22 kwietnia 2011

21. Dzień wyjazdu


            Daisy szła korytarzem Hogwartu, ściskając na piersiach podręcznik do Zielarstwa. Miała zamiar pójść do biblioteki i trochę się pouczyć. Ostatnio chodziła nieco bardziej rozkojarzona i nie zawracała sobie głowy nauką.
            - Dokąd pędzisz, Crawford? – Usłyszała za sobą dobrze jej znamy głos. Nie musiała się nawet odwracać, aby mieć pewność, że to Yuki Adachi, siódmoklasistka z jej domu. Nie zwracając na nią uwagi, Daisy nie zwolniła kroku. Wiedziała jednak, że nie na wiele zda jej się ignorowanie Yuki. Japonka należała do osób, które nie przepadały za panną Crawford, a jawny brak zainteresowania bardzo ją denerwował.
            Adachi miała urodę typową dla swojego kraju, trochę upiększoną mocnym makijażem. Ciemne, niemal czarne włosy, które w stanie rozpuszczonym sięgały pośladków, związywała w wysoką kitkę, która chwiała się na boki, kiedy dziewczyna poruszała się. W weekendy, kiedy to w szkole nie obowiązywał szkolny mundurek, ubierała dopasowane do swojej bliskiej ideału figury. Wielu chłopców uważało ją za ładną, ale ona najwyraźniej nie była zainteresowana żadnym z nich, chwaląc się swoim „dojrzałym mężczyzną”, który już dawno skończył szkołę i nie był „tak dziecinny”.
            - Trochę szacunku, gdy do ciebie mówię – powiedziała Yuki, szybko doganiając Daisy i chwytając ją za łokieć. Crawford poczuła długie paznokcie Adachi, wbijające się w jej skórę, ale stłumiła w sobie chęć jęknięcia. - Miernota – syknęła Adachi, a jej wzrok przesunął się po sylwetce Daisy. Miała na sobie białe spodnie i beżowy, zapinany na guziki sweterek. – Spójrz na siebie. Jak ty wyglądasz? Ten sweter był modny trzy lata temu – stwierdziła Yuki, a jej koleżanki, które zawsze za sobą ciągnęła, zaśmiały się wrednie.
            - Yuki, daj jej spokój. Nie każdego stać na najnowszą kolekcję Trynity* – powiedziała jedna z nich, z ironicznym uśmiechem lustrując sylwetkę Daisy. Yuki uśmiechnęła się perliście.
            - To prawda, Jackie. – Daisy przemilczała fakt, że jej sweterek pochodził właśnie z wcześniej wymienionej najnowszej kolekcji. Nie potrzebowała złościć Adachi, która najwidoczniej nieświadoma swojej niewiedzy, naśmiewała się nadal z ręcznie robionego sweterka, z najdelikatniejszej wełny.
            - Co tam trzymasz, niedojdo? – spytała Yuki, wyszarpując Daisy jej książkę. Blondynka zrobiła krok do przodu, aby wyrwać jej podręcznik, jednak Yuki spojrzała na nią takim wzrokiem, jakby obmyślała właśnie plan jej zabicia.
            - Oddaj mi to – powiedziała Daisy, odzywając się po raz pierwszy od momentu, w którym została zaczepiona. Yuki zaśmiała się i podniosła dłoń z książką do góry. Była wyższa od Daisy, nawet bez siedmiocentymetrowych szpilek.
            - Bo co mi zrobisz? – spytała Adachi, machając podręcznikiem nad głową Crawford, która starała się dosięgnąć jej na wszystkie sposoby. Podrzuciła książką i ta wylądowała w dłoniach Jackie. – No, dalej. Weź ja sobie – powiedziała Yuki. Daisy podeszła do Jackie i ponownie wspięła się na palce. Jednak dziewczyna już odrzuciła podręcznik do kolejnej koleżanki.
            - Hej, Daisy! – Crawford odwróciła się, oddychając z ulgą, bo oto właśnie biegł w jej kierunku Hugo, gotów ją obronić. – Co tu się dzieje? – zapytał, stając naprzeciw Yuki i mierząc ją wzrokiem.
            - Nic takiego. Tylko sobie rozmawiamy. Prawda, Daisy? – spytała wymuszonym, miłym tonem, spoglądając na blondynkę z wymownym wzrokiem. Daisy jednak nic jej nie odpowiedziała. Hugo wyrwał książkę z dłoni Yuki (Daisy nawet nie zauważyła, kiedy podręcznik znalazł się znowu w jej posiadaniu) i podał go swojej dziewczynie.
            - Spadać stąd – powiedział władczym tonem. Yuki prychnęła, najwyraźniej niezadowolona z faktu, że jakiś „gówniarz” dyktuje jej, co ma robić, jednak posłusznie kiwnęła na swoje koleżanki i powędrowały w stronę, skąd przyszły.
            - W porządku? – spytał Hugo, kiedy dziewczyny zniknęły za rogiem. Daisy kiwnęła głową. – Kto to był?
            - Yuki Adachi, z mojego domu – powiedziała, ponownie przyciskając podręcznik do piersi.
            - Dokucza ci? – zapytał z troską.
            - Trochę – odpowiedziała pewnie.
            - Mam porozmawiać z Rose?
            - Z Rose? A co ona ma do tego? – zapytała, szczerze zaciekawiona. Przestąpiła z nogi na nogę.
            - Mogłaby załatwić im szlaban – odpowiedział poważnym tonem. Daisy uniosła do góry brew i uśmiechnęła się szeroko.
            - Kusząca propozycja, ale nie, dziękuję. Całkiem dobrze sobie radziłam – powiedziała.
            - Właśnie widziałem – odpowiedział z przekąsem. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, wspięła się na palce i poczochrała mu dłonią włosy. Wygiął plecy do tyłu, chroniąc się w ten sposób przed niewielkim zasięgiem jej ramion i poprawił fryzurę. Skradł jej krótkiego całusa i chwyciwszy za dłoń zaproponował, że odprowadzi ja do biblioteki. Za nic nie dał się namówić na wspólną naukę, więc Daisy dała sobie spokój.

*

            Perspektywa Scorpiusa

            Siedziałem na ławie w szerokim korytarzu, oświetlonym światłem dnia, wpadającym przez szyby. Ktoś nie zamknął okien, przez co dało się czuć mroźne listopadowe powietrze. Wziąłem głęboki wdech, czując jak mróz kaleczy mój nos, wbijając w niego swoje maleńkie igiełki. W iście masochistycznym czynie zachwycałem się lekkim bólem.
            Obok mnie, na jednym półdupku siedział Gonzales, czytając jakieś czasopismo. Musiał się nieźle wysilać, żeby nie spaść z kamiennej ławy, gdyż większość miejsca zająłem ja. To jest chyba zrozumiałe, że jako Pan i Władca potrzebuję więcej przestrzeni niż moi poddani. Wydawał się tym jednak całkowicie nie przejmować, zakładając w pedalskim geście, nogę na nogę i przewracając kartkę. Prychnąłem, nagle uświadamiając sobie, że jeszcze nigdy nie widziałem, aby Jose przesiadywał z jakąś dziewczyną. Albo inaczej… przesiadywać to przesiadywał, ale nigdy nie widziałem, aby jakąś całował. Nie chwalił się – w przeciwieństwie do mnie – swoimi podbojami. To dało mi do myślenia.

A co jeśli mój  p r z y j a c i e l  jest… Nawet nie  jestem w stanie wypowiedzieć tego w myślach, co dopiero na głos. Może wszyscy dookoła wiedzą, tylko mnie jakoś nikt nie oświecił? Może już się ze mnie wszyscy śmieją? Zrobił ze mnie pośmiewisko? Tylko jak udało mu się mnie zwieść. Wydawało mi się, że jestem dość czujny i podejrzliwy, dobierając swoje towarzystwo.

Rozejrzałem się po korytarzu, upewniając się, czy moje imię nie stało się przypadkiem tematem dowcipów uczniów Hogwartu. Nie zauważyłem jednak niczego podejrzanego. Grupka dziewcząt z młodszych klas stała niedaleko i najwyraźniej plotkowały o mnie (wyczułem to, bo co chwilę któraś z nich zerkała w mą stronę), jednak to nie była żadna nowość. Wiadomym jest, że o tak przystojnej twarzy jak moja dużo się mówi. Uśmiechnąłem się więc do nich swoim firmowym uśmiechem flirciarza, przyprawiając je o szybsze bicie serca. Zapiszczały i przez chwilę miałem wrażenie, że któraś zemdleje. Przestałem się uśmiechać i odwróciłem od nich spojrzenie, gdyż nie były go warte.
- Powiedz mi, Gonzales – powiedziałem, poprawiając się i siadając w nieco wygodniejszej pozycji. – Bo się tak właśnie zastanawiam… Jesteś gejem? – Udało mi się to powiedzieć. Zachwycam sam siebie. Spojrzałam na Jose i niemal wybuchłem śmiechem widząc jego przerażoną minę. Po chwili jednak sam zacząłem wpadać w przerażenie. Tylko nie potwierdzaj…
- Merlinie, nie! – zawołał jednak. Kilka osób, przechodzących obok nas spojrzało na niego z zaciekawieniem. Zatrzasnął gazetę i usiadł normalnie, jak facet, spoglądając na mnie podejrzliwie. – Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? – zapytał, marszcząc czoło.
- Bo jeszcze nie widziałem cię z żadną dziewczyną – powiedziałem pewnym siebie głosem. Uniósł do góry brew.
- A nie pomyślałeś, że może żadna tutaj – chyba miał na myśli Hogwart – nie jest na tyle interesująca, aby zwrócić moją uwagę? A poza tym… spałeś z większością dziewcząt w tej szkole. Nie interesuje mnie obiekt używany – rzekł z jak największą powagą. Uniosłem do góry brew. Właściwie… dobrze gadał.
- Nie no, na pewno są jakieś nieużywane – powiedziałem rozglądając się dookoła. Na ławach dookoła nas siedziało kilka dziewczyn, jednak ze zdziwieniem odkryłem, że każda z nich przynajmniej raz znajdowała się w mojej sypialni. – No dobra… może akurat nie tutaj – dodałem, spoglądając na Jose. Ten jedynie prychnął i ponownie usiadł z nogą na nodze i otworzył magazyn.
- A gdybym znalazł taką, z którą nie miałem nic do czynienia, podjąłbyś wyzwanie i poderwał ją? – spytałem, opierając się wygodnie i kładąc kostkę lewej nogi na prawym kolanie. Jose spojrzał na mnie.
- Jedyne laski, z którymi nie miałeś do czynienia to te, które w skali od jednego do dziesięciu otrzymują minus pięć – stwierdził z przekąsem. Fakt. Byle czego nie tykam.
- Zostaje jeszcze Weasley – wypaliłem pierwsze, co przyszło mi na myśl. – Ale nią zajmuje się Zabini. – Podrapałem się po brodzie. – I nawet bym ci jej nie polecił.
Jose zignorował moje słowa, zagłębiając się w lekturze. Z ciekawości spojrzałem na stronę, którą czytał. Najnowsze badania potwierdzają, że temperatura powietrza ma wpływ na rozwój smoczych jaj, głosił tytuł artykułu. Zamyśliłem się. Smocze jaja, nawet nie sądziłem, że cos takiego może interesować Gonzalesa.
Tuż przed moim nosem przeszły dwie pary damskich bioder. Skąd poznałem, że damskich? Proszę, widziałem ich już tyle… poza tym, nie tak trudno rozróżnić faceta od babki. Drgnąłem, spoglądając na twarze właścicielek tych nieznanych mi wcześniej pośladków. Weasley i ta jej koleżanka… Ishihara.
Otworzyłem szerzej oczy. Ishihara! Szturchnąłem Gonzalesa w ramię. Omal nie spadł z ławy. No tak, zapomniałem, że utrzymywał go tylko jeden pośladek. Spojrzał na mnie z wyrzutem i podążył spojrzeniem za ruchem mojej głowy.
- Weasley…
- Nie Weasley tylko Ishihara! – powiedziałem entuzjastycznie. W mojej głowie już pojawiał się kolejny plan.

Zabini zajmie się Weasley. Odbierze jej Franklina, a później porzuci jak starą zabawkę. A Gonzales weźmie się za jej najlepszą przyjaciółkę! Ha! Już czuję wiszącą w powietrzu kłótnię! Weasley nie pozwoli jej spotykać się ze Ślizgonem, jeśli inny Ślizgon zachowa się jak świnia! Boże! Jestem genialny!
Pokłócą się i Weasley zostanie sama. A wtedy będzie dla mnie bardzo łatwym celem. Tylko co ja wtedy zrobię? Hmmm… Trzeba by ją jakoś upokorzyć. Będę miał na to mnóstwo czasu. Ale najpierw trzeba pozbyć się Franklina i przyjaciółki.

Jose spojrzał na mnie jak na chorego umysłowo (właściwie, to nie wiem, jak patrzy się na chorego umysłowo, bo nigdy nie przeżyłem czegoś takiego, ale domyślam się, że właśnie tak by to wyglądało). Uniosłem do góry brew nie bardzo wiedząc o co mu chodzi. Ku mojej irytacji on również podniósł brew. Podniosłem więc drugą, a on… Zrobił to samo!
- Przestań mnie naśladować – powiedziałem w końcu.
- To może mi wytłumacz, co chodzi po twojej głowie? – zasugerował, nadal unosząc jedną brew. Skrzywiłem się. Jestem pewien, że ja wyglądam o wiele lepiej z uniesiona brwią niż on.
- Poderwij Ishiharę – powiedziałem powoli i dobitnie. Ku mojemu zdziwieniu Gonzales wybuchł szczerym i bardzo donośnym śmiechem. Wszyscy obecny na korytarzu spojrzeli w naszą stronę. Zrobiło mi się głupio, bo Jose zaczął zachowywać się jak świr. Nie chciałem być kojarzony jako kolega świra. No kto by chciał?
- Gonzales, w mordę jeżyka, zamknij się, bo skręcę ci kark – warknąłem wściekle. Spojrzał na mnie, nieco uspokojony. Albo mi się wydawało, albo w kącikach jego oczu pojawiły się łzy. – Co cię tak rozbawiło?
- Serio? Ishihara? Nie mogłeś wpaść na nic innego, mój przyjacielu? – spytał.
- A co ci się w niej nie podoba? – zapytałem, obracając się i przypatrując Azjatce. – Wysoka, ładna, zgrabna.

Aż dziw, że wcześniej nie zwróciłem na to uwagi.

- Nie będę podrywał Gryfonki.
- A co? Przecież nie są trędowate – powiedziałem. Jose spojrzał na mnie jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
- I kto to mówi? – znowu uniósł brew do góry.
- No dobra. Może nie żyję w zgodzie z Gryffindorem, ale szczerze? Niektóre te laski są gorętsze od prawdziwego ognia.
Jose tylko prychnął. Wywróciłem oczami.
- Cykasz? – spytałem.
- Co? Oczywiście, że nie. Tylko…
- Tylko co?
- Nie będę podrywał przyjaciółki Weasley. Nie ma mowy – odparł, opierając się plecami o oparcie ławy i ponownie otwierając magazyn. Spojrzałem na niego z lekkim uśmiechem, ułożyłem dłonie niczym skrzydła kurczaka i najnormalniej zacząłem gdakać. Gonzales wytrzeszczył na mnie oczy, a ja w najlepsze gdakałem, niczym dorodny kurczaczek i dusiłem się ze śmiechu.
- Przestań, ludzie się na ciebie gapią – powiedział Gonzales, odrzucając czasopismo gdzieś do tyłu. Gdaknąłem.
- Cykor – powiedziałem, machając „skrzydełkami”.
- Zachowujesz się jak niedorozwój!
- Podnieś rękawicę, Gonzales.
- Dobra, dobra. Tylko przestań już wydawać z siebie te irytujące dźwięki – powiedział. Uspokoiłem się w mgnieniu oka, wyprostowałem plecy i poprawiłem dłońmi bluzę, strzepując z niej niewidzialny pyłek. Posłałem rozbrajający uśmiech w kierunku dziewcząt stojących nieopodal.

Nic nie jest w stanie zepsuć mojego wizerunku. Nawet wygłupy godne Weasleya.

 - Chciałbym to zobaczyć – powiedziałem, sugestywnie spoglądając na Ishiharę.
- Ze co? Teraz? – spytał. Pokiwałem głową i czujnie obserwowałem jak wzdychając, podnosi się ze swojego miejsca. Niemal z rezygnacją podszedł do Gryfonek. Kiedy jednak znalazł się kilka kroków od dziewczyn, podniósł spojrzenie z podłogi, a na jego twarzy pojawił się czarujący uśmiech. Dziwne, nawet nie wiedziałem, że Gonzales potrafi być czarujący. Powiedział coś do Weasley, prawdopodobnie się przywitał, a po chwili zwrócił się do Ishihary. Myślałem, że od razu go zleje, ale to Weasley odeszła, uśmiechając się. Jose za to prowadził wesołą pogawędkę z Gryfonką.

Dziwny jest ten świat.

*

            - Hej – powiedział Ben, doganiając ją i kradnąc jej szybkiego buziaka. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
            - Jutro wyjście do Hogsmeade. Idziemy razem? – zapytała Rose, pozwalając chwycić się za dłoń. Ben zatrzymał się i jęknął, bo właśnie przypomniało mu się, że obiecał wyjście komuś innemu.
            - Obiecałem koledze, że pomogę mu z pewną dziewczyną – powiedział. Uniosła do góry brew i stanęła przed nim.
            - A sam nie może się tym zająć? – spytała, przestępując z nogi na nogę.
            - Potrzebuje mnie, bo to straszna ciamajda. Czasem jak coś palnie to brak mi słów – powiedział.
            - Ale nie będziecie we dwoje podrywać jednej dziewczyny, co? – Zmarszczyła zabawnie nos. Ben uśmiechnął się i cmoknął ją w sam jego czubek.
            - Jasne, że nie. Już jedną poderwałem – powiedział.
            - Tak, którą? – spytała, udając zaciekawienie i rozglądając się dookoła.
            - Hmm… jest najpiękniejszą dziewczyną w całej szkole – mruknął zadowolony, pochylając się w jej stronę.
            - Chyba będę musiała sobie z nią porozmawiać, żeby zostawiła cię w spokoju – zaśmiała się, zarzucając mu dłonie na kark i przyciągając delikatnie do siebie. Pocałował ją,  ale wyczuła, że się uśmiecha.
            - Ale będziesz musiał mi to wynagrodzić. Jutro Hogsmeade, a w niedzielę jadę na ten konkurs – powiedziała, odsuwając się lekko od niego. Opadła na pięty, bo dotychczas stała na palcach.
            - To już w tą niedzielę? – zapytał. Pokiwała głową. – Całkowicie zapomniałem – wyznał szczerze i zapatrzył się gdzieś ponad czubkiem jej głowy. – Mam pomysł – powiedział nagle, uśmiechając się.
            - Jaki?
            - Idź z rodzinką, ale przygotuj się, że wpadnę do was i porwę cię na spacer. – Uśmiechnął się szeroko. Zmrużyła powieki, ale również się uśmiechnęła.
            - W porządku – powiedziała w końcu.

*

            Dzień wyjazdu

            Rose siedziała na ławie przy stole Gryffindoru i jadła skromne śniadanie. Dbała o to, aby nie napchać się za bardzo, bo bała się zwymiotować podczas podróży. Jej strach był tym większy, że nawet nie wiedziała czym będą podróżować. Wolała nie ryzykować.
            - Gotowa? – zapytała Shila, pojawiając się obok niej w swoim fioletowym płaszczu i wielkiej puchatej, białej czapce z pomponem. W dłoniach otoczonych białymi rękawiczkami trzymała zielony płaszcz Rose i brązową czapkę z szalikiem do kompletu. – Albus wziął Twój kufer. Właśnie taszczy go na zewnątrz – dodała, podając przyjaciółce ubranie. Weasley uśmiechnęła się i wstała z ławki, biorąc płaszcz.
            W Wielkiej Sali było tylko kilku uczniów. Większość spała, korzystając z wolnej od zajęć lekcyjnych niedzieli. Ci jednak, którzy zeszli na śniadanie wcześniej, przyglądali się Rose. Jedni z podziwem inni z zazdrością, że to właśnie ona dostała się do konkursu.
            - Denerwujesz się? – spytała Ishihara, owijając szyję Rose szalikiem. Ruda zapięła guziki i założyła rękawiczki.
            - Najgorsze, że nie wiem, czego mam się spodziewać – powiedziała. Shila uśmiechnęła się i poprawiła kołnierzyk jej płaszcza.
            - Na pewno sobie poradzisz. Co by to nie było – powiedziała. – Jesteś najlepsza.
            Rose uśmiechnęła się blado.
            - No dalej. Rozchmurz się! Jedziesz na Perłową Wyspę, gdzie zawsze jest piękna pogoda. Tylko pomyśl – powiedziała Shila, unosząc oczy do góry i uśmiechając się tajemniczo. – Ty, plaża, słońce i może jakiś przystojny tubylec – dodała, pokazując w uśmiechu rząd białych zębów. Rose wybuchła śmiechem i razem ruszyły w kierunku wyjścia, dyskutując o warunkach pogodowych panujących na Wyspie, o przystojnych tubylcach i błękitnym oceanie.
            - Rose. – Przed nimi stanął Ben. Dziewczęta zatrzymały się.
            - To ja poczekam na zewnątrz – powiedziała Shila, idąc w stronę schodów, by wyjść przed zamek. Odwróciła się i pomachała do Rose. Weasley została na środku korytarza, mając za towarzysza jedynie swojego chłopaka. Podeszła bliżej niego i przytuliła się, z uśmiechem wspominając spacer poprzedniego wieczoru. Ben odsunął się od niej i pocałował namiętnie. Chwycił ją w pasie i przycisnął do siebie jeszcze mocniej.
            - Nawet nie myśl o podrywaniu obcokrajowców – zagroził jej palcem. Zaśmiała się. – Chodź. Odprowadzę cię – powiedział, splatając palce swojej dłoni z jej.
            - Zaczekaj. Muszę do toalety – powiedziała, zatrzymując się. Spojrzał na nią. – Idź już, zaraz przyjdę. – Uśmiechnęła się i wyswobodziła dłoń z jego uścisku. Również się uśmiechnął i poszedł do wyjścia, a Rose, zdejmując czapkę i rozpinając płaszcz, ruszyła w kierunku najbliższej toalety.  Załatwiła potrzebę i już chciała iść na zbiórkę, kiedy poczuła, że coś wciąga ją do pustej klasy. Wrzasnęła ze strachu, ale zaraz poczuła czyjąś dłoń na ustach. Uderzyła plecami o ścianę i wtedy zauważyła Zabiniego, który trzymał ją w mocnym uścisku i uniemożliwiał krzyk. Odetchnęła, bo wiedziała, że akurat on nie stanowił dla niej zagrożenia.
            - Chciałaś pojechać bez pożegnania? – zapytał, odsuwając się nieco od niej i zabierając dłoń z jej ust. Uśmiechnął się nonszalancko i oparł dłoń o ścianę za nią, na wysokości jej głowy.
            - A co? Masz dla mnie kolejnego kwiatka? – spytała, uśmiechając się lekko.
            - Może – odparł.
            - Powinieneś raczej żegnać Malfoya. No wiesz… te wasze… ślizgońskie więzy – zaśmiała się. Zabini spojrzał na nią ciekawie i z pewnym błyskiem w oku pochylił się w jej kierunku. Nim zdążyła zareagować, poczuła jego usta na swoich. Lekko zszokowana zapomniała, jak powinna się zachować, a kiedy sobie w końcu przypomniała, stwierdziła, że to nie ważne, bo Damian całował lepiej od Bena i po prostu zrobiło jej się przyjemnie. Odwzajemniła pocałunek, przymykając dotychczas otwarte powieki.
            Czując, że mu uległa, Zabini uśmiechnął się do swoich myśli i przybliżył do niej. Czuł ciepło bijące od jej ciała i chłodne dłonie, nieśmiało oplatające jego kark. Przez plecy przebiegł mu dreszcz. To było nieprawdopodobne. Całował Gryfonkę, ba! całował Weasley i to mu się podobało. Pierwszy raz – od czasu swojego pierwszego pocałunku, co było dla niego niemałym przeżyciem, zważywszy, że całował wtedy pięć lat starszą boginię Lucy z sąsiedztwa - poczuł dreszcze.
            Wszystko, co dobre kiedyś się końcu, więc Zabini – trochę niechętnie – odsunął się od Rose. Patrzyła na niego z błyszczącymi oczami pełnymi niezrozumienia, zainteresowania, zszokowania, ale też niemego zachwytu. Uśmiechnął się, bo poznał, że jej też się podobało. Puścił jej oczko i wyszedł z sali, zostawiając ją tam samą.
            Rose wpatrywała się przez chwilę w ścianę przed sobą. Jej dłoń bezwiednie powędrowała do ust. Przycisnęła palce do warg, starając się zatrzymać j e g o smak. Jak we śnie odwróciła się na pięcie i powędrowała do wyjścia.
            - No nareszcie! – zawołała Shila, podbiegając do niej. Rose spojrzała na nią trochę nieprzytomnie. – Co jest? Dobrze się czujesz? – spytała Azjatka, kładąc jej dłonie na ramionach.
            - Tak, jasne – odpowiedziała Weasley, wracając duchem do swojego ciała. Uśmiechnęła się i spojrzała na powóz, którym mieli dostać się na Wyspę. – Łał – wymsknęło jej się, widząc ogromną, dwudyszlową karocę koloru białego ze złotymi wykończeniami. Wyglądała na królewską. – A gdzie są konie? – spytała, zerkając w stronę dyszli.
            - Testrale – powiedziała Shila. Rose spojrzała na nią ze szczerym zdziwieniem. Nigdy nie widziała tesrtali, ale wydawało jej się, że taką piękną karoce powinny pociągnąć widzialne, siwe konie, by nadać jej jeszcze większego majestatu.
            - Mega, nie? – Podszedł do niej Ben i położył dłoń na jej talii. Spojrzała na niego, a on z uśmiechem ją pocałował.
            - Dobrze, dzieciaki. Wsiadamy – powiedział profesor Longbottom, który miał być ich opiekunem podczas konkursu.
            Rose oderwała usta od Bena i przytuliła się do niego. Spojrzała ponad jego ramieniem na Zabiniego, który opierał się o framugę drzwi wejściowych do zamku i uśmiechał się wrednie z założonymi na piersiach rękami. Ben odsunął się od Rose i pozwolił, aby podeszła do niej Shila. Azjatka coś mówiła jej na ucho, ale Rose nie słuchała jej, wpatrując się w Damiana.
            Franklin zauważył jej spojrzenie i podążył wzrokiem w tamtym kierunku. Zabini.
            - Rose, wsiadaj – powiedział profesor zielarstwa. Rose oderwała się od przyjaciół i wskoczyła do karocy. Zamknęły się za nią drzwi. Przycisnęła twarz do okna, wraz z innymi reprezentantami Hogwartu, których nie miała jeszcze okazji poznać, i zaczęła machać.
            Karoca ruszyła, a po chwili wzniosła się ku niebu, ciągnięta przez uskrzydlone testrale. Kiedy przyjaciele stali się już malutkimi plamkami, uczniowie usiedli. Rose zajęła miejsce obok Clouda. Chłopak przedstawił się i zaczęli rozmawiać, głównie o swoich obawach, co do konkurencji.
           


* Podejrzewam, że czarownice nie noszą Gucci ani innych takich, więc stworzyłam Trynity. 

2 kwietnia 2011

20. "A nie mówiłam?"


            Rose stała wraz z Shilą pod salą, w której miały się odbyć Eliksiry. Azjatka opowiadała przyjaciółce o nowych trendach w modzie, o których pisali w najnowszym wydaniu Czarownicy. Weasley przytakiwała i odpowiadała monosylabami, gdyż zwyczajnie nie była zainteresowana tym tematem, jednak takie krótkie oznaki zrozumienia najwyraźniej satysfakcjonowały Ishiharę.
            W pewnym momencie Shila przestała mówić. Rose byłaby tego nie zauważyła, gdyby nie silny uchwyt. Azjatka bowiem niemal wbijała w jej ramię swoje paznokcie, wypiłowane na kwadratowo i pomalowane na tak zwany francuski manicure.
            - Ała – syknęła Rose, wyrywając ramię i spoglądając na Shilę, która nawet nie drgnęła. Weasley uniosła do góry brew i powędrowała spojrzeniem za wzrokiem przyjaciółki. Jej oczom ukazał się Ivan Strait, kochanek Shi, którego dziewczyna uwielbiała i niemal czciła go jak boga. Szedł w towarzystwie swojej dziewczyny, dumny jak paw, z wysoko podniesioną głową i uśmiechem filmowego amanta. Drachma szła przy jego boku, trzymając go za dłoń i rozglądając się po korytarzu. Ivan coś do niej powiedział, więc odwróciła twarz w jego stronę, zaśmiała się i wspięła na palce, całując go w usta. Shila niemal jęknęła.
            Rose wiedziała jak bardzo Ishihara była zakochana w Krukonie. Każde takie spotkanie na korytarzu, kiedy musiała oglądać go całującego się z inną dziewczyną sprawiało jej niemal fizyczny ból. Jednak nadal stała z boku, milcząc i ciesząc się tymi kilkoma chwilami w nocy, które spędzali razem. Mimo upływu czasu wciąż wierzyła, że Ivan kocha ją i niedługo zerwie z Drachmą. To jednak nie nadchodziło, ba! nawet nie zapowiadało się, aby miał to w planach. Ivan ciągle chodził z Drachmą, dumny i pyszny, a ją całkowicie ignorował. Nawet ani razu nie powiedział jej „cześć”. I ona się na to zgadzała! Rose bardzo chciała ulżyć przyjaciółce w jej cierpieniu, ale obiecała sobie, że nie będzie się wtrącać. To było wręcz sprzeczne z jej charakterem, ale obietnica to obietnica.
            Para przeszła obok nich. Nastąpiło kolejne rozczarowanie. Shila zamknęła oczy i z całych sił starała się nie wybuchnąć płaczem. Weasley widziała, jak dziewczyna oddycha powoli przez nozdrza, które rozchylały się to znów zwężały. Zatrzęsły jej się nogi, więc oparła się o mur i przytrzymała jej. Rose skrzywiła się z niesmakiem i nim zdążyła ugryźć się w język, zapytała:
            - Długo będziesz się tak katować?
            Shila otworzyła oczy i spojrzała na nią zaintrygowana.
            - O czym mówisz? – spytała. W środku Rose wzruszyła ramionami. Skoro już zaczęłam, to dokończę.
            - Nie rób z siebie cierpiętnicy, Shi. On z nią nie zerwie. Nie masz powodu, aby nadal ciągnąć tą głupią znajomość – powiedziała. Azjatka odzyskała równowagę i wyprostowała się, odrywając od ściany. Była o kilka centymetrów wyższa od Rose, więc spojrzała na nią z góry.
            - Głupią znajomość? – Powtórzyła.
            - Tak, głupią. Nie widzisz tego, że on cię wykorzystuje? Pewnie Drachma nie jest tak dobra w łóżku, albo w ogóle jest dziewicą i dlatego przychodzi do ciebie…
            - Zamknij się Rose. On mnie kocha – powiedziała Azjatka pewnym siebie głosem.
            - To dlaczego jeszcze nie jesteście razem?
            - Bo najpierw musi zerwać z Drachmą. A to nie jest łatwe, Ivan mówi, że ona jest bardzo wrażliwa i…
            - Co ty pieprzysz, Shi?! – Weasley zaczynała tracić cierpliwość. Czy do niej nie dociera, co się mówi? – Ona jest wrażliwa? A ty niby nie?! Nie, no oczywiście… Ty jesteś cholerną masochistką! Przejrzyj wreszcie na oczy! On z nią nie zerwie! Gdyby miał to zrobić, już dawno bylibyście parą! A tak zostają ci tylko potajemne schadzki… Zakończ to, Shi. Zanim coś pójdzie nie tak i będziesz cierpieć nie tylko ty, ale i Drachma.
            - Więc wolisz, żebym to ja cierpiała, a nie ona? – spytała.
            - Co? Oczywiście, że nie chcę, żebyś cierpiała, ale pomyśl… Ona z nim jest, ufa mu. A on ją wykorzystuje i oszukuje. Zdradza ją. Nawet gdyby z nią zerwał… to jaką miałabyś pewność, że nie zdradzałby ciebie?
            - On mnie kocha – szepnęła Shila łamiącym się głosem.
            - Nie, Shi. Zrozum to wreszcie i skończ znajomość z nim, bo tylko cię to wyniszcza.
            - Wiesz co, Rose? – zapytała nagle, odzyskując siłę w głosie. – Odwal się – dodała z mocą. – Nie wtrącaj się w moje życie, bo, uwaga, to  m o j e  życie i grzyb ci do tego, co z nim robię. Nie przestanę się z nim spotykać, bo wiem, że mnie kocha. Niedługo zerwie z tą swoją… dziewczyną od siedmiu boleści i będziemy razem szczęśliwi. A ty lepiej zajmij się swoim Benem, bo coś oko mu ucieka na inne dziewczyny – powiedziała, ostatnie zdanie wypowiadając niemal z wrednym uśmiechem na ustach.
            - Co? – spytała Rose, całkowicie zdezorientowana.
            - To, że może powinnaś pomyśleć o udostępnieniu mu klucza do swojego pasa cnoty, bo inaczej zwieje ci i nawet nie zauważysz, kiedy – stwierdziła Shila, niby to obojętnym tonem. Wyminęła zdziwioną Rose i poszła w stronę łazienki dla dziewcząt.
            Rose wpatrywała się w posadzkę, kiedy nadszedł nauczyciel. Usłyszała chichoty, więc podniosła wzrok; grupka Ślizgonek podśmiewała się z niej, szepcząc między sobą coś o „pasie cnoty” i „niewiernym Benie”.

*

             Malfoy pojawił się w umówionym miejscu z pięciominutowym spojrzeniem. W dodatku nie przyszedł sam, zabrał ze sobą jakąś szatynkę z młodszej klasy z jego domu, która szła z nim pod ramię, śmiejąc się z jego dowcipów. Rose skrzywiła się, bo mogła sobie wyobrazić na jakim poziomie intelektualnym owe dowcipy były.
            - Malfoy, co ty odwalasz? Mamy patrolować korytarze, a nie zabawiać się z płcią przeciwną – powiedziała na wstępie. Nie miała dobrego humoru: od Eliksirów Shila nie odezwała się do niej ani słowem, na obiad była ryba, na którą ma uczulenie, a w dodatku James niechcący wylał na jej wypracowanie kałamarz atramentu. Jak w takim wypadku mieć dobry humor? Jeszcze ten… ten… przyprowadził ze sobą jakąś rozwiązłą pannę.
            - Nie zwracaj na nią uwagi, kotku. – stwierdził Scorpius, uśmiechając się do swojej towarzyszki. - To na czym skończyłem? A tak, już pamiętam… - dodał, nachylając się i składając pocałunek na szyi szatynki. Ta zachichotała. Przeszli obok zdziwionej Rose i nawet nie zwrócili na nią uwagi. Weasley uniosła do góry brew.
            - Dobra, jak chcesz. Tylko nie zapomnij, że dzisiaj ty sprawdzasz lochy! – krzyknęła, nim zdążyli oddalić się na dobre. Pokręciła głową i zaczęła przechadzać się korytarzami, szukając uczniów, którzy powinni już dawno spać, a mimo to chodzą po zamku.
            Zamek był zadziwiająco spokojny. Nikt nie wybrał się na nocna wycieczkę, nawet kotka Filcha gdzieś się zaszyła, nie wyściubiając nosa z kryjówki. Księżyc wznosił się wysoko na niebie, oświetlając korytarze swoim blaskiem, który jednak niknął wśród światła pochodni. Rose zatrzymała się przy oknie na drugim piętrze i rozejrzała po błoniach. Czuła drżenie gdzieś w środku siebie, jakby oprócz tych wszystkich nieszczęść, które jej się dziś przydarzyły, miało się wydarzyć coś jeszcze.
            Przeczesywała wzrokiem okolice zamku, przez chwilę zastanawiając się, jakby to było być kałamarnicą pływającą w jeziorze. Czy te zwierzęta coś czują? Myślą? Musiała to sprawdzić w książce. Nagle jej wzrok przykuł ruch. Spojrzała w tamtą stronę i poruszyła się, przestępując z nogi na nogę. Widziała zarys czyjejś postawy. Ktoś szedł szybko przez błonia, a jego szata powiewała za nim. Kierował się w stronę Zakazanego Lasu, jakby właśnie wyszedł z zamku. Weasley przysunęła się bliżej szyby i spróbowała rozpoznać postać. Zauważyła, że to nie szata powiewała na wietrze tylko jasna sukienka. Bez większego namyślania się puściła się biegiem po korytarzach, nie zwracając uwagi na hałas, jaki robiły jej obcasy.
            Do drzwi wejściowych dostała się w pięć minut, niemal łamiąc nogi na schodach. Nie zdążyła wyhamować i wpadła na zamknięte wrota, odbijając się od nich rękami. Chwyciła za wielką klamkę i otworzyła je, wybiegając na zewnątrz. W jej głowie zrodziła się myśl, że musi jak najszybciej dogonić ową osobę i powstrzymać ją przed dostaniem się do lasu. Zakazany Las nie wróżył nic dobrego, zwłaszcza w nocy, a ten ktoś niewątpliwie był uczniem i powinien spać.
            - Hej! Stój! – krzyczała, biegnąc śladem nocnego wędrowca. Z każdym krokiem była coraz bardziej pewna, że to jakaś uczennica, która właśnie znikała za drzewami. – Stój! – krzyknęła Rose jeszcze raz, ale postać się nie zatrzymała. – Cholera. – Przyspieszyła, jednak z tej prędkości pogubiły jej się nogi i potknęła się, z głuchym hukiem upadając na trawę. Przeturlała się po ziemi, jęcząc z bólu i zdezorientowana legła na plecy, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo nad sobą. Wypuściła z płuc powietrze, które nieświadomie wstrzymała i stwierdziła, że jeszcze żyje. Spróbowała się podnieść, ale zabolały ją żebra i kręgosłup w części lędźwiowej. Nic dziwnego, dość mocno się poturbowała, turlając się po trawie. Jęknęła i zamknęła oczy, przecierając twarz dłońmi.
            - Weasley, ty ciamajdo – powiedział Malfoy, który znikąd pojawił się przy niej, pochylając się lekko. Otworzyła oczy i spojrzała na niego, zaraz jednak przeniosła wzrok na jego towarzyszkę, która stała po drugiej stronie. Oboje patrzyli na nią z lekkim rozbawieniem. – Biegać cię nie nauczyli?
            - Co ty tu robisz? – spytała, nadal leżąc i nie zadając sobie trudu by się podnieść. Nie chciała, aby Ślizgon zauważył, że nie mogła się ruszyć, bo zacząłby jeszcze bardziej się z niej śmiać.
            - Wybiegłaś z zamku jak postrzelona. Wyjrzałem przez okno i akurat mogłem zauważyć twój spektakularny upadek – stwierdził rozbawiony. – Nie ma co, to było świetne. Mogłabyś to powtórzyć? – spytał. Szatynka obok zaśmiała się nieco sztucznie. Weasley zlustrowała ją spojrzeniem, jakim zazwyczaj obdarzała karaluchy i jeszcze raz spróbowała wstać.
            - Ktoś wszedł do Zakazanego Lasu. Jakiś uczeń – powiedziała, podnosząc się na łokciach. Ugryzła się w język, żeby nie syknąć z bólu. Dwójka Ślizgonów spojrzała w stronę ciemnych drzew. Malfoy westchnął i odszedł kilka kroków. Wszedł między pnie i rozejrzał się. W tym czasie Weasley usiadła, oddychając głęboko i starając się żadnym dźwiękiem nie zdradzić swojego bólu.
            - Nikogo tu nie ma – stwierdził blondyn.
            - Musiał już pójść dalej – odpowiedziała, zbierając w sobie siły, aby wstać.
            - Może – wzruszył ramionami. – Skoro żyjesz, to nic tu po mnie – stwierdził. – Wracamy – rzucił w stronę szatynki. Ta jedynie spojrzała na rudą i podeszła do niego. Pocałowała go namiętnie, a Weasley jęknęła, odwracając wzrok.
            - Obrzydliwość – szepnęła.
            - Po prostu mi zazdrościsz – powiedziała szatynka, odzywając się chyba po raz pierwszy odkąd pojawiła się z Malfoyem na zbiórce.
            - Niby czego? – zapytała szczerze zaintrygowana panna Weasley.
            - Nie czego tylko kogo. – Rose uniosła do góry brew, a gdy Ślizgonka spojrzała na Scorpiusa rozanielonym wzrokiem, omal nie wybuchła śmiechem.
            - Jego? – spytała, powstrzymując się od pisku, bo zabolały ją żebra. – To żeś mi dogadała. Normalnie dowcip roku. Skąd ty to wytrzasnęłaś? – spytała, układając się w lepszej pozycji do wstania.
            - Już nie bądź taka opryskliwa, Weasley. Wszyscy wiedzą, że masz na niego ochotę – powiedziała.
            - Jasne. Mam ochotę włożyć mu różdżkę w dupę i wysłać na księżyc – sarknęła, podnosząc się. Ta dziewczyna działała jej na nerwy. Skąd on ją wziął? Czasami miała wrażenie, że szkoli sobie wszystkie panienki, aby działały jej na nerwy.
            - Weasley, ja tu wciąż stoję – powiedział Malfoy, obserwując jak Gryfonka się ponosi. Ledwo skończył mówić, a ona z powrotem leżała na trawie, jęcząc z bólu. Uniósł do góry brew i przyglądał się chwilę, jak Rose podnosi do góry nogawkę spodni. Choć było ciemno, doskonale mógł widzieć spuchniętą i siniejącą kostkę. – Powiedz, że możesz chodzić – powiedział.
            - Gdybym mogła, już by mnie tu nie było, kretynie – odpowiedziała, dotykając spuchniętego miejsca i krzywiąc się z bólu.
            - Weasley, lepiej coś z tym zrób, bo nosić cię nie będę – rzekł.
            - Nikt cię o to nie prosił – odparła, opuszczając spodnie.
            - To dobrze. Idziemy – powiedział i pociągnął szatynkę za rękę. Ruszyli w stronę zamku, zostawiając Gryfonkę samą na skraju Zakazanego Lasu, z pulsującą bólem kostką. Rose spojrzała za nimi czując narastającą złość. To prawda, nie prosiła go o pomoc, ale jak mógł tak sobie iść, zostawiając ją? Czyżby naprawdę aż tak się nie lubili? Czyżby był aż tak obojętny na czyjeś cierpienie?
            - Ja bym mu pomogła – burknęła tylko, przyglądając się jak szatynka wskakuje na pierwsze dwa stopnie prowadzące do zamku, a Malfoy idzie posłusznie za nią. Warknęła jedynie i spróbowała wstać, ale nie miała żadnego oparcia i tylko spowodowała jeszcze większy ból. Zrezygnowana rozejrzała się dookoła, ale nie zauważyła nikogo. Na jej oko dochodziła dwunasta, więc wcale ją to nie dziwiło.
            Poczuła na policzku coś zimnego. Zamrugała powiekami i dotknęła tego miejsca, wyczuwając pod palcami wodę. Po chwili na ziemię zaczęły spadać kształtne, białe śnieżynki. Spojrzała na niebo, które wysyłało w jej stronę śnieg i zaklęła cicho. Momentalnie zrobiło się zimno i zatrzęsła się, otulając szczelniej bluzą. Nie miała na sobie żadnych ciepłych ubrań, bo nie przypuszczała, że będzie zmuszona opuścić zamek. Ponownie rozejrzała się, zatrzymując na chwilę wzrok na ciemnościach lasu. Była pewna, że ktoś tam szedł. Nie mogło jej się to przewidzieć. Nie biegła by jak szalona za przywidzeniem. Westchnęła i podczołgała się pod najbliższe drzewo. Mocno chwytając się pnia, odepchnęła się zdrową nogą i ustawiła się w pozycji stojącej. Sapnęła ze zmęczenia i spojrzała na zamek. Tylko z okien korytarzy sączyło się nikłe światło. Nic nie wskazywało na to, aby ktoś wybierał się na przechadzkę.
            - Niech cię szlag, Malfoy – sapnęła, kuśtykając w stronę wrót. Starała się iść jak najbliżej drzew, aby w razie czego wesprzeć się na nich. Trudno było jej się przemieszczać, prawie cały czas skakała na lewej nodze, gdyż prawa całkowicie nie była zdolna do utrzymywania jej ciężaru.
            Po kilkunastu minutach, które trwały dla niej niemal całą wieczność, kiedy była już przemoczona do suchej nitki i zmarznięta do szpiku kości, dotarła do pierwszego stopnia. Sapnęła zmęczona i usiadła na schodach. Czuła jak jej płuca wdychają mroźne powietrze, które niemal natychmiast znieczulało wszystkie jej układy. Było jej ciężko na piersi, jakby ktoś położył na niej kamienny blok. Jeszcze raz przeklęła w myślach Ślizgona i odwróciła się. Na czworakach pokonała kolejne schody i w końcu znalazła się w ciepłym zamku. Podsunęła się pod ścianę i oparła o nią, przymykając powieki.
            - Rose? – Usłyszała głos dochodzący gdzieś z boku. Otworzyła oczy i spojrzała w prawo, gdzie na schodach prowadzących do lochów stał Zabini. Przyglądał jej się badawczo, jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
            - Och, Damian – powiedziała, uśmiechając się. Oddychała ciężko, nadal zmęczona wędrówką do zamku. – Dzięki ci Merlinie! Nie zginę na tym korytarzu – zawołała, unosząc wzrok do góry.
            - Co ci się stało? – spytał Ślizgon, podbiegając do niej. Rozejrzał się po drodze, czy aby na pewno nigdzie nie ma jakiegoś nauczyciela i kucnął przy niej.
            - Potknęłam się i skręciłam kostkę, a ten gbur mnie tam zostawił – pożaliła się, pozwalając, aby Zabini podniósł nogawkę jej spodni i przyjrzał się spuchniętej nodze. Syknęła, gdy spróbował ją dotknąć. – Jeszcze zaczął padać śnieg!
            - Kto cię tam zostawił? – zapytał, rozpinając jej bluzę i zdejmując z niej. Nie zaprotestowała, bo w tym momencie bardziej liczyło się dla niej to, że nie była sama na tym pustym i ogromnym korytarzu. Ktoś się nią zaopiekował i ktoś jej pomoże. Malfoy, wypchaj się testralskim gównem! – Cała się trzęsiesz… - Założył na nią własną bluzę.
            - Malfoy, a któżby inny?! Tylko on jest na tyle wredny, by zostawić damę w potrzebie samą sobie! Arystokrata od siedmiu boleści!
            - Musisz iść do Skrzydła – powiedział.
            - Sama się tam nie dostanę – odparła, na co on uśmiechnął się tylko. Chwycił ją za ramię i pomógł podnieść się z posadzki. – A tak w ogóle, to dlaczego jeszcze nie śpisz? Powinnam ci odjąć punkty…
            - Chyba sobie żartujesz – parsknął. Zrobiła krok, ale zachwiała się. – Dobra, trzymaj się – powiedział i nim zdążyła zareagować, schylił się i „podcinając” jej kolana chwycił na ręce. Pisnęła cicho.
            - Oszalałeś! Postaw mnie z powrotem na podłogę! Nabawisz się przepukliny…
            - Żartujesz? Ty prawie nic nie ważysz – stwierdził z uśmiechem.
            - Bez przesady, trochę ważę – rzekła, uświadamiając sobie, że przez ostatni miesiąc przytyła dwa kilogramy. – Jestem mokra…
            - To chyba dobrze nie? Że tak na ciebie działam? – Uśmiechnął się nonszalancko, a ona otworzyła szerzej oczy. Po chwili palnęła go lekko w czoło.
            - Nie to miałam na myśli, idioto – burknęła, lekko czerwieniejąc. Damian zaśmiał się głośno, jakby zapomniał, że obowiązywała cisza nocna. Uśmiechnął się do niej i skierował swoje kroki w stronę Skrzydła Szpitalnego. Rose ziewnęła przeciągle, czując nagle dopadające ją zmęczenie. – Która jest godzina? – spytała, opierając głowę na jego ramieniu. Przymknęła powieki tylko na chwilkę, jak jej się zdawało, ale kiedy ponownie je otworzyła, byli już w Skrzydle, a Damian właśnie szedł w jej stronę z pielęgniarką.
            - No co tam, kochanienka? – spytała pulchna kobiecina, podchodząc do niej z jakimś parującym wywarem. Całkowicie nie przypominała pani Pomfrey, która odeszła na emeryturę kilka tygodni temu. Była ze dwa razy szersza od swojej poprzedniczki i kiedy chodziła, jej biodra dziwnie falowały, jakby miała zaraz się przewrócić na któryś bok. Rose jeszcze nie miała z nią styczności i – prawdę mówiąc – trochę jej nie ufała. Bo nie miała pewności co do tego, co znajdowało się w naczyniu, które buchało zielonkawą parą. – Wypij. To złagodzi ból. – Weasley spojrzała niepewnie na szklankę, a później na Zabiniego, który gestem ręki pokazał, że ma wypić wszystko do dna. Wzięła naczynie i zajrzała do środka. Skrzywiła się czując zapach tego dziwnego lekarstwa, ale posłusznie wypiła wszystko. Nie było nawet najgorsze w smaku, miało lekki posmak miodu.
            - Nastawię ci kostkę i posmaruję maścią, żeby zeszła opuchlizna. Nic więcej zrobić nie mogę. Następnym razem uważaj, jak będziesz biegać i raczej unikaj biegania nocą. Nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć – kobieta gadała jak najęta, a Rose patrzyła na nią lekko nieprzytomnie. Niby widziała ją wyraźnie, słyszała też, ale jej słowa jakby nie docierały do niej. Po chwili poczuła tylko, że kobieta chwyciła ją za nogę i nim zdążyła zaprotestować, pielęgniarka przekręciła jej kostkę tak mocno, że aż coś strzyknęło. Weasley pisnęła, biorąc głęboki wdech. Wyglądało to trochę jakby się zapowietrzyła, a później po prostu legła na łóżko, zwijając się w pozycję embrionalną i ściskając kostkę. Czuła jak noga jej pulsowała i była gorąca w dotyku.
            - To miało złagodzić ból – pisnęła tak wysokim głosem, że była niemal pewna, że mogłaby nim wabić psy.
            - Nie przesadzaj, nie bolało aż tak bardzo – powiedziała pielęgniarka. Chwyciła ją jeszcze raz za nogę, wylała na nią z pół tubki jakiejś maści i rozsmarowała, bynajmniej nie delikatnie. – Dobra. Jeśli kolega zaprowadzi cię do Pokoju Wspólnego, to możesz iść. Nie masz po co tutaj siedzieć. Za godzinę nie będzie po niczym śladu. Napij się gorącej herbaty i przebierz w coś suchego, bo jeszcze się przeziębisz. Jeszcze tego by brakowało… - szepnęła kobieta, zabierając szklankę i wychodząc do swojego kantorka. Rose spojrzała na Zabiniego.
            - Co to za potwór? – spytała, nadal mając trochę za wysoki głos. Wsparła się na jego ramieniu i razem poszli w kierunku wieży Gryffindoru.
            - Przynajmniej nie kazała ci zostawać na noc. Pomfrey od razu zatrzymałaby cię na trzy dni – stwierdził, uśmiechając się. Trzymał ją w talii, wyczuwając pod materiałem bluzki ciepło jej ciała. Choć Weasley nie była zadowolona z metod nowej pielęgniarki, musiała przyznać, że najwyraźniej wszystko zadziałało tak jak powinno. Z każdym krokiem ból ustępował, a ona mogła spokojnie położyć stopę na podłodze.

            *

            - Malfoy, ty idioto! – wykrzyknął Zabini wchodząc do pokoju wspólnego Ślizgonów. Podszedł do foteli, gdzie Scorpius siedział wraz z jakąś szatynką na kolanach. Kiedy usłyszał obelgę, otworzył oczy i zmarszczył brwi, ale nie przestał całować dziewczyny. – Zostawiłeś ją tam? Dlaczego jej nie pomogłeś? – spytał Damian.
            W pokoju wspólnym o tej godzinie nie było już wielu osób. Zdecydowana większość spała, tylko nieliczni głowili się jeszcze nad zadanymi pracami domowymi lub – tak jak na przykład Malfoy – zajmowali się płcią przeciwną.
            Scorpius oderwał się od ust dziewczyny i spojrzał na kolegę.
            - O czym ty gadasz? – zapytał. Szatynka poprawiła fryzurę i wstała z jego kolan. Przeszła obok Zabiniego, uśmiechając się do niego zalotnie i zniknęła w swoim dormitorium.
            - O Rose, kretynie. Skręciła kostkę, a ty ją zostawiłeś samą sobie – powiedział Zabini, robiąc krok bliżej.
            - Nie prosiła o pomoc – stwierdził z uśmiechem Malfoy. – No i popatrz, co narobiłeś… Zostałem sam… I od kiedy mówicie sobie po imieniu?
            - Przestań ględzić, Malfoy. Oczywiście, że cię nie poprosiła o pomoc. Jak mogłaby to zrobić, skoro cały czas po niej jeździsz… Ma swój honor, wiesz? – Zabini zignorował jego ostatnie pytanie.
            - A coś ty się nagle takim obrońcą szlam stał, co? – zapytał Scorpius, marszcząc zabawnie czoło i nonszalancko rozkładając się na kanapie.
            - Ona nie jest szlamą…
            - Jej matka jest. Mała różnica – stwierdził, wzruszając ramionami i kładąc nogi na stoliku. Damian zmarszczył brwi.
            - Siedziała tam, na dworze, moknąc…
            - A co mnie ona interesuje? Zabini, weź na wstrzymanie… Miałeś ją tylko w sobie rozkochać, a wychodzi, że prędzej ty się zakochasz w niej… - Zaśmiał się cicho.
            Damian nie odpowiedział, powstrzymując się, żeby nie wybuchnąć. Narastała w nim złość i z całej siły zaciskał pięści, żeby nie przywalić Scorpiusowi.
            - Idę spać. Tobie też to radzę, bo ześwirujesz – powiedział Malfoy, wstając. – Może powinieneś przestać z nią rozmawiać, bo robisz się dziwnie nerwowy. – Z tymi słowami zniknął w dormitorium. Zabini wypuścił głośno powietrze i  odwrócił się. Zahaczył nogą o krawędź fotela i to był katalizator, który zapalił w nim skrywaną wściekłość. Zdenerwowany do granic możliwości kopnął mebel. Niestety trafił w drewnianą nóżkę i zabolał go paluch.
            - Kurwa!* - krzyknął, zwracając na siebie uwagę tych kilku uczniów, którzy jeszcze nie spali. – Co się gapicie? – burknął i ruszył w stronę dormitorium, które – niestety – dzielił z Malfoyem.

            Muszę się uspokoić i przestać tak przejmować się Weasley, bo któregoś dnia nieźle mi się oberwie. Jak Malfoy zacznie cos podejrzewać, wścieknie się, a nie potrzebny mi taki wróg…

            *

            Rose siedziała na łóżku, czesząc włosy szczotką. Wsłuchiwała się w miarowe oddechy śpiących Pameli i Dakoty. Nicole co chwilę pochrapywała cichutko. Bardziej uroczo niż wkurzająco, więc żadna z dziewcząt nie zwracała jej uwagi. Shili jednak nie było w jej łóżku i Rose zastanawiała się, czy ta poszła na spotkanie z Ivanem. Nagle jej rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi i jakby szloch. Zaskoczona spojrzała w stronę światła, które wpuszczały do środka otwarte drzwi. W wejściu pojawiła się postać Shili.
            - Nie śpisz? – spytała Ishihara, najwyraźniej zaskoczona widokiem siedzącej na łóżku Weasley. Rose słyszała jej załamany głos, a kiedy Shila pociągnęła nosem, przestała czesać włosy i podeszła do niej.
            - Co się stało? – spytała, chwytając ją za ramiona. Azjatka spojrzała na nią i wtedy Rose zauważyła zapłakaną twarz i czerwone, spuchnięte oczy. Ishihara rozpłakała się jeszcze bardziej.
            - Mia-aś rację – wychlipała, pociągając mocno nosem.
            - Z czym? – zapytała Rose.
            - On mnie nie ko-ha! – zawyła żałośnie Shila. Ruda przytuliła ją do siebie, głaszcząc po włosach i szepcząc do ucha uspokajająco.
            - Ciii.
            - Chcia-am z nim porozmaw-ać. Spytałam… czy… czy z nią zer-wie… A on się wku-u-rzył… - płakała Shila, ściskając koszulkę Rose. – Nig-dy ze mną n-nie będzie – pisnęła.
            - Cicho bądźcie – mruknęła Dakota, obracając się na drugi bok. Rose podprowadziła Shilę do łóżka.
            - Zasługujesz na kogoś lepszego, Shi – powiedziała, tuląc przyjaciółkę do siebie.
            - Przepra-aszam, Rose. By-am dla cie-ciebie nie mi-a.
            - Już dobrze – szepnęła Rose, głaszcząc dziewczynę po plecach. Wpatrywała się w ścianę za nią i miała wielką ochotę westchnąć. A nie mówiłam. Ktoś teraz cierpi. Miała również wielką chęć pójścia do tego Krukona i przywalenia mu najgorszą klątwą, jaką znała. No, może nie najgorszą, ale równie okropną!


            * Tak, tak. Nie bójmy się tych słów. One istnieją i na pewno każdy z nas kiedyś ich użył. Cenzurowanie ich jest bezcelowe, bo i tak wszyscy wiedzą o co chodzi.