Perspektywa Rose
Rozdzielenie się to nie
był dobry pomysł. To prawie nigdy nie jest dobry pomysł. Wszystkie filmy się na
tym opierają. Jak grupa się rozdziela to każdy ginie. Ja nie chcę umierać. A
pewnie już mnie coś namierzyło i teraz mnie śledzi.
Co to było? Te krzaki stały tam!
- Kto tam jest? – Zapytałam, patrząc na poruszające
się krzaki. Wydawało mi się, że nie stały w tym miejscu, tylko kawałek dalej i
tak jakby ruszały się mocniej niżby za sprawą wiatru. – Malfoy, nie wystraszysz
mnie – powiedziałam, uświadamiając sobie, że przecież „namierzyć mnie” mógł
właśnie Ślizgon i chciał sobie porobić ze mnie żarty.
Jednak
Malfoy wcale nie wyszedł zza krzaka. Nikt ani nic zza niego nie wyszło, a
liście nadal poruszały się jakby targane czyjąś ręką. To było dziwne.
- Malfoy,
jeśli to ty to przysięgam, że jak cię dorwę, to cię wykastruję – burknęłam w
kierunku rośliny. Dziwnie się czułam gadając z krzakiem, tym bardziej, że nie
miałam pewności, czy coś co się w nim chowało było rozumne. Choć w sumie nigdy
nie udowodniono, że Malfoy jest rozumny.
Usłyszałam
trzask łamanych gałęzi. Obejrzałam się za siebie, ale niczego nie widziałam.
Było ciemno i nawet światło księżyca nie mogło przebić się przez gęste korony
drzew. Zmarszczyłam czoło i wzruszyłam ramionami, idąc dalej. Oświetlałam sobie
drogę różdżką, co chwilę zerkając na kartkę. Już prawie umiałam jej skład na
pamięć, kiedy znowu usłyszałam jak coś łamie gałęzie. Podniosłam różdżkę i
wzrok i rozejrzałam się.
Wiedziałam! Wiedziałam, że rozdzielanie się
to głupi pomysł! Pewnie wylądowali tu jacyś UFO. Jak w Predatorze! I teraz będą
chcieli mnie zabić, żeby dojść do gniazda tych wstrętnych robali. Jak to się
nazywało?
Stop! Weasley, co ty pieprzysz?!
UFO? Ciebie już totalnie pogięło.
Uspokój się, weź głębszy wdech. To
pewnie tylko wiewiórka, albo jakieś inne niegroźne stworzenie. Albo groźne, to
byłby już problem. Trzymajmy się wersji, że jest niegroźne.
Przełknęłam ślinę i uniosłam dumnie głowę, odwracając
się i idąc dalej. Postanowiłam być czujna, ale nie przejmować się każdym dźwiękiem.
Byłam w lesie pełnym różnych zwierząt i starych drzew, trzaski i krzyki były
normalnym zjawiskiem. I tego się trzymałam.
Trzymałam
się tej wersji do momentu, kiedy nie zauważyłam dwóch żółtych punkcików świecących
w ciemności. Lewitowały mniej więcej na wysokości moich oczu. Wiedziona
wrodzoną ciekawością postanowiłam sprawdzić czym owe punkciki były. Zrobiłam
krok do przodu, kiedy usłyszałam dziwny, nawet jak na ten las, dźwięk. Jakby
pisk, ale ten bardzo wysokiej częstotliwości. I ciągle wzrastał, wbijając się w
moje myśli i rozsadzając czaszkę od wewnątrz. Zakryłam uszy dłońmi i zmrużyłam
jedno oko starając się dojrzeć coś więcej oprócz żółtych plamek.
Długo nie
czekałam. Żółte punkty okazały się być ślepiami wielkiej jaszczurki. Tak
wielkiej, że z łatwością mogłaby mnie połknąć w całości. I to ona wydawała z
siebie ten pisk. Miała lekko otwarty pysk, z którego co chwilę wysuwał się
niebieski język. Wyglądała strasznie, kiedy szła w moim kierunku. Dźwięk w
mojej głowie nasilał się. Zamknęłam na chwilę oczy i skupiając w nogach
najwięcej energii odwróciłam się i ruszyłam przed siebie, cudem unikając jej
pyska.
Gad zaczął
mnie gonić, biegnąc koślawo na tych swoich wygiętych w drugą stronę nogach.
Językiem strzelała jak z bicza. Odwróciłam się tylko na sekundę, by zobaczyć
jak blisko mnie jest to wielkie stworzenie i wtedy poczułam szarpnięcie za
łokieć. Wrzasnęłam wystraszona, dopóki ktoś nie zasłonił mi ust dłonią.
- Zostawić
cię na pięć minut i już pakujesz się w kłopoty – syknął Malfoy, którego twarz
była niebezpiecznie blisko mojej. Jego oczy świeciły w ciemności groty, do
której mnie wciągnął.
- Pięć
minut? Rozstaliśmy się godzinę temu – odwarknęłam, gdy odsunął dłoń od moich
ust. Wychylił się na zewnątrz sprawdzić, czy zagrożenie ustało, a ja poprawiłam
bluzę, strzepując z niej listki.
- Trzeba
było użyć różdżki – powiedział, opierając się o kamień i patrząc w lewo.
- To był
odruch bezwarunkowy. Instynktownie podjęłam decyzję o ucieczce… I po co ja ci
to mówię?
- Zamknij
się.
- Nie mów
do mnie takim tonem. I nie rozkazuj mi. Będę mówić, bo mam taki kaprys… Malfoy!
– Wrzasnęłam, bo jaszczurka znikąd pojawiła się w naszym schronieniu, chwytając
Ślizgona za ramię i wywlekając go na zewnątrz.
- Puszczaj
mnie, ty przerośnięty gadzie! – Krzyczał chłopak, starając się wyrwać z paszczy
zwierzęcia. Wybiegłam przed grotę, zasłaniając usta dłonią. Jaszczurka
przycisnęła Ślizgona do ziemi i pochylała się nad nim, chcąc odgryźć mu głowę.
Ale on przekrzywiał ją w zależności od tego, gdzie lądował pysk gada, szarpiąc
go za nogę.
Pewnie w
innych okolicznościach nie kiwnęłabym nawet palcem, dopingując jaszczurkę, ale
nie mogłam pozwolić, by teraz coś mu się stało. McGonagall by mnie udusiła,
gdybym wróciła sama.
- Weasley!
Nie stój tak! Zrób coś! – Wrzasnął, zaciskając palce na szczękach gada i
siłując się z nim tuż przed swoim nosem. Otworzyłam szerzej oczy i zaczęłam
szukać dłońmi różdżki. Była w tylnej
kieszeni dżinsów.
- Drętwota!
– Krzyknęłam, kierując zaklęcie na zwierzę. Odskoczyło do tyłu, trochę się
zataczając. Malfoy skorzystał z okazji i podniósł się z ziemi podbiegając do
mnie. Zwierzę tylko pokręciło głową i spojrzało na mnie jeszcze bardziej
rozwścieczone.
- Drętwota
chyba nie działa – stwierdził chłopak, łapiąc się za bok. Dyszał ciężko,
przyglądając się wściekłej jaszczurce. Ta tylko ryknęła i ruszyła na nas.
- Wiej –
krzyknął Malfoy. Pobiegłam w prawo, on w lewo, a jaszczurka za mną. Nie
wiedziałam, gdzie mam biec. W dodatku straciłam z oczu Malfoya i byłam zdana
tylko na siebie. Nie podobało mi się to. Wolałam już nawet pomoc Malfoya niż
zginąć z łap tego oślizgłego stworzenia.
Słyszałam
jak jaszczurka odbija się wielkimi nogami od ziemi, jak taranuje drzewa, łamiąc
je. Ryczała jak rozwścieczony lew, starając się mnie dopaść. A ja biegłam przed
siebie, w ciemność, pomału tracąc siły. W końcu stało się to, czego się
najbardziej obawiałam. Noga zaplątała mi się w jakiś korzeń i runęłam jak długa
na ziemi, zatrzymując się pół metra przed pniem drzewa.
Podniosłam
głowę, patrząc na korę, kiedy coś pociągnęło mnie za nogę w górę. Wrzasnęłam
przerażona, widząc świat do góry nogami, w dodatku z wysokości dwóch metrów.
Zaczęłam machać dłońmi, chcąc uderzyć jaszczurkę, ale jej ciało było za daleko.
Kopałam ją druga, wolną noga, ale ta tylko potrzasnęła mną jak szmacianą lalką
i podrzuciła do góry. Jestem pewna, że mój pisk słyszalny był w Hogwarcie.
- Malfoy! –
Wrzasnęłam. To była moja ostatnia deska ratunku, bo moja różdżka leżała sobie
spokojnie w miejscu, gdzie się potknęłam. Miałam tylko nadzieję, że ta
tchórzofretka choć raz zachowa się jak należy i mi pomoże. Tylko gdzie on do
cholery jest!
Tymczasem
jaszczurka już szykowała się do zjedzenia mnie żywcem. Walnęła mną w drzewo,
zapewne chcąc mnie ogłuszyć. Zasłoniłam twarz dłońmi i zamknęłam oczy, czując
uderzenie.
- Avada
Kedavra! – Usłyszałam krzyk. Gad zachwiał się i rozluźnił uścisk szczęk.
Spadłam na ziemię, wypuszczając z płuc ostatni gram tlenu, jaki zachowałam po
walnięciu w drzewo. Na wpółprzytomnie spojrzałam do góry. Wielkie cielsko
spadało wprost na mnie. Spróbowałam usunąć się z drogi, ale nie zdążyłam. Gad
uderzył we mnie, wgniatając mnie dobre pięć centymetrów w ziemię. Jęknęłam z
bólu.
- Jeśli
niczego nie złamałam to pewnie już nie żyję – mruknęłam, starając się zdjąć ze
swoich nóg ciężki łeb zwierzęcia. Koło mojego boku pojawił się Ślizgon, ale
wcale nie po to, by mi pomóc. Wyjął z plecaka małą fiolkę i włożył ją do
paszczy jaszczurki. Ślina skapująca z zębów wpadła wprost do naczynka, które
zamknął korkiem i schował do kieszeni.
- Pomógłbyś
– burknęłam, siłując się z głową jaszczurki. Prychnął, ale złapał za nozdrza
zwierzęcia i podciągnął głowę na tyle, bym mogła się wyślizgnąć. Z jękiem bólu
i zmęczenia wysunęłam się spod cielska i usiadłam opodal, zasłaniając twarz
dłońmi.
- Wstawaj.
Musimy iść dalej – powiedział Malfoy.
- Chcę
postoju – odpowiedziałam.
- Musimy
iść dalej – rzekł, zakładając na ramiona plecak. Spojrzałam na jego prawy brak,
gdzie wgryzł się jaszczur. Krwawił.
- Nie dam
rady iść dalej. Ty też powinieneś to opatrzyć – rzuciłam, wskazując podbródkiem
jego ramię. Spojrzał na nie przelotnie.
- Do wesela
się zagoi. Wstawaj, zaraz zlecą się padlinożercy. Dość mam na dziś walk z
dzikimi zwierzętami – mruknął, przechodząc obok mnie i znikając za drzewem.
Chcąc nie chcąc podniosłam się i kuśtykając podążyłam za nim. Nie chciałam stracić
go z oczu, bo co dwie różdżki to nie jedna.
*
Czuł na
sobie intensywny wzrok Weasley. Zaczynała go już irytować. Odkąd powalił tą
wielką jaszczurkę, Weasley nie spuszczała z niego wzroku. Nawet nie odezwała
się słowem. Spodziewał się, że użycie przez niego jednego z trzech zaklęć
niewybaczalnych spowoduje u Weasley pewnego rodzaju szok, ale – do jasnej
ciasnej! – nie, żeby od razu brać go za mordercę i obserwować każdy jego krok!
- Długo
będziesz jeszcze mi się tak przyglądać? – Zapytał, nie odwracając się w jej
stronę. Podparł się drzewa i rozejrzał dookoła. Wydawało mu się, że odeszli na
tyle daleko, by czuć się bezpiecznie.
Rose
spuściła pospiesznie wzrok i zatrzymała się w odległości trzech metrów od
blondyna. W ciemności widziała jego jasne włosy, a kiedy przejechała oczyma
wzdłuż sylwetki chłopaka, zauważyła, że szedł w samych, czarnych skarpetkach.
Uniosła do góry brwi, ale za chwilę zapomniała o tym fakcie, przypominając
sobie martwe ciało gada.
- To była
avada – powiedziała na tyle głośno, by ją usłyszał.
- Brawo.
Nie sądziłem, że jesteś aż tak spostrzegawcza, Weasley – prychnął, siadając na
pokrytym mchem pieńku. Skrzywił się i założył nogę na nogę, rozmasowując stopę.
- Ale ona
jest zabroniona – powiedziała, obchodząc go dookoła i stając naprzeciwko niego.
Nie musiał na nią patrzeć, by wyczuć trwogę w jej głosie i by wiedzieć, że
ciągle była przygotowana do ewentualnej ucieczki. Dokładnie tak, jakby zamierzał
się na nią rzucić.
- Co ty
powiesz? – Zapytał, rozmasowując drugą stopę. Zostawienie butów, nowych i
cholernie drogich butów, daleko w tyle, było ewidentnie złym pomysłem.
- Nie
możesz tak po prostu atakować wszystkich avadą! – Powiedziała, lekko podnosząc
głos.
- Słuchaj,
Weasley – uniósł dłoń do góry, spoglądając na jej twarz. W ciemności nie
widział jej dokładnie, a światło jego różdżki nie dochodziło do niej. – To było
konieczne, samą drętwotą byśmy jej nie pokonali… i nie zaprzeczaj – dodał, gdy
otwierała usta, by zaprotestować. – I lepiej usiądź i odpocznij, bo zaraz
będziemy szli dalej. Chcę jak najszybciej stąd wyjść – mruknął posępnie,
zerkając na swoje wciąż krwawiące ramię.
Cholera, nie krzepnie, pomyślał,
dotykając rany. Skrzywił się, czując piekący ból i spojrzał na swoje palce, po
których ciekła krew. Wytarł dłoń w spodnie.
Weasley
spojrzała na niego niepewnie.
- Przestań,
przecież cię nie zabiję – powiedział, widząc jej niezdecydowanie – choć brzmi
to kusząco – dodał z ironicznym uśmieszkiem. Weasley zgromiła go wzrokiem i
powoli usiadła na mchu, nadal zachowując dystans. Właściwie mu to nie
przeszkadzało, nawet lepiej, że siedziała dalej, nie był pewien, czy dałby radę
znieść jej bliską obecność.
Nie
zwracając uwagi na dziewczynę, która wyjęła ze spodni jakiś batonik i zaczęła
go powoli przeżuwać, sięgnął do plecaka. Przyświecając sobie różdżką odnalazł w
nim kawałek bandaża, który wcisnęła im przed wyjściem pani Pomfrey.
*
Shila
leżała na brzuchu, pochylając się nad książką. Zbliżała się pierwsza, a ona nie
czuła się w ogóle senna. Czytała powieść romantyczną, którą pożyczyła od Rose.
Rose, pomyślała, przypominając sobie o
przyjaciółce. Przygryzła paznokieć kciuka i spojrzała na okno. Księżyc unosił
się na niebie, wpadając do pokoju, oświetlonego słabo przez różdżkę. Ciekawe, jak sobie radzą.
Coś wskoczyło jej na plecy. Cicho pisnęła i
podskoczyła, obracając głowę.
- Snowy*,
wystraszyłeś mnie – szepnęła, przewracając się na bok, przez co pers spadł na
materac. Sięgnęła do niego rękę i przysunęła go bliżej siebie, zatapiając palce
w miękkim, białym futerku.
Pamela,
jedna z współmieszkanek Shili i Rose, chrapnęła głośno i mlaszcząc przewróciła
się na drugi bok. Japonka zdusiła w sobie śmiech i podrapała kota za uszami. Zwierzę
zamruczało przyjemnie, przymykając powieki i ułożyło się wygodnie na jej
poduszce. Uśmiechnęła się i wciąż głaszcząc ciepłego zwierzaka, powróciła do
lektury.
* Snow to po angielsku śnieg. Snowy – śnieżny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o kulturalne wyrażanie swojej opinii. Wszystkie przypadki wulgarnego wypowiadania się będą usuwane.