18 lutego 2011

18. Hufflepuff - Slytherin


            Dalej Hufflepuff! – krzyczała Shila, podskakując i unosząc do góry ręce. Cała sekcja Gryffindoru kibicowała Puchonom, drewniane deski podłogi skrzypiały przy gwałtowniejszych uniesieniach, a w niebo wzlatywały coraz to nowe okrzyki. Po drugiej stronie boiska uczniowie spod znaku Borsuka wrzeszczeli jeszcze głośniej, starając się zagłuszyć wiwaty na cześć ślizgońskiej drużyny.
            Mecz Hufflepuff – Slytherin trwał od trzydziestu minut, a to co działo się na boisku ciężko było nazwać „uczciwą grą”. Ślizgoni, znani ze swej „uczciwości” wygrywali 100 do 30. Puchoni byli w ciężkiej sytuacji i jeśli naprawdę chcieli wygrać musieli coś z tym zrobić. Jak na razie ich szukający został wzięty w krzyżowy ogień. Obaj pałkarze z przeciwnej drużyny ustawili się po obu jego stronach i odbijali między sobą tłuczka, jakby grali w mugolskiego tenisa.
            - Dalej, dalej! – Krzyczał James, wymachując rękoma i pokazując bramkarzowi Puchonów jakieś znaki. Jednak na nic zdała się jego pomoc (którą i tak przekrzyczały wiwaty), bo młody jeszcze Barty Pickens, spanikował i w momencie, kiedy Ślizgon rzucał piłkę, ten zasłonił głowę rękami. Slytherin zdobył kolejne 10 punktów, a Hufflepuff zawył ze wściekłości.
            - Ten mecz wygrają Ślizgoni – powiedziała Rose, bawiąc się końcem szala w barwach Hufflepuffu. Ben załatwił kilka dla niej i znajomych Gryfonów, więc zazwyczaj czerwona trybuna zapłonęła błękitem.
            - Nawet tak nie mów – powiedział James, na chwilę przestając stać na palcach. Spojrzał na kuzynkę i zgromił ją wzrokiem.
            - Ale to prawda – oburzyła się, zasłaniając uszy, gdyż wokół niej wzniósł się okrzyk dopingujący.
            - Dalej, ludzie! Leć do bramek! Sam! – Wrzeszczał James. Rose wywróciła oczami i powróciła spojrzeniem na boisko.
            - Nie wierzysz w Bena i jego drużynę? – Zapytała Shila, kiedy krzyki nieco ucichły. Ben był pałkarzem w drużynie Hufflepuffu i właśnie odbił tłuczek, którym bawili się Ślizgoni. – Powinnaś chyba mu kibicować…
            - Oczywiście, że mu kibicuję – obruszyła się Rose, robiąc z ust „dzióbek”. – Ale spójrzmy prawdzie w oczy. Ślizgoni są szybcy i brutalni. Zmieniają swoje pozycje co trzy sekundy i zanim ktokolwiek zdąży się zorientować, już jest po wszystkim. A Puchoni od trzech lat mają to samo ustawienie. I są zbyt łagodni i delikatni. Ogranie ich jest prostsze niż zabranie dziecku lizaka – powiedziała Rose, wyciągając z kieszeni jesiennego płaszcza cukierka. – Chcecie? – Spytała, sięgając po jeszcze kilka.
            - Nie, dziękuję – odpowiedział James, robiąc minę urażonego. Po chwili jednak zawył z wściekłości, bo jeden z pałkarzy Ślizgonów uderzył tłuczkiem w obrońcę. Barty zachwiał się, ale utrzymał na miotle.
            - No co? Mówię prawdę. Powiedz, że ty tego nie widzisz – Weasley przestąpiła z nogi na nogę, a Shila zabrała z jej dłoni słodkość.
            - Widzę, oczywiście, że tak. Ale powinnaś okazać nieco więcej wiary – odpowiedział. Shila mlasnęła.
            - Malinowy, hmmm – Rose spojrzała na nią, a ta tylko wzruszyła ramionami. – Lubię maliny.
            - Tak, wiem – uśmiechnęła się rudowłosa.
            - Zajmijcie się kibicowaniem, co? Jeśli Ślizgoni znowu wygrają…
            - Wygrają – Rose przerwała Jamesowi, na co on tylko zmarszczył groźnie czoło.
            - … będziemy musieli się z nimi użerać – dokończył.
            - Pokonanie Węży to bułka z masłem – powiedziała Rose, wkładając do ust kolejnego cukierka i mlaskając przy tym głośno.
            - Kibicuj! – Wrzasnął Potter. Rose uniosła do góry dłonie w geście poddaństwa i odwróciła się w stronę boiska.
            - Dalej Hufflepuff – powiedziała, unosząc do góry jedną rękę. I właśnie w tym momencie Puchoni zdobyli 10 punktów. – Łał, ale mam moc – uśmiechnęła się. James skakał obok z radości, a Shila klaskała w dłonie, gdyż cukierek w ustach uniemożliwiał jej wrzaski. – Ale i tak przegrają – dodała cicho. Rozejrzała się dookoła. – A tak w ogóle, gdzie jest Hugo?
            - Z tą swoją blondynką… jak ona się nazywała? – Zapytała Shila. Rose uniosła do góry brew i wychyliła się do przodu, chcąc przyjrzeć się dokładnie sekcji, gdzie kibicowali Krukoni.

            *

            - Wiesz, że powinniśmy być na meczu? – Zapytała Daisy, odsuwając się od niego. Hugo uniósł do góry brew i uśmiechnął się.
            - Sprawdzają obecność? – Spytał.
            - Nie – pokręciła głową.
            - Więc nie musimy tam być – odparł, odgarniając jej z czoła kosmyk włosów. Uśmiechnęła się i pozwoliła się pocałować.
            Siedzieli na kamiennych schodach, gdzieś w zachodniej części zamku. Z okna niedaleko mieli widok na całe błonia i boisko. Nawet z takiej odległości słyszeli wrzaski dochodzące z meczu.
            Najlepsze w tym „ukrywaniu się” było to, że nie musieli przed nikim się ukrywać. Cała szkoła poszła na mecz… Ale siedzenie w tym zacisznym miejscu i tak było o wiele lepsze niż ciasnota na trybunach.
           
            *

            - Malfoy złapał znicz!
            Niezadowolone okrzyki Puchonów, Gryfonów i większości Krukonów rozniosły się echem po Zakazanym Lesie. Wśród nich pobrzmiewały wiwaty Ślizgonów, którzy uradowani wygraną, zbiegali z trybun. Drużyna w zielonych strojach zleciała na ziemię i wszyscy rzucili się radośnie na blondyna, podnosząc go do góry.
            - A nie mówiłam? – Zapytała Rose, spoglądając na niezadowolonego Jamesa.
            - Cicho siedź – powiedział, bardzo zdenerwowany. Dziewczyna mogła zauważyć jak ze złości poruszają mu się nozdrza. Chyba miał ochotę coś rozwalić, bo wychodząc na schody kopnął ławkę stojącą niedaleko. Weasley uniosła do góry brew.
            - Leć – powiedziała Shila, nachylając się do jej ucha.
            - Co? – spytała rudowłosa z dziwnym wyrazem twarzy. Shila jedynie jęknęła i wygięła ciało do tyłu, trzymając się dłońmi za balustradę.
            - Ciemna maso, tam! – wskazała palcem na boisko, gdzie drużyna Hufflepuffu schodziła do swojej szatni. Wszyscy mieli nie tęgie miny.
            - A! Jasne! – Rose uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Wychyliła się trochę nad poręczą – Ben! – krzyknęła. Idący na końcu brunet spojrzał w górę, szukając wzrokiem tego, kto go wołał. Rose pomachała mu dłonią, by szybciej ją odszukał. Uniósł do góry swoją dłoń, ale nawet nie zamachał, dając jej jedynie do zrozumienia, że ją zauważył. Przestała się uśmiechać i ruszyła w stronę zejścia z wieży.
            Na schodach panował tłok, więc zejście na dół zajęło jej trochę czasu. Pomagała sobie łokciami, przepychając się. Przepraszam, szeptała co chwila. W końcu znalazła się na zielonej murawie. Ben stał niedaleko trybun Gryffindoru i najwyraźniej czekał na nią, z miotłą w prawej i pałką w lewej dłoni. Zwolniła nieco kroku i podeszła do niego.
            - Dobrze graliście – powiedziała, stając przed nim.
            - Daliśmy z siebie wszystko – odpowiedział, a ona uśmiechnęła się leciutko. Drgnęły mu kąciki ust. Wyraźnie nie był zadowolony z wyniku i nie miał ochoty się uśmiechać. – Do twarzy ci w tych kolorach – powiedział, wskazując niebieski szalik z godłem jego domu.
            - Tak uważasz? – Spytała, uśmiechając się. Chwyciła koniec szala i przystawiła go do policzka, obracając się wokół własnej osi. – Mi też się podoba – dodała, a Ben się zaśmiał. Podszedł do niej bliżej.
            - Poczekasz tu na mnie? Pójdę do szatni, przebiorę się – powiedział. Pokiwała głową z uśmiechem. Pocałował ją w czoło i wyminął, kierując się w stronę szatni Puchonów. Odprowadziła go wzrokiem, chowając dłonie w kieszenie płaszcza.

            *

            Zabini wyszedł z szatni Ślizgonów, zostawiając tam swoją miotłę. Nigdy nie brał prysznica w łazience przy boisku, zawsze wracał do zamku i tam odpowiednio się odświeżał.
            Na szyi miał zawieszony ręcznik, którym ścierał sobie pot z czoła, a w dłoni trzymał butelkę z wodą. Szedł spokojnie w stronę zamczyska, kiedy dostrzegł stojącą na trawie i – najwyraźniej – czekającą na kogoś Weasley. Choć stała do niego tyłem, doskonale wiedział, że to ona. Już wcześniej widział ją w tym zielonym płaszczu z wielkimi, czarnymi guzikami.
            - Na mnie czekasz? – Spytał, podchodząc bliżej. Przestraszyła się, okazując to wzdrygnięciem. Odwróciła się w jego stronę i przekrzywiła zabawnie głowę. Wiatr zawiał mocniej, porywając jej rude włosy, które zgrabnie odgarnęła za ucho. Dopiero teraz zauważył, że była ładna. Nie jak te wszystkie panienki, które ciągle kręciły się wokół Scorpiusa. Była bardziej naturalna, przez co wydawała się delikatna i niewinna. I w dodatku stała sobie przed nim w zielonym płaszczyku przed kolano, spod którego wystawał fragment brązowej spódniczki i jej zgrabne nogi w rajstopach i brązowych kozakach. Chowała dłonie w kieszeniach i uparcie poprawiała włosy, które wiatr – jakby dla zabawy – burzył, porywając w różne kierunki. To dopiero był niesamowity widok.

            Co ty pieprzysz, Zabini?

            - Zabini – powiedziała, wychylając usta poza wysoki kołnierz płaszcza. – Gdybym czekała na ciebie to chyba po drugiej stronie boiska.
            - Może pomyliłaś kierunki. To się zdarza – odpowiedział, wycierając ręcznikiem włosy.
            - Gratuluję wygranej – powiedziała, nadal stojąc spokojnie w miejscu.
            - Ci! Nie tak głośno! Jeszcze ktoś usłyszy i weźmie to za zdradę – położył palec na swoich ustach, uśmiechając się ironicznie. Odkręcił butelkę i wypił kilka łyków wody. 
            - Gratulowanie to nic złego – stwierdziła, unosząc lekko brew.
            - Ci! Tu wszystko ma uszy! A każde słowo może zostać opatrznie zrozumiane – powiedział, zakręcając butelkę.
            - Zapamiętam – uśmiechnęła się. – Mimo to, gratuluję. Naprawdę dobrze graliście.
            - Powtórzysz to przy całej drużynie? – Spytał, mrużąc jedno oko. Uśmiechnęła się szerzej i spojrzała na kilka sekund w prawo, tylko po to, by za chwilę uważnie się mu przyjrzeć. Spojrzał na nią zaciekawiony.
            - Co?
            - Próbuję cię rozgryźć, Zabini – powiedziała, przestępując z nogi na nogę.
            - I jak ci idzie? – podniósł jedną brew do góry, uśmiechając się półgębkiem.
            - Całkiem dobrze – mruknęła, przygryzając wargę. Damian zignorował fakt, że gdy to zrobiła, cholernie mu się to spodobało i podszedł o krok do przodu.
            - Tak uważasz?
            - Jestem całkiem mądra, a ty… co tu dużo mówić… raczej niezbyt – powiedziała, wyciągając z kieszeni cukierka. Zabini uważnie śledził drogę, jaką pokonywała ta grudka cukru od dłoni poprzez lot w powietrzu po wylądowanie między wargami Rose i zniknięcie w jej ustach. Przełknął ślinę i zrobił krok do przodu.
            - Wypróbuj mnie – powiedział.
            - Okej – stwierdziła, robiąc dwa kroku w przód i stając w niewielkiej odległości od niego. – Moim zdaniem ty, Malfoy i ten trzeci… jak mu tam? – zmarszczyła czoło.
            - Gonzales.
            - Właśnie. Ty, Malfoy i Gonzales wymyśliliście w tych swoich ślizgońskich głowach – stuknęła go palcem w czoło - jakąś durną grę, w której jedną z głównych ról odgrywam ja. Jeszcze tylko nie wiem, co dokładnie jest moim zadaniem – powiedziała, znów przekrzywiając głowę.
            - Ciekawa teoria, panno Jestem-Całkiem-Mądra. Sęk w tym, że całkowicie nieprawdziwa – powiedział z uśmiechem.
            - Czyżby? – spytała, odsuwając się o krok.
            - Dokładnie. Nie uważasz, że jesteśmy z Malfoyem za starzy na jakieś durne gry? – spytał, unosząc brew. – Poza tym, moje zainteresowanie twoją osobą wywodzi się głownie z… - zamilkł, nie wiedząc co powiedzieć.
            - Z? – spytała, ale widząc niezdecydowanie na jego twarzy roześmiała się. – No dalej, Zabini. Sam mówiłeś, że jesteś już duży, chyba potrafisz się przyznać, co ukrywasz?
            - Po prostu nie jestem już dzieckiem. Dorosłem, Weasley.
            Nie skomentowała tego. Być może nie zdążyła, bo z szatni wyszedł Ben, wołając ją. Odwróciła się w jego kierunku i pomachała, jeszcze raz odgarniając włosy dłonią. Zabini wycofał się.
            - Spadam stąd. Do zobaczenia, Wealey – powiedział. Ruda spojrzała w jego stronę. – Przejrzyj na oczy – dodał tylko, po czym odwrócił się i poszedł spokojnym krokiem w stronę zamku.
           
            *

            - Znowu cię nachodził? Może powinienem z nim porozmawiać… po męsku? – Spytał Ben, podbiegając do niej. Uśmiechnęła się.
            - Nie trzeba. Tylko rozmawialiśmy – powiedziała zdając sobie sprawę, że to była najmilsza rozmowa, jaką dotąd przeprowadziła z Zabinim. I przeżyła… i on też przeżył.
            Dorosłem, Weasley, usłyszała w głowie. Pokręciła głową, ale za chwilę przyszło inne zdanie: Przejrzyj na oczy.
            Spojrzała na Bena, który objął ją w pasie. Uśmiechnął się do niej, więc odwzajemniła uśmiech i razem, objęci ruszyli w stronę zamku. Widziała przed nimi oddalającą się postać Zabiniego.

            *

            Shila szła korytarzem w stronę wieży Gryffindoru. Ściskała w dłoni szalik, którym była obwiązana cały mecz, a który teraz przestał jej być potrzebny. Za zakrętem usłyszała czyjeś śmiechy, więc przyspieszyła kroku, sądząc, że to Hugo lub Albus, albo ktoś z ich paczki. To nie był ani żaden Weasley ani żaden z Potterów. To był Ivan Strait i jego dziewczyna Drachma Waters. Stali wśród znajomych pod ścianą, rozmawiali, śmiali się, obejmowali.
            Ishihara poczuła ukłucie zazdrości, ale dumnie podniosła głowę i przeszła obok nich, starając się nie patrzeć. Kątem oka widziała, że zerknął na nią, tylko raz, tak, jakby od niechcenia. Chciała powiedzieć „cześć”, ale pamiętała, co ustalili. Poza Pokojem Życzeń: żadnego znaku, że się znają. Wytarła wierzchem dłoni łzy, które znikąd znalazły się w jej oczach i spokojnie doszła na koniec korytarza, znikając za zakrętem.

            *

            - Niezły mecz, nie? – Zapytała Julia, pojawiając się u jego boku znikąd i szturchając go w ramię. Spojrzał na nią z góry, gdyż była od niego niższa i mruknął tylko: Tia.
            - Długo się nie widzieliśmy. Coś się stało? – Odwróciła się i zaczęła iść tyłem, byle tylko być przed nim i patrzeć na jego twarz. Słabo jej to wychodziło, bo uciekał spojrzeniem ponad nią, a ona nie mogła go schwytać, z racji swego wzrostu.
            - Miałem sporo nauki – powiedział, zwalniając kroku, bo zauważył, że zaczęła się potykać. – Idź normalnie, bo się przewrócisz – dodał.
            - O! Nareszcie jakieś zainteresowanie! – zawołała radośnie, na powrót się odwracając i idąc u jego boku. Chwyciła go pod ramię, a Albus westchnął, wywracając oczami. – W przyszłym tygodniu jest wyjście do Hogsmeade. Moglibyśmy pójść razem…
            - Jasne, jeśli chcesz – powiedział. Nie chciał jej robić przykrości, w końcu nic takiego mu nie zrobiła. Jednak czuł pewien zawód, że ten cały blondyn się wokół niej kręcił.
            - Jesteś jakiś przygaszony. Coś nie tak? – Spytała, stając na schodku wyżej i zatrzymując go. Zrównała się z nim wzrostem, więc mogła spokojnie patrzeć w jego oczy.
            - Jestem zmęczony – powiedział, nawet nie mrugając. Skłamał. – Zobaczymy się później, okej? – wyminął ją i poszedł na górę, zostawiając ją na tym samym stopniu.
            - Jasne – szepnęła w powietrze.

2 komentarze:

  1. Albus, Ty lamowata, pierdołowata ciapo. Wstydź się.
    Fochy strzelasz jak mój ex. Brrr, aż mnie dreszcz przeszedł.

    Dawno nie miałam takiego napadu, żeby znaleźć fanfik, po czym czytać go dniem i nocą <3 Cudo! Też zawsze uważałam, że Scrose powinni poznać się w piaskownicy, generalnie w pewnych względach czujesz Hogwart bardzo po "mojemu", także czyta mi się super. No i romanse na romansach. Żadnych wielkich wojen, (nie)zwykłe miłosne perypetie. To lubię ;)

    Pozdrawiam!
    C.M

    P.S. W całej tej historii umówiłabym się chyba tylko z Zabinim właśnie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak sobie pomyslałam, ze Rose powinna byc z zabinim. A oewnie koniec koncow zakocha sie w Malfoyu. No nic czytam dalej

    OdpowiedzUsuń

Proszę o kulturalne wyrażanie swojej opinii. Wszystkie przypadki wulgarnego wypowiadania się będą usuwane.