Dla Malej.
Perspektywa
Shili
Ulżyło mi kiedy Rose zeszła ze mną na obiad.
Choć przyznam, że nie spodobało mi się, kiedy nałożyła sobie jedynie trochę
sałaty z pomidorami i fetą, maczaną w sosie winegret. Kiedy ją o to spytałam
odparła, że nie ma ochoty na nic więcej. Jak można jeść samą sałatę? Nie
wygląda mi na królika lub inne roślinożerne zwierzę. To na pewno ma jakiś
związek z tym… Merlinie, że ja nie wyczułam wcześniej, że coś się święci!
Biedna Rose… Ale jak nie zacznie jeść normalnie to sama jej wepchnę pudding w
gardło!
Uduszę tego kretyna. Jak mógł coś
takiego zrobić? Przecież wszyscy wiedzą, że Rose bardzo poważnie podchodzi do
spraw damsko-męskich, to nie żadna tajemnica. Idiota. Teraz się sparzyła i
pewnie długo nikogo nie będzie miała. Boże, co za debil. Z niej jest świetna
dziewczyna, a on wykorzystał tylko jej naiwność! Wypierdek mamuta! Chyba będę
musiała odbyć z nim poważną rozmowę. Niech chociaż przeprosi, sklątka
tylnowybuchowa!
A niech cię hipogryf pożre,
Benjaminie Franklin!
- Shila, wszystko w porządku? – Z zamyślenia wyrwał
mnie głos Rose. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami i dopiero wtedy dotarło do
mnie, że nalewałam sobie soku dyniowego. Niestety już dawno przekroczyłam
objętość kielicha i sok wylewał się na stół, cienkimi ścieżkami spływając po
deskach na podłogę. Wiele z tego wylało się na moją szatę.
- Cholera
jasna! – wymsknęło mi się. Poderwałam się na równe nogi, odstawiając
jednocześnie dzbanek na bok i odklejając mokrą szatę od ciała. Rose
zachichotała cicho, podając mi kilka serwetek. Powycierałam się, względnie
doprowadzając do porządku i zajęłam się osuszaniem miejsca zbrodni. Mokre
serwetki zaczęły się drzeć i jeszcze bardziej mnie denerwowały, dlatego z
pomocą nadeszła mi Ruda, jednym zaklęciem przywracając wszystko do normalności.
- Dzięki –
mruknęłam, kiedy wysuszyła także moją spódnicę.
- Nie ma za
co. O czym tak intensywnie myślałaś? – spytała, nabijając na widelec kawałek
pomidora. Wydawało mi się, że zrobiła to bardzo mocno. Po chwili zniknął w jej
ustach.
- Co? O
niczym – odpowiedziałam. Nie wyglądała na zawiedzioną brakiem odpowiedzi.
- Jeśli
myślałaś o rozmowie z Benem to, proszę, daruj sobie – powiedziała tonem, jakby
dokładnie wiedziała, o czym myślałam. Przez chwilę nawet przestraszyłam się, że
użyła legilimencji, ale wybiłam to sobie z głowy. Rose nigdy nie zrobiłaby
czegoś takiego. To po prostu zwykły przypadek, że o tym wspomniała.
- Co? Nie,
oczywiście, że nie o tym myślałam. – Spojrzała na mnie ponad kielichem, z
którego piła. Skrzywiłam się. – No dobra, nie będę się wtrącać.
- Dziękuję
– odpowiedziała z uśmiechem.
- Hej, jak
się czujesz? – Naprzeciwko Rose usiadł Albus, a obok niego Hugo. Oboje
spojrzeli zatroskani na Rudą, nie ruszając niczego do jedzenia. Spojrzałam na
przyjaciółkę. Wyglądała, jakby zaraz miała się wkurzyć. Zwolniła tempo
przeżuwania sera i przyglądała się bacznie kuzynowi i bratu. To było straszne
spojrzenie.
- Wszystkie
parametry życiowe w normie – odpowiedziała spokojnie, przełknąwszy. - Jeśli o
to pytasz, jestem całkiem zdrowa. – Właściwie mogłabym się zaśmiać z jej
dowcipu, gdybym była stuprocentowo pewna, że nie wbije mi tego widelca w oko.
- Wiesz, że
nie o to pytam – powiedział Albus. – Wszyscy gadają, no wiesz… o twoim
rozstaniu z Benem.
- Zaraz wbiję
ci ten widelec w oko – powiedziała. A nie
mówiłam? Ona jest niebezpieczna. – Dlaczego wszyscy w kółko o to pytają?
Czuję się dobrze, serio! To nie koniec świata. A jak jeszcze raz usłyszę taki
tekst, to pobiję każdego, kto się do mnie zbliży.
- E… może
jeszcze sałatki? – spytał Hugo, podając jej miskę z sałatką, którą jadła. Niezła próba.
- Jeszcze
mam – odpowiedziała już spokojniej.
- Ej, Rose.
Słuchaj, wiem, że ta cała sprawa z Benem… - James umilkł, zatrzymując się w pół
kroku i spoglądając na nas dziwnie. Nic dziwnego, cała nasza trójka – Al, Hugo
i ja – zaczęliśmy pokazywać mu różnego rodzaju niewerbalne znaki, aby przymknął
jadaczkę. To mogło być dezorientujące, tym bardziej, że Hugo zakreślił znak na
szyi i udał trupa. – E, dobra,
wyglądacie jak banda półgłówków, więc może już przestańcie. – Zaproponował,
uśmiechając się słodko. Przestaliśmy i spojrzeliśmy po sobie. – Rose, zamówiłem
dzisiaj boisko na szesnastą. Jest jeszcze jasno, więc możemy trochę potrenować.
Nie spóźnij się, okej? Za dwa tygodnie mecz z Hufflepuffem.
- Jasne –
odpowiedziała z uśmiechem.
- Ty też,
Al. – James poczochrał brata po włosach, rozwalając mu fryzurę i odszedł, z
szelmowskim uśmiechem na ustach. Gdyby to była mugolska telenowela, wszystkie
dziewczyny padłyby trupem.
*
Perspektywa Damiana
Malfoy. Jeśli szatan naprawdę istnieje,
powinien mieć jego twarz. Malfoy jest uosobieniem wszystkiego, co pokochałby
władca Piekła. Może się mylę? Nie sądzę. Wszystko zaczyna się od przychylnego
układu kości twarzy. Gdyby nie był przystojny, nie byłby nawet w połowie tak
znany jak obecnie. Nie byłby też tak pewny siebie. Nie znalazłby żadnej
dziewczyny, bo – bądźmy szczerzy – laski też patrzą na wygląd. I nie starajcie
się zaprzeczyć. Wystarczy, że na horyzoncie pojawi się jakiś pryszczaty kujon,
w swetrze po dziadku, a wszystkie zwiewają gdzie pieprz rośnie. Wracając do
tematu… Ładna twarz daje mu pewność siebie, pewność siebie daje mu władzę,
władza daje mu dziewczyny, dziewczyny dają mu to czego chce, a kiedy nie może
już wyciągnąć od nich więcej… rzuca je. Oczywiście do tego wszystkiego dochodzi
także jego wredny charakter, odziedziczony… w większej mierze po ojcu. Zawsze
się nad tym zastanawiałem… w ogóle nie przypomina matki. Jest tak, jakby jego
ojciec nie potrzebował kobiety do stworzenia… praktycznie siebie samego. Może
rozmnaża się jak bakterie, przez podział? Właściwie to Malfoy jest jak taka
bakteria… zaraża i niszczy.
Siedziałem
na fotelu przy kominku, w którym nie było ognia. Na kanapie po drugiej stronie
pokoju siedział Malfoy, w otoczeniu kilku znajomych. Jakieś dziewczyny i
kilkoro chłopaków, wymieniali się poglądami politycznymi, czy czymś. Właściwie
gówno mnie to interesowało. Ostatnio w ogóle przestało mnie interesować, z kim
zadaje się Malfoy i jaki ma w tym ukryty cel.
Jose
siedział razem z nimi. Chyba ktoś opowiedział dowcip, bo grupka zaśmiała się
donośnie. Odwróciłem spojrzenie, zaciskając mocno zęby. Nie odzywałem się do
Malfoya od tego felernego momentu, w którym zmasakrował moją przyjaźń z
Weasley. Nie powiem, żeby się tym specjalnie przejął. Ze wzruszeniem ramion
stwierdził, że „w końcu mi przejdzie”. Się
zdziwisz.
Mając już kompletnie dość samotnego siedzenia w
ciszy, wstałem i chwyciłem swój płaszcz. Zarzuciłem na szyję szalik, nie
kłopocząc się z jego wiązaniem, i wyszedłem na spacer, kompletnie ignorując
pytanie Gonzalesa, gdzie się wybieram. Byłem pewny, że to nie jego interesował
cel mojej podróży.
Śnieg skrzypiał pod moimi nogami, kiedy
szedłem szybko w stronę pomostu.
Ładny mi spacer. Miałem się przejść, a zaiwaniam jak na zawodach w
bieganiu.
Cholera, ale zimno.
Stałem chwilę na mostku i
przyglądałem się pływającej po jeziorze krze. Nie było mowy, aby zamarzło
całkowicie, gdyż to cholerstwo żyjące na dnie ciągle rozbijało lód swoimi mackami.
Najchętniej pozbyłbym się tego głowonoga, tylko przeszkadzało.
Rozejrzawszy się dookoła zauważyłem,
że ktoś korzysta z boiska. Przypomniało mi się o przyszłym meczu i, z nudów,
żeby nie zamarznąć, ruszyłem w tamtym kierunku, pooglądać trening. Już będąc
niedaleko spostrzegłem, że to drużyna Gryfonów. Nie mieli szat, bo były za
cienkie, żeby tylko w nich trenować, ale tego przygłupa Jamesa idzie rozpoznać
nawet wśród tuzina tuzinów identycznych przygłupów. Nieświadomie zatrzymałem
się w pół kroku, kiedy zrozumiałem, że Rose także będzie na tym treningu. Musiałem
z nią porozmawiać.
Usiadłem na ławce, choć nie był to
najlepszy pomysł, bo deski były strasznie zimne, i obserwowałem. Potter parę
razy prawie zleciał z miotły przez swoje wygłupy. To było raczej dziwne,
ponieważ Potter zawsze poważnie podchodził do treningów. Zmarszczyłem brwi, bo
nagle dotarło do mnie, że oni wszyscy jakoś głupkowato się zachowują. Jak się
po chwili okazało, że nie byli w pełnym składzie, a kiedy i to zrozumiałem,
było już za późno, żeby zareagować. Dwóch pałkarzy chwyciło mnie pod łokcie i
zdjęła z ławki, jakbym ważył tyle co jabłko.
- Co, zachciało się szpiegować, hę?
– spytał jeden, którego twarzy nawet nie byłem w stanie rozpoznać. Chyba nawet
pierwszy raz go widziałem.
- A niby po co mam was szpiegować?
To nie z nami gracie – odpowiedziałem, starając się iść normalnie, co nie było
łatwe, zważywszy, że te dwa typki trzymały mnie dość wysoko. Nawet nie
wiedziałem, że w Gryffindorze mają takich osiłków. – Hej, nie wygłupiajcie się
i postawcie mnie na ziemi – powiedziałem. Nim jednak zamknąłem usta, dwie
dziewczyny wylały na mnie wiadro zielonego kisielu. Wyplułem to, co
nagromadziło mi się w ustach. Cała drużyna wybuchła śmiechem, a mnie w końcu
postawiono na nogach. Wytarłem to świństwo z twarzy i spojrzałem z nienawiścią
na Jamesa.
- Odbiło wam już do końca? –
spytałem, spluwając. Wciąż czułem agrestowy smak.
- Nie trzeba było nas szpiegować –
odpowiedział Potter.
- Jakbym nie miał nic ciekawszego do
roboty – warknąłem.
- No siedzenie tutaj na pewno jest
bardzo ciekawym zajęciem. – Założył ręce na piersi i powstrzymywał się od
wybuchnięcia śmiechem. Spojrzałem po wszystkich twarzach, ale nigdzie nie
zauważyłem Weasley. Jeszcze raz wytarłem twarz i strzepnąłem to ustrojstwo z
dłoni na śnieg. Z obrzydzeniem przyjrzałem się zielonej plamie i odwróciłem
się, chcąc wrócić do zamku. Odprowadzał mnie śmiech Gryfonów. Wspominałem już,
jak bardzo ich nie lubię? Nie patrzyłem przed siebie, bardziej zajęty
oględzinami mojego ubioru. Dopiero kiedy mój wzrok napotkał czyjeś buty i nogi,
podniosłem głowę, stając oko w oko z Rose.
- Wiesz, że to by się nie stało,
gdybyś nas nie szpiegował – powiedziała, uśmiechając się lekko, wyraźnie
rozbawiona z faktu, że banda przygłupów oblała mnie kisielem.
- Nie szpiegowałem – odpowiedziałem.
Ciekawe ile razy jeszcze będę musiał to powtarzać. Dłońmi ściągnąłem trochę
zielonej mazi z ubrań i wyrzuciłem w bok. Zaraz jednak przypomniałem sobie, że
chciałem z nią porozmawiać. Przestałem zajmować się sobą i znowu spojrzałem na
nią. Miała na sobie dżinsy i brązową kurtkę, a na głowie czapkę z pomponem.
Wyglądała bardzo ładnie, nawet z czerwonym nosem. – Słuchaj, Rose…
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? –
spytała, przerywając mi. Zaczynałem się irytować.
- Może dlatego, że wtedy też byś się
obraziła – warknąłem, co zabrzmiało trochę zbyt ostro jak na kogoś, kto chciał
się pogodzić.
- Wcale nie – odparowała.
- Tak, bo dziewczyny wcale tak nie
postępują. Zawsze na opak! Wkurzyłabyś się na mnie, że w ogóle miałem czelność
zrobić te zdjęcia.
- Ale może przynajmniej nie byłoby
to takie upokarzające! – warknęła wściekła. Zamilkłem. – Najgorsze w tym
wszystkim nie jest to, że Ben okazał się dupkiem, ani nawet to, że Malfoy
będzie miał teraz ubaw do końca roku szkolnego. Najgorsze jest to, że TY
wolałeś podzielić się tym właśnie z NIM. Dobrze wiesz, że Malfoy nie przepuści
żadnej okazji, żeby mi dopiec, a jednak powiedziałeś jemu, a nie mi! –
krzyczała.
- Przepraszam! Uwierz mi! Gdybym
mógł cofnąć czas, poszedłbym z tym do ciebie – powiedziałem, przyglądając jej
się z nadzieją. Nie chciałem nic mówić, ale od tego kisielu wszystko mi się
lepiło do ciała i zaczynało mi się robić zimno. Spojrzała na mnie łagodniej i
westchnęła, opuszczając dłonie wzdłuż ciała.
- Wcale nie. Jesteś Ślizgonem.
- O, super, zostałem zaszufladkowany
– burknąłem.
- Może więc powiem inaczej. Jesteś
przyjacielem Malfoya, a to zobowiązuje cię do bycia Ślizgonem. Może żałujesz,
że dałeś mu te zdjęcia, ale to nie zmienia faktu, że jako jego przyjaciel…
jakkolwiek śmiesznie to brzmi… musiałeś mu je dać.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi, Malfoy
nie ma przyjaciół – powiedziałem.
- Och – zagryzła dolną wargę. – W
takim razie nie miałeś żadnych zobowiązań. – To powiedziawszy, wyminęła mnie i
wróciła do drużyny. Westchnąłem i wróciłem do zamku. Malfoy będzie miał niezły
ubaw, gdy zobaczy mnie uwalonego w kisielu. A zaraz potem nawtyka mi, że bez
powodu pcham się na trening wrogów. Normalka.
*
Perspektywa
Scorpiusa
Wyrzuty sumienia? Nigdy w życiu. Zabini powinien nauczyć się, że nie
istnieje coś takiego jak przyjaźń między chłopakiem a dziewczyną, a już w
szczególności między Ślizgonem i Gryfonką. Im szybciej to do niego dotrze tym
lepiej, a że przy okazji trochę się mu oberwało… mówi się trudno i żyje się dalej.
Dla jednej Gryfonki świata nie zmieni. Nawet jeśli teraz jest śmiertelnie
obrażony – przejdzie mu. Znam go.
A jeśli chodzi o Weasley. To był najwspanialszy widok w moim życiu. Te
emocje! Merlinie, przez sześć lat jeszcze się nie nauczyła, że nie należy ich
pokazywać. Można z niej czytać jak z otwartej księgi. Ha! Swoją drogą dziwię
się, że nie zauważyła niczego wcześniej. Przecież po szkole chodzą plotki i
nawet jeśli nie słucha ich z zainteresowaniem, musiała kiedyś podsłuchać jakieś
plotkary. To nieuniknione w tej szkole, wieści rozchodzą się szybciej niż ktoś
zdąży powiedzieć: „Lelek Wróżebnik”*. Zaledwie rano zerwała z Franklinem, a już
wiedzą o tym wszyscy uczniowie i co najmniej połowa grona pedagogicznego. Ha!
Zabawne.
Ciekawe jak sobie radzi. Nie było
jej dzisiaj na zajęciach.
Spojrzałem w bok, gdzie na łóżku, przykryty po same
uszy leżał Zabini. Spokojny oddech świadczył o tym, że spał, a nawet jeśli nie,
to i tak by się nie odezwał. W ramach
zemsty na mnie za złamanie obietnicy. Phi, jakie to dziecinne.
Podłożyłem
rękę pod głowę i jeszcze chwilę przyglądałem się baldachimowi mojego łóżka.
Lekki podmuch wiatru od otwartego okna poruszał nim. Przymknąłem powieki i
obróciłem się na bok.
*
[James Morrison ft. Jessie J - Up]
Perspektywa
Rose
Znowu śnił
mi się tamten sen. Konkretnie część z Benem. Obudziłam się w środku nocy, cała
spocona. Całe szczęście nie rzucałam się po łóżku jak paralityk, bo już dawno
Shila wisiałaby nade mną z zatroskaną miną. Nie potrzebowałam jej jeszcze
bardziej martwić, zrzuciłaby wszystko na nasze rozstanie.
Wstałam,
nawet nie starając się być cicho, bo im człowiek bardziej się stara tym
bardziej mu to nie wychodzi, i poszłam do łazienki. Obyło się bez budzenia
kogokolwiek i nawet nie uderzyłam się w palca, kiedy przechodziłam obok łóżka
Nicole. To był strategiczny punkt, tam prawie zawsze ktoś uderzał w nogę łóżka.
Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do umywalki, odkręcając wodę i opierając
się o jej brzeg. Spojrzałam w lustro. Miałam na szyi różowy ślad, musiałam się
zadrapać podczas snu. Obmyłam twarz i szyję chłodną wodę i jeszcze raz
spojrzałam w lustro, głęboko zaglądając w swoje oczy.
To nie
prawda, że było okej. Tylko wmawiałam to wszystkim, żeby dali mi spokój i nie
wypytywali o Bena i nasze rozstanie. Ciągłe badanie mojego stanu działało mi na
nerwy, a gdybym powiedziała prawdę nie daliby mi spokoju do końca życia. A prawda była taka, że czułam się fatalnie.
Ciągle widziałam przed oczami te zdjęcia, ciągle przetwarzałam w głowie wszelkie
informacje na jego temat. Kiedy to się zaczęło? Czy mogłam to podejrzewać? Czy
dostałam kiedyś jakiś sygnał? Czy coś kiedyś słyszałam? Dlaczego się nie
zorientowałam? Powinnam była już wcześniej o tym wiedzieć! A ten sen? Czy
właśnie to oznaczał? Zerwanie? I jeszcze Malfoy z tym swoim perfidnym
uśmiechem. I Zabini. Czułam się, jakby mój mózg miał eksplodować. Bolała mnie
głowa, a po chwili rana na dłoni także zaczęła pulsować swoim tempem.
Zacisnęłam zęby i jeszcze raz przemyłam twarz. Zakręciłam kran i dalej
wpatrywałam się w swoje odbicie.
Ściągnęła brwi i odsunęła się trochę od niego, dotykając dłonią miejsca,
gdzie znajdowało się jego serce. – Jesteś strasznie zimny – stwierdziła.
Źrenice rozszerzyły się, a zaraz
potem bardzo mocno zwęziły.
Przyjrzała się jego twarzy. Coś w jej wyrazie się zmieniło. Nie była
pewna, co to takiego, ale im dłużej się mu przypatrywała tym głośniej jej
wewnętrzny głos krzyczał: „Uciekaj”.
Serce przyspieszyło. Dłonie jeszcze
mocniej zacisnęły się na umywalce.
Zareagowała w ostatniej chwili. Odwróciła się na pięcie i rzuciła się
pędem przed siebie, byle jak najdalej od niego.
Oddech stał się płytki i nierówny.
Rozerwała górę koperty, kalecząc się przy tym.
Głowa zaczęła ciążyć.
Robię to, bo lubię patrzeć jak
cierpisz.
Czas zwolnił.
Emily Rogers
Krzyknęłam krótko, kiedy ból w dłoni
stał się jeszcze mocniejszy. Czułam, jakby ktoś wyrywał mi kawałki skóry.
Naturalną reakcją jest wciśnięcie dłoni pod pachę czy między nogi, wszyscy
uważają, że nacisk zmniejsza ból. Chciałam tak zrobić, ale kiedy spojrzałam na
bandaż zauważyłam, że jest cały zakrwawiony. Rana musiała się otworzyć. Szeroko
otwartymi oczami spoglądałam na siebie w lustrze. Głowa przestała mnie boleć,
bo sygnały wysyłane od dłoni były silniejsze. Mój mózg przestał przetwarzać
informacje dotyczące snu i sytuacji związanej z Malfoyem. Dłoń odwracała
uwagę zmęczonego umysłu od tego, co
powodowało jego zmęczenie.
- Rose, wszystko w porządku? –
Podskoczyłam w miejscu, gdy niespodziewanie usłyszałam głos Shili.
- Tak – odpowiedziałam, pospiesznie
zawiązując dłoń z powrotem.
- Słyszałam jakieś hałasy –
powiedziała, naciskając na klamkę. – Mogę wejść? – Na szczęście drzwi były
zamknięte. W popłochu wytarłam kilka kropel krwi, które wpadły do umywalki i
rzuciłam ścierkę do szafki pod nią. Podeszłam do drzwi i wzięłam głęboki
oddech.
- Nie trzeba. – Uśmiechnęłam się. –
Wracaj do łóżka – powiedziałam, wymijając ją. Spojrzała na mnie badawczym
spojrzeniem, ale posłusznie położyła się z powrotem. Zakryłam się kołdrą i
odwróciłam plecami do przyjaciółki. Spojrzałam na zabandażowaną dłoń i
zacisnęłam ją w pięść tak mocno, by poczuć ból. Mój umysł oczyścił się ze
zbędnych myśli. Pobolało tylko chwilę, ale zanim się zorientowałam, usnęłam.
I watch your
spirit break
As it shatters into a million pieces
Just like glass I see right through you**
As it shatters into a million pieces
Just like glass I see right through you**
** Obserwuję jak twoja dusza się
łamie / Rozpada na miliony kawałków / Jak szkło widzę cię na wskroś. – J.
Morrison ft. Jessie J, Up
~*~
Wiem, że zazwyczaj nie dodaję
muzyki, ale przy tym kawałku pisałam ostatni fragment notki, a jestem z niej
bardzo zadowolona. Nie wiem dokładnie czy mój tok rozumowania jest jasny i czy
reakcje Rose wyjaśniają to, o czym ja myślałam, ale mam nadzieję, że
zrozumieliście.
Jak widzicie ten odcinek jest nieco
inny od reszty, ponieważ nie ma narracji trzecio osobowej, a cały rozdział jest
pisany z czterech perspektyw. Może się Wam to spodoba, a może nie.
Nie wiem, kiedy następny odcinek,
muszę się w końcu zabrać za naukę. Dacie wiarę, że przez dwa tygodnie ferii nie
zrobiłam totalnie nic? Po prostu… mam wyrzuty sumienia.
Pozdrawiam.