22 stycznia 2013

40. Róża w butelce


            Założyła sweter i przypięła do piersi pozłacaną odznakę prefekta. Upięła włosy spinką w kształcie motyla i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Wyglądała zwyczajnie, jak każdego innego dnia. Przygryzła lekko usta, spuszczając na nie wzrok. Nieświadomie przeniosła się myślami w tamten wieczór, który spędziła wraz z Malfoyem w jaskiniach pod zamkiem. Przypomniała sobie szum wodospadu i chłód, który ją ogarnął, kiedy pod niego wpadła. Zaraz jednak pomyślała o ramionach, które ją przytrzymały. Spojrzała w odbicie swoich oczu, tak jak spoglądała wtedy w tęczówki Malfoya.
            Dziś wieczór miała go zobaczyć. W dole brzucha czuła dziwny niepokój, pomieszany z jakąś nieznaną ekscytacją. Uśmiechnęła się do siebie, mając przed oczami wspomnienie pocałunku. Lecz już po chwili to uczucie zostało zmiażdżone przez powracający rozsądek. Twarz Scorpiusa Malfoya, pełna skupienia, rozmazała się, by przyjąć wyraz pogardy. Ironiczny uśmiech zagościł na jego ustach, a w dłoni pojawiła się różdżka. Aż drgnęła, kiedy we wspomnieniach zaklęcie uderzyło w jej klatkę piersiową. To było w trzeciej klasie; jedyny raz, kiedy udało mu się ją pokonać.
            Ocknęła się z rozmyślań, ściągnęła łopatki i jeszcze raz przyjrzała się sobie i swojej poważnej minie. Postanowiła nigdy więcej nie wspominać tego niefortunnego wieczoru. To wszystko nic nie znaczyło. Byli zmęczeni i podatni na magiczne opary, które mogły unosić się w jaskini. Nic dziwnego, że oboje dziwnie się zachowywali. Taka sytuacja więcej się nie powtórzy, już Rose się o to zatroszczy. Kiwnęła głową, jakby chciała przekonać sama siebie i wyszła z łazienki, by następnie opuścić Wieżę Gryffindoru.
            Malfoya spotkała jak zwykle w umówionym miejscu. Już tam na nią czekał, opierając się nonszalancko o ścianę i przyglądając się swoim paznokciom. Miał na sobie szkolny mundurek, ale nie założył szaty, podobnie jak ona. Na jego piersi również pobłyskiwała odznaka, a różdżka, która wystawała z kieszeni, wyglądała jakoś groźnie. Rose zatrzymała się na chwilę, wzięła głębszy oddech i odgoniła od siebie myśli o nim. Raźnym krokiem ruszyła w jego stronę, lecz nie zatrzymała się tylko przeszła obok.
            - Dobrze, że już jesteś. Robimy jak zazwyczaj – mówiła, idąc w kierunku schodów. Chciała mieć ten obchód z głowy.
            Scorpius oderwał się od ściany i stanął na środku korytarza, twarzą zwrócony w jej kierunku, pytając:
            - Nie masz mi nic do powiedzenia?
            Zatrzymała się i spojrzała na niego, obracając się.
            - Słucham? – zapytała, nie do końca pewna, o czym mówił.
            - To ja słucham – odpowiedział, zakładając ręce na piersi i spoglądając na nią z wyższością. Ta sytuacja wyraźnie go bawiła, ironiczny uśmieszek zdradzał jego rozbawienie.
            - Chyba nie rozumiem o co ci chodzi – powiedziała, nie zrobiwszy nawet kroku. Podobnie jak on skrzyżowała ramiona i przyglądała mu się, marszcząc czoło.
            - Rzuciłaś się na mnie w tej jaskini – stwierdził, a jego głos zadrżał od wstrzymywanego śmiechu. Omal nie parsknął, kiedy Weasley otworzyła ze zdumienia usta, a w jej oczach naraz zapłonęła dzika złość. Opuściła ręce i zrobiła krok w jego stronę.
            - Ja na ciebie? – spytała, dotykając dłonią najpierw swojej klatki piersiowej, a później wskazując palcem jego. – Chyba śnisz. To ty mnie pocałowałeś! – powiedziała pewnie, prostując plecy i starając się spojrzeć na niego z pogardą.
            - Wcale nie oponowałaś – rzekł głośno i dobitnie, obserwując jej reakcję. Zapowietrzyła się, starając znaleźć odpowiednie słowa. Zaśmiał się cicho. – Możesz już przyznać, że to było twoje marzenie. Nikomu nie powiem – zakpił.
            - Jak śmiesz? – wycedziła przez zęby. Podeszła do niego i stanęła w niewielkiej odległości, dźgając go palcem wskazującym w pierś. Musiała podnieść głowę, żeby móc patrzeć mu w oczy. Widziała w nich rozbawienie. – To ty nie mogłeś się opanować. Jakbyś miał do tego prawo! Ale wiedz, że to się więcej nie powtórzy. Nie jestem taka – warknęła. Już chciała się odwrócić, kiedy złapał ją mocno za nadgarstek i zmusił, by została w tym miejscu.
            - Jaka, Weasley? – zapytał poważnie. Spojrzała odważnie w jego oczy, wyrywając dłoń.
            - Wszyscy doskonale wiemy, z jakimi dziewczynami się zadajesz – odpowiedziała, unosząc sugestywnie brew. Kącik ust drgnął jej na widok rzednącej miny Malfoya.
            - A ty taka nie jesteś, tak? Weasley, kogo próbujesz oszukać? Może nie jesteś dokładnie takim typem dziewczyny, ale… spójrzmy prawdzie w oczy… chciałaś tego pocałunku…
            - Przymknij się – wtrąciła.
            - … tak samo jak każda inna! Pod tym względem nie różnisz się od tamtych panien, chciałaś, żebym cię pocałował, bo może wtedy poczułabyś się mniej bezwartościowa…
            - Zamknij się! – krzyknęła, przysuwając się jeszcze bliżej niego.
            - Bo co? – zapytał buńczucznie.
            - Bo jak wyjmę różdżkę…! – zagroziła, sięgając w kierunku pleców, gdzie za paskiem spódnicy miała wetkniętą różdżkę.
            Malfoy spojrzał na nią zaskoczony, a potem, bez uprzedzenia, tak po prostu wybuchł śmiechem. Nagle jego ostre rysy wygładziły się, a głośny śmiech poniósł się echem po korytarzu. Rose wmurowało. Dosłownie nie potrafiła się poruszyć. Nagły wybuch śmiechu ją zaskoczył, nie do końca pojmowała, co tak naprawdę się stało. Ale zaraz dotarło do niej coś jeszcze, co również przyczyniło się do jej zszokowania. To nie był jego zwykły śmiech. Wiele razy słyszała jak ironicznie wyśmiewał innych, widziała jak zmuszał się do uśmiechu, słysząc czyjś debilny żart. Ten śmiech był inny, nie wymuszony, nie ironiczny, nie sztuczny. Był… prawdziwy. To odkrycie zaskoczyło ją tak bardzo, że bezwiednie opuściła rękę wzdłuż ciała i przyglądała mu się chwilę. Odchylił lekko głowę do tyłu i przymknął powieki. Chwycił się nawet za brzuch. Nigdy go takiego nie widziała. Nigdy.
            - Dobrze się czujesz? – spytała po chwili, marszcząc czoło i wciąż na niego patrząc. Zaróżowiły mu się policzki od tego śmiechu. Uspokoił się dopiero po chwili i spojrzał na nią, wciąż roześmianymi oczami. Zdumiała się wielce, dostrzegając w nich łzy.

            Naprawdę doprowadziłam go do takiego stanu?

            - Tak – odpowiedział, uśmiechając się. – Zróbmy to, co mamy do zrobienia i wracajmy do swoich zajęć – dodał. Z ust zniknął uśmiech, twarz na powrót przybrała poważny wyraz i tylko oczy zdradzały jeszcze oznaki rozweselenia. Rose była pod ogromnym wrażeniem zdolności tego człowieka do tak szybkiej zmiany. Obrócił się i poszedł w stronę wschodniego skrzydła, zostawiając ją samą. Spoglądała za nim jeszcze chwilę, dopóki nie zniknął za zakrętem, wciąż słysząc w głowie jego szczery śmiech.
            Kiedy odchodził, poczuł dziwny smutek, jakby wcale nie chciał jej tam zostawiać. Wciąż widział przed oczami jej zaróżowione od złości policzki oraz kilka pasemek włosów, które wymsknęły się z objęć spinki i otaczały jej jasną twarz. Nawet zezłoszczona wyglądała ładnie. Choć o wiele bardziej lubił, kiedy się uśmiechała. Zauważył, że czasem robiła to nieświadomie, idąc korytarzem i rozmyślając nad czymś. A kiedy po przebudzeniu dzisiejszego popołudnia dotarło do niego, że lubił na nią patrzeć, zadziwił tym sam siebie. Lecz naprawdę zdumiał się dopiero przed chwilą, kiedy Weasley przypadkowo, może nawet nie wiedząc co robi, rozśmieszyła go. Już dawno się tak nie śmiał, szczerze i głośno. Niech mnie Merlin, prawie się popłakałem! Nie dlatego, że nie lubił się śmiać, po prostu nikt nie potrafił go zmusić do śmiechu. I nagle uświadomił sobie jeszcze jedną rzecz: Weasley była pierwszą osobą, której się to udało. Pierwszą od bardzo dawna.
            Zatrzymał się i spojrzał ponad ramieniem, jednak znajdował się już za zakrętem i nie mógł dostrzec Gryfonki. Nie był nawet pewien, czy dalej tam stała.
            - A niech mnie… - szepnął tylko.

*

            - On oszalał! Dosłownie, stracił rozum! – powiedziała Rose, wchodząc do dormitorium, kiedy skończyła patrolować korytarze. Już wcześniej zauważyła w Pokoju Wspólnym Pamelę i Dakotę, które próbowały napisać pracę domową oraz Nicole, która grała z jej bratem w gargulce. Dlatego też zamaszyście otworzyła drzwi i zwróciła się do przyjaciółki, będąc pewną, że oprócz niej nikogo w pokoju nie ma. Shila spojrzała na nią nieobecnym wzrokiem. Weasley zamknęła drzwi i przysiadła na skraju łóżka przyjaciółki.
            - Wszystko w porządku? – spytała, mrużąc oczy i przyglądając się jej bacznie. Ishihara uciekła wzrokiem w bok.
            - Wiem kto jest moim tajemniczym wielbicielem – powiedziała cicho, podciągając kolana pod brodę. Rose uśmiechnęła się, nie rozumiejąc zachowania Azjatki.
            - Ten od niebieskich kopert? – zapytała podekscytowana. Shila kiwnęła głową. – Fajnie, kto to?
            Ishihara spojrzała na nią szeroko otwartymi oczami. Weasley wciąż się uśmiechała.
            - Willow.
            Imię zawisło w powietrzu. Uśmiech zniknął z twarzy Rudej, zastąpiony niezrozumiałym wyrazem.
            - Och… - wymsknęło jej się. Shila parsknęła urywanym śmiechem, bardziej żałosnym niż wesołym. Zapadła niezręczna cisza. Shila rozmyślała nad całą tą sytuacją, zastanawiając się, jak to możliwe, aby młoda dziewczyna wysyłała jej takie listy. Analizowała wszystkie ich wspólne spotkania i doszukiwała się jakich wskazówek. Natomiast Rose nie wiedziała po prostu co powiedzieć. Chciała jakoś ulżyć przyjaciółce, powiedzieć, że takie rzeczy się zdarzają, ale… pierwszy raz coś takiego widziała.
            - Co zamierzasz? – spytała w końcu, chcąc przerwać milczenie.
            - A co powinnam zrobić? – Shila spojrzała na nią. – To nie jest… normalne. Nie codziennie mnie coś takiego spotyka – powiedziała, wstając. Zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju i przeczesywać palcami włosy. Rose obróciła się i obserwowała ją dłuższą chwilę.
            - A Jose? To coś poważnego? – zapytała, marszcząc czoło. Shila zatrzymała się na chwilę i wzięła głębszy wdech.
            - Chyba…
            - Chyba? To raczej oczywiste, że coś jest między wami, ciągle gdzieś znikacie – powiedziała Weasley, na co Ishihara uśmiechnęła się subtelnie i jednocześnie lubieżnie. – Nie chcę wiedzieć – dodała szybko Ruda, unosząc do góry dłoń, żeby powstrzymać przyjaciółkę od złożenia zeznań.
            - Mniejsza o to… mówiłaś, że ktoś oszalał? – Shila usiadła na łóżku obok niej, pytając o jej wcześniejszą wypowiedź.
            - Tak! Malfoy! Stracił rozum! – odparła, nieco nadgorliwie gestykulując. Shila uniosła do góry brew. – Najpierw oskarża mnie o bycie napaloną na niego panienką, kłócimy się, a on jak gdyby nigdy nic wybucha śmiechem! Całkowita psychoza! – zawołała.
            Ku jej rozpaczy Shila, podobnie jak kilka godzin wcześniej Malfoy, również wybuchła śmiechem. Rose skrzywiła się i, jęcząc żałośnie, zasłoniła twarz dłońmi.
            - Rose, wiesz, co ja myślę? – spytała Azjatka, uspokajając się. Położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki i poczekała aż ta podniesie na nią swoje spojrzenie. Następnie uśmiechnęła się i powiedziała spokojnie: - Że powinnaś schować swoje uprzedzenia i jeszcze raz zatrzymać z nim czas.
            - Że co? – zapytała zaskoczona, lecz Shila już nic nie odpowiedziała. Zamiast tego wstała i mrugnęła do niej, a kiedy Rose ponownie chciała zadać pytanie, do dormitorium weszła Nicole. Zatrzymała się w pół kroku, spoglądając po kolei to na zadowoloną z siebie Shilę, to znów na podenerwowaną Rose.
            - Ee… przyszłam nie w porę? – spytała.
            - Nie.
            - Tak – odparły jednocześnie. Nicole uniosła do góry brew i ułożyła usta w dziubek, zastanawiając się przez chwilę, co powinna zrobić. Spojrzała ponad ramieniem na Pokój Wspólny, zaraz jednak zrobiła krok do przodu.
            - O-kej… - mruknęła. – Wezmę tylko kilka rzeczy i już mnie nie ma – powiedziała, podchodząc do swojego łóżka.
            - Daj spokój, nie musisz nigdzie iść. Skończyłyśmy rozmawiać – stwierdziła Shila, przycupnąwszy na krawędzi materaca. Uśmiechała się przyjacielsko, spoglądając na Nicole. Kątem oka widziała, jak twarz Rose przybiera odcień głębokiej czerwieni, a z uszu niemal leciała jej para. Ishihara próbowała powstrzymać się od śmiechu, uparcie wpatrując się w blondynkę.
            - Skoro tak mówisz – mruknęła Nicole, rzucając się na łóżko i sięgając po paczkę czekoladowych ciasteczek. Chwyciła jeszcze jakąś książkę i całkowicie odpłynęła, wypełniając pomieszczenie dźwiękiem chrupania smakowicie pachnących ciastek.
           
*

            Poczuła na policzkach prażące ciepło, a w dłoniach miękki, sypki materiał. Zamrugała powiekami, unosząc głowę i zerknęła na swoje palce, między którymi przesypywał się złocisty piasek. Zaskoczona rozejrzała się dookoła, dostrzegając we wszystkich kierunkach bezkresny ocean pustyni. Niebo było błękitne i nie usłane żadną chmurką, a słońce świeciło wysoko i jakby naśmiewało się z jej nieprzystosowania do wysokich temperatur. Czuła strużkę potu, płynącą jej po plecach. Wypuściła głośno powietrze i poruszyła koszulką, żeby wprawić w ruch powietrze i ochłodzić nagrzane ciało.
            Wzrokiem przeczesywała okolicę, ale na horyzoncie nie widać było niczego z wyjątkiem piasku. Kiedy wstała, coś potoczyło się po jej nodze. Zdezorientowana spojrzała w dół, dostrzegając srebrną zawieszkę w kształcie skorpiona. Już chciała się po nią schylić, ale w ostatnim momencie zrezygnowała z tego pomysłu.
            - O, nie! Tym razem się nie nabiorę. Poprzednio rozpętała się burza piaskowa – powiedziała, a jej głos zabrzmiał nienaturalnie głośno na tym cichym pustkowiu. Jeszcze raz omiotła wzrokiem okolicę. Zdawała sobie sprawę z tego, że śpi i chciała się obudzić, ale ani bicie się po twarzy ani szczypanie w przedramię nie pomogło. Zrezygnowana westchnęła i zrobiła koło wokół własnej osi, bezradnie zakańczając je klapnięciem tyłkiem na piasek.
            - Moje sny są kretyńskie. Co to niby oznacza, hę? – spytała, spoglądając w niebo, jakby miało jej to pomóc w rozwiązaniu zagadki. - Agr! Chcę się obudzić! Halo! – wrzeszczała. Odnalazła w sobie jakieś nowe pokłady energii i zapału, wstała szybko i machała rękami w stronę słońca. Nagle jej uwagę przykuło co innego. Znów, podobnie jak poprzednim razem, jej włosami targnął porywisty wiatr, a w oczy sypnął drobinkami piasku. Opuściła ręce i powoli, przełykając ślinę, odwróciła się o 180 stopni. Jej oczom ukazała ogromna fala piasku, sunąca wprost na nią. Poprzedzał ją cień wielkości wieżowca, który skrywał w swoich ciemnościach już znaczną część pustyni.
            - Aaaaa! – wydarła się przerażona, dopiero po chwili ruszając z miejsca. Zaraz jednak przypomniała sobie o srebrnej zawieszce. Zawróciła, chwyciła ją w dłonie i ponownie zaczęła uciekać w przeciwnym kierunku, krzycząc jak opętana. – Przepraszam! Przepraszam! Przepraszam! Już nie będę narzekać na moje sny! Błagam, ja nie chcę umierać! – kwiliła, zaciskając powieki i biegnąc przed siebie. Wyglądało to raczej tragicznie, gdyż zapadała się po kostki w piasku, ale nie poddawała się.
            Kiedy w końcu otworzyła oczy, dotarło do niej, że horyzont wygląda jakoś inaczej. Przybliżył się i znajdował zaledwie kilkanaście metrów przed nią. Kiedy przyjrzała się dokładniej dostrzegła także wzmożony ruch piasku, a także poczuła jak ziarenka uciekają jej spod stóp. Naraz zrozumiała, że miała przed sobą wodospad… czy raczej piaskospad. Nie ma nawet takiego określenia!… Ogromny wodospad piachu!
            - O Merlinie! – wydarła się, próbując się zatrzymać i odwrócić, ale nurt stał się nagle tak silny, że zwalił ją z nóg, ciągnąc w dół. Z przerażającym wrzaskiem zsunęła się z urwiska, a goniąca ją fala popędziła za nią.

            Zakrztusiła się, przechylając poza krawędź łóżka i wypluwając na podłogę zwilżony śliną piach. Kaszlała jeszcze chwilę, budząc przy tym Shilę, która spojrzała na nią zaspanymi oczami.
            - Hej, Rose… wszystko ok… - wymamrotała Azjatka. Weasley nie odpowiedziała, zbyt zajęta wypluwaniem z ust piachu. Ishihara i tak nie miała jej tego za złe, gdyż niemal od razu zasnęła.
            Ruda odkaszlnęła jeszcze kilka razy, sięgając po szklankę z wodą. Przepłukała buzię i, nie bacząc na to co robi, wypluła zawartość na podłogę. Już i tak była brudna od piachu, a ona musiała się pozbyć tego uciążliwego zgrzytania między zębami. Kiedy podniosła głowę, jej uwagę przykuło żółte światło, dochodzące z półki nad łóżkiem. Uklękła na materacu i, marszcząc czoło, chwyciła w dłonie kostkę Rubika. Żółta ściana, podobnie jak czerwona, była ułożona, choć Rose nie przypominała sobie, aby ostatnio bawiła się tą łamigłówką. Światło wydobywało się tylko z żółtego boku i jakby… pulsowało.

*

            Nagle znalazł się w górach. Zdziwiony rozejrzał się dookoła, zastanawiając się, jak to wszystko możliwe… Był w dormitorium, szykował się do snu, a tu z nikąd… wyrosły przed nim skalne urwiska i wzniesienia. Spojrzał w zachmurzone niebo, dostrzegając wolno sunące w powietrzu ptaki. Nie potrafił określić gatunku… były wielkie i czarne. Zrobił kilka obrotów wokół własnej osi, starając się zorientować, gdzie jest. Nie poznawał tego otoczenia, to nie były żadne znane mu skalne góry.
            Spojrzał na swój strój i stwierdził ze zdziwieniem, że ma na sobie tylko dresowe spodnie, które służyły mu za piżamę. Było mu trochę chłodno w nagi tors, dlatego przeczesał wzrokiem okolicę, by znaleźć dla siebie jakąś koszulę. Zamiast niej, dostrzegł między skałami odblask, jakby słońce odbijało się w lustrze. To było dziwne, bo słońca wcale nie było. Zaciekawiony podszedł bliżej i już po chwili schylał się, odgarniając dłonią kilka mniejszych kamieni i wydobywając spomiędzy nich szklaną butelkę, zatkaną gumowym korkiem. Otworzył szeroko oczy, przyglądając się zawartości przezroczystego naczynia. To była róża. Najpiękniejsza, jaką dotąd widział. Unosiła się lekko, nie dotykając żadną swoją częścią ścianek butelki, nawet jeśli ją przechylił. Miała prostą łodygę z kilkoma zielonymi liśćmi i kolcami ostrymi jak brzytwa, a jej płatki były tak intensywnie czerwone, że przywodziły na myśl kroplę krwi.
            - Niezbyt odpowiednie miejsce na takie cuda – powiedział do siebie, a jego głos poniósł się echem wśród skał. Wstał z klęczek i rozejrzał się. Miał do wyboru dwie drogi, w prawo lub w lewo. Kierując się „zasadą prawej ręki”, skręcił w prawo. Zatrzymał się na chwilę, kiedy doszedł go dźwięk uderzających o siebie kamieni. Z początku był cichy, jakby ktoś rzucił kamyczkiem o chodnik, ale powoli stawał się coraz głośniejszy. Zaniepokojony uniósł głowę i dostrzegł lecące wprost na niego skały. Lawina skalna, pomyślał tylko nim rzucił się biegiem do ucieczki. Ściskając w dłoni butelkę z różą, biegł przed siebie, uważając by się nie potknąć. Szukał jakiegoś schronienia, słysząc za sobą spadając głazy.
            Kilkanaście metrów przed sobą dostrzegł szczelinę w ścianie. Przyspieszył nieco i niemal w ostatniej chwili, nie będąc do końca pewnym czy się zmieści, wskoczył tam i odwrócił twarz. Oddychając szybciej obejrzał się, patrząc na wciąż toczące się skały. Odsunął się od wlotu i odwrócił, sprawdzając jak daleko będzie musiał iść, aby wyjść po drugiej stronie góry. O ile to w ogóle możliwe.
            Normując oddech, trzymając w dłoniach różę, ruszył przed siebie. Wcale nie musiał iść tak daleko. Zrobił zaledwie kilkanaście kroków, kiedy wyszedł na swego rodzaju polanę.
            - O żesz ty… - mruknął, z zachwytem patrząc na coś, co stało po środku skalnego zagajnika. Już chciał podejść bliżej, kiedy nagle potknął się o wystający kamień.
           
            Uczucie spadania zawsze powoduje, że się budzisz. Scorp ocknął się, uświadamiając sobie, że był to tylko sen. Zmarszczył czoło, czując jak coś uwiera go w lędźwie. Sięgnął dłonią pod kołdrę i wyjął stamtąd niewielki kamień. Miał może 2 centymetry średnicy. Zdziwił się mocno i podniósł do pozycji siedząc, opuszczając nogi na podłogę. Gdzieś w oddali, kątem oka dostrzegł pulsujące światło. Uniósł wzrok, wciąż marszcząc czoło, i zerknął na kostkę Rubika, leżącą na półce. Żółta ściana była ułożona.


*

            Następnego dnia Rose nie wyglądała za dobrze. Co prawda była nienagannie ubrana i uczesana, ale pod oczami wciąż – mimo wielokrotnych prób zatuszowania – miała ciemne cienie. W dłoniach trzymała butelkę z wodą, z której co chwila brała kilka łyków. Cały czas od przebudzenia czuła w ustach smak piasku, mimo że płukała buzię co kilka minut i myła zęby dwa razy. Do tego strasznie ją suszyło, jakby spędziła na pustyni miesiąc, a nie kilka godzin! W dodatku śpiąc!
            - Co ci się śniło? – spytała Ishihara, kiedy szły rano na śniadanie.
            - Jakiś popieprzony sen – warknęła zła. – Byłam na pustyni i akurat rozpętała się burza piaskowa – powiedziała, łapczywie przyssawszy się do butelki. – A potem… spadłam z ogromnego wodospadu, który wcale nie był wodospadem, bo leciał z niego piasek! – burknęła, znowu upijając kilka łyków wody. – Jak spadałam to się obudziłam z ustami wypełnionymi piaskiem!
            - To niesamowite – powiedziała Ishihara.
            - Raczej denerwujące. Już drugi raz… Jak to w ogóle możliwe, żeby zabrać coś ze snu? Nie mieszkamy przecież na ulicy Wiązów – powiedziała z wyrzutem. Przełknęła kilka następnych łyków wody i z przerażeniem stwierdziła, że opróżniła całą butelkę.
            - Gdzie? – zapytała Shila, unosząc do góry brwi.
            - Nieważne – mruknęła Rose, wzruszając ramionami.

            Scorpius szedł za Gryfonkami, przysłuchując się rozmowie. Na początku chciał wyśmiać Weasley. Wyglądała jakby miała potwornego kaca, ale potem Ishihara zagadnęła ją o sen i jakoś zrezygnował z tego pomysłu. Marszczył czoło, próbując coś z tego pojąć. Pomijając fakt, że Weasley była na pustyni i niemal nie udławiła się piaskiem… Ach! Tak blisko!... Cała reżyseria przypominała mu jego własny sen. On przecież też omal nie umarł zasypany lawiną skalną!
           
            I też zabrałem coś ze swojego snu.

            Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej kamyk. Przyglądał mu się chwilę.

            O co w tym chodzi?

            Schował kamień z powrotem, z mocnym postanowieniem odnalezienia odpowiedzi na to pytanie.

~*~

Znajcie moje dobre serce... a raczej głupotę, bo właśnie zamiast uczyć się na morfologię roślin, ja - Parabola - piszę 40 rozdział... 

Witam Was w nowym, 2013 roku. A witam Was... tym. Jestem zadowolona z tego odcinka. Wyszedł prawie tak dobrze, jak przedstawiał się w mojej głowie. No i macie tych swoich ulubieńców! Cały rozdział poświęcony tylko Rose i Scorpiusowi. Podobało się "pierwsze widzenie" po pocałunku? Bo mnie, osobiście... baaardzo xD Hihi.

No i oczywiście musiałam napisać coś, do czego nie wiem jak się odnieść w dalszych odcinkach... ja pitole xD Chyba zacznę sobie jakieś plany robić czy coś... Dacie wiarę, że wszystkie rozdziały są pisane... na spontanie? No i później wychodzi coś takiego... O Boże... to teraz będę miała rozkminę...

Dobra. Na dzisiaj chyba wystarczy. Wybaczcie błędy, jeśli są, ale nie sprawdzałam, bo... kurde późno już (23:59 - przy pisaniu tego zdania). 
Nie wiem kiedy 41. Jak na razie jest to data dla mnie nieznana... rozmyta wręcz gdzieś... w dalekiej przyszłości xD

Trzymajcie kciuki, bo w poniedziałek (za tydzień! aaa!) pierwszy egzamin. Z matmy... ach... i to wcale nie jest wzdychanie z zachwytem!

Pozdrawiam, ciao! 

EDIT 17:19

Jaaaaaaa! Muszę się Wam pochwalić, że jednak napisałam dobrze to kolokwium, od którego mnie odciągnął 40 odcinek :) I tym oto sposobem jestem zwolniona z egzaminu. Yess! Bijcie pokłony :P 

23 grudnia 2012

39. Wypadki chodzą po ludziach




            Perspektywa Willow

            Już od samego rana miałam dziwne przeczucie, że coś złego mi się przytrafi. Znacie to? Ledwo otworzycie oczy i już czujecie dziwny ucisk żołądka, jakby skrzat stanął wam na brzuchu i nie chciał zejść, dopóki nie da mu się kolejnego zadania do wykonania. To takie irytujące, bo jeszcze dobrze nie zaczęłam swojego dnia, a już miałam zły humor.
            Wstałam normalnie, zwyczajnie, przed siódmą, i zrobiłam to co zawsze: zaścieliłam łóżko i poszłam do łazienki. Tak się jakoś złożyło, że w naszym pokoju panował odgórny porządek, jakby niepisany harmonogram, kto, co, kiedy. Po prostu każda z nas korzystała z łazienki o konkretnej porze, codziennie o tej samej, choć nigdy wcześniej tego nie ustalałyśmy. Przyzwyczajona więc, że zawsze biorę poranny prysznic po Lisie, zdziwiłam się niezmiernie, kiedy przez drewniane drzwi przeszła Greta, owinięta jedynie niebieskim ręcznikiem. Otworzyłam szeroko oczy, gdyż oto ten niepisany plan poranka został całkowicie zachwiany, a ja dostałam pierwszy znak, że coś wisiało w powietrzu i czekało cierpliwie, aż nieświadoma niebezpieczeństwa, opuszczę gardę.
            - A gdzie Lisa? – spytałam nim weszłam do łazienki. Brunetka spojrzała na mnie ponad swoim ramieniem.
            - Musiała gdzieś wyjść. Wstała z samego rana – odparła Greta, po czym ciężko klapnęła na łóżko, przez co poły ręcznika rozsunęły się, odsłaniając to, czego żadna z nas nie powinna była nigdy zobaczyć.
            - Fuj! Greta! – zawołały jednocześnie Chloe i Phoebe, a Greta szybko poprawiła materiał, przybierając na twarzy kolor dorodnego pomidora. Skrzywiłam się lekko i weszłam do łazienki, starając się zapamiętać, aby nigdy więcej nie wychodzić do pokoju w samym ręczniku bez założenia wcześniej bielizny.
           
           
            Śniadanie przebiegało spokojnie, nie licząc wrzasków i hałasów, które towarzyszyły temu wydarzeniu niemal zawsze. Chyba nigdy jeszcze, odkąd uczęszczam do Hogwartu, nie zdarzyło się, aby na śniadaniu było kompletnie cicho. Nigdy. Poziom decybeli na tej sali w czasie posiłków przekraczał wszelkie normy, czasem ludzie krzyczeli do siebie przez całą długość stołów. A potem większość przez cały dzień mówiła głośno, bo wydawało im się, że nie dosłyszą. To w ogóle jest niesamowite: wydaje ci się, że nie słyszysz co ktoś do ciebie, więc ty mówisz jeszcze głośniej. Jaki w tym sens? Nie mam pojęcia.
            Śniadanie przebiegało spokojnie, dopóki siedzący obok mnie Karl, nie dźgnął mnie widelcem w oko. Tak mocno się czymś ekscytował, tak zamaszyście wymachiwał ręką, w której trzymał tą miniaturkę trójzębu Posejdona, że było jedynie kwestią czasu, kiedy komuś stanie się krzywda. Tylko dlaczego tym kimś musiałam być ja? Niemal spadłam z ławki, bo odruchowo spróbowałam się odsunąć, aby zminimalizować szkody. Nie chciałam przecież stracić oka! Wystarczyło, że cholernie piekło i byłam niemal pewna, że za kilka sekund oślepnę.
            - Ała! Ała! Boli! Merlinie! Nie straciłam oka? – spytałam Lisę, która na śniadaniu pojawiła się punktualnie i, jak zazwyczaj, usiadła obok mnie. Spojrzała przerażona i jednocześnie rozbawiona na moją twarz i przyjrzała się moim oczom.
            - O kuu… Willow, przepraszam – zawołał Karl, przytrzymując mnie za ramiona i próbując uspokoić, kiedy ja akurat miałam ogromną ochotę wrzeszczeć, podskakiwać i wymachiwać dłońmi.
            - Wygląda dobrze – powiedziała Lisa, próbując opanować napad śmiechu, na który jej się zbierało. Dosłownie widziałam (jednym okiem) jak jej policzki rosną od wstrzymywanego powietrza, które zawierało w sobie połączone cząsteczki, układające się w ogromne: „HA HA HA”.
            - Nic ci nie jest? – spytał Karl, próbując zajrzeć pod dłoń, którą ponownie zasłoniłam swoje lewe oko. Miałam w sobie to dziwne przeświadczenie, że jak będę uciskać bolące miejsce, to będzie mniej bolało. Niech mnie piorun trzaśnie, jeśli to ma powodować mniejszy ból.
            - Jest dobrze, żyję – powiedziałam, odsłaniając oko.
            - To dlaczego płaczesz?! – zawołał przestraszony.
            - Bo ją dźgnąłeś w oko, jełopie – stwierdziła Lisa, na co spróbowałam się zaśmiać, ale wyszło mi jedynie coś podobne do stękania rodzącej krowy, które przerodziło się w żałosne wycie samotnego wilka.
            - Jej, Willow, nie płacz, okej? Zaprowadzę cię do pielęgniarki, chodź. Dobrze? Na pewno nic ci nie będzie, to tylko… - spojrzał na mnie.
            - Co? – zapytałam, łkając. Oko mi łzawiło, nie byłam pewna czy cokolwiek przez nie widzę, a jeszcze Karl tak dramatycznie zawiesił głos.
            - Tylko takie małe… dźgnięcie – wydukał.

            Wiedziałam. Wiedziałam, że coś złego się stanie. Normalnie czułam to na swoim żołądku, kiedy usiadł na mnie ten cały skrzat! Ale dlaczego miałam tracić wzrok? Dlaczego akurat wzrok? Nie może sobie wziąć czegoś innego? Nie wiem, włosów na przykład?

            - Hej… wszystko w porządku?

            No i jeszcze musieliśmy trafić po drodze na Shilę. No ja się chyba zabiję. Nie chcę, żeby mnie widziała w takim stanie. Dlaczego musieliśmy wpaść akurat na nią? Dlaczego nie na jej przyjaciółkę, na przykład?
            Och, ty okrutny losie. Jeszcze się zemszczę.

            - Mały wypadek… przy obsłudze sztućców – odparłam, machając dłonią jak wachlarzem przy oku. Te niewielkie podmuchy wiatru dawały chwilowe ukojenie rozpalonej skórze.
            - O, nic ci nie jest? – zapytała przestraszona, podchodząc do mnie i dotykając dłonią mojego policzka. Miała chłodne palce, przez co ból chwilowo zelżał, kiedy spoglądała na mnie i sprawdzała czy aby na pewno mam wszystko na swoim miejscu. Odetchnęłam z ulgą, a ona uśmiechnęła się przyjaźnie. Tylko ona się tak uśmiechała…

Perspektywa Shili

        Willow nie wyglądała najlepiej. Jej lewe oko było całe czerwone. Wyglądała przez to trochę przerażająco, jak jakaś krwiożercza kreatura. W dodatku była trochę spuchnięta i zapłakana, bo łzy płynęły jej całkowicie niekontrolowanie. Chłopak, który ją odprowadzał, wyglądał na przestraszonego. Coś mi podpowiadało, że to on stał za tym całym zamieszaniem.
            - Idź do pielęgniarki – powiedziałam, zabierając dłoń z jej policzka i spoglądając na chłopaka. – Lepiej dopilnuj, żeby się tam dostała, albo znajdę cię i potraktuję tak samo – dodałam. Willow stęknęła cicho, ale żadne z nich się nie ruszyło. – No jazda – dodałam głośniej, wskazując palcem kierunek, w którym powinni się udać. Odeszli bez gadania.
            - Co się stało? – zapytała Rose, którą rozpoznałam po głosie. Odwróciłam się, chcąc na nią spojrzeć, ale nie spodziewałam się, że będzie stała tak blisko, w wyniku czego zderzyłyśmy się głowami. Obie chwyciłyśmy się za czoła, wydając z siebie głośne: „Ał!”
            - Wszystko w porządku? – zapytałam, zerkając na nią. Patrzyła na mnie jednym okiem, drugie mrużyła zabawnie, a dłonią rozcierała bolące miejsce.
            - Przepraszam, podeszłam za blisko – powiedziała, prostując plecy i opuszczając rękę.
            - Nic się nie stało – odparłam, poprawiając na ramieniu torbę. Rose spojrzała za oddalającymi się Krukonami i kiwnęła na nich głową.
            - Willow? – spytała.
            - Tak. Sobie wyobraź, że nie umieją się posługiwać sztućcami – stwierdziłam z kpiącym uśmiechem. – Kto by pomyślał… a uchodzą za mądrych – dodałam.
            - Nic się nikomu nie stało? – zapytała troskliwym tonem. Razem ruszyłyśmy w stronę sali Obrony Przed Czarną Magią.
            - Willow miała zmasakrowane oko…
            - O Merlinie!
            -… ale nic jej nie będzie. Poszli do pielęgniarki – dokończyłam. Kiwnęła głowa. Spojrzałam na nią. Wyglądała normalnie, jak to ona. Miała nienagannie uczesane włosy, równo zawieszoną, wypolerowaną do połysku odznakę prefekta na piersi, zapięte wszystkie guziki koszulki i krawat pod samą szyją. Wydawała się być bardzo spokojna, jakby wczorajszego wieczoru w ogóle nie wpadła do żadnego tunelu i nie musiała się użerać z Malfoyem, którego ostatecznie i tak pocałowała.
            - Więc… - zaczęłam, ciekawa jej reakcji. – Co zamierzasz zrobić? – spytałam. Spojrzała na mnie z uniesioną brwią.
            - W związku z czym? – spytała szczerze zdziwiona. Uniosłam do góry brew, po chwili marszcząc czoło.
            - Z Malfoyem? – odparłam pytaniem na pytanie. Tym razem to ona uniosła brew.
            - A co mam z nim zrobić?
            - No nie wiem, pogadać?
            - O czym?
            - Nie no, serio? Co to, „Gra w pytania”? – zapytałam, zirytowana.
            - To ty zaczęłaś – odpowiedziała. Wywróciłam oczami młynka i spojrzałam na nią z politowaniem. Chyba zrozumiała, co miałam na myśli, bo dodała po chwili: – Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Po pierwsze: Malfoy nie wygląda na typa, który musi o tym porozmawiać, a po drugie, jestem święcie przekonana, że już zapomniał. Albo wygadał wszystkim i lada chwila będę na językach całej szkoły.
            Nie patrzyła na mnie tylko uparcie wpatrywała się w jakiś punkt przed sobą.

            Właściwie nie wiem do końca jak zaczęła się ta historia z Malfoyem. Znam Rose od pierwszej klasy, poznałyśmy się zaraz po tym, jak przydzielono nas do jednego pokoju, ale nie od razu zostałyśmy przyjaciółkami. Chyba miałam problem z zaakceptowaniem jej doskonałości. Zawsze wydawała mi się taka dokładna, wszystko robiła dobrze, nie było mowy o tym, żeby o czymś zapomniała.
            Nie byłyśmy ze sobą blisko, kiedy pierwszy raz pokłóciła się z Malfoyem. Nie wiem nawet o co poszło, ale najwyraźniej jest to temat tabu dla obojga z nich, bo Ślizgon też się tym nie chwali. Może nie pamięta, nie wiem. Czasem korci mnie, żeby ją zapytać, ale jeszcze nie zebrałam się na odwagę. Kiedyś to zrobię, na pewno.
            Ciekawi mnie… Czy jest na świecie coś… Czy jest możliwość, aby dwoje ludzi pokłóciło się wiele lat temu tak mocno… żeby nie mogli się pogodzić za żadne skarby, nawet jeśli los i wszechświat najwyraźniej chcą, aby do tego doszło?
            Tak, jestem z tych, co wierzą w los, przeznaczenie i inne zrządzenia! Przyznaję się. I wydaje mi się, że ich wczorajsza przygoda nie była przypadkowa.

            Właśnie pomyślałam o tym, że również byłabym skłonna wybaczyć Malfoyowi wszystkie obelgi skierowane w moją stronę, jeśli zechciałby „coś teges” z Rose, kiedy ktoś szturchnął mnie ramieniem w bok. Wyrwana z rozmyślań spojrzałam na Zabiniego, który najwyraźniej wpadł na mnie przez przypadek.

            Perspektywa Damiana

            - Przepraszam – mruknąłem, spoglądając ponad ramieniem na Shilę, którą przypadkowo szturchnąłem. Zamyśliłem się i nie zauważyłam, że zbliżyliśmy się do siebie, aż w końcu się zderzyliśmy. Kiwnąłem jej głową na powitanie i spojrzałem na Rose, która uśmiechnęła się w moją stronę.

            Boże, ma ładny uśmiech.

            Skarciłem się w myślach i powiedziałem krótkie powitanie, przyglądając się jej twarzy. Nigdy nie należała do osób, które lubiły nadmierne zainteresowanie, dlatego po chwili zarumieniła się lekko i chwyciła Shilę pod ramię, odciągając ją na bok.
            Odprowadziłem je wzrokiem, dostrzegając czającego się w pobliżu Malfoya, którego pielęgniarka wypuściła ze Skrzydła Szpitalnego z samego rana. Opierał się nonszalancko o ścianę w miejscu, w którym zasłaniał go cień. Spod przymrużonych powiek obserwował jak wszyscy po kolei wchodzili do sali.
            - Lepiej się rusz, jeśli nie chcesz zarobić spóźnienia – powiedziała Ruby, dziewczyna z mojego rocznika, która należała raczej do tych cichych i skrytych. Spojrzałem na nią, uśmiechając się lekko, kiedy mnie wyprzedziła. Omiotła mnie wzrokiem i również się uśmiechnęła. Zdałem sobie wtedy sprawę, że chyba pierwszy się do mnie odezwała ze swojej własnej, nieprzymuszonej woli.
            - Skoro tak mówisz – odpowiedziałem i wszedłem do sali zaraz za nią.

            *

Perspektywa Scorpiusa

        Głowa jeszcze trochę mnie bolała, ale kiedy rano pielęgniarka spytała czy dobrze się czuję, oczywiście odpowiedziałem, że wyśmienicie. Nie miałem zamiaru kolejnej nocy spędzać w Skrzydle Szpitalnym. Ta kobieta była nie do wytrzymania, ciągle biegała po całym pomieszczeniu, popiskując coś pod nosem. Według niej miał to być operowy sopran, ale jak dla mnie brzmiało to raczej jak żałosne wycie pobitego psa. Choć nawet ten biedny pies brzmiałby lepiej od niej. W dodatku ciągle do mnie zagadywała, wciąż pytając: „Czy wszystko okej, kochanieńki?” Miała przy tym przerażający uśmiech, jakby w jej głowie pojawiły się jakieś psychopatyczne myśli. Kto wie, co ona tam ćpa w tym swoim kantorku.
            - Idziesz na obiad? – zapytał Damian. Najwyraźniej nasze stosunki nieco odtajały, choć wciąż bliżej nam było do arktycznego mrozu niż słonecznej plaży na Bahamach.
            Spojrzałem na niego, wyginając się trochę, żeby mieć lepszy obraz. Stał przed drzwiami bez torby; zostawił ją na łóżku zaraz po tym jak wróciliśmy z lekcji. Wyglądał normalnie, nie uśmiechał się, ani nie okazywał jakichś głębszych emocji.
            - Nie, nie jestem głodny – odpowiedziałem. Nie kłamałem, naprawdę nie chciało mi się jeść. Może miało to związek z tymi hałasami, które wydawali z siebie uczniowie Hogwartu przy spożywaniu posiłku. Serio, jestem pewien, że ilość decybeli wzrastała wówczas do granicy bólu. Biorąc pod uwagę moje niedawne przejścia z p r a w i e wstrząsem mózgu, wolałem oszczędzić mojej głowie tych huków. Plus: zjadłem obfite śniadanie, dzięki pielęgniarce, która wpakowała we mnie chyba pół bochenka.
            Zabini wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju, a ja ułożyłem się wygodniej, poprawiając poduszkę pod głową i spoglądałem na baldachim. Jednak było to dość nudne zajęcie, dlatego postanowiłem znaleźć sobie coś ciekawszego. Rozejrzałem się po pokoju, przeczesując wzrokiem niemal każdy centymetr. Moje spojrzenie zatrzymało się na książce, która leżała na poduszce jednego z chłopaków, z którymi dzieliłem dormitorium. Przypomniało mi się nagle, że w święta otrzymałem jakieś francuskie romansidło, którego od tamtej pory nawet nie tknąłem. Nie mając nic ciekawszego do roboty, postanowiłem, że ją przeczytam. W sumie dawno nie używałem mojego francuskiego, a nie chciałbym, żeby zardzewiał. Zwlokłem się więc z łóżka i schyliłem, gdyż doskonale pamiętałem, że wsadziłem tomisko pod spód.
            - Malfoy, co ty robisz na podłodze? – zapytał ktoś. Nie spodziewałem się tego i, chcąc jak najszybciej wydostać się spod łóżka, uderzyłem się głową w jego krawędź. Zakląłem głośno i spojrzałem na Marcella, który stał przed szafą i szukał w niej czegoś. Nie odpowiedziałem na jego pytanie, bo głowa na powrót mnie rozbolała. Wstałem z podłogi i położyłem się z powrotem, mając wrażenie, że czaszka mi zaraz eksploduje.
            Marcello nadal grzebał w szafie, ale nie zwracał na mnie uwagi. Odwróciłem się do niego plecami i przymknąłem powieki. Musiałem odpocząć. Po chwili usłyszałem skrzypienie drzwiczek szafy, a zaraz potem ciche trzaśnięcie drzwi od pokoju. Westchnąłem i nim się obejrzałem, zasnąłem.
           
            Nie spałem, choć oczy miałem zamknięte. Czułem się wypoczęty, ale mimo to chciałem jeszcze chwilę rozkoszować się przyjemnym ciepłem. Wyczuwałem pod palcami gładką powierzchnię pościeli, miękkość materiału, z którego została wykonana. Słyszałem cichy szum poruszanej wiatrem firanki, a przez otwarte okno przedostawał się zapach oceanu. Było niemal tak, jak często w wakacyjne poranki w naszym rodzinnym domku na plaży.
            Jednak było też coś innego. Zauważyłem to niemal od razu po przebudzeniu. Nie było to nic złego, bo nie zmusiło mnie do otwarcia oczu, ale to właśnie to sprawiało, że czułem się tak dobrze.
            Z natury jestem raczej ciekawski, więc nie wytrzymałem długo i podniosłem powieki, spoglądając w bok. To było dziwne, bo mimo że nie spodziewałem się tego widoku, wcale mnie on nie zaskoczył. Rose Weasley spała obok mnie, z twarzą zwróconą w moim kierunku. Wyglądała łagodnie i niewinnie. Cienie rzęs padały na jej policzki, a powieki drgały lekko, będąc znakiem miłego snu. Włosy rozrzucone po poduszce, odznaczały się swoim kolorem od bieli pościeli i wydawały się przy tym jeszcze intensywniejsze. Nawet przez chwilę nie pomyślałem o tym, że nie powinno jej tam być.
            Jej oddech się zmienił, wzięła głębszy wdech i otworzyła oczy. Zamrugała kilka razy, a kiedy obudziła się całkowicie spojrzała na mnie. Ciekawe było to, że ona również nie wyglądała na zaskoczoną moim widokiem. Jakby to, że spaliśmy w jednym łóżku było całkowicie normalne.
            Wyglądała pięknie. Blade policzki nabierały zdrowszych kolorów, a malinowe usta uniosły się powoli w delikatnym uśmiechu. Poczułem ciepło w okolicach serca, kiedy zdałem sobie sprawę, że uśmiechała się do mnie. Cieszyło mnie to. Odpowiedziałem tym samym, starając się, aby mój uśmiech oddawał te wszystkie pozytywne uczucia, które mnie ogarnęły. Wiedziałem, że powinienem to zrobić. Wiedziałem, że MOGŁEM to zrobić. Wiedziałem, że ONA była tą, która powinna oglądać prawdziwego mnie.
            Nie odzywaliśmy się, a mimo to cisza między nami nie była niezręczna. Nagle Rose podniosła prawą dłoń i delikatnie dotknęła mojego policzka. Uśmiechnęła się szerzej i podniosła się lekko, nachylając w moją stronę. Aż wstrzymałem oddech, kiedy…

            Obudził mnie trzask drzwi. Wzdrygnąłem się i rozejrzałem po pokoju, uświadamiając sobie, że było w nim o wiele ciemniej niż kiedy kładłem się spać. Nagle zapaliły się światła, przez co musiałem zmrużyć oczy, żeby coś zobaczyć, i okazało się, że to Zabini wrócił… właściwie nie wiedziałem skąd.
            - Brawo, przespałeś całe popołudnie – powiedział na powitanie i usiadł na swoim łóżku, rozpinając guziki koszuli. Opadłem bezsilnie na poduszkę i westchnąłem, przymykając powieki. Głowa przestała mnie boleć, ale wspomnienie snu mocno utkwiło mi w pamięci. Czułem, jakby to wszystko było prawdziwe, moje myśli, uczucia… nawet radość, którą wzbudził we mnie widok Weasley… wciąż to czułem. Ale niby dlaczego miałem cieszyć się na widok Weasley?!
           
            *

            Willow wyszła z biblioteki, w której przepisywała notatki z zajęć, które ominęła przez nieszczęśliwy wypadek z widelcem. Oko wciąż ją trochę pobolewało, ale było już o wiele lepiej. Pielęgniarka dała jej jakieś krople, które mocno zapiekły, ale po pewnym czasie bardzo ładnie oczyściły całą gałkę oczną. Zaczerwienienie zniknęło dopiero po godzinie, ale przestała płakać zaraz po tym, jak kropelki zaczęły działać.
            Nie chciała robić sobie zaległości, dlatego od razu jak wyszła ze Skrzydła, poprosiła koleżankę o udostępnienie notatek. Nie było tego na szczęście dużo, ale i tak spędziła w bibliotece sporo czasu. Zamierzała iść właśnie na kolację, kiedy zza rogu wybiegli jacyś pierwszoroczniacy i z impetem w nią uderzyli. Uderzenie było na tyle mocne, że straciła równowagę. Żeby nie upaść podtrzymała się ściany, ale torba osunęła jej się z ramienia i upadła na podłogę.
            - Hej! Uważajcie! – zawołała za chłopcami. Zaśmiali się tylko i pobiegli dalej, a ona westchnęła, kucając.
            - Pierwszoklasiści bywają niebezpieczni. – Willow podniosła głowę i spojrzała na Shilę. Jeszcze raz westchnęła i zaczęła zbierać rzeczy, które wysypały się z jej torby.
            - Co tu robisz? – zapytała. Ishihara klęknęła obok i sięgnęła po kałamarz, który potoczył się kawałek dalej.
            - Szłam na kolację, ale chciałam jeszcze zajrzeć do biblioteki i znaleźć Rose – odpowiedziała.
            - Nie ma jej tam. Właśnie stamtąd wychodzę – rzekła Willow.
            Gryfonka kiwnęła głową i sięgnęła po książkę, leżącą niedaleko niej. Spomiędzy stron wysunęło się kilka kartek. Willow spojrzała na nią i otworzyła szeroko oczy. Chciała pierwsza zabrać książkę, ale Shila miała ją już w dłoniach.
            - Co to jest? – zapytała, spoglądając na błękitny papier. Chwyciła w palce kilka kartoników i tegoż samego koloru koperty, które wystawały z książki. Zmarszczyła brwi i odwróciła je, otwierając szerzej oczy. Na drugiej stronie było coś napisane.
            - Mogę to wyjaśnić – powiedziała Willow. Ishihara spojrzała na nią z niedowierzaniem.
            - To byłaś ty? – spytała.
            - Shila… to nie tak…
            - Cały czas to byłaś ty! Wiedziałaś, że mnie to irytuje, a… W ogóle co to ma znaczyć? – zapytała, podnosząc głos. Willow zająknęła się, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Wpatrywała się błyszczącymi oczami w tęczówki Gryfonki, próbując doszukać się w nich jakichś pozytywnych emocji. Widziała jednak tylko złość i zaskoczenie.
            - Bo… ja…
            - Ty co?! Zdajesz sobie sprawę, że to nie były zwykle listy? Dziewczyna nie wysyła takich listów do koleżanki… - Shila zamilkła, otwierając szeroko oczy. Willow nie odezwała się.
            Gryfonka rzuciła książkę na podłogę i wstała pospiesznie, zrywając się do biegu.
            - Shila! – zawołała za nią Krukonka. Jednak dziewczyna nie zwolniła. Biegła dalej, dopóki nie zniknęła jej z oczu. 

            Wiedziałam, że coś się wydarzy.

~*~ 



Okej, nie mogłam się powstrzymać z tym obrazkiem.
To wszystko wyglądało w mojej głowie o wiele lepiej, ale cóż... Nie będę się wypowiadać na ten temat, bo ostatnio miałam już małe załamanie i omal nie rzuciłam tego wszystkiego w cholerę. Ostro było, ale doszłam do pewnych wniosków i spróbuję się ich trzymać. 
Wybaczcie, że tak długo nic nie było, ale naprawdę zależy mi, żeby zaliczyć pierwszy semestr, a z tego co do tej pory się wydarzyło wynika, że mogę mieć z tym problem. Ja nie lubię chemii i chemia nie lubi mnie. Nie od dziś zresztą. 
Nie wiem czy w tym roku jeszcze coś napiszę i błagam Was - nie pytajcie o to. 
Mam też nowy szablon, co chyba każdy już zauważył :) Powód zmiany był taki, że poprzedni się niektórym kojarzył z Grycankami o.O No comment :) :P 

Z racji takiej, że jutro Wigilia, a potem Boże Narodzenie i Sylwester, chciałabym wszystkim życzyć Wesołych Świąt. Jestem kiepska z pisania wierszyków, więc musicie zadowolić się tymi kilkoma słowami. Życzę Wam radosnych świąt, spędzonych w gronie najbliższych, góry prezentów, smacznego karpia, błogosławieństwa bożego i spełnienia marzeń, a nadchodzący rok, 2013 już, niech obfituje w sukcesy i będzie pomyślny.