Podróż była
długa i męcząca, w dodatku niezbyt przyjemna, ponieważ Cloud dostał choroby
lokomocyjnej i często wymiotował. Malfoy nie zachowywał się w stosunku do niego
przyjaźnie; co prawda rasistowskie żarty zostawił w Hogwarcie, ale nie mógł
przeżyć smrodu, jaki towarzyszył im odkąd tylko czarnoskóry zapełnił pierwszą
reklamówkę. Ciągle tylko marudził i dogadywał wszystkim. Parę razy pokłócił się
z Rose, sprawiając sobie dziką satysfakcję z doprowadzenia jej do szału.
Profesor Longbottom, siedzący cichutko i czytający najnowsze wydanie
„Żonglera”, nie zwracał na nich szczególnej uwagi. Nie potrafił i nie chciał
wtrącać się w zwykłe sprzeczki uczniów. Znał młodzież i wiedział, że prędzej by
się na niego rzucili niż usłuchali, dlatego ingerował tylko w razie koniecznej konieczności. Nikt nigdy nie
miał mu tego za złe. Jednak sam przed sobą stwierdził w myślach, że
nieprzyjemny zapach drażnił także jego, choć na co dzień – jako botanik –
spotykał się z różnymi, śmierdzącymi roślinami.
Elizabeth
Morrison, wysoka dziewczyna o włosach koloru blond, sięgających zgrabnych
pośladków, siedziała na swoim miejscu, do nikogo się nie odzywając. Miała
postawę arystokratki; wyprostowane plecy, kolana złączone, a na nich dwie
drobne dłonie ozdobione – każda po jednym – pierścionkami. Od czasu do czasu
marszczyła zabawnie nos, spoglądając w stronę wymiotującego kolegi z drużyny,
dając wszystkim do zrozumienia, że i jej nie podoba się ten zapach. Przyglądała
się Rose, która co chwilę wymieniała chłopakowi reklamówki. Była zdziwiona, że
Gryfonka ani razu nie okazała zmęczenia czy obrzydzenia, czym oczywiście
naraziła się Ślizgonowi, który zaczął jej dokuczać, nazywając sprzątaczką.
Elizabeth bacznie obserwowała całe swoje towarzystwo, próbując zrozumieć i
wyczuć relacje, jakie między nimi są lub dopiero się wytworzą. Miała bardzo
dobry instynkt, dlatego widząc jak Malfoy ze spokojem zmusza Weasley do
osiągnięcia furii, a ta czerwienieje jak dorodny buraczek, uśmiechnęła się pod
nosem. Poprawiła dłonią zmarszczkę, jaka wytworzyła się na nogawce jej
materiałowych spodni, a następnie spojrzała w okno. Ruch jej głowy spowodował,
że koraliki i spinki, które miała wetknięte we włosy, zabrzęczały cichutko.
- Hej,
spójrzcie – powiedziała nagle, tak niespodziewanie, że nawet Cloud na chwilę
przestał zwracać swoje śniadanie. W przeciwieństwie do Rose, nie ruszył się
jednak z miejsca, nie chcąc prowokować kolejnych torsji. – Chyba jesteśmy na
miejscu – dodała spokojnie, przesuwając się, ponieważ Malfoy znalazł się
stanowczo zbyt blisko niej.
Sunęli nad
lasem iglastym; Rose dopatrzyła się kilku rodzajów drzew, w tym sosny i
świerka. Zdawało się, że ich czubki ocierają o karocę, a kiedy zamilkli, mogli
to usłyszeć. Uśmiechnęli się do siebie, obniżyli lot, co mogło oznaczać, że
byli już coraz bliżej. Ruda wpatrzyła się w widok na horyzoncie, chcąc zobaczyć
już wynurzający się stamtąd zamek. Była bardzo ciekawa, jak wyglądała Akademia Magii
z Wyspy Perłowej, jednak nigdzie w bibliotece nie mogła znaleźć choćby jednej
fotografii. We wszystkich książkach natomiast mogła ujrzeć małże, dające Wyspie
zyski w postaci najwspanialszych pereł świata.
I w końcu
się pokazał. Mniejszy od Hogwartu, choć wcale nie brzydszy zamek, górował nad
Wyspą, wznosząc się na skale na skraju lądu. Fale wzburzonego oceanu obijały
się o nią, rozbryzgując się milionem kropel na ścianach budowli w kolorze
piasku. Rose nie mogła dojrzeć, z czego był zbudowany, ale wyglądał na solidny
i bezpieczny. Każda z wież opatrzona była fioletową chorągiewką z godłem
Akademii, powiewającą na wietrze. Do zamku prowadziły schody wykute w skale, a
przed tym wznosił się niewielki labirynt, z nisko rosnących żywopłotów,
sięgających zaledwie kolan. Wśród nich stały drewniane ławeczki, kilka z nich
było zajętych przez pary zakochanych bądź przyjaciół. Na klombach rosły
kolorowe kwiaty, a w samym centrum labiryntu zbudowano wielki skalniak z fontanną w kształcie muszli z perłą. Przed
tym ogrodem rozciągały się długie i zielone błonia z drzewami dającymi dużo
cienia. Właśnie tam zamierzali wylądować.
Uczniowie
przebywający na świeżym powietrzu zauważyli ich od razu, wyciągając szyje ku
górze i machając im przyjaźnie. Rose odmachała, nie będąc do końca przekonaną,
czy ją widzieli. Zignorowała prychnięcie Malfoya i odsunęła się od okna, chcąc
zdjąć z półki swój podręczny bagaż, czyli plecak z butelką wody i kilkoma
krakersami. Sprawdzała właśnie, czy jest dobrze zapięty, kiedy karoca z mocą
uderzyła w darń. Weasley zachwiała się i straciła równowagę, zataczając się do
tyłu. Przez przypadek wpadła na Scorpiusa, który – nie spodziewając się takiego
ataku – również się wywrócił, siadając na miejscu, z którego chwilę przedtem
wstał. Gryfonka wylądowała na jego kolanach, z szeroko otwartymi oczami
wpatrzona w jego nie mniej zdziwione, błękitne tęczówki.
- Weasley,
ja wiem, że trudno mi się oprzeć, zwłaszcza wyobrażając sobie moje boskie ciało
opalające się na tej wspaniałej plaży, jednak radzę ci, byś pohamowała swoje
żądze, bo ja naprawdę nie jestem zainteresowany – powiedział Malfoy z mściwym
uśmieszkiem. Na pewno nigdy jej tego nie zapomni, wypominając przy każdej
możliwej okazji.
- Czyżby,
Malfoy? – spytała, unosząc sugestywnie brew i spoglądając na jego dłoń, która całkowicie przypadkiem wylądowała na jej
udzie i nie zanosiło się, aby chciała ją puścić. Ślizgon prychnął, zabierając
rękę.
- Nie
wyobrażaj sobie za wiele – mruknął niezadowolony. Chwilę później, nim Ruda
zdążyła zareagować, włożył tą dłoń pod jej kolana, drugą naparł na jej plecy i,
bez żadnego oporu, podniósł ją i rzucił jak lalką na sąsiednie siedzenie.
Chciał ją upuścić na podłogę, och jak
bardzo tego chciał, jednak powstrzymał się, uświadamiając sobie, że on nie
traktuje tak kobiet, a jakby nie patrzeć, Weasley jedną z nich była. Co mu się
nie podobało, bardzo.
- Malfoy! –
powiedziała Elizabeth karcącym tonem. – Takie zachowanie nie przystoi
dżentelmenom – dodała.
- A czy on
ci wygląda na dżentelmena? – spytała Rose, podnosząc się i otrzepując się z
niewidzialnego pyłku. Skrzywiła się lekko, bo to nie było najprzyjemniejsze
doświadczenie – w żołądku poczuła dziwny skurcz, gdy tak nią podrzucił - i już
chciała coś powiedzieć temu blondwłosemu
ignorantowi, kiedy on po prostu wzruszył ramionami, jakby go to nie
obchodziło i wyszedł, odpychając przy tym Clouda, który już stał w drzwiach.
Czarnoskóry
spojrzał za nim, przepuszczając w drzwiach profesora i dziewczyny. Miał
krótkie, ciemne włosy, pełne usta i mocno brązowe oczy. Był wysoki, Rose
patrząc na niego, musiała bardzo mocno zadrzeć głowę. Zaśmiała się w duchu,
przypominając sobie wypowiedź Shili: „Wysoki jest Albus, on jest po prostu
długi! Wygląda, jakby był zrobiony z plasteliny, ktoś złapał go za głowę i
nogi, a potem rozciągnął najmocniej jak się dało bez rozerwania go”. Jednak
Weasley nie mogła nic zarzucić McTrevorowi. W rozmowie z nią był uprzejmy i
wydawało się, że również bardzo inteligentny. Niestety długo nie rozmawiali, bo
chwilę po odlocie dostał mdłości.
- Och, moi
drodzy! – z zamku już biegł w ich kierunku naprawdę niski mężczyzna, na którego
z góry mógł spojrzeć każdy, mający ponad metr dziesięć wzrostu. Wyglądał
zabawnie w fioletowym garniturze i żółtym cylindrze, który ściągnął z głowy w
ukłonie przed dziewczętami. – Moje panie – powiedział, chwytając Elizabeth za
dłoń – Całuję rączki! – Cmoknął dłoń Morrison, cmoknął również Weasley, a
następnie zaczął witać chłopców i profesora. Scorpius zareagował dość chłodno,
nie podając mu dłoni, a jedynie spoglądając na niego jak na brzydką kreaturę,
natomiast Cloud uśmiechnął się przyjaźnie i mocno uścisnął wyciągniętą rękę.
- Baliśmy
się, że nie przyjedziecie. – Zaczął rozmowę mężczyzna, gestem ręki zapraszając
ich, by ruszyli ku zamkowi.
-
Zgłosiliśmy się, Todd. Dlaczego mielibyśmy się nie pojawić? – spytał profesor
Longbottom, wyprzedzając wraz z mężczyzną swoją grupę.
- Myślałem,
że może w ostatniej chwili zmieniliście zdanie – odparł ten, spoglądając ponad
ramieniem na Rose. Zauważyła to i uśmiechnęła się, idąc koło Clouda. Cały czas
rozglądała się dookoła. Powietrze było czyste i ciepłe, pachniało morską solą.
Słońce świeciło wysoko, a na niebie nie było żadnej chmurki, nigdzie również
nie spostrzegła śniegu, za to w niewielkiej odległości od błoni, trawa
przerzedzała się i zastępował ją złocisty piasek. Plaża, na spółkę z pogodą, aż
zachęcała do opalania się.
- To trochę
dziwne, bez śniegu w grudniu – powiedział Cloud, nachylając się trochę w jej
stronę. Miał na myśli wszystkie te mroźne zimy w Hogwarcie, pełne białego puchu
i śniegowych zabaw. Weasley uśmiechnęła się tylko.
- Całkiem
tu przyjemnie – odparła, wdychając głęboko orzeźwiającą woń oceanu. – Jak się
czujesz? – spytała, spoglądając na niego. Pokiwał głową i pokazał uniesiony w
górę kciuk.
- Ciekawe,
co nas czeka – zagaił po chwili, gdy zbliżali się do skały. Szum morskich fal
był tutaj o wiele głośniejszy niż w miejscu, gdzie wylądowali.
- Pożyjemy
zobaczymy – stwierdziła, po raz kolejny się uśmiechając. Wyprzedziła go o dwa
kroki i już zaczęła się wspinać po skalnych schodach. Nie były strome, ani
nawet śliskie, a mogły się takie wydawać od wody chlapiącej na nie. Kiedy tylko
Rose postawiła na nich stopę, okazało się, że były całkowicie suchutkie.
Profesor Longbottom i tajemniczy mężczyzna już byli na górze, ale kiedy jeszcze wchodzili ze skały wyrosła nagle
metalowa barierka, która nie zniknęła, dopóki Cloud, który szedł ostatni, nie
stanął na ostatnim stopniu.
- Całkiem
fajne rozwiązanie – stwierdził, kiedy poręcz chowała się z powrotem w skale. –
Gdyby była tu cały czas, szpeciłaby krajobraz zamku – dodał. Ruda pokiwała
głową i razem podeszli do swojego profesora i Todda, którzy wraz z Elizabeth i
Scorpiusem, który znów na coś narzekał, stali nieopodal wejścia.
- Łał –
wyrwało się Rose.
- To Sala
Perłowa, często nazywana też Główną Nawą. Możecie stąd trafić w każde miejsce
naszej Akademii. Szkolne przysłowie mówi: „Wszystkie drogi prowadzą do Głównej
Nawy” – powiedział Todd, uśmiechając się na widok rozmarzonej twarzy Rose.
Sala, w której się znaleźli była cała wykonana z masy perłowej, świecącej
promiennie od pozłacanych lampionów. Była czymś na kształt Sali Wejściowej w
Hogwarcie, ale mniejsza i przepełniona przepychem. Na ścianach, w równych
rzędach, wisiały obrazy o tych samych wymiarach, przedstawiające często zamek z
różnej perspektywy. Oprawione były w złote ramy. Stało też kilka świeczników,
oczywiście złotych i kamiennych ław. Podłoga była tak wypolerowana, że Rose
dałaby głowę, że można by z niej jeść. – To najdroższa sala w naszej Akademii.
Podłoga, ściany i sufit są wykonane z masy perłowej, naszych rodzimych pereł.
Reszta to ozdoby z dwudziesto-cztero karatowego złota. Aby wybudować tak
wspaniałą Salę, perły były zbierane przez równe sto jedenaście lat – dodał
Todd, prowadząc ich w stronę schodów, stojących na wprost wejścia. Po drodze
mijali różne drzwi i łukowate sufity, prowadzące do innych pomieszczeń.
Niekiedy przechodzili tamtędy uczniowie.
Schody
również były perłowe. Wznosiły się do góry, na piętrze rozchodząc się na boki.
Wspaniałe balustrady zawijały się na końcach, a stały na nich posągi otwartych
muszel. Kiedy jednak Rose podniosła głowę wysoko, wydawało jej się, że wróciła
do Hogwartu. Reszta schodów nie była już taka wymyśla, a każdy z nich się
ruszał.
- Strasznie
tu jasno – stwierdził Cloud, nachylając się do niej. – Wali przepychem po
oczach. Oni mają bzika na punkcie tych swoich pereł, ciągle się nimi chwalą.
Nie sądzisz? Czy to tylko moje urojenia? – zapytał, rozglądając się.
- Masz
rację – odpowiedziała. Jej wzrok bezwiednie padł na Scorpiusa, który szedł
niewzruszony, ani razu się nie oglądając. Od czasu do czasu zerkał jedynie w
stronę pośladków Elizabeth, która szła przed nim i uśmiechał się cwanie. Ruda
nie mogła uwierzyć, że to wszystko nie robi na nim wrażenia. Czyżby był tak bogaty, że inne bogate
wnętrza nie przyciągały jego uwagi?
- Zaprowadzę was teraz do waszych pokoi. Rozgośćcie
się i odpocznijcie, a o dziewiętnastej ktoś przyjdzie po was i zaprowadzi na
kolację – powiedział Todd, obracając głowę ponad ramieniem i przyglądając się z
uśmiechem profesorowi Longbottomowi.
Nie szli
długo, minęli kilka zakrętów, pokonali schody. W końcu znaleźli się na trzecim
piętrze, jak się wydawało. Stali przed dużymi, dębowymi drzwiami z pozłacanym
numerkiem 69 i tabliczką: „Szkoła Magii i Czarodziejstwa - Hogwart”. Rose
wpatrywała się w złote cyferki, obawiając się widoku za drzwiami.
- Ha,
sześćdziesiąt dziewięć! – parsknął Scorpius, spoglądając uradowany na
Elizabeth, która jedynie odwróciła głowę, by na niego nie patrzeć. Wzruszył
ramionami i wepchnął się przed Rose i Clouda, wchodząc do pokoju, w którym już
stał Todd.
Pomieszczenie
było duże i przytulne. Weasley odetchnęła z ulgą widząc kamienny kominek i
ogromne fotele, wyglądające na miękkie. Między nimi stał dębowy stolik, pięknie
rzeźbiony, a na nim wazon z zasuszonymi kwiatami. Była też sofa, pasująca do
kompletu, biurko z lampką oraz regał na książki. Na podłodze ktoś rozścielił
puchate dywany, a w rogu stał stolik z magicznym radiem. Po obu stronach od
wejścia znajdowały się również drzwi, lecz po prawej były ich aż dwie pary.
- Tutaj
jest wasza „baza” – powiedział mężczyzna, zaznaczając palcami w powietrzu
cudzysłów. – Po prawej stronie jest pokój dziewcząt, a po lewej chłopców. Mam
nadzieję, że wspólne mieszkanie nie będzie dla was problemem i obejdzie się bez
przykrych incydentów. Te drzwi to łazienka. – Wskazał dodatkową parę, z
ogromnym uśmiechem na twarzy. – Pan profesor zamieszka w apartamencie
przeznaczonym dla nauczycieli, piętro wyżej. Znajdziecie go bez trudu, jeśli
będziecie go potrzebować. Gdybyście mieli jakieś problemy z poruszaniem się po
zamku, wystarczy zapytać któregoś z uczniów. Zapewniam, że każdy udzieli wam
odpowiedniej informacji. – Rose spojrzała na Clouda, który również na nią
zerknął. Albo jej się wydawało, albo ten gość wyglądał, jakby się czegoś
najadł. – Odświeżcie się i przygotujcie do kolacji. – Zakończył, raźnym krokiem
wychodząc z pomieszczenia i prowadząc przed sobą ich opiekuna. Kiedy drzwi się
zamknęły, wszyscy odetchnęli z ulgą.
- Koleś
nażarł się jakichś psychotropów – stwierdził Scorpius, bez skrępowania kierując
się w stronę swojego pokoju. W krok za nim poszedł Cloud. Pokój był skromny,
dwa łóżka i dwie komody na ubrania. Podłoga była okryta wzorzystą wykładziną, a
na ścianie wisiał obraz poruszającego się na wietrze drzewa. Obok drzwi stały
już ich kufry. – Ja zajmuję łóżko pod ścianą – powiedział Malfoy, po czym
stanął na środku i wyciągnął z kieszeni różdżkę. Mruknął coś pod nosem i w tym
samym momencie wszystkie jego ubrania wyleciały z torby i schowały się w
komodzie.
- Jak sobie
chcesz – mruknął pod nosem Cloud, klękając przy swoim kufrze i otwierając
wieko. Z samego wierzchu wyjął opasłą książkę, oprawioną w skórę. Malfoy
nigdzie nie zauważył tytułu, więc kierowany ciekawością, zapytał:
- Co to?
- Nie twój
biznes – odparł czarnoskóry, wstając z klęczek i wyjmując różdżkę. Tym samym
zaklęciem, którego użył Ślizgon, rozpakował resztę swoich rzeczy. Scorpius nie
przejął się nieprzyjazną odpowiedzią, gdyż jego wzrok padł na walizkę, w której
na dnie wciąż coś leżało. Cloud najwyraźniej nie zamierzał tego wypakowywać.
Zanim McTrevor zatrzasnął wieko, Ślizgon zauważył kilka innych książek i jakieś
fiolki. Potem Krukon obrócił się i usiadł na łóżku pod oknem, otwierając
księgę.
Malfoy
przez chwilę jeszcze wpatrywał się w kufer, nie odzywając się. Miał dziwne
przeczucie, coś mówiło mu, że powinien się bliżej przyjrzeć nowemu
współlokatorowi. Spojrzał na siedemnastolatka, który przewracał kartkę, uważnie
śledząc wzrokiem tekst, a następnie wziął ręcznik i przybory pod prysznic i
udał się do łazienki.
Rose
usiadła na swoim łóżku. Uzgodniły z Elizabeth, że zrobią małe przemeblowanie
tak, aby każda z nich mogła spać pod ścianą. Ich pokój nie różnił się od
sypialni chłopców. Te same, brązowe ściany i drewniane komody, które wyglądały
surowo i nieprzyjemnie. W oknie wisiała biała firanka z wzorem liści, które
poruszały się magicznie niczym niesione wiatrem. Ruda usiadła na materacu łóżka
i zaczęła przyglądać się Elizabeth, która rozpakowywała ręcznie swój kufer. Jak
sama powiedziała: lubiła się czasem zdrowo pomęczyć.
- Jak
myślisz, co będziemy musieli zrobić? – spytała Rose, opierając się o ścianę i
podciągając nogi pod brodę. Jeszcze nie otworzyła swojej walizki, postanowiła,
że zrobi to później, za pomocą czarów.
- Szczerze,
nie mam zielonego pojęcia – odpowiedziała Morrison, wygładzając kupkę koszulek
i wkładając ją do komody. Przez chwilę stała z założonymi na biodrach rękami i
z przekrzywioną głową i wpatrywała się w szufladę. – Podejrzewam, że na
początku zrobią jakiś test. Wiesz, zgłosiło się sporo szkół, muszą zrobić
selekcję. A jak najprościej pozbyć się najsłabszego ogniwa? Za pomocą egzaminu
pisemnego – mówiła, ponownie wyciągając koszulki i układając je inaczej. Rose
zmarszczyła brwi, przyglądając się jej poczynaniom. O ile dobrze zauważyła,
używała systemu: za pierwszym razem te z krótkim rękawkiem były na górze, w
środku na ramiączkach, a na spodzie z długim rękawem, teraz jednak postanowiła
ułożyć je kolorami, zaczynając od białego. Weasley pokręciła głową.
- Może masz
rację – powiedziała Ruda, zeskakując ze swojego łóżka. Wyprostowała się i
wyjęła z kieszeni różdżkę. Jednym zaklęciem rozpakowała swoje ubrania. Kilka
książek, które ze sobą zabrała, zostawiła jednak w kufrze, nie chcąc zajmować
bezsensownie przestrzeni. Nie wiedziała, czego powinna się spodziewać na tym
konkursie, dlatego przygotowywała się ze wszystkich znanych jej dziedzin magii.
Nie brała jednak ze sobą żadnych przyborów, jedynie księgi z zaklęciami i
eliksirami, bo – jak uważała – to się zawsze przydaje. Wyjęła kosmetyczkę, w
której oprócz błyszczyka znalazły się też kąpielowe żele i myjki, i sięgnęła po
czerwony ręcznik. Miała ochotę na chłodny prysznic, który orzeźwiłby ciało i umysł
po tej ciężkiej podróży.
- Idziesz
do łazienki? – zapytała Elizabeth. – Pójdę po tobie – dodała z uśmiechem,
wyjmując kolejne ubrania. Weasley kiwnęła jedynie głową i wyszła z pokoju,
lekko zatrzaskując za sobą drzwi. Skręciła w lewo i zrobiła zaledwie trzy
kroki. Nacisnęła klamkę, a drzwi ustąpiły. Westchnąwszy weszła do
pomieszczenia, rozglądając się po białych, wykafelkowanych ścianach. Jej uwadze
nie uszedł fakt, że ktoś już był w tym pomieszczeniu. Z kabiny prysznicowej
unosiła się bowiem para z gorącej wody. Otworzyła szerzej oczy, bo – skoro
Elizabeth została w pokoju – mógł to być tylko któryś z chłopców. Oby to nie był Malfoy! Przełknąwszy
ślinę odwróciła się, chcąc wyjść niezauważona. To by dopiero było, gdyby ją
nakryto. Zaraz powstałyby plotki, a ona nie mogłaby się nawet wytłumaczyć, że
tylko przypadkiem się tu znalazła.
Pech
chciał, że osoba kąpiąca się, musiała robić to od dłuższego czasu, i teraz para
osiadła na kafelkach. Kiedy Rose robiła kolejny krok, poślizgnęła się na mokrej
nawierzchni i wylądowała tyłkiem na posadzce. Rozległ się głuchy huk,
kosmetyczka wypadła jej z dłoni, lądując pod ścianą. Zmrużyła oczy, starając
się nie zakląć.
- Kto tam
jest? – Doszło ją spod prysznica. Otworzyła usta ze zdziwienia, ponad ramieniem
zerkając na mlecznobiałą kabinę, przez którą niczego nie było widać. Czemu to musiał być Malfoy?! Zacisnęła
zęby i spróbowała się podnieść, jednak dłoń, którą się podparła, nie chciała
współpracować. Ponownie się przewróciła, na chwilę tracąc obraz przed oczami. Zaraz
jednak wszystko wróciło do normy, a kiedy odzyskała sprawność widzenia, omal
nie zemdlała. Przed nią stał Scorpius Malfoy.
- Weasley!
Nie nauczono cię pukać? Poza tym, jak się tu dostałaś? Drzwi były zamknięte –
mówił. Rose otworzyła szeroko oczy. Ślizgon bowiem nie pofatygował się nawet,
by owinąć się ręcznikiem. Stanął sobie przed nią tak, jak go natura stworzyła,
w lekkim rozkroku z założonymi na biodrach rękami i nawijał o jej potencjalnym
zboczeniu. Weasley nie wiele myśląc zaczęła wrzeszczeć na całe gardło,
zaciskając mocno powieki.
- Zamknij
się! – krzyknął Scorpius.
- Zasłoń
się! – wykrzyknęła w tym samym momencie, rzucając w niego swoim ręcznikiem,
który wciąż mocno trzymała w dłoni. Odwróciła twarz, nie otwierając oczu.
Malfoy wybuchł śmiechem, jednak skorzystał z rzuconego w jego stronę materiału
i owinął go sobie wokół bioder.
- Weasley,
wstydliwa jesteś – zarechotał. W tym momencie drzwi łazienki otworzyły się i do
środka wparował Cloud, trzymając wysoko swoją różdżkę.
- Co się
stało? – zapytał. Kiedy jednak spostrzegł czerwoną ze wstydu Rose i
rozbawionego, nagiego Scorpiusa, szybko skojarzył fakty. – Nic ci nie jest? –
Podszedł do Weasley i pomógł jej wstać, przytrzymując ją mocno, ponieważ znowu
się zachwiała.
- Oprócz
paru siniaków i wiecznego upokorzenia? – zapytała cicho tak, by tylko on ją
usłyszał. Uśmiechnął się i poprowadził w stronę drzwi.
- A
ręcznik? – zapytał za nimi Malfoy, szeroko się uśmiechając.
- Zatrzymaj
go sobie – odpowiedziała, nawet na niego nie patrząc. W życiu nie użyłaby tego
samego ręcznika, co on! Co to, to nie! Nawet po dezynfekcji! Cloud zamknął za
nimi drzwi i wypuścił Rose, która od razu usiadła na fotelu, ukrywając twarz w
dłoniach. Czuła bijące od policzków ciepło.
- Merlinie,
jaki wstyd – szepnęła, czując, że za chwilę się rozpłacze. Malfoy nigdy jej
tego nie daruje. Będzie z niej szydził całe lata! Wieczność!
Co za bezwstydnik! Nic nie zrobił tylko stał
tam!
- Jak tam weszłaś? – zapytał McTrevor, siadając obok
na kanapie.
- Drzwi
były otwarte – powiedziała, starając się uspokoić szybko bijące serce.
Odsłoniła twarz i odetchnęła głęboko, zamykając oczy.
- Nie wiem,
co tam zobaczyłaś, ale to musiało być straszne, skoro zaczęłaś wrzeszczeć –
zaśmiał się Cloud. Rose wychwyciła aluzję co do nagości Scorpiusa i również
uśmiechnęła się jednym kącikiem ust.
- Właściwie
to się nie przyglądałam – odparła. Szkarłat z jej policzków powoli ustępował.
Serce wracało do normalnego rytmu. Cloud siedział obok i chichotał.
Pięć minut
przed dziewiętnastą do ich pokoju ktoś zapukał. Siedzący w salonie Cloud
otworzył drzwi. W progu stał wysoki brunet o szczupłej twarzy. McTrevor nie był
znawcą męskiej urody, ale wydawało mu się, że gość należał raczej do tych
przystojnych. Miał na sobie jasne materiałowe spodnie i fioletowy sweterek z
naszywką w kształcie godła Akademii. Spod swetra wystawała nonszalancko biała
koszula. Wyglądał jak zbuntowany uczeń szkółki niedzielnej.
- Cześć.
Jestem Liam – powiedział, wyciągając jedną dłoń z kieszeni. – Mam was zaprowadzić
na kolację – dodał z lekkim uśmiechem.
Po chwili
cała piątka szła raźnym krokiem w stronę schodów. Musieli zejść na sam dół, a
następnie skręcić w lewo, gdzie wielkie wrota, z poruszającymi się
płaskorzeźbami prowadziły do ogromnej Sali Jadalnej. Po drodze Liam powiedział
im, że został do nich przydzielony i w razie problemów mają zgłaszać się do
niego. Obiecał również, że nazajutrz oprowadzi ich po zamku i pokaże wszystkie
najważniejsze punkty, takie jak biblioteka czy Skrzydło Szpitalne, a także apartamenty
nauczycieli i gabinet dyrektora. Rose szła nieco z tyłu, obserwując otoczenie i
starając się wszystko zapamiętać.
Sala
Jadalna była kamienna, a w każdej ze ścian tkwiły kolumny w stylu jońskim. Nad
głową wisiały żebrowe sklepienia, a z nich zwisały flagi różnych szkół. Weasley
domyślała się, że były to flagi tych szkół magii, które zgłosiły się do
konkursu. Tutaj nie było jednak długich stołów, jak w Hogwarcie. Zastąpiono je
setkami, sześcioosobowymi stolikami w kształcie prostokątów. Każdy nakryty był
białym obrusem i zastawiony zdobioną porcelaną. Jedynym podobieństwem do
Wielkiej Sali było wzniesienie na końcu pomieszczenia, gdzie stał podłużny stół
dla nauczycieli, również przykryty obrusem i porcelaną. Złote puchary
błyszczały w świetle świec. A za tym stołem, na ścianie, majestatycznie wisiała
ogromna fioletowa flaga Akademii Magii z Wyspy Perłowej.
- Olive
zajęła już dla nas stolik – powiedział Liam, kierując ich w stronę machającej
ochoczo dziewczyny. Była strasznie chuda i przez to niezbyt ładna. Miała
długie, czarne włosy, które wyglądały, jakby odjęto je od kogoś innego i
przyklejono do niej. W ogóle jej nie pasowały. – Olive jest w Komisji
Organizacyjnej. Ma sprawdzić jak się czujecie w naszej szkole i ocenić wasze
szanse na wygraną. Jednak nie starajcie się jej przekupywać, by powiedziała
wam, jakie będą zadania, bo tylko się rozczarujecie. – Uśmiech Liama był
czarujący i nie wymuszony. Katem oka Rose zauważyła delikatny rumieniec na
policzkach Elizabeth. Uśmiechnęła się pod nosem i zajęła miejsce obok Liama,
naprzeciw Olive.
- Cześć,
miło was poznać. Jestem Olive – powiedziała czarnowłosa. Scorpius nawet na nią
nie spojrzał, siadając obok Elizabeth. Zamiast tego rozejrzał się po sali, za
pewne wyłapując wzrokiem jakieś ładne uczennice.
- Tia –
mruknął Cloud, nachylając się do ucha Rose. Pochyliła się lekko. – Czy mi się
wydaje, czy oni wszyscy są jacyś nadmiernie weseli i uprzejmi? – szepnął,
podczas gdy Elizabeth przedstawiała ich wszystkich.
Weasley
wzruszyła ramionami i wyprostowała się. Gdzieś z oddali dobiegł ich odgłos
gongu, obwieszczającego porę kolacji. Nim którekolwiek z nich zdążyło coś
powiedzieć, po jadalni rozeszło się chrząknięcie. Tak głośnie i wyraźne, jakby
ktoś stał tuż obok nich. Szum i rozmowy natychmiast umilkły. Rose spojrzała na
Clouda, a zaraz potem przeniosła spojrzenie na stojącego na podwyższeniu
mężczyznę. Wyglądał młodo, może koło czterdziestki. Miał jasne włosy i ubrany
był w czarną szatę. Siedzieli za daleko, by zobaczyć więcej szczegółów.
- Witam –
powiedział. Miał miły głos, z delikatną, seksowną chrypką. – Nazywam się Kosma
Roberts i jestem dyrektorem tej szkoły. Na samym początku chciałbym przywitać
naszych gości. Mam nadzieję, że miło spędzicie z nami czas, rozwijając swoje
umiejętności i nawiązując nowe znajomości. Chciałbym także, zanim rozpoczniemy
ucztę, wyjaśnić pokrótce o co chodzi z tym konkursem. Zgłosiło się trzydzieści
szkół, których flagi i godła możecie zobaczyć nad sobą. Z każdej szkoły zostali
wytypowani czterej reprezentanci, co daje nam 120 osób. Czekają na was trzy
zadania, niektóre łatwe inne zaś trudne i niebezpieczne. Za każde zadanie
otrzymujecie punkty w skali od jednego do stu, razem trzysta punktów, a kto
zbierze najwięcej – wygrywa. Mamy dziś 29 listopada. Konkurs rozpocznie się 1
grudnia. Pierwsze zadanie zostanie ogłoszone jutro w samo południe. Do jego
rozpoczęcia możecie korzystać ze wszystkich atrakcji Akademii. Możecie także
zrezygnować z zabaw i postarać się jeszcze coś wyciągnąć z książek i od
nauczycieli. O kolejnych zadaniach będziecie dowiadywali się z wyprzedzeniem co
najmniej jednego dnia, abyście mogli się do nich przygotować. Mam nadzieję, że
wszystko jest jasne. – Zakończył swoją wypowiedź, przebiegając spojrzeniem po
zgromadzonych. Rose zauważyła, że wszyscy patrzyli na niego jak
zahipnotyzowani. – Skoro wszystko zostało wyjaśnione, nie ma sensu przedłużać.
Za pewne wszyscy jesteście głodni. – Z szerokim uśmiechem klasnął w dłonie, a
na stołach pojawiły się półmiski.
- 120 osób.
To trochę dużo, nie? – zagaił do niej Cloud, nabierając na swój talerz trochę
duszonej kapusty.
- Dlatego
coraz bardziej przychylam się do pomysłu Elizabeth, że pierwszym zadaniem
będzie test sprawdzający… - odpowiedziała, zadowalając się jajecznicą. Kątem
oka widziała, że Olive niczego nie dotyka, sącząc jedynie sok żurawinowy z
kielicha.
- Liam, czy
ty też bierzesz udział w konkursie? – spytała Elizabeth. Liam zerknął na nią
znad talerza pełnego jajecznicy.
- Nie. To
nie dla mnie – odparł z uśmiechem.
Po
zjedzonej kolacji Liam odprowadził ich do pokoju. Poinformował również o
godzinie policyjnej, rozpoczynającej się o 22 i uprzedził o porannym budzeniu o
7. Pożegnał się miłym uśmiechem i poszedł w swoją stronę, chowając dłonie do
kieszeni.
- Nie wiem
jak wy, ale ja padam z nóg – powiedziała Elizabeth, kierując się do pokoju.
- Tak, ja
też – odparł Cloud, klepiąc się po brzuchu. – Obżarłem się…
- Co, w
domu ci jeść nie dają? – zapytał Scorpius kpiąco, siadając na kanapie.
- Daj
spokój, Malfoy. Wszyscy jesteśmy zmęczeni – powiedziała Rose, zasłaniając usta
dłonią i ziewając.
- Ta, ty na
pewno. Podglądanie innych musi bardzo męczące – prychnął.
- Wcale cię
nie podglądałam!
- To co
robiłaś w łazience, gdy się myłem? – zapytał z kpiącym uśmiechem.
- Drzwi
były otwarte!
- Nie kłam,
Weasley, zawsze się zamykam.
- Więc
zamknij się teraz!
-
Uspokójcie się oboje – powiedział Cloud. Rose spojrzała na niego naburmuszona,
a Scorpius przyglądał jej się z błyskiem w oku. – Wyjaśnijmy to – dodał,
kierując się w stronę łazienki. Otworzył drzwi i przyjrzał się zamkowi. Potem
wszedł do środka i zamknął się od wewnątrz. – Rose, chodź tu i otwórz drzwi! –
krzyknął z środka. Weasley niechętnie podeszła i pociągnęła za klamkę. Drzwi
ustąpiły. Otworzyła szeroko oczy. Nawet Malfoy wyglądał na zdziwionego. – Czyli
wszystko jasne – powiedział Cloud. – Zamek jest popsuty. Następnym razem
użyjcie różdżki, by się zamknąć. – Rose pokręciła głową i ruszyła w stronę
pokoju.
- Są lepsi
od ciebie do podglądania, Malfoy – rzuciła na odchodne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o kulturalne wyrażanie swojej opinii. Wszystkie przypadki wulgarnego wypowiadania się będą usuwane.