Daisy szła korytarzem Hogwartu,
ściskając na piersiach podręcznik do Zielarstwa. Miała zamiar pójść do
biblioteki i trochę się pouczyć. Ostatnio chodziła nieco bardziej rozkojarzona
i nie zawracała sobie głowy nauką.
- Dokąd
pędzisz, Crawford? – Usłyszała za sobą dobrze jej znamy głos. Nie musiała się
nawet odwracać, aby mieć pewność, że to Yuki Adachi, siódmoklasistka z jej
domu. Nie zwracając na nią uwagi, Daisy nie zwolniła kroku. Wiedziała jednak,
że nie na wiele zda jej się ignorowanie Yuki. Japonka należała do osób, które
nie przepadały za panną Crawford, a jawny brak zainteresowania bardzo ją
denerwował.
Adachi
miała urodę typową dla swojego kraju, trochę upiększoną mocnym makijażem.
Ciemne, niemal czarne włosy, które w stanie rozpuszczonym sięgały pośladków,
związywała w wysoką kitkę, która chwiała się na boki, kiedy dziewczyna
poruszała się. W weekendy, kiedy to w szkole nie obowiązywał szkolny mundurek,
ubierała dopasowane do swojej bliskiej ideału figury. Wielu chłopców uważało ją
za ładną, ale ona najwyraźniej nie była zainteresowana żadnym z nich, chwaląc
się swoim „dojrzałym mężczyzną”, który już dawno skończył szkołę i nie był „tak
dziecinny”.
- Trochę
szacunku, gdy do ciebie mówię – powiedziała Yuki, szybko doganiając Daisy i
chwytając ją za łokieć. Crawford poczuła długie paznokcie Adachi, wbijające się
w jej skórę, ale stłumiła w sobie chęć jęknięcia. - Miernota – syknęła Adachi,
a jej wzrok przesunął się po sylwetce Daisy. Miała na sobie białe spodnie i
beżowy, zapinany na guziki sweterek. – Spójrz na siebie. Jak ty wyglądasz? Ten
sweter był modny trzy lata temu – stwierdziła Yuki, a jej koleżanki, które
zawsze za sobą ciągnęła, zaśmiały się wrednie.
- Yuki, daj
jej spokój. Nie każdego stać na najnowszą kolekcję Trynity* – powiedziała jedna
z nich, z ironicznym uśmiechem lustrując sylwetkę Daisy. Yuki uśmiechnęła się
perliście.
- To
prawda, Jackie. – Daisy przemilczała fakt, że jej sweterek pochodził właśnie z
wcześniej wymienionej najnowszej kolekcji. Nie potrzebowała złościć Adachi,
która najwidoczniej nieświadoma swojej niewiedzy, naśmiewała się nadal z
ręcznie robionego sweterka, z najdelikatniejszej wełny.
- Co tam
trzymasz, niedojdo? – spytała Yuki, wyszarpując Daisy jej książkę. Blondynka
zrobiła krok do przodu, aby wyrwać jej podręcznik, jednak Yuki spojrzała na nią
takim wzrokiem, jakby obmyślała właśnie plan jej zabicia.
- Oddaj mi
to – powiedziała Daisy, odzywając się po raz pierwszy od momentu, w którym
została zaczepiona. Yuki zaśmiała się i podniosła dłoń z książką do góry. Była
wyższa od Daisy, nawet bez siedmiocentymetrowych szpilek.
- Bo co mi
zrobisz? – spytała Adachi, machając podręcznikiem nad głową Crawford, która
starała się dosięgnąć jej na wszystkie sposoby. Podrzuciła książką i ta
wylądowała w dłoniach Jackie. – No, dalej. Weź ja sobie – powiedziała Yuki.
Daisy podeszła do Jackie i ponownie wspięła się na palce. Jednak dziewczyna już
odrzuciła podręcznik do kolejnej koleżanki.
- Hej,
Daisy! – Crawford odwróciła się, oddychając z ulgą, bo oto właśnie biegł w jej
kierunku Hugo, gotów ją obronić. – Co tu się dzieje? – zapytał, stając
naprzeciw Yuki i mierząc ją wzrokiem.
- Nic
takiego. Tylko sobie rozmawiamy. Prawda, Daisy?
– spytała wymuszonym, miłym tonem, spoglądając na blondynkę z wymownym
wzrokiem. Daisy jednak nic jej nie odpowiedziała. Hugo wyrwał książkę z dłoni
Yuki (Daisy nawet nie zauważyła, kiedy podręcznik znalazł się znowu w jej
posiadaniu) i podał go swojej dziewczynie.
- Spadać
stąd – powiedział władczym tonem. Yuki prychnęła, najwyraźniej niezadowolona z
faktu, że jakiś „gówniarz” dyktuje jej, co ma robić, jednak posłusznie kiwnęła
na swoje koleżanki i powędrowały w stronę, skąd przyszły.
- W
porządku? – spytał Hugo, kiedy dziewczyny zniknęły za rogiem. Daisy kiwnęła
głową. – Kto to był?
- Yuki
Adachi, z mojego domu – powiedziała, ponownie przyciskając podręcznik do
piersi.
- Dokucza
ci? – zapytał z troską.
- Trochę –
odpowiedziała pewnie.
- Mam
porozmawiać z Rose?
- Z Rose? A
co ona ma do tego? – zapytała, szczerze zaciekawiona. Przestąpiła z nogi na
nogę.
- Mogłaby
załatwić im szlaban – odpowiedział poważnym tonem. Daisy uniosła do góry brew i
uśmiechnęła się szeroko.
- Kusząca
propozycja, ale nie, dziękuję. Całkiem dobrze sobie radziłam – powiedziała.
- Właśnie
widziałem – odpowiedział z przekąsem. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, wspięła
się na palce i poczochrała mu dłonią włosy. Wygiął plecy do tyłu, chroniąc się
w ten sposób przed niewielkim zasięgiem jej ramion i poprawił fryzurę. Skradł
jej krótkiego całusa i chwyciwszy za dłoń zaproponował, że odprowadzi ja do
biblioteki. Za nic nie dał się namówić na wspólną naukę, więc Daisy dała sobie
spokój.
*
Perspektywa
Scorpiusa
Siedziałem
na ławie w szerokim korytarzu, oświetlonym światłem dnia, wpadającym przez
szyby. Ktoś nie zamknął okien, przez co dało się czuć mroźne listopadowe
powietrze. Wziąłem głęboki wdech, czując jak mróz kaleczy mój nos, wbijając w
niego swoje maleńkie igiełki. W iście masochistycznym czynie zachwycałem się
lekkim bólem.
Obok mnie,
na jednym półdupku siedział Gonzales, czytając jakieś czasopismo. Musiał się
nieźle wysilać, żeby nie spaść z kamiennej ławy, gdyż większość miejsca zająłem
ja. To jest chyba zrozumiałe, że jako Pan
i Władca potrzebuję więcej
przestrzeni niż moi poddani. Wydawał
się tym jednak całkowicie nie przejmować, zakładając w pedalskim geście, nogę
na nogę i przewracając kartkę. Prychnąłem, nagle uświadamiając sobie, że
jeszcze nigdy nie widziałem, aby Jose przesiadywał z jakąś dziewczyną. Albo
inaczej… przesiadywać to przesiadywał, ale nigdy nie widziałem, aby jakąś
całował. Nie chwalił się – w przeciwieństwie do mnie – swoimi podbojami. To
dało mi do myślenia.
A co jeśli mój p r z y j a c i e
l jest… Nawet nie jestem w stanie wypowiedzieć tego w myślach,
co dopiero na głos. Może wszyscy dookoła wiedzą, tylko mnie jakoś nikt nie oświecił?
Może już się ze mnie wszyscy śmieją? Zrobił ze mnie pośmiewisko? Tylko jak
udało mu się mnie zwieść. Wydawało mi się, że jestem dość czujny i podejrzliwy,
dobierając swoje towarzystwo.
Rozejrzałem się po korytarzu,
upewniając się, czy moje imię nie stało się przypadkiem tematem dowcipów
uczniów Hogwartu. Nie zauważyłem jednak niczego podejrzanego. Grupka dziewcząt
z młodszych klas stała niedaleko i najwyraźniej plotkowały o mnie (wyczułem to,
bo co chwilę któraś z nich zerkała w mą stronę), jednak to nie była żadna
nowość. Wiadomym jest, że o tak przystojnej twarzy jak moja dużo się mówi.
Uśmiechnąłem się więc do nich swoim firmowym uśmiechem flirciarza,
przyprawiając je o szybsze bicie serca. Zapiszczały i przez chwilę miałem
wrażenie, że któraś zemdleje. Przestałem się uśmiechać i odwróciłem od nich
spojrzenie, gdyż nie były go warte.
- Powiedz mi, Gonzales –
powiedziałem, poprawiając się i siadając w nieco wygodniejszej pozycji. – Bo
się tak właśnie zastanawiam… Jesteś gejem?
– Udało mi się to powiedzieć. Zachwycam sam siebie. Spojrzałam na Jose i
niemal wybuchłem śmiechem widząc jego przerażoną minę. Po chwili jednak sam
zacząłem wpadać w przerażenie. Tylko nie
potwierdzaj…
- Merlinie, nie! – zawołał jednak.
Kilka osób, przechodzących obok nas spojrzało na niego z zaciekawieniem.
Zatrzasnął gazetę i usiadł normalnie, jak facet, spoglądając na mnie
podejrzliwie. – Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? – zapytał, marszcząc
czoło.
- Bo jeszcze nie widziałem cię z
żadną dziewczyną – powiedziałem pewnym siebie głosem. Uniósł do góry brew.
- A nie pomyślałeś, że może żadna
tutaj – chyba miał na myśli Hogwart – nie jest na tyle interesująca, aby
zwrócić moją uwagę? A poza tym… spałeś z większością dziewcząt w tej szkole.
Nie interesuje mnie obiekt używany – rzekł z jak największą powagą. Uniosłem do
góry brew. Właściwie… dobrze gadał.
- Nie no, na pewno są jakieś nieużywane – powiedziałem rozglądając
się dookoła. Na ławach dookoła nas siedziało kilka dziewczyn, jednak ze
zdziwieniem odkryłem, że każda z nich przynajmniej raz znajdowała się w mojej
sypialni. – No dobra… może akurat nie tutaj – dodałem, spoglądając na Jose. Ten
jedynie prychnął i ponownie usiadł z nogą na nodze i otworzył magazyn.
- A gdybym znalazł taką, z którą nie
miałem nic do czynienia, podjąłbyś wyzwanie i poderwał ją? – spytałem,
opierając się wygodnie i kładąc kostkę lewej nogi na prawym kolanie. Jose
spojrzał na mnie.
- Jedyne laski, z którymi nie miałeś
do czynienia to te, które w skali od jednego do dziesięciu otrzymują minus pięć
– stwierdził z przekąsem. Fakt. Byle
czego nie tykam.
- Zostaje jeszcze Weasley –
wypaliłem pierwsze, co przyszło mi na myśl. – Ale nią zajmuje się Zabini. –
Podrapałem się po brodzie. – I nawet bym ci jej nie polecił.
Jose zignorował moje słowa,
zagłębiając się w lekturze. Z ciekawości spojrzałem na stronę, którą czytał. Najnowsze badania potwierdzają, że
temperatura powietrza ma wpływ na rozwój smoczych jaj, głosił tytuł
artykułu. Zamyśliłem się. Smocze jaja, nawet nie sądziłem, że cos takiego może
interesować Gonzalesa.
Tuż przed moim nosem przeszły dwie
pary damskich bioder. Skąd poznałem, że damskich? Proszę, widziałem ich już
tyle… poza tym, nie tak trudno rozróżnić faceta od babki. Drgnąłem, spoglądając
na twarze właścicielek tych nieznanych mi wcześniej pośladków. Weasley i ta jej
koleżanka… Ishihara.
Otworzyłem szerzej oczy. Ishihara!
Szturchnąłem Gonzalesa w ramię. Omal nie spadł z ławy. No tak, zapomniałem, że
utrzymywał go tylko jeden pośladek. Spojrzał na mnie z wyrzutem i podążył
spojrzeniem za ruchem mojej głowy.
- Weasley…
- Nie Weasley tylko Ishihara! –
powiedziałem entuzjastycznie. W mojej głowie już pojawiał się kolejny plan.
Zabini zajmie się Weasley. Odbierze jej Franklina, a później porzuci jak
starą zabawkę. A Gonzales weźmie się za jej najlepszą przyjaciółkę! Ha! Już
czuję wiszącą w powietrzu kłótnię! Weasley nie pozwoli jej spotykać się ze
Ślizgonem, jeśli inny Ślizgon zachowa się jak świnia! Boże! Jestem genialny!
Pokłócą się i Weasley zostanie sama. A wtedy będzie dla mnie bardzo łatwym
celem. Tylko co ja wtedy zrobię? Hmmm… Trzeba by ją jakoś upokorzyć. Będę miał
na to mnóstwo czasu. Ale najpierw trzeba pozbyć się Franklina i przyjaciółki.
Jose spojrzał na mnie jak na chorego
umysłowo (właściwie, to nie wiem, jak patrzy się na chorego umysłowo, bo nigdy
nie przeżyłem czegoś takiego, ale domyślam się, że właśnie tak by to
wyglądało). Uniosłem do góry brew nie bardzo wiedząc o co mu chodzi. Ku mojej
irytacji on również podniósł brew. Podniosłem więc drugą, a on… Zrobił to samo!
- Przestań mnie naśladować –
powiedziałem w końcu.
- To może mi wytłumacz, co chodzi po
twojej głowie? – zasugerował, nadal unosząc jedną brew. Skrzywiłem się. Jestem
pewien, że ja wyglądam o wiele lepiej z uniesiona brwią niż on.
- Poderwij Ishiharę – powiedziałem
powoli i dobitnie. Ku mojemu zdziwieniu Gonzales wybuchł szczerym i bardzo
donośnym śmiechem. Wszyscy obecny na korytarzu spojrzeli w naszą stronę.
Zrobiło mi się głupio, bo Jose zaczął zachowywać się jak świr. Nie chciałem być
kojarzony jako kolega świra. No kto by chciał?
- Gonzales, w mordę jeżyka, zamknij
się, bo skręcę ci kark – warknąłem wściekle. Spojrzał na mnie, nieco
uspokojony. Albo mi się wydawało, albo w kącikach jego oczu pojawiły się łzy. –
Co cię tak rozbawiło?
- Serio? Ishihara? Nie mogłeś wpaść
na nic innego, mój przyjacielu? – spytał.
- A co ci się w niej nie podoba? –
zapytałem, obracając się i przypatrując Azjatce. – Wysoka, ładna, zgrabna.
Aż dziw, że wcześniej nie zwróciłem na to uwagi.
- Nie będę podrywał Gryfonki.
- A co? Przecież nie są trędowate –
powiedziałem. Jose spojrzał na mnie jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
- I kto to mówi? – znowu uniósł brew
do góry.
- No dobra. Może nie żyję w zgodzie
z Gryffindorem, ale szczerze? Niektóre te laski są gorętsze od prawdziwego
ognia.
Jose tylko prychnął. Wywróciłem
oczami.
- Cykasz? – spytałem.
- Co? Oczywiście, że nie. Tylko…
- Tylko co?
- Nie będę podrywał przyjaciółki
Weasley. Nie ma mowy – odparł, opierając się plecami o oparcie ławy i ponownie
otwierając magazyn. Spojrzałem na niego z lekkim uśmiechem, ułożyłem dłonie
niczym skrzydła kurczaka i najnormalniej zacząłem gdakać. Gonzales wytrzeszczył
na mnie oczy, a ja w najlepsze gdakałem, niczym dorodny kurczaczek i dusiłem
się ze śmiechu.
- Przestań, ludzie się na ciebie
gapią – powiedział Gonzales, odrzucając czasopismo gdzieś do tyłu. Gdaknąłem.
- Cykor – powiedziałem, machając
„skrzydełkami”.
- Zachowujesz się jak niedorozwój!
- Podnieś rękawicę, Gonzales.
- Dobra, dobra. Tylko przestań już
wydawać z siebie te irytujące dźwięki – powiedział. Uspokoiłem się w mgnieniu
oka, wyprostowałem plecy i poprawiłem dłońmi bluzę, strzepując z niej
niewidzialny pyłek. Posłałem rozbrajający uśmiech w kierunku dziewcząt
stojących nieopodal.
Nic nie jest w stanie zepsuć mojego wizerunku. Nawet wygłupy godne
Weasleya.
- Chciałbym to zobaczyć – powiedziałem,
sugestywnie spoglądając na Ishiharę.
- Ze co? Teraz? – spytał. Pokiwałem
głową i czujnie obserwowałem jak wzdychając, podnosi się ze swojego miejsca.
Niemal z rezygnacją podszedł do Gryfonek. Kiedy jednak znalazł się kilka kroków
od dziewczyn, podniósł spojrzenie z podłogi, a na jego twarzy pojawił się
czarujący uśmiech. Dziwne, nawet nie wiedziałem, że Gonzales potrafi być
czarujący. Powiedział coś do Weasley, prawdopodobnie się przywitał, a po chwili
zwrócił się do Ishihary. Myślałem, że od razu go zleje, ale to Weasley odeszła,
uśmiechając się. Jose za to prowadził wesołą pogawędkę z Gryfonką.
Dziwny jest ten świat.
*
- Hej –
powiedział Ben, doganiając ją i kradnąc jej szybkiego buziaka. Spojrzała na
niego i uśmiechnęła się.
- Jutro
wyjście do Hogsmeade. Idziemy razem? – zapytała Rose, pozwalając chwycić się za
dłoń. Ben zatrzymał się i jęknął, bo właśnie przypomniało mu się, że obiecał
wyjście komuś innemu.
- Obiecałem
koledze, że pomogę mu z pewną dziewczyną – powiedział. Uniosła do góry brew i
stanęła przed nim.
- A sam nie
może się tym zająć? – spytała, przestępując z nogi na nogę.
-
Potrzebuje mnie, bo to straszna ciamajda. Czasem jak coś palnie to brak mi słów
– powiedział.
- Ale nie
będziecie we dwoje podrywać jednej dziewczyny, co? – Zmarszczyła zabawnie nos.
Ben uśmiechnął się i cmoknął ją w sam jego czubek.
- Jasne, że
nie. Już jedną poderwałem – powiedział.
- Tak,
którą? – spytała, udając zaciekawienie i rozglądając się dookoła.
- Hmm… jest
najpiękniejszą dziewczyną w całej szkole – mruknął zadowolony, pochylając się w
jej stronę.
- Chyba
będę musiała sobie z nią porozmawiać, żeby zostawiła cię w spokoju – zaśmiała
się, zarzucając mu dłonie na kark i przyciągając delikatnie do siebie.
Pocałował ją, ale wyczuła, że się
uśmiecha.
- Ale
będziesz musiał mi to wynagrodzić. Jutro Hogsmeade, a w niedzielę jadę na ten
konkurs – powiedziała, odsuwając się lekko od niego. Opadła na pięty, bo
dotychczas stała na palcach.
- To już w
tą niedzielę? – zapytał. Pokiwała głową. – Całkowicie zapomniałem – wyznał
szczerze i zapatrzył się gdzieś ponad czubkiem jej głowy. – Mam pomysł –
powiedział nagle, uśmiechając się.
- Jaki?
- Idź z
rodzinką, ale przygotuj się, że wpadnę do was i porwę cię na spacer. –
Uśmiechnął się szeroko. Zmrużyła powieki, ale również się uśmiechnęła.
- W
porządku – powiedziała w końcu.
*
Dzień wyjazdu
Rose siedziała na ławie przy stole
Gryffindoru i jadła skromne śniadanie. Dbała o to, aby nie napchać się za
bardzo, bo bała się zwymiotować podczas podróży. Jej strach był tym większy, że
nawet nie wiedziała czym będą podróżować. Wolała nie ryzykować.
- Gotowa? –
zapytała Shila, pojawiając się obok niej w swoim fioletowym płaszczu i wielkiej
puchatej, białej czapce z pomponem. W dłoniach otoczonych białymi rękawiczkami
trzymała zielony płaszcz Rose i brązową czapkę z szalikiem do kompletu. – Albus
wziął Twój kufer. Właśnie taszczy go na zewnątrz – dodała, podając przyjaciółce
ubranie. Weasley uśmiechnęła się i wstała z ławki, biorąc płaszcz.
W Wielkiej
Sali było tylko kilku uczniów. Większość spała, korzystając z wolnej od zajęć
lekcyjnych niedzieli. Ci jednak, którzy zeszli na śniadanie wcześniej,
przyglądali się Rose. Jedni z podziwem inni z zazdrością, że to właśnie ona
dostała się do konkursu.
-
Denerwujesz się? – spytała Ishihara, owijając szyję Rose szalikiem. Ruda
zapięła guziki i założyła rękawiczki.
-
Najgorsze, że nie wiem, czego mam się spodziewać – powiedziała. Shila uśmiechnęła
się i poprawiła kołnierzyk jej płaszcza.
- Na pewno
sobie poradzisz. Co by to nie było – powiedziała. – Jesteś najlepsza.
Rose
uśmiechnęła się blado.
- No dalej.
Rozchmurz się! Jedziesz na Perłową Wyspę, gdzie zawsze jest piękna pogoda.
Tylko pomyśl – powiedziała Shila, unosząc oczy do góry i uśmiechając się
tajemniczo. – Ty, plaża, słońce i może jakiś przystojny tubylec – dodała,
pokazując w uśmiechu rząd białych zębów. Rose wybuchła śmiechem i razem ruszyły
w kierunku wyjścia, dyskutując o warunkach pogodowych panujących na Wyspie, o
przystojnych tubylcach i błękitnym oceanie.
- Rose. –
Przed nimi stanął Ben. Dziewczęta zatrzymały się.
- To ja
poczekam na zewnątrz – powiedziała Shila, idąc w stronę schodów, by wyjść przed
zamek. Odwróciła się i pomachała do Rose. Weasley została na środku korytarza,
mając za towarzysza jedynie swojego chłopaka. Podeszła bliżej niego i
przytuliła się, z uśmiechem wspominając spacer poprzedniego wieczoru. Ben
odsunął się od niej i pocałował namiętnie. Chwycił ją w pasie i przycisnął do
siebie jeszcze mocniej.
- Nawet nie
myśl o podrywaniu obcokrajowców – zagroził jej palcem. Zaśmiała się. – Chodź.
Odprowadzę cię – powiedział, splatając palce swojej dłoni z jej.
- Zaczekaj.
Muszę do toalety – powiedziała, zatrzymując się. Spojrzał na nią. – Idź już,
zaraz przyjdę. – Uśmiechnęła się i wyswobodziła dłoń z jego uścisku. Również
się uśmiechnął i poszedł do wyjścia, a Rose, zdejmując czapkę i rozpinając
płaszcz, ruszyła w kierunku najbliższej toalety. Załatwiła potrzebę i już chciała iść na
zbiórkę, kiedy poczuła, że coś wciąga ją do pustej klasy. Wrzasnęła ze strachu,
ale zaraz poczuła czyjąś dłoń na ustach. Uderzyła plecami o ścianę i wtedy
zauważyła Zabiniego, który trzymał ją w mocnym uścisku i uniemożliwiał krzyk.
Odetchnęła, bo wiedziała, że akurat on nie stanowił dla niej zagrożenia.
- Chciałaś
pojechać bez pożegnania? – zapytał, odsuwając się nieco od niej i zabierając
dłoń z jej ust. Uśmiechnął się nonszalancko i oparł dłoń o ścianę za nią, na
wysokości jej głowy.
- A co?
Masz dla mnie kolejnego kwiatka? – spytała, uśmiechając się lekko.
- Może –
odparł.
-
Powinieneś raczej żegnać Malfoya. No wiesz… te wasze… ślizgońskie więzy –
zaśmiała się. Zabini spojrzał na nią ciekawie i z pewnym błyskiem w oku pochylił
się w jej kierunku. Nim zdążyła zareagować, poczuła jego usta na swoich. Lekko
zszokowana zapomniała, jak powinna się zachować, a kiedy sobie w końcu
przypomniała, stwierdziła, że to nie ważne, bo Damian całował lepiej od Bena i
po prostu zrobiło jej się przyjemnie. Odwzajemniła pocałunek, przymykając
dotychczas otwarte powieki.
Czując, że
mu uległa, Zabini uśmiechnął się do swoich myśli i przybliżył do niej. Czuł
ciepło bijące od jej ciała i chłodne dłonie, nieśmiało oplatające jego kark.
Przez plecy przebiegł mu dreszcz. To było nieprawdopodobne. Całował Gryfonkę,
ba! całował Weasley i to mu się podobało. Pierwszy raz – od czasu swojego
pierwszego pocałunku, co było dla niego niemałym przeżyciem, zważywszy, że
całował wtedy pięć lat starszą boginię Lucy z sąsiedztwa - poczuł dreszcze.
Wszystko,
co dobre kiedyś się końcu, więc Zabini – trochę niechętnie – odsunął się od
Rose. Patrzyła na niego z błyszczącymi oczami pełnymi niezrozumienia,
zainteresowania, zszokowania, ale też niemego zachwytu. Uśmiechnął się, bo
poznał, że jej też się podobało. Puścił jej oczko i wyszedł z sali, zostawiając
ją tam samą.
Rose
wpatrywała się przez chwilę w ścianę przed sobą. Jej dłoń bezwiednie
powędrowała do ust. Przycisnęła palce do warg, starając się zatrzymać j e g o
smak. Jak we śnie odwróciła się na pięcie i powędrowała do wyjścia.
- No
nareszcie! – zawołała Shila, podbiegając do niej. Rose spojrzała na nią trochę
nieprzytomnie. – Co jest? Dobrze się czujesz? – spytała Azjatka, kładąc jej
dłonie na ramionach.
- Tak,
jasne – odpowiedziała Weasley, wracając duchem do swojego ciała. Uśmiechnęła
się i spojrzała na powóz, którym mieli dostać się na Wyspę. – Łał – wymsknęło
jej się, widząc ogromną, dwudyszlową karocę koloru białego ze złotymi
wykończeniami. Wyglądała na królewską. – A gdzie są konie? – spytała, zerkając
w stronę dyszli.
- Testrale
– powiedziała Shila. Rose spojrzała na nią ze szczerym zdziwieniem. Nigdy nie
widziała tesrtali, ale wydawało jej się, że taką piękną karoce powinny
pociągnąć widzialne, siwe konie, by nadać jej jeszcze większego majestatu.
- Mega,
nie? – Podszedł do niej Ben i położył dłoń na jej talii. Spojrzała na niego, a
on z uśmiechem ją pocałował.
- Dobrze,
dzieciaki. Wsiadamy – powiedział profesor Longbottom, który miał być ich
opiekunem podczas konkursu.
Rose
oderwała usta od Bena i przytuliła się do niego. Spojrzała ponad jego ramieniem
na Zabiniego, który opierał się o framugę drzwi wejściowych do zamku i
uśmiechał się wrednie z założonymi na piersiach rękami. Ben odsunął się od Rose
i pozwolił, aby podeszła do niej Shila. Azjatka coś mówiła jej na ucho, ale
Rose nie słuchała jej, wpatrując się w Damiana.
Franklin
zauważył jej spojrzenie i podążył wzrokiem w tamtym kierunku. Zabini.
- Rose, wsiadaj – powiedział profesor zielarstwa.
Rose oderwała się od przyjaciół i wskoczyła do karocy. Zamknęły się za nią
drzwi. Przycisnęła twarz do okna, wraz z innymi reprezentantami Hogwartu,
których nie miała jeszcze okazji poznać, i zaczęła machać.
Karoca
ruszyła, a po chwili wzniosła się ku niebu, ciągnięta przez uskrzydlone
testrale. Kiedy przyjaciele stali się już malutkimi plamkami, uczniowie
usiedli. Rose zajęła miejsce obok Clouda. Chłopak przedstawił się i zaczęli
rozmawiać, głównie o swoich obawach, co do konkurencji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o kulturalne wyrażanie swojej opinii. Wszystkie przypadki wulgarnego wypowiadania się będą usuwane.