Perspektywa
Scorpiusa
Odsunęła
się ode mnie kilka chwil później. Zauważyłem jak ukradkiem wyciera policzki i domyśliłem
się, że płakała. Poczułem dziwne ukłucie gdzieś w okolicach serca, więc
odwróciłem wzrok. Przecież i tak nie chciała, żebym widział jej łzy.
- No
dobra… To co dalej? – spytałem, kiedy już się opanowała.
Spojrzała
na mnie tymi swoimi wielkimi, czekoladowymi oczami. O Merlinie, to były
najładniejsze brązowe oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. Przełknąłem głośno
ślinę. Serce zabiło mi szybciej i nie byłem pewien czy to z powodu ekscytacji
czy też strachu. Przyznanie się do tego, że mi zależało było ogromnym wyczynem
i choć czułem, jakbym pozbył się wielkiego ciężaru, nadal nie byłem do tego
przyzwyczajony. Po czymś takim, stwierdzenie prostego faktu – choćby takiego,
że podobały mi się jej oczy – było po prostu dziwnie… straszne. A jednocześnie
przyjemne, jak delikatne łaskotanie.
-
Musimy znaleźć drzwi – powiedziała.
- Jakie
drzwi?
Opuściła
głowę, a ja przez chwilę mogłem swobodnie podziwiać jej sylwetkę. Była
szczupła, ale nie przesadnie chuda, jak niektóre dziewczyny. Dzięki cienkiej
piżamie, którą na sobie miała, widziałem wszelkie zaokrąglenia na jej ciele. I
choć była brudna od piasku i krwi, wciąż wydawała mi się… piękna.
Przyjemne
ciarki przeszły mnie po plecach. Tak, to zdecydowanie było dla mnie nowym
uczuciem.
Grzebała
w kieszeni spodni, a kiedy znalazła to, czego szukała, podniosła wzrok.
-
Wyjście – stwierdziła. Musiała mówić głośniej, ponieważ wiatr nie ustał nawet
na sekundę. – Spójrz.
Podała
mi fragment szkła, a ja od razu go przechwyciłem. To nie było zwykłe szkło, to
był fragment lustra, w którego odbiciu majaczyły czerwone drzwi. Wokół nich
również szalała burza piaskowa, ale ich kolor był tak wyrazisty, że nie sposób
było je pomylić z czymkolwiek innym.
-
Myślisz, że to są drzwi na zewnątrz? – zapytałem.
- A
masz inny pomysł jak się stąd wydostać?
Pokręciłem
głową, osłaniając twarz przed smagającym wiatrem. Piach wsypywał się w moje
nozdrza i oczy, sprawiając, że pojawiły się w nich łzy. Szlag. Ze wszystkich
możliwych miejsc, dlaczego musieliśmy wylądować na pustyni?
-
Chodź. Myślę, że to tam – powiedziała, zabierając mi lusterko i chowając je do
kieszeni. Ruszyła we wcześniej wskazanym kierunku, a ja poszedłem za nią. Stopy
grzęzły mi w piachu, w uszach świszczało i musiałem mrużyć oczy, by cokolwiek
widzieć. Pilnowałem jednak, żeby nie stracić jej z pola widzenia. Skoro już
przybyłem, by jej pomóc, niemądrze byłoby ją zgubić.
Co
jakiś czas odwracała się, by sprawdzić, czy za nią idę. Dokładnie tak, jakby
się bała, że byłem tylko wymysłem jej wyobraźni. Uśmiechnąłem się pod nosem.
Jej pytanie o to, czy naprawdę przed nią stoję, było zabawne. Dało mi też pewną
satysfakcję, bo mogło oznaczać, że wcześniej o mnie myślała.
Kiedy
po raz kolejny moja noga zapadła się po kolano w pasku, zakląłem szpetnie.
Weasley odwróciła się szybko i odnalazła mnie wzrokiem, osłaniając twarz przed
wiatrem. Jej włosy fruwały we wszystkich kierunkach i przez chwilę wyglądała
jak fatamorgana. Musiałem przetrzeć oczy, żeby mieć pewność, że nie majaczyłem.
-
Wytłumacz mi dlaczego, do jasnej cholery, twoja podświadomość to pieprzona
pustynia? – warknąłem, podnosząc się i stając w miarę wyprostowanej pozycji.
- Bo
tylko najlepiej przystosowane osobniki są w stanie przeżyć? – odpowiedziała
pytaniem, strojąc sobie ze mnie żarty. Najwyraźniej piła do mojej nieumiejętnej
próby przedarcia się przez te cholerne wydmy! Mogło mi zależeć, serio, ale
miałem ochotę ją walnąć. Wciąż mnie irytowała.
Prychnąłem
jedynie, otrzepując się z piachu. Nie wiem, jaki to miało sens, skoro zaraz
wiatr znów sypnął mi nim w twarz. Weasley zaśmiała się, odchylając głowę do
tyłu, po czym podeszła do mnie i chwyciła mnie za dłoń. Poczułem przyjemne
ciepło, a także coś w rodzaju iskierek przeskakujących wzdłuż mojego ramienia.
To było… wow.
-
Chodź. Czuję, że to niedaleko – powiedziała i pociągnęła mnie za sobą.
Nie
puściła mojej dłoni nawet wtedy, gdy już ruszyłem się z miejsca. Patrzyłem na
tył jej głowy, obserwując jak splątane włosy trzepoczą na wietrze. Wydawała mi
się silniejsza, niż kilka chwil temu, kiedy się do mnie przytulała. Dokładnie
wiedziała, gdzie idzie i co chce zrobić. Miałem wrażenie, że nawet nie
potrzebowała mojej pomocy, a jedynie obecności i moralnego wsparcia.
Niepewnie
uścisnąłem jej dłoń. Spojrzała na mnie ponad ramieniem i posłała mi lekki
uśmiech. Odwróciłem wzrok, udając, że tego nie widzę. Nie musiałem od razu
odsłaniać przed nią swojego wnętrza, nie? Poza tym, skąd niby miałem wiedzieć,
co ona o tym wszystkim myślała? Prawdopodobnie po prostu chciała być miła.
Trzymanie za ręce niczego nie musiało oznaczać.
Szliśmy
przez chwilę w milczeniu, starając się oszczędzać siły. I tak sporo energii
kosztowało nas przedzieranie się przez burzę piaskową. Wiatr zmienił kierunek i
wiał na wprost nas, utrudniając marsz. Cały czas trzymaliśmy swoje dłonie, ale
teraz była to raczej kwestia zabezpieczenia przez zgubieniem drugiej osoby. Ten
piach był wszechobecny i ledwo dostrzegałem sylwetkę Rose.
Weasley,
Spojrzałem
na jej plecy, rozmazywały mi się przed oczami. Skąd wiedziała, gdzie musimy
iść? Nie miałem pojęcia, ale postanowiłem jej zaufać. W końcu to jej
podświadomość.
Pustynia.
Cholerna pustynia. Na której szalała cholerna burza piaskowa.
-
Zawsze jest tu tak przyjemnie? – spytałem, przekrzykując wyjący wiatr.
- Nie.
Wszystko się zmieniło dzisiaj – odkrzyknęła. – Najpierw panował przedziwny
spokój, a potem w jednej sekundzie ziemia się zatrzęsła i tornado przeszło
przez świątynię.
-
Świątynię?
-
Miejsce, w którym stało lustro. Widziałeś ją kiedyś. – Odwróciła się i
spojrzała na mnie. – Ta burza doszczętnie ją zniszczyła.
Gwałtownie
się zatrzymałem, pociągając przy tym Weasley. Zachwiała się, ale utrzymała
równowagę. Spojrzała na mnie z uniesioną brwią, czekając na jakieś wyjaśnienie,
a ja nie byłem w stanie wydobyć z siebie słowa. Bo właśnie wtedy dotarło do
mnie, że to naprawdę była MOJA wina. Poprzez zniszczenie butelki z różą,
zamknąłem Weasley w jej podświadomości. Nie powiedziałem jej, co zamierzałem,
dlatego nie mogła się przygotować. To przeze mnie tu teraz byliśmy. Przeze mnie
jej ciało w realnym świecie walczyło o życie. Wszystko przeze mnie.
Zerknąłem
na nią, ale omijałem wzrokiem jej oczy. Poczułem dziwny uścisk w brzuchu, jakby
strach. Serce zabiło mi mocniej, a dłonie zadrżały. Wyrwałem swoją rękę z
uścisku Weasley, nie chcąc, by to zauważyła. Wiedziałem, co to było – stres. I
poczucie winy. Bo ona wciąż nie wiedziała, dlaczego to wszystko się stało. Nie
miała pojęcia, co się stało i kto odpowiadał za zniszczenie jej świata
podświadomości. A to byłem ja. I mogłem przysiąc, że gdyby wiedziała, nie
uśmiechałaby się do mnie, nie chwyciłabym mnie za dłoń i nie byłaby dla mnie
taka miła. Lecz mimo to, wszystko we mnie krzyczało, że powinienem jej
powiedzieć. Czułem niemal fizyczny przymus, by wszystko jej wytłumaczyć.
Oddychałem szybciej i serce waliło mi tak mocno, że tylko wycie wiatru było
głośniejsze od jego uderzeń.
- Coś
się stało? – spytała, nie mogąc pewnie dłużej wytrzymać tej ciszy z mojej
strony.
Wypuściłem
powietrze z płuc powoli i głośno.
- Muszę
ci coś powiedzieć – wyznałem.
Zmarszczyła
brwi, nie wiedząc, o co mi chodziło. Ale mimo to wyglądała, jakby mi ufała. I
właśnie to było najgorsze. Bo miałem zamiar zniszczyć tę namiastkę ufności,
którą mnie obdarowała.
Perspektywa
Rose
Byłam
naprawdę szczęśliwa, że nie musiałam przechodzić przez to wszystko sama. Nie
spodziewałam się, że Malfoy po mnie przyjdzie – nie wiedziałam nawet, jak
dostał się do mojej podświadomości – ale poczułam przyjemne ciepło, kiedy się
pojawił. Dlatego też, pod wpływem impulsu, rzuciłam mu się na szyję. Cieszyłam
się z jego obecności. Chyba po raz pierwszy odkąd się znamy, mogę to szczerze
przyznać.
Był w
pełni ubrany: miał na sobie koszulę i dżinsy, co mogło świadczyć o tym, że noc
się już skończyła. Mimo tego, ja wciąż śniłam. Byłam ciekawa, co działo się z
moim ciałem. Może powinnam go zapytać? Ale nie mogłam się na to zdobyć. Coś
mówiło mi, że nie spodobałaby mi się jego odpowiedź. Dlatego milczałam.
Ciepło
jego dłoni rozgrzewało mnie. Czułam moje serce bijące mocno, ale spokojnie.
Zamknęłam na chwilę oczy, próbując wsłuchać się w jego rytm. Nie było to łatwe,
bo wiatr szumiał bardzo głośno. Wiem, że coś się we mnie zmieniło, ale nie
byłam pewna co. To, że przyszedł za mną aż tutaj, do mojej podświadomości,
która była pieprzoną pustynią, wiele
dla mnie znaczyło. Chyba nawet więcej, niż byłam wstanie przyznać przed samą
sobą. Czułam się z tym dobrze. Chciałam się uśmiechać. Było mi przyjemnie.
Gdyby tylko nie ta burza piaskowa!
Kiedy
mnie zatrzymał, wyznając, że chciałby coś powiedzieć, wyglądał na zagubionego. Chyba
nie wiedział dokładnie, jak powinien zacząć. Zmarszczyłam brwi, niezbyt pewna,
jak mam zareagować.
- Co
jest? – zapytałam, kiedy przedłużająca się cisza z jego strony zaczęła mnie
irytować.
- To
moja wina – powiedział w końcu, podnosząc głowę i odważnie patrząc mi w oczy.
Spojrzałam na niego, jak na idiotę, nie do końca wiedząc, o czym mówił. Jednak
moja podświadomość zdawała się doskonale go rozumieć. Moje serce przyspieszyło,
czego w ogóle się nie spodziewałam, a burza piaskowa dookoła nas ucichła na
chwilę. Wiatr przestał zawodzić; piasek opadł z powrotem na ziemię. Zrobiło się
tak spokojnie, że naszły mnie złe przeczucia.
- Co
jest twoją winą? – spytałam, przekrzywiając lekko głowę. Kątem oka obserwowałam
otoczenie; po prostu wiedziałam, że zaraz coś wybuchnie. Nazwijmy to intuicją.
- To
wszystko – powiedział, zataczając ręką koło. – To, że twoja świątynia została
zniszczona. To, że tu jesteś. To, że twoje ciało w realnym świecie umiera…
Wciągnęłam
głośno powietrze przez zęby. Malfoy zamknął się w chwili, kiedy zrozumiał, że
powiedział za dużo. Moje ciało umierało? Dlaczego? Co się stało, do cholery?!
Jakim cudem doszło do tego wszystkiego?! I co miał na myśli mówiąc, że to jego
wina? Czy to w ogóle możliwe, żeby był odpowiedzialny za te wszystkie
zniszczenia? Przecież to kostki nas połączyły i to one wysłały nas w podróż do
własnej podświadomości!
Patrzyłam
na niego z niedowierzaniem. Zaciskałam usta w wąską linię tak mocno, że aż mnie
rozbolały. Moje serce wręcz galopowało w klatce piersiowej i przez chwilę bałam
się, że połamie mi żebra od środka. Po głowie chodziły mi różne myśli. A Malfoy
stał przede mną, z mętnym wzrokiem i z rękami swobodnie zwisającymi po bokach.
Zauważyłam, że zacisnął pięści, jakby był na siebie zły, choć na jego twarzy
nie malowały się żadne uczucia. Wyglądał tak, jak zwykle. Blond włosy sterczały
we wszystkich kierunkach, bladoróżowe usta pozostawały bez uśmiechu. Stał
wyprostowany i niemal dumny, ale jedna rzecz w tym całym obrazku nie pasowała.
Jego oczy. Jego szaroniebieskie tęczówki, odwrócone w bok, jakby wstydził się
tego, co powiedział. Jakby nie mógł na mnie patrzeć.
Tylko
przez chwilę zastanawiałam się, dlaczego odwrócił wzrok. Czy to z powodu słów,
które rzucił, w ogóle się nad nimi nie zastanawiając? Czy może to przeze mnie?
Byłam dla niego kimś obcym, kimś odrażającym? Czy po tym wszystkim, co
przeszliśmy: pocałunki, wyprawa do alternatywnej rzeczywistości, rozmowy, jego
pomoc w rozprawie z Benem… Czy po tym wszystkim postanowił wrócić do punktu
wyjścia i nadal być sobą? Zimnym draniem, uważającym mnie za kogoś gorszego od
siebie? Czy dlatego odwrócił wzrok?
A potem
powróciły do mnie jego słowa: „To moja wina”, powiedział. Dlaczego tak
twierdził? Co się stało?
- Co
zrobiłeś? – spytałam.
Podniósł
głowę i spojrzał prosto w moje oczy, a jego następne słowa zaskoczyły mnie.
-
Zniszczyłem swój totem, który utrzymywał świat mojej podświadomości.
Wiedziałam,
o czym mówił, choć nigdy nie widziałam jego „totemu”. Zacisnęłam dłoń na
wisiorku, który wciąż trzymałam, czując, jak jego krawędzie wbijają się w moja
skórę.
- Na
pewno też masz coś takiego. Moim totemem była butelka z różą w środku.
Zakładam, że kwiat miał symbolizować ciebie – dodał po chwili, nie doczekawszy
się żadnej odpowiedzi z mojej strony.
-
Dlaczego go zniszczyłeś? – spytałam w końcu, kątem oka zauważając, jak drobinki
piasku dookoła nas znowu zaczynają wirować. Wiatr się wzmagał, porywając moje
włosy, ale jeszcze daleko mu było do tego, który wiał kilkanaście minut
wcześniej.
Malfoy
wziął głęboki oddech i, nie odwracając ode mnie wzroku, powiedział coś, co
bardzo mnie zabolało.
- Bo
chciałem się ciebie pozbyć.
Moje
serce przestało bić na długie sekundy. Przez chwilę miałam wrażenie, że
rozsypie się na milion kawałeczków. To naprawdę bolało, prawdziwym, fizycznym
bólem. Wiem, że nie powinno. Nigdy nawet nie lubiłam Malfoya. Jednak wtedy, gdy
pojawił się w mojej podświadomości, żeby mi pomóc… Wtedy w alternatywnej
rzeczywistości… Wtedy na korytarzu, gdy ratowałam mu życie… Wtedy w bibliotece…
Wtedy pod wodospadem… Te wszystkie „wtedy” pojawiły się przed moimi oczami,
niczym kiepski film romantyczny, i coś we mnie samej wysnuło odpowiedni
wniosek. Ja jednak lubiłam Malfoya. I nie w taki sposób, jak lubi się koleżankę
z klasy. Nie w sposób, w jaki toleruje się natrętnego brata. Lubiłam go w
sposób, w jaki lubi się osobę, która znaczy dla nas coś więcej. Uświadomienie
sobie tego było jak cios patelnią w głowę.
A potem
nadeszły jego słowa, odtwarzane w moich myślach wciąż na nowo. I to było tak,
jakby wymierzył mi policzek. Choć może powinien był to zrobić, nie bolałoby tak
mocno.
-
Dlaczego? – spytałam słabym głosem.
- Daj
spokój, musisz pytać? – zapytał, patrząc na mnie z jakimś dziwnym grymasem na
twarzy. Jednak, gdy nie otrzymał ode mnie żadnej odpowiedzi, postanowił kontynuować.
Z każdym jego słowem, czułam narastającą w dole brzucha wściekłość, a piasek
dookoła nas zaczynał coraz mocniej wirować. – Dobrze wiesz, do czego służą te
kostki. Miały nas ze sobą zeswatać, miały sprawić, że się w sobie zakochamy. Lubię
mieć wpływ na swoje życie, więc nie zamierzałem im na to pozwolić. Nie chcę,
żeby moimi uczuciami sterowały jakieś kostki! A już na pewno nie chciałem, żeby
zmusiły mnie do kochania ciebie!
Gdzieś
umknęło mojej uwadze to, że mówił w czasie przeszłym. Złość rosła we mnie,
niemal parząc - jak ogień trawiący wnętrzności. Czułam się zraniona. Jego słowa
bolały, były jak noże wbite prosto w serce.
Nie chce mnie kochać. Chce się mnie pozbyć.
- Czy
to takie złe?! – wybuchłam nagle. Wszystkie negatywne emocje wezbrały do tego
stopnia, że nie byłam dłużej w stanie ich wstrzymywać. Poczułam, że wiatr
wzmógł się i teraz otwarcie szarpał moimi włosami, ale nie przeszkadzało mi to.
Piasek chlastał mnie po twarzy, ale miałam to gdzieś. Byłam zła, tak bardzo, że
ignorowałam burzę, która na nowo się rozpętała. – Powiedz mi, Malfoy, czy to
źle kogoś kochać? Czy miłość nie jest czymś na co możesz sobie pozwolić?!
Nie
odpowiedział, osłaniając oczy przed piaskiem. Wiatr wiał z taką siłą, że ledwo
trzymał się na nogach, ale mimo wszystko – stał nadal wyprostowany, patrząc
prosto na mnie.
Czułam
się, jakby mnie zdradził. Wiem, całkowicie irracjonalne. Nigdy przecież niczego
mi nie obiecywał, nigdy nie zachowywał się, jakby mnie lubił, nigdy nie byliśmy
ze sobą blisko. A jednak JA go lubiłam i gdzieś w głębi siebie miałam cichą
nadzieję, że Bliźniacze Kostki zmuszą go, by polubił mnie, że go zmienią.
Gdzieś tam, ukryte pod wszystkimi fasadami, było pragnienie, by wszystko
ułożyło się dobrze. Myślałam, że Bliźniacze Kostki się nie mylą, że skoro
wybrały nas, to miały ku temu powód. Naprawdę zaczynałam w to wierzyć. Ale nie
wzięłam pod uwagę upartości Malfoya, jego niechęci do miłości, jego olewającego
podejścia do… Do mnie.
- A
może chodzi o mnie? Nie jestem wystarczająco dobra?! Czy to takie złe zakochać
się we mnie?! – wydarłam się na niego.
Byłam
wściekła, już nawet nie panowałam nad emocjami. Wykrzykiwałam wszystko to, co
przyszło mi akurat na myśl. A prawdą było, że wtedy myślałam tylko o tym, że
nie jestem wystarczająco dobra, że jestem nikim i nie należy się we mnie
zakochiwać. Serce waliło mi tak mocno, pompując krew, której szum zagłuszał
wycie wiatru. Ledwie słyszałam własne wrzaski.
- To
nie tak.
- A
jak?! Nie jestem odpowiednią partią dla ciebie, więc postanowiłeś się mnie pozbyć?!
I bezmyślnie zniszczyłeś to, co zbudowały Bliźniacze Kostki! Zastanowiłeś się
chociaż przez chwilę, jaki to będzie miało wpływ na nas?! Mam na myśli nasze
umysły, ciała… Mogłeś doprowadzić do katastrofy!
-
Przestań się na mnie wydzierać! Wiem, że to nie był mój najlepszy pomysł, ale
skąd miałem niby wiedzieć, że stanie się coś takiego? – krzyczał, zataczając
dłonią koło, obejmując nim wszystko to, co nas otaczało. Czyli w szczególności
piach, porywany przez wiatr i drażniący nasze oczy. Wiem, że płakałam, ale nie
byłam już pewna czy ze złości, czy dlatego, że bolały mnie od nieustającej
burzy.
- Bo
najpierw robisz, a później myślisz! – wrzeszczałam, przekrzykując wiatr.
- I
czego ode mnie oczekujesz?! Że przeproszę?! Że powiem, że masz rację i wyznam
ci miłość?! Powiedz, tego chcesz?! Nawet pomimo świadomości, że wszystko to
działoby się wbrew mojej woli?! Wszystko to jest wielką ściemą! Dowcipem
zapomnianej, magicznej zabawki!
Trzask
został zagłuszony przez wiatr.
Malfoy
dotknął policzka, na którym wylądowała moja dłoń i spojrzał na mnie z jakimś
dziwnym błyskiem w oczach. Nie wiedziałam, o czym myślał, ale z jego twarzy nie
byłam w stanie wyczytać niczego. Czy żałował swoich słów? Z pewnością nie. On
nigdy nie żałował.
- Weź
to – powiedziałam spokojniej, choć wcale się tak nie czułam. Wyciągnęłam przed
siebie rękę i podałam mu wisiorek w kształcie skorpiona. Piasek powchodził w
drobne zagięcia metalu, a diamenciki, które zdobiły jego ogon, już nie wydawały
się tak błyszczące jak kiedyś. Ślizgon niepewnie odebrał ode mnie błyskotkę.
- Co to
jest?
- Mój
totem. Weź go, ja go nie chcę. Nie potrzebuję ani jego, ani ciebie. Możesz
wracać do rzeczywistości, poradzę sobie sama – powiedziałam i, nie czekając na
jego reakcję, odwróciłam się i ruszyłam w stronę, w którą szłam wcześniej. Tak
naprawdę nie byłam już pewna, czy obrałam dobry kierunek: do tej pory to
właśnie wisiorek wskazywał mi drogę. Drgał delikatnie w mojej dłoni, a kiedy
zbaczałam z trasy robił się gorący. Ale oddałam go, a szalejąca dookoła burza
znacząco utrudniała orientację w terenie.
Perspektywa
Scorpiusa
Nie
zdążyłem przyjrzeć się wisiorkowi, który mi dała, bo nagle ziemia zatrzęsła się
tak mocno, że straciłem równowagę. Wiatr zawył jeszcze głośniej, niemal
rozwalając mi bębenki, sypiąc jednocześnie piachem w oczy, by mnie oślepić.
Wywróciłem się, jednak nim padłem jak długi na twarz, poczułem szarpnięcie.
-
Malfoy!
Otworzyłem
oczy i od razu odskoczyłem od twarzy Hugo Weasleya, która znajdowała się bardzo
blisko mnie.
-
Oszalałeś? Nie zbliżaj się do mnie – warknąłem.
- Co
tam się stało? Wszystko było w porządku, aż tu nagle zacząłeś się miotać,
jakbyś miał padaczkę!
Nie
słuchałem go.
Z mocno
bijącym sercem wpatrywałem się w moją zaciśniętą dłoń. Tę samą, w której
ściskałem wisiorek. Moja wewnętrzna intuicja podpowiadała mi, że coś złego się
wydarzy, że nie powinienem prostować palców. Robiło mi się na przemian gorąco i
zimno. Ale byłem tak cholernie ciekawy, że zignorowałem wszystkie objawy
strachu i powoli, palec po palcu, otworzyłem dłoń.
Z moich
ust wydostał się cichy, prawie niesłyszalny, głęboki oddech. Coś w środku mnie
zakuło mocno, kiedy szeroko otwartymi oczami wpatrywałem się w szary popiół.
Wisiorek zniknął, pozostawiając po sobie tylko brud. Krew szumiała mi w uszach,
serce waliło tak mocno, że prawie boleśnie, a moja ręka była sztywna, kiedy
powoli odwracałem dłoń grzbietem do sufitu. Bojąc się nawet mrugnąć,
obserwowałem jak pył opadał na podłogę.
- Co to
jest?
Zignorowałem
Weasleya.
Nie
wiem dlaczego, ale widząc sypiący się popiół, pozostałości po totemie Rose,
poczułem się źle. Zrobiło mi się niedobrze, a jakaś nieznana mi do tej pory
siła ścisnęła moje serce. Zabolało. Tak cholernie zabolało!
Uderzyła
mnie. Powinienem być na nią zły. Cholera, zawsze się wściekałem, kiedy się z
nią kłóciłem. Dlaczego więc tym razem,
nie czułem złości?
Dlaczego
czułem się winny?
„Czy to takie złe zakochać się mnie?”
Jej
słowa odbijały się echem w mojej głowie, przyspieszając rytm mojego serca.
Chciałem zaprzeczyć, bo… To nie było złe. Nie było złe, by zakochać się w niej.
Problem polegał na tym, że to JA byłem złym kandydatem, by się w niej zakochać.
Zasługiwała na kogoś, z kim nie dzieliłaby całych długich lat przepełnionych
nienawiścią. Kogoś, kto wiedział, jak kochać. Kogoś, kto by ją doceniał. Nie
byłem tą osobą.
Dlaczego
czułem się jak gówno, przyznając to?
-
Dlaczego ona się nie budzi? Miałeś jej pomóc. A tymczasem jesteś tutaj, a ona
nadal tam… gdziekolwiek to jest – powiedział Weasley, nachylając się nad
łóżkiem, na którym leżała jego siostra.
Jego
słowa wyrwały mnie z zamyślenia. Odwróciłem się i spojrzałem na wciąż
nieprzytomną dziewczynę. Pozostawała trupio blada i zimna w dotyku. Przysunąłem
się bliżej niej i jeszcze raz chwyciłem jej Bliźniacza Kostkę.
Nic się
nie stało.
-
Dlaczego to nie działa? Malfoy, odpowiedz mi!
- Nie
wiem! – wrzasnąłem na niego, posyłając mu mordercze spojrzenie. – Przestań w
końcu zadawać mi pytania. Nie jestem żadnym ekspertem, do jasnej cholery!
-
Miałeś jej pomóc!
- Nie
chciała mojej pomocy! – krzyknąłem.
I
właśnie w tym momencie, Rose wzięła głęboki oddech. Jej klatka piersiowa
uniosła się lekko, a ona sama otworzyła oczy, trzęsąc się na całym ciele.
Spojrzałem na nią, obawiając się jej reakcji. Wciąż trzymałem swoją dłoń na jej
dłoni, ale byłem w takim szoku, że całkowicie o tym zapomniałem.
- Rose!
– wykrzyknął Hugo, podbiegając do niej z drugiej strony łóżka. Nachylił się, by
pomóc jej się podnieść, ale ona nie zwracała na niego uwagi.
Wpatrywała
się we mnie, tak samo intensywnym wzrokiem, z jakim ja patrzyłem na nią. Nie
wiem, co działo się w jej głowie, ale widziałem po jej beznamiętnej twarzy, że
coś się w niej zmieniło. Bardzo powoli, patrząc mi głęboko w oczy, wysunęła
dłoń z mojego uścisku. To było jak dźgnięcie nożem w brzuch – bolało.
Wytrzymałem jej spojrzenie, czując przyspieszony puls. Miałem nadzieję, że moja
twarz nie zdradzała zbyt wielu emocji.
Rose
podniosła się na łokciach, wciąż nie odwracając ode mnie swoich czekoladowych
tęczówek. Oblał mnie zimny pot. Bałem się tego, co powie. Nie mogłem się
zdecydować, czy wolałbym, żeby na mnie nawrzeszczała, czy może by nie mówiła
nic.
Trzęsła
się. Chyba było jej zimno.
-
Myślę, że powinieneś wyjść – powiedziała spokojnie. Jak dla mnie – za
spokojnie. Bo ten spokój tak bardzo nie pasował do tego, co działo się w mojej
głowie, w mojej duszy i w moim sercu.
Jezu. Dopiero się dowiedziałem, że jednak
mam serce, a już go nadużywam.
- Ro…
- Nie.
– Przerwała mi. – Wyjdź. Nie chcę cię tutaj.
Jej
spokój mnie irytował, denerwował, wkurzał. Jak mogła być tak spokojna? Jeszcze
przed chwilą się ze mną kłóciła! Chyba jednak wolałbym, żeby na mnie
nawrzeszczała. Może wtedy powiedziałaby mi kilka niezbyt cenzuralnych słów, ale
przynajmniej by mnie nie wyganiała. Nie chciałem iść, nie chciałem jej
zostawiać. Nie wiem, co się ze mną działo, ale absolutnie wolałem zostać z nią.
To było
jednak niemożliwe. Nie chciała mnie przy sobie. Nie chciała mnie widzieć.
Udając,
że jej słowa w ogóle nie miały dla mnie żadnego znaczenia, że nie zabolało
mnie, kiedy jej twarz wciąż wyglądała jak maska bez emocji, wstałem i
otrzepałem spodnie z kurzu. Nie spojrzałem już na nią, ani na jej brata, a
tylko odwróciłem się i bez słowa odszedłem.