2 kwietnia 2011

20. "A nie mówiłam?"


            Rose stała wraz z Shilą pod salą, w której miały się odbyć Eliksiry. Azjatka opowiadała przyjaciółce o nowych trendach w modzie, o których pisali w najnowszym wydaniu Czarownicy. Weasley przytakiwała i odpowiadała monosylabami, gdyż zwyczajnie nie była zainteresowana tym tematem, jednak takie krótkie oznaki zrozumienia najwyraźniej satysfakcjonowały Ishiharę.
            W pewnym momencie Shila przestała mówić. Rose byłaby tego nie zauważyła, gdyby nie silny uchwyt. Azjatka bowiem niemal wbijała w jej ramię swoje paznokcie, wypiłowane na kwadratowo i pomalowane na tak zwany francuski manicure.
            - Ała – syknęła Rose, wyrywając ramię i spoglądając na Shilę, która nawet nie drgnęła. Weasley uniosła do góry brew i powędrowała spojrzeniem za wzrokiem przyjaciółki. Jej oczom ukazał się Ivan Strait, kochanek Shi, którego dziewczyna uwielbiała i niemal czciła go jak boga. Szedł w towarzystwie swojej dziewczyny, dumny jak paw, z wysoko podniesioną głową i uśmiechem filmowego amanta. Drachma szła przy jego boku, trzymając go za dłoń i rozglądając się po korytarzu. Ivan coś do niej powiedział, więc odwróciła twarz w jego stronę, zaśmiała się i wspięła na palce, całując go w usta. Shila niemal jęknęła.
            Rose wiedziała jak bardzo Ishihara była zakochana w Krukonie. Każde takie spotkanie na korytarzu, kiedy musiała oglądać go całującego się z inną dziewczyną sprawiało jej niemal fizyczny ból. Jednak nadal stała z boku, milcząc i ciesząc się tymi kilkoma chwilami w nocy, które spędzali razem. Mimo upływu czasu wciąż wierzyła, że Ivan kocha ją i niedługo zerwie z Drachmą. To jednak nie nadchodziło, ba! nawet nie zapowiadało się, aby miał to w planach. Ivan ciągle chodził z Drachmą, dumny i pyszny, a ją całkowicie ignorował. Nawet ani razu nie powiedział jej „cześć”. I ona się na to zgadzała! Rose bardzo chciała ulżyć przyjaciółce w jej cierpieniu, ale obiecała sobie, że nie będzie się wtrącać. To było wręcz sprzeczne z jej charakterem, ale obietnica to obietnica.
            Para przeszła obok nich. Nastąpiło kolejne rozczarowanie. Shila zamknęła oczy i z całych sił starała się nie wybuchnąć płaczem. Weasley widziała, jak dziewczyna oddycha powoli przez nozdrza, które rozchylały się to znów zwężały. Zatrzęsły jej się nogi, więc oparła się o mur i przytrzymała jej. Rose skrzywiła się z niesmakiem i nim zdążyła ugryźć się w język, zapytała:
            - Długo będziesz się tak katować?
            Shila otworzyła oczy i spojrzała na nią zaintrygowana.
            - O czym mówisz? – spytała. W środku Rose wzruszyła ramionami. Skoro już zaczęłam, to dokończę.
            - Nie rób z siebie cierpiętnicy, Shi. On z nią nie zerwie. Nie masz powodu, aby nadal ciągnąć tą głupią znajomość – powiedziała. Azjatka odzyskała równowagę i wyprostowała się, odrywając od ściany. Była o kilka centymetrów wyższa od Rose, więc spojrzała na nią z góry.
            - Głupią znajomość? – Powtórzyła.
            - Tak, głupią. Nie widzisz tego, że on cię wykorzystuje? Pewnie Drachma nie jest tak dobra w łóżku, albo w ogóle jest dziewicą i dlatego przychodzi do ciebie…
            - Zamknij się Rose. On mnie kocha – powiedziała Azjatka pewnym siebie głosem.
            - To dlaczego jeszcze nie jesteście razem?
            - Bo najpierw musi zerwać z Drachmą. A to nie jest łatwe, Ivan mówi, że ona jest bardzo wrażliwa i…
            - Co ty pieprzysz, Shi?! – Weasley zaczynała tracić cierpliwość. Czy do niej nie dociera, co się mówi? – Ona jest wrażliwa? A ty niby nie?! Nie, no oczywiście… Ty jesteś cholerną masochistką! Przejrzyj wreszcie na oczy! On z nią nie zerwie! Gdyby miał to zrobić, już dawno bylibyście parą! A tak zostają ci tylko potajemne schadzki… Zakończ to, Shi. Zanim coś pójdzie nie tak i będziesz cierpieć nie tylko ty, ale i Drachma.
            - Więc wolisz, żebym to ja cierpiała, a nie ona? – spytała.
            - Co? Oczywiście, że nie chcę, żebyś cierpiała, ale pomyśl… Ona z nim jest, ufa mu. A on ją wykorzystuje i oszukuje. Zdradza ją. Nawet gdyby z nią zerwał… to jaką miałabyś pewność, że nie zdradzałby ciebie?
            - On mnie kocha – szepnęła Shila łamiącym się głosem.
            - Nie, Shi. Zrozum to wreszcie i skończ znajomość z nim, bo tylko cię to wyniszcza.
            - Wiesz co, Rose? – zapytała nagle, odzyskując siłę w głosie. – Odwal się – dodała z mocą. – Nie wtrącaj się w moje życie, bo, uwaga, to  m o j e  życie i grzyb ci do tego, co z nim robię. Nie przestanę się z nim spotykać, bo wiem, że mnie kocha. Niedługo zerwie z tą swoją… dziewczyną od siedmiu boleści i będziemy razem szczęśliwi. A ty lepiej zajmij się swoim Benem, bo coś oko mu ucieka na inne dziewczyny – powiedziała, ostatnie zdanie wypowiadając niemal z wrednym uśmiechem na ustach.
            - Co? – spytała Rose, całkowicie zdezorientowana.
            - To, że może powinnaś pomyśleć o udostępnieniu mu klucza do swojego pasa cnoty, bo inaczej zwieje ci i nawet nie zauważysz, kiedy – stwierdziła Shila, niby to obojętnym tonem. Wyminęła zdziwioną Rose i poszła w stronę łazienki dla dziewcząt.
            Rose wpatrywała się w posadzkę, kiedy nadszedł nauczyciel. Usłyszała chichoty, więc podniosła wzrok; grupka Ślizgonek podśmiewała się z niej, szepcząc między sobą coś o „pasie cnoty” i „niewiernym Benie”.

*

             Malfoy pojawił się w umówionym miejscu z pięciominutowym spojrzeniem. W dodatku nie przyszedł sam, zabrał ze sobą jakąś szatynkę z młodszej klasy z jego domu, która szła z nim pod ramię, śmiejąc się z jego dowcipów. Rose skrzywiła się, bo mogła sobie wyobrazić na jakim poziomie intelektualnym owe dowcipy były.
            - Malfoy, co ty odwalasz? Mamy patrolować korytarze, a nie zabawiać się z płcią przeciwną – powiedziała na wstępie. Nie miała dobrego humoru: od Eliksirów Shila nie odezwała się do niej ani słowem, na obiad była ryba, na którą ma uczulenie, a w dodatku James niechcący wylał na jej wypracowanie kałamarz atramentu. Jak w takim wypadku mieć dobry humor? Jeszcze ten… ten… przyprowadził ze sobą jakąś rozwiązłą pannę.
            - Nie zwracaj na nią uwagi, kotku. – stwierdził Scorpius, uśmiechając się do swojej towarzyszki. - To na czym skończyłem? A tak, już pamiętam… - dodał, nachylając się i składając pocałunek na szyi szatynki. Ta zachichotała. Przeszli obok zdziwionej Rose i nawet nie zwrócili na nią uwagi. Weasley uniosła do góry brew.
            - Dobra, jak chcesz. Tylko nie zapomnij, że dzisiaj ty sprawdzasz lochy! – krzyknęła, nim zdążyli oddalić się na dobre. Pokręciła głową i zaczęła przechadzać się korytarzami, szukając uczniów, którzy powinni już dawno spać, a mimo to chodzą po zamku.
            Zamek był zadziwiająco spokojny. Nikt nie wybrał się na nocna wycieczkę, nawet kotka Filcha gdzieś się zaszyła, nie wyściubiając nosa z kryjówki. Księżyc wznosił się wysoko na niebie, oświetlając korytarze swoim blaskiem, który jednak niknął wśród światła pochodni. Rose zatrzymała się przy oknie na drugim piętrze i rozejrzała po błoniach. Czuła drżenie gdzieś w środku siebie, jakby oprócz tych wszystkich nieszczęść, które jej się dziś przydarzyły, miało się wydarzyć coś jeszcze.
            Przeczesywała wzrokiem okolice zamku, przez chwilę zastanawiając się, jakby to było być kałamarnicą pływającą w jeziorze. Czy te zwierzęta coś czują? Myślą? Musiała to sprawdzić w książce. Nagle jej wzrok przykuł ruch. Spojrzała w tamtą stronę i poruszyła się, przestępując z nogi na nogę. Widziała zarys czyjejś postawy. Ktoś szedł szybko przez błonia, a jego szata powiewała za nim. Kierował się w stronę Zakazanego Lasu, jakby właśnie wyszedł z zamku. Weasley przysunęła się bliżej szyby i spróbowała rozpoznać postać. Zauważyła, że to nie szata powiewała na wietrze tylko jasna sukienka. Bez większego namyślania się puściła się biegiem po korytarzach, nie zwracając uwagi na hałas, jaki robiły jej obcasy.
            Do drzwi wejściowych dostała się w pięć minut, niemal łamiąc nogi na schodach. Nie zdążyła wyhamować i wpadła na zamknięte wrota, odbijając się od nich rękami. Chwyciła za wielką klamkę i otworzyła je, wybiegając na zewnątrz. W jej głowie zrodziła się myśl, że musi jak najszybciej dogonić ową osobę i powstrzymać ją przed dostaniem się do lasu. Zakazany Las nie wróżył nic dobrego, zwłaszcza w nocy, a ten ktoś niewątpliwie był uczniem i powinien spać.
            - Hej! Stój! – krzyczała, biegnąc śladem nocnego wędrowca. Z każdym krokiem była coraz bardziej pewna, że to jakaś uczennica, która właśnie znikała za drzewami. – Stój! – krzyknęła Rose jeszcze raz, ale postać się nie zatrzymała. – Cholera. – Przyspieszyła, jednak z tej prędkości pogubiły jej się nogi i potknęła się, z głuchym hukiem upadając na trawę. Przeturlała się po ziemi, jęcząc z bólu i zdezorientowana legła na plecy, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo nad sobą. Wypuściła z płuc powietrze, które nieświadomie wstrzymała i stwierdziła, że jeszcze żyje. Spróbowała się podnieść, ale zabolały ją żebra i kręgosłup w części lędźwiowej. Nic dziwnego, dość mocno się poturbowała, turlając się po trawie. Jęknęła i zamknęła oczy, przecierając twarz dłońmi.
            - Weasley, ty ciamajdo – powiedział Malfoy, który znikąd pojawił się przy niej, pochylając się lekko. Otworzyła oczy i spojrzała na niego, zaraz jednak przeniosła wzrok na jego towarzyszkę, która stała po drugiej stronie. Oboje patrzyli na nią z lekkim rozbawieniem. – Biegać cię nie nauczyli?
            - Co ty tu robisz? – spytała, nadal leżąc i nie zadając sobie trudu by się podnieść. Nie chciała, aby Ślizgon zauważył, że nie mogła się ruszyć, bo zacząłby jeszcze bardziej się z niej śmiać.
            - Wybiegłaś z zamku jak postrzelona. Wyjrzałem przez okno i akurat mogłem zauważyć twój spektakularny upadek – stwierdził rozbawiony. – Nie ma co, to było świetne. Mogłabyś to powtórzyć? – spytał. Szatynka obok zaśmiała się nieco sztucznie. Weasley zlustrowała ją spojrzeniem, jakim zazwyczaj obdarzała karaluchy i jeszcze raz spróbowała wstać.
            - Ktoś wszedł do Zakazanego Lasu. Jakiś uczeń – powiedziała, podnosząc się na łokciach. Ugryzła się w język, żeby nie syknąć z bólu. Dwójka Ślizgonów spojrzała w stronę ciemnych drzew. Malfoy westchnął i odszedł kilka kroków. Wszedł między pnie i rozejrzał się. W tym czasie Weasley usiadła, oddychając głęboko i starając się żadnym dźwiękiem nie zdradzić swojego bólu.
            - Nikogo tu nie ma – stwierdził blondyn.
            - Musiał już pójść dalej – odpowiedziała, zbierając w sobie siły, aby wstać.
            - Może – wzruszył ramionami. – Skoro żyjesz, to nic tu po mnie – stwierdził. – Wracamy – rzucił w stronę szatynki. Ta jedynie spojrzała na rudą i podeszła do niego. Pocałowała go namiętnie, a Weasley jęknęła, odwracając wzrok.
            - Obrzydliwość – szepnęła.
            - Po prostu mi zazdrościsz – powiedziała szatynka, odzywając się chyba po raz pierwszy odkąd pojawiła się z Malfoyem na zbiórce.
            - Niby czego? – zapytała szczerze zaintrygowana panna Weasley.
            - Nie czego tylko kogo. – Rose uniosła do góry brew, a gdy Ślizgonka spojrzała na Scorpiusa rozanielonym wzrokiem, omal nie wybuchła śmiechem.
            - Jego? – spytała, powstrzymując się od pisku, bo zabolały ją żebra. – To żeś mi dogadała. Normalnie dowcip roku. Skąd ty to wytrzasnęłaś? – spytała, układając się w lepszej pozycji do wstania.
            - Już nie bądź taka opryskliwa, Weasley. Wszyscy wiedzą, że masz na niego ochotę – powiedziała.
            - Jasne. Mam ochotę włożyć mu różdżkę w dupę i wysłać na księżyc – sarknęła, podnosząc się. Ta dziewczyna działała jej na nerwy. Skąd on ją wziął? Czasami miała wrażenie, że szkoli sobie wszystkie panienki, aby działały jej na nerwy.
            - Weasley, ja tu wciąż stoję – powiedział Malfoy, obserwując jak Gryfonka się ponosi. Ledwo skończył mówić, a ona z powrotem leżała na trawie, jęcząc z bólu. Uniósł do góry brew i przyglądał się chwilę, jak Rose podnosi do góry nogawkę spodni. Choć było ciemno, doskonale mógł widzieć spuchniętą i siniejącą kostkę. – Powiedz, że możesz chodzić – powiedział.
            - Gdybym mogła, już by mnie tu nie było, kretynie – odpowiedziała, dotykając spuchniętego miejsca i krzywiąc się z bólu.
            - Weasley, lepiej coś z tym zrób, bo nosić cię nie będę – rzekł.
            - Nikt cię o to nie prosił – odparła, opuszczając spodnie.
            - To dobrze. Idziemy – powiedział i pociągnął szatynkę za rękę. Ruszyli w stronę zamku, zostawiając Gryfonkę samą na skraju Zakazanego Lasu, z pulsującą bólem kostką. Rose spojrzała za nimi czując narastającą złość. To prawda, nie prosiła go o pomoc, ale jak mógł tak sobie iść, zostawiając ją? Czyżby naprawdę aż tak się nie lubili? Czyżby był aż tak obojętny na czyjeś cierpienie?
            - Ja bym mu pomogła – burknęła tylko, przyglądając się jak szatynka wskakuje na pierwsze dwa stopnie prowadzące do zamku, a Malfoy idzie posłusznie za nią. Warknęła jedynie i spróbowała wstać, ale nie miała żadnego oparcia i tylko spowodowała jeszcze większy ból. Zrezygnowana rozejrzała się dookoła, ale nie zauważyła nikogo. Na jej oko dochodziła dwunasta, więc wcale ją to nie dziwiło.
            Poczuła na policzku coś zimnego. Zamrugała powiekami i dotknęła tego miejsca, wyczuwając pod palcami wodę. Po chwili na ziemię zaczęły spadać kształtne, białe śnieżynki. Spojrzała na niebo, które wysyłało w jej stronę śnieg i zaklęła cicho. Momentalnie zrobiło się zimno i zatrzęsła się, otulając szczelniej bluzą. Nie miała na sobie żadnych ciepłych ubrań, bo nie przypuszczała, że będzie zmuszona opuścić zamek. Ponownie rozejrzała się, zatrzymując na chwilę wzrok na ciemnościach lasu. Była pewna, że ktoś tam szedł. Nie mogło jej się to przewidzieć. Nie biegła by jak szalona za przywidzeniem. Westchnęła i podczołgała się pod najbliższe drzewo. Mocno chwytając się pnia, odepchnęła się zdrową nogą i ustawiła się w pozycji stojącej. Sapnęła ze zmęczenia i spojrzała na zamek. Tylko z okien korytarzy sączyło się nikłe światło. Nic nie wskazywało na to, aby ktoś wybierał się na przechadzkę.
            - Niech cię szlag, Malfoy – sapnęła, kuśtykając w stronę wrót. Starała się iść jak najbliżej drzew, aby w razie czego wesprzeć się na nich. Trudno było jej się przemieszczać, prawie cały czas skakała na lewej nodze, gdyż prawa całkowicie nie była zdolna do utrzymywania jej ciężaru.
            Po kilkunastu minutach, które trwały dla niej niemal całą wieczność, kiedy była już przemoczona do suchej nitki i zmarznięta do szpiku kości, dotarła do pierwszego stopnia. Sapnęła zmęczona i usiadła na schodach. Czuła jak jej płuca wdychają mroźne powietrze, które niemal natychmiast znieczulało wszystkie jej układy. Było jej ciężko na piersi, jakby ktoś położył na niej kamienny blok. Jeszcze raz przeklęła w myślach Ślizgona i odwróciła się. Na czworakach pokonała kolejne schody i w końcu znalazła się w ciepłym zamku. Podsunęła się pod ścianę i oparła o nią, przymykając powieki.
            - Rose? – Usłyszała głos dochodzący gdzieś z boku. Otworzyła oczy i spojrzała w prawo, gdzie na schodach prowadzących do lochów stał Zabini. Przyglądał jej się badawczo, jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
            - Och, Damian – powiedziała, uśmiechając się. Oddychała ciężko, nadal zmęczona wędrówką do zamku. – Dzięki ci Merlinie! Nie zginę na tym korytarzu – zawołała, unosząc wzrok do góry.
            - Co ci się stało? – spytał Ślizgon, podbiegając do niej. Rozejrzał się po drodze, czy aby na pewno nigdzie nie ma jakiegoś nauczyciela i kucnął przy niej.
            - Potknęłam się i skręciłam kostkę, a ten gbur mnie tam zostawił – pożaliła się, pozwalając, aby Zabini podniósł nogawkę jej spodni i przyjrzał się spuchniętej nodze. Syknęła, gdy spróbował ją dotknąć. – Jeszcze zaczął padać śnieg!
            - Kto cię tam zostawił? – zapytał, rozpinając jej bluzę i zdejmując z niej. Nie zaprotestowała, bo w tym momencie bardziej liczyło się dla niej to, że nie była sama na tym pustym i ogromnym korytarzu. Ktoś się nią zaopiekował i ktoś jej pomoże. Malfoy, wypchaj się testralskim gównem! – Cała się trzęsiesz… - Założył na nią własną bluzę.
            - Malfoy, a któżby inny?! Tylko on jest na tyle wredny, by zostawić damę w potrzebie samą sobie! Arystokrata od siedmiu boleści!
            - Musisz iść do Skrzydła – powiedział.
            - Sama się tam nie dostanę – odparła, na co on uśmiechnął się tylko. Chwycił ją za ramię i pomógł podnieść się z posadzki. – A tak w ogóle, to dlaczego jeszcze nie śpisz? Powinnam ci odjąć punkty…
            - Chyba sobie żartujesz – parsknął. Zrobiła krok, ale zachwiała się. – Dobra, trzymaj się – powiedział i nim zdążyła zareagować, schylił się i „podcinając” jej kolana chwycił na ręce. Pisnęła cicho.
            - Oszalałeś! Postaw mnie z powrotem na podłogę! Nabawisz się przepukliny…
            - Żartujesz? Ty prawie nic nie ważysz – stwierdził z uśmiechem.
            - Bez przesady, trochę ważę – rzekła, uświadamiając sobie, że przez ostatni miesiąc przytyła dwa kilogramy. – Jestem mokra…
            - To chyba dobrze nie? Że tak na ciebie działam? – Uśmiechnął się nonszalancko, a ona otworzyła szerzej oczy. Po chwili palnęła go lekko w czoło.
            - Nie to miałam na myśli, idioto – burknęła, lekko czerwieniejąc. Damian zaśmiał się głośno, jakby zapomniał, że obowiązywała cisza nocna. Uśmiechnął się do niej i skierował swoje kroki w stronę Skrzydła Szpitalnego. Rose ziewnęła przeciągle, czując nagle dopadające ją zmęczenie. – Która jest godzina? – spytała, opierając głowę na jego ramieniu. Przymknęła powieki tylko na chwilkę, jak jej się zdawało, ale kiedy ponownie je otworzyła, byli już w Skrzydle, a Damian właśnie szedł w jej stronę z pielęgniarką.
            - No co tam, kochanienka? – spytała pulchna kobiecina, podchodząc do niej z jakimś parującym wywarem. Całkowicie nie przypominała pani Pomfrey, która odeszła na emeryturę kilka tygodni temu. Była ze dwa razy szersza od swojej poprzedniczki i kiedy chodziła, jej biodra dziwnie falowały, jakby miała zaraz się przewrócić na któryś bok. Rose jeszcze nie miała z nią styczności i – prawdę mówiąc – trochę jej nie ufała. Bo nie miała pewności co do tego, co znajdowało się w naczyniu, które buchało zielonkawą parą. – Wypij. To złagodzi ból. – Weasley spojrzała niepewnie na szklankę, a później na Zabiniego, który gestem ręki pokazał, że ma wypić wszystko do dna. Wzięła naczynie i zajrzała do środka. Skrzywiła się czując zapach tego dziwnego lekarstwa, ale posłusznie wypiła wszystko. Nie było nawet najgorsze w smaku, miało lekki posmak miodu.
            - Nastawię ci kostkę i posmaruję maścią, żeby zeszła opuchlizna. Nic więcej zrobić nie mogę. Następnym razem uważaj, jak będziesz biegać i raczej unikaj biegania nocą. Nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć – kobieta gadała jak najęta, a Rose patrzyła na nią lekko nieprzytomnie. Niby widziała ją wyraźnie, słyszała też, ale jej słowa jakby nie docierały do niej. Po chwili poczuła tylko, że kobieta chwyciła ją za nogę i nim zdążyła zaprotestować, pielęgniarka przekręciła jej kostkę tak mocno, że aż coś strzyknęło. Weasley pisnęła, biorąc głęboki wdech. Wyglądało to trochę jakby się zapowietrzyła, a później po prostu legła na łóżko, zwijając się w pozycję embrionalną i ściskając kostkę. Czuła jak noga jej pulsowała i była gorąca w dotyku.
            - To miało złagodzić ból – pisnęła tak wysokim głosem, że była niemal pewna, że mogłaby nim wabić psy.
            - Nie przesadzaj, nie bolało aż tak bardzo – powiedziała pielęgniarka. Chwyciła ją jeszcze raz za nogę, wylała na nią z pół tubki jakiejś maści i rozsmarowała, bynajmniej nie delikatnie. – Dobra. Jeśli kolega zaprowadzi cię do Pokoju Wspólnego, to możesz iść. Nie masz po co tutaj siedzieć. Za godzinę nie będzie po niczym śladu. Napij się gorącej herbaty i przebierz w coś suchego, bo jeszcze się przeziębisz. Jeszcze tego by brakowało… - szepnęła kobieta, zabierając szklankę i wychodząc do swojego kantorka. Rose spojrzała na Zabiniego.
            - Co to za potwór? – spytała, nadal mając trochę za wysoki głos. Wsparła się na jego ramieniu i razem poszli w kierunku wieży Gryffindoru.
            - Przynajmniej nie kazała ci zostawać na noc. Pomfrey od razu zatrzymałaby cię na trzy dni – stwierdził, uśmiechając się. Trzymał ją w talii, wyczuwając pod materiałem bluzki ciepło jej ciała. Choć Weasley nie była zadowolona z metod nowej pielęgniarki, musiała przyznać, że najwyraźniej wszystko zadziałało tak jak powinno. Z każdym krokiem ból ustępował, a ona mogła spokojnie położyć stopę na podłodze.

            *

            - Malfoy, ty idioto! – wykrzyknął Zabini wchodząc do pokoju wspólnego Ślizgonów. Podszedł do foteli, gdzie Scorpius siedział wraz z jakąś szatynką na kolanach. Kiedy usłyszał obelgę, otworzył oczy i zmarszczył brwi, ale nie przestał całować dziewczyny. – Zostawiłeś ją tam? Dlaczego jej nie pomogłeś? – spytał Damian.
            W pokoju wspólnym o tej godzinie nie było już wielu osób. Zdecydowana większość spała, tylko nieliczni głowili się jeszcze nad zadanymi pracami domowymi lub – tak jak na przykład Malfoy – zajmowali się płcią przeciwną.
            Scorpius oderwał się od ust dziewczyny i spojrzał na kolegę.
            - O czym ty gadasz? – zapytał. Szatynka poprawiła fryzurę i wstała z jego kolan. Przeszła obok Zabiniego, uśmiechając się do niego zalotnie i zniknęła w swoim dormitorium.
            - O Rose, kretynie. Skręciła kostkę, a ty ją zostawiłeś samą sobie – powiedział Zabini, robiąc krok bliżej.
            - Nie prosiła o pomoc – stwierdził z uśmiechem Malfoy. – No i popatrz, co narobiłeś… Zostałem sam… I od kiedy mówicie sobie po imieniu?
            - Przestań ględzić, Malfoy. Oczywiście, że cię nie poprosiła o pomoc. Jak mogłaby to zrobić, skoro cały czas po niej jeździsz… Ma swój honor, wiesz? – Zabini zignorował jego ostatnie pytanie.
            - A coś ty się nagle takim obrońcą szlam stał, co? – zapytał Scorpius, marszcząc zabawnie czoło i nonszalancko rozkładając się na kanapie.
            - Ona nie jest szlamą…
            - Jej matka jest. Mała różnica – stwierdził, wzruszając ramionami i kładąc nogi na stoliku. Damian zmarszczył brwi.
            - Siedziała tam, na dworze, moknąc…
            - A co mnie ona interesuje? Zabini, weź na wstrzymanie… Miałeś ją tylko w sobie rozkochać, a wychodzi, że prędzej ty się zakochasz w niej… - Zaśmiał się cicho.
            Damian nie odpowiedział, powstrzymując się, żeby nie wybuchnąć. Narastała w nim złość i z całej siły zaciskał pięści, żeby nie przywalić Scorpiusowi.
            - Idę spać. Tobie też to radzę, bo ześwirujesz – powiedział Malfoy, wstając. – Może powinieneś przestać z nią rozmawiać, bo robisz się dziwnie nerwowy. – Z tymi słowami zniknął w dormitorium. Zabini wypuścił głośno powietrze i  odwrócił się. Zahaczył nogą o krawędź fotela i to był katalizator, który zapalił w nim skrywaną wściekłość. Zdenerwowany do granic możliwości kopnął mebel. Niestety trafił w drewnianą nóżkę i zabolał go paluch.
            - Kurwa!* - krzyknął, zwracając na siebie uwagę tych kilku uczniów, którzy jeszcze nie spali. – Co się gapicie? – burknął i ruszył w stronę dormitorium, które – niestety – dzielił z Malfoyem.

            Muszę się uspokoić i przestać tak przejmować się Weasley, bo któregoś dnia nieźle mi się oberwie. Jak Malfoy zacznie cos podejrzewać, wścieknie się, a nie potrzebny mi taki wróg…

            *

            Rose siedziała na łóżku, czesząc włosy szczotką. Wsłuchiwała się w miarowe oddechy śpiących Pameli i Dakoty. Nicole co chwilę pochrapywała cichutko. Bardziej uroczo niż wkurzająco, więc żadna z dziewcząt nie zwracała jej uwagi. Shili jednak nie było w jej łóżku i Rose zastanawiała się, czy ta poszła na spotkanie z Ivanem. Nagle jej rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi i jakby szloch. Zaskoczona spojrzała w stronę światła, które wpuszczały do środka otwarte drzwi. W wejściu pojawiła się postać Shili.
            - Nie śpisz? – spytała Ishihara, najwyraźniej zaskoczona widokiem siedzącej na łóżku Weasley. Rose słyszała jej załamany głos, a kiedy Shila pociągnęła nosem, przestała czesać włosy i podeszła do niej.
            - Co się stało? – spytała, chwytając ją za ramiona. Azjatka spojrzała na nią i wtedy Rose zauważyła zapłakaną twarz i czerwone, spuchnięte oczy. Ishihara rozpłakała się jeszcze bardziej.
            - Mia-aś rację – wychlipała, pociągając mocno nosem.
            - Z czym? – zapytała Rose.
            - On mnie nie ko-ha! – zawyła żałośnie Shila. Ruda przytuliła ją do siebie, głaszcząc po włosach i szepcząc do ucha uspokajająco.
            - Ciii.
            - Chcia-am z nim porozmaw-ać. Spytałam… czy… czy z nią zer-wie… A on się wku-u-rzył… - płakała Shila, ściskając koszulkę Rose. – Nig-dy ze mną n-nie będzie – pisnęła.
            - Cicho bądźcie – mruknęła Dakota, obracając się na drugi bok. Rose podprowadziła Shilę do łóżka.
            - Zasługujesz na kogoś lepszego, Shi – powiedziała, tuląc przyjaciółkę do siebie.
            - Przepra-aszam, Rose. By-am dla cie-ciebie nie mi-a.
            - Już dobrze – szepnęła Rose, głaszcząc dziewczynę po plecach. Wpatrywała się w ścianę za nią i miała wielką ochotę westchnąć. A nie mówiłam. Ktoś teraz cierpi. Miała również wielką chęć pójścia do tego Krukona i przywalenia mu najgorszą klątwą, jaką znała. No, może nie najgorszą, ale równie okropną!


            * Tak, tak. Nie bójmy się tych słów. One istnieją i na pewno każdy z nas kiedyś ich użył. Cenzurowanie ich jest bezcelowe, bo i tak wszyscy wiedzą o co chodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o kulturalne wyrażanie swojej opinii. Wszystkie przypadki wulgarnego wypowiadania się będą usuwane.