Listopad przyszedł wraz z mrozem i
śniegiem. Białe płatki sypały się z nieba nieustannie przez trzy dni,
pokrywając ziemię i okoliczne drzewa puchową kołdrą. Lód rozpościerał swoje
ramiona, kując grubą warstwę na jeziorze. Jednak nieznośna kałamarnica, jakby
na złość, rozwalała wszystko, co udało mu się skuć.
W nocy
temperatura spadła do minus piętnastu, ale ciepłe mury zamku zdawały się temu
przeczyć. Rose od zawsze podejrzewała, że kamienne ściany musiały być magicznie
podgrzewane, bo normalnie wszyscy by już dawno pozamarzali.
- Mam
ochotę na gorącą czekoladę – stwierdziła Shila, kiedy całą grupą siedzieli przy
kominku. Lily czytała książkę, Rose pisała wypracowanie, ona grzała nogi przy
ogniu, a Al z Hugo grali w szachy czarodziejów. Na jej słowa spojrzeli na
siebie z szerokimi uśmiechami.
- Możemy ci
to załatwić – powiedział Hugo i oboje odwrócili się w jej stronę. Rose drgnęła
i podniosła głowę znad pracy. Spojrzała na brata, na jego cwany uśmieszek i nieomal
od razu skojarzyła fakty.
- Serio?
Niby jak? – zapytała Shila, poprawiając się w fotelu.
- Nie ma
mowy! – Rose w tym samym momencie podniosła się z miejsca i podeszła do nich.
- Daj
spokój, Rose. Nie napiłabyś się, gdyby przynieśli cały dzbanek? – spytała Lily,
nie podnosząc wzroku znad Eliksirów dla
zaawansowanych, ale przewracając stronę. Rose spojrzała na nią
naburmuszona, jakby chciała jej przekazać „nie pomagasz mi”.
- Nie!
Oczywiście, że nie! Bo nie przynieśliby całego dzbanka, bo ktoś by ich nakrył!
– powiedziała. – Zakazuję wam iść gdziekolwiek. Już jest cisza nocna, nie można
wychodzić.
- To jak z
tą czekoladą? – spytała Shila, na co chłopcy spakowali szachy i podnieśli się
ze swoich miejsc, całkowicie ignorując Weasley, która wyrzucała z siebie coraz
to wymyślniejsze argumenty, które powinny ich zatrzymać.
- Zaraz
wracamy – powiedział Albus, kierując się w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego.
Za nim, raźnym krokiem szedł Hugo, z głupkowatym uśmiechem na ustach. Rose
tupnęła wściekle nogą i, nawet nie zauważając, poszła za nimi, wciąż do nich
mówiąc.
- Wracajcie
tu! Natychmiast! Nie możecie tam iść. Stracimy punkty, a wy dostaniecie szlaban
– mówiła, krocząc tuż za nimi z uniesioną do góry dłonią i wyprostowanym palcem
wskazującym. Zachowywała się jak przedszkolanka tłumacząca coś małym dzieciom.
Jednak idąc za nimi nieświadomie robiła to, czego im zabraniała.
- Rose,
przymknij się – powiedział Hugo, odwracając się do tyłu i spoglądając na nią z
góry. Dopiero wtedy zauważyła, że urósł i był od niej wyższy. Już chciała się
obrazić na Matkę Naturę, która dała jej niski wzrost, kiedy uświadomiła sobie,
że stoją w trójkę na środku korytarza, daleko od Wieży Gryffindoru. Rozejrzała
się dookoła i schyliła się, jakby to miało ją uchronić przez wzrokiem
potencjalnego obserwatora.
- O mój
Boże – wyszeptała. – Jak ja się tu znalazłam? Przecież to wbrew regulaminowi.
- Przyszłaś
tu za nami – odpowiedział Albus, nieco rozbawiony tą sytuacją. Panna Weasley
wyglądała zabawnie, niczym wystraszona mysz, która przycupnęła w rogu oczekując
kota.
- Cholera –
powiedziała, wyprostowując się.
- Skoro już
tu jesteś, to siedź cicho. – Albus przystawił ucho do ściany, postukał,
posłuchał i w końcu wcisnął jeden z kamieni. Rose otworzyła ze zdumienia oczy,
pierwszy raz widziała to przejście. Z bólem stwierdziła, że było tak dobrze
zamaskowane (bo niby który to był kamień?), że nie potrafiłaby go znaleźć sama.
A niby po co miałabym go szukać?
Kamień zniknął gdzieś w głębi ściany, a po chwili
pociągnął za sobą jeszcze inne kamienie. Wyglądało to trochę jak przejście na
Pokątną w Dziurawym Kotle, tylko że ten korytarz, który właśnie się im ukazał,
był raczej niski.
- A to co? Przejście
dla dzieci? – spytała, nachylając się i zaglądając w ciemną dziurę, o szerokości
nie większej jak metr dwadzieścia.
- W całym
zamku jest pełno takich korytarzy. Kiedyś korzystały z nich skrzaty – wyjaśnił
Albus, wkładając rękę w dziurę i zrywając z wejścia ogromną pajęczynę. Rose
skrzywiła się.
- Chyba za
często tu nie sprzątają – stwierdziła.
- Mało
które wiedzą o tych przejściach. Jak sama zauważyłaś, są niemal niewidoczne, a
wiedzę o ich usytuowaniu przekazywali z pokolenia na pokolenie – mówił Potter,
wykrzywiając dziwnie twarz, jakby mało go interesowała przeszłość domowych
skrzatów. – Poza tym, nawet jeśli któryś o nich wie, to na pewno z nich nie
korzysta. Przecież mają tą swoją magię, że pstrykną palcami i już są, gdzie
chcą – stwierdził, wchodząc do środka. Rose skrzywiła się jeszcze bardziej na
myśl, że będzie musiała przemierzyć całą drogę (Bóg wie jak długą) na
czworakach.
- Idź
pierwszy – powiedziała do brata, przełykając ślinę, bo w jej głowie pojawił się
obraz wielkiego, owłosionego pająka, który zjada na śniadanie takie niewinne
dziewczęta jak ona. Wyobraziła sobie siebie wiszącą na ogromnej pajęczynie, nie
mogła się z niej uwolnić, a stwórca jej pułapki był coraz bliżej.
Rozmyślenia
przerwało jej ciche „miau”, dochodzące z końca korytarza. Spojrzała w tamtą
stronę i zamarła, wpatrując się w szaroburą kotkę woźnego. Nieco już wyliniała
z racji swoich lat, ale wciąż była sprawna i szybka.
- Rose, co
jest? – spytał Hugo, zaglądając ponad ramieniem na siostrę. Korytarz był na
tyle wąski, że uniemożliwiał mu pewne ruchy.
- Pani
Norris – szepnęła, wpatrując się jak zahipnotyzowana w kotkę, która machała
ogonem. Wyglądał jak kobra, unosząca się nad koszykiem jakiegoś zaklinacza.
- Rose,
właź do tunelu! – rozkazał Albus. Nie widział jej, bo widok zasłaniał mu Hugo,
który wciąż kucał przy wejściu. – Natychmiast!
- Ale tam
są pająki – powiedziała piskliwie, przestępując z nogi na nogę.
- Od kiedy
boisz się pająków? – spytał Hugo.
- Od teraz
– odpowiedziała, niemal już płacząc. Zerkała to na kotkę to na tyłek brata,
który aktualnie wysuwał się do tyłu, by jej pomóc. Stała jak sparaliżowana, nie
wiedząc co robić.
Usłyszała
kroki i zrzędliwy głos woźnego:
- Ktoś tu
jest, moja kochana? – pytał kota, jakby wierzył, że ten jest w stanie
odpowiedzieć. Rose słyszała szuranie bezwładnej nogi Filcha i stukot jego
laski, który roznosił się echem po korytarzach. Był coraz bliżej.
- Właź do
środka – powiedział Hugo. Nawet nie zauważyła, że pojawił się obok niej. Zaraz
potem poczuła szarpnięcie i brat wepchnął ją do tunelu, najpierw zmuszając do
kucnięcia. Przeczołgała się kilka centymetrów i spojrzała za siebie. Z
przerażeniem stwierdziła, że przejście się zamyka, a Hugo wcale nie ma w
środku.
- Hugo! –
powiedziała, chciała się wycofać, ale nie mogła wykonać pełnego obrotu. –
Szlag! – krzyknęła, gdy uderzyła się w głowę.
- Co jest?
– spytał Albus.
- Hugo
wepchnął mnie do środka i sam tam został, kretyn! – zawołała. – Filch jak nic
go złapie – powiedziała, rozmasowując czoło. Obawiała się, że będzie miała
siniaka. – W dodatku, uderzyłam się w głowę – dodała z kwaśną miną. W
ciemnościach widziała tylko zarys postaci Albusa, ale słysząc jego prychnięcie,
mogła wyobrazić sobie jego minę.
- Chodź.
Nie po to się poświęcił, żebyśmy tu tkwili bez sensu – powiedział, raczkując
przed siebie.
- Dokąd tak
w ogóle prowadzi ten korytarz? – spytała, idąc za nim. Czuła chłód i ból. Głowa
pulsowała jej od zderzenia ze ścianą, a łokcie piekły od szurania po podłodze.
Miała ochotę przeklinać, ale wiedziała, że jej nie wypada. Prefekci używają tylko ładnego języka.
- Wyjdziemy tuż przed kuchnią. – Stęknął.
*
- Panie
Weasley, zdaje pan sobie sprawę, że już dawno powinien pan leżeć w łóżku? –
spytała McGonagall. Mimo pozycji dyrektorki, wciąż pełniła funkcję opiekuna
Gryffindoru. I właśnie siedziała przed nim za wielkim biurkiem w swoim gabinecie,
mając na sobie niebieski szlafrok w żółte gwiazdki i księżyce. Kojarzyło mu się
to z obrazkiem z mugolskie książki, przedstawiającym jakiegoś czarnoksiężnika.
Powstrzymał uśmiech, gdy Minerwa zakładała za ucho kosmyk siwych już włosów. Pierwszy raz widział ją
nieuczesaną. Zazwyczaj nosiła wysokiego koka, tak ciasnego, że czasem miał
wrażenie, że można by za jego pomocą zerwać jej z głowy skalp.
- Tak,
oczywiście – powiedział. Kobieta westchnęła, zakładając ręce na piersiach. Hugo
zauważył, że w świetle świec i w nocnym szlafroku wyglądała naprawdę staro.
Miała zmęczoną, pomarszczoną twarz, jakby życie dało jej mocno w kość. Wtedy
przypomniał sobie historie, które słyszał od rodziców i wujka: o Voldemorcie,
który wtargnął do zamku.
- Za taki występek
muszę cię ukarać, Hugo. Choć bardzo nie lubię karać dzieci mojej najlepszej
uczennicy – stwierdziła, nachylając się nad biurkiem i spoglądając mu w oczy. –
Masz w sobie więcej ojca niż matki, co? – spytała z lekkim uśmiechem. Wyczuł,
że to pytanie retoryczne. – Ciągle szukasz przygód. – Na chwilę jej twarz
zmieniła się, jakby cofnęła się w czasie o kilkanaście lat. Była uśmiechnięta,
jakby wspominała naprawdę dobre czasy. Po chwili jednak znów była surowa i
wyrafinowana. – Jutro o dwudziestej zgłosisz się do pana Filcha. Da ci sprzęt,
za pomocą którego wyczyścisz wszystkie puchary i medale w Izbie Pamięci. Bez
użycia czarów, Hugo – powiedziała. Pokiwał głową i już chciał wyjść, kiedy
zadała jeszcze jedno pytanie: - Na pewno nikogo z tobą nie było?
Zatrzymał
się w wejściu i zwrócił twarz w jej kierunku. Uśmiechnął się.
- Jeśli
dobrze znała pani mojego ojca, to zna pani odpowiedź na to pytanie. – Zniknął,
pozostawiając dyrektorkę Hogwartu samą w swoim gabinecie. Uśmiechała się,
doskonale wiedząc, co miał na myśli.
- Potter i
Weasley. Znowu razem – mruknęła. Nie mogła jednak ukarać Albusa, bo nie było
dowodu, że wędrował wraz ze swoim kuzynem. Wstała od biurka i ruszyła do swojej
komnaty. Była zmęczona.
*
- Hugo! –
zawołała Rose, kiedy jej brat pojawił się w Pokoju Wspólnym. Ona i Albus już
dawno wrócili, niosąc dzbanek gorącej czekolady. Podbiegła do niego, ale
wyminął ją. - Dlaczego za mną nie
poszedłeś? – zapytała, idąc za nim.
- Daj mi
spokój – powiedział, nie zwracając na nią uwagi. Spojrzał na Albusa, który miał
na ustach „uśmiech” od czekolady.
- Hugo,
poczekaj. Dostałeś szlaban? – spytał Albus, oblizując się i wstając z fotela.
- Dlaczego
nie wszedłeś do tunelu? – drążyła temat Ruda.
- Bo nie
zdążyłem, okej? Kiedy weszłaś, pojawił się Filch, więc musiałem zamknąć
przejście, żeby was nie znalazł – odpowiedział. Zauważyła, że w jego oczach
czaiło się zdenerwowanie, które jak na razie udało mu się opanować.
- Trzeba
było mnie zostawić… - zaczęła, ale przerwał jej, nagle wybuchając.
- Nie! Nie
mogłem cię zostawić, okej? Nie dałabyś rady ze szlabanem! Kolejnym! To dla
ciebie zbyt wielkie upokorzenie! – wrzasnął, nachylając się nieco, jakby
szykował się do skoku na nią. Skuliła się. O tej porze w pokoju było niewiele
osób, ale miała wrażenie, że jego krzyk sprowadzi tu innych. I wszyscy będą się
gapić. A ją bolała głowa. Musiała mocno przywalić w tą ścianę, bo czaszka cała
jej pulsowała. – I wiesz co, Rose? – spytał, dźgając ją palcem w pierś. – Gdyby
nie ty, nic by się nie stało. Poszedłbym sam z Albusem i przynieślibyśmy tą
cholerną czekoladę! Ale nie! Bo ty zawsze musisz postawić na swoim! Po cholerę
z nami szłaś!? I po cholerę stałaś tam, jak zahipnotyzowana, zamiast wejść do
tego cholernego tunelu!
- Hugo,
przestań – powiedział spokojnie Albus.
- Nie
wtrącaj się – padła odpowiedź z dwóch stron. Potter uniósł do góry dłonie i
odszedł, siadając z powrotem na swoim fotelu.
- O co się
wściekasz?! O to, że nawaliłam, czy o to, że przeze mnie dostałeś szlaban?! –
krzyknęła, ale zaraz tego pożałowała. Wrzask Hugo był wystarczający jak na jej
ból głowy. Kiedy sama krzyknęła, niemal poczuła, jak coś pęka jej pod włosami.
- Cholera,
Rose! Ty w ogóle nie słuchasz, co się do ciebie mówi! To wszystko przez ciebie,
bo jesteś pieprzoną hipokrytką! Najpierw gadasz te swoje farmazony, że już
cisza nocna, że to, że tamto, a za chwilę idziesz razem z nami! Daj na
wstrzymanie i zajmij się tymi swoimi książkami, a nocne wyprawy zostaw
profesjonalistom, którzy nie spanikują na myśl o pająkach i nie dadzą się
złapać – krzyk przeszedł w normalny ton. Rose była zdruzgotana. Ból głowy
niemal rozsadzał jej czaszkę, a do tego właśnie zmieszano ją z błotem. I zrobił
to jej własny, rodzony brat. I w dodatku miał rację. – Spadam stąd. Spać mi się
chce – powiedział, nie patrząc już na nią i idąc do swojego dormitorium.
Rose stała
w tym samym miejscu, nie wiedząc, czy powinna się ruszyć. Czuła na sobie wzrok
wszystkich, którzy jeszcze siedzieli w Pokoju Wspólnym, ale widziała wszystko
jakby przez mgłę. Szary odcień zasnuł jej oczy, a jakaś dziwna siła odbierała
władzę w mięśniach. Ktoś cos do niej powiedział, ale zabrzmiało to jak
zniekształcony mechanicznie głos. Skrzywiła się, bo każdy dźwięk był niczym
igła wbijana w delikatne zwoje mózgowe.
- Rose,
dobrze się czujesz? – To była Shila. Rose podniosła na nią spojrzenie, ale
wydawało jej się, jakby trwało to całą wieczność, a nie zaledwie dwie sekundy.
Przez chwilę kojarzyła, co powiedziała do niej przyjaciółka.
- Chyba…
nie za… - nie dokończyła. Pociemniało jej przed oczami i upadła. Stało się to
tak szybko, że nikt nie zdążył zareagować i ciało Weasley bezwładnie opadło na
podłogę. Przerażona Shila podbiegła do niej i starała się ją ocucić, ale przez
chwilę nie przynosiło to żadnego efektu. W końcu jednak Ruda podniosła leniwie
powieki.
- Matko,
ale mnie wystraszyłaś. Dobrze się czujesz? Może musisz do pielęgniarki? –
pytała. Rose widziała zamazane twarze swoich przyjaciół i rodziny. Westchnęła i
dotknęła ręką czoła. Wyczuła guza i skrzywiła się. Obraz nieco się wyostrzył.
- Boli mnie
głowa. Pójdę się położyć – powiedziała, choć brzmiało to bardziej jak bełkot
pijanego.
- Na pewno?
Może jednak zaprowadzić cię do Skrzydła? – spytał Albus, pomagając jej wstać.
Zachwiała się, więc przytrzymał ją w talii.
- Nie. Do
pokoju – powiedziała, wspierając się na jego ramieniu. Podprowadził ją pod
schody, a dalej pomogła jej Shila.
*
Spała jak
dziecko, a kiedy się obudziła, zapragnęła na powrót zapaść w sen. Przypomniały
jej się wydarzenia poprzedniego wieczora i skrzywiła się na myśl o kłótni z
bratem. Już dawno się nie kłócili… ostatni raz, gdy miała sześć lat, a Hugo
odciął jej ulubionej lalce głowę.
Westchnęła
i podniosła się z zamiarem przygotowania się do lekcji. Spojrzała na puste
łóżka koleżanek i wzruszyła ramionami. Przeszła na boso przez pokój i zniknęła
w łazience. Pierwsze co zrobiła to umycie twarzy i zębów. Spojrzała w lustro…
- Cholera –
wyrwało jej się i niemal natychmiast zasłoniła usta dłonią. Rozejrzała się po
łazience, jakby sprawdzając, czy nikt nie słyszał i ponownie zerknęła na swoje
odbicie. Na czole miała ogromną fioletowo-brązową plamę. Ściągnęła brwi razem i
dotknęła siniaka. Zabolało tylko trochę. – I co ja mam teraz zrobić? – spytała
w przestrzeń, rozczesując palcami grzywkę i maksymalnie naciągając ją na czoło.
Niestety już dawno jej nie przycinała, chcąc aby zrównała się z resztą włosów,
więc teraz opadała jej na oczy, kłując i przeszkadzając. Zdmuchnęła ją i
poprawiła ręką. – Nie, to jakiś koszmar – stwierdziła, układając grzywkę na bok,
ale ta ciągle nie zasłaniała siniaka.
*
- Bu! –
podskoczyła z zamiarem krzyczenia, ale opanowała się, gdy zauważyła
chichoczącego Zabiniego. Nachmurzyła się.
- Bardzo
zabawne – powiedziała, zakładając dłonie na piersi. – Co tu robisz? – spytała,
spoglądając na niego spod daszku rybackiego kapelusza w moro.
- Co ty
masz na głowie? – zapytał Damian, siadając na krześle obok i wskazując palcem
jej nakrycie głowy. Rose chwyciła krawędź kapelusza i naciągnęła go jeszcze
bardziej na uszy. Zarumieniła się, bo przypomniała sobie, jak zareagowali
uczniowie, gdy wpadła w tym na lekcję.
-
Wprowadzam nowy styl – burknęła, prychając. Obronnym gestem przytrzymała czapkę
na czole. Zabini podniósł do góry brew i kiwnął głową. Od razu zrozumiał, że
coś ukrywała, więc niewiele myśląc, zdarł jej z głowy materiał.
- Ej! –
Zaprotestowała, podnosząc do góry dłonie i zakrywając nimi twarz. Starała się
grzywką przykryć czoło, ale złapał ją za nadgarstek i odsunął jej rękę,
spoglądając na wielkiego siniaka.
- Co ci się
stało? – zapytał, puszczając ją i siadając na swoim krześle. Poprawiła się i
wyrwała mu z dłoni kapelusz.
- Nie
ładnie tak kogoś rozbierać wbrew jego woli – powiedziała, układając włosy i
ponownie chowając „śliwę” pod czapką.
- Zdjąłem
ci tylko ten głupi kapelusz. Wyglądasz w nim śmiesznie… A poza tym, dziewczyny
zazwyczaj chcą, żebym je rozbierał – powiedział, pokazując jej białe zęby w
szerokim uśmiechu. Prychnęła i stwierdziła tylko:
- Ja nie
chcę. – Podniosła nogi na krzesło i otuliła ramionami kolana.
- To co się
stało? – zapytał. Westchnęła i spojrzała na niego. Przygryzła dolną wargę i
zabawnie zmarszczyła nos, zastanawiając się, czy może z nim porozmawiać o tym,
co ją gnębiło.
- Walnęłam
w ścianę – powiedziała, uciekając wzrokiem. Damian spojrzał na nią, jego kąciki
ust powoli unosiły się do góry, aż w końcu wybuchł gromkim śmiechem. – Zamknij
się, Zabini – warknęła, uderzając go dłonią w tył głowy. – To nie jest
śmieszne. Widzisz jak wyglądam…
- Okej –
powiedział, starając się uspokoić. – Ale, że niby jak? – spytał, krztusząc się
śmiechem. – Szłaś i wpadłaś na ścianę? Co ty? Ślepa jesteś czy jak?
- Jak nie
przestaniesz to ci nie powiem! – powiedziała groźnie, mając wielką ochotę
strzelić go w ten pusty łeb. – W ogóle to czemu ja z tobą rozmawiam? –
zapytała. Pokręciła głową i wstała z zamiarem odejścia.
- Czekaj –
powiedział, chwytając ją za dłoń. Pociągnął ją z powrotem, jednak użył za dużo
siły i Weasley cofnęła się, siadając mu na kolanach. Cichy pisk wyrwał jej się
z ust, a kiedy zdała sobie sprawę z tego, co się stało, zamrugała powiekami,
zszokowana. Spojrzała na Damiana, który również był lekko zdezorientowany, ale
to nie przeszkadzało mu w trzymaniu swojej dłoni na jej kolanie.
Miał ładne,
brązowe oczy, które błyszczały jakimś dziwnym, tajemniczym blaskiem, a które
były tak inne od błękitnych oczu Bena. I te usta, które znalazły się
niebezpiecznie blisko niej. Usta, które całowały wiele hogwartckich dziewcząt…
Otrząsnęła
się i szybko wstała na równe nogi, siadając obok. Pospiesznie podniosła nogi na
krzesło i ponownie otoczyła je ramionami.
- Wczoraj w
nocy poszłam z Albusem i z Hugo do kuchni po gorącą czekoladę – powiedziała
niepewnie, nie patrząc na niego, ale czując na sobie jego wzrok. – Chłopaki
znali jakieś tajne przejście… korytarze, które kiedyś służyły skrzatom czy coś
takiego… były bardzo niskie i wąskie. I ciemne, i pełne pająków – dodała,
krzywiąc się. – Najpierw poszedł Al, a za nim Hugo. Ja miałam iść trzecia, ale
w korytarzu pojawiła się pani Norris. Zamurowało mnie, nie mogłam się ruszyć,
ciągle myślałam o tym, że Filch nas złapie i będziemy mieli przechlapane –
mówiła, patrząc się uparcie w niewielką dziurę w ścianie. – Hugo wyszedł z tego
tunelu i wepchnął mnie do środka, ale sam nie zdążył wejść. Wtedy się uderzyłam
– wyjaśniła, spoglądając na niego krótko. – Filch zabrał go do McGonagall, Hugo
dostał szlaban. Wrócił do wieży wkurzony i pokłóciliśmy się. Pierwszy raz od
dziesięciu lat – parsknęła cicho, jakby chciała się roześmiać. – Nazwał mnie
pieprzoną hipokrytką… I tak sobie myślę, że miał rację. – Zaczęła bawić się
rąbkiem swojej spódniczki.
Zabini z
trudem powstrzymywał się od spoglądania na odsłonięte uda Rose, które ukazała
niemal w całej okazałości po podniesieniu nóg na krzesło. Zdążył jednak
przyjrzeć im się na tyle, by stwierdzić, że Weasley – bez cienia wątpliwości –
jest posiadaczką jednych z ładniejszych nóg w szkole. Musiał jednak zachować
swoje spostrzeżenia dla siebie, ponieważ dziewczyna wyraźnie oczekiwała jakiejś
odpowiedzi… i na pewno nie takiej, która komentowała by jej uda.
- Nie
lepiej byłoby porozmawiać o tym z Franklinem? Przecież się spotykacie –
powiedział. Nie czuł się dobrze w roli pocieszyciela czy radcy. Rose uniosła na
chwilę brwi, najwyraźniej nie tego oczekując i wzięła głębszy wdech.
- Jeśli nie
chciałeś tego słuchać, wystarczyło powiedzieć – stwierdziła, opuszczając nogi i
opierając się łokciem o blat stołu. W bibliotece nie było wielu uczniów, więc
ich rozmowa nikomu nie przeszkadzała. Nawet bibliotekarka zdawała się nie
zwracać na nich uwagi. Weasley pochyliła się nad książką, którą czytała zanim
dosiadł się do niej Damian.
- Przepraszam
– powiedział Zabini i na chwilę zastygł w bezruchu, bo właśnie zdał sobie
sprawę, że pierwszy raz od kilku lat przepraszał szczerze. Rose spojrzała na
niego niepewnie, nie podnosząc głowy. – Chodziło mi o to, że nie jestem dobry w
pocieszaniu – mruknął, krzywiąc się zabawnie. Weasley uśmiechnęła się widząc
jego minę.
-
Domyśliłam się – powiedziała, chichocząc.
- Z czego
się śmiejesz? – zapytał.
-
Przestraszyłeś się, że sobie pójdę – stwierdziła z uśmiechem, powracając do
lektury.
- Wcale
nie! – zawołał.
- Wcale
tak!
-
Nieprawda!
- Cicho!
Przesadzacie! – powiedziała bibliotekarka, która znikąd pojawiła się obok ich
stolika i zgromiła ich wzrokiem. Po chwili odeszła, chowając się między
regałami.
- Wiesz, co
ja myślę? – zapytała Rose, kiedy kobieta zniknęła z ich pola widzenia.
Nachyliła się nieco i spojrzała na Zabiniego uważnie. – Że pod tą powłoką
zimnego, perfidnego i wyrafinowanego węża kryje się ktoś całkiem odmienny –
powiedziała, wyprostowując się.
- Tak
uważasz? – zapytał, unosząc brew do góry.
- Tak.
Wydaje mi się również, że czasem masz dość towarzystwa tego przygłupiego
Malfoya… dlatego rozmawiasz ze mną. Bo jestem mądra – powiedziała z uśmiechem,
puszczając do niego oko. – No i jestem dziewczyną, a ty raczej nie gustujesz w
blondwłosych facecikach z przerostem ego. – Wzruszyła ramionami, zamykając
książkę. Spojrzała na niego, a on najzwyczajniej w świecie się uśmiechał.
Do Zabiniego
coś zaczęło docierać. Prawda, którą wypowiedziała Weasley przebijała się przez
otoczkę obłudy, którą się otaczał. Jej słowa zniszczyły wizerunek Malfoya w
koronie i sprawiły, że przejrzał na oczy. Warto rozmawiać z Gryfonkami…
zwłaszcza mądrymi i ładnymi. Tak, zauważył to. Rose była ładna, nawet w typie
Malfoya. Przez kilka sekund zastanawiał się, co powstrzymało Scorpiusa przed
podbijaniem do niej, ale w końcu stwierdził, że mało go to obchodzi.
- Na twoim
miejscu poszedłbym do niego i pogodził się – powiedział, patrząc jej w oczy.
Widział w nich ufność i wiarę w ludzi. Zrozumiał, że chciała nawiązać z nim nić
porozumienia, zakopać topór wojenny (swoją droga, nawet nie wiedział, kiedy
takowy powstał) i zaprzyjaźnić się. Ta rozmowa to chyba krok naprzód.
Uśmiechnęła
się i spuściła wzrok, kiwając głową.
- Tak
zrobię – powiedziała. – I to teraz. – Wstała i odwróciła się w kierunku
wyjścia. Zanim jednak zrobiła krok ponownie się obróciła i spojrzała na niego.
– Dobrze się z tobą rozmawiało – powiedziała, a na jej policzki wypłynął
delikatny rumieniec.
- Do usług
– powiedział, chyląc głowę. Uśmiechnęła się i pospiesznie wyszła z biblioteki,
poprawiając jeszcze kapelusz, żeby nie zdradzał jej siniaka.
Zabini
siedział jeszcze na swoim miejscu, patrząc na drzwi. W końcu jednak uśmiechnął
się i wstał, zabierając książkę, którą czytała Rose. Miał zamiar odstawić ją na
miejsce. Sam nie wiedział dlaczego to robił, po prostu naszła go taka ochota.
- Podrywasz
cudze dziewczyny, Zabini. Igrasz z ogniem – powiedział Ben, wyrastając przed
nim dosłownie spod ziemi. Ślizgon nie dał po sobie poznać, że zaskoczyło go to
nagłe pojawienie się Puchona i od razu przeszedł do rozmowy.
- Nikogo
nie podrywam, mam lepsze rzeczy do roboty – stwierdził, odkładając książkę na
półkę.
- A co to
było? Tam, przy stole? – zapytał Franklin, podchodząc do niego bliżej i
zakładając ręce na piersi. Wydawało mu się, że w ten sposób stanie się większy
i wystraszy przeciwnika.
- Zwykła
przyjacielska rozmowa – powiedział spokojnie Zabini.
-
Przyjacielska? Od kiedy przyjaźnisz się z Gryfonami? – spytał, uśmiechając się
ironicznie.
- Od kiedy
Puchoni starają się wykorzystać ich naiwność – odparł Ślizgon, niewzruszony
bojową postawą kolegi. Ben opuścił ręce, zaciskając pięści.
- Nie
mieszaj się w to, Zabini – powiedział groźnie, a Ślizgon tylko parsknął
śmiechem.
- Dopiero
zamierzam zamieszać w tym wywarze, Franklin – stwierdził Damian z uśmiechem. –
Miłego dnia – powiedział wesoło, salutując i odchodząc.
*
Rose biegła
w kierunku Izby Pamięci, gdzie Hugo miał odbywać swój szlaban. Było pięć po
ósmej, więc właśnie tam powinna go znaleźć. Musiała przebiec obok Wielkiej Sali
i jej uwadze nie mogło ujść zbiorowisko uczniów. Zwolniła kroku i podeszła do
najbliżej stojącej niej osoby.
- Co się
dzieje? – zapytała niską blondynkę, chyba z trzeciej klasy.
-
Wytypowali nazwiska reprezentantów do konkursu na Wyspie Perłowej! – zawołała
dziewczynka, uradowana tym faktem, jakby to jej nazwisko znajdowało się na
liście.
-
Dwudziesty listopada – mruknęła Rose, bo dopiero przypomniała sobie, że to
właśnie ten dzień. Otworzyła szerzej oczy i już miała zamiar użyć swoich łokci,
by dostać się do drzwi, kiedy ktoś wykrzyknął jej imię.
- Rose!
Dostałaś się! – To wołał James, który stał najbliżej drzwi. Machał do niej, a
pozostała część grupy odwróciła się w jej stronę. Nim się spostrzegła została
wciągnięta w tłum i po kilku uderzeniach serca znalazła się obok kuzyna. –
Patrz! – wrzeszczał, pokazując jej palcem pozycję drugą na białej kartce.
- To ja –
stwierdziła zszokowana. – To ja! – krzyknęła, kiedy uświadomiła sobie, że wcale
nie śpi. Zaczęła podskakiwać w miejscu i cieszyć się jak małe dziecko, które
dostało lizaka. Po kilka chwilach uspokoiła się i poprawiając kapelusz (żeby
przypadkiem nie spadł) spojrzała jeszcze raz na kartkę. Chciała sprawdzić z kim
jeszcze pojedzie na konkurs.
- Elizabeth
Morrison z Hufflepuff’u, Cloud McTrevor z Ravenclaw’u i… o nie! – zawołała. James spojrzał na nią, a
następnie na listę „wybrańców”. Ostatnia pozycja głosiła: „Scorpius Malfoy ze
Slytherinu. ”
*
Ruda weszła
do Izby Pamięci niepewnym krokiem. Od razu zauważyła Hugo, siedzącego na
podłodze i czyszczącego złoty puchar. Na krześle obok siedziała Daisy,
wycierając ściereczką medal i przeglądając się w nim.
- Cześć –
powiedziała cicho. Oboje spojrzeli w jej stronę, a Hugo niemal od razu ponownie
spuścił wzrok. – Też masz szlaban? – spytała Rose, kierując pytanie do
blondynki.
- Nie. Ja
tylko mu pomagam, żeby nie musiał tu siedzieć w nieskończoność – odpowiedziała.
Gryfonka kiwnęła jedynie głową, skubiąc krawędź sweterka. Nie wiedziała jak ma
się zachować, co powiedzieć. – E… To ja może was zostawię – powiedziała
Crawford, wstając i wychodząc, w drzwiach zatrzymując się i uśmiechając do
młodego Weasleya.
- Hugo,
przepraszam – powiedziała Rose szybko, zaraz po tym, jak za Daisy zamknęły się
drzwi. Podeszła do brata i kucnęła przy nim. – Naprawdę nie chciałam, żeby tak
wyszło… Ja nawet nie chciałam z wami iść, tylko jakoś… zagadałam się i… Proszę,
nie kłóćmy się.
- Bierz
szmatę i do roboty – powiedział, rzucając w jej kierunku kawałek materiału.
Spojrzała na różową szmatkę i na brata. – No co tak patrzysz? To powinien być
twój szlaban – rzucił tylko.
- Czyli
wszystko dobrze? – zapytała, mrużąc powieki.
-
Zastanowię się – odpowiedział, ale w kącikach ust czaił mu się uśmiech. Nie
potrafił długo się na nią gniewać. W
końcu to moja siostra.
Rose uśmiechnęła się szeroko i przytuliła do niego.
- Jesteś
ekstra – powiedziała, odsuwając się.
- Trochę
więcej niż ekstra, ale niech ci będzie – stwierdził z uśmiechem.
- Skromny
jesteś.
- Mam to po
siostrze – powiedział. Dała mu kuksańca w bok, a później rozejrzała się
dookoła, wzdychając. Izba Pamięci była cała wypełniona pucharami, medalami i
małymi odznakami.
- Dużo
tego.
- Więc nie
gadaj, tylko czyść – rzekł, zabierając się do roboty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o kulturalne wyrażanie swojej opinii. Wszystkie przypadki wulgarnego wypowiadania się będą usuwane.