22 kwietnia 2011

21. Dzień wyjazdu


            Daisy szła korytarzem Hogwartu, ściskając na piersiach podręcznik do Zielarstwa. Miała zamiar pójść do biblioteki i trochę się pouczyć. Ostatnio chodziła nieco bardziej rozkojarzona i nie zawracała sobie głowy nauką.
            - Dokąd pędzisz, Crawford? – Usłyszała za sobą dobrze jej znamy głos. Nie musiała się nawet odwracać, aby mieć pewność, że to Yuki Adachi, siódmoklasistka z jej domu. Nie zwracając na nią uwagi, Daisy nie zwolniła kroku. Wiedziała jednak, że nie na wiele zda jej się ignorowanie Yuki. Japonka należała do osób, które nie przepadały za panną Crawford, a jawny brak zainteresowania bardzo ją denerwował.
            Adachi miała urodę typową dla swojego kraju, trochę upiększoną mocnym makijażem. Ciemne, niemal czarne włosy, które w stanie rozpuszczonym sięgały pośladków, związywała w wysoką kitkę, która chwiała się na boki, kiedy dziewczyna poruszała się. W weekendy, kiedy to w szkole nie obowiązywał szkolny mundurek, ubierała dopasowane do swojej bliskiej ideału figury. Wielu chłopców uważało ją za ładną, ale ona najwyraźniej nie była zainteresowana żadnym z nich, chwaląc się swoim „dojrzałym mężczyzną”, który już dawno skończył szkołę i nie był „tak dziecinny”.
            - Trochę szacunku, gdy do ciebie mówię – powiedziała Yuki, szybko doganiając Daisy i chwytając ją za łokieć. Crawford poczuła długie paznokcie Adachi, wbijające się w jej skórę, ale stłumiła w sobie chęć jęknięcia. - Miernota – syknęła Adachi, a jej wzrok przesunął się po sylwetce Daisy. Miała na sobie białe spodnie i beżowy, zapinany na guziki sweterek. – Spójrz na siebie. Jak ty wyglądasz? Ten sweter był modny trzy lata temu – stwierdziła Yuki, a jej koleżanki, które zawsze za sobą ciągnęła, zaśmiały się wrednie.
            - Yuki, daj jej spokój. Nie każdego stać na najnowszą kolekcję Trynity* – powiedziała jedna z nich, z ironicznym uśmiechem lustrując sylwetkę Daisy. Yuki uśmiechnęła się perliście.
            - To prawda, Jackie. – Daisy przemilczała fakt, że jej sweterek pochodził właśnie z wcześniej wymienionej najnowszej kolekcji. Nie potrzebowała złościć Adachi, która najwidoczniej nieświadoma swojej niewiedzy, naśmiewała się nadal z ręcznie robionego sweterka, z najdelikatniejszej wełny.
            - Co tam trzymasz, niedojdo? – spytała Yuki, wyszarpując Daisy jej książkę. Blondynka zrobiła krok do przodu, aby wyrwać jej podręcznik, jednak Yuki spojrzała na nią takim wzrokiem, jakby obmyślała właśnie plan jej zabicia.
            - Oddaj mi to – powiedziała Daisy, odzywając się po raz pierwszy od momentu, w którym została zaczepiona. Yuki zaśmiała się i podniosła dłoń z książką do góry. Była wyższa od Daisy, nawet bez siedmiocentymetrowych szpilek.
            - Bo co mi zrobisz? – spytała Adachi, machając podręcznikiem nad głową Crawford, która starała się dosięgnąć jej na wszystkie sposoby. Podrzuciła książką i ta wylądowała w dłoniach Jackie. – No, dalej. Weź ja sobie – powiedziała Yuki. Daisy podeszła do Jackie i ponownie wspięła się na palce. Jednak dziewczyna już odrzuciła podręcznik do kolejnej koleżanki.
            - Hej, Daisy! – Crawford odwróciła się, oddychając z ulgą, bo oto właśnie biegł w jej kierunku Hugo, gotów ją obronić. – Co tu się dzieje? – zapytał, stając naprzeciw Yuki i mierząc ją wzrokiem.
            - Nic takiego. Tylko sobie rozmawiamy. Prawda, Daisy? – spytała wymuszonym, miłym tonem, spoglądając na blondynkę z wymownym wzrokiem. Daisy jednak nic jej nie odpowiedziała. Hugo wyrwał książkę z dłoni Yuki (Daisy nawet nie zauważyła, kiedy podręcznik znalazł się znowu w jej posiadaniu) i podał go swojej dziewczynie.
            - Spadać stąd – powiedział władczym tonem. Yuki prychnęła, najwyraźniej niezadowolona z faktu, że jakiś „gówniarz” dyktuje jej, co ma robić, jednak posłusznie kiwnęła na swoje koleżanki i powędrowały w stronę, skąd przyszły.
            - W porządku? – spytał Hugo, kiedy dziewczyny zniknęły za rogiem. Daisy kiwnęła głową. – Kto to był?
            - Yuki Adachi, z mojego domu – powiedziała, ponownie przyciskając podręcznik do piersi.
            - Dokucza ci? – zapytał z troską.
            - Trochę – odpowiedziała pewnie.
            - Mam porozmawiać z Rose?
            - Z Rose? A co ona ma do tego? – zapytała, szczerze zaciekawiona. Przestąpiła z nogi na nogę.
            - Mogłaby załatwić im szlaban – odpowiedział poważnym tonem. Daisy uniosła do góry brew i uśmiechnęła się szeroko.
            - Kusząca propozycja, ale nie, dziękuję. Całkiem dobrze sobie radziłam – powiedziała.
            - Właśnie widziałem – odpowiedział z przekąsem. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, wspięła się na palce i poczochrała mu dłonią włosy. Wygiął plecy do tyłu, chroniąc się w ten sposób przed niewielkim zasięgiem jej ramion i poprawił fryzurę. Skradł jej krótkiego całusa i chwyciwszy za dłoń zaproponował, że odprowadzi ja do biblioteki. Za nic nie dał się namówić na wspólną naukę, więc Daisy dała sobie spokój.

*

            Perspektywa Scorpiusa

            Siedziałem na ławie w szerokim korytarzu, oświetlonym światłem dnia, wpadającym przez szyby. Ktoś nie zamknął okien, przez co dało się czuć mroźne listopadowe powietrze. Wziąłem głęboki wdech, czując jak mróz kaleczy mój nos, wbijając w niego swoje maleńkie igiełki. W iście masochistycznym czynie zachwycałem się lekkim bólem.
            Obok mnie, na jednym półdupku siedział Gonzales, czytając jakieś czasopismo. Musiał się nieźle wysilać, żeby nie spaść z kamiennej ławy, gdyż większość miejsca zająłem ja. To jest chyba zrozumiałe, że jako Pan i Władca potrzebuję więcej przestrzeni niż moi poddani. Wydawał się tym jednak całkowicie nie przejmować, zakładając w pedalskim geście, nogę na nogę i przewracając kartkę. Prychnąłem, nagle uświadamiając sobie, że jeszcze nigdy nie widziałem, aby Jose przesiadywał z jakąś dziewczyną. Albo inaczej… przesiadywać to przesiadywał, ale nigdy nie widziałem, aby jakąś całował. Nie chwalił się – w przeciwieństwie do mnie – swoimi podbojami. To dało mi do myślenia.

A co jeśli mój  p r z y j a c i e l  jest… Nawet nie  jestem w stanie wypowiedzieć tego w myślach, co dopiero na głos. Może wszyscy dookoła wiedzą, tylko mnie jakoś nikt nie oświecił? Może już się ze mnie wszyscy śmieją? Zrobił ze mnie pośmiewisko? Tylko jak udało mu się mnie zwieść. Wydawało mi się, że jestem dość czujny i podejrzliwy, dobierając swoje towarzystwo.

Rozejrzałem się po korytarzu, upewniając się, czy moje imię nie stało się przypadkiem tematem dowcipów uczniów Hogwartu. Nie zauważyłem jednak niczego podejrzanego. Grupka dziewcząt z młodszych klas stała niedaleko i najwyraźniej plotkowały o mnie (wyczułem to, bo co chwilę któraś z nich zerkała w mą stronę), jednak to nie była żadna nowość. Wiadomym jest, że o tak przystojnej twarzy jak moja dużo się mówi. Uśmiechnąłem się więc do nich swoim firmowym uśmiechem flirciarza, przyprawiając je o szybsze bicie serca. Zapiszczały i przez chwilę miałem wrażenie, że któraś zemdleje. Przestałem się uśmiechać i odwróciłem od nich spojrzenie, gdyż nie były go warte.
- Powiedz mi, Gonzales – powiedziałem, poprawiając się i siadając w nieco wygodniejszej pozycji. – Bo się tak właśnie zastanawiam… Jesteś gejem? – Udało mi się to powiedzieć. Zachwycam sam siebie. Spojrzałam na Jose i niemal wybuchłem śmiechem widząc jego przerażoną minę. Po chwili jednak sam zacząłem wpadać w przerażenie. Tylko nie potwierdzaj…
- Merlinie, nie! – zawołał jednak. Kilka osób, przechodzących obok nas spojrzało na niego z zaciekawieniem. Zatrzasnął gazetę i usiadł normalnie, jak facet, spoglądając na mnie podejrzliwie. – Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? – zapytał, marszcząc czoło.
- Bo jeszcze nie widziałem cię z żadną dziewczyną – powiedziałem pewnym siebie głosem. Uniósł do góry brew.
- A nie pomyślałeś, że może żadna tutaj – chyba miał na myśli Hogwart – nie jest na tyle interesująca, aby zwrócić moją uwagę? A poza tym… spałeś z większością dziewcząt w tej szkole. Nie interesuje mnie obiekt używany – rzekł z jak największą powagą. Uniosłem do góry brew. Właściwie… dobrze gadał.
- Nie no, na pewno są jakieś nieużywane – powiedziałem rozglądając się dookoła. Na ławach dookoła nas siedziało kilka dziewczyn, jednak ze zdziwieniem odkryłem, że każda z nich przynajmniej raz znajdowała się w mojej sypialni. – No dobra… może akurat nie tutaj – dodałem, spoglądając na Jose. Ten jedynie prychnął i ponownie usiadł z nogą na nodze i otworzył magazyn.
- A gdybym znalazł taką, z którą nie miałem nic do czynienia, podjąłbyś wyzwanie i poderwał ją? – spytałem, opierając się wygodnie i kładąc kostkę lewej nogi na prawym kolanie. Jose spojrzał na mnie.
- Jedyne laski, z którymi nie miałeś do czynienia to te, które w skali od jednego do dziesięciu otrzymują minus pięć – stwierdził z przekąsem. Fakt. Byle czego nie tykam.
- Zostaje jeszcze Weasley – wypaliłem pierwsze, co przyszło mi na myśl. – Ale nią zajmuje się Zabini. – Podrapałem się po brodzie. – I nawet bym ci jej nie polecił.
Jose zignorował moje słowa, zagłębiając się w lekturze. Z ciekawości spojrzałem na stronę, którą czytał. Najnowsze badania potwierdzają, że temperatura powietrza ma wpływ na rozwój smoczych jaj, głosił tytuł artykułu. Zamyśliłem się. Smocze jaja, nawet nie sądziłem, że cos takiego może interesować Gonzalesa.
Tuż przed moim nosem przeszły dwie pary damskich bioder. Skąd poznałem, że damskich? Proszę, widziałem ich już tyle… poza tym, nie tak trudno rozróżnić faceta od babki. Drgnąłem, spoglądając na twarze właścicielek tych nieznanych mi wcześniej pośladków. Weasley i ta jej koleżanka… Ishihara.
Otworzyłem szerzej oczy. Ishihara! Szturchnąłem Gonzalesa w ramię. Omal nie spadł z ławy. No tak, zapomniałem, że utrzymywał go tylko jeden pośladek. Spojrzał na mnie z wyrzutem i podążył spojrzeniem za ruchem mojej głowy.
- Weasley…
- Nie Weasley tylko Ishihara! – powiedziałem entuzjastycznie. W mojej głowie już pojawiał się kolejny plan.

Zabini zajmie się Weasley. Odbierze jej Franklina, a później porzuci jak starą zabawkę. A Gonzales weźmie się za jej najlepszą przyjaciółkę! Ha! Już czuję wiszącą w powietrzu kłótnię! Weasley nie pozwoli jej spotykać się ze Ślizgonem, jeśli inny Ślizgon zachowa się jak świnia! Boże! Jestem genialny!
Pokłócą się i Weasley zostanie sama. A wtedy będzie dla mnie bardzo łatwym celem. Tylko co ja wtedy zrobię? Hmmm… Trzeba by ją jakoś upokorzyć. Będę miał na to mnóstwo czasu. Ale najpierw trzeba pozbyć się Franklina i przyjaciółki.

Jose spojrzał na mnie jak na chorego umysłowo (właściwie, to nie wiem, jak patrzy się na chorego umysłowo, bo nigdy nie przeżyłem czegoś takiego, ale domyślam się, że właśnie tak by to wyglądało). Uniosłem do góry brew nie bardzo wiedząc o co mu chodzi. Ku mojej irytacji on również podniósł brew. Podniosłem więc drugą, a on… Zrobił to samo!
- Przestań mnie naśladować – powiedziałem w końcu.
- To może mi wytłumacz, co chodzi po twojej głowie? – zasugerował, nadal unosząc jedną brew. Skrzywiłem się. Jestem pewien, że ja wyglądam o wiele lepiej z uniesiona brwią niż on.
- Poderwij Ishiharę – powiedziałem powoli i dobitnie. Ku mojemu zdziwieniu Gonzales wybuchł szczerym i bardzo donośnym śmiechem. Wszyscy obecny na korytarzu spojrzeli w naszą stronę. Zrobiło mi się głupio, bo Jose zaczął zachowywać się jak świr. Nie chciałem być kojarzony jako kolega świra. No kto by chciał?
- Gonzales, w mordę jeżyka, zamknij się, bo skręcę ci kark – warknąłem wściekle. Spojrzał na mnie, nieco uspokojony. Albo mi się wydawało, albo w kącikach jego oczu pojawiły się łzy. – Co cię tak rozbawiło?
- Serio? Ishihara? Nie mogłeś wpaść na nic innego, mój przyjacielu? – spytał.
- A co ci się w niej nie podoba? – zapytałem, obracając się i przypatrując Azjatce. – Wysoka, ładna, zgrabna.

Aż dziw, że wcześniej nie zwróciłem na to uwagi.

- Nie będę podrywał Gryfonki.
- A co? Przecież nie są trędowate – powiedziałem. Jose spojrzał na mnie jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
- I kto to mówi? – znowu uniósł brew do góry.
- No dobra. Może nie żyję w zgodzie z Gryffindorem, ale szczerze? Niektóre te laski są gorętsze od prawdziwego ognia.
Jose tylko prychnął. Wywróciłem oczami.
- Cykasz? – spytałem.
- Co? Oczywiście, że nie. Tylko…
- Tylko co?
- Nie będę podrywał przyjaciółki Weasley. Nie ma mowy – odparł, opierając się plecami o oparcie ławy i ponownie otwierając magazyn. Spojrzałem na niego z lekkim uśmiechem, ułożyłem dłonie niczym skrzydła kurczaka i najnormalniej zacząłem gdakać. Gonzales wytrzeszczył na mnie oczy, a ja w najlepsze gdakałem, niczym dorodny kurczaczek i dusiłem się ze śmiechu.
- Przestań, ludzie się na ciebie gapią – powiedział Gonzales, odrzucając czasopismo gdzieś do tyłu. Gdaknąłem.
- Cykor – powiedziałem, machając „skrzydełkami”.
- Zachowujesz się jak niedorozwój!
- Podnieś rękawicę, Gonzales.
- Dobra, dobra. Tylko przestań już wydawać z siebie te irytujące dźwięki – powiedział. Uspokoiłem się w mgnieniu oka, wyprostowałem plecy i poprawiłem dłońmi bluzę, strzepując z niej niewidzialny pyłek. Posłałem rozbrajający uśmiech w kierunku dziewcząt stojących nieopodal.

Nic nie jest w stanie zepsuć mojego wizerunku. Nawet wygłupy godne Weasleya.

 - Chciałbym to zobaczyć – powiedziałem, sugestywnie spoglądając na Ishiharę.
- Ze co? Teraz? – spytał. Pokiwałem głową i czujnie obserwowałem jak wzdychając, podnosi się ze swojego miejsca. Niemal z rezygnacją podszedł do Gryfonek. Kiedy jednak znalazł się kilka kroków od dziewczyn, podniósł spojrzenie z podłogi, a na jego twarzy pojawił się czarujący uśmiech. Dziwne, nawet nie wiedziałem, że Gonzales potrafi być czarujący. Powiedział coś do Weasley, prawdopodobnie się przywitał, a po chwili zwrócił się do Ishihary. Myślałem, że od razu go zleje, ale to Weasley odeszła, uśmiechając się. Jose za to prowadził wesołą pogawędkę z Gryfonką.

Dziwny jest ten świat.

*

            - Hej – powiedział Ben, doganiając ją i kradnąc jej szybkiego buziaka. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
            - Jutro wyjście do Hogsmeade. Idziemy razem? – zapytała Rose, pozwalając chwycić się za dłoń. Ben zatrzymał się i jęknął, bo właśnie przypomniało mu się, że obiecał wyjście komuś innemu.
            - Obiecałem koledze, że pomogę mu z pewną dziewczyną – powiedział. Uniosła do góry brew i stanęła przed nim.
            - A sam nie może się tym zająć? – spytała, przestępując z nogi na nogę.
            - Potrzebuje mnie, bo to straszna ciamajda. Czasem jak coś palnie to brak mi słów – powiedział.
            - Ale nie będziecie we dwoje podrywać jednej dziewczyny, co? – Zmarszczyła zabawnie nos. Ben uśmiechnął się i cmoknął ją w sam jego czubek.
            - Jasne, że nie. Już jedną poderwałem – powiedział.
            - Tak, którą? – spytała, udając zaciekawienie i rozglądając się dookoła.
            - Hmm… jest najpiękniejszą dziewczyną w całej szkole – mruknął zadowolony, pochylając się w jej stronę.
            - Chyba będę musiała sobie z nią porozmawiać, żeby zostawiła cię w spokoju – zaśmiała się, zarzucając mu dłonie na kark i przyciągając delikatnie do siebie. Pocałował ją,  ale wyczuła, że się uśmiecha.
            - Ale będziesz musiał mi to wynagrodzić. Jutro Hogsmeade, a w niedzielę jadę na ten konkurs – powiedziała, odsuwając się lekko od niego. Opadła na pięty, bo dotychczas stała na palcach.
            - To już w tą niedzielę? – zapytał. Pokiwała głową. – Całkowicie zapomniałem – wyznał szczerze i zapatrzył się gdzieś ponad czubkiem jej głowy. – Mam pomysł – powiedział nagle, uśmiechając się.
            - Jaki?
            - Idź z rodzinką, ale przygotuj się, że wpadnę do was i porwę cię na spacer. – Uśmiechnął się szeroko. Zmrużyła powieki, ale również się uśmiechnęła.
            - W porządku – powiedziała w końcu.

*

            Dzień wyjazdu

            Rose siedziała na ławie przy stole Gryffindoru i jadła skromne śniadanie. Dbała o to, aby nie napchać się za bardzo, bo bała się zwymiotować podczas podróży. Jej strach był tym większy, że nawet nie wiedziała czym będą podróżować. Wolała nie ryzykować.
            - Gotowa? – zapytała Shila, pojawiając się obok niej w swoim fioletowym płaszczu i wielkiej puchatej, białej czapce z pomponem. W dłoniach otoczonych białymi rękawiczkami trzymała zielony płaszcz Rose i brązową czapkę z szalikiem do kompletu. – Albus wziął Twój kufer. Właśnie taszczy go na zewnątrz – dodała, podając przyjaciółce ubranie. Weasley uśmiechnęła się i wstała z ławki, biorąc płaszcz.
            W Wielkiej Sali było tylko kilku uczniów. Większość spała, korzystając z wolnej od zajęć lekcyjnych niedzieli. Ci jednak, którzy zeszli na śniadanie wcześniej, przyglądali się Rose. Jedni z podziwem inni z zazdrością, że to właśnie ona dostała się do konkursu.
            - Denerwujesz się? – spytała Ishihara, owijając szyję Rose szalikiem. Ruda zapięła guziki i założyła rękawiczki.
            - Najgorsze, że nie wiem, czego mam się spodziewać – powiedziała. Shila uśmiechnęła się i poprawiła kołnierzyk jej płaszcza.
            - Na pewno sobie poradzisz. Co by to nie było – powiedziała. – Jesteś najlepsza.
            Rose uśmiechnęła się blado.
            - No dalej. Rozchmurz się! Jedziesz na Perłową Wyspę, gdzie zawsze jest piękna pogoda. Tylko pomyśl – powiedziała Shila, unosząc oczy do góry i uśmiechając się tajemniczo. – Ty, plaża, słońce i może jakiś przystojny tubylec – dodała, pokazując w uśmiechu rząd białych zębów. Rose wybuchła śmiechem i razem ruszyły w kierunku wyjścia, dyskutując o warunkach pogodowych panujących na Wyspie, o przystojnych tubylcach i błękitnym oceanie.
            - Rose. – Przed nimi stanął Ben. Dziewczęta zatrzymały się.
            - To ja poczekam na zewnątrz – powiedziała Shila, idąc w stronę schodów, by wyjść przed zamek. Odwróciła się i pomachała do Rose. Weasley została na środku korytarza, mając za towarzysza jedynie swojego chłopaka. Podeszła bliżej niego i przytuliła się, z uśmiechem wspominając spacer poprzedniego wieczoru. Ben odsunął się od niej i pocałował namiętnie. Chwycił ją w pasie i przycisnął do siebie jeszcze mocniej.
            - Nawet nie myśl o podrywaniu obcokrajowców – zagroził jej palcem. Zaśmiała się. – Chodź. Odprowadzę cię – powiedział, splatając palce swojej dłoni z jej.
            - Zaczekaj. Muszę do toalety – powiedziała, zatrzymując się. Spojrzał na nią. – Idź już, zaraz przyjdę. – Uśmiechnęła się i wyswobodziła dłoń z jego uścisku. Również się uśmiechnął i poszedł do wyjścia, a Rose, zdejmując czapkę i rozpinając płaszcz, ruszyła w kierunku najbliższej toalety.  Załatwiła potrzebę i już chciała iść na zbiórkę, kiedy poczuła, że coś wciąga ją do pustej klasy. Wrzasnęła ze strachu, ale zaraz poczuła czyjąś dłoń na ustach. Uderzyła plecami o ścianę i wtedy zauważyła Zabiniego, który trzymał ją w mocnym uścisku i uniemożliwiał krzyk. Odetchnęła, bo wiedziała, że akurat on nie stanowił dla niej zagrożenia.
            - Chciałaś pojechać bez pożegnania? – zapytał, odsuwając się nieco od niej i zabierając dłoń z jej ust. Uśmiechnął się nonszalancko i oparł dłoń o ścianę za nią, na wysokości jej głowy.
            - A co? Masz dla mnie kolejnego kwiatka? – spytała, uśmiechając się lekko.
            - Może – odparł.
            - Powinieneś raczej żegnać Malfoya. No wiesz… te wasze… ślizgońskie więzy – zaśmiała się. Zabini spojrzał na nią ciekawie i z pewnym błyskiem w oku pochylił się w jej kierunku. Nim zdążyła zareagować, poczuła jego usta na swoich. Lekko zszokowana zapomniała, jak powinna się zachować, a kiedy sobie w końcu przypomniała, stwierdziła, że to nie ważne, bo Damian całował lepiej od Bena i po prostu zrobiło jej się przyjemnie. Odwzajemniła pocałunek, przymykając dotychczas otwarte powieki.
            Czując, że mu uległa, Zabini uśmiechnął się do swoich myśli i przybliżył do niej. Czuł ciepło bijące od jej ciała i chłodne dłonie, nieśmiało oplatające jego kark. Przez plecy przebiegł mu dreszcz. To było nieprawdopodobne. Całował Gryfonkę, ba! całował Weasley i to mu się podobało. Pierwszy raz – od czasu swojego pierwszego pocałunku, co było dla niego niemałym przeżyciem, zważywszy, że całował wtedy pięć lat starszą boginię Lucy z sąsiedztwa - poczuł dreszcze.
            Wszystko, co dobre kiedyś się końcu, więc Zabini – trochę niechętnie – odsunął się od Rose. Patrzyła na niego z błyszczącymi oczami pełnymi niezrozumienia, zainteresowania, zszokowania, ale też niemego zachwytu. Uśmiechnął się, bo poznał, że jej też się podobało. Puścił jej oczko i wyszedł z sali, zostawiając ją tam samą.
            Rose wpatrywała się przez chwilę w ścianę przed sobą. Jej dłoń bezwiednie powędrowała do ust. Przycisnęła palce do warg, starając się zatrzymać j e g o smak. Jak we śnie odwróciła się na pięcie i powędrowała do wyjścia.
            - No nareszcie! – zawołała Shila, podbiegając do niej. Rose spojrzała na nią trochę nieprzytomnie. – Co jest? Dobrze się czujesz? – spytała Azjatka, kładąc jej dłonie na ramionach.
            - Tak, jasne – odpowiedziała Weasley, wracając duchem do swojego ciała. Uśmiechnęła się i spojrzała na powóz, którym mieli dostać się na Wyspę. – Łał – wymsknęło jej się, widząc ogromną, dwudyszlową karocę koloru białego ze złotymi wykończeniami. Wyglądała na królewską. – A gdzie są konie? – spytała, zerkając w stronę dyszli.
            - Testrale – powiedziała Shila. Rose spojrzała na nią ze szczerym zdziwieniem. Nigdy nie widziała tesrtali, ale wydawało jej się, że taką piękną karoce powinny pociągnąć widzialne, siwe konie, by nadać jej jeszcze większego majestatu.
            - Mega, nie? – Podszedł do niej Ben i położył dłoń na jej talii. Spojrzała na niego, a on z uśmiechem ją pocałował.
            - Dobrze, dzieciaki. Wsiadamy – powiedział profesor Longbottom, który miał być ich opiekunem podczas konkursu.
            Rose oderwała usta od Bena i przytuliła się do niego. Spojrzała ponad jego ramieniem na Zabiniego, który opierał się o framugę drzwi wejściowych do zamku i uśmiechał się wrednie z założonymi na piersiach rękami. Ben odsunął się od Rose i pozwolił, aby podeszła do niej Shila. Azjatka coś mówiła jej na ucho, ale Rose nie słuchała jej, wpatrując się w Damiana.
            Franklin zauważył jej spojrzenie i podążył wzrokiem w tamtym kierunku. Zabini.
            - Rose, wsiadaj – powiedział profesor zielarstwa. Rose oderwała się od przyjaciół i wskoczyła do karocy. Zamknęły się za nią drzwi. Przycisnęła twarz do okna, wraz z innymi reprezentantami Hogwartu, których nie miała jeszcze okazji poznać, i zaczęła machać.
            Karoca ruszyła, a po chwili wzniosła się ku niebu, ciągnięta przez uskrzydlone testrale. Kiedy przyjaciele stali się już malutkimi plamkami, uczniowie usiedli. Rose zajęła miejsce obok Clouda. Chłopak przedstawił się i zaczęli rozmawiać, głównie o swoich obawach, co do konkurencji.
           


* Podejrzewam, że czarownice nie noszą Gucci ani innych takich, więc stworzyłam Trynity. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o kulturalne wyrażanie swojej opinii. Wszystkie przypadki wulgarnego wypowiadania się będą usuwane.