22 stycznia 2013

40. Róża w butelce


            Założyła sweter i przypięła do piersi pozłacaną odznakę prefekta. Upięła włosy spinką w kształcie motyla i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Wyglądała zwyczajnie, jak każdego innego dnia. Przygryzła lekko usta, spuszczając na nie wzrok. Nieświadomie przeniosła się myślami w tamten wieczór, który spędziła wraz z Malfoyem w jaskiniach pod zamkiem. Przypomniała sobie szum wodospadu i chłód, który ją ogarnął, kiedy pod niego wpadła. Zaraz jednak pomyślała o ramionach, które ją przytrzymały. Spojrzała w odbicie swoich oczu, tak jak spoglądała wtedy w tęczówki Malfoya.
            Dziś wieczór miała go zobaczyć. W dole brzucha czuła dziwny niepokój, pomieszany z jakąś nieznaną ekscytacją. Uśmiechnęła się do siebie, mając przed oczami wspomnienie pocałunku. Lecz już po chwili to uczucie zostało zmiażdżone przez powracający rozsądek. Twarz Scorpiusa Malfoya, pełna skupienia, rozmazała się, by przyjąć wyraz pogardy. Ironiczny uśmiech zagościł na jego ustach, a w dłoni pojawiła się różdżka. Aż drgnęła, kiedy we wspomnieniach zaklęcie uderzyło w jej klatkę piersiową. To było w trzeciej klasie; jedyny raz, kiedy udało mu się ją pokonać.
            Ocknęła się z rozmyślań, ściągnęła łopatki i jeszcze raz przyjrzała się sobie i swojej poważnej minie. Postanowiła nigdy więcej nie wspominać tego niefortunnego wieczoru. To wszystko nic nie znaczyło. Byli zmęczeni i podatni na magiczne opary, które mogły unosić się w jaskini. Nic dziwnego, że oboje dziwnie się zachowywali. Taka sytuacja więcej się nie powtórzy, już Rose się o to zatroszczy. Kiwnęła głową, jakby chciała przekonać sama siebie i wyszła z łazienki, by następnie opuścić Wieżę Gryffindoru.
            Malfoya spotkała jak zwykle w umówionym miejscu. Już tam na nią czekał, opierając się nonszalancko o ścianę i przyglądając się swoim paznokciom. Miał na sobie szkolny mundurek, ale nie założył szaty, podobnie jak ona. Na jego piersi również pobłyskiwała odznaka, a różdżka, która wystawała z kieszeni, wyglądała jakoś groźnie. Rose zatrzymała się na chwilę, wzięła głębszy oddech i odgoniła od siebie myśli o nim. Raźnym krokiem ruszyła w jego stronę, lecz nie zatrzymała się tylko przeszła obok.
            - Dobrze, że już jesteś. Robimy jak zazwyczaj – mówiła, idąc w kierunku schodów. Chciała mieć ten obchód z głowy.
            Scorpius oderwał się od ściany i stanął na środku korytarza, twarzą zwrócony w jej kierunku, pytając:
            - Nie masz mi nic do powiedzenia?
            Zatrzymała się i spojrzała na niego, obracając się.
            - Słucham? – zapytała, nie do końca pewna, o czym mówił.
            - To ja słucham – odpowiedział, zakładając ręce na piersi i spoglądając na nią z wyższością. Ta sytuacja wyraźnie go bawiła, ironiczny uśmieszek zdradzał jego rozbawienie.
            - Chyba nie rozumiem o co ci chodzi – powiedziała, nie zrobiwszy nawet kroku. Podobnie jak on skrzyżowała ramiona i przyglądała mu się, marszcząc czoło.
            - Rzuciłaś się na mnie w tej jaskini – stwierdził, a jego głos zadrżał od wstrzymywanego śmiechu. Omal nie parsknął, kiedy Weasley otworzyła ze zdumienia usta, a w jej oczach naraz zapłonęła dzika złość. Opuściła ręce i zrobiła krok w jego stronę.
            - Ja na ciebie? – spytała, dotykając dłonią najpierw swojej klatki piersiowej, a później wskazując palcem jego. – Chyba śnisz. To ty mnie pocałowałeś! – powiedziała pewnie, prostując plecy i starając się spojrzeć na niego z pogardą.
            - Wcale nie oponowałaś – rzekł głośno i dobitnie, obserwując jej reakcję. Zapowietrzyła się, starając znaleźć odpowiednie słowa. Zaśmiał się cicho. – Możesz już przyznać, że to było twoje marzenie. Nikomu nie powiem – zakpił.
            - Jak śmiesz? – wycedziła przez zęby. Podeszła do niego i stanęła w niewielkiej odległości, dźgając go palcem wskazującym w pierś. Musiała podnieść głowę, żeby móc patrzeć mu w oczy. Widziała w nich rozbawienie. – To ty nie mogłeś się opanować. Jakbyś miał do tego prawo! Ale wiedz, że to się więcej nie powtórzy. Nie jestem taka – warknęła. Już chciała się odwrócić, kiedy złapał ją mocno za nadgarstek i zmusił, by została w tym miejscu.
            - Jaka, Weasley? – zapytał poważnie. Spojrzała odważnie w jego oczy, wyrywając dłoń.
            - Wszyscy doskonale wiemy, z jakimi dziewczynami się zadajesz – odpowiedziała, unosząc sugestywnie brew. Kącik ust drgnął jej na widok rzednącej miny Malfoya.
            - A ty taka nie jesteś, tak? Weasley, kogo próbujesz oszukać? Może nie jesteś dokładnie takim typem dziewczyny, ale… spójrzmy prawdzie w oczy… chciałaś tego pocałunku…
            - Przymknij się – wtrąciła.
            - … tak samo jak każda inna! Pod tym względem nie różnisz się od tamtych panien, chciałaś, żebym cię pocałował, bo może wtedy poczułabyś się mniej bezwartościowa…
            - Zamknij się! – krzyknęła, przysuwając się jeszcze bliżej niego.
            - Bo co? – zapytał buńczucznie.
            - Bo jak wyjmę różdżkę…! – zagroziła, sięgając w kierunku pleców, gdzie za paskiem spódnicy miała wetkniętą różdżkę.
            Malfoy spojrzał na nią zaskoczony, a potem, bez uprzedzenia, tak po prostu wybuchł śmiechem. Nagle jego ostre rysy wygładziły się, a głośny śmiech poniósł się echem po korytarzu. Rose wmurowało. Dosłownie nie potrafiła się poruszyć. Nagły wybuch śmiechu ją zaskoczył, nie do końca pojmowała, co tak naprawdę się stało. Ale zaraz dotarło do niej coś jeszcze, co również przyczyniło się do jej zszokowania. To nie był jego zwykły śmiech. Wiele razy słyszała jak ironicznie wyśmiewał innych, widziała jak zmuszał się do uśmiechu, słysząc czyjś debilny żart. Ten śmiech był inny, nie wymuszony, nie ironiczny, nie sztuczny. Był… prawdziwy. To odkrycie zaskoczyło ją tak bardzo, że bezwiednie opuściła rękę wzdłuż ciała i przyglądała mu się chwilę. Odchylił lekko głowę do tyłu i przymknął powieki. Chwycił się nawet za brzuch. Nigdy go takiego nie widziała. Nigdy.
            - Dobrze się czujesz? – spytała po chwili, marszcząc czoło i wciąż na niego patrząc. Zaróżowiły mu się policzki od tego śmiechu. Uspokoił się dopiero po chwili i spojrzał na nią, wciąż roześmianymi oczami. Zdumiała się wielce, dostrzegając w nich łzy.

            Naprawdę doprowadziłam go do takiego stanu?

            - Tak – odpowiedział, uśmiechając się. – Zróbmy to, co mamy do zrobienia i wracajmy do swoich zajęć – dodał. Z ust zniknął uśmiech, twarz na powrót przybrała poważny wyraz i tylko oczy zdradzały jeszcze oznaki rozweselenia. Rose była pod ogromnym wrażeniem zdolności tego człowieka do tak szybkiej zmiany. Obrócił się i poszedł w stronę wschodniego skrzydła, zostawiając ją samą. Spoglądała za nim jeszcze chwilę, dopóki nie zniknął za zakrętem, wciąż słysząc w głowie jego szczery śmiech.
            Kiedy odchodził, poczuł dziwny smutek, jakby wcale nie chciał jej tam zostawiać. Wciąż widział przed oczami jej zaróżowione od złości policzki oraz kilka pasemek włosów, które wymsknęły się z objęć spinki i otaczały jej jasną twarz. Nawet zezłoszczona wyglądała ładnie. Choć o wiele bardziej lubił, kiedy się uśmiechała. Zauważył, że czasem robiła to nieświadomie, idąc korytarzem i rozmyślając nad czymś. A kiedy po przebudzeniu dzisiejszego popołudnia dotarło do niego, że lubił na nią patrzeć, zadziwił tym sam siebie. Lecz naprawdę zdumiał się dopiero przed chwilą, kiedy Weasley przypadkowo, może nawet nie wiedząc co robi, rozśmieszyła go. Już dawno się tak nie śmiał, szczerze i głośno. Niech mnie Merlin, prawie się popłakałem! Nie dlatego, że nie lubił się śmiać, po prostu nikt nie potrafił go zmusić do śmiechu. I nagle uświadomił sobie jeszcze jedną rzecz: Weasley była pierwszą osobą, której się to udało. Pierwszą od bardzo dawna.
            Zatrzymał się i spojrzał ponad ramieniem, jednak znajdował się już za zakrętem i nie mógł dostrzec Gryfonki. Nie był nawet pewien, czy dalej tam stała.
            - A niech mnie… - szepnął tylko.

*

            - On oszalał! Dosłownie, stracił rozum! – powiedziała Rose, wchodząc do dormitorium, kiedy skończyła patrolować korytarze. Już wcześniej zauważyła w Pokoju Wspólnym Pamelę i Dakotę, które próbowały napisać pracę domową oraz Nicole, która grała z jej bratem w gargulce. Dlatego też zamaszyście otworzyła drzwi i zwróciła się do przyjaciółki, będąc pewną, że oprócz niej nikogo w pokoju nie ma. Shila spojrzała na nią nieobecnym wzrokiem. Weasley zamknęła drzwi i przysiadła na skraju łóżka przyjaciółki.
            - Wszystko w porządku? – spytała, mrużąc oczy i przyglądając się jej bacznie. Ishihara uciekła wzrokiem w bok.
            - Wiem kto jest moim tajemniczym wielbicielem – powiedziała cicho, podciągając kolana pod brodę. Rose uśmiechnęła się, nie rozumiejąc zachowania Azjatki.
            - Ten od niebieskich kopert? – zapytała podekscytowana. Shila kiwnęła głową. – Fajnie, kto to?
            Ishihara spojrzała na nią szeroko otwartymi oczami. Weasley wciąż się uśmiechała.
            - Willow.
            Imię zawisło w powietrzu. Uśmiech zniknął z twarzy Rudej, zastąpiony niezrozumiałym wyrazem.
            - Och… - wymsknęło jej się. Shila parsknęła urywanym śmiechem, bardziej żałosnym niż wesołym. Zapadła niezręczna cisza. Shila rozmyślała nad całą tą sytuacją, zastanawiając się, jak to możliwe, aby młoda dziewczyna wysyłała jej takie listy. Analizowała wszystkie ich wspólne spotkania i doszukiwała się jakich wskazówek. Natomiast Rose nie wiedziała po prostu co powiedzieć. Chciała jakoś ulżyć przyjaciółce, powiedzieć, że takie rzeczy się zdarzają, ale… pierwszy raz coś takiego widziała.
            - Co zamierzasz? – spytała w końcu, chcąc przerwać milczenie.
            - A co powinnam zrobić? – Shila spojrzała na nią. – To nie jest… normalne. Nie codziennie mnie coś takiego spotyka – powiedziała, wstając. Zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju i przeczesywać palcami włosy. Rose obróciła się i obserwowała ją dłuższą chwilę.
            - A Jose? To coś poważnego? – zapytała, marszcząc czoło. Shila zatrzymała się na chwilę i wzięła głębszy wdech.
            - Chyba…
            - Chyba? To raczej oczywiste, że coś jest między wami, ciągle gdzieś znikacie – powiedziała Weasley, na co Ishihara uśmiechnęła się subtelnie i jednocześnie lubieżnie. – Nie chcę wiedzieć – dodała szybko Ruda, unosząc do góry dłoń, żeby powstrzymać przyjaciółkę od złożenia zeznań.
            - Mniejsza o to… mówiłaś, że ktoś oszalał? – Shila usiadła na łóżku obok niej, pytając o jej wcześniejszą wypowiedź.
            - Tak! Malfoy! Stracił rozum! – odparła, nieco nadgorliwie gestykulując. Shila uniosła do góry brew. – Najpierw oskarża mnie o bycie napaloną na niego panienką, kłócimy się, a on jak gdyby nigdy nic wybucha śmiechem! Całkowita psychoza! – zawołała.
            Ku jej rozpaczy Shila, podobnie jak kilka godzin wcześniej Malfoy, również wybuchła śmiechem. Rose skrzywiła się i, jęcząc żałośnie, zasłoniła twarz dłońmi.
            - Rose, wiesz, co ja myślę? – spytała Azjatka, uspokajając się. Położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki i poczekała aż ta podniesie na nią swoje spojrzenie. Następnie uśmiechnęła się i powiedziała spokojnie: - Że powinnaś schować swoje uprzedzenia i jeszcze raz zatrzymać z nim czas.
            - Że co? – zapytała zaskoczona, lecz Shila już nic nie odpowiedziała. Zamiast tego wstała i mrugnęła do niej, a kiedy Rose ponownie chciała zadać pytanie, do dormitorium weszła Nicole. Zatrzymała się w pół kroku, spoglądając po kolei to na zadowoloną z siebie Shilę, to znów na podenerwowaną Rose.
            - Ee… przyszłam nie w porę? – spytała.
            - Nie.
            - Tak – odparły jednocześnie. Nicole uniosła do góry brew i ułożyła usta w dziubek, zastanawiając się przez chwilę, co powinna zrobić. Spojrzała ponad ramieniem na Pokój Wspólny, zaraz jednak zrobiła krok do przodu.
            - O-kej… - mruknęła. – Wezmę tylko kilka rzeczy i już mnie nie ma – powiedziała, podchodząc do swojego łóżka.
            - Daj spokój, nie musisz nigdzie iść. Skończyłyśmy rozmawiać – stwierdziła Shila, przycupnąwszy na krawędzi materaca. Uśmiechała się przyjacielsko, spoglądając na Nicole. Kątem oka widziała, jak twarz Rose przybiera odcień głębokiej czerwieni, a z uszu niemal leciała jej para. Ishihara próbowała powstrzymać się od śmiechu, uparcie wpatrując się w blondynkę.
            - Skoro tak mówisz – mruknęła Nicole, rzucając się na łóżko i sięgając po paczkę czekoladowych ciasteczek. Chwyciła jeszcze jakąś książkę i całkowicie odpłynęła, wypełniając pomieszczenie dźwiękiem chrupania smakowicie pachnących ciastek.
           
*

            Poczuła na policzkach prażące ciepło, a w dłoniach miękki, sypki materiał. Zamrugała powiekami, unosząc głowę i zerknęła na swoje palce, między którymi przesypywał się złocisty piasek. Zaskoczona rozejrzała się dookoła, dostrzegając we wszystkich kierunkach bezkresny ocean pustyni. Niebo było błękitne i nie usłane żadną chmurką, a słońce świeciło wysoko i jakby naśmiewało się z jej nieprzystosowania do wysokich temperatur. Czuła strużkę potu, płynącą jej po plecach. Wypuściła głośno powietrze i poruszyła koszulką, żeby wprawić w ruch powietrze i ochłodzić nagrzane ciało.
            Wzrokiem przeczesywała okolicę, ale na horyzoncie nie widać było niczego z wyjątkiem piasku. Kiedy wstała, coś potoczyło się po jej nodze. Zdezorientowana spojrzała w dół, dostrzegając srebrną zawieszkę w kształcie skorpiona. Już chciała się po nią schylić, ale w ostatnim momencie zrezygnowała z tego pomysłu.
            - O, nie! Tym razem się nie nabiorę. Poprzednio rozpętała się burza piaskowa – powiedziała, a jej głos zabrzmiał nienaturalnie głośno na tym cichym pustkowiu. Jeszcze raz omiotła wzrokiem okolicę. Zdawała sobie sprawę z tego, że śpi i chciała się obudzić, ale ani bicie się po twarzy ani szczypanie w przedramię nie pomogło. Zrezygnowana westchnęła i zrobiła koło wokół własnej osi, bezradnie zakańczając je klapnięciem tyłkiem na piasek.
            - Moje sny są kretyńskie. Co to niby oznacza, hę? – spytała, spoglądając w niebo, jakby miało jej to pomóc w rozwiązaniu zagadki. - Agr! Chcę się obudzić! Halo! – wrzeszczała. Odnalazła w sobie jakieś nowe pokłady energii i zapału, wstała szybko i machała rękami w stronę słońca. Nagle jej uwagę przykuło co innego. Znów, podobnie jak poprzednim razem, jej włosami targnął porywisty wiatr, a w oczy sypnął drobinkami piasku. Opuściła ręce i powoli, przełykając ślinę, odwróciła się o 180 stopni. Jej oczom ukazała ogromna fala piasku, sunąca wprost na nią. Poprzedzał ją cień wielkości wieżowca, który skrywał w swoich ciemnościach już znaczną część pustyni.
            - Aaaaa! – wydarła się przerażona, dopiero po chwili ruszając z miejsca. Zaraz jednak przypomniała sobie o srebrnej zawieszce. Zawróciła, chwyciła ją w dłonie i ponownie zaczęła uciekać w przeciwnym kierunku, krzycząc jak opętana. – Przepraszam! Przepraszam! Przepraszam! Już nie będę narzekać na moje sny! Błagam, ja nie chcę umierać! – kwiliła, zaciskając powieki i biegnąc przed siebie. Wyglądało to raczej tragicznie, gdyż zapadała się po kostki w piasku, ale nie poddawała się.
            Kiedy w końcu otworzyła oczy, dotarło do niej, że horyzont wygląda jakoś inaczej. Przybliżył się i znajdował zaledwie kilkanaście metrów przed nią. Kiedy przyjrzała się dokładniej dostrzegła także wzmożony ruch piasku, a także poczuła jak ziarenka uciekają jej spod stóp. Naraz zrozumiała, że miała przed sobą wodospad… czy raczej piaskospad. Nie ma nawet takiego określenia!… Ogromny wodospad piachu!
            - O Merlinie! – wydarła się, próbując się zatrzymać i odwrócić, ale nurt stał się nagle tak silny, że zwalił ją z nóg, ciągnąc w dół. Z przerażającym wrzaskiem zsunęła się z urwiska, a goniąca ją fala popędziła za nią.

            Zakrztusiła się, przechylając poza krawędź łóżka i wypluwając na podłogę zwilżony śliną piach. Kaszlała jeszcze chwilę, budząc przy tym Shilę, która spojrzała na nią zaspanymi oczami.
            - Hej, Rose… wszystko ok… - wymamrotała Azjatka. Weasley nie odpowiedziała, zbyt zajęta wypluwaniem z ust piachu. Ishihara i tak nie miała jej tego za złe, gdyż niemal od razu zasnęła.
            Ruda odkaszlnęła jeszcze kilka razy, sięgając po szklankę z wodą. Przepłukała buzię i, nie bacząc na to co robi, wypluła zawartość na podłogę. Już i tak była brudna od piachu, a ona musiała się pozbyć tego uciążliwego zgrzytania między zębami. Kiedy podniosła głowę, jej uwagę przykuło żółte światło, dochodzące z półki nad łóżkiem. Uklękła na materacu i, marszcząc czoło, chwyciła w dłonie kostkę Rubika. Żółta ściana, podobnie jak czerwona, była ułożona, choć Rose nie przypominała sobie, aby ostatnio bawiła się tą łamigłówką. Światło wydobywało się tylko z żółtego boku i jakby… pulsowało.

*

            Nagle znalazł się w górach. Zdziwiony rozejrzał się dookoła, zastanawiając się, jak to wszystko możliwe… Był w dormitorium, szykował się do snu, a tu z nikąd… wyrosły przed nim skalne urwiska i wzniesienia. Spojrzał w zachmurzone niebo, dostrzegając wolno sunące w powietrzu ptaki. Nie potrafił określić gatunku… były wielkie i czarne. Zrobił kilka obrotów wokół własnej osi, starając się zorientować, gdzie jest. Nie poznawał tego otoczenia, to nie były żadne znane mu skalne góry.
            Spojrzał na swój strój i stwierdził ze zdziwieniem, że ma na sobie tylko dresowe spodnie, które służyły mu za piżamę. Było mu trochę chłodno w nagi tors, dlatego przeczesał wzrokiem okolicę, by znaleźć dla siebie jakąś koszulę. Zamiast niej, dostrzegł między skałami odblask, jakby słońce odbijało się w lustrze. To było dziwne, bo słońca wcale nie było. Zaciekawiony podszedł bliżej i już po chwili schylał się, odgarniając dłonią kilka mniejszych kamieni i wydobywając spomiędzy nich szklaną butelkę, zatkaną gumowym korkiem. Otworzył szeroko oczy, przyglądając się zawartości przezroczystego naczynia. To była róża. Najpiękniejsza, jaką dotąd widział. Unosiła się lekko, nie dotykając żadną swoją częścią ścianek butelki, nawet jeśli ją przechylił. Miała prostą łodygę z kilkoma zielonymi liśćmi i kolcami ostrymi jak brzytwa, a jej płatki były tak intensywnie czerwone, że przywodziły na myśl kroplę krwi.
            - Niezbyt odpowiednie miejsce na takie cuda – powiedział do siebie, a jego głos poniósł się echem wśród skał. Wstał z klęczek i rozejrzał się. Miał do wyboru dwie drogi, w prawo lub w lewo. Kierując się „zasadą prawej ręki”, skręcił w prawo. Zatrzymał się na chwilę, kiedy doszedł go dźwięk uderzających o siebie kamieni. Z początku był cichy, jakby ktoś rzucił kamyczkiem o chodnik, ale powoli stawał się coraz głośniejszy. Zaniepokojony uniósł głowę i dostrzegł lecące wprost na niego skały. Lawina skalna, pomyślał tylko nim rzucił się biegiem do ucieczki. Ściskając w dłoni butelkę z różą, biegł przed siebie, uważając by się nie potknąć. Szukał jakiegoś schronienia, słysząc za sobą spadając głazy.
            Kilkanaście metrów przed sobą dostrzegł szczelinę w ścianie. Przyspieszył nieco i niemal w ostatniej chwili, nie będąc do końca pewnym czy się zmieści, wskoczył tam i odwrócił twarz. Oddychając szybciej obejrzał się, patrząc na wciąż toczące się skały. Odsunął się od wlotu i odwrócił, sprawdzając jak daleko będzie musiał iść, aby wyjść po drugiej stronie góry. O ile to w ogóle możliwe.
            Normując oddech, trzymając w dłoniach różę, ruszył przed siebie. Wcale nie musiał iść tak daleko. Zrobił zaledwie kilkanaście kroków, kiedy wyszedł na swego rodzaju polanę.
            - O żesz ty… - mruknął, z zachwytem patrząc na coś, co stało po środku skalnego zagajnika. Już chciał podejść bliżej, kiedy nagle potknął się o wystający kamień.
           
            Uczucie spadania zawsze powoduje, że się budzisz. Scorp ocknął się, uświadamiając sobie, że był to tylko sen. Zmarszczył czoło, czując jak coś uwiera go w lędźwie. Sięgnął dłonią pod kołdrę i wyjął stamtąd niewielki kamień. Miał może 2 centymetry średnicy. Zdziwił się mocno i podniósł do pozycji siedząc, opuszczając nogi na podłogę. Gdzieś w oddali, kątem oka dostrzegł pulsujące światło. Uniósł wzrok, wciąż marszcząc czoło, i zerknął na kostkę Rubika, leżącą na półce. Żółta ściana była ułożona.


*

            Następnego dnia Rose nie wyglądała za dobrze. Co prawda była nienagannie ubrana i uczesana, ale pod oczami wciąż – mimo wielokrotnych prób zatuszowania – miała ciemne cienie. W dłoniach trzymała butelkę z wodą, z której co chwila brała kilka łyków. Cały czas od przebudzenia czuła w ustach smak piasku, mimo że płukała buzię co kilka minut i myła zęby dwa razy. Do tego strasznie ją suszyło, jakby spędziła na pustyni miesiąc, a nie kilka godzin! W dodatku śpiąc!
            - Co ci się śniło? – spytała Ishihara, kiedy szły rano na śniadanie.
            - Jakiś popieprzony sen – warknęła zła. – Byłam na pustyni i akurat rozpętała się burza piaskowa – powiedziała, łapczywie przyssawszy się do butelki. – A potem… spadłam z ogromnego wodospadu, który wcale nie był wodospadem, bo leciał z niego piasek! – burknęła, znowu upijając kilka łyków wody. – Jak spadałam to się obudziłam z ustami wypełnionymi piaskiem!
            - To niesamowite – powiedziała Ishihara.
            - Raczej denerwujące. Już drugi raz… Jak to w ogóle możliwe, żeby zabrać coś ze snu? Nie mieszkamy przecież na ulicy Wiązów – powiedziała z wyrzutem. Przełknęła kilka następnych łyków wody i z przerażeniem stwierdziła, że opróżniła całą butelkę.
            - Gdzie? – zapytała Shila, unosząc do góry brwi.
            - Nieważne – mruknęła Rose, wzruszając ramionami.

            Scorpius szedł za Gryfonkami, przysłuchując się rozmowie. Na początku chciał wyśmiać Weasley. Wyglądała jakby miała potwornego kaca, ale potem Ishihara zagadnęła ją o sen i jakoś zrezygnował z tego pomysłu. Marszczył czoło, próbując coś z tego pojąć. Pomijając fakt, że Weasley była na pustyni i niemal nie udławiła się piaskiem… Ach! Tak blisko!... Cała reżyseria przypominała mu jego własny sen. On przecież też omal nie umarł zasypany lawiną skalną!
           
            I też zabrałem coś ze swojego snu.

            Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej kamyk. Przyglądał mu się chwilę.

            O co w tym chodzi?

            Schował kamień z powrotem, z mocnym postanowieniem odnalezienia odpowiedzi na to pytanie.

~*~

Znajcie moje dobre serce... a raczej głupotę, bo właśnie zamiast uczyć się na morfologię roślin, ja - Parabola - piszę 40 rozdział... 

Witam Was w nowym, 2013 roku. A witam Was... tym. Jestem zadowolona z tego odcinka. Wyszedł prawie tak dobrze, jak przedstawiał się w mojej głowie. No i macie tych swoich ulubieńców! Cały rozdział poświęcony tylko Rose i Scorpiusowi. Podobało się "pierwsze widzenie" po pocałunku? Bo mnie, osobiście... baaardzo xD Hihi.

No i oczywiście musiałam napisać coś, do czego nie wiem jak się odnieść w dalszych odcinkach... ja pitole xD Chyba zacznę sobie jakieś plany robić czy coś... Dacie wiarę, że wszystkie rozdziały są pisane... na spontanie? No i później wychodzi coś takiego... O Boże... to teraz będę miała rozkminę...

Dobra. Na dzisiaj chyba wystarczy. Wybaczcie błędy, jeśli są, ale nie sprawdzałam, bo... kurde późno już (23:59 - przy pisaniu tego zdania). 
Nie wiem kiedy 41. Jak na razie jest to data dla mnie nieznana... rozmyta wręcz gdzieś... w dalekiej przyszłości xD

Trzymajcie kciuki, bo w poniedziałek (za tydzień! aaa!) pierwszy egzamin. Z matmy... ach... i to wcale nie jest wzdychanie z zachwytem!

Pozdrawiam, ciao! 

EDIT 17:19

Jaaaaaaa! Muszę się Wam pochwalić, że jednak napisałam dobrze to kolokwium, od którego mnie odciągnął 40 odcinek :) I tym oto sposobem jestem zwolniona z egzaminu. Yess! Bijcie pokłony :P