22 listopada 2013

45. Cztery dni wariactwa

Poniedziałek

            - Dzień dobry, pani Pince – powiedziała Rose, podchodząc do biurka, za którym siedziała bibliotekarka. Kobieta podniosła na nią wzrok znad czytanej książki, spoglądając ponad okularami, które zawisły na czubku jej nosa. Po wyrazie twarzy Weasley nie była w stanie określić, czy pani Pince była zła. Nic też nie wskazywało na to, żeby cieszyła się na jej widok. Jednak nieważne co sobie myślała i co odczuwała w związku z całą sobotnią aferą pani Pince, Rose wzięła głęboki oddech.
            - Chciałam panią przeprosić za to co się stało w Wielkiej Sali w sobotę. Byłam nieostrożna i popchnęłam panią. Naprawdę bardzo mi przykro z tego powodu – powiedziała. Jej głos był tylko pozornie spokojny; uważny słuchacz dostrzegłby drżące nuty. Gryfonka czuła, jak serce waliło jej w piersiach, a policzki i szyja pokrywają się czerwoną barwą wstydu. Była pewna, że temperatura jej ciała znacznie wzrosła i gdyby ktoś jej teraz dotknął, prawdopodobnie by się oparzył.
            Bibliotekarka odłożyła książkę na bok i zdjęła okulary, przekładając je przez kołnierzyk koszuli. Następnie z gracją podparła łokcie o blat i złożyła dłonie w ten sposób, że stykały się tylko palcami, nadając jej wygląd zmartwionego pedagoga. Wrażenie to spotęgowało głębokie westchnięcie.
            - Rose – powiedziała łagodnie, co zdziwiło Weasley. Spodziewała się raczej złości i wrzasków, przypieczętowanych na koniec szlabanem. – Czy masz jakieś problemy, dziecko? – spytała po chwili, obserwując uważnie Gryfonkę.
            Ruda starała się nie zwracać uwagi na uczniów, którzy niezbyt dyskretnie przyglądali się jej rozmowie z kobietą. Spojrzała na panią Pince mocno zaskoczona i zająknęła się dwa razy zanim odpowiedziała:
            - Nie, pani Pince.
            - Mi możesz powiedzieć, Rose. Pomogę ci się z nimi uporać – powiedziała kobieta, uśmiechając się delikatnie do Weasley, jakby zachęcając ją do wyjawienia wszystkich sekretów. Ten uśmiech był przerażający, wysyłał komunikat brzmiący: „Wiem, że coś ukrywasz i dla własnego dobra powinnaś mi o tym opowiedzieć”. Rose zmusiła się do pozostania w miejscu, choć chciała wybiec z biblioteki i ukryć się w swoim dormitorium.
            - E… pani Pince. Zapewniam, że nie mam żadnych problemów. Po prostu pani nie zauważyłam i przyszłam przeprosić – powiedziała. Wyraz twarzy bibliotekarki zmienił się diametralnie. Już się nie uśmiechała, ani też nie wyglądała na spokojną. Jej oczy stały się niemal czarne, wściekłe i gdyby tylko było to możliwe, Rose mogłaby się usmażyć pod tym spojrzeniem. Usta zacisnęły się w wąską linię, a mięśnie na policzkach zadrgały niebezpiecznie.
            - Dobrze – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – W takim razie muszę cię ukarać. Odejmuję Gryffindorowi 50 punktów, a tobie daję szlaban.
            - O-oczywiście, pani Pince. – Rose odczuła ulgę. Już wolała szlaban niż psychologiczne zagrywki bibliotekarki, której uśmiech przyprawiał ją o dreszcze. To nie było dla niej normalne i Rose nie była przyzwyczajona do takich uśmiechów. Poza tym o wiele lepiej poradzi sobie ze sprzątaniem w bibliotece niż odpowiadaniem na niewygodne pytania. Pokaże pani Pince, że jest zaradna i pracowita, i może wtedy, jak sprawa trochę przycichnie, poprosi ją o otworzenie archiwum. – Kiedy mam przyjść?
            - Może być w piątek. Trzeba odkurzyć i uporządkować szkolne archiwum. Dawno nikt tego nie robił, nie jestem pewna, czy nic się tam nie zalęgło. Może ci to zająć sporo czasu – powiedziała pani Pince, chwytając na powrót książkę i osuwając się na oparcie fotela.
            - Szkolne archiwum? – spytała Rose, z początku sądząc, że się przesłyszała. To nie było możliwe, żeby los aż tak jej sprzyjał.
            - Tak, Rose, szkolne archiwum. Czy coś jeszcze muszę powtórzyć?

            Szkolne archiwum!
Dzięki, Merlinie.
Z przyjemnością odkurzę szkolne archiwum.

            Rose powstrzymała się od szerokiego uśmiechu. Pokręciła głową i, przybierając obojętny wyraz twarzy, skierowała się do wyjścia. Spojrzała hardo w oczy trzynastoletniej dziewczynki, która siedziała niedaleko wyjścia i przyglądała jej się, dopóki nie zniknęła za drzwiami. Na korytarzu zaśmiała się cicho i niemal w podskokach ruszyła w kierunku Wieży Gryffindoru. Już nie mogła się doczekać, żeby powiadomić Shilę i Nicole o swoim łucie szczęścia.

~*~

            Wszyscy w Hogwarcie wiedzieli, jak funkcjonuje hierarchia uczniowskiej społeczności i każdy z osobna znał w niej swoje miejsce. Najniżej znajdowali się pierwszoroczni, którzy w swojej niewinności nie potrafili sprzeciwić się tej odgórnie przydzielonej im etykiety. Nieco wyżej uplasowali się drugo-, trzecio- i czwartoklasiści oraz osoby, które miały jakieś cenne talenty. Na jednym z wyższych szczebli znajdował się Scorpius Malfoy, który – wyróżniając się niezwykłą arogancją - już od pierwszej klasy robił wszystko, aby wspiąć się na szczyt. I był zdolny do naprawdę okrutnych rzeczy, byle tylko jego pozycja pozostała niezachwiana. Dbał o swój status, nie bojąc się zostawiać za sobą zgliszczy. Starannie dobierał sobie nawet towarzystwo.
            Jedenastoletnim Ślizgonom Scorpius Malfoy jawił się niczym heros, pozbawiony jakichkolwiek słabości. Jednak Ben wiedział, że to tylko pozory, bo w końcu każdy ma jakąś słabość. Już niedługo się dowie, jakie tajemnice skrywa ten idol Slytherinu i nie mógł się doczekać, żeby zobaczyć upadek jego małego imperium. Opierając się o ścianę, ze skrzyżowanymi ramionami, obserwował Ślizgona, siedzącego na kamiennej ławie. Rozmawiał z nieodłącznym elementem swojego wizerunku – Damianem Zabinim.
           
            Już niedługo…

            Spojrzał na dziewczynę, stojącą po przeciwnej stronie dziedzińca. Stała w takiej samej pozycji jak on i patrzyła na niego, uśmiechając się ironicznie wąskimi ustami. Czarne, proste włosy miała zarzucone za uszy. Na chwilę jej wyłupiaste oczy przeniosły się na Malfoya, a kiedy ponownie spojrzała na niego, kiwnął nieznacznie głową.
            Oderwała się od ściany i zniknęła za zakrętem.

~*~

            Płomienie świec rzucały żółte światło na przedmioty znajdujące się w pomieszczeniu. Drgające cienie dawały przedstawienie na kamiennych ścianach i Shila przez chwilę nie mogła oderwać od nich wzroku. Stała po środku Pokoju Życzeń, zwanego przez skrzaty domowe  pokojem „Przychodź-Wychodź”, wdychając powoli zapach cytrusów, który unosił się wokół niej. Przyjemne ciepło rozchodziło się po całym pomieszczeniu, dlatego zdjęła sweterek, rzucając go lekko na krzesło.
            Jose był za nią. Nie widziała go, ale podświadomie wyczuwała jego obecność. Słyszała kroki, kiedy do niej podchodził, a po chwili jego dłonie oplotły ją w pasie. Odchyliła nieco głowę, pozwalając mu złożyć ciepłe pocałunki na swojej szyi. Gorącym oddechem omiatał jej policzki. Wszystko to było bardzo przyjemne i Shila, chcąc zatrzymać to uczucie, przymknęła powieki. Mruknęła cicho, zadowolona.
            - Hej – wyszeptał jej do ucha, tuląc się do jej ciała. Uśmiechnęła się pod nosem, przykrywając jego dłonie swoimi. – Tęskniłem – dodał.
            Zaśmiała się perliście, po czym obróciła się tak, by móc na niego patrzeć. Zarzuciła swoje dłonie na jego ramiona i wspięła się na palce, całując go w usta. Pogłębił pocałunek, nachylając się mocniej i ciaśniej zaciskając dłonie na jej talii. Pozwoliła mu na to, a nawet sama prowokowała do pójścia dalej. Spleceni w uścisku przesunęli się w stronę łóżka. Pamiętała tylko, że miało metalową ramę i przykryte było błękitnym prześcieradłem.
            Miękko opadli na materac, przerywając pocałunek by zaczerpnąć powietrza. Shila uśmiechnęła do Jose, którego brązowe oczy błyszczały w półmroku. Ze zdziwieniem odkryła, że sposób w jaki na nią patrzył, nie działał na nią tak jak na początku ich znajomości. Nie pozwalając zwątpieniu wysunąć się na przód, uniosła się na łokciach i ponownie go pocałowała. Nie poczuła jednak dreszczyku emocji, który zazwyczaj towarzyszył jej przy ich schadzkach.
             Jose pochylił się i podparł jedną dłonią. Drugą natomiast przesunął wzdłuż jej ciała, na krawędź spódnicy. Podwinął materiał, gładząc palcami delikatną skórę po wewnętrznej stronie dziewczęcego uda. Gryfonka zmarszczyła brwi, próbując zignorować uczucie dyskomfortu, które pojawiło się w chwili, kiedy to zrobił. Pozwoliła mu obsypać pocałunkami swoją szyję i dekolt, wciąż czując się nieswojo. Przez chwilę zastanawiała się, dlaczego tak reaguje. Wcześniej nie miała takich problemów. Teraz jednak dotyk Ślizgona ją irytował, dlatego też chwyciła jego dłoń i przesunęła ją ze swojego uda na talię. Pomyślała, że może potrzebuje więcej czasu na rozluźnienie się.

            Właśnie. Rozluźnij się.

            Wzięła głębszy oddech, skupiając się na ustach Jose, które całowały jej skórę na ramionach. Jednak równomierne oddychanie wcale nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Wręcz przeciwnie, poświęcając uwagę pocałunkom chłopaka, zaczynała dostrzegać, że jeszcze bardziej ją one irytowały. Nie wytrzymała, kiedy po raz kolejny jego dłoń zawędrowała pod jej spódnicę.
            - Stop. Stop. Jose, przestań – powiedziała, wyswobadzając się z uścisku i podnosząc się do siadu. W tej pozycji nagle wszystko stało się wyraźniejsze.
            - Co się stało? – zapytał, wzdychając uprzednio. Leżał na boku, wsparty na łokciu i spoglądał na nią. Czuła to, ale nie odwracała głowy, by się upewnić.
            - Nic się nie stało. Po prostu nie mam ochoty – skłamała gładko. Przesunęła się na skraj materaca i wstała, podchodząc do krzesła, na którego oparciu wisiał jej sweter. Chwyciła go i zarzuciła na ramiona, zapinając guziki.
            - Nie masz ochoty? – spytał, siadając i zrzucając nogi na podłogę. – To ty mi kazałaś przyjść, zapomniałaś? – Wstał i zrobił dwa kroki w jej stronę, układając dłonie na biodrach. Jego oczy nie błyszczały już z pożądania; wyglądały raczej na zdenerwowane i zniecierpliwione.
            - Nie, nie zapomniałam – burknęła, poprawiając włosy i spoglądając na niego.
            - Więc jednak coś się stało.
            - Po prostu mam zły dzień – powiedziała. Westchnęła i przybliżyła się do niego. – Słuchaj… możemy odłożyć tą rozmowę na kiedy indziej? – spytała, splatając swoje dłonie z jego. – Myślę, że przydałby mi się zimny prysznic.
            - Jasne – odpowiedział bez entuzjazmu. Obszedł ją i zabrał z podłogi swoją torbę. Ostatni raz spojrzał na nią, lecz bez uśmiechu, i wyszedł z Pokoju Życzeń.
            Shila westchnęła i przejechała dłońmi po twarzy, zanurzając palce we włosach. Usiadła na łóżku i rozejrzała się dookoła. Romantyczny wygląd tego pomieszczenia przestał pasować do ponurego nastroju, w jaki popadła. Ponownie wzdychając, pozbierała swoje rzeczy, wychodząc. Ostatni raz obejrzała się za siebie, widząc jak magiczne drzwi zanikają pod osłoną ściany.
            Czując się dziwnie przybita, wróciła do dormitorium i rzuciła się na swoje łóżko, upuszczając torbę na podłogę. Usłyszała tylko jak wysypały się z niej książki i kałamarze, ale nie zwróciła na to uwagi. Zanurzyła twarz w miękkiej poduszce, wsłuchując się w ciszę.
           
            Dlaczego go odtrąciłam?
            Co jest nie tak?
            Dlaczego tak się czuję?

            W jednym Jose miał rację: coś się stało. I choć bardzo chciała mu odpowiedzieć na to pytanie prawda była taka, że sama nie wiedziała o co chodziło. Już od jakiegoś czasu ich wspólne chwile przestały ją cieszyć. Coraz częściej zdarzało się, że ze sobą nie rozmawiali, bo ona zwyczajnie nie miała ochoty na rozmowy. Ten związek zaczynał ją męczyć.
            - Hej, co ty tu robisz sama? Nie miałaś być przypadkiem z Jose? – spytała Rose, wchodząc do pokoju. Shila wymruczała coś w poduszkę, co jednak okazało się całkowicie niezrozumiałe dla Weasley. – Co?
            Azjatka westchnęła i przekręciła się na bok, spoglądając na przyjaciółkę.
            - Chyba z nim zerwę – powiedziała.
            - Co? Dlaczego? – Rose podeszła do niej i usiadła na skraju jej łóżka. Spojrzała na nią łagodnie, gotowa jej wysłuchać i doradzić. Ishihara wzruszyła ramionami, przyglądając się prostym włosom przyjaciółki, które opadały jej na ramiona.
            - Sama nie wiem. To nie jest to – stwierdziła.
            - Przykro mi.
            - Mi nie. To co mieliśmy już się wypaliło. Nie ma sensu ciągnąć czegoś co nie jest satysfakcjonujące dla nas obojga – powiedziała poważnym tonem. – A ty co tu robisz? I dlaczego wyglądasz na szczęśliwą?
            Rose posłała jej szeroki uśmiech.
            - Dostałam szlaban – odparła.
            Shila zmrużyła powieki, nie do końca przekonana, czy jest to powód do radości. Widząc jej powątpiewająca minę, Weasley dodała:
            - W szkolnym archiwum.
            Azjatka otworzyła szeroko usta, które po chwili uniosły się i uformowały uśmiech.
            - Żartujesz?! – zawołała, siadając.
            - Nie. Poszłam przeprosić panią Pince… Na początku była dziwna… pytała mnie, czy mam jakieś problemy i próbowała zapewnić, że jej mogę powiedzieć i ona na pewno mi pomoże. Uśmiechała się przy tym jakoś tak… Brr… - Rose wzdrygnęła się, jakby nagle przeszły ją ciarki. – Ale jak jej powiedziałam, że nie mam żadnych problemów, to nagle przestała się przymilać i dała mi szlaban. Mam posprzątać archiwum.
            - Ale odjazd! – zawołała radośnie Ishihara. Za chwilę jednak odchrząknęła i poważniejszym, rodzicielskim tonem dodała: – Znaczy się… To bardzo źle, że dostałaś szlaban. Źle to rzutuje na twoją przyszłość. Nie powinnaś była do tego dopuścić.
            Weasley spojrzała na nią, marszcząc zabawnie czoło,  po czym obie wybuchły śmiechem.
            - Uwierz mi, wcale nie podoba mi się fakt, że to mój kolejny szlaban w tym roku, ale dostanie się do tego archiwum jest teraz dla mnie ważne.
            - Kiedy masz go odrobić? – spytała Shila.
            - W piątek. – Rose wstała z jej łóżka i podeszła do szafki, na której miała ułożone książki.
            - To jeszcze trochę czasu masz…

~*~

Wtorek

            Ben opierał się nonszalancko o ścianę. Jedną nogę miał zgiętą i uniesioną, natomiast dłonie wcisnął do kieszeni spodni. Nie rozglądał się na boki, a jedynie patrzył w podłogę, uśmiechając się triumfalnie. Rozmyślał nad wszystkim, czego dokonał. Co prawda na razie nie było tego dużo, ale i tak czuł dumę.
            Do jego cienia na posadzce dołączył inny, mniejszy i drobniejszy. Nie podnosząc głowy, Ben zapytał:
            - Masz to?
            Usłyszał szelest kartek, a po chwili towarzysz podał mu zwinięty pergamin.
            - Mam nadzieję, że wiesz co robisz… - powiedział chłopak, po czym odszedł szybko. Franklin rozwinął arkusz i pobieżnie przeczytał tekst, zapisany czarnym atramentem. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym odepchnął się nogą od ściany i ruszył w kierunku swojego domu, chowając kartkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza.

~*~

Czwartek

            Ivonne Benedict nigdy nie narzekała na brak adoratorów. Miała wszystko to, czego potrzebowała dziewczyna, aby znaleźć się w kręgu zainteresowania mężczyzn. Ładna, zgrabna i powabna, jak mawiała jej świętej pamięci babcia. Co prawda mogłaby mieć mniej wystający podbródek, a w pasie przydałoby się odjąć kilka centymetrów, ale mimo wszystko wciąż potrafiła zwrócić na siebie uwagę. Przechadzała się po korytarzach, zazwyczaj sama, ubrana w szkolny mundurek, który niezwykle dobrze na niej leżał. Nie miała przyjaciółek, jedynie koleżanki, które trzymała na dystans i zatrzymywała swoje problemy wyłącznie dla siebie.
            Jednak ostatnimi czasy, po tym jak wycofała się z randkowania na czas leczenia opryszczki, którą zainfekował ją jej były-zdradziecki-dziwkarski-chłopak, jej popularność wśród męskiej części Hogwartu znacznie zmalała. Już nie dostawała propozycji wspólnego wyjścia do Hogsmeade tak często, jakby chciała. Dlatego postanowiła to zmienić. Nie lubiła być singlem, nie opłacało się jej to. O wiele bardziej wolała, aby to ktoś płacił za jej zachcianki, niż gdyby miała robić to sama.
            Scorpius Malfoy nie był do końca w jej typie, zazwyczaj umawiała się z wysokimi brunetami. Lecz popularność, jaką szczycił się Ślizgon, mogła zapewnić jej dobry start, aby na powrót znaleźć się w centrum zainteresowania. Dlatego zaczęła kręcić się wokół niego, a on zwrócił na nią swoją uwagę. Kiedy inni zauważą, że znów jest do wzięcia, a potencjalnym kandydatem jest syn arystokraty…
            Poprawiała włosy, rozczesując je palcami, kiedy jej wzrok padł na ławkę, na której zwykła siadać w przerwie między następnymi lekcjami. Leżało na nim fioletowe pudełko, z kartką położoną na wierzchu. Zatrzymała się w pół kroku i rozejrzała. Nikt nie patrzył w jej stronę, dlatego doszła do wniosku, że pudełko nie należało do nikogo z osób, które znajdowały się w pobliżu. Pokonała dystans, jaki dzielił ją od ławki i chwyciła karteczkę. Wąskie litery, wypisane czarnym atramentem i jakby w pośpiechu, układały się w jej imię. Na odwrocie nie znalazła niczego.
            Jeszcze raz obejrzała się na boki, aby przekonać się, czy nikt jej nie obserwuje, po czym podniosła wieczko i zajrzała do środka. W otulinie różowego papieru spoczywały brązowe babeczki, jeszcze pachnące. Z wierzchu posypane zostały wiórkami czekolady.
            Uśmiechnęła się szeroko. Zawsze miała słabość do czekoladowych muffinek. Pochyliła się i wzięła jedną do ręki – była ciepła i świeża. Przysunęła ją do ust i ugryzła, przymykając powieki, rozkoszując się jej smakiem i miękkością. Jeszcze raz spojrzała na karteczkę ze swoim imieniem, po czym zaśmiała się cicho. Najwyraźniej jej plan zaczynał działać; tajemniczy wielbiciel wysłał jej mały prezent. Skończyła jeść i zakryła pudełko, podnosząc je.
            Nie zauważyła cienia, który czaił się za pobliskim filarem. Może gdyby zwracała większą uwagę na swoje otoczenie, dostrzegłaby czarnowłosą dziewczynę, która przyglądała się jej od samego początku. Kiedy Ivonne podniosła pudełko z babeczkami, dziewczyna wychyliła się. Uśmiechnęła się złowrogo, a jej oczy błysnęły. Odsunęła się od filara i zniknęła za zakrętem.
            Brązowowłosa Ślizgonka, z uśmiechem na ustach, wracała do dormitorium. Odgłosy jej kroków ginęły w szmerach rozmów innych uczniów, ale dumnie uniesiona głowa i sprężysty chód obwieszczał wszystkim, że była w dobrym humorze. Trzymała w dłoniach fioletowe pudełko z babeczkami, zamierzając zjeść je w zaciszu własnego pokoju.
            - Ivonne. – Zatrzymała się na dźwięk swojego imienia. Obróciła na pięcie, posyłając uśmiech Scorpiusowi, który szedł za nią z Jose. Gonzales wydawał się być dziwnie przybity i pochmurny, za to Malfoy wyglądał na zadowolonego. Uśmiechnął się do niej, choć nie był to najszczęśliwszy uśmiech, po czym podszedł bliżej. – Gdzie tak pędzisz? – zapytał.
            - Wracałam właśnie do dormitorium. Chciałam to tam zostawić zanim pójdę na następną lekcję – odpowiedziała wesoło.
            - To? A co tam masz?
            Benedict spojrzała mu prosto w oczy, zastanawiając się, czy może tę sytuację obrócić na swoją korzyść. Nie chciała się dzielić babeczkami, które otrzymała od tajemniczego wielbiciela. Z drugiej strony wiedziała, że tylko rozbudzi jego ciekawość, jeśli mu nie powie. A on oczekiwał odpowiedzi. Jego tęczówki przeszywały ją niemal na wylot i miała wrażenie, jakby dokładnie wiedział, o czym myślała. Dlatego uśmiechnęła się i podniosła wieko pudełka.
            - Muffinki z czekoladą – powiedziała. – Kupiłam specjalnie dla ciebie.
            Ślizgon zajrzał do środka pudełka, unosząc do góry lewą brew.
            - Wiem, że lubisz czekoladę – dodała z rozkosznym uśmiechem, przekrzywiając lekko głowę. Tak naprawdę nie wiedziała tego, ale modliła się w duchu, aby okazał się tym rodzajem dziecka, które przepadało za czekoladą i nie przestało mimo upływających lat. Spoglądała przy tym cały czas na jego twarz, próbując odgadnąć o czym myślał.
            Po chwili Malfoy uśmiechnął się nieco szerzej i sięgnął dłonią do pudełka, wyjmując jedna babeczkę.
            - To prawda – odpowiedział. – Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli Jose również się poczęstuje? Od kilku dni chodzi marudny.
            - Oczywiście – odparła, ukrywając niezadowolenie i przysuwając babeczki w stronę Gonzalesa. Ten jednak prychnął cicho i pokręcił głową.
            Scorpius wzruszył ramionami, a potem, puszczając jej oczko, wgryzł się w muffinkę.
           
            Poruszyła się, wychodząc z cienia. Obserwowała Ivonne od samego rana i – jak przypuszczała – dziewczyna zrobiła dokładnie tak, jak zaplanowała. Babeczki od tajemniczego wielbiciela trafiły w końcu do ust Malfoya. Wiedziała, że gdyby od razu dała je jemu, nigdy by ich nie przyjął, ale skoro otrzymał je od dziewczyny, którą ma zamiar przelecieć…
            Uśmiechnęła się pod nosem i przeszła kilkanaście kroków wzdłuż ściany, przyglądając się. Znalazła lepsze miejsce, z którego widziała dokładnie minę Ślizgona, po czym ponownie zniknęła w cieniu.

            Malfoy przełknął ostatni kęs, oblizując palce. Patrzył cały czas Ivonne w oczy, jakby sprawdzając jej reakcję.
            - Wiecie co… pójdę już. Nie mam ochoty przyglądać się waszym dziwnym zalotom – powiedział Jose, wkładając ręce do kieszeni spodni i obracając się w stronę schodów, prowadzących do lochów.
            - Daj spokój, Jose. Nie ona jedyna jest w tej szkole – powiedział Scorpius, obracając głowę i patrząc na kolegę.
            - Przymknij się.
            - Dobra, dobra, nic nie mówię. – Uniósł dłonie w geście poddania, po czym ponownie zwrócił się w stronę Benedict. – Widzimy się później. Nie chcę go zostawiać samego, jeszcze zrobi sobie krzywdę.
            Gonzales skomentował to prychnięciem. Blondyn zrobił dwa kroki, kiedy poczuł, że zaczyna mu brakować powietrza. Przestał się uśmiechać, chwytając za gardło i biorąc głębszy oddech.
            - Co jest? – spytał Jose, przyglądając mu się.
            - Nie… mogę… oddychać… - wydyszał Scorpius, z coraz większym trudem. Przez chwilę nie wiedział co się dzieje. Czuł jakby ktoś mocno chwycił go za krtań i ściskał, pozbawiając tchu. Minęło kilkanaście długich sekund, zanim doznał olśnienia. Obrócił się na pięcie i spojrzał na fioletowe pudełko, w którym znajdowały się babeczki Ivonne. Rozszerzył oczy ze zdumienia, po czym chwycił swoją torbę, chcąc wyjąć coś z środka. Nie był jednak w stanie tego zrobić. Stracił czucie w dłoniach i nogach i upadł na podłogę. Jego gardło wciąż się zaciskało, przez co robił się niebezpiecznie siny. Niczym sparaliżowany leżał na posadzce, próbując uchwycić choć trochę powietrza.
            - Scorpius! Co się stało?! – krzyczała Ivonne. Próbował dosięgnąć torby, ale nie był w stanie, upadła za daleko.
           
            Uwagę Rose przykuło zamieszanie, które powstało niedaleko wejścia do lochów. Spojrzała w tamtym kierunku, dostrzegając jak Scorpius Malfoy upada na podłogę, czerwony na twarzy, chwytając się za gardło. Wyraźnie coś się z nim działo i nie było to nic przyjemnego. Wierzgał chwilę, niczym ranne zwierzę, lecz jego ruchy stawały się coraz słabsze. Nim zdążyła pomyśleć, popędziła w jego stronę, odpychając od siebie ludzi.
- Z drogi! No ruszcie się! – krzyczała, przeciskając się między zgromadzonymi uczniami. Kiedy dotarła do chłopaka, zrzuciła torbę z ramienia, pozwalając zawartości rozsypać się dookoła, i klęknęła obok niego.
            - Malfoy! Malfoy! – warknęła, chwytając jego twarz i patrząc na niego. Stawał się coraz bardziej bordowy.
            - Przepraszam! Nie chciałam! – krzyczała jakaś dziewczyna.
            - Co z nim jest? – wołał Jose.
            Weasley nie zwracała na nich uwagi. Obróciła się i zajrzała do pudełka, które zdezorientowana dziewczyna upuściła na podłogę.
            - Jadł je? – spytała. Gonzales pokiwał głową.
            - Gdzie ona jest, Malfoy?! Gdzie?! – krzyczała, trzymając jego twarz mocno w swoich dłoniach. Nie był w stanie mówić, jego oczy powoli się zamykały, a spazmatyczne próby uchwycenia odrobiny powietrza słabły. – Cholera! Nie schodź mi tu, Malfoy! – warknęła, po czym na kolanach przyczołgała się do jego torby i chwyciła ją w dłonie. Wysypała zawartość na podłogę i drżącymi palcami zaczęła w niej szperać. Pośród książek, pergaminów i piór znalazła czarną saszetkę. Złapała ją i podsunęła się z powrotem do Ślizgona. Wyjęła z niej metalową strzykawkę, po czym bez zastanowienia wbiła ją w pierś chłopaka. Minęło kilka sekund, zanim poderwał się z posadzki, biorąc naprawdę głęboki wdech.
            - O, dzięki Bogu – westchnęła Weasley, po czym oparła czoło o jego ramię, uspokajając własny oddech. Naprawdę się zestresowała i teraz dopiero poczuła, jak mocno biło jej serce. Zresztą nie tylko jej. Była w stanie wyczuć szaleńcze tempo serca Ślizgona.
            - Na co się gapicie?! Wyjazd stąd! No już! – krzyknęła Shila, klaszcząc w dłonie i wyganiając zebranych. Uczniowie niechętnie zaczynali rozchodzić się do swoich zajęć. Rose podniosła głowę i rozejrzała się pospiesznie. Jej wzrok zatrzymał się na czarnowłosej dziewczynie, która z ironicznym uśmieszkiem wpatrywała się w Malfoya. Weasley zastygła, rozpoznając jej twarz.
            - Weasley… zaraz stracę… przez ciebie rękę – wysapał Scorpius. Gryfonka wzdrygnęła się, po czym spojrzała na niego. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że mocno trzymała jego dłoń. Zabrała ją i powiedziała:
            - Przepraszam. Chodź, zaprowadzę cię do Skrzydła Szpitalnego. – Podniosła się z posadzki, po czym pochyliła się i pomogła mu wstać. Nie protestował, gdy złapała go pod ramię, żeby złapał równowagę.
            - Co się w ogóle stało? – spytał Jose.
            - Scorpius, przepraszam! Nie chciałam! – zapiszczała Ivonne, próbując podejść do niego i złapać go za dłoń. Wyrwał się jej, omal ponownie nie upadając, i spojrzał na nią. Chciał wyglądać groźnie, lecz jego spuchnięta twarz wydawała się raczej tragikomiczna. Jego głos za to był zimny i nienawistny.
            - Nie zbliżaj się do mnie – wysyczał, po czym obrócił się i ruszył w kierunku Skrzydła Szpitalnego. Zachwiał się jednak.
            - Mam cię – powiedziała Rose, która wciąż przy nim stała. Oparł się na jej ramieniu, choć denerwowało go, że potrzebował jej, by stać prosto. Zawsze był samodzielny, nigdy nie prosił o pomoc, a już zwłaszcza dziewczyn. W dodatku nigdy nie prosił o nią Rose Weasley. Wkurzało go to… Chciał jej coś powiedzieć, ale wewnętrzny głos podpowiadał mu, że nie powinien obrażać dziewczyny, która właśnie ocaliła mu życie. Niezależnie od tego, kim ona jest.  – Jose, pomóż mi – dodała, spoglądając na Gonzalesa. Chłopak podszedł do nich i podał mu swoje ramię. Scorpius przez chwilę się wahał. Podtrzymywanie przez dziewczyną było już wystarczająco upokarzające, a gdyby miał iść wspomagany przed wie osoby… chyba wolałby umrzeć. Z drugiej jednak strony czuł niesamowity ból w klatce piersiowej, jego nogi były jak zdrętwiałe, a powieki - choć przestały już puchnąć – zasłaniały mu połowę widoku. Nie chciałby wpaść na ścianę. Niechętnie podparł się na Jose i pozwolił im zaprowadzić się do pielęgniarki.
           
~*~

            Siedział na szpitalnym łóżku, powoli dochodząc do siebie. Kobieta w białych fartuchu podała mu coś na opuchliznę i ból w płucach, ale nie pozwoliła mu iść do dormitorium. Chciała się upewnić, że wszystko wróciło do normy, dlatego kazała mu zostać na kilka godzin, by móc go obserwować.
            Kazał Jose iść do dormitorium i zorientować się w plotkach, jakie na pewno zaczęły krążyć po Hogwarcie. Za pewne ten mały incydent znacznie wpłynie na jego wizerunek. Będzie musiał to jakoś odkręcić. Nakazał mu też wypytanie Ivonne. Wiedziała? Nie mogła wiedzieć, przecież skrzętnie ukrywał się ze swoją alergią. No właśnie… ukrywał to. A jednak ktoś wiedział. Ale kto? I dlaczego wykorzystano to w taki sposób? Czy możliwe, że Benedict była tylko narzędziem?

            Za bardzo się odsłoniłem. Co mnie napadło? Przecież nigdy nie jem jedzenia podarowanego od kogoś. Zapomniałem się, to teraz mam…

            - Hej. – Drgnął, słysząc znajomy głos. Podniósł wzrok z białej pościeli, na której siedział i spojrzał na Rose Weasley, stojącą kilka metrów od łóżka. – Przyszłam sprawdzić jak się czujesz… - Widział po jej minie, że czuła się nieswojo. Doskonale znał to uczucie, sam też się tak czuł. Nigdy przecież nie troszczyli się o swoje zdrowie.
            - Cóż… żyję – powiedział, poprawiając się na materacu. – Dzięki tobie – burknął.
            Uśmiechnęła się lekko. Przestąpiła z nogi na nogę i uderzyła dłonią w metalową ramę łóżka, stojącego obok.
            - Skąd wiedziałaś? – zapytał, mrużąc powieki. Spojrzała na niego zaskoczona. – O alergii, lekarstwie…
            - Widziałam to już kiedyś – odpowiedziała, opuszczając dłoń, którą dotykała ramy. Zrobiła kilka kroków do przodu, po czym usiadła obok niego, czym go zaskoczyła. – Parę lat temu, na wakacjach… jedna dziewczynka zjadła sezamkowe ciasto. Tak jakby, zareagowałam instynktownie.
            Pokiwał głową, przypatrując się jej. Miała jasną twarz, którą zdobił jedynie delikatny makijaż. Zaskoczyło go to, że dopiero teraz to zauważył. Wcześniej nie zwracał uwagi na to, czy się malowała. Miała też rozpuszczone włosy, spięte jedynie wsuwką w taki sposób, żeby grzywka nie opadała jej na oczy. Wyglądała delikatnie.
            Mimowolnie przypomniał sobie jej przestraszoną minę, kiedy pochylała się nad nim, próbując mu pomóc.
            - Na co jesteś uczulony? – spytała.
            - Orzeszki ziemne – odpowiedział machinalnie, nawet się nad tym nie zastanawiając. Kiwnęła głową, a on dodał: - Ale ukrywam się z tym. Nikt o tym nie wiedział… do tej pory.
            Zmrużyła oczy, jakby nagle sobie coś przypomniała.
            - Co? – zapytał.
            - Nic – odpowiedziała, spoglądając na niego i uśmiechając się. – Skoro czujesz się lepiej… pójdę już.
            Wstała, a on poczuł jak materac w miejscu, w którym wcześniej siedziała, naprostowuje się. Spojrzał na jej plecy, kiedy odchodziła w stronę wyjścia.
            - Rose – zawołał ją. Ze zdziwieniem odkrył, że jej imię w jego ustach brzmiało lekko i przyjemnie. Zaskoczył sam siebie, używając jej imienia, więc mógł domyślać się, że i ją to zaskoczyło. Nie dał jednak nic po sobie poznać. Odwróciła się na pięcie, unosząc lekko do góry lewą brew. – Dziękuję – powiedział.
            Przez chwilę nic nie odpowiedziała. W końcu jednak uśmiechnęła się, czym wzbudziła w nim miłe uczucie:
            - Byle to było ostatni raz – powiedziała, mając na myśli całe to zamieszanie. On również się uśmiechnął. Odwróciła się i raźnym krokiem wyszła ze Skrzydła Szpitalnego.
            Scorpius obrócił głowę i spojrzał na pościel, która w miejscu gdzie siedziała Weasley, była nieco wygnieciona. Uśmiechnął się pod nosem, po czym westchnął, opierając się o poduszkę.

~*~

Piątek

            Weasley od godziny krzątała się po archiwum, odkurzając, wycierając i niszcząc gniazda szkodników, które znalazły sobie przytulny domek wśród starych woluminów. Od czasu do czasu spoglądała na drzwi, które prowadziły do osobnej sekcji – z aktami uczniów. Pani Pince stanowczo zabroniła jej tam wchodzić, a ponieważ siedziała niedaleko niej, nie mogła złamać tego zakazu. Wciąż jednak zastanawiała się, jak ominąć bibliotekarkę. Była już tak blisko… A skoro już znalazła się w Archiwum, musiała się czegoś dowiedzieć. Nie mogła ot tak odpuścić.
            Rozejrzała się dookoła. Pomieszczenie było ogromne, pełne metalowych szafek z wielkimi szufladami. Weasley była ciekawa, co takiego skrywają wszystkie te szuflady… Może jakieś magiczne artefakty? Lub stare karty z zaklęciami? Musiało to być coś niezwykłego, skoro nie było udostępnianie w bibliotece dla użytku wszystkich. W całym archiwum było dość chłodno i ciemno, co miało chronić cenne dokumenty przed wysoką temperaturą i promieniowaniem słonecznym. Powietrze również było odpowiednio suszone i sterylizowane, a mimo to zagnieździły się tam te okropne robaki.
            - Rose – powiedziała pani Pince, kiedy Gryfonka odstawiła na półkę kolejną książkę, z typu białych kruków, odkurzywszy ją wcześniej.
            - Tak, pani Pince? – spytała, spoglądając na nią.
            - Muszę wyjść na kilka minut. Proszę, zajmij się tu wszystkim i nie zniszcz niczego pod moją nieobecność. – Kobieta przyjrzała się jej uważnie, a widząc gorliwie kiwającą się głowę uczennicy, obróciła się i wyszła z archiwum. Rose odczekała aż kroki bibliotekarki ucichną, po czym rzuciła się pędem w stronę drzwi, prowadzących do innego pomieszczenia.
            Ledwo do nich dobiegła, uderzyła w nie. Okazało się, że są zamknięte. I mogłaby szarpać za klamkę w nieskończoność, i tak nie dałaby rady wejść. Zaklęła cicho pod nosem, po czym obejrzała się dookoła. Upewniła się, że pani Pince nie postanowiła wrócić i kucnęła. Podwinęła nogawkę spodni, wyjmując zza skarpetki różdżkę. Wcześniej wszystko omówiła z Shilą. Wiedziały, że najprawdopodobniej pani Pince zabierze jej różdżkę, dlatego Shila zaoferowała jej swoją pomoc. W rzeczywistości różdżka, którą otrzymała bibliotekarka należała do Ishihary.

            - Alohomora – powiedziała, kierując zaklęcie w stronę zamka. Usłyszała charakterystyczne kliknięcie, więc nacisnęła klamkę. Jeszcze raz obracając się za siebie, by upewnić się, że nikogo nie ma w pomieszczeniu głównym, otworzyła przejście i przestąpiła próg.

~*~*~

No i jest - kolejny rozdział.
Podoba mi się nawet.
Długo zastanawiałam się, czy wszystkie pomysły się nadają, ale stwierdziłam, że muszę dodać trochę dramatyzmu do tego opowiadania. Żeby mi się nie zrobiło z tego takie lelum polelum. 
Mam nadzieję, że i Wam się będzie podobało. 
Pozdrawiam serdecznie.

26 września 2013

44. O szpiegowaniu, SUMach i środkach przeciwbólowych

            Rose stanęła przed filią Magicznych dowcipów Weasleyów, mieszczącą się w zamkniętym już od dawna starym lokalu Zonka w Hogsmeade. Wejście wyglądało nieco inaczej niż to w sklepie na Pokątnej: nad podwójnymi drzwiami znajdował się jedynie ogromny, czarny cylinder, który pęczniał, kiedy ktoś podchodził do budynku i wybuchał z głośnym hukiem, wyrzucając w powietrze kolorowe konfetti oraz różnego rodzaju cukierki z asortymentu sklepu. Ruda chwyciła jeden prostokącik w dłoń i rozprostowała palce, rozpoznając w słodyczach gigantojęzyczne toffi. Schowała cukierka do kieszeni i podeszła do szklanych drzwi, popychając je do środka.
            Wchodząc do sklepu Weasleyów każdy czuł się tak, jakby wkroczył do cudownej krainy szczęścia i śmiechu. Wnętrze buchało wręcz życiem i kolorami, ze wszystkich stron dochodziły odgłosy rozochoconych klientów, w większości uczniów Hogwartu. Najwidoczniej w sklepie musiała pojawić się nowa dostawa, bo dzieciaków było więcej niż zazwyczaj. Ruda rozejrzała się dookoła, dostrzegając w tłumie Tessę. Przeciskając się między ludźmi, Rose podeszła do drewnianej lady i zawołała ją.
            - Rose! Cześć. Miło cię widzieć. Potrzebujesz czegoś? – spytała Tessa, pakując samosprawdzające pióro, które kupił jakiś pierwszoklasista, w ozdobny papier. Gryfonka przestąpiła z nogi na nogę, stukając nerwowo palcami w blat.
            - Możemy porozmawiać na osobności? – zapytała. Dziewczyna oddała pakunek chłopcu i kiwnęła głową. Rose przyjrzała się jej: Tessa miała idealnie proste, blond włosy, w które zawsze wczepiała kolorowe pasemko; tego dnia było fioletowe. Musiała w dzieciństwie złamać nos, bo teraz był nieco krzywy. Weasley zawsze interesowało dlaczego Tessa nie poddała się żadnemu zabiegowi, który by to naprawił, ale nigdy ją o to nie zapytała. Wychodziła bowiem z założenia, że to nie jej sprawa. Stanęły obok wyjścia na zaplecze, gdzie znalazły nieco wolnej przestrzeni, z dala od wścibskich uczniaków.
            - Co jest? – zapytała Tessa, podpierając się pod boki i zagryzając dolną wargę.
            - Wciąż prowadzicie rejestr sprzedaży produktów niebezpiecznych? – Rose doskonale wiedziała, że odpowiedź będzie twierdząca. To jej matka podsunęła ten pomysł ojcu, kiedy ten zajął się prowadzeniem sklepu wraz z wujkiem Georgem. Nigdy specjalnie nie przepadała za Magicznymi dowcipami Weasleyów, więc kiedy tylko ojciec się na to zgodził, od razu podsunęła mu pod nos gotową listę z produktami, które według niej stanowiły zagrożenie.
            - Tak – odpowiedziała Tessa.
            - Czy swędzący proszek znajduje się na liście? – zapytała. Nie znała dokładnie całego spisu produktów niebezpiecznych, nigdy się tym nie interesowała, bo też rzadko korzystała z magicznych dowcipów, ale znając jej matkę, całkiem możliwe jest, że zmusiła ojca do wciągnięcia proszku na listę.
            - Tak, od niedawna – odparła Tessa, przestępując z nogi na nogę i krzyżując ręce na piersiach. – A co?
            - Mogłabyś mi powiedzieć, kto kupił swędzący proszek w ostatnich dniach?
            Brązowe oczy Tessy zmrużyły się niebezpiecznie, kiedy spojrzała na Rose z naganą.
            - Nie, Rose. Nie mogę ci tego powiedzieć, to poufne dane – powiedziała.
            - Ale to naprawdę ważne, Tessa. – Rose patrzyła na nią błagalnie, ale Tessa była nieugięta. Pokręciła głową.
            - Nie mogę, Rose. Mogłabym stracić pracę, gdyby ktoś się dowiedział.
            - Nikt się nie dowie.
            - Nie. A teraz wybacz, ale mam klientów – powiedziała stanowczo, wymijając ją i podchodząc do grupki zniecierpliwionych dzieciaków. Weasley patrzyła za nią zrezygnowanym wzrokiem. Westchnęła, spoglądając na drewniane drzwi, które miała za sobą. Prowadziły na zaplecze, gdzie oprócz magazynu z nie rozładowanym towarem, mieściła się także toaleta oraz biuro, w którym trzymano wszelka dokumentację. Zmarszczyła czoło, wpadając na szalony pomysł.

            A gdybym tak sama sprawdziła, kto kupił proszek?
            Nie, Rose! Nawet o tym nie myśl. To nie w twoim stylu. Tessa powiedziała, że nie może ci tego powiedzieć i koniec, kropka. Plan nie wypalił. Wracaj do Hogwartu i o tym zapomnij.
            Ale jak mam zapomnieć? O mało nie zdrapałam z siebie skóry! Ba! Niewiele brakowało, a zabiłabym bibliotekarkę!
            Nieważne, Rose. Ty tak nie robisz. Nie możesz nagle włamać się do biura wujka. To jest łamanie zasad!
            Aaa!

            Upewniwszy się, że Tessa jest zajęta, Rose otworzyła drzwi i wślizgnęła się do środka. Rozejrzała się dookoła, na prawo znajdowało się wejście do magazynu, a z lewej strony nieduży korytarz. Skręcając w lewo, minęła toaletę i weszła do gabinetu.
            Gabinet nie należał do dużych pomieszczeń, ale miał pełne wyposażenie. Pod ścianą po prawej znajdowały się półki, zastawione książkami i przedmiotami, z których wujek George był najbardziej dumny, jak prototyp kapelusza obronnego czy złośliwy teleskop. Po lewej zaś stała kanapa obita czerwonym materiałem. Po środku pokoju, tyłem do okna, stało biurko. To właśnie było pierwsze miejsce, w którym Rose zaczęła poszukiwania. Wysunęła szufladę, przeglądając jej zawartość, ale oprócz papierków po bombonierkach, nie znalazła nic interesującego. Już zabierała się do otworzenia szafki, kiedy jej wzrok padł na fotografię, stojącą na blacie.
            - Naprawdę byli identyczni – szepnęła, przyglądając się rozradowanym twarzom bliźniaków. Postacie na fotografii dokazywały, szturchając się i popychając, śmiejąc się wesoło. Zrobiło jej się przykro. W jej domu nie wspominało się imienia Freda. – Przepraszam, wujku George – powiedziała cicho, otwierając szafkę i zaglądając do środka. Znalazła tam grubą księgę, z twarda oprawą i złotymi okuciami.
            Spojrzała na drzwi, upewniając się, że są zamknięte, po czym chwyciła księgę i otworzyła ją. Na białych stronach widniały nazwiska klientów oraz nazwy produktów, które kupili. Uśmiechnęła się pod nosem, wiedząc, że to strzał w dziesiątkę. Nagle poczuła jak jej serce bije mocniej, a na czoło występują kropelki potu. Już zbyt długo znajdowała się w tym gabinecie, Tessa może tu wejść w każdej chwili. Pospiesznie przekartkowała zapiski, odnajdując te z zeszłego tygodnia i kilku następnych dni.
            Tylko trzy osoby kupiły swędzący proszek w ubiegłym tygodniu. Byli to: Phillip Davis, Gail Raven i Myrna Ferec. Rose rozejrzała się po blacie, szukając czegoś na czym mogłaby zapisać te nazwiska. Jak na złość nie znalazła ani jednego wolnego pergaminu, który nie wyglądałby na ważny. Chwyciła więc pióro i pospiesznie wypisała nazwiska na wewnętrznej stronie dłoni. Następnie zatrzasnęła księgę, odłożyła ją na miejsce, zatrzaskując drzwiczki szafki i położyła pióro tam, gdzie leżało. Podeszła do drzwi i jeszcze raz rozejrzała się dookoła, upewniając się, że nie ma tu żadnych śladów jej obecności.
            Była już niemal przy wyjściu do sklepu, kiedy drzwi otworzyły się i do korytarzyka weszła Tessa. Obie zastygły w bezruchu: Tessa zaskoczona widokiem Rose, Rose – przerażona. Myślała, że umrze na zawał, była niemal pewna, że Tessa słyszy bicie jej serca.
            - Co tu robisz, Rose? – spytała Tessa, badawczo obserwując Rudą. Weasley mrugnęła, po czym uśmiechnęła całkiem swobodnie, jak na okoliczności, i powiedziała pierwsze, co przyszło jej na myśl:
            - Byłam w toalecie. – Wskazała dłonią drzwi łazienki. Nie spuszczała wzroku z oczu Tessy i nie przestawała się uśmiechać, choć czuła, jak drgają jej mięśnie w policzku. Blondynka spojrzała w kierunku, który pokazywała Gryfonka i kiwnęła głową, przesuwając się w prawo, by umożliwić dziewczynie wyjście.
            - Jasne. Nie ma sprawy – powiedziała.
            - Już wychodzę. Miło było cię widzieć, Tess – rzekła Rose, wymijając ją pospiesznie i wychodząc ze sklepu.
            Tessa spojrzała na oddalającą się postać, po czym podeszła szybko do gabinetu i zajrzała do środka. Rozejrzała się dookoła, ale wszystko wyglądało tak, jak poprzednim razem. Nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć, machnęła dłonią i poszła do toalety.

~*~

            Rose weszła do Trzech Mioteł, gdzie czekały na nią Nicole i Shila. Obie miały przed sobą wielkie kufle z piwem kremowym. Trzeci kufel stał obok, nietknięty, i Rose domyśliła, że to dla niej. Przysiadła obok Shili i chwyciła napój, łapczywie upijając kilka łyków. Trzęsła się, podniecona faktem, że pierwszy raz złamała zasady z własnej woli.
            - Łoo! Spokojnie – powiedziała Shila, kiedy Weasley zachłysnęła się i odkaszlnęła. Położyła jej dłoń na ramieniu, gotowa pomóc. – Wszystko okej?
            - Nawet lepiej niż okej. – Ruda odstawiła kufel i uśmiechnęła się szeroko. Uniosła do góry dłoń i pokazała przyjaciółkom wewnętrzną stronę, gdzie znajdowały się nazwiska. Były nieco rozmazane, ale wciąż czytelne. – Nie mogę uwierzyć, że naprawdę się udało – powiedziała.
            - Super! Tessa dała ci te nazwiska? – zapytała Nicole, nachylając się nad stołem i opierając o blat łokcie.
            - Noo… niezupełnie – odpowiedziała Rose, kładąc rękę na stole i rozprostowując palce. – Ale je mam, to najważniejsze.
            - Czyżbyś się włamała? No nie poznaję koleżanki – zażartowała Shila, śmiejąc się głośno.
            - Cicho! Nikt nie musi wiedzieć. Poza tym, to był jedyny sposób, żeby je dostać – burknęła Weasley, poprawiając się na krześle. Przyciągnęła do siebie dłoń. – Phillip Davis, Gail Raven, Myrna Ferec. Mówi wam to coś? – spytała. Nicole potrzebowała chwili, żeby uporządkować w głowie wszystkich swoich znajomych, choć na koniec i tak jej odpowiedź pokrywała się z tym, co powiedziała Shila:
            - Nie mam zielonego pojęcia, kim są.
            - Może chociaż, z którego domu? Na pewno nie są z Gryffindoru, wiedziałabym – powiedziała Weasley, przypatrując się rozmazanym słowom.
            - Przykro mi, Rose. Nie znam ich – mruknęła Nicole. Rose westchnęła i przestała się uśmiechać.

            Wiedziałam, że to jest zbyt piękne. Zbyt łatwo poszło.

            - Jest tylko jedno miejsce, w którym mogłabyś się tego dowiedzieć – powiedziała Nicole po chwili ciszy. Rose i Shila podniosły na nią zaciekawione spojrzenia. – Szkolne archiwum.
            - To w szkole jest archiwum? – zapytała Shila. Tym razem to na nią spojrzano z zaskoczeniem. – No co? A niby skąd mam wiedzieć?
            - Archiwum jest ukryte pod biblioteką. Pani Pince ma do niego dostęp. Może jakbyś poprosiła, to by cię wpuściła. Szperania w archiwum nie jest zabronione, z tego co się orientuję – dokończyła Nicole, dopijając swoje kremowe piwo i oblizując usta, na których zebrała się resztka piany. Shila uniosła do góry brew.
            - Jakim cudem ja nic o tym nie wiem? – mruknęła.
            - Nie ma szans. Myślisz, że po wczorajszym pozwoli mi tam wejść? W najlepszym wypadku na mnie nawrzeszczy. To i tak cud, że nie zarobiłam szlabanu – marudziła Rose, okręcając swój kufel dookoła.
            - Zawsze możesz się włamać – zażartowała Shila, uśmiechając się do niej głupkowato i poruszając zabawnie brwiami. Weasley spojrzała na nią z politowaniem.
            - To nie to samo co włamanie się do rodzinnego sklepu. Tu najwyżej ojciec da mi wieczny szlaban. Włam do szkolnego archiwum to raczej prośba o wyrzucenie – powiedziała poważnym tonem, upijając kilka łyków piwa. Nicole westchnęła, przyglądając się blatowi stołu. Zapanowała cisza.
            Rose myślała nad tym, czy nie powinna poddać się i zaprzestać szukania osoby, która ją tak potraktowała. Właściwie nie wiedziała, co by zrobiła z tą wiedzą. Przecież nie jest osobą, która się mści… no, może ta zasada nie dotyczy Malfoya, ale z nim przynajmniej wszystko jest proste i jawne. Nikt się nie ukrywa, a Malfoy zawsze szczyci się swoimi dokonaniami. To nie to samo, co nasmarowanie kogoś swędzącym proszkiem i zniknięcie jak duch.
            - Co to w ogóle za imię „Myrna”? – zażartowała Ishihara i wszystkie zaczęły się śmiać.

~*~

            Hugo uśmiechnął się do Daisy, która przyglądała mu się od kilku minut, bawiąc się swoim wisiorkiem.
            - Myślałem, że go zgubiłaś – powiedział, spoglądając na półksiężyc w jej dłoniach. Otworzyła szerzej oczy i wypuściła zawieszkę z dłoni.
            - E… znalazłam go w łazience pod umywalką. Musiał mi się zerwać, a ja nie zauważyłam. Niezdara ze mnie – odpowiedziała, wywracając oczami i uśmiechając się słodko. Po chwili przekrzywiła głowę i spojrzała na niego niewinnie: - Masz ochotę na mały sparing? – spytała.
            Uniósł do góry brew, rozglądając się dookoła. Siedzieli w starej sali do transmutacji, od dawna nieużywanej. Gruba warstwa kurzu pokrywała stoliki i krzesła, za wyjątkiem tych dwóch, których używali do nauki. Zbliżały się SUMy i wraz z Daisy postanowili razem przygotowywać się do egzaminów, a stara sala była ich bazą.
            - Tutaj? – zapytał. Daisy kiwnęła głową, po czym zeskoczyła ze stolika i machnięciem różdżki zaczęła przesuwać pozostałe meble, aby ustawić je pod ścianą. W ten sposób uzyskała wolną przestrzeń na środku pomieszczenia. Następnie stanęła niedaleko i skinęła na niego. - Poćwiczymy zaklęcia tarczy i podstawowe zaklęcia ofensywne. Nic, co wpakuje nas do Skrzydła Szpitalnego.
            Weasley spojrzał na nią niepewnie, ale mimo to wstał ze swojego miejsca.
            - Chyba że się boisz, że skopię ci tyłek. To zrozumiałe…
            - Zobaczymy kto komu skopie tyłek – powiedział Weasley, nie mogąc ukryć uśmiechu. Stanął naprzeciwko niej i wyjął z kieszeni różdżkę. Crawford uśmiechnęła się niewinnie, a następnie szybko i sprawnie posłała w jego stronę Drętwotę.
            - Protego1. – Hugo zareagował z odpowiednim refleksem i udało mu się uniknąć zaklęcia. Nim jednak zdążył zorientować się w sytuacji, Daisy już wymawiała kolejną formułę:
            - Petrificus totalus2.
            - Protego. Grasz nieczysto, Crawford – zaśmiał się Hugo. – Expelliarmus3! – zawołał, kierując koniec różdżki wprost na Daisy, która zgrabnie odskoczyła w bok. Smuga zaklęcia uderzyła w ścianę za nią. Odwróciła się tylko na moment, aby upewnić się, że mur nie został uszkodzony, ale skończyło się tylko na wzniesieniu chmury kurzu. – Nie mieliśmy przypadkiem ćwiczyć zaklęć tarczy? – zapytał rozbawiony. Daisy wzruszyła ramionami.
            - Jęzlep4powiedziała. Hugo odbił zaklęcie, a potem zaczął się śmiać, czym tylko zdenerwował Daisy. Warknęła cicho i machnęła różdżką. – Expelliarmus! Drętwota!
            - Okej, okej, nie denerwuj się tak! – zawołał, wyczarowując tarczę. Daisy stała niedaleko z naburmuszoną miną.
            - Nie śmiej się ze mnie – powiedziała.
            - Nie śmieję się! – zaoponował, ale zamiast pokazać, że poważnie traktuje jej oskarżenia, nie mógł powstrzymać śmiechu. Uniosła do góry brew.
            - Rictusempra!5Śmiejąc się, Hugo nie zdążył wyczarować tarczy. Udało mu się jednak schylić i uniknąć zaklęcia. Spojrzał za siebie, obserwując jak ławki, które oberwały zaklęciem, przewracają się.
– A co się stało z „nic, co wpakuje nas do Skrzydła Szpitalnego”? – mruknął. Następnie podniósł się z klęczek i rzucił w stronę Daisy:
            - Immobilus!6
            - Protego! Expelliarmus!
            Tym razem Hugonowi nie udało się odbić zaklęcia. Poczuł jak niewidzialna siła uderza w jego dłoń, a następnie wyrywa mu różdżkę. Powędrował za nią wzrokiem, zauważając, że upadła pod drzwiami, jednak nim zdążył podbiec i chwycić ją, Daisy wypowiedziała ostatnie zaklęcie:
            - Levicorpus7.
            Coś chwyciło Weasleya za nogę i nim się spostrzegł, sala zawirowała mu przed oczami, a on – wydając z siebie krótki krzyk zaskoczenia – zawisł głową w dół, trzymany niewidzialną ręką za kostkę. Jego szata zaszeleściła tylko, kiedy opadła w dół, zasłaniając mu widok. Próbując jakoś odnaleźć się w sytuacji, machnął rękami, odgarniając poły szaty. Daisy stała niedaleko, z rękami na biodrach, uśmiechając się szeroko.
            - I kto tu komu skopał tyłek, panie Weasley? – zapytała, zadowolona z faktu, że udało jej się go unieruchomić. Parsknął tylko.
            - Grałaś nie fair – powiedział.
            - A kto powiedział, że w prawdziwym pojedynku wszystko jest fair? – spytała, podchodząc do niego powoli. Uklękła, a jego twarz znalazła się na wysokości jej twarzy. – Musisz przyznać… pokonałam cię.
            - Szczęśliwy traf – powiedział, krzyżując ręce na piersi.
            - Oj, chyba nie – przedrzeźniała go.
            - Właśnie, że tak.
            - Po prostu nie chcesz przyznać się do tego, że przegrałeś z dziewczyną.
            - Dawałem ci fory – mówił dalej, naburmuszony. Uśmiechnęła się i pocałowała go, kładąc swoje dłonie na jego policzkach. Rozluźnił się nieco, a kiedy się odsunęła, zapytał:
            - Mogłabyś mnie już postawić na ziemię? Zaczyna mnie bolec głowa.
            Daisy zaśmiała się głośno, przymykając oczy. Następnie podniosła dłoń z różdżką i powiedziała:
            - Liberacorpus8.
            Hugo stanął znów na własnych nogach.
            - To nie jest zabawne – powiedział, podchodząc do swojej różdżki i podnosząc ją z ziemi. Daisy wstała z klęczek i podeszła do niego, wspinając się na palce i całując go. Mruknął cicho z zadowolenia. – Okej… wybaczam.

~*~

            Scorpius siedział w Pokoju Wspólnym, próbując nie krzywić się z bólu za każdym razem, kiedy musiał się poruszyć. Poprzedniej nocy mocno oberwał, kiedy podczas pojedynku jeden koleś odepchnął go zaklęciem. Spadł w podestu, uderzając w podłogę z taką siłą, że przez chwilę nie był pewny czy wszystkie członki ma na miejscu. Żebra bolały go przy oddychaniu, a kiedy zdejmował koszulkę mógł oglądać fioletowe wzory, szpecące jego bladą skórę. Oczywiście zemścił się na swoim przeciwniku.
            Próbował skupić się na czytaniu książki, którą otrzymał od rodziców na Boże Narodzenie. Minęło już tyle czasu, a on nawet nie skończył pierwszego rozdziału. Każde obrócenie kartki wywoływało kolejny ból ramienia i tak, mógłby pójść do dormitorium i położyć się w wygodnym łóżku, otaczając się miękkimi poduszkami, ale czekał na Damiana, a ten – jak na złość – nie wracał.
            Kiedy po raz setny sapnął, poirytowany czekaniem, podeszła do niego Ivonne Benedict z piątego roku i, siadając na kanapie obok, położyła na stoliku zieloną fiolkę.
            - Proszę – powiedziała, osuwając się na oparcie. Założyła nogę na nogę i uśmiechnęła się do niego. Spojrzał na buteleczkę.
            - Co to jest? – zapytał.
            - Środek przeciwbólowy – oznajmiła z wesołym uśmiechem. Zmrużył powieki, przyglądając się jej i doszukując się złych intencji. – Daj spokój, nie chcę cię otruć. Widzę jak się krzywisz, a sądząc po tym, jak wczoraj potraktował cię ten Puchon, musisz być nieźle poobijany. Oferuję pomoc – powiedziała. Scorpius szybko przewinął w głowie wspomnienia poprzedniej nocy, przywołując obraz Ivonne. Nie brała udziału w turnieju, ale była tam i obserwowała. Sięgnął po fiolkę i przystawił ją do ust. Nie spuszczając wzorku ze spokojnych oczu Benedict, przechylił buteleczkę i wypił jej zawartość.
            Niemal natychmiast odczuł wyraźną ulgę. Wziąwszy głęboki oddech nie poczuł bólu, dzięki czemu humor nieco mu się poprawił. Spojrzał na Ivonne.
            - Dzięki – powiedział.
            - Nie ma za co. – Uśmiechnęła się słodko. Miała owalną twarz, z nieco zbyt mocno wystającym podbródkiem. Mimo to wyglądała ładnie, z brązowymi oczami, zgrabnym nosem i zaróżowionymi policzkami. Całość dopełniały brązowe, gęste włosy, opadające falami na ramiona.
            Machała beztrosko nogą, czym zwróciła jego uwagę. Spojrzał na zgrabne, szczupłe łydki, wystające spod spódniczki szkolnego mundurka, przesuwając wzrokiem w górę aż do krawędzi spódnicy. Przekrzywił głowę, mimowolnie przypominając sobie inne nogi, które od niedawna podziwiał. Sam nie wiedział, dlaczego porównał nogi Ivonne Benedict do nóg Rose Weasley, tak się po prostu stało. Zauważył, że uda Benedict są nieco większe od Weasley i mniej umięśnione.

            Dlaczego w ogóle myślisz o Weasley, mając przed sobą Ivonne Benedict?!

            Odepchnął szybko obraz Weasley, skrycie obawiając się, że mógłby zacząć porównywać ją całą ze Ślizgonką. Bynajmniej nie bał się samego porównania, przerażała go raczej myśl do jakich wniosków mógłby dojść. Ostatnio sny z Weasley były coraz częstsze, nie potrzebował dodatkowo się nakręcać.

            Może Benedict będzie dobrą odskocznią?

            - Masz ochotę na drinka? – spytał, uśmiechając się. Ivonne uniosła do góry brew, również odpowiadając uśmiechem. W jej oku pojawił się zadziorny błysk, który tylko zachęcił Scorpiusa.

~*~

            - I jak wam idzie? – spytała McGonagall, wchodząc do lochów, gdzie w jednej z opuszczonych sal siedzieli Neville Longbottom oraz Berenika Haisting.
            Komnata była słabo oświetlona i niemal całkowicie pozbawiona mebli. Znajdowały się tam jedynie cztery krzesła oraz stół, na którym leżała stara, drewniana skrzynka. Przyglądając się bliżej można było dostrzec symbole i znaki, wyryte w drewnie. Metalowe okucia odbijały światło padające z kilku pochodni, a magiczna aura, chroniąca zawartość, powodowała gnicie stołu.
            - Ani drgnie – powiedział Longbottom, mając na myśli skrzynię. Wyjęli ją z Haisting kilka dni wcześniej z ziemi, z miejsca, w którym trawa była spalona, a zwierzęta martwe. Musieli użyć bardzo mocnych zaklęć ochronnych, ale i tak odczuwali ból i zmęczenie.
            Dyrektorka przyjrzała się skrzynce. Zabezpieczyli całą salę, a mimo to niszczące działanie zaklęcia rzuconego na skrzynię wciąż dało się zauważyć. Oprócz tego pojemnik emanował wrogością. McGonagall nie potrafiła tego dokładnie opisać, ale czuła niepokój, ilekroć spoglądała na drewniany kufer. Coś, co znajdowało się w środku, było złe, przesiąknięte czarną magią i żądne krwi.
            - Może powinniśmy zapytać Fredricka? – spytała Berenika, mając na myśli profesora Obrony Przed Czarną Magią. – W końcu to jego działka… - dodała, spoglądając niepewnie na skrzynię. Ona także wyczuwała zło, czające się w środku. McGonagall pokiwała głową.
            - Dobrze. Spytajcie Fredricka. Jeśli nie uda wam się ustalić, co to jest, skontaktuję się z Ministerstwem Magii. – powiedziała. Neville i Berenika kiwnęli głowami. – Do tego czasu musimy przenieść skrzynię w jakieś bezpieczniejsze miejsce.


1 Protego – zaklęcie tarczy; wyczarowuje niewidzialną tarczę, która pozwala na zatrzymanie zaklęcia
2 Petrificus totalus – paraliżuje przeciwnika
3 Expelliarmus – zaklęcie rozbrajające.
4 Jęzlep – uniemożliwia mówienie poprzez przylepienie języka do podniebienia.
5 Rictusempra – w tym przypadku: odpycha przeciwnika
6 Immobilus – spowalnia
7 Levicorpus – unosi ofiarę za kostkę
8 Liberacorpus – niweluje działanie Levicorpus

Posługując się zaklęciami, wspomagam się wiedzą z Wikipedii. Wszelkie zaklęcia zostały wymyślone przez Rowling :) 

~*~

Przepraszam za zwłokę, ale wciąż coś ktoś ode mnie chce i nie mogę się odpędzić od tych ludzi. A to iść tam, a to zrobić to, masakra jakaś. W końcu udało mi się dokończyć rozdział i jestem z niego nawet zadowolona. 
Stwierdziłam, że zaczęła mi się robić z tego mugolska szkoła, dlatego wrzuciłam trochę czarów. Mam nadzieję, że ten fragment przypadł Wam do gustu. 
Oczywiście sprawa ze swędzącym proszkiem nie została jeszcze zakończona, ale rozłożyłam ją na dwa rozdziały, żeby trochę wydłużyć Licencję. W przeciwnym razie skończyłaby się bardzo szybko. A tak, może kilka rozdziałów więcej uda mi się napisać :) 
Pewnie zastanawiacie się, co - do cholery - robi tam ta cała Ivonne? A więc... musiałam dać Scorpiusowi jakąś laskę, bo się chłopaczyna trochę stęsknił za kobiecym ciałem. Poza tym Scorpius to Scorpius... musi mieć jakąś rozrywkę. Sami rozumiecie... A jak to wpłynie na jego relacje z Rose? Hmm... nie powiem :P

Wiem, że trochę... porozrzucane są te historie. Raz jest Rose, raz Hugo, raz Scorpius, ale to jest Licencja na miłość i głównym jej zamysłem było pokazanie wszystkich postaci i ich miłosnych rozterek (choć niezaprzeczalnie to Rose i Scorpius są tutaj główną parą). Mam nadzieję, że mi to wybaczycie :)

Mam nadzieję, że Wam się podobało. 

A, i muszę się Wam pochwalić: oficjalnie jestem już studentką drugiego roku! Ha! 
Rozwaliłam system, dosłownie, kiedy zarypałam 4 z biochemii :) Nikt się tego nie spodziewał! Bazinga! 



EDIT 17.11.2013   18:51

Co do powtarzających się pytań o nowy rozdział, odpowiadam: już kończę, została mi do napisania strona/dwie. Postaram się dopisać końcówkę na dniach, więc proszę Was o jeszcze trochę cierpliwości. 
A tymczasem, jeśli ktoś bardzo się stęsknił za moimi wypocinami i chciałby poczytać cokolwiek mojego autorstwa, to zapraszam TUTAJ. Stowarzyszenie MP co piątek organizuje Piątki Literackie i tym razem moja praca została opublikowana :) 
Przepraszam. Pozdrawiam.