Uczniowie Hogwartu tłumnie zebrali
się przed bramą wyjściową, tuląc twarze do ciepłych szalików i chowając
zmarznięte dłonie w kieszenie płaszczów. Rozgrzewali się rozmową i śmiechami,
czekając w kolejce aż woźny Filch zacznie wypuszczać ich do pobliskiej
czarodziejskiej wioski. Hogsmeade o tej porze roku było przyozdobione gałązkami
świerków i bombkami, a z piekarni unosiły się wspaniałe zapachy świeżych
bochnów chleba, które w okresie przed Bożym Narodzeniem pachniały, zdawałoby
się, intensywniej.
Shila stała w wydeptanej przez
innych ścieżce w śniegu, przestępując z nogi na nogę. Miała na sobie brązowy
płaszczyk, obszyty przy rękawach i kapturze ciemniejszego koloru futerkiem.
Głowę ochroniła czerwoną czapką, do której dołączono w komplecie rękawiczki i
szalik. Chowała brodę i usta przed mrozem, oddychając powoli zimnym powietrzem,
które nieprzyjemnie szczypało w nos. Zniecierpliwiona czekała na swojego
towarzysza, którym podczas tej podróży miał być Ślizgon, Jose Gonzales.
Uśmiechnęła się pod nosem, oczami wyobraźni widząc minę Rose, kiedy by ich
razem zobaczyła.
Znajomość z przyjacielem Malfoya
rozwijała się bardzo powoli, ale Ishihara nie liczyła na nic szczególnego.
Chłopak był uprzejmy i w niczym nie przypominał dupkowatych Ślizgonów, których
spotykała niemal codziennie. Zachowywał się, jakby w ogóle nie pasował do
swojego domu i chyba właśnie dlatego postanowiła się z nim zaprzyjaźnić. Wspólne
wyjście do Hogsmeade jakoś samo się nasunęło, kiedy Albus zakomunikował jej, że
nie wybiera się do wioski, a Hugo powiedział, że pójdzie z Daisy. Jak się
później okazało, Jose również został sam, dlatego umówili się, że pójdą razem.
- Shi. – Usłyszała za sobą męski
głos. Napięła mięśnie, cała sztywniejąc, kiedy rozpoznała osobę, do której ów
należał. Nie miała ochoty na oglądanie tej twarzy, zwłaszcza teraz, kiedy już
powoli zapominała o wydarzeniach tamtego wieczoru i zaczynała wyczuwać
nadchodzące święta. Niespiesznie odwróciła się do tyłu, nieco niezgrabnie przez
sztywne ruchy i spojrzała na Ivana ponad szalikiem, który przykrywał jej pół
twarzy. Jej serce zabiło szybciej i na moment zrobiło jej się nienaturalnie
ciepło. Musiała wychylić usta zza szalika, by wpuścić tam trochę powietrza.
Jak zwykle wyglądał przystojnie, z
włosami przyciętymi równo i ustylizowanymi zaklęciem. Miał na sobie kurtkę,
której górną część odpiął niedbale, szyję oplatając luźno zielonym szalikiem.
Azjatka w duchu prosiła o zapalenie płuc dla jej byłego kochanka. Starała się
nie myśleć o niczym innym jak tylko o tym, jak ją potraktował, gdy pewnej
wspólnej nocy, nieśmiało rozpoczęła temat jego ciągłego spotykania się z
Drachmą. Chciała go cały czas nienawidzić.
- Cześć – powiedział z uśmieszkiem,
który zawsze powodował, że nogi jej się uginały. I tym razem nie było inaczej,
ale ze wszystkich sił powstrzymała się przed westchnięciem zachwytu i
zniecierpliwionym wzrokiem przeszukała tereny błoni, by odszukać spóźniającego
się Ślizgona. Filch już zaczął sprawdzać ich pozwolenia na wyjście poza teren
Hogwartu, a jego ciągle nie było. W dodatku napatoczył się o n.
- Witam – odparła poważnym tonem,
godnym wysoko postawionego urzędnika państwowego. Nawet nie wysiliła się na
uśmiech.
- Posłuchaj… - powiedział,
wzdychając. – Wtedy… popełniłem błąd, tak cię traktując i teraz bardzo żałuję…
- No nareszcie – przerwała mu wpół
zdania i wyminęła, kierując się w stronę nadchodzącego Jose. Nie mogła już
dłużej patrzeć na Krukona, słuchać jego głosu, bo wiedziała, że jeśli tylko
postała by tam dłużej od razu zapomniałaby o wszystkich dniach, kiedy za nim
tęskniła i rzuciłaby mu się na szyję z wdzięcznością, że jednak o niej nie
zapomniał. – Co tak długo? – zapytała, biorąc chłopaka pod ramię i przechodząc
obok lekko zszokowanego Ivana, nawet na niego nie spoglądając.
- Miałem małe problemy – odparł
chłopak z uśmiechem, poprawiając czapkę na głowie tak, żeby nie zsuwała mu się
na oczy. Kiedy mówił z jego ust wyleciał obłoczek pary. Shila odpowiedziała
uśmiechem i poprowadziła go w stronę ubranego w gruby kożuch Filcha. Wydawało
jej się, że mężczyzna topi się w tych warstwach ubrań, które na siebie założył.
Owszem, upału nie było, ale woźny niemal dwukrotnie zwiększył swoją masę
poprzez kilkuwarstwową ochronę ze starych, brzydkich swetrów. Ishihara
podniosła jedynie brwi, uśmiechając się nieznacznie i chowając twarz za plecami
Gonzalesa, który podawał ich zezwolenia. Spojrzał na nią, a ona nie mogła
opanować chichotu na widok spoconej twarzy woźnego, dyszącego ciężko.
- Wszyscy macie wrócić na kolację –
powiedział Filch, sapiąc i oddając im ich zezwolenia. Pokiwali głowami i
pospiesznie się stamtąd oddalili.
*
Damian spacerował po zamku bez
żadnego celu. Opustoszałe korytarze niosły echem jego kroki, roznosząc je po
wszystkich piętrach. Większość uczniów poszła do Hogsmeade, ale on nie miał na
to ochoty. Nie uśmiechał mu się marsz w tym mrozie, który ranił policzki i nos.
O nie, o wiele bardziej wolał ciepłe mury Hogwartu. Uśmiechnął się pod nosem i
usiadł na parapecie okna, wpatrując się w skute lodem jezioro. Tak bardzo się
na nie zapatrzył, że kiedy pokrywa została rozbita przez ramię kałamarnicy,
omal nie spadł z wrażenia na posadzkę. Pokręcił głową i potarł dłońmi ramiona.
Zrobiło mu się chłodno, więc postanowił wrócić do dormitorium. Może powinien
zająć się tym esejem na eliksiry? Termin upływał za dwa dni, temat był dość
trudny, a on nie miał nawet jednego zdania. Westchnął.
- Życie ucznia jest takie męczące –
powiedział do siebie, unosząc wzrok do sufitu.
Do lochów nie miał daleko, zaledwie
piętro niżej. Wsadził dłonie do kieszeni spodni i pogwizdując pod nosem szedł w
ich kierunku. Kiedy zszedł po schodach skręcił w lewo, ale zaraz zatrzymał się
w pół kroku i schował z powrotem za zakrętem. Delikatnie wychylił się zza
ściany i przyjrzał obściskującej się parze. Zazwyczaj tego nie robił,
podglądanie innych jakoś specjalnie go nie pociągało, ale tym razem było
inaczej. W znajomej sylwetce chłopaka rozpoznał Benjamina Franklina. Uniósł do
góry brew, obserwując uważnie, jak Puchon napiera na drobną blondynkę,
przyciskając ją do ściany. Skrzywił się nieznacznie i schował za ścianą.
Ciekawe, co na to Rose?
Oparł głowę o zimny mur i zapatrzył
się przed siebie, przygryzając dolną wargę. W jego głowie układał się pewien
plan. Już dawno postanowił zniszczyć Bena, by w końcu móc się uwolnić od
Scorpiusa, gderającego o ich niepisanej rywalizacji. I właśnie teraz, kiedy
nakrył go na zdradzie Weasley, wpadł na pomysł jak tego dokonać. Był niemal
pewny, że Rose nie popuści i porzuci chłopaka, a wtedy Malfoy będzie spokojny o
jej cnotę i przestanie mu marudzić, żeby szybciej działał. Merlnie, on nawet na drugim końcu świata jest nie do zniesienia.
Ale potrzebował pomocy. Sam nie mógł
się tym zająć, gdyż Ben uważnie śledził jego ruchy, odkąd tylko zainteresował
się Rose. Chociaż ostatnio jego czujność nieco zmalała, kiedy Gryfonka
wyjechała na ten cały konkurs. Nie mniej jednak nie mógł ryzykować, że zostałby
nakryty. Musiał być czysty i nie wzbudzać jego podejrzeń. Potrzebował kogoś
niewinnego i najlepiej niewidzialnego. Kogoś młodszego, kto nie zostałby
uderzony w twarz, gdyby Puchon go odkrył… Kogoś takiego jak…
Zabini uśmiechnął się pod nosem,
przestając się gładzic po brodzie. Zmarszczył czoło, bo nawet nie zauważył, że
zaczął to robić i pokręcił głową. Nigdy mu się to nie zdarzyło. Z szerokim
uśmiechem na ustach wyszedł ze swojego ukrycia raźnym, sprężystym krokiem. Para
kochanków odskoczyła od siebie jak oparzeni, słysząc kroki niesione echem po
korytarzu. Zabini zrównał się z nimi i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Witam. – Ukłonił się kurtuazyjnie
i szedł dalej przed siebie.
- Zabini. – Usłyszał syk Bena. Nie
spojrzał na niego, wyobrażając sobie jedynie jego wykrzywioną w nerwach twarz.
Spodziewał się, że Puchon go zatrzyma i zagrozi, że jeśli komukolwiek powie o
tym, co tu zobaczył, stanie mu się krzywda, ale najwyraźniej uważał, że Ślizgon
nie ośmieli się pisnąć nawet słowa, ponieważ Rose i tak by mu nie uwierzyła.
Była taka naiwna i ufna. Damian doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak
postąpiłaby Weasley, gdyby tak prosto z mostu walnął jej taką sensację. Zapewne wybuchłaby śmiechem.
Zabini nie był głupi, a tylko głupiec postąpiłby w ten sposób. Ślizgon musiał
być przebiegły i sprytniejszy od swojej ofiary. Uśmiechnął się złowrogo,
skrywając się w cieniu lochów. Wypowiedział hasło i wszedł do pokoju.
Niemal od razu skierował swoje kroki
do dormitorium chłopców z drugiego rocznika. Wiedział, że on tam będzie,
ponieważ rzadko wychodził z pokoju. Zapukał trzy razy i, nie czekając na
pozwolenie, wszedł do środka. Pomieszczenie było spowite w mrok, zasłonki
malutkich okienek zostały zaciągnięte, a jedynym światłem była pojedyncza
świeczka, stojąca na biurku. Wosk skapywał z niej prosto na blat drewna,
zastygając w formie grudki. Spośród pięciu łóżek tylko jedno było zajęte.
Zielony baldachim został zasłonięty, a wybrzuszenie pod kołdrą zdobioną herbem
Domu Węża, poruszało się w rytm spokojnych oddechów. Zabini zastanowił się
przez chwilę, czy aby na pewno osoba leżąca na łóżku nie spała. Nie chciał go
budzić, był wtedy marudny i zrzędził jak stara baba, a tego, który go obudził,
molestował tymi jękami przez kolejne trzy godziny.
- Kto tam? – spytał cieniutki
głosik, stłumiony pościelą. Przykrycie poruszyło się i po chwili wychyliła się
stamtąd mała głowa dwunastoletniego chłopca. – A, to ty, Zabini – powiedział
młody Ślizgon, odchylając zasłonkę i przypatrując się starszemu koledze. Miał
okrągłą twarzyczkę aniołka z mugolskich obrazów, którą otaczały złote loczki,
nigdy nie tracące swej sprężystości. Zaróżowione policzki i napuchnięte oczy
świadczyły o jego niedawnym śnie. Ziewnął przeciągle, pokazując swoje uzębienie
i spojrzał na Damiana swoimi wielkimi, niebieskimi oczami. Wygramolił się z
łóżka, ukazując swoją chudą sylwetkę otuloną zielonym, za dużym tiszertem i
spodniami od dresu. Przeszedł przez pokój, zgasił świeczkę i zaświecił światło.
Zabini zmrużył oczy przed nagłym błyskiem.
- Czego chcesz? – spytał malec,
stając naprzeciw niego. Sięgał mu do wysokości pępka, więc musiał zadzierać
głowę wysoko, by móc spojrzeć w zwężone źrenice Damiana. – Przerwałeś mi moją
popołudniową drzemkę i teraz czuję się niewyspany. Wiesz, co się dzieje, jak
jestem niewyspany? No powiedz, wiesz? – powiedział, podpierając się pod boki i
lekko nachylając do przodu. Choć to dziecko wyglądało jak słodki aniołek
(którego z pewnością nikt by nie uderzył), w rzeczywistości było diabłem
wcielonym, mogącym zdenerwować się z byle powodu. Wszyscy Ślizgoni wiedzieli,
że jest wielkim śpiochem, który każdy swój wolny czas poświęca swojemu łóżku i
kiedy odrywało się go od jego ulubionej czynności, był naprawdę nieznośny.
Jednak jeśli był wyspany i w dobrym humorze, potrafił załatwić wiele spraw, jak
na przykład przekraść się do Hogsmeade nocą i wyciągnąć trochę kremowego piwa
dla swoich starszych kolegów. Oczywiście, po pobraniu odpowiedniej opłaty. Nic
za darmo. Ślizgoni wysyłali go niekiedy na różne misje z kilku powód: po
pierwsze, był malutki i zgrabny przez co wszędzie mógł się zmieścić bez żadnego
problemu, po drugie był tak śliczny, że nikt nie odważyłby się zrobić mu
krzywdy, a niekiedy nawet odwoływano jego szlabany, kiedy spojrzał tymi swoimi
oczętami na nauczyciela, a po trzecie miał nieznośny charakter i większość
ludzi po prostu schodziła mu z drogi, nie chcąc słyszeć jego gderliwego
gadania. Aż dziw, że to niewinne dziecko terroryzowało Dom Węża. Dlatego, jeśli
nie był potrzebny, Ślizgoni zostawiali go w spokoju.
- Milton, jak miło cię widzieć,
przyjacielu – powiedział Zabini, siadając na innym łóżku. Siadanie na posłaniu
chłopca było stanowczo zabronione, wszyscy to wiedzieli. No, chyba że ktoś
bardzo chciał słyszeć jego narzekanie do końca swojego żywota. – Powiedz… Nie
chciałbyś zarobić? – spytał, spoglądając w oczy blondyna. Zastanawiał się, czy
uda mu się nakłonić go do tej roboty. Zawsze, kiedy czegoś potrzebowali, to
Scorpius osobiście fatygował się do tego pokoju. Był jedyną osobą, którą Milton
szczerze szanował i nigdy mu się nie naprzykrzał, nawet wtedy, gdy Malfoy brutalnie
wyrywał go ze snu.
- A co? – zapytał chłopiec,
wskakując z powrotem na swoje łóżko. Zagrzebał się w pościeli i spoglądał na
Zabiniego z utworzonego kokonu.
- Znasz Benjamina Franklina z
Hufflepuff’u? – spytał Damian. Chłopiec pokiwał nieznacznie głową. – Tak się
składa, że ma lepkie rączki, jeśli chodzi o dziewczyny. Potrzebuję, żebyś
pokręcił się za nim przez kilka dni i porobił zdjęcia, jak będzie się kleił do
lasek – powiedział.
- W tym świecie nie ma nic za darmo
– powiedział Milton, przymykając powieki.
- Dostaniesz dwa galeony za każde
zdjęcie.
- Za taką sumę nie opłaca mi się
nawet wstawać z łóżka – stwierdził blondynek, obracając się plecami do
starszego Ślizgona. – Dziesięć galeonów za zdjęcie.
- Pięć – powiedział Zabini.
- Pięć i do tego całe pudło
czekoladowych żab. – Milton na powrót odwrócił się w stronę Zabiniego z
błyskiem w oku. Chłopak zmrużył groźnie powieki.
- Niech będzie. Tylko nie daj się
złapać – powiedział Damian, grożąc mu palcem i wstając z zajmowanego miejsca. –
Zrób mu zdjęcie z każdą dziewczyna, z którą się spotka.
- Da się zrobić – powiedział
chłopiec. – Zgaś światło jak będziesz wychodził. – Obrócił się na bok i już po
chwili słychać było jego ciche, miarowe oddechy. Zabini pokręcił głową i
wyszedł, gasząc uprzednio lampy. Chyba będzie musiał się udać do Hogsmeade, by
zakupić czekoladowe żaby. Uśmiechnął się pod nosem.
Nadchodzi twój koniec, Franklin. Koniec o twarzy anioła.
*
Rose spadła wprost do wody. Przez
chwilę była zdezorientowana, ale zaraz się wynurzyła, stając na prostych
nogach. Sięgała jej do pasa i była lodowato zimna. Gryfonka sprawdziła, czy nie
uszkodziła sobie czegoś, ale jak się okazało, woda zamortyzowała upadek.
Dziewczyna rozejrzała się, ale w ciemnościach nic nie zauważyła.
- Różdżka – szepnęła do siebie,
sprawdzając kieszenie. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że przecież wyjęła
ją, by oświetlić sobie drogę. Spojrzała na taflę wody, dotykając jej dłońmi. Może spadła na dno? Starała się wymacać
ją nogą, by później się po nią schylić, ale nigdzie nie czuła niczego podobnego
kształtem do jej różdżki. – Jest – powiedziała uradowana, wyczuwając coś, co
mogło być różdżką. Schyliła się, ale zabrakło jej kilka centymetrów, żeby
dosięgnąć dłonią, dlatego wzięła głęboki wdech i na chwilę zanurzyła trochę
głowę. Z uśmiechem wyjęła znalezisko, jednak zaraz przestała się śmiać,
stwierdzając, że był to tylko zwykły patyk, niezdolny do czarów. – Szlag. –
Wyrzuciła gałązkę z powrotem do wody. Robiło jej się zimno, drżały jej wargi i
w dodatku nic nie widziała. Spojrzała w górę, ale otwór w ziemi był tylko nieco
jaśniejszą plamą od otaczającej jej zewsząd ziemi.
Może uda mi się wspiąć.
Z zapałem zabrała się do wspinaczki,
jednak namoknięta ziemia odpadała od ścian, sypiąc się jej na głowę. Rose
zatoczyła się do tyłu, dotykając plecami chłodnej ściany. Trochę piasku dostało
jej się do oczu, dlatego potarła je dłonią. Niestety dłonie miała brudne od
próby wejścia na górę, dlatego zatarła je jeszcze bardziej. Szczypiące oczy
zaczęły łzawić. Gryfonka wyczyściła pośpiesznie dłonie w wodzie i już
czystszymi przetarła je jeszcze raz. Było trochę lepiej, ale wciąż czuła pod
powiekami uciążliwy piasek.
- I gdzie są ci nauczyciele, gdy są
potrzebni? – spytała w przestrzeń, spoglądając w górę. – Halo! Jest tam ktoś?!
Pomocy! – krzyknęła, obracając się wokół własnej osi. Pomoc jednak nie
nadchodziła, a noc robiła się coraz chłodniejsza. Woda zabierała jej ciepło w
zastraszającym tempie. Po chwili Rose zaczęła drżeć na całym ciele, bez skutku
pocierając dłońmi o ramiona. Mokre ubranie dodatkowo potęgowało to uczucie. –
Pomocy! Halo!
*
- Rose! – krzyknęła Elizabeth.
- Jak zwykle… Wiedziałem, że tak
będzie. – Narzekał Scorpius, popijając wodę z butelki. Nawet nie rozglądał się
za Gryfonką, pozostawiając jej poszukiwanie pozostałej dwójce. – Jakby nie
mogła siedzieć na tyłku i się nie ruszać. Teraz nie mielibyśmy tego kłopotu.
Same problemy z nią. Wiedziałem, że tak będzie.
- Powtarzasz się – odpowiedział
Cloud. Malfoy zmierzył go nienawistnym spojrzeniem i prychnął. Schował butelkę
do plecaka i spojrzał w górę. Gęste korony drzew całkowicie zasłaniały niebo.
Zastanawiał się przez chwilę, czy poza lasem też jest tak ciemno.
Szli w trójkę, oświetlając sobie
drogę różdżkami.
- Nie oddalajcie się za bardzo –
mówił Cloud. – Mamy znaleźć Rose, a nie się zgubić.
- Może po prostu ją zostawmy i
chodźmy dalej – powiedział Scorpius, przeskakując nad niezidentyfikowaną kupką
ziemi. Wolał nie sprawdzać, czy była nią rzeczywiście.
- Zostalibyśmy zdyskwalifikowani,
nie słuchałeś? Zadanie mają wykonać wszyscy, albo nikt – powiedział McTrevor.
- E… chłopaki. – Elizabeth odwróciła
się w ich stronę, przywołując ich. Podeszli do niej, zaciekawieni jej
odkryciem. – Czy to nie jest jej różdżka? – spytała, wysuwając dłoń do przodu i
oświetlając drzewo, pod którym na kępce mchu leżała samotnie różdżka. Scorpius
westchnął i podszedł bliżej. Schylił się i sięgnął po kawałek drewna. Pomacał,
obejrzał i w końcu rzekł:
- To na pewno jej różdżka. Czereśnia,
13 i pół cala, dość giętka ze rdzeniem z włókna smoczego serca.*
- Skąd wiesz? – spytała Elizabeth,
szczerze zdziwiona.
- Choć Weasley woli raczej siłę
własnych mięśni – przypomniał sobie, jak przywaliła mu w nos – nie raz
stoczyliśmy magiczny pojedynek. – Spojrzał na różdżkę. – Weasley jest bardzo
dumna ze swojej różdżki.
- Ja mam lepsze pytanie – powiedział
Cloud i oboje spojrzeli na niego. – Jeśli jej różdżka jest tutaj… to gdzie jest
Rose?
*
Miała przymknięte powieki. Starała
się jak najmniej ruszać, żeby nie tracić energii ani ciepła, które i tak
wylatywały z niej, jakby przez sitko. Stała skulona w kącie, pocierając powoli
ramiona, czuła jak palce coraz bardziej jej kostnieją, a te u stóp już
właściwie dawno straciły czucie. Oddychała powoli i spokojnie, wciąż mając
nadzieję, że ktoś w końcu po nią przyjdzie. Do
dupy z takimi nauczycielami pomocniczymi! Gdzie są, jak są potrzebni?
Do jej uszu doszły czyjeś głosy.
Przez chwilę nasłuchiwała, a kiedy usłyszała znajomy głos Scorpiusa: Weasley jest bardzo dumna ze swojej różdżki,
omal nie rozpłakała się ze szczęścia. Pierwszy raz, odkąd go poznała,
cieszyła się, że go słyszy.
- Jestem tutaj! – wykrzyknęła
ostatkiem sił, odbijając się od ściany i wpatrując w dziurę. Woda zachlapała,
wydając charakterystyczne dźwięki, omywając jej ciało. Zadrżała.
*
- Słyszeliście to? – spytała
Elizabeth. Umilkli, nasłuchując. Malfoy zmrużył powieki.
- Woda? – zapytał. Blondynka
podniosła rękę ze świecącą różdżką i skierowała promień światła na Scorpiusa.
Wyraźnie zobaczyła malującą się za nim ciemną plamę.
- Dochodzi stamtąd – rzekła, idąc w
tamtym kierunku. Chłopcy poszli za nią. Okrążyli dół i wtedy Elizabeth go
oświetliła. – O mój Boże! – wykrzyknęła, przyglądając się mokrej i brudnej
Rose, siedzącej w wodzie. Mrużyła powieki, spoglądając w górę, ale kiedy ich zauważyła,
uśmiechnęła się szeroko przez łzy.
- Lizzie, rozpal ognisko. Szybko! –
powiedział McTrevor, zdejmując plecak. – Nic ci nie jest? – spytał, nachylając
się nad dołem.
- Jestem cała – odpowiedziała,
telepiąc się z zimna. – Zgubiłam swoją różdżkę.
- Jest tutaj – odparł Cloud. Malfoy
wyciągnął przed siebie dłoń ze zgubą. Rose wyraźnie odetchnęła. – Wyciągnę cię
zaklęciem, dobrze?
- Byłabym wdzięczna – odrzekła już
ciszej, szczękając zębami.
Cloud wymienił spojrzenia z
Malfoyem.
- Co? – zapytał blondyn, niezbyt
elokwentnie, przyglądając się dziwnemu wyrazowi twarzy towarzysza.
- Nie jestem w tym dobry… jak coś
przenoszę, zazwyczaj to upuszczam… - wyznał z lekkim zażenowaniem w głosie. Scorpius
uniósł do góry lewą brew.
- Żartujesz? To zaklęcie jest w drugiej
klasie… Jak przeszedłeś dalej bez tak podstawowej umiejętności? – spytał.
- Chyba nie sądzisz, że będę teraz o
tym z tobą dyskutował? – Cloud wskazał dłonią dół. Scorpius spojrzał na
dygoczącą z zimna Gryfonkę. Westchnął.
- Wszystko na mojej głowie –
powiedział. Wyprostował się i stanął najbliżej krawędzi, jak tylko mógł bez
ryzyka, że sam tam wpadnie. Sprawnym ruchem różdżki rzucił zaklęcie, które
oplotło Rose, wyciągając ją z wody. Zdawało mu się, że usłyszał westchnienie
ulgi, kiedy Weasley opadła delikatnie na kolana obok nich. Znaj me dobre serce. W swej łaskawości osuszył jej ubranie.
Była już sucha, choć wciąż drżała z
zimna. Lizzie szybko uporała się z ogniem, więc całą czwórką usiedli wokół
paleniska, grzejąc się. Rose wyjęła ze swojego plecaka bluzę, którą wzięła z
sobą na wypadek chłodnych nocy. Była wdzięczna blondynce, że zabrała jej rzeczy.
Malfoy oddał jej w końcu różdżkę.
- Jak się tam znalazłaś? – zapytała
Elizabeth, siedząc na śpiworze. Weasley zaczęła opowiadać o tym, jak chciała
odnaleźć strumień i jak wpadła do dołu. Poskarżyła się również na nauczycieli,
którzy niezbyt dokładnie wykonywali swoją pracę. Cieszyła się, że drużyna jej
szukała, i że udało im się ją odnaleźć na czas. Nie chciała nawet myśleć, co by
się stało, gdyby się spóźnili.
* Różdżka wymyślona przeze mnie
(połączenie kilku innych różdżek bohaterów cyklu).
***
Pierwsza wersja zakończenia tego
odcinka wyglądała całkowicie inaczej, ale postanowiłam ją zmienić, bo uświadomiłam sobie, że nieźle przesadziłam.
Jestem dumna z mojego Miltona,
wyszedł dokładnie tak, jak sobie wcześniej obmyśliłam. I może generalnie do
całości nie pasuje, ale do zadania, jakie powierzył mu Damian nada się
idealnie. Zresztą zobaczycie dalej, jak to się wszystko potoczy i jak poradzi
sobie mój aniołek.
Mam nadzieję, że podobało się Wam
choć troszeczkę… odrobinkę… kapkę…