19 marca 2012

33. "Uśmiechała się do mnie. Do mnie..."


Teraz ci się zebrało na żarty? Omal nie dostałam zawału! – krzyknęła, wyrywając łokieć z silnego uścisku i odsuwając się o dwa kroki. Ben stał przed nią z krzywym uśmiechem ironii na ustach. Spoglądał na nią z góry, więc zadarła dumnie głowę i spojrzała na niego pewnym siebie wzrokiem. – Co ty tu robisz? Nie powinno cię tu być – powiedziała. Chłopak przekrzywił głowę i przyjrzał jej się uważniej.
            - Tak sobie spaceruję – odparł.
            - Więc skończ i wracaj do Wielkiej Sali, bo inaczej…
            - Co? – zapytał mocnym głosem, robiąc krok w jej stronę. Wytrzymała jego bezczelne spojrzenie i wyprostowała plecy. – Nic mi nie możesz zrobić.
            - Załatwię ci szlaban – powiedziała, pewna swego. Zaśmiał jej się prosto w twarz. Odsunęła się do tyłu, przyglądając mu się podejrzliwie. – Dobrze wiesz, że mogę to zrobić.
            - Wyluzuj Weasley, ty i ja mamy do pogadania – powiedział, uspokoiwszy się. Uniosła do góry brew i założyła ręce na piersi w bezczelnym geście.
            - Niby o czym chcesz ze mną rozmawiać? – spytała.
            - Choćby o tym, jaka z ciebie hipokrytka – odpowiedział. Zmarszczyła czoło, nie do końca wiedząc, o co mu chodzi.
            - Rozwiń swoją myśl – zasugerowała, kiedy stał tak przed nią, taksując ją spojrzeniem.
            - Proszę bardzo. Nie mam tak niezbitych dowodów jak zdjęcia, którymi niemal rzuciłaś mi w twarz, ale jestem pewien, że sama nie byłaś lepsza. – Rose otworzyła lekko usta ze zdziwienia, przestępując z nogi na nogę.
            - Zarzucasz mi zdradę? – spytała, a kiedy kiwnął głową, wydała z siebie zduszony okrzyk. – Jesteś niepoważny!
            - Och, naprawdę? A jak wytłumaczysz, że ten pachołek Malfoya, Zabini, ciągle się wokół ciebie kręcił? Albo miał coś do ciebie, albo cię pilnował na jego życzenie. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby chodziło o Malfoya.
            - Jesteś nienormalny. Ja i Malfoy, też coś, nie wiem czego się nawdychałeś, ale zmień dilera, bo ten cię oszukuje – powiedziała, przyglądając mu się dłuższą chwilę. Coś w wyrazie jego twarzy uległo zmianie. Nie była pewna co, ale napawało ją to dziwnym niepokojem. Cofnęła się o krok, sięgając do kieszeni dżinsów i wyjmując różdżkę. Nim jednak zdążyła wypowiedzieć jakiekolwiek zaklęcie, szybki ruch ręki Bena zablokował jej nadgarstek. Spojrzała na swoją rękę. Palce zacisnęły się na różdżce, ale nie mogła nic zrobić. Ścisnął jej nadgarstek bardzo mocno, patrząc przy tym prosto w jej oczy. Jęknęła z bólu i otwarła dłoń, wypuszczając jedyną rzecz, która mogła jej pomóc. Usłyszała jak różdżka cicho upada na posadzkę. – Puść mnie – warknęła wściekła. Uśmiechnął się naprawdę paskudnie, więc zaczęła się wyrywać. Prawie jej się udało, ale chwycił ją w pasie, kiedy się odwracała i przyciągnął ją do siebie. Był dość silny, żeby podnieść ją na kilka centymetrów do góry, kiedy próbowała ponownie uciec. Szarpanina trwała ładnych kilka chwil, aż w końcu Rose zamachnęła się i łokciem uderzyła w nos napastnika. Puścił ją w mgnieniu oka, zataczając się do tyłu. Nie zastanawiając się długo, Weasley zaczęła biec przed siebie. Miała nadzieję, że niedługo wybiegnie z lochów i znajdzie jakiegoś nauczyciela, który mógłby jej pomóc, ale niestety w popłochu pomyliła kierunki i zamiast do wyjścia, kierowała się jeszcze bardziej w głąb lochów. W miejsca, w których nigdy nie była, których nie znała.

            Malfoy wbiegł do lochów, rozglądając się na boki. Nie wiedział, w którą stronę biec. W lewo? W prawo? W lewo? W prawo? Dlaczego wszystkie korytarze wyglądają tak samo?!
            - Weasley! – krzyknął, ale odpowiedziała mu tylko głucha cisza. Obrócił się wokół własnej osi, intensywnie myśląc nad znaczeniem snu. Wierzył, choć nigdy w życiu nie przyznałby się do tego publicznie, że w snach można zobaczyć przyszłość i nie jest ona przypadkowa. Tak więc nie przez przypadek zobaczył w swoim śnie Weasley… choć nie wiedział dlaczego akurat on i dlaczego akurat ten fragment jej przyszłości. Zrobił kilka kroków w lewo, ale zaraz potem przypomniał sobie korytarz, który widział we śnie. Ślepy zaułek. Znał to miejsce. Zawrócił i poszedł w przeciwnym kierunku.
            Poczuł jak na coś nadeptuje. Spojrzał w dół i schylił się po różdżkę, którą zdeptał. Doskonale znał tą różdżkę. Musieli tu być… kimkolwiek był Manekin. Schował weasleyowską różdżkę do kieszeni, wyjmując stamtąd swoją własną. Rozejrzał się uważnie dookoła, nie dostrzegając nikogo i niczego. Przyspieszył, starając się poruszać jak najciszej.
            - Czego ty ode mnie chcesz?! – Usłyszał wrzask. Spojrzał w kierunku, z którego dochodził. Sen zaczynał się spełniać.
            Po około stu metrach wyszedł zza zakrętu, dostrzegając ich pod ścianą, oświetloną pochodniami. Otworzył szeroko oczy, wyciągając przed siebie dłoń z różdżką i skradając się do przeciwnika odwróconego do niego plecami. Ponad jego ramieniem zauważył Weasley, dziwnie czerwoną na twarzy. Kiedy się przyjrzał spostrzegł dużą dłoń i wąskie palce oplatające jej szyję. Napastnik nachylał się i szeptał jej coś do ucha, podczas gdy Gryfonka próbowała złapać powietrze. Musiał działać. Spojrzał na chłopaka, rozpoznając w nim sylwetkę Benjamina Franklina. A to gnida.
            - Puść ją Franklin, albo cię wypatroszę – powiedział Malfoy. Ben znieruchomiał na chwilę, powoli odwracając twarz i spoglądając na Scorpiusa. Uśmiechnął się wrednie, ale odsunął dłoń, unosząc obie w geście poddaństwa.
            - My tylko sobie rozmawiamy – mówił, podczas gdy Weasley, charcząc przeraźliwie, osunęła się na posadzkę.
            - Właśnie widzę. Aż zaprało jej dech – stwierdził Malfoy z nutką ironii w głosie.
            - Dowcipny jak zawsze – powiedział Ben, uśmiechając się ironicznie. Po chwili spojrzał na Weasley, która leżała na podłodze, trzymając się za gardło i oddychając głęboko. Rzęziła jak stara wiedźma i trzęsła się z zimna i strachu. – Chyba trochę mnie poniosło – stwierdził tonem niewinnego człowieka. Zerknął na Malfoya, studiując jego poważną twarz i uśmiechnął się prawie przyjaźnie. Twarz Puchona brudna była od krwi. – To by było na tyle, Rose. Chyba mam to, czego chciałem – powiedział. Odwrócił się i ruszył w stronę Scorpiusa. Wyminął go, trzepocząc połami szaty.
            Malfoy uważnie obserwował jak znika za zakrętem, ale dopiero kiedy jego kroki ucichły w oddali, schował różdżkę i podszedł do Weasley.
            - Nic ci nie jest? – spytał, kucając obok i spoglądając na nią szeroko otwartymi oczami.
            - Merlinie, niedobrze mi – wycharczała. Przechyliła się w bok i już po chwili Malfoy mógł usłyszeć charakterystyczne odgłosy wymiotowania. Mimowolnie się skrzywił, odwracając spojrzenie. Weasley wytarła wierzchem dłoni usta i usiadła, opierając się o ścianę plecami. Zakryła dłońmi twarz, nie wydając przez chwilę żadnego dźwięku. Jednym zaklęciem usunął plamę wymiocin i usiadł obok niej, nie odzywając się. Spojrzał na nią, ale nie mógł dostrzec jej oczu.
            - Znalazłem twoją różdżkę – powiedział, sięgając do kieszeni i wyciągając stamtąd własność Weasley. Pociągnęła nosem i podniosła głowę, ocierając łzy. Odebrała różdżkę, próbując się uśmiechnąć, ale marny był tego skutek. Kiedy się wyprostowała zauważył, że brakowało jej kilku guzików w bluzce, przez co miała odsłonięty dekolt. Wyraźnie mógł zobaczyć jej piersi, skryte pod błękitnym stanikiem. W normalnych okoliczność powiedziałby jakąś uwagę, ale tym razem powstrzymał się od złośliwości, dostrzegając zadrapanie tuż pod obojczykami. – Zaprowadzę cię do pielęgniarki. – Chciał wstać, ale złapała go za rękę.
            - Nie chcę – powiedziała.
            - Do wieży? – zapytał. Miała lodowatą dłoń.
            - Możesz po prostu tu ze mną posiedzieć? – spytała łamiącym się głosem. Wyglądała jak mała, bezbronna dziewczynka. Miała zaczerwienione policzki i oczy, które od łez nabrały jeszcze bardziej intensywnego koloru. Patrzył na nią chwilę, a kiedy niemal szeptem wypowiedziała „proszę”, kiwnął głową i oparł się z powrotem o chłodną ścianę.
            Milczeli, a on czuł się głupio. Nigdy wcześniej nie znalazł się w takiej sytuacji. A już zwłaszcza z Weasley. Nie wiedział, co powiedzieć i czy w ogóle powinien coś mówić. Zżerała go ciekawość, chciał wiedzieć co zaszło, zanim ich znalazł, ale był niemal pewien w stu procentach, że wtedy dostałby w łeb. Więc milczał, zaciskając usta.
            - Obiecaj, że nikomu nie powiesz – wyszeptała. Spojrzał na nią zaskoczony. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, wyczekując odpowiedzi.
            - Obiecuję. – Powiedzenie tego przyszło mu z łatwością, ale najwyraźniej usatysfakcjonowało to Weasley, bo odwróciła wzrok, wzdychając i odchylając głowę.
            - To chyba najgorsze walentynki w całym moim życiu – wyznała, rozcierając szyję. – Najpierw uwzięły się na mnie te cholerne Amory, potem dopadł mnie Ben, zarzucając romans z moim wrogiem, a na koniec ów wróg wpada na scenę, rozwala całe przedstawienie i jest świadkiem mojego spektakularnego rzygnięcia. Powiedziałabym, że gorzej być nie może, ale z autopsji wiem, że w takich chwilach zaczyna jeszcze padać deszcz – burknęła. Spojrzał na nią, a ona patrzyła na niego.
            - Trudno o deszcz w budynku – odparł.
            - To Hogwart. Nigdy nie mów nigdy.
            - Właśnie powiedziałaś to dwa razy. – Kiwnął głową, a ona zaśmiała się krótko i cicho.
            - Prawie się udało – powiedziała cicho.
            - Więc… Franklin powiedział, że… coś nas łączy? – spytał. Kiwnęła głową i spojrzała na swoje dłonie, pociągając nosem. Prawy nadgarstek miała zaczerwieniony.  – Łał. Skąd on bierze takie nowinki?
            - Sama chciałabym wiedzieć. – Zamknęła oczy i oparła głowę o ścianę. Chwilę jej się przyglądał. Słabe światło pochodni padało na jej twarz, a cienie rzęs tańczyły na jej policzkach. Zmarszczyła czoło i ściągnęła brwi, a po chwili spojrzała na niego.
            - Tak w ogóle to skąd się tu wziąłeś? – spytała. – Powinieneś być gdzieś na czwartym piętrze – dodała rzeczowym tonem. Uniósł do góry obie brwi i odwrócił spojrzenie, nie bardzo wiedząc, co powinien odpowiedzieć. Nagle Weasley wydała z siebie zduszony okrzyk. Zerknął na nią zaskoczony. – Ty leniwy dziadzie! Chciałeś wrócić szybciej do dormitorium!
            Przyglądał jej się chwilę, zaskoczony, a zaraz kiwnął głową.
            - Tak, dokładnie tak było – odpowiedział. Zmrużyła podejrzliwie oczy.
            - Coś za łatwo się przyznałeś – stwierdziła, a zaraz dodała: – Nieważne. Dobrze, że tu jesteś – powiedziała, odwracając spojrzenie, jakby zawstydzona swoją myślą. – Dziękuję – szepnęła.

            *

            Weasley weszła do swojego dormitorium, spoglądając na puste łóżka. Wszystkie dziewczyny były jeszcze na zabawie, która miała trwać jeszcze jakąś godzinę. Zapaliła światło i przeszła do łazienki, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Szybkim krokiem podeszła do umywalki i otworzyła szafeczkę, w której drzwi wmontowane było lustro. Przeczesała spojrzeniem pojemniczki z kosmetykami. Poprzestawiała kilka kremów, ale nie znalazła tego, czego szukała. Zamknęła szafkę i spojrzała na swoje odbicie. Odsunęła lekko poły koszulki i przyjrzała się zadrapaniu na dekolcie. Dwie czerwone szramy ciągnęły się na jakieś pięć centymetrów przez skórę. Dotknęła ich opuszkiem palca, czując lekkie pieczenie. Westchnęła, zauważając brak łańcuszka. Musiał się rozerwać podczas szarpaniny. Kucnęła i zajrzała do szafki pod umywalką. Znalazła tam niewielki, czerwony słoiczek. Sięgnęła po niego i odkręciła wieczko, zaglądając do środka. Był to środek przyspieszający gojenie się ran, ale słoik stał pusty.
            - Po co trzymać puste opakowanie? – warknęła cicho, odkładając pojemnik na miejsce i wstając z klęczek. Zatrzasnęła drzwi i wyszła z łazienki. Przebrała się w piżamę i wskoczyła pod kołdrę, zasłaniając baldachim swojego łóżka. Nie miała ochoty na żadne rozmowy, wiedziała, że Shila od razu zaczęłaby wypytywać dlaczego nie wróciła na zabawę. Długo jednak nie mogła zasnąć.

            *

            Scorpius Malfoy siedział w bibliotece, ukryty za regałem z książkami i uważnie obserwował rudowłosą Gryfonkę. Zajmowała stolik niedaleko okna, była sama. Zasłonił się książką jak małe dziecko, wystawiając zza jej krawędzi jedynie oczy. Za każdym razem kiedy Weasley podnosiła głowę, chował się za okładką.
            - Dziwne – mruczał pod nosem. – Bardzo dziwne. Interesujące.
            Jakiś chłopak z piątej klasy spojrzał na niego jak na wariata, kiedy tak mówił sam do siebie, schowany za książką. Malfoy posłał mu mordercze spojrzenie i dopiero teraz zauważył, że trzyma w rękach stary egzemplarz Sztuki miłości. Skrzywił się i zatrzasnął książkę, odstawiając ją z powrotem na półkę. Jeszcze raz spojrzał na Weasley. Miała na szyi czerwoną apaszkę i wysoko zapiętą koszulę. Poprawił szatę i ruszył w jej kierunku. Zauważyła go dopiero kiedy zajął krzesło naprzeciw niej, szurając głośno jego nogami. Podniosła wzrok znad czytanej lektury i spojrzała na niego z uniesioną brwią. Milczała. On też. Patrzyła na niego. On na nią. Zmarszczyła brwi. On się nie poruszył.
            - Okej, to jakiś twój kolejny test? – spytała, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu innych Ślizgonów.
            - Kiedy idziemy do McGonagall? – wypalił. Uniosła do góry brew, zamknęła książkę i wyprostowała się. Miała dziwny wyraz twarzy, ani to zaskoczony, ani szczęśliwy, ani rozbawiony.
            - Dwa pytania – powiedziała. – Po co mamy iść do McGonagall i dlaczego we dwoje? – zapytała tym razem unosząc obie brwi. Prychnął.
            - Żartujesz, prawda? – zapytał. Zrobiła zdziwioną minę i pokręciła przecząco głową. – Wczoraj cię napadnięto…
            - Ciszej! – skarciła go, nachylając się nad stolikiem. Zniżył nieco głos.
            - I Merlin jeden wie, co by się stało, gdyby mnie tam nie było! – syknął, także lekko się pochylając. – Trzeba to zgłosić.
            - Nic nie będę zgłaszać. I ty też nie – szepnęła.
            - Chyba cię pogięło. Jesteśmy prefektami!
            - Nie powołuj się na swoje stanowisko. Dobrze wiem, że po prostu chcesz zaszkodzić Benowi.
            - A dlaczego ty nie chcesz? Prawie cię wczoraj udusił! – Malfoy zaczynał się denerwować.
            - I co ci do tego? Nigdy cię nie interesowało moje życie, więc niech tak zostanie – warknęła. Pozbierała swoje rzeczy i po prostu wyszła z biblioteki, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Prychnął i odchylił się do tyłu, opierając plecy na oparciu krzesła.
            - Idiotka – powiedział. Prychnął jeszcze raz i wstał z miejsca, omal nie przewracając krzesła. Bibliotekarka spojrzała na niego karcąco. Wzruszył ramionami, a kobieta poczerwieniała na twarzy. Zanim zdążyła do niego podejść, odszedł.
            Kiedy znalazł się w swoim dormitorium nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Zabini, leżący na łóżku, obserwował go, jak chodził w kółko mrucząc pod nosem coraz to wymyślniejsze obelgi kierowane w stronę Weasley. Zaraz jednak Scorpius zrozumiał, że to nie ją wyzywał, a Franklina, którego najchętniej zamieniłby w kraba i gotował na małym ogniu. Przez całą tę historię nie zmrużył wczoraj oka. Nagle zrobiło mu się żal Weasley, a im dłużej nad tym myślał, tym częściej dochodził  do wniosku, że w jakimś stopniu był tego częścią. Cały czas widział przed oczami zaciskające się na jej szyi palce. Ciągle przypominał sobie jej załzawione oczy i tą prośbę, kiedy chwyciła go za rękę. Później długo rozmawiali. Czuj się wtedy… wolny. Pierwszy raz nie udawał. Pierwszy raz…
            - Boże, co się ze mną dzieje! – wrzasnął nagle. Damian uniósł do góry brew, śledząc go wzrokiem, ale nic nie powiedział. Malfoy walnął się otwartą dłonią w czoło. – Wyłaź stamtąd! – marudził, jakby bicie i wrzeszczenie na siebie miało mu w jakiś sposób pomóc zagłuszyć uczucia.
           
Perspektywa Scorpiusa

            Co to jest? Dlaczego tak szybko bije mi serce? Dlaczego pocą mi się dłonie? Dlaczego tak bardzo się tym wszystkim przejmuję?! Dajcie spokój! Przecież to ja, Scorpius Malfoy! Powinienem się cieszyć, radować, że Franklin po raz kolejny, tym razem bez mojej pomocy, pokazał, jaki z niego palant, a Weasley znów została skrzywdzona. Dlaczego więc się nie cieszę? Dlaczego czuję, że jej nie pomogłem, mimo że powstrzymałem go wtedy?! Dlaczego o niej myślę?!
            Cholera jasna! Dlaczego wciąż widzę ją przed oczami?! Wyłaź z mojej głowy, Weasley! Nie zapraszałem cię tam! Wynoś się!
            Jeszcze ten upierdliwy Zabini! Ciągle się gapi. Odwal się, Zabini, mam cię dość. Mam dość wszystkiego. Ha! Pewnie gdyby się dowiedział, że Weasley spędziła cały wczorajszy wieczór ze mną, popłakałby się z rozpaczy. Może powinienem mu powiedzieć? Może widok załamanego kumpla poprawiłby mi humor? Powiem mu, że siedzieliśmy razem, obok siebie, dotykając się ramionami. Że czułem ciepło jej ciała, kiedy była tak blisko. Jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko siebie. Powiem mu, że rozmawialiśmy, szczerze, jakbyśmy się wcześniej nie znali, jakby wszystkie grzechy zostały odpuszczone. Powiem, że kilka razy udało mi się ją rozśmieszyć. Mimo zaróżowionych policzków i błyszczących od płaczu oczu miała ładny uśmiech. Uśmiechała się, tak prawdziwie. Uśmiechała się do mnie. Do mnie…

            - Malfoy, wszystko w porządku? – Usłyszałem gdzieś z lewej strony. Przekrzywiłem głowę, spoglądając na Zabiniego, który podniósł się do pozycji siedzącej i przyglądał mi się. – Stoisz w miejscu już od dobrych pięciu minut. Tylko sprawdzam czy dalej oddychasz – stwierdził, ponownie kładąc się na poduszce.
            - Tak, tak – mruknąłem, nawet nie wiedząc o czym mówił i spojrzałem na drzwi, idąc w ich kierunku.
            - A ty gdzie znowu idziesz?! – krzyknął Zabini. – Zamknij chociaż drzwi! – Nie słuchałem go. Wyszedłem z Pokoju Wspólnego, ignorując jakiekolwiek próby wciągnięcia mnie do rozmowy. Szedłem coraz szybciej, jak zauroczony. W mojej głowie pojawiła się jedna szalona myśl i nie chciała zniknąć. Uśmiechała się do mnie. W końcu, sam nie wiem kiedy, zacząłem biec. Zatrzymałem się dopiero przed kamienną chimerą, która spoglądała na mnie pustymi oczami, nie poruszywszy się nawet na milimetr.

            *

            Wesley siedziała w Pokoju Wspólnym, zajmując fotel najbliżej kominka, w którym już nie palił się ogień. Na fotelu obok Lily czytała podręcznik do zaklęć, a na podłodze, opierając się o jej nogi, siedziała Shila, piłując paznokcie. Hugo i Albus grali w gargulce, a James opowiadał kolejny dowcip. Zaśmiali się wszyscy, nawet Lily, udająca skupienie. W kącie grało magiczne radio. Ktoś otworzył okno i do pomieszczenia, wraz z chłodnym, popołudniowym powietrzem, wleciała brązowa sowa. Rose zdziwiła się, kiedy zwierzę usiadło na jej ramieniu, posłusznie wyciągając nóżkę, do której niebieską wstążką przywiązany był kawałek papieru. Ruda odwiązała go, a sowa natychmiast odleciała.
            - Co tam jest napisane? – spytał Hugo. Rose zmarszczyła brwi i wstała, zakładając kosmyk włosów za ucho.
            - Mam iść do dyrektorki – powiedziała tylko, obracając się na pięcie i wychodząc. 

11 lutego 2012

32. Rytm życia

[Snow Patrol - Open your eyes]


Ziemia kolejny raz wykonała pełny obrót, a życie toczyło się dalej. Ostatnie promienie słońca, wymykające się spoza horyzontu, oświetlały skąpane śniegiem błonia. Drobne cząsteczki skrzyły się różnymi kolorami, co dawało niesamowity efekt. Kałamarnica z jeziora miała dziś dobry humor, dla zabawy, raz po raz rozbijała swoimi mackami skrywający taflę lód i zabierała na dno jego odłamki, które po chwili wypływały z powrotem na powierzchnię. Ptaki, które nie opuściły kraju, leniwie sunęły po różowym niebie. Wszystko miało swój rytm.
W Pokoju Wspólnym Gryffindoru było tłoczno. Wszyscy byli jeszcze podekscytowani zwycięskim meczem sprzed tygodnia. Wciąż na nowo omawiali strategie, gratulowali drużynie, naśmiewali się z Puchonów, jakby nikomu nie przeszkadzało, że tamto zdarzenie już dawno przeszło do historii. Pierwszoroczni, mniej zainteresowani rozmowami o poprzednim meczu, biegali między starszymi, bawiąc się w berka. Drugoklasistki wyrywały sobie najnowsze wydanie „Modnej wiedźmy” z plakatem przystojnego modela. Ktoś trenował Wingardium Leviosa, które nie chciało zadziałać poprawnie przez zbyt mocny ruch nadgarstka. Wszystko miało swój rytm.
Poza tym wszystkim, jakby oddzielony niewidzialną, półprzepuszczalną ścianą, znajdował się Albus Potter. Nie interesowały go rozmowy przyjaciół i znajomych, które odbywały się zaledwie kilka metrów od niego. Nawet ich nie słyszał, docierały do niego jedynie szumy. Siedział na parapecie okna, z kolanami podciągniętymi ku górze. Trzymał w dłoniach książkę do zaklęć, tylko po to, aby nikt nie pytał go, dlaczego nie uczestniczy w życiu Gryffindoru. Tak naprawdę nie przewrócił strony już od trzydziestu minut. Wpatrywał się w widoki za oknem, w szarości wieczoru ledwo już dostrzegając wyraźne kontury. Rozmyślał.
Rozmyślał, a przez jego umysł przewijały się różne tematy i wspomnienia – nie koniecznie ułożone chronologicznie. Raz był to podwieczorek u Hagrida, innym razem pierwsze spotkanie z Julią. Założenie Tiary Przydziału i spotkanie z nowymi przyjaciółmi, duma, kiedy młodsza siostra także trafiła do Gryffindoru. Myślał o Rose i jej zerwaniu z Benem. O samym Benie i o tym, jak chętnie połamałby mu kończyny. Tyle się wydarzyło, a świat ani na moment nie zwolnił.

*

Rose drzemała w dormitorium, zmęczona dniem. W dłoniach wciąż trzymała książkę, którą zaczęła czytać po powrocie z kolacji. Kiedy zegar stojący nieopodal na szafce wybił dwudziestą pierwszą, dziewczyna drgnęła, a książka zsunęła się na podłogę, zatrzaskując się. Shila, siedząca na łóżku obok i piłująca paznokcie, spojrzała na przyjaciółkę, która nagle zmarszczyła brwi i mruknęła coś cichutko. Ostatnie uderzenie zegara rozległo się głośno po pomieszczeniu.

Rose rozejrzała się dookoła siebie, przesłaniając oczy dłonią, ponieważ silny wiatr nawiewał w jej stronę złocisty piasek. Mrugając i mrużąc powieki, zdołała zauważyć, że znajdowała się na pustyni. Gdzie tylko okiem sięgnąć rozpościerał się ten sam widok: ogromne pole piasku, sięgające horyzontu. Zakaszlała, kiedy kurz dostał się do jej gardła. W tej chwili wiatr ustał, a dookoła niej zrobiło się spokojnie.
- Gdzie ja jestem? – szepnęła do siebie, rozglądając się. Niebo było bezchmurne, a słońce, wiszące na jego szczycie, świeciło intensywnie. Momentalnie poczuła krople potu na skroniach i plecach. Przeczesała włosy, okręcając się wokół własnej osi. – Halo! – krzyknęła, ale nie odpowiedziało jej nawet własne echo. Cisza wwiercała się w uszy, słońce prażyło, stopy zapadały się w piasek, a dookoła niej nie było niczego. Jedynie bezkresna pustynia. Rozkładając bezradnie ręce na boki, usiadła. Chwilę bawiła się piaskiem, przesypując go między palcami, ale nagle jej wzrok przykuł jakiś odblask. Jakby słońce odbijało się w lustrze. Uklękła i robiąc z dłoni „daszek” nad oczami, spróbowała wychwycić wzrokiem, co to takiego. Błysk migotał, ale nie mogła dojrzeć nic poza nim. Wstała więc i, zapadając się w piasek i przewracając, przeszła jakieś dwadzieścia metrów. Kiedy doszła na miejsce była już cała mokra. Włosy lepiły się jej do twarzy, a ubranie do ciała. Uklękła i oparła się dłońmi po obu stronach, do połowy zakopanej, rzeczy. Było to coś srebrnego, co odbijało się w słońcu. Delikatnie odsunęła palcem piasek dookoła i sięgnęła po sreberko.
- Skorpion – szepnęła, opuszkami palców gładząc figurkę. Miał około trzech centymetrów długości, razem z ogonkiem, zakończonym kolcem jadowym. Mimo swoich niewielkich wymiarów został wykonany z niewiarygodną precyzją. Dojrzeć można było każdą krzywiznę małego ciałka, każdy segment ogona. Był idealny i bardzo piękny. Ozdobiono go trzema białymi, malutki diamencikami, wetkniętymi w tułów. – Jaki śliczny – powiedziała cicha. Zacisnęła do w dłoni i rozejrzała się dookoła. Z daleka dochodził ją dziwny szum, a po chwili poczuła wiatr i piasek, sypiący jej w twarz. Kiedy wytężyła wzrok, zauważyła w oddali wielką falę piasku. Otworzyła szeroko oczy i z dzikim okrzykiem zerwała się na równe nogi, uciekając w przeciwnym kierunku.
- To jakieś szaleństwo! Merlinie! – wrzeszczała, zapadając się w piasku, przez co poruszała się bardzo wolno. Spojrzała ponad ramieniem na zbliżającą się burzę piaskową i straciła równowagę. Z piskiem upadła do przodu. Nim jednak zdążyła zareagować, przykrył ją piasek.

Ze świstem wciągnęła powietrze, siadając na łóżku. Rozbieganymi oczami rozejrzała się dookoła, uświadamiając sobie, że znajdowała się w swoim dormitorium. Wskazówka zegara właśnie przesunęła się na minutę po dwudziestej pierwszej. Spojrzała w prawo, gdzie na łóżku siedziała Ishihara, z szeroko otwartymi oczami. Miała w dłoni pilnik do paznokci, ale wcale ich nie piłowała.
- Co to było? – spytała szeptem Azjatka. - Zegar wybił dziewiątą, a ty wstajesz jak z martwych! – Weasley oddychała szybko i nierówno, jakby właśnie przebiegła maraton. Przytknęła jedną dłoń do klatki piersiowej, a drugą przetarła twarz. Była cała spocona. Zmarszczyła brwi, uświadamiając sobie, że trzyma coś w lewej dłoni. Uniosła rękę i otworzyła ją, a pomiędzy jej palcami przeleciał piasek. Otworzyła szeroko oczy, przypatrując się drobinkom upadającym na jej kolana.
- Ale czad! – powiedziała Shila, zsuwając się ze swojego łóżka i na klęczkach podchodząc do łóżka przyjaciółki. – Jak to zrobiłaś? – spytała, sięgając dłonią i dotykając piasku. – Prawdziwy.
Rose zmarszczyła brwi i odetchnęła kilka razy. Spojrzała na przyjaciółkę, a później na szafkę nocną obok swojego łóżka. Leżała na niej kolorowa kostka Rubika.
- Skąd ona się tu wzięła? – spytała, przechylając się do tyłu i chwytając kostkę w dłonie. Obejrzała ją dokładnie ze wszystkich stron.
- Nie wiem – odpowiedziała Shila, palcem zbierając piasek.
- Leżała tu wcześniej? – zapytała Rose.
- Nie zwróciłam uwagi, a co? – Ishihara spojrzała na przyjaciółkę, a ta przyglądała się łamigłówce. Była pewna, że poprzednim razem, kiedy miała ten dziwny sen, po przebudzeniu także znalazła kostkę. Zerknęła na swoją dłoń i na bawiącą się piaskiem Shilę. Zacisnęła pięść. Skąd wziął się ten piasek? Przecież w dłoni trzymała co innego.
- Gdzie dziewczyny? – spytała, podnosząc się.
- Nicole pewnie gdzieś się szwenda, a reszta siedzi w Pokoju Wspólnym – odpowiedziała Azjatka. – Nie słyszałam nigdy, żeby można było przenosić coś ze snu do świata rzeczywistego – powiedziała. Rose przyznała jej rację i poszła do łazienki, wziąć prysznic.

*

Ruda siedziała w bibliotece, szukając informacji o magicznych kostkach Rubika. Wątpiła, aby cokolwiek znalazła, ale musiała sprawdzić. Łamigłówka leżała w jej torbie obok stolika, przy którym siedziała. Raz po raz zaglądała do niej, by upewnić się, że nadal tam jest.
- Weasley, musisz się podpisać. – Uderzyła się głową w spód blatu, kiedy usłyszała głos Malfoya. Zamknęła torbę i wyprostowała się, spoglądając na niego. Uśmiechał się ironicznie i podawał jej jakąś kartkę.
- Co to jest? – zapytała, sięgając po listę.
- Chcą zorganizować zabawę walentynkową, ale wszyscy prefekci muszą się zgodzić. – W jego głosie usłyszała dziwną drwinę. Uniosła do góry brew, sięgając po pióro.
- Tak, a listę musiałeś przynieść mi osobiście, bo uważasz, że po tym, jak zrujnowałeś mój związek, nie zgodzę się na tą imprezę i musiałeś zobaczyć wyraz mojej twarzy – powiedziała z niemal identycznym uśmiechem.
- Tak dobrze mnie znasz – zironizował. – Podpiszesz czy nie? – Zamoczyła końcówkę pióra w atramencie i przeniosła spojrzenie na listę podpisów. Brakowało tylko jej, wszyscy inni prefekci już się podpisali. Przeleciała wzrokiem po nazwiskach, zatrzymując się przy jednym. Scorpius Malfoy. Zastygła, wpatrując się w jego imię.
- Scorpius – powiedziała cicho, ale na tyle wyraźnie, że Malfoy ją usłyszał. Spojrzał na nią z uniesioną brwią.
- Co? – zapytał. Podniosła na niego wzrok. Miała szeroko otwarte oczy i wyglądała na zaskoczoną. Aż poczuł się nieswojo.
- Masz na imię Skorpion – powiedziała. Przed oczami stanął jej obraz srebrnego skorpiona.
- E… - Zrobił zdziwiona minę. – Walnęłaś się w głowę chyba zbyt mocno. Nie Skorpion a Scorpius, to po pierwsze, a po drugie – wskazał na listę – podpisz.
- Skorpion – szepnęła. Odłożyła listę na blat i oparła się na krześle, spoglądając w bok. – To bez sensu – dodała szeptem.
- Tak, to co mówisz zazwyczaj nie ma sensu. Podpisz się. – Naciskał.
Jeszcze raz na niego spojrzała, po czym pospiesznie zamknęła wszystkie książki.
- Muszę iść – powiedziała, ściągając swoje rzeczy jednym ruchem do torby.
- Co? – zapytał zaskoczony. Obrócił się na pięcie i spojrzał na odchodzącą Weasley. – Nie podpisałaś się! Weasley! – Ale ona już zniknęła za drzwiami. Spojrzał na stolik, na którym leżała lista z podpisami prefektów. Chwycił ją i wtedy zauważył książkę, której Gryfonka ze sobą nie zabrała. Sięgnął po nią. – Sennik? – szepnął. Spojrzał na drzwi i ponownie na książkę. Otworzył ją i wyszukał w spisie „skorpiona”.

*

Wskazówka zegara przesunęła się na godzinę dwunastą. Przez Pokój Wspólny Slytherinu przebiegł dźwięk pierwszego uderzenia. Mocny podmuch wiatru zmiótł popiół z kominka, rozsypując go po dywanach. W dormitoriach panowała cisza, przerywana jedynie cichymi, spokojnymi oddechami śpiących Ślizgonów. Raz po raz ktoś chrapnął, przewróciwszy się na drugi bok.
Scorpius Malfoy spał snem niespokojnym. Przewrócił się na plecy, marszcząc brwi. Oczy poruszały się szybko pod powiekami.

Obraz był niewyraźny, jakby zasłonięty mleczną mgłą. Ledwo mógł cokolwiek dostrzec. Przetarł oczy i rozejrzał się dookoła, w krzywych kształtach rozpoznając korytarz w lochach, z dala od wejścia do Domu Węża. Pochodnie płonęły, nadając temu miejscu jeszcze bardziej złowrogi wygląd. Na chwilę otoczenie odzyskało swoją ostrość, a Scorpius usłyszał szybki oddech i kroki, jakby ktoś biegł. Zmarszczył brwi i odwrócił się za siebie, przyglądając się ciemności. Po chwili w łunę światła z pochodni wbiegła zdyszana Weasley, z rozwianymi włosami i przestraszoną miną. Odwróciła się za siebie, jakby sprawdzała czy ktoś ją goni. Malfoy spojrzał za jej plecy i dosłyszał drugi komplet kroków. Zerknął na Rudą, która przebiegła przez niego, jakby był duchem. Obrócił się i spojrzał na nią. Musiała się zatrzymać, bo ten korytarz był ślepym zaułkiem. Rozglądała się dookoła, szukając drogi ucieczki, a w końcu stanęła pod ścianą i wpatrywała się w Scorpiusa.
- Czego ty ode mnie chcesz?! – wrzasnęła. Malfoy, zdając sobie sprawę, że dla niej był niewidoczny, obrócił się powoli, stając oko w oko z tym, kto ją gonił. Omal nie cofnął się o krok, kiedy napastnik okazał się być tak blisko niego. Nawet nie usłyszał, że ktoś podszedł. Zdziwił się. Przed nim stał manekin, jeden z tych, jakich używają w sklepach z odzieżą, bez twarzy. Miał na sobie szaty Hogwartu, ale Scorpius nie dostrzegł nigdzie emblematu żadnego z domów. Manekin ruszył przed siebie, podobnie jak Weasley, przechodząc przez Malfoya. Powietrze zrzedło, a korytarz rozpłynął się całkowicie.
Zamiast niego przed oczami znów zobaczył swój zielony baldachim, usłyszał spokojny oddech Zabiniego z łóżka obok i poczuł miękkość pościeli. Odetchnął, spoglądając na zegar. Musiał wytężyć wzrok, żeby zauważyć wskazówki. Przeczesał palcami włosy i wstał, chcąc napić się wody. Kiedy odsunął kołdrę w bok, coś upadło na podłogę. Schylił się i podniósł z niej Kostkę Rubika. Niebieska ściana była ułożona, choć pamiętał, że ostatnim razem, kiedy ją widział, kolory były pomieszane. Odłożył łamigłówkę na bok i poszedł po wodę. Był zaspany i nie miał ochoty głowić się nad tym, skąd zabawka znalazła się u niego w łóżku i jakim cudem jedna ściana była ułożona. Kiedy się napił, odstawił szklankę na stolik, wciąż ją trzymając i przymknął powieki. Dlaczego mi się to śniło?
Chciał się odwrócić i wrócić do łóżka, ale kiedy zabierał rękę, zsunął z blatu szklankę. Odsunął się, kiedy roztrzaskane szkło musnęło jego stopy. Zaklął cicho pod nosem i spojrzał na Damiana, który podniósł się na łokciach i patrzył na niego.
- Malfoy, co ty wyprawiasz o tej godzinie? – zapytał Ślizgon, zaspanym głosem.
- Szydełkuję. Śpij dalej – odpowiedział blondyn, rozglądając się w ciemnościach za świeczką. O wiele lepiej byłoby znaleźć różdżkę, ale był pewien, że leżała przy jego łóżku, a stąpanie z gołymi stopami po podłodze usianej odłamkami szkła nie było dobrym pomysłem.
- Aha. Tylko… - Dalszej części zdania Scorpius nie usłyszał, gdyż Zabini upadł twarzą na poduszkę, która stłumiła jego słowa. Po chwili słychać było tylko ciche chrapanie. Malfoy pokręcił głową i dotykając po omacku blatu stolika, szukał jakiegokolwiek źródła światła. Kiedy napotkał palcami podłużny przedmiot, wyglądający w ciemnościach jak różdżka, uśmiechnął się. Któryś z chłopaków musiał ją tam zostawić.
- Lumos – szepnął, a na końcu różdżki zapłonęła kula światła. Rozejrzał się i kucnął, przyglądając się plamie wody. Światło odbiło się w kawałkach szkła, kiedy sięgnął jedną dłonią, by je zgarnąć na bok. Nie potrzebował porannej pobudki, kiedy ktoś nadepnąłby na nie. – Ał – syknął cicho, zabierając pospiesznie dłoń. Uniósł ją na wysokość oczu i przyjrzał się ranie po wewnętrznej stronie. Nie była duża, zaledwie centymetr długości, ale mocno krwawiła. Strużka krwi popłynęła po zagięciach, docierając do każdej krzywizny, aż w końcu jedna kropla spadła na podłogę. Zafascynowało go to. Zafascynowała go jego własna krew. Kiedy tak się w nią wpatrywał, pociemniało mu na moment przed oczami, a zaraz potem zobaczył wybiegającą z ciemności Weasley. Wspomnienie ze snu. Podniósł wzrok, czując dziwny niepokój.

*

Walentynki. Nigdy wcześniej Rose nie zwracała uwagi na ten dzień, była to po prostu kolejna dwudziesto-cztero godzinna doba, niczym nie różniąca się od innych. Jednak w tym roku było inaczej. Już od rana chodziła rozdrażniona, bo Shila obudziła ją wesołym okrzykiem, przypominając o Dniu Zakochanych. Kiedy szły razem na śniadanie omal nie spadła ze schodów, chcąc odpędzić się od malutkich Amorków, które zostały wyczarowane przez grupę, zajmującą się walentynkową imprezą. Te małe aniołki latały nad głowami w samych pampersach, obsypując wszystkich płatkami róż lub strzelając z małych łuków maleńkimi strzałami.
- Rose, uspokój się, to tylko miły gest – powiedziała Shila, kiedy zajęły swoje zwykłe miejsca przy stole Gryffindoru, a na głowę Rudej posypała się garść różanych płatków.
- Nie jest taki miły, jakby się mogło wydawać – odpowiedziała, palcami wybierając z włosów drobiny.
- Wiem, że jesteś rozdrażniona, bo nie spędzisz tego dnia tak jak powinnaś, bo zerwałaś z Benem. Ale nie martw się, na imprezę pójdziemy razem… i na pewno dostaniesz od kogoś jakąś miłą Walentynkę, nie jeden Ben jest w tej szkole…
- Dość tego! – wrzasnęła nagle Weasley, przerywając tym samym wywód przyjaciółki. Zdziwiona Shila przyglądała się, jak Amorek, który chwilę wcześniej trafił swoją strzałą prosto w nos Rudej, stara się uciec na swoich malutkich skrzydłach. Rose weszła na ławkę i chwyciła aniołka, nim ten zdążył choćby się odwrócić. – Mam cię!
- Zostaw go, zrobisz mu krzywdę! – pisnęła Azjatka, kiedy maleństwo zapiszczało z bólu, ściskane przez rozdrażnioną Weasley.
- Jest sztuczny, nic mu nie będzie – powiedziała Ruda, tarmosząc maleńkim ciałkiem. – Jeśli jeszcze raz oberwę strzałą to powybijam je wszystkie – dodała, kiedy magiczny aniołek zniknął, zamieniając się w kupkę różanych płatków. Usiadła z powrotem na swoim miejscu i spojrzała w prawo, gdzie kilkoro trzecio i czwartoklasistów patrzyło na nią ze strachem w oczach. – I co się gapicie? – warknęła tylko, powracając do jajecznicy.
- Jesteś okrutna – powiedziała Shila.
- Nie. Te Amory są okrutne. Uwzięły się na mnie czy jak? Ciebie jakoś tak nie napastują – odpowiedziała. W tym momencie dwa Amorki podleciały do Ishihary z różową kopertą, podając jej ją i przy okazji obsypując płatkami róż. – No pięknie. – Weasley wywróciła oczami.
- Dziękuję – powiedziała Shila, uśmiechając się do stworzonek, które odfrunęły szybko, rozsypując dookoła siebie kolejne porcje płatków.
- Co to jest?
- Walnetynkowa poczta. – Shila przyjrzała się kopercie i rozerwała ją. Wyjmując list poczuła łagodny zapach lawendy. – Pachnie lawendą – powiedziała.
- Super. Dostałaś kartkę od jakiegoś zniewieściałego dziwaka – burknęła Rose.
- Jesteś niemiła. Nie musisz wszystkim psuć zabawy, tylko dlatego, że tobie się nie udało – powiedziała Shila.
- Przepraszam. Masz rację. Co tam jest napisane? – spytała.
- Nie powiem. – Ishihara wystawiła język i schowała kartkę z powrotem do koperty, a tą z kolei do torby.

*

Rose siedziała pod ścianą, rozglądając się po Wielkiej Sali, w której zorganizowano zabawę. Udekorowana była mnóstwem czerwonych i różowych serc, girlandami, wstążkami i wszystkim innym, co tylko mogło się kojarzyć z Dniem Zakochanych. W dodatku wszędzie latały te Amorki. Weasley trzymała w pogotowiu różdżkę, w razie, gdyby któryś z nich znów postanowił uderzyć ją strzałą. Nie uczestniczyła w tańcach ani zabawach, które wymyślili organizatorzy, po prostu pełniła obowiązki prefekta i pilnowała, żeby impreza nie wymknęła się spod kontroli. Miała na kolanach książkę, ale wątpiła w to, żeby udało jej się cokolwiek przeczytać w tym hałasie.
Malfoy stanął obok stołu z przekąskami i obrócił się w stronę Weasley. Obserwował ją chwilę, mając w pamięci sen i dziwne uczucie, mu towarzyszące. Kiedy Gryfonka wyczuła na sobie jego spojrzenie, zerknęła na niego, po czym wstała i wyszła z Wielkiej Sali. Odstawił puchar z sokiem dyniowym i poszedł za nią.
- Weasley, gdzie idziesz? Impreza jest tam. – Wskazał kciukiem wejście do sali. Obróciła głowę i spojrzała na niego ponad ramieniem.
- Zbliża się dwudziesta druga. Idziemy na patrol, zapomniałeś? – spytała, robiąc kilka kroków w stronę schodów prowadzących na górę. – Sprawdź lochy i zachodnie skrzydło – powiedziała.
- Sama sobie sprawdzaj. Dlaczego zawsze ja chodzę na zachodnie skrzydło i do lochów? – zapytał. Weasley zatrzymała się na drugim stopniu i westchnęła. Zeszła ze schodów i skierowała się w stronę lochów. Malfoy obrócił się powoli i uniósł do góry brew. – I już? – zapytał.
- Co znowu?
- Tak po prostu się zgadzasz? – spytał, naprawdę zdziwiony.
- Po prostu idź – odparła, wchodząc w korytarz prowadzący do lochów. Wzruszył ramionami i wszedł na pierwsze piętro. Mieli obowiązek patrolowania korytarzy, nawet podczas imprezy. Zasada była taka: „Albo w Wielkiej Sali albo w swoich pokojach”.

Sama nie wiedziała, dlaczego tak szybko się zgodziła. Chyba chciała się go po prostu pozbyć. Ostatnie noce mocno nią wstrząsnęły. Mało spała, bo ciągle śnił jej się goniący ją Ben. Westchnęła i skręciła w ciemny korytarz. Zatrzymała się w pół kroku i spojrzała przed siebie, próbując coś dostrzec. Wyjęła różdżkę i szepnęła Lumos. Spojrzała na ściany, na których wisiały pochodnie. Wszystkie były zgaszone, a kiedy podeszła bliżej, mogła jeszcze zobaczyć dym.
- Co jest? – spytała szeptem, rozglądając się dookoła. Zgasiła różdżkę i za pomocą zaklęcia zapaliła pochodnię. Usłyszała czyjeś kroki. Odskoczyła od ściany i spojrzała w głąb mrocznego korytarza. – Jest tam ktoś? – spytała. Obróciła się, spoglądając na jasną część lochów i jeszcze raz zajrzała w ciemność. – Nie powinno cię tu być. Idź na zabawę albo wracaj do dormitorium – powiedziała. Nie uzyskała odpowiedzi. – Super. Dlaczego to zawsze ja muszę się użerać z jakimiś niedorozwojami? – warknęła rozdrażniona. Schowała różdżkę do kieszeni spodni i chwyciła pochodnię. Zrobiła kilka kroków do przodu i podpaliła kolejną. W korytarzu powoli robiło się jaśniej.
- Halo? Jeśli ktoś tu jest to niech natychmiast się pokaże – powiedziała, odpalając po kolei wszystkie pochodnie, jakie zauważyła. Kolejny raz usłyszała czyjeś kroki i, przestraszona, a jednocześnie zdeterminowana aby ukarać tego, kto stroił sobie takie żarty, zapomniała o pochodniach i weszła w głąb ciemności, oświetlając sobie drogę. – Jak cię znajdę, a na pewno tak będzie, to pożałujesz. Załatwię ci szlaban i odejmę punkty – mówiła, idąc przed siebie powoli i rozglądając się dookoła. Zaszła już bardzo daleko i ciągle szła w głąb lochów.
Coś stuknęło za nią. Wciągnęła głośno powietrze i odwróciła się, oddychając szybciej.
- Malfoy? – spytała, a w jej sercu pojawiła się iskierka nadziei, że to jednak on próbuje ją nastraszyć. – Daj spokój, wcale się nie boję. – I jakby na złość pisnęła krótko, kiedy coś otarło się o jej nogę. Patrząc w dół i skierowując tam światło pochodni, zauważyła uciekającego szczura. – Obrzydlistwo – szepnęła.

Scorpius wspinał się po kolejnych już schodach. Sprawdzanie całego zamku zawsze było męczące i nudne, bo prawie nigdy nic się nie działo. Rzadkie były momenty, kiedy przyłapał jakąś parę na schadzce i, widząc ich zawstydzenie, odejmował punkty i groził szlabanem. Dodatkowo muzyka, którą słyszał nawet na czwartym piętrze, tylko pogarszała mu humor, bo zamiast dobrze się bawić na imprezie, musiał patrolować korytarze. Tyle dobrze, że Weasley poszła do lochów. Oszczędzi mi jakąś godzinę chodzenia bez celu…
Zatrzymał się w pół kroku, kiedy uświadomił sobie, o czym właśnie pomyślał.

Sama sobie sprawdzaj. Dlaczego zawsze ja chodzę na zachodnie skrzydło i do lochów?

Zmarszczył brwi.

Czego ty ode mnie chcesz?

Rozejrzał się po korytarzu, w którym stał.

Po chwili w łunę światła z pochodni wbiegła zdyszana Weasley, z rozwianymi włosami i przestraszoną miną.

Tętno mu przyspieszyło.

Przed nim stał manekin, jeden z tych, jakich używają w sklepach z odzieżą, bez twarzy.

- Weasley – powiedział głośno, odwracając się i szybkim krokiem zszedł po schodach, po których dopiero co wchodził. Miał złe przeczucia, że coś złego mogło się wydarzyć. Normalnie nie zwróciłby na to uwagi, ale dziwny sen, który mu się przyśnił, sam w sobie doprowadzał go do szału.

Weasley po raz kolejny obróciła się dookoła, tracąc już poczucie orientacji. Kiedy usłyszała szelest szaty, wystraszyła się na dobre i po prostu zaczęła iść szybko przed siebie, chcąc jak najszybciej wydostać się z lochów.
- Gdzie się wybierasz? – Usłyszała za sobą, a ktoś złapał ją mocno za łokieć. Zesztywniała i powoli odwróciła się za siebie, otwierając ze zdumienia oczy.
- To ty.