawiła do ramy. Ponownie wypełniła się
ona lustrem, lecz i tym razem dziewczyna zobaczyła tylko siebie.
To nie może być nic dobrego…
***
Scorpius
wyszedł spod skalnej półki i udał się w dalszą drogę. Miał utrudnione zadanie,
ponieważ kamienie, które spadły ze szczytów, blokowały ścieżkę. Wielokrotnie
musiał się wspinać na głazy, ale pomimo tego, nie zaprzestał wędrówki. Miał
plan i coś mu podpowiadało, że skoro napotykał trudności, musiał to być dobry
plan. Na pewno nie zamierzał się poddać; chciał pozbyć się więzi z Weasley i
wiedział, że zrobi to za wszelką cenę. Musiał się jednak spieszyć, nigdy nie
było pewności, jak długo pozostanie we śnie.
Przeskoczył
przez ostatni kamień i znalazł się u wejścia do wąwozu. Obejrzał się za siebie,
ocierając dłonią pot z czoła. Słońce było wysoko i tym razem grzało bardzo
mocno; miał wrażenie jakby specjalnie podwyższało temperaturę otoczenia, by go
powstrzymać. Przeszedł przez wąską szczelinę i znalazł się na polanie.
Tutaj
nic się nie zmieniło. Drzewo wyglądało pięknie: było wysokie, z grubym pniem i
konarami. Wszystkie gałązki pokrywały soczyście zielone liście; było ich
mnóstwo, osadzone tak gęsto, że ledwo można było zajrzeć w koronę, szumiały
cicho na wietrze. Korzenie plątały się i wpadały do okrągłej sadzawki, w której
odbijały się promienie słońca. Lekkie fale rozbijały się na kamieniach, a od
czasu do czasu z wody wyskakiwała złota rybka. Gdyby nie okoliczności, Scorpius
mógłby nazwać to miejsce swoim sanktuarium: w powietrzu czuć było magię i
spokój. Rozejrzał się, szukając butelki z różą, ale nigdzie jej nie zauważył.
Kiedy
postąpił krok do przodu ziemia zatrzęsła się znowu, tym razem znacznie mocniej.
Przewrócił się, obserwując jak ze szczytów ponownie sypią się głazy. To
trzęsienie było krótsze i ustało równie gwałtownie, jak się rozpoczęło.
Scorpius podparł się na rękach, wpatrując w sadzawkę. W miarę, jak wynurzała
się z niej postać, jego oczy otwierały się coraz szerzej.
***
Kątem
oka zauważyła błysk, dlatego odwróciła twarz od pustej ramy lustra. Nieopodal,
na wystającym fragmencie połamanej rzeźby, wisiał łańcuszek z zawieszką
skorpiona. Rose podniosła się, otrzepując kolana z piasku, przeszła nad zwaloną
kolumną i chwyciła ozdobę. Przyjrzała się diamencikom, ułożonym w linii na
ogonie wisiorka, po czym bardzo mocno zacisnęła dłoń. Rozejrzała się, od
panującej dookoła ciszy niemal dzwoniło jej w uszach.
***
Najpierw
zobaczył dłoń. Ociekając wodą, chwyciła najbliższy kamień, który miał jej
posłużyć za oparcie, następnie zaczęła ciągnąć, jakby się wspinać. Zaraz potem
spomiędzy fal wyłoniła się głowa, włosy,
mokre i niemal czerwone, opadały na twarz, nagie ramiona zalśniły w słońcu, a
biała sukienka przykleiła się do szczupłego ciała. W drugiej dłoni postać
trzymała różdżkę. Scorpius nie musiał długo się zastanawiać, żeby wiedzieć, że
oto stanęła przed nim Rose Weasley. A przynajmniej ta części jej, którą
wykreował jej umysł, ta część, która do tej pory była tylko odbiciem,
zamieszkującym sadzawkę.
Dziewczyna
wyszła z wody i stanęła na skalistym podłożu bosymi stopami. Opuściła ręce
wzdłuż ciała i było w tym obrazie coś niebezpiecznego. Powoli podniosła głowę,
ukazując twarz, do której przylepiły się posklejane włosy. Wokół niej powoli
tworzyła się kałuża, a wąska strużka popłynęła w kierunku szczeliny w ścianie
za drzewem. Scorpius rzucił okiem w tamtym kierunku, ale zaraz musiał na powrót
przenieść wzrok na Weasley, ponieważ ta uniosła dłoń i wycelowała w niego
różdżkę.
Zaskoczyła
go, ale zdążył się odsunąć, kiedy poszybowało zaklęcie. Zaklął cicho, bo źle
wylądował i rozbolała go kostka. Spojrzał na dziewczynę, wytwór swojej
wyobraźni, i uśmiechnął się.
- Skoro
tu jesteś to znaczy, że wszystko idzie zgodnie z planem – powiedział.
Rose
przekrzywiła głowę, a ruch ten wydał mu się przerażający. Wzdrygnął się i
zrobił kilka kroków w prawo, chcąc przysunąć się do szczeliny. Gryfonka znów
posłała w niego zaklęcie.
-
Chcesz mnie zniszczyć? – spytała, ale jej głos nie brzmiał jak Weasley. Ten
miał metaliczny podźwięk, jakby słowa wypowiedział robot.
Więc nie jesteś do końca nią…
-
Dlaczego nie? Przecież jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni – odparł, unikając
kolejnego zaklęcia.
Imitacja
Rose uniosła rękę i wycelowała różdżkę w stronę kamieni, które opadły ze
szczytu gór. Malfoy przeniósł na nie swoje spojrzenie, marszcząc brwi. Postać z
sadzawki posługiwała się zaklęciami niewerbalnymi, więc nawet nie mógł zgadnąć,
co się wydarzy. Otworzył szeroko ze zdumienia oczy, kiedy głazy zaczęły się
turlać i zbierać w jednym miejscu. Następnie jedne przylgnęły do innych i
proces łączenia zapoczątkował powstanie czegoś, co miało prawie ludzką
sylwetkę. Ogromny, mierzący ze cztery metry stwór, stanął na dwóch kamiennych nogach
naprzeciwko Scorpiusa, blokując mu dostępu do szczeliny.
-
Imponujące – mruknął. Cała sytuacja zaczynała go irytować. Jak trudno jest
zniszczyć sen? Jak widać, bardzo trudno! W dodatku musiał uważać, ponieważ
wszelkie obrażenia mógł odnieść nie tylko tutaj, ale także w rzeczywistym
świecie. – To chyba najgorszy sposób na „zakochanie” w dziejach ludzkości –
warknął, uskakując przed kamienną pięścią.
Z
zadowoleniem odkrył, że potwór może i był wielki, ale nie należał do
najzgrabniejszych: był powolny i ciężki. Skoro Malfoy nie miał przy sobie
różdżki, powinien przynajmniej być w stanie unikać ciosów i omijać wielkoluda
do czasu, aż nadarzy się okazja, by znaleźć się w szczelinie. Nie był to
najlepszy plan: czas uciekał mu przez palce i w każdej chwili mógł się obudzić,
a tego nie chciał. Co prawda wątpił, by po tym wszystkim ułożyła się kolejna
ściana, ale powrót do rzeczywistości oznaczałby kolejny dzień, czy tydzień, w
którym wciąż czułby więź z Weasley.
Kiedy
potwór uniósł swe ręce, by zadać kolejny cios, Scorpius zanurkował i czmychnął
pomiędzy nogami wielkoluda. Stanął za jego plecami i uśmiechnął się ironicznie
do Rose, która zawyła wściekle i rzuciła w niego kolejne zaklęcie.
- Złap
go! – wrzasnęła, wskazując Scorpiusa palcem. Kamienny stwór obrócił się bardzo
powoli i zaszarżował w stronę Ślizgona. Blondyn jednak był o wiele szybszy.
Odskoczył i podbiegł do szczeliny. Była bardzo wąska, nie dałby rady się w niej
schować, ale wcale nie o to mu chodziło. Włożył rękę do środka i pogrzebał
chwilę. Musnął palcami szklaną powłokę i uśmiechnął się lekko. Wsadził ramię
jeszcze głębiej, ale wciąż nie dosięgał. Musiał oprzeć się barkiem o kamienną
ścianę, a tymczasem potwór szedł w jego stronę. Ryczał głośno, a z jego stawów
sypały się małe kamyczki. Imitacja Rose biegła za nim, wrzeszcząc coś, ale
Scorpius starał się ni zwracać na nich uwagi. Skupił się na wydobyciu butelki.
I w
końcu mu się to udało. Chwycił naczynie i wyciągnął rękę, uciekając przed
potworem. Nie zrobił jednak tego wystarczająco szybko i oberwał w plecy.
Przytulił do siebie butelkę, kiedy odrzuciło go kilka metrów do przodu.
- Co
chcesz zrobić? – spytała Rose, a jej metaliczny głos zabrzmiał złowrogo.
Blondyn
podniósł się z trudem i lekko zachwiał. Zaraz jednak odzyskał panowanie nad
swoją równowagą i spojrzał na wytwory swojej wyobraźni. Wyciągnął dłoń w bok i
uśmiechnął się.
- Nie
rób tego – powiedziała błagalnie.
- Bo
co?
-
Proszę… Nie.
- Tak –
stwierdził, po czym zamachnął się.
Weasley
wyrwała się do przodu z bojowym okrzykiem, jej kamienny potwór również
wrzasnął. Scorpius opuścił ramię i rozpostarł palce. Szklana butelka
poszybowała w stronę skalnego podłoża, a róża w niej oparła się o ściankę.
Malfoy z zadowoleniem obserwował, jak szkło dotyka twardej powierzchni i
roztrzaskuje się. Wszystko działo się jakby w spowolnionym tempie. Najpierw dno
butelki pękło, a następnie rysa poszła w górę. Całość rozsypała się, odłamki
pofrunęły we wszystkie strony i tylko róża powoli opadła na posadzkę.
Kiedy
cały pąk dotknął ziemi, rozbłysło oślepiające światło. Scorpius musiał zasłonić
oczy ramieniem, ale nawet wtedy pod powiekami miał jasno. Odwrócił głowę i
właśnie w tym momencie się obudził.
Odetchnął.
~*~
Bardzo przyjemnie pisało mi się ten rozdział - już dawno nie czułam takiej swobody przy LnM :) Jestem nawet zadowolona z tej części, wyszło nawet tak, jak chciałam. Jeśli są błędy to przepraszam. Jestem ciekawa Waszej reakcji na ten odcinek. Ha! I muszę Wam powiedzieć, że już zaczęłam pisać kolejny rozdział, więc może nie będziecie czekać kolejnego miesiąca na to, by dowiedzieć się, co z Rose :D Haha. Ale chwilkę Was potrzymam w niepewności... Bo jestem ZUĄ kobietą :D
Pozdrawiam serdecznie, żuczki!
No i oczywiście zapraszam na FACEBOOKA, gdzie pojawiają się cytaty LnM, MŻ oraz informacje o postępach w pisaniu :) Nie bójcie się komentować i nawiązywać ze mną kontaktu, odpowiadam na wszystkie wiadomości :)