Wszyscy pozostali uczestnicy
konkursu, jak również większość uczniów Akademii, zebrali się na obrzeżach
lasu. W powietrzu unosił się zapach słonej wody, a szum rozmów całkowicie
zagłuszył oceaniczne fale. Rose rozglądała się dookoła, przypatrując
podnieconym uczniom. Wydawało jej się, że ci, którzy nie biorą udziału w
turnieju, są bardziej podekscytowani. Szeptali coś między sobą i wskazywali na
coś w środku lasu. Lada chwila miał rozpocząć się drugi etap konkursu.
- Dobra, dzieciaki, słuchajcie, bo
nie będę dwa razy tłumaczyć. – Znikąd między nimi pojawiła się drobna kobieta,
maszerując sprężystym, raźnym krokiem pomiędzy rozstępującymi się przed nią
uczniami. Włosy miała krótkie, jasne i potargane, jakby zapomniała się uczesać,
na nosie tkwiły okulary o delikatnych, bordowych oprawkach, a ubrana była w
czarną szatę z emblematem Akademii na lewej piersi. Twarz miała jeszcze
dziecięcą i wyglądała łagodniej od swojej poprzedniczki Tary Poof. Ustawiła się
na przedzie zgromadzonych i odwróciła do nich przodem. Uśmiechnęła się jednym
kącikiem ust, rozglądając się po twarzach uczniów. – Dużo was zostało –
stwierdziła. – Okej, zabieramy się do roboty. Nazywam się Paula Dobson i jestem
odpowiedzialna za pomyślny przebieg drugiego etapu konkursu. Wyjaśnię wam, na
czym będzie polegał… Dokładnie w centralnej części lasu znajduje się
trzypoziomowa wieża. Waszym zadaniem jest dotarcie do niej jak najszybciej i
dostarczenie – sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej malutką piłeczkę – tej oto
piłki do swojego opiekuna, który będzie tam na was czekał. Każda z drużyn
dostanie jedną taką. – Schowała przedmiot na powrót do kieszeni i wydęła usta.
– Na dostarczenie przesyłki macie dokładnie cztery dni. Po tym czasie, każdy,
kto nie wykona zadania zostanie wyeliminowany. Jeśli zgubicie piłeczkę lub ktoś
wam ją odbierze i dostarczenie jej na czas będzie niemożliwe, również oznaczać
to będzie koniec zabawy. Podobnie sytuacja się ma, jeśli choć jedna osoba z
waszej drużyny będzie niezdolna do dalszej gry. Zadanie muszą wykonać wszyscy,
nikogo nie może zabraknąć. – Uniosła wzrok na niebo, przez chwilę przyglądając
się chmurom. – Możecie sobie przeszkadzać, ale używanie zaklęć niewybaczalnych
jest zabronione. Jeśli ktoś zapomni o tej zasadzie, zostanie natychmiast
wyeliminowany i usunięty z terenu Akademii, a sprawa zostanie oddana w ręce
dyrektora jego szkoły. Jeśli stwierdzicie, że nie dacie rady kontynuować
zabawy, wystrzelcie czerwone iskry ze swojej różdżki. Nad waszym
bezpieczeństwem będą czuwać nauczyciele z Akademii. – Kiedy to powiedziała, za
jej plecami zaczęli deportować się profesorowie. Kobiety i mężczyźni, utworzyli
półkole wokół niej. Wzięła głęboki oddech. – Będą latać nad lasem i sprawdzać,
czy nie potrzebujecie ich pomocy. Jeśli zauważą, że coś się dzieje, a wy nie
kwapicie się do zaalarmowania, wkroczą na teren lasu. – Odwróciła wzrok, jakby
nad czymś się zastanawiając. – Podczas waszej podróży, nauczyciele pomocniczy
będą się wam przypatrywać i przydzielać punkty. Są przyznawane za tempo marszu,
przystosowanie do warunków gry, przygotowanie do podróży, czary… Ale mogą
również zostać odjęte, a stanie się tak, jeśli nauczyciel będzie musiał
interweniować bez wcześniejszych czerwonych iskier. – Kilkoro z profesorów za
jej plecami uśmiechnęło się. – A na koniec, żeby jeszcze bardziej utrudnić
zabawę… do kolejnego etapu przejdzie tylko dziesięć drużyn. – Po zgromadzonych
rozszedł się szmer niezadowolenia. – To wszystko. Wyruszycie za pół godziny.
Każda z drużyn dostanie piłkę i mapę, aby się nie zgubić. Idźcie się
przygotować. Zbierzcie prowiant i wszystko, co może się wam przydać w lesie.
Skrzaty w kuchni zostały już poinformowane i chętnie dadzą wam coś smacznego. –
Z tymi słowami obróciła się w prawo i ruszyła w stronę zamku.
- Pani profesor?! – Dziewczyna po
lewej stronie Rose uniosła dłoń do góry. Paula odwróciła się i spojrzała na
nią. – Tak właściwie, po co mamy dostarczać te piłki? Czy jest w nich
zaszyfrowana jakaś informacja?
Paula uśmiechnęła się szeroko i
przymknęła powieki.
- Nie. Po prostu tak będzie
zabawniej. – Odeszła.
*
- Mam lekkiego stracha – powiedziała
Elizabeth, kiedy dwadzieścia pięć minut później całą czwórką stali w
wyznaczonym miejscu. Wręczono im już mapę i piłkę, która miała kolor turkusowy.
Rose zauważyła, że nie wszystkie mają taką samą barwę. Cloud przyglądał się
mapie. Wielka, zielona plama musiała być zapewne lasem. W środku widniał
czerwony iks, oznaczający ich cel. Jak
mapa skarbów.
- W tym lesie nie ma niebezpiecznych
zwierząt. Przeczytałam o tym w książce. Jedynym niebezpieczeństwem mogą być
bahanki*, ale jeśli nie będziemy im wchodzić w drogę, nic nam nie zrobią. Najlepiej
trzymajmy się głównego traktu – powiedziała Rose rzeczowym tonem, palcem
wskazując na mapie brązową ścieżkę.
- Weasley, w ogóle nie znasz się na
układaniu strategii. Jeśli będziemy szli główną drogą, od razu na nas napadną,
żeby nas spowolnić. Trzeba skorzystać z naturalnej zasłony, jaką są drzewa i po
kryjomu dotrzeć na miejsce. Najlepiej będzie, jeśli pójdziemy tędy. – Malfoy
pacnął palcem w mapę – Unikniemy niepotrzebnych pojedynków, które mogłyby nas
spowolnić i całkiem szybko dostaniemy się do tej całej wieży.
- Możemy się zgubić wśród tych
twoich drzew, Malfoy – powiedziała Rose, patrząc na niego przymkniętymi oczami.
- Od tego mamy mapę, geniuszu –
odparł Scorpius.
- Skąd wiesz, jak bardzo jest
dokładna? – zapytała, układając dłonie na biodrach i piorunując go wzrokiem.
- A skąd ty możesz wiedzieć, że tam
w ogóle jest jakaś droga? Jak pójdziemy prosto przed siebie, na pewno dotrzemy
na miejsce – warknął groźnie.
- Uspokójcie się. Paula przyszła –
powiedział Cloud, stając pomiędzy nimi, by w ten sposób nie dopuścić do
niepożądanej bójki.
Rose i Scorpius przestali ciskać w
siebie pioruny i spojrzeli na nauczycielkę. Kazała wszystkim ustawić się w
linii równoległej do brzegu lasu. Ucichły rozmowy i sprzeczki, a wszyscy
biorący udział wykonali polecenie. Nauczyciele pomocniczy już dawno wzbili się
w powietrze na swoich miotłach i teraz latali nad ich głowami. Profesorka
uniosła do góry lewą rękę, patrząc na złoty, kieszonkowy zegarek. Kiedy
opuściła dłoń, większość z zawodników wystartowała jak do biegu. Drużyna
Hogwartu ruszyła spokojnym marszem. Nie mieli po co tak szybko tracić energii,
która może się przydać, jeśli ktoś zechce im przeszkodzić.
- Pójdziemy głównym szlakiem –
powiedział Cloud, wpatrując się w mapę, czym wywołał szeroki uśmiech na twarzy
Rose. Dziewczyna spojrzała triumfująco na Malfoya. – Żeby trochę nadrobić czas.
Później jednak wejdziemy do lasu. Scorpius ma rację, na głównej drodze jesteśmy
łatwym celem – dodał po chwili. Tym razem to Malfoy wyszczerzył zęby w
uśmiechu, a Rose zacisnęła szczękę. Krukon schował mapę do kieszeni i raźnym
krokiem ruszył przed siebie. Miał długie nogi, więc robił duże kroki, dlatego
po chwili pozostała trójka nieco się zmachała, chcąc mu dorównać i musieli się
zatrzymać.
- No, w takim tempie to my za rok
tam nie dotrzemy – powiedział McTrevor.
- Przymknij się – powiedział Malfoy,
opierając się o drzewo i biorąc głęboki oddech. Nigdy nie narzekał na brak
kondycji, ale tempo, jakie narzucił czarnoskóry nawet dla niego było męczące.
- Chodźmy dalej – rzuciła Elizabeth,
zabierając z ziemi swój plecak.
*
- Szybko zrobiło się ciemno –
zauważyła Elizabeth, rozglądając się po ciemnych koronach drzew. Czuła niepokój
i nie potrafiła poradzić sobie ze strachem. Każdy poruszający się cień
przyprawiał ją o szybsze bicie serca.
- Drzewa rosną gęsto. Prawdopodobnie
poza lasem jest jeszcze dość widno – powiedziała Rose.
- Dobra, wejdziemy teraz w głąb i
znajdziemy jakieś miejsce na nocleg – powiedział Cloud. Kiwnęli głowami i zeszli
ze ścieżki. Cloud kontrolował ich pozycję na mapie, żeby nie odejść za daleko.
Odpowiednie miejsce znaleźli po
godzinie czasu. Między drzewami było sporo miejsca na rozpalenie ogniska, a
jednocześnie dawały schronienie. Rose zdjęła plecak z ramion, Cloud rozejrzał
się za chrustem, Elizabeth również, natomiast Scorpius usiadł na pobliskim
kamieniu i wyjął z kieszeni batonika.
- Ja i Lizzie zajmiemy się ogniskiem
– powiedział Cloud.
- Rozejrzę się po okolicy –
zaproponowała Rose.
Rozeszli się, pozostawiając Malfoya
samego. Nie przejął się tym, wiedział, że wrócą. Jadł batonika i rozglądał się
dookoła. Przez chwilę wydawało mu się, że widział między drzewami jakiś ciemny
obiekt. Zmrużył oczy, przestając na chwilę przeżuwać i wytężył wzrok. Przełknął
powoli, a wtedy coś zaszeleściło za jego plecami. Omal nie wrzasnął.
Powstrzymał się jedynak, gdy okazało się, że to tylko Elizabeth wróciła z kupką
patyków. Kiedy ponownie spojrzał w tamto miejsce, niczego już nie zobaczył.
- Pomóż mi to zorganizować –
powiedziała, wyrzucając gałęzie pod drzewo. Kucnęła przy nich i spojrzała na
blondyna, który miął w dłoni papierek po słodkości. Kiedy zgniótł go w kulkę,
bez zastanowienia wyrzucił za siebie. – Nie powinieneś tego robić – rzekła,
chwytając kilka kijków i próbując ułożyć je w ładny stożek. Malfoy wzruszył
ramionami, mlasnął ostatni raz i podszedł do
niej, chcąc pokazać jej, jak powinna to zrobić. Kiedy kucnął obok,
nieznacznie się odsunęła. Nie czuła się pewnie w jego towarzystwie po tym, co
między nimi ostatnio zaszło. Przez kolejne dwa dni pluła sobie w brodę za swoje
zachowanie. Nie wiedziała, jak mogła pozwolić, żeby aż tak zawładnęło nią
pożądanie. Co się z nią, do cholery, działo? Czyżby fakt, że ostatni chłopak,
którego starała się poderwać, okazał się być gejem, aż tak na nią wpłynął, że
rzuciła się na Ślizgona jak dzikie zwierzę? Nie poznawała sama siebie. Nie
wiedząc dokładnie, co się stało, wolała nie ryzykować kolejnego takiego wyskoku.
Pomagała jej w tym obojętna postawa Scorpiusa, który najwyraźniej zapomniał o
wydarzeniach sprzed kilku dni zaraz po tym, jak wyszedł z ich pokoju. Choć
nigdy nie należała do dziewcząt, które zadowalają się takim „jednym razem”,
teraz dziękowała w duchu Merlinowi, że Malfoy o tym nie wspomina. Sama chciała
jak najszybciej zapomnieć i wrócić do swojego normalnego stanu.
Z ciszy wyłonił się odgłos łamanych
gałęzi, na które ktoś nadepnął. Nie zwrócili na to uwagi, pewni, że to Cloud
wrócił z kolejną dostawą chrustu lub Rose znudziło się oglądanie takich samych
drzew. Jak bardzo się pomylili. W momencie, w którym Scorpius sięgał po
ostatnią gałązkę, poczuł uderzenie zaklęcia, które sparaliżowało jego ciało,
nie pozwalając się ruszyć. Stracił przez to równowagę i padł twarzą w przed
chwilą wybudowany stożek na ognisko. Elizabeth pisnęła, podnosząc się na równe
nogi i spoglądając za siebie. Sięgnęła po różdżkę, lecz nim zdążyła ją
chociażby musnąć koniuszkami palców, podzieliła los Ślizgona.
- Załatwienie ich było prostsze niż
zabranie dziecku lizaka – powiedział ktoś, kierując się wyraźnie w ich stronę.
Elizabeth rozszerzyła z przerażenia oczy, nasłuchując zbliżających się kroków.
Po chwili zobaczyła okrągłą, zarumienioną twarz blondwłosej dziewczyny. – To
niby są reprezentanci Hogwartu? Spodziewałam się czegoś innego – stwierdziła,
pochylając się nad Elizabeth i przyglądając jej uważnie. Kosmyki jej włosów
opadły jej przez ramię na twarz Puchoni, łaskocząc ją w nos. – Ładna jesteś.
- Meg, powstrzymaj swoje lesbijskie
zapędy i pomóż nam. – Elizabeth nie widziała chłopaka, do którego należał ten
głos, ale wyraźnie słyszała, jak otwierają się zamki ich plecaków.
- Wal się, Peter. Skończyłam z tym –
odparła Meg, wyprostowując się i znikając Elizabeth z oczu. Dziewczyna starała
się cokolwiek zobaczyć, ale nie mogła się poruszyć nawet o milimetr. Poczuła
łzy, które pojawiły się w jej oczach z wysiłku, jaki włożyła w odparcie
zaklęcia.
I wtedy wpadła jej do głowy pewna
pocieszająca myśl. Rose i Cloud nie zostali schwytani, na pewno któreś zaraz tu
przyjdzie i im pomoże. Jednak nikt nie nadchodził, a Elizabeth pomału traciła
wiarę we własne słowa.
Cloud zjawił się akurat w momencie,
w którym wszystkie plecaki zostały już obszukane. Z zaskoczenia wypuścił z
dłoni zebrany wcześniej chrust i błyskawicznie sięgnął po różdżkę. Trzask
rozsypywanych gałęzi zwrócił uwagę intruzów, jednak nawet nie zdążyli się
odwrócić. Cloud uśmiechnął się pod nosem i dmuchnął w końcówkę różdżki, jak
rewolwerowiec. Podszedł do kolegów z drużyny i uwolnił ich od uciążliwego
zaklęcia.
- Kto to zrobił? Zaraz ich
pozabijam! – wydarł się Scorpius, gdy tylko podniósł się z ziemi. Wypluł z ust
piach, który przez przypadek się tam dostał i powycierał twarz rękawem bluzy.
- Lepiej
się ich pozbądźmy, żeby znowu za nami nie poszli – stwierdził Cloud,
spoglądając na leżącą pod drzewami czwórkę. – Gdzie jest Rose? – spytał.
- Jeszcze
nie wróciła – odparła Elizabeth, wyciągając swoją różdżkę i za pomocą Wingardium
Leviosa, przetransportowała intruzów w jedno miejsce, ustawiając ich do siebie
plecami. Malfoy dodał od siebie sznur, którym ich związał.
- Spakujmy
się i poszukajmy jej – powiedział Cloud. Zapakowali porozrzucane po ziemi
rzeczy z powrotem do plecaków. Lizzie zabrała również rzeczy Rose, a kiedy byli
gotowi do drogi, Cloud wystrzelił w powietrze czerwone iskry.
- To ich na
trochę spowolni – powiedział z uśmiechem. – Pośpieszmy się – dodał. Ruszyli w
stronę, w którą wcześniej poszła Weasley.
Wcześniej…
Rose szła przed siebie, rozglądając
się na boki. Starała się iść w linii prostej, żeby nie mieć problemów z
powrotem, jednak nie zawsze jej się to udawało. Niekiedy drogę zastępowały jej
drzewa i musiała nieco zboczyć z kursu. Parę razy widziała rudą wiewiórkę,
która trzymała w łapkach szyszkę, raz nawet zauważyła sowę. Uśmiechnęła się pod
nosem, widok tych zwierząt był taki… mugolski. Przedarła się przez gęste krzewy
i rozejrzała. Dalej w lesie robiło się jeszcze ciemniej i nie było widać nic,
oprócz drzew. Wyjęła z kieszeni różdżkę, zapalając na niej kuliste światełko.
Zrobiło się jaśniej, ale jednak nie ryzykowała pójścia naprzód. Wolała
zawrócić, żeby się nie zgubić. Robiło się coraz ciemniej i zimniej, a pozostali
na pewno już rozpalili ogień, przy którym można by się wygrzać. Zawróciła i
zrobiła kilka kroków, kiedy do jej uszu doszedł szum płynącej po skałach wody.
Zatrzymała się i zmarszczyła czoło. Spojrzała w prawo, wystawiając przed siebie
różdżkę, ale światło nie sięgało dalej jak dwa metry wprzód. Zawahała się,
patrząc w stronę obozowiska. W końcu jednak postanowiła to sprawdzić.
Liczyła w myślach swoje kroki, żeby
później wiedzieć, jak wrócić do punktu wyjścia. Zagłębiała się coraz bardziej w
las i choć szum stawał się głośniejszy, nigdzie nie było widać strumyka. Już
chciała zawrócić, kiedy nagle wydarzyło się kilka rzeczy. Nadepnęła na gałązkę,
której trzask poniósł się echem między drzewami, a zaraz potem ziemia pod jej
stopami pękła w nienaturalny wręcz kształt koła, usuwając się w dół. Pisnęła
szybko, czując jak zaczyna spadać. Przez szok wypuściła z dłoni różdżkę, która
poszybowała w powietrze. Okręciła się kilka razy wokół własnej osi i upadła na
kępkę trawy, gasnąc.
* Bahanka – podobnie jak elf, z
którymi bahanka jest często mylona, wygląda jak malutki człowieczek. Jednak w
odróżnieniu od elfa całe jej ciało jest pokryte grubym czarnym włosem. Ma też
dwie pary rąk i nóg. Skrzydła bahanki są grube, zaokrąglone i błyszczące,
zbliżone wyglądem do skrzydeł żuka. Posiada ona również dwa rzędy ostrych,
jadowitych zębów. Składają
do 500 jaj naraz i zakopują je. Larwy wykluwają się po 2 – 3 tygodniach. Do
pozbycia się ich, używa się płynu "Bahanocyd" / Wikipedia
__
W mojej głowie wyglądało to o wiele
lepiej, ale chyba nie umiem tego opisać…. Nie wiem, czy to coś powyżej, można
nazwać chociażby DOBRYM odcinkiem.
Znów Naruto...
OdpowiedzUsuń