Dalej Hufflepuff! – krzyczała Shila, podskakując i
unosząc do góry ręce. Cała sekcja Gryffindoru kibicowała Puchonom, drewniane
deski podłogi skrzypiały przy gwałtowniejszych uniesieniach, a w niebo wzlatywały
coraz to nowe okrzyki. Po drugiej stronie boiska uczniowie spod znaku Borsuka
wrzeszczeli jeszcze głośniej, starając się zagłuszyć wiwaty na cześć
ślizgońskiej drużyny.
Mecz
Hufflepuff – Slytherin trwał od trzydziestu minut, a to co działo się na boisku
ciężko było nazwać „uczciwą grą”. Ślizgoni, znani ze swej „uczciwości”
wygrywali 100 do 30. Puchoni byli w ciężkiej sytuacji i jeśli naprawdę chcieli
wygrać musieli coś z tym zrobić. Jak na razie ich szukający został wzięty w
krzyżowy ogień. Obaj pałkarze z przeciwnej drużyny ustawili się po obu jego
stronach i odbijali między sobą tłuczka, jakby grali w mugolskiego tenisa.
- Dalej,
dalej! – Krzyczał James, wymachując rękoma i pokazując bramkarzowi Puchonów
jakieś znaki. Jednak na nic zdała się jego pomoc (którą i tak przekrzyczały
wiwaty), bo młody jeszcze Barty Pickens, spanikował i w momencie, kiedy Ślizgon
rzucał piłkę, ten zasłonił głowę rękami. Slytherin zdobył kolejne 10 punktów, a
Hufflepuff zawył ze wściekłości.
- Ten mecz
wygrają Ślizgoni – powiedziała Rose, bawiąc się końcem szala w barwach
Hufflepuffu. Ben załatwił kilka dla niej i znajomych Gryfonów, więc zazwyczaj
czerwona trybuna zapłonęła błękitem.
- Nawet tak
nie mów – powiedział James, na chwilę przestając stać na palcach. Spojrzał na
kuzynkę i zgromił ją wzrokiem.
- Ale to
prawda – oburzyła się, zasłaniając uszy, gdyż wokół niej wzniósł się okrzyk
dopingujący.
- Dalej,
ludzie! Leć do bramek! Sam! – Wrzeszczał James. Rose wywróciła oczami i
powróciła spojrzeniem na boisko.
- Nie
wierzysz w Bena i jego drużynę? – Zapytała Shila, kiedy krzyki nieco ucichły.
Ben był pałkarzem w drużynie Hufflepuffu i właśnie odbił tłuczek, którym bawili
się Ślizgoni. – Powinnaś chyba mu kibicować…
-
Oczywiście, że mu kibicuję – obruszyła się Rose, robiąc z ust „dzióbek”. – Ale
spójrzmy prawdzie w oczy. Ślizgoni są szybcy i brutalni. Zmieniają swoje
pozycje co trzy sekundy i zanim ktokolwiek zdąży się zorientować, już jest po
wszystkim. A Puchoni od trzech lat mają to samo ustawienie. I są zbyt łagodni i
delikatni. Ogranie ich jest prostsze niż zabranie dziecku lizaka – powiedziała
Rose, wyciągając z kieszeni jesiennego płaszcza cukierka. – Chcecie? – Spytała,
sięgając po jeszcze kilka.
- Nie,
dziękuję – odpowiedział James, robiąc minę urażonego. Po chwili jednak zawył z
wściekłości, bo jeden z pałkarzy Ślizgonów uderzył tłuczkiem w obrońcę. Barty
zachwiał się, ale utrzymał na miotle.
- No co?
Mówię prawdę. Powiedz, że ty tego nie widzisz – Weasley przestąpiła z nogi na
nogę, a Shila zabrała z jej dłoni słodkość.
- Widzę,
oczywiście, że tak. Ale powinnaś okazać nieco więcej wiary – odpowiedział.
Shila mlasnęła.
- Malinowy,
hmmm – Rose spojrzała na nią, a ta tylko wzruszyła ramionami. – Lubię maliny.
- Tak, wiem
– uśmiechnęła się rudowłosa.
- Zajmijcie
się kibicowaniem, co? Jeśli Ślizgoni znowu wygrają…
- Wygrają –
Rose przerwała Jamesowi, na co on tylko zmarszczył groźnie czoło.
- …
będziemy musieli się z nimi użerać – dokończył.
- Pokonanie
Węży to bułka z masłem – powiedziała Rose, wkładając do ust kolejnego cukierka
i mlaskając przy tym głośno.
- Kibicuj!
– Wrzasnął Potter. Rose uniosła do góry dłonie w geście poddaństwa i odwróciła
się w stronę boiska.
- Dalej
Hufflepuff – powiedziała, unosząc do góry jedną rękę. I właśnie w tym momencie
Puchoni zdobyli 10 punktów. – Łał, ale mam moc – uśmiechnęła się. James skakał
obok z radości, a Shila klaskała w dłonie, gdyż cukierek w ustach uniemożliwiał
jej wrzaski. – Ale i tak przegrają – dodała cicho. Rozejrzała się dookoła. – A
tak w ogóle, gdzie jest Hugo?
- Z tą
swoją blondynką… jak ona się nazywała? – Zapytała Shila. Rose uniosła do góry
brew i wychyliła się do przodu, chcąc przyjrzeć się dokładnie sekcji, gdzie
kibicowali Krukoni.
*
- Wiesz, że
powinniśmy być na meczu? – Zapytała Daisy, odsuwając się od niego. Hugo uniósł
do góry brew i uśmiechnął się.
-
Sprawdzają obecność? – Spytał.
- Nie –
pokręciła głową.
- Więc nie
musimy tam być – odparł, odgarniając jej z czoła kosmyk włosów. Uśmiechnęła się
i pozwoliła się pocałować.
Siedzieli
na kamiennych schodach, gdzieś w zachodniej części zamku. Z okna niedaleko
mieli widok na całe błonia i boisko. Nawet z takiej odległości słyszeli wrzaski
dochodzące z meczu.
Najlepsze w
tym „ukrywaniu się” było to, że nie musieli przed nikim się ukrywać. Cała
szkoła poszła na mecz… Ale siedzenie w tym zacisznym miejscu i tak było o wiele
lepsze niż ciasnota na trybunach.
*
- Malfoy złapał znicz!
Niezadowolone okrzyki Puchonów, Gryfonów i większości
Krukonów rozniosły się echem po Zakazanym Lesie. Wśród nich pobrzmiewały wiwaty
Ślizgonów, którzy uradowani wygraną, zbiegali z trybun. Drużyna w zielonych
strojach zleciała na ziemię i wszyscy rzucili się radośnie na blondyna,
podnosząc go do góry.
- A nie
mówiłam? – Zapytała Rose, spoglądając na niezadowolonego Jamesa.
- Cicho
siedź – powiedział, bardzo zdenerwowany. Dziewczyna mogła zauważyć jak ze
złości poruszają mu się nozdrza. Chyba miał ochotę coś rozwalić, bo wychodząc
na schody kopnął ławkę stojącą niedaleko. Weasley uniosła do góry brew.
- Leć –
powiedziała Shila, nachylając się do jej ucha.
- Co? –
spytała rudowłosa z dziwnym wyrazem twarzy. Shila jedynie jęknęła i wygięła
ciało do tyłu, trzymając się dłońmi za balustradę.
- Ciemna
maso, tam! – wskazała palcem na boisko, gdzie drużyna Hufflepuffu schodziła do
swojej szatni. Wszyscy mieli nie tęgie miny.
- A! Jasne!
– Rose uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Wychyliła się trochę nad poręczą –
Ben! – krzyknęła. Idący na końcu brunet spojrzał w górę, szukając wzrokiem
tego, kto go wołał. Rose pomachała mu dłonią, by szybciej ją odszukał. Uniósł
do góry swoją dłoń, ale nawet nie zamachał, dając jej jedynie do zrozumienia,
że ją zauważył. Przestała się uśmiechać i ruszyła w stronę zejścia z wieży.
Na schodach
panował tłok, więc zejście na dół zajęło jej trochę czasu. Pomagała sobie
łokciami, przepychając się. Przepraszam,
szeptała co chwila. W końcu znalazła się na zielonej murawie. Ben stał
niedaleko trybun Gryffindoru i najwyraźniej czekał na nią, z miotłą w prawej i
pałką w lewej dłoni. Zwolniła nieco kroku i podeszła do niego.
- Dobrze
graliście – powiedziała, stając przed nim.
- Daliśmy z
siebie wszystko – odpowiedział, a ona uśmiechnęła się leciutko. Drgnęły mu
kąciki ust. Wyraźnie nie był zadowolony z wyniku i nie miał ochoty się
uśmiechać. – Do twarzy ci w tych kolorach – powiedział, wskazując niebieski
szalik z godłem jego domu.
- Tak
uważasz? – Spytała, uśmiechając się. Chwyciła koniec szala i przystawiła go do
policzka, obracając się wokół własnej osi. – Mi też się podoba – dodała, a Ben
się zaśmiał. Podszedł do niej bliżej.
- Poczekasz
tu na mnie? Pójdę do szatni, przebiorę się – powiedział. Pokiwała głową z
uśmiechem. Pocałował ją w czoło i wyminął, kierując się w stronę szatni
Puchonów. Odprowadziła go wzrokiem, chowając dłonie w kieszenie płaszcza.
*
Zabini
wyszedł z szatni Ślizgonów, zostawiając tam swoją miotłę. Nigdy nie brał
prysznica w łazience przy boisku, zawsze wracał do zamku i tam odpowiednio się
odświeżał.
Na szyi
miał zawieszony ręcznik, którym ścierał sobie pot z czoła, a w dłoni trzymał
butelkę z wodą. Szedł spokojnie w stronę zamczyska, kiedy dostrzegł stojącą na
trawie i – najwyraźniej – czekającą na kogoś Weasley. Choć stała do niego
tyłem, doskonale wiedział, że to ona. Już wcześniej widział ją w tym zielonym
płaszczu z wielkimi, czarnymi guzikami.
- Na mnie
czekasz? – Spytał, podchodząc bliżej. Przestraszyła się, okazując to
wzdrygnięciem. Odwróciła się w jego stronę i przekrzywiła zabawnie głowę. Wiatr
zawiał mocniej, porywając jej rude włosy, które zgrabnie odgarnęła za ucho.
Dopiero teraz zauważył, że była ładna. Nie jak te wszystkie panienki, które
ciągle kręciły się wokół Scorpiusa. Była bardziej naturalna, przez co wydawała
się delikatna i niewinna. I w dodatku stała sobie przed nim w zielonym
płaszczyku przed kolano, spod którego wystawał fragment brązowej spódniczki i
jej zgrabne nogi w rajstopach i brązowych kozakach. Chowała dłonie w
kieszeniach i uparcie poprawiała włosy, które wiatr – jakby dla zabawy –
burzył, porywając w różne kierunki. To dopiero był niesamowity widok.
Co ty pieprzysz, Zabini?
- Zabini – powiedziała, wychylając usta poza wysoki
kołnierz płaszcza. – Gdybym czekała na ciebie to chyba po drugiej stronie
boiska.
- Może
pomyliłaś kierunki. To się zdarza – odpowiedział, wycierając ręcznikiem włosy.
- Gratuluję
wygranej – powiedziała, nadal stojąc spokojnie w miejscu.
- Ci! Nie
tak głośno! Jeszcze ktoś usłyszy i weźmie to za zdradę – położył palec na
swoich ustach, uśmiechając się ironicznie. Odkręcił butelkę i wypił kilka łyków
wody.
-
Gratulowanie to nic złego – stwierdziła, unosząc lekko brew.
- Ci! Tu
wszystko ma uszy! A każde słowo może zostać opatrznie zrozumiane – powiedział,
zakręcając butelkę.
-
Zapamiętam – uśmiechnęła się. – Mimo to, gratuluję. Naprawdę dobrze graliście.
-
Powtórzysz to przy całej drużynie? – Spytał, mrużąc jedno oko. Uśmiechnęła się
szerzej i spojrzała na kilka sekund w prawo, tylko po to, by za chwilę uważnie
się mu przyjrzeć. Spojrzał na nią zaciekawiony.
- Co?
- Próbuję
cię rozgryźć, Zabini – powiedziała, przestępując z nogi na nogę.
- I jak ci
idzie? – podniósł jedną brew do góry, uśmiechając się półgębkiem.
- Całkiem
dobrze – mruknęła, przygryzając wargę. Damian zignorował fakt, że gdy to
zrobiła, cholernie mu się to spodobało i podszedł o krok do przodu.
- Tak
uważasz?
- Jestem
całkiem mądra, a ty… co tu dużo mówić… raczej niezbyt – powiedziała, wyciągając
z kieszeni cukierka. Zabini uważnie śledził drogę, jaką pokonywała ta grudka
cukru od dłoni poprzez lot w powietrzu po wylądowanie między wargami Rose i
zniknięcie w jej ustach. Przełknął ślinę i zrobił krok do przodu.
- Wypróbuj
mnie – powiedział.
- Okej –
stwierdziła, robiąc dwa kroku w przód i stając w niewielkiej odległości od
niego. – Moim zdaniem ty, Malfoy i ten trzeci… jak mu tam? – zmarszczyła czoło.
- Gonzales.
- Właśnie.
Ty, Malfoy i Gonzales wymyśliliście w tych swoich ślizgońskich głowach –
stuknęła go palcem w czoło - jakąś durną grę, w której jedną z głównych ról
odgrywam ja. Jeszcze tylko nie wiem, co dokładnie jest moim zadaniem –
powiedziała, znów przekrzywiając głowę.
- Ciekawa
teoria, panno Jestem-Całkiem-Mądra. Sęk w tym, że całkowicie nieprawdziwa –
powiedział z uśmiechem.
- Czyżby? –
spytała, odsuwając się o krok.
-
Dokładnie. Nie uważasz, że jesteśmy z Malfoyem za starzy na jakieś durne gry? –
spytał, unosząc brew. – Poza tym, moje zainteresowanie twoją osobą wywodzi się
głownie z… - zamilkł, nie wiedząc co powiedzieć.
- Z? –
spytała, ale widząc niezdecydowanie na jego twarzy roześmiała się. – No dalej,
Zabini. Sam mówiłeś, że jesteś już duży, chyba potrafisz się przyznać, co
ukrywasz?
- Po prostu
nie jestem już dzieckiem. Dorosłem, Weasley.
Nie
skomentowała tego. Być może nie zdążyła, bo z szatni wyszedł Ben, wołając ją.
Odwróciła się w jego kierunku i pomachała, jeszcze raz odgarniając włosy
dłonią. Zabini wycofał się.
- Spadam
stąd. Do zobaczenia, Wealey – powiedział. Ruda spojrzała w jego stronę. –
Przejrzyj na oczy – dodał tylko, po czym odwrócił się i poszedł spokojnym krokiem
w stronę zamku.
*
- Znowu cię
nachodził? Może powinienem z nim porozmawiać… po męsku? – Spytał Ben,
podbiegając do niej. Uśmiechnęła się.
- Nie
trzeba. Tylko rozmawialiśmy – powiedziała zdając sobie sprawę, że to była
najmilsza rozmowa, jaką dotąd przeprowadziła z Zabinim. I przeżyła… i on też
przeżył.
Dorosłem, Weasley, usłyszała w głowie.
Pokręciła głową, ale za chwilę przyszło inne zdanie: Przejrzyj na oczy.
Spojrzała na Bena, który objął ją w pasie. Uśmiechnął
się do niej, więc odwzajemniła uśmiech i razem, objęci ruszyli w stronę zamku.
Widziała przed nimi oddalającą się postać Zabiniego.
*
Shila szła
korytarzem w stronę wieży Gryffindoru. Ściskała w dłoni szalik, którym była
obwiązana cały mecz, a który teraz przestał jej być potrzebny. Za zakrętem
usłyszała czyjeś śmiechy, więc przyspieszyła kroku, sądząc, że to Hugo lub
Albus, albo ktoś z ich paczki. To nie był ani żaden Weasley ani żaden z
Potterów. To był Ivan Strait i jego dziewczyna Drachma Waters. Stali wśród
znajomych pod ścianą, rozmawiali, śmiali się, obejmowali.
Ishihara
poczuła ukłucie zazdrości, ale dumnie podniosła głowę i przeszła obok nich,
starając się nie patrzeć. Kątem oka widziała, że zerknął na nią, tylko raz,
tak, jakby od niechcenia. Chciała powiedzieć „cześć”, ale pamiętała, co
ustalili. Poza Pokojem Życzeń: żadnego znaku, że się znają. Wytarła wierzchem
dłoni łzy, które znikąd znalazły się w jej oczach i spokojnie doszła na koniec
korytarza, znikając za zakrętem.
*
- Niezły
mecz, nie? – Zapytała Julia, pojawiając się u jego boku znikąd i szturchając go
w ramię. Spojrzał na nią z góry, gdyż była od niego niższa i mruknął tylko:
Tia.
- Długo się
nie widzieliśmy. Coś się stało? – Odwróciła się i zaczęła iść tyłem, byle tylko
być przed nim i patrzeć na jego twarz. Słabo jej to wychodziło, bo uciekał
spojrzeniem ponad nią, a ona nie mogła go schwytać, z racji swego wzrostu.
- Miałem
sporo nauki – powiedział, zwalniając kroku, bo zauważył, że zaczęła się
potykać. – Idź normalnie, bo się przewrócisz – dodał.
- O!
Nareszcie jakieś zainteresowanie! – zawołała radośnie, na powrót się odwracając
i idąc u jego boku. Chwyciła go pod ramię, a Albus westchnął, wywracając
oczami. – W przyszłym tygodniu jest wyjście do Hogsmeade. Moglibyśmy pójść
razem…
- Jasne,
jeśli chcesz – powiedział. Nie chciał jej robić przykrości, w końcu nic takiego
mu nie zrobiła. Jednak czuł pewien zawód, że ten cały blondyn się wokół niej
kręcił.
- Jesteś
jakiś przygaszony. Coś nie tak? – Spytała, stając na schodku wyżej i
zatrzymując go. Zrównała się z nim wzrostem, więc mogła spokojnie patrzeć w
jego oczy.
- Jestem
zmęczony – powiedział, nawet nie mrugając. Skłamał. – Zobaczymy się później,
okej? – wyminął ją i poszedł na górę, zostawiając ją na tym samym stopniu.
- Jasne –
szepnęła w powietrze.
Albus, Ty lamowata, pierdołowata ciapo. Wstydź się.
OdpowiedzUsuńFochy strzelasz jak mój ex. Brrr, aż mnie dreszcz przeszedł.
Dawno nie miałam takiego napadu, żeby znaleźć fanfik, po czym czytać go dniem i nocą <3 Cudo! Też zawsze uważałam, że Scrose powinni poznać się w piaskownicy, generalnie w pewnych względach czujesz Hogwart bardzo po "mojemu", także czyta mi się super. No i romanse na romansach. Żadnych wielkich wojen, (nie)zwykłe miłosne perypetie. To lubię ;)
Pozdrawiam!
C.M
P.S. W całej tej historii umówiłabym się chyba tylko z Zabinim właśnie :D
Tak sobie pomyslałam, ze Rose powinna byc z zabinim. A oewnie koniec koncow zakocha sie w Malfoyu. No nic czytam dalej
OdpowiedzUsuń