Rose stała wraz z Shilą pod salą, w
której miały się odbyć Eliksiry. Azjatka opowiadała przyjaciółce o nowych
trendach w modzie, o których pisali w najnowszym wydaniu Czarownicy. Weasley przytakiwała i odpowiadała monosylabami, gdyż zwyczajnie
nie była zainteresowana tym tematem, jednak takie krótkie oznaki zrozumienia
najwyraźniej satysfakcjonowały Ishiharę.
W pewnym
momencie Shila przestała mówić. Rose byłaby tego nie zauważyła, gdyby nie silny
uchwyt. Azjatka bowiem niemal wbijała w jej ramię swoje paznokcie, wypiłowane
na kwadratowo i pomalowane na tak zwany francuski manicure.
- Ała –
syknęła Rose, wyrywając ramię i spoglądając na Shilę, która nawet nie drgnęła.
Weasley uniosła do góry brew i powędrowała spojrzeniem za wzrokiem
przyjaciółki. Jej oczom ukazał się Ivan Strait, kochanek Shi, którego
dziewczyna uwielbiała i niemal czciła go jak boga. Szedł w towarzystwie swojej
dziewczyny, dumny jak paw, z wysoko podniesioną głową i uśmiechem filmowego
amanta. Drachma szła przy jego boku, trzymając go za dłoń i rozglądając się po
korytarzu. Ivan coś do niej powiedział, więc odwróciła twarz w jego stronę,
zaśmiała się i wspięła na palce, całując go w usta. Shila niemal jęknęła.
Rose
wiedziała jak bardzo Ishihara była zakochana w Krukonie. Każde takie spotkanie
na korytarzu, kiedy musiała oglądać go całującego się z inną dziewczyną
sprawiało jej niemal fizyczny ból. Jednak nadal stała z boku, milcząc i ciesząc
się tymi kilkoma chwilami w nocy, które spędzali razem. Mimo upływu czasu wciąż
wierzyła, że Ivan kocha ją i niedługo zerwie z Drachmą. To jednak nie
nadchodziło, ba! nawet nie zapowiadało się, aby miał to w planach. Ivan ciągle
chodził z Drachmą, dumny i pyszny, a ją całkowicie ignorował. Nawet ani razu
nie powiedział jej „cześć”. I ona się na to zgadzała! Rose bardzo chciała ulżyć
przyjaciółce w jej cierpieniu, ale obiecała sobie, że nie będzie się wtrącać.
To było wręcz sprzeczne z jej charakterem, ale obietnica to obietnica.
Para
przeszła obok nich. Nastąpiło kolejne rozczarowanie. Shila zamknęła oczy i z
całych sił starała się nie wybuchnąć płaczem. Weasley widziała, jak dziewczyna
oddycha powoli przez nozdrza, które rozchylały się to znów zwężały. Zatrzęsły
jej się nogi, więc oparła się o mur i przytrzymała jej. Rose skrzywiła się z
niesmakiem i nim zdążyła ugryźć się w język, zapytała:
- Długo
będziesz się tak katować?
Shila
otworzyła oczy i spojrzała na nią zaintrygowana.
- O czym
mówisz? – spytała. W środku Rose wzruszyła ramionami. Skoro już zaczęłam, to dokończę.
- Nie rób z siebie cierpiętnicy, Shi. On z nią nie
zerwie. Nie masz powodu, aby nadal ciągnąć tą głupią znajomość – powiedziała.
Azjatka odzyskała równowagę i wyprostowała się, odrywając od ściany. Była o
kilka centymetrów wyższa od Rose, więc spojrzała na nią z góry.
- Głupią
znajomość? – Powtórzyła.
- Tak,
głupią. Nie widzisz tego, że on cię wykorzystuje? Pewnie Drachma nie jest tak
dobra w łóżku, albo w ogóle jest dziewicą i dlatego przychodzi do ciebie…
- Zamknij
się Rose. On mnie kocha – powiedziała Azjatka pewnym siebie głosem.
- To
dlaczego jeszcze nie jesteście razem?
- Bo najpierw
musi zerwać z Drachmą. A to nie jest łatwe, Ivan mówi, że ona jest bardzo
wrażliwa i…
- Co ty
pieprzysz, Shi?! – Weasley zaczynała tracić cierpliwość. Czy do niej nie dociera, co się mówi? – Ona jest wrażliwa? A ty
niby nie?! Nie, no oczywiście… Ty jesteś cholerną masochistką! Przejrzyj
wreszcie na oczy! On z nią nie zerwie! Gdyby miał to zrobić, już dawno
bylibyście parą! A tak zostają ci tylko potajemne schadzki… Zakończ to, Shi.
Zanim coś pójdzie nie tak i będziesz cierpieć nie tylko ty, ale i Drachma.
- Więc
wolisz, żebym to ja cierpiała, a nie ona? – spytała.
- Co?
Oczywiście, że nie chcę, żebyś cierpiała, ale pomyśl… Ona z nim jest, ufa mu. A
on ją wykorzystuje i oszukuje. Zdradza ją. Nawet gdyby z nią zerwał… to jaką
miałabyś pewność, że nie zdradzałby ciebie?
- On mnie
kocha – szepnęła Shila łamiącym się głosem.
- Nie, Shi.
Zrozum to wreszcie i skończ znajomość z nim, bo tylko cię to wyniszcza.
- Wiesz co,
Rose? – zapytała nagle, odzyskując siłę w głosie. – Odwal się – dodała z mocą.
– Nie wtrącaj się w moje życie, bo, uwaga, to
m o j e życie i grzyb ci do tego,
co z nim robię. Nie przestanę się z nim spotykać, bo wiem, że mnie kocha.
Niedługo zerwie z tą swoją… dziewczyną od siedmiu boleści i będziemy razem
szczęśliwi. A ty lepiej zajmij się swoim Benem, bo coś oko mu ucieka na inne
dziewczyny – powiedziała, ostatnie zdanie wypowiadając niemal z wrednym
uśmiechem na ustach.
- Co? –
spytała Rose, całkowicie zdezorientowana.
- To, że
może powinnaś pomyśleć o udostępnieniu mu klucza do swojego pasa cnoty, bo
inaczej zwieje ci i nawet nie zauważysz, kiedy – stwierdziła Shila, niby to
obojętnym tonem. Wyminęła zdziwioną Rose i poszła w stronę łazienki dla
dziewcząt.
Rose
wpatrywała się w posadzkę, kiedy nadszedł nauczyciel. Usłyszała chichoty, więc
podniosła wzrok; grupka Ślizgonek podśmiewała się z niej, szepcząc między sobą
coś o „pasie cnoty” i „niewiernym Benie”.
*
Malfoy pojawił się w umówionym miejscu z
pięciominutowym spojrzeniem. W dodatku nie przyszedł sam, zabrał ze sobą jakąś
szatynkę z młodszej klasy z jego domu, która szła z nim pod ramię, śmiejąc się
z jego dowcipów. Rose skrzywiła się, bo mogła sobie wyobrazić na jakim poziomie
intelektualnym owe dowcipy były.
- Malfoy,
co ty odwalasz? Mamy patrolować korytarze, a nie zabawiać się z płcią przeciwną
– powiedziała na wstępie. Nie miała dobrego humoru: od Eliksirów Shila nie
odezwała się do niej ani słowem, na obiad była ryba, na którą ma uczulenie, a w
dodatku James niechcący wylał na jej wypracowanie kałamarz atramentu. Jak w
takim wypadku mieć dobry humor? Jeszcze ten… ten… przyprowadził ze sobą jakąś
rozwiązłą pannę.
- Nie
zwracaj na nią uwagi, kotku. – stwierdził Scorpius, uśmiechając się do swojej
towarzyszki. - To na czym skończyłem? A tak, już pamiętam… - dodał, nachylając
się i składając pocałunek na szyi szatynki. Ta zachichotała. Przeszli obok
zdziwionej Rose i nawet nie zwrócili na nią uwagi. Weasley uniosła do góry
brew.
- Dobra,
jak chcesz. Tylko nie zapomnij, że dzisiaj ty sprawdzasz lochy! – krzyknęła,
nim zdążyli oddalić się na dobre. Pokręciła głową i zaczęła przechadzać się
korytarzami, szukając uczniów, którzy powinni już dawno spać, a mimo to chodzą
po zamku.
Zamek był
zadziwiająco spokojny. Nikt nie wybrał się na nocna wycieczkę, nawet kotka
Filcha gdzieś się zaszyła, nie wyściubiając nosa z kryjówki. Księżyc wznosił
się wysoko na niebie, oświetlając korytarze swoim blaskiem, który jednak niknął
wśród światła pochodni. Rose zatrzymała się przy oknie na drugim piętrze i
rozejrzała po błoniach. Czuła drżenie gdzieś w środku siebie, jakby oprócz tych
wszystkich nieszczęść, które jej się dziś przydarzyły, miało się wydarzyć coś
jeszcze.
Przeczesywała
wzrokiem okolice zamku, przez chwilę zastanawiając się, jakby to było być
kałamarnicą pływającą w jeziorze. Czy te zwierzęta coś czują? Myślą? Musiała to
sprawdzić w książce. Nagle jej wzrok przykuł ruch. Spojrzała w tamtą stronę i
poruszyła się, przestępując z nogi na nogę. Widziała zarys czyjejś postawy.
Ktoś szedł szybko przez błonia, a jego szata powiewała za nim. Kierował się w
stronę Zakazanego Lasu, jakby właśnie wyszedł z zamku. Weasley przysunęła się
bliżej szyby i spróbowała rozpoznać postać. Zauważyła, że to nie szata
powiewała na wietrze tylko jasna sukienka. Bez większego namyślania się puściła
się biegiem po korytarzach, nie zwracając uwagi na hałas, jaki robiły jej
obcasy.
Do drzwi
wejściowych dostała się w pięć minut, niemal łamiąc nogi na schodach. Nie zdążyła
wyhamować i wpadła na zamknięte wrota, odbijając się od nich rękami. Chwyciła
za wielką klamkę i otworzyła je, wybiegając na zewnątrz. W jej głowie zrodziła
się myśl, że musi jak najszybciej dogonić ową osobę i powstrzymać ją przed
dostaniem się do lasu. Zakazany Las nie wróżył nic dobrego, zwłaszcza w nocy, a
ten ktoś niewątpliwie był uczniem i powinien spać.
- Hej!
Stój! – krzyczała, biegnąc śladem nocnego wędrowca. Z każdym krokiem była coraz
bardziej pewna, że to jakaś uczennica, która właśnie znikała za drzewami. –
Stój! – krzyknęła Rose jeszcze raz, ale postać się nie zatrzymała. – Cholera. –
Przyspieszyła, jednak z tej prędkości pogubiły jej się nogi i potknęła się, z
głuchym hukiem upadając na trawę. Przeturlała się po ziemi, jęcząc z bólu i zdezorientowana
legła na plecy, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo nad sobą. Wypuściła z płuc
powietrze, które nieświadomie wstrzymała i stwierdziła, że jeszcze żyje.
Spróbowała się podnieść, ale zabolały ją żebra i kręgosłup w części lędźwiowej.
Nic dziwnego, dość mocno się poturbowała, turlając się po trawie. Jęknęła i
zamknęła oczy, przecierając twarz dłońmi.
- Weasley,
ty ciamajdo – powiedział Malfoy, który znikąd pojawił się przy niej, pochylając
się lekko. Otworzyła oczy i spojrzała na niego, zaraz jednak przeniosła wzrok
na jego towarzyszkę, która stała po drugiej stronie. Oboje patrzyli na nią z
lekkim rozbawieniem. – Biegać cię nie nauczyli?
- Co ty tu
robisz? – spytała, nadal leżąc i nie zadając sobie trudu by się podnieść. Nie
chciała, aby Ślizgon zauważył, że nie mogła się ruszyć, bo zacząłby jeszcze
bardziej się z niej śmiać.
- Wybiegłaś
z zamku jak postrzelona. Wyjrzałem przez okno i akurat mogłem zauważyć twój
spektakularny upadek – stwierdził rozbawiony. – Nie ma co, to było świetne.
Mogłabyś to powtórzyć? – spytał. Szatynka obok zaśmiała się nieco sztucznie.
Weasley zlustrowała ją spojrzeniem, jakim zazwyczaj obdarzała karaluchy i
jeszcze raz spróbowała wstać.
- Ktoś
wszedł do Zakazanego Lasu. Jakiś uczeń – powiedziała, podnosząc się na łokciach.
Ugryzła się w język, żeby nie syknąć z bólu. Dwójka Ślizgonów spojrzała w
stronę ciemnych drzew. Malfoy westchnął i odszedł kilka kroków. Wszedł między
pnie i rozejrzał się. W tym czasie Weasley usiadła, oddychając głęboko i
starając się żadnym dźwiękiem nie zdradzić swojego bólu.
- Nikogo tu
nie ma – stwierdził blondyn.
- Musiał
już pójść dalej – odpowiedziała, zbierając w sobie siły, aby wstać.
- Może –
wzruszył ramionami. – Skoro żyjesz, to nic tu po mnie – stwierdził. – Wracamy –
rzucił w stronę szatynki. Ta jedynie spojrzała na rudą i podeszła do niego.
Pocałowała go namiętnie, a Weasley jęknęła, odwracając wzrok.
-
Obrzydliwość – szepnęła.
- Po prostu
mi zazdrościsz – powiedziała szatynka, odzywając się chyba po raz pierwszy
odkąd pojawiła się z Malfoyem na zbiórce.
- Niby
czego? – zapytała szczerze zaintrygowana panna Weasley.
- Nie czego
tylko kogo. – Rose uniosła do góry brew, a gdy Ślizgonka spojrzała na Scorpiusa
rozanielonym wzrokiem, omal nie wybuchła śmiechem.
- Jego? –
spytała, powstrzymując się od pisku, bo zabolały ją żebra. – To żeś mi
dogadała. Normalnie dowcip roku. Skąd ty to wytrzasnęłaś? – spytała, układając
się w lepszej pozycji do wstania.
- Już nie
bądź taka opryskliwa, Weasley. Wszyscy wiedzą, że masz na niego ochotę –
powiedziała.
- Jasne.
Mam ochotę włożyć mu różdżkę w dupę i wysłać na księżyc – sarknęła, podnosząc
się. Ta dziewczyna działała jej na nerwy. Skąd on ją wziął? Czasami miała
wrażenie, że szkoli sobie wszystkie panienki, aby działały jej na nerwy.
- Weasley,
ja tu wciąż stoję – powiedział Malfoy, obserwując jak Gryfonka się ponosi.
Ledwo skończył mówić, a ona z powrotem leżała na trawie, jęcząc z bólu. Uniósł
do góry brew i przyglądał się chwilę, jak Rose podnosi do góry nogawkę spodni.
Choć było ciemno, doskonale mógł widzieć spuchniętą i siniejącą kostkę. –
Powiedz, że możesz chodzić – powiedział.
- Gdybym
mogła, już by mnie tu nie było, kretynie – odpowiedziała, dotykając
spuchniętego miejsca i krzywiąc się z bólu.
- Weasley,
lepiej coś z tym zrób, bo nosić cię nie będę – rzekł.
- Nikt cię
o to nie prosił – odparła, opuszczając spodnie.
- To
dobrze. Idziemy – powiedział i pociągnął szatynkę za rękę. Ruszyli w stronę
zamku, zostawiając Gryfonkę samą na skraju Zakazanego Lasu, z pulsującą bólem kostką.
Rose spojrzała za nimi czując narastającą złość. To prawda, nie prosiła go o
pomoc, ale jak mógł tak sobie iść, zostawiając ją? Czyżby naprawdę aż tak się
nie lubili? Czyżby był aż tak obojętny na czyjeś cierpienie?
- Ja bym mu
pomogła – burknęła tylko, przyglądając się jak szatynka wskakuje na pierwsze
dwa stopnie prowadzące do zamku, a Malfoy idzie posłusznie za nią. Warknęła
jedynie i spróbowała wstać, ale nie miała żadnego oparcia i tylko spowodowała
jeszcze większy ból. Zrezygnowana rozejrzała się dookoła, ale nie zauważyła
nikogo. Na jej oko dochodziła dwunasta, więc wcale ją to nie dziwiło.
Poczuła na
policzku coś zimnego. Zamrugała powiekami i dotknęła tego miejsca, wyczuwając
pod palcami wodę. Po chwili na ziemię zaczęły spadać kształtne, białe
śnieżynki. Spojrzała na niebo, które wysyłało w jej stronę śnieg i zaklęła
cicho. Momentalnie zrobiło się zimno i zatrzęsła się, otulając szczelniej
bluzą. Nie miała na sobie żadnych ciepłych ubrań, bo nie przypuszczała, że
będzie zmuszona opuścić zamek. Ponownie rozejrzała się, zatrzymując na chwilę
wzrok na ciemnościach lasu. Była pewna, że ktoś tam szedł. Nie mogło jej się to
przewidzieć. Nie biegła by jak szalona za przywidzeniem. Westchnęła i
podczołgała się pod najbliższe drzewo. Mocno chwytając się pnia, odepchnęła się
zdrową nogą i ustawiła się w pozycji stojącej. Sapnęła ze zmęczenia i spojrzała
na zamek. Tylko z okien korytarzy sączyło się nikłe światło. Nic nie wskazywało
na to, aby ktoś wybierał się na przechadzkę.
- Niech cię
szlag, Malfoy – sapnęła, kuśtykając w stronę wrót. Starała się iść jak
najbliżej drzew, aby w razie czego wesprzeć się na nich. Trudno było jej się
przemieszczać, prawie cały czas skakała na lewej nodze, gdyż prawa całkowicie
nie była zdolna do utrzymywania jej ciężaru.
Po
kilkunastu minutach, które trwały dla niej niemal całą wieczność, kiedy była
już przemoczona do suchej nitki i zmarznięta do szpiku kości, dotarła do
pierwszego stopnia. Sapnęła zmęczona i usiadła na schodach. Czuła jak jej płuca
wdychają mroźne powietrze, które niemal natychmiast znieczulało wszystkie jej
układy. Było jej ciężko na piersi, jakby ktoś położył na niej kamienny blok.
Jeszcze raz przeklęła w myślach Ślizgona i odwróciła się. Na czworakach
pokonała kolejne schody i w końcu znalazła się w ciepłym zamku. Podsunęła się
pod ścianę i oparła o nią, przymykając powieki.
- Rose? –
Usłyszała głos dochodzący gdzieś z boku. Otworzyła oczy i spojrzała w prawo,
gdzie na schodach prowadzących do lochów stał Zabini. Przyglądał jej się badawczo,
jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
- Och,
Damian – powiedziała, uśmiechając się. Oddychała ciężko, nadal zmęczona
wędrówką do zamku. – Dzięki ci Merlinie! Nie zginę na tym korytarzu – zawołała,
unosząc wzrok do góry.
- Co ci się
stało? – spytał Ślizgon, podbiegając do niej. Rozejrzał się po drodze, czy aby
na pewno nigdzie nie ma jakiegoś nauczyciela i kucnął przy niej.
- Potknęłam
się i skręciłam kostkę, a ten gbur mnie tam zostawił – pożaliła się,
pozwalając, aby Zabini podniósł nogawkę jej spodni i przyjrzał się spuchniętej
nodze. Syknęła, gdy spróbował ją dotknąć. – Jeszcze zaczął padać śnieg!
- Kto cię
tam zostawił? – zapytał, rozpinając jej bluzę i zdejmując z niej. Nie
zaprotestowała, bo w tym momencie bardziej liczyło się dla niej to, że nie była
sama na tym pustym i ogromnym korytarzu. Ktoś się nią zaopiekował i ktoś jej
pomoże. Malfoy, wypchaj się testralskim
gównem! – Cała się trzęsiesz… - Założył na nią własną bluzę.
- Malfoy, a
któżby inny?! Tylko on jest na tyle wredny, by zostawić damę w potrzebie samą
sobie! Arystokrata od siedmiu boleści!
- Musisz
iść do Skrzydła – powiedział.
- Sama się
tam nie dostanę – odparła, na co on uśmiechnął się tylko. Chwycił ją za ramię i
pomógł podnieść się z posadzki. – A tak w ogóle, to dlaczego jeszcze nie śpisz?
Powinnam ci odjąć punkty…
- Chyba
sobie żartujesz – parsknął. Zrobiła krok, ale zachwiała się. – Dobra, trzymaj
się – powiedział i nim zdążyła zareagować, schylił się i „podcinając” jej
kolana chwycił na ręce. Pisnęła cicho.
-
Oszalałeś! Postaw mnie z powrotem na podłogę! Nabawisz się przepukliny…
-
Żartujesz? Ty prawie nic nie ważysz – stwierdził z uśmiechem.
- Bez
przesady, trochę ważę – rzekła, uświadamiając sobie, że przez ostatni miesiąc
przytyła dwa kilogramy. – Jestem mokra…
- To chyba
dobrze nie? Że tak na ciebie działam? – Uśmiechnął się nonszalancko, a ona
otworzyła szerzej oczy. Po chwili palnęła go lekko w czoło.
- Nie to
miałam na myśli, idioto – burknęła, lekko czerwieniejąc. Damian zaśmiał się
głośno, jakby zapomniał, że obowiązywała cisza nocna. Uśmiechnął się do niej i
skierował swoje kroki w stronę Skrzydła Szpitalnego. Rose ziewnęła przeciągle,
czując nagle dopadające ją zmęczenie. – Która jest godzina? – spytała,
opierając głowę na jego ramieniu. Przymknęła powieki tylko na chwilkę, jak jej
się zdawało, ale kiedy ponownie je otworzyła, byli już w Skrzydle, a Damian
właśnie szedł w jej stronę z pielęgniarką.
- No co
tam, kochanienka? – spytała pulchna kobiecina, podchodząc do niej z jakimś
parującym wywarem. Całkowicie nie przypominała pani Pomfrey, która odeszła na
emeryturę kilka tygodni temu. Była ze dwa razy szersza od swojej poprzedniczki
i kiedy chodziła, jej biodra dziwnie falowały, jakby miała zaraz się przewrócić
na któryś bok. Rose jeszcze nie miała z nią styczności i – prawdę mówiąc –
trochę jej nie ufała. Bo nie miała pewności co do tego, co znajdowało się w
naczyniu, które buchało zielonkawą parą. – Wypij. To złagodzi ból. – Weasley
spojrzała niepewnie na szklankę, a później na Zabiniego, który gestem ręki pokazał,
że ma wypić wszystko do dna. Wzięła naczynie i zajrzała do środka. Skrzywiła
się czując zapach tego dziwnego lekarstwa, ale posłusznie wypiła wszystko. Nie
było nawet najgorsze w smaku, miało lekki posmak miodu.
- Nastawię
ci kostkę i posmaruję maścią, żeby zeszła opuchlizna. Nic więcej zrobić nie
mogę. Następnym razem uważaj, jak będziesz biegać i raczej unikaj biegania
nocą. Nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć – kobieta gadała jak najęta, a
Rose patrzyła na nią lekko nieprzytomnie. Niby widziała ją wyraźnie, słyszała
też, ale jej słowa jakby nie docierały do niej. Po chwili poczuła tylko, że
kobieta chwyciła ją za nogę i nim zdążyła zaprotestować, pielęgniarka
przekręciła jej kostkę tak mocno, że aż coś strzyknęło. Weasley pisnęła, biorąc
głęboki wdech. Wyglądało to trochę jakby się zapowietrzyła, a później po prostu
legła na łóżko, zwijając się w pozycję embrionalną i ściskając kostkę. Czuła
jak noga jej pulsowała i była gorąca w dotyku.
- To miało
złagodzić ból – pisnęła tak wysokim głosem, że była niemal pewna, że mogłaby
nim wabić psy.
- Nie
przesadzaj, nie bolało aż tak bardzo – powiedziała pielęgniarka. Chwyciła ją
jeszcze raz za nogę, wylała na nią z pół tubki jakiejś maści i rozsmarowała,
bynajmniej nie delikatnie. – Dobra. Jeśli kolega zaprowadzi cię do Pokoju
Wspólnego, to możesz iść. Nie masz po co tutaj siedzieć. Za godzinę nie będzie
po niczym śladu. Napij się gorącej herbaty i przebierz w coś suchego, bo
jeszcze się przeziębisz. Jeszcze tego by brakowało… - szepnęła kobieta, zabierając
szklankę i wychodząc do swojego kantorka. Rose spojrzała na Zabiniego.
- Co to za
potwór? – spytała, nadal mając trochę za wysoki głos. Wsparła się na jego
ramieniu i razem poszli w kierunku wieży Gryffindoru.
-
Przynajmniej nie kazała ci zostawać na noc. Pomfrey od razu zatrzymałaby cię na
trzy dni – stwierdził, uśmiechając się. Trzymał ją w talii, wyczuwając pod
materiałem bluzki ciepło jej ciała. Choć Weasley nie była zadowolona z metod
nowej pielęgniarki, musiała przyznać, że najwyraźniej wszystko zadziałało tak
jak powinno. Z każdym krokiem ból ustępował, a ona mogła spokojnie położyć
stopę na podłodze.
*
- Malfoy,
ty idioto! – wykrzyknął Zabini wchodząc do pokoju wspólnego Ślizgonów. Podszedł
do foteli, gdzie Scorpius siedział wraz z jakąś szatynką na kolanach. Kiedy
usłyszał obelgę, otworzył oczy i zmarszczył brwi, ale nie przestał całować
dziewczyny. – Zostawiłeś ją tam? Dlaczego jej nie pomogłeś? – spytał Damian.
W pokoju
wspólnym o tej godzinie nie było już wielu osób. Zdecydowana większość spała,
tylko nieliczni głowili się jeszcze nad zadanymi pracami domowymi lub – tak jak
na przykład Malfoy – zajmowali się płcią przeciwną.
Scorpius
oderwał się od ust dziewczyny i spojrzał na kolegę.
- O czym ty
gadasz? – zapytał. Szatynka poprawiła fryzurę i wstała z jego kolan. Przeszła
obok Zabiniego, uśmiechając się do niego zalotnie i zniknęła w swoim
dormitorium.
- O Rose,
kretynie. Skręciła kostkę, a ty ją zostawiłeś samą sobie – powiedział Zabini,
robiąc krok bliżej.
- Nie
prosiła o pomoc – stwierdził z uśmiechem Malfoy. – No i popatrz, co narobiłeś…
Zostałem sam… I od kiedy mówicie sobie po imieniu?
- Przestań
ględzić, Malfoy. Oczywiście, że cię nie poprosiła o pomoc. Jak mogłaby to
zrobić, skoro cały czas po niej jeździsz… Ma swój honor, wiesz? – Zabini
zignorował jego ostatnie pytanie.
- A coś ty
się nagle takim obrońcą szlam stał, co? – zapytał Scorpius, marszcząc zabawnie
czoło i nonszalancko rozkładając się na kanapie.
- Ona nie
jest szlamą…
- Jej matka
jest. Mała różnica – stwierdził, wzruszając ramionami i kładąc nogi na stoliku.
Damian zmarszczył brwi.
- Siedziała
tam, na dworze, moknąc…
- A co mnie
ona interesuje? Zabini, weź na wstrzymanie… Miałeś ją tylko w sobie rozkochać,
a wychodzi, że prędzej ty się zakochasz w niej… - Zaśmiał się cicho.
Damian nie
odpowiedział, powstrzymując się, żeby nie wybuchnąć. Narastała w nim złość i z
całej siły zaciskał pięści, żeby nie przywalić Scorpiusowi.
- Idę spać.
Tobie też to radzę, bo ześwirujesz – powiedział Malfoy, wstając. – Może
powinieneś przestać z nią rozmawiać, bo robisz się dziwnie nerwowy. – Z tymi
słowami zniknął w dormitorium. Zabini wypuścił głośno powietrze i odwrócił się. Zahaczył nogą o krawędź fotela
i to był katalizator, który zapalił w nim skrywaną wściekłość. Zdenerwowany do
granic możliwości kopnął mebel. Niestety trafił w drewnianą nóżkę i zabolał go
paluch.
- Kurwa!* -
krzyknął, zwracając na siebie uwagę tych kilku uczniów, którzy jeszcze nie
spali. – Co się gapicie? – burknął i ruszył w stronę dormitorium, które –
niestety – dzielił z Malfoyem.
Muszę się uspokoić i przestać tak przejmować
się Weasley, bo któregoś dnia nieźle mi się oberwie. Jak Malfoy zacznie cos
podejrzewać, wścieknie się, a nie potrzebny mi taki wróg…
*
Rose
siedziała na łóżku, czesząc włosy szczotką. Wsłuchiwała się w miarowe oddechy
śpiących Pameli i Dakoty. Nicole co chwilę pochrapywała cichutko. Bardziej
uroczo niż wkurzająco, więc żadna z dziewcząt nie zwracała jej uwagi. Shili
jednak nie było w jej łóżku i Rose zastanawiała się, czy ta poszła na spotkanie
z Ivanem. Nagle jej rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi i jakby
szloch. Zaskoczona spojrzała w stronę światła, które wpuszczały do środka
otwarte drzwi. W wejściu pojawiła się postać Shili.
- Nie
śpisz? – spytała Ishihara, najwyraźniej zaskoczona widokiem siedzącej na łóżku
Weasley. Rose słyszała jej załamany głos, a kiedy Shila pociągnęła nosem,
przestała czesać włosy i podeszła do niej.
- Co się
stało? – spytała, chwytając ją za ramiona. Azjatka spojrzała na nią i wtedy
Rose zauważyła zapłakaną twarz i czerwone, spuchnięte oczy. Ishihara rozpłakała
się jeszcze bardziej.
- Mia-aś
rację – wychlipała, pociągając mocno nosem.
- Z czym? –
zapytała Rose.
- On mnie
nie ko-ha! – zawyła żałośnie Shila. Ruda przytuliła ją do siebie, głaszcząc po
włosach i szepcząc do ucha uspokajająco.
- Ciii.
- Chcia-am
z nim porozmaw-ać. Spytałam… czy… czy z nią zer-wie… A on się wku-u-rzył… -
płakała Shila, ściskając koszulkę Rose. – Nig-dy ze mną n-nie będzie – pisnęła.
- Cicho bądźcie
– mruknęła Dakota, obracając się na drugi bok. Rose podprowadziła Shilę do
łóżka.
-
Zasługujesz na kogoś lepszego, Shi – powiedziała, tuląc przyjaciółkę do siebie.
- Przepra-aszam,
Rose. By-am dla cie-ciebie nie mi-a.
- Już
dobrze – szepnęła Rose, głaszcząc dziewczynę po plecach. Wpatrywała się w
ścianę za nią i miała wielką ochotę westchnąć. A nie mówiłam. Ktoś teraz cierpi. Miała również wielką chęć pójścia
do tego Krukona i przywalenia mu najgorszą klątwą, jaką znała. No, może nie
najgorszą, ale równie okropną!
* Tak, tak.
Nie bójmy się tych słów. One istnieją i na pewno każdy z nas kiedyś ich użył.
Cenzurowanie ich jest bezcelowe, bo i tak wszyscy wiedzą o co chodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o kulturalne wyrażanie swojej opinii. Wszystkie przypadki wulgarnego wypowiadania się będą usuwane.