28 stycznia 2012

31. Maska


Dla Malej.

            Perspektywa Shili

            Ulżyło mi kiedy Rose zeszła ze mną na obiad. Choć przyznam, że nie spodobało mi się, kiedy nałożyła sobie jedynie trochę sałaty z pomidorami i fetą, maczaną w sosie winegret. Kiedy ją o to spytałam odparła, że nie ma ochoty na nic więcej. Jak można jeść samą sałatę? Nie wygląda mi na królika lub inne roślinożerne zwierzę. To na pewno ma jakiś związek z tym… Merlinie, że ja nie wyczułam wcześniej, że coś się święci! Biedna Rose… Ale jak nie zacznie jeść normalnie to sama jej wepchnę pudding w gardło!
            Uduszę tego kretyna. Jak mógł coś takiego zrobić? Przecież wszyscy wiedzą, że Rose bardzo poważnie podchodzi do spraw damsko-męskich, to nie żadna tajemnica. Idiota. Teraz się sparzyła i pewnie długo nikogo nie będzie miała. Boże, co za debil. Z niej jest świetna dziewczyna, a on wykorzystał tylko jej naiwność! Wypierdek mamuta! Chyba będę musiała odbyć z nim poważną rozmowę. Niech chociaż przeprosi, sklątka tylnowybuchowa!
            A niech cię hipogryf pożre, Benjaminie Franklin!

            - Shila, wszystko w porządku? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Rose. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami i dopiero wtedy dotarło do mnie, że nalewałam sobie soku dyniowego. Niestety już dawno przekroczyłam objętość kielicha i sok wylewał się na stół, cienkimi ścieżkami spływając po deskach na podłogę. Wiele z tego wylało się na moją szatę.
            - Cholera jasna! – wymsknęło mi się. Poderwałam się na równe nogi, odstawiając jednocześnie dzbanek na bok i odklejając mokrą szatę od ciała. Rose zachichotała cicho, podając mi kilka serwetek. Powycierałam się, względnie doprowadzając do porządku i zajęłam się osuszaniem miejsca zbrodni. Mokre serwetki zaczęły się drzeć i jeszcze bardziej mnie denerwowały, dlatego z pomocą nadeszła mi Ruda, jednym zaklęciem przywracając wszystko do normalności.
            - Dzięki – mruknęłam, kiedy wysuszyła także moją spódnicę.
            - Nie ma za co. O czym tak intensywnie myślałaś? – spytała, nabijając na widelec kawałek pomidora. Wydawało mi się, że zrobiła to bardzo mocno. Po chwili zniknął w jej ustach.
            - Co? O niczym – odpowiedziałam. Nie wyglądała na zawiedzioną brakiem odpowiedzi.
            - Jeśli myślałaś o rozmowie z Benem to, proszę, daruj sobie – powiedziała tonem, jakby dokładnie wiedziała, o czym myślałam. Przez chwilę nawet przestraszyłam się, że użyła legilimencji, ale wybiłam to sobie z głowy. Rose nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego. To po prostu zwykły przypadek, że o tym wspomniała.
            - Co? Nie, oczywiście, że nie o tym myślałam. – Spojrzała na mnie ponad kielichem, z którego piła. Skrzywiłam się. – No dobra, nie będę się wtrącać.
            - Dziękuję – odpowiedziała z uśmiechem.
            - Hej, jak się czujesz? – Naprzeciwko Rose usiadł Albus, a obok niego Hugo. Oboje spojrzeli zatroskani na Rudą, nie ruszając niczego do jedzenia. Spojrzałam na przyjaciółkę. Wyglądała, jakby zaraz miała się wkurzyć. Zwolniła tempo przeżuwania sera i przyglądała się bacznie kuzynowi i bratu. To było straszne spojrzenie.
            - Wszystkie parametry życiowe w normie – odpowiedziała spokojnie, przełknąwszy. - Jeśli o to pytasz, jestem całkiem zdrowa. – Właściwie mogłabym się zaśmiać z jej dowcipu, gdybym była stuprocentowo pewna, że nie wbije mi tego widelca w oko.
            - Wiesz, że nie o to pytam – powiedział Albus. – Wszyscy gadają, no wiesz… o twoim rozstaniu z Benem.
            - Zaraz wbiję ci ten widelec w oko – powiedziała. A nie mówiłam? Ona jest niebezpieczna. – Dlaczego wszyscy w kółko o to pytają? Czuję się dobrze, serio! To nie koniec świata. A jak jeszcze raz usłyszę taki tekst, to pobiję każdego, kto się do mnie zbliży.
            - E… może jeszcze sałatki? – spytał Hugo, podając jej miskę z sałatką, którą jadła. Niezła próba.
            - Jeszcze mam – odpowiedziała już spokojniej.
            - Ej, Rose. Słuchaj, wiem, że ta cała sprawa z Benem… - James umilkł, zatrzymując się w pół kroku i spoglądając na nas dziwnie. Nic dziwnego, cała nasza trójka – Al, Hugo i ja – zaczęliśmy pokazywać mu różnego rodzaju niewerbalne znaki, aby przymknął jadaczkę. To mogło być dezorientujące, tym bardziej, że Hugo zakreślił znak na szyi i udał trupa.  – E, dobra, wyglądacie jak banda półgłówków, więc może już przestańcie. – Zaproponował, uśmiechając się słodko. Przestaliśmy i spojrzeliśmy po sobie. – Rose, zamówiłem dzisiaj boisko na szesnastą. Jest jeszcze jasno, więc możemy trochę potrenować. Nie spóźnij się, okej? Za dwa tygodnie mecz z Hufflepuffem.   
            - Jasne – odpowiedziała z uśmiechem.
            - Ty też, Al. – James poczochrał brata po włosach, rozwalając mu fryzurę i odszedł, z szelmowskim uśmiechem na ustach. Gdyby to była mugolska telenowela, wszystkie dziewczyny padłyby trupem.

*

Perspektywa Damiana

            Malfoy. Jeśli szatan naprawdę istnieje, powinien mieć jego twarz. Malfoy jest uosobieniem wszystkiego, co pokochałby władca Piekła. Może się mylę? Nie sądzę. Wszystko zaczyna się od przychylnego układu kości twarzy. Gdyby nie był przystojny, nie byłby nawet w połowie tak znany jak obecnie. Nie byłby też tak pewny siebie. Nie znalazłby żadnej dziewczyny, bo – bądźmy szczerzy – laski też patrzą na wygląd. I nie starajcie się zaprzeczyć. Wystarczy, że na horyzoncie pojawi się jakiś pryszczaty kujon, w swetrze po dziadku, a wszystkie zwiewają gdzie pieprz rośnie. Wracając do tematu… Ładna twarz daje mu pewność siebie, pewność siebie daje mu władzę, władza daje mu dziewczyny, dziewczyny dają mu to czego chce, a kiedy nie może już wyciągnąć od nich więcej… rzuca je. Oczywiście do tego wszystkiego dochodzi także jego wredny charakter, odziedziczony… w większej mierze po ojcu. Zawsze się nad tym zastanawiałem… w ogóle nie przypomina matki. Jest tak, jakby jego ojciec nie potrzebował kobiety do stworzenia… praktycznie siebie samego. Może rozmnaża się jak bakterie, przez podział? Właściwie to Malfoy jest jak taka bakteria… zaraża i niszczy.
           
            Siedziałem na fotelu przy kominku, w którym nie było ognia. Na kanapie po drugiej stronie pokoju siedział Malfoy, w otoczeniu kilku znajomych. Jakieś dziewczyny i kilkoro chłopaków, wymieniali się poglądami politycznymi, czy czymś. Właściwie gówno mnie to interesowało. Ostatnio w ogóle przestało mnie interesować, z kim zadaje się Malfoy i jaki ma w tym ukryty cel.
            Jose siedział razem z nimi. Chyba ktoś opowiedział dowcip, bo grupka zaśmiała się donośnie. Odwróciłem spojrzenie, zaciskając mocno zęby. Nie odzywałem się do Malfoya od tego felernego momentu, w którym zmasakrował moją przyjaźń z Weasley. Nie powiem, żeby się tym specjalnie przejął. Ze wzruszeniem ramion stwierdził, że „w końcu mi przejdzie”. Się zdziwisz.
            Mając już kompletnie dość samotnego siedzenia w ciszy, wstałem i chwyciłem swój płaszcz. Zarzuciłem na szyję szalik, nie kłopocząc się z jego wiązaniem, i wyszedłem na spacer, kompletnie ignorując pytanie Gonzalesa, gdzie się wybieram. Byłem pewny, że to nie jego interesował cel mojej podróży.
Śnieg skrzypiał pod moimi nogami, kiedy szedłem szybko w stronę pomostu.

Ładny mi spacer. Miałem się przejść, a zaiwaniam jak na zawodach w bieganiu.
Cholera, ale zimno.

Stałem chwilę na mostku i przyglądałem się pływającej po jeziorze krze. Nie było mowy, aby zamarzło całkowicie, gdyż to cholerstwo żyjące na dnie ciągle rozbijało lód swoimi mackami. Najchętniej pozbyłbym się tego głowonoga, tylko przeszkadzało.
Rozejrzawszy się dookoła zauważyłem, że ktoś korzysta z boiska. Przypomniało mi się o przyszłym meczu i, z nudów, żeby nie zamarznąć, ruszyłem w tamtym kierunku, pooglądać trening. Już będąc niedaleko spostrzegłem, że to drużyna Gryfonów. Nie mieli szat, bo były za cienkie, żeby tylko w nich trenować, ale tego przygłupa Jamesa idzie rozpoznać nawet wśród tuzina tuzinów identycznych przygłupów. Nieświadomie zatrzymałem się w pół kroku, kiedy zrozumiałem, że Rose także będzie na tym treningu. Musiałem z nią porozmawiać.
Usiadłem na ławce, choć nie był to najlepszy pomysł, bo deski były strasznie zimne, i obserwowałem. Potter parę razy prawie zleciał z miotły przez swoje wygłupy. To było raczej dziwne, ponieważ Potter zawsze poważnie podchodził do treningów. Zmarszczyłem brwi, bo nagle dotarło do mnie, że oni wszyscy jakoś głupkowato się zachowują. Jak się po chwili okazało, że nie byli w pełnym składzie, a kiedy i to zrozumiałem, było już za późno, żeby zareagować. Dwóch pałkarzy chwyciło mnie pod łokcie i zdjęła z ławki, jakbym ważył tyle co jabłko.
- Co, zachciało się szpiegować, hę? – spytał jeden, którego twarzy nawet nie byłem w stanie rozpoznać. Chyba nawet pierwszy raz go widziałem.
- A niby po co mam was szpiegować? To nie z nami gracie – odpowiedziałem, starając się iść normalnie, co nie było łatwe, zważywszy, że te dwa typki trzymały mnie dość wysoko. Nawet nie wiedziałem, że w Gryffindorze mają takich osiłków. – Hej, nie wygłupiajcie się i postawcie mnie na ziemi – powiedziałem. Nim jednak zamknąłem usta, dwie dziewczyny wylały na mnie wiadro zielonego kisielu. Wyplułem to, co nagromadziło mi się w ustach. Cała drużyna wybuchła śmiechem, a mnie w końcu postawiono na nogach. Wytarłem to świństwo z twarzy i spojrzałem z nienawiścią na Jamesa.
- Odbiło wam już do końca? – spytałem, spluwając. Wciąż czułem agrestowy smak.
- Nie trzeba było nas szpiegować – odpowiedział Potter.
- Jakbym nie miał nic ciekawszego do roboty – warknąłem.
- No siedzenie tutaj na pewno jest bardzo ciekawym zajęciem. – Założył ręce na piersi i powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. Spojrzałem po wszystkich twarzach, ale nigdzie nie zauważyłem Weasley. Jeszcze raz wytarłem twarz i strzepnąłem to ustrojstwo z dłoni na śnieg. Z obrzydzeniem przyjrzałem się zielonej plamie i odwróciłem się, chcąc wrócić do zamku. Odprowadzał mnie śmiech Gryfonów. Wspominałem już, jak bardzo ich nie lubię? Nie patrzyłem przed siebie, bardziej zajęty oględzinami mojego ubioru. Dopiero kiedy mój wzrok napotkał czyjeś buty i nogi, podniosłem głowę, stając oko w oko z Rose.
- Wiesz, że to by się nie stało, gdybyś nas nie szpiegował – powiedziała, uśmiechając się lekko, wyraźnie rozbawiona z faktu, że banda przygłupów oblała mnie kisielem.
- Nie szpiegowałem – odpowiedziałem. Ciekawe ile razy jeszcze będę musiał to powtarzać. Dłońmi ściągnąłem trochę zielonej mazi z ubrań i wyrzuciłem w bok. Zaraz jednak przypomniałem sobie, że chciałem z nią porozmawiać. Przestałem zajmować się sobą i znowu spojrzałem na nią. Miała na sobie dżinsy i brązową kurtkę, a na głowie czapkę z pomponem. Wyglądała bardzo ładnie, nawet z czerwonym nosem. – Słuchaj, Rose…
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? – spytała, przerywając mi. Zaczynałem się irytować.
- Może dlatego, że wtedy też byś się obraziła – warknąłem, co zabrzmiało trochę zbyt ostro jak na kogoś, kto chciał się pogodzić.
- Wcale nie – odparowała.
- Tak, bo dziewczyny wcale tak nie postępują. Zawsze na opak! Wkurzyłabyś się na mnie, że w ogóle miałem czelność zrobić te zdjęcia.
- Ale może przynajmniej nie byłoby to takie upokarzające! – warknęła wściekła. Zamilkłem. – Najgorsze w tym wszystkim nie jest to, że Ben okazał się dupkiem, ani nawet to, że Malfoy będzie miał teraz ubaw do końca roku szkolnego. Najgorsze jest to, że TY wolałeś podzielić się tym właśnie z NIM. Dobrze wiesz, że Malfoy nie przepuści żadnej okazji, żeby mi dopiec, a jednak powiedziałeś jemu, a nie mi! – krzyczała.
- Przepraszam! Uwierz mi! Gdybym mógł cofnąć czas, poszedłbym z tym do ciebie – powiedziałem, przyglądając jej się z nadzieją. Nie chciałem nic mówić, ale od tego kisielu wszystko mi się lepiło do ciała i zaczynało mi się robić zimno. Spojrzała na mnie łagodniej i westchnęła, opuszczając dłonie wzdłuż ciała.
- Wcale nie. Jesteś Ślizgonem.
- O, super, zostałem zaszufladkowany – burknąłem.
- Może więc powiem inaczej. Jesteś przyjacielem Malfoya, a to zobowiązuje cię do bycia Ślizgonem. Może żałujesz, że dałeś mu te zdjęcia, ale to nie zmienia faktu, że jako jego przyjaciel… jakkolwiek śmiesznie to brzmi… musiałeś mu je dać.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi, Malfoy nie ma przyjaciół – powiedziałem.
- Och – zagryzła dolną wargę. – W takim razie nie miałeś żadnych zobowiązań. – To powiedziawszy, wyminęła mnie i wróciła do drużyny. Westchnąłem i wróciłem do zamku. Malfoy będzie miał niezły ubaw, gdy zobaczy mnie uwalonego w kisielu. A zaraz potem nawtyka mi, że bez powodu pcham się na trening wrogów. Normalka.

*

Perspektywa Scorpiusa


Wyrzuty sumienia? Nigdy w życiu. Zabini powinien nauczyć się, że nie istnieje coś takiego jak przyjaźń między chłopakiem a dziewczyną, a już w szczególności między Ślizgonem i Gryfonką. Im szybciej to do niego dotrze tym lepiej, a że przy okazji trochę się mu oberwało… mówi się trudno i żyje się dalej. Dla jednej Gryfonki świata nie zmieni. Nawet jeśli teraz jest śmiertelnie obrażony – przejdzie mu. Znam go.
A jeśli chodzi o Weasley. To był najwspanialszy widok w moim życiu. Te emocje! Merlinie, przez sześć lat jeszcze się nie nauczyła, że nie należy ich pokazywać. Można z niej czytać jak z otwartej księgi. Ha! Swoją drogą dziwię się, że nie zauważyła niczego wcześniej. Przecież po szkole chodzą plotki i nawet jeśli nie słucha ich z zainteresowaniem, musiała kiedyś podsłuchać jakieś plotkary. To nieuniknione w tej szkole, wieści rozchodzą się szybciej niż ktoś zdąży powiedzieć: „Lelek Wróżebnik”*. Zaledwie rano zerwała z Franklinem, a już wiedzą o tym wszyscy uczniowie i co najmniej połowa grona pedagogicznego. Ha! Zabawne.
            Ciekawe jak sobie radzi. Nie było jej dzisiaj na zajęciach.

            Spojrzałem w bok, gdzie na łóżku, przykryty po same uszy leżał Zabini. Spokojny oddech świadczył o tym, że spał, a nawet jeśli nie, to i tak by się nie odezwał.  W ramach zemsty na mnie za złamanie obietnicy. Phi, jakie to dziecinne.
            Podłożyłem rękę pod głowę i jeszcze chwilę przyglądałem się baldachimowi mojego łóżka. Lekki podmuch wiatru od otwartego okna poruszał nim. Przymknąłem powieki i obróciłem się na bok.

*

[James Morrison ft. Jessie J - Up]

            Perspektywa Rose

            Znowu śnił mi się tamten sen. Konkretnie część z Benem. Obudziłam się w środku nocy, cała spocona. Całe szczęście nie rzucałam się po łóżku jak paralityk, bo już dawno Shila wisiałaby nade mną z zatroskaną miną. Nie potrzebowałam jej jeszcze bardziej martwić, zrzuciłaby wszystko na nasze rozstanie.
            Wstałam, nawet nie starając się być cicho, bo im człowiek bardziej się stara tym bardziej mu to nie wychodzi, i poszłam do łazienki. Obyło się bez budzenia kogokolwiek i nawet nie uderzyłam się w palca, kiedy przechodziłam obok łóżka Nicole. To był strategiczny punkt, tam prawie zawsze ktoś uderzał w nogę łóżka. Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do umywalki, odkręcając wodę i opierając się o jej brzeg. Spojrzałam w lustro. Miałam na szyi różowy ślad, musiałam się zadrapać podczas snu. Obmyłam twarz i szyję chłodną wodę i jeszcze raz spojrzałam w lustro, głęboko zaglądając w swoje oczy.
            To nie prawda, że było okej. Tylko wmawiałam to wszystkim, żeby dali mi spokój i nie wypytywali o Bena i nasze rozstanie. Ciągłe badanie mojego stanu działało mi na nerwy, a gdybym powiedziała prawdę nie daliby mi spokoju do końca życia.  A prawda była taka, że czułam się fatalnie. Ciągle widziałam przed oczami te zdjęcia, ciągle przetwarzałam w głowie wszelkie informacje na jego temat. Kiedy to się zaczęło? Czy mogłam to podejrzewać? Czy dostałam kiedyś jakiś sygnał? Czy coś kiedyś słyszałam? Dlaczego się nie zorientowałam? Powinnam była już wcześniej o tym wiedzieć! A ten sen? Czy właśnie to oznaczał? Zerwanie? I jeszcze Malfoy z tym swoim perfidnym uśmiechem. I Zabini. Czułam się, jakby mój mózg miał eksplodować. Bolała mnie głowa, a po chwili rana na dłoni także zaczęła pulsować swoim tempem. Zacisnęłam zęby i jeszcze raz przemyłam twarz. Zakręciłam kran i dalej wpatrywałam się w swoje odbicie.
           
Ściągnęła brwi i odsunęła się trochę od niego, dotykając dłonią miejsca, gdzie znajdowało się jego serce. – Jesteś strasznie zimny – stwierdziła.

Źrenice rozszerzyły się, a zaraz potem bardzo mocno zwęziły.

Przyjrzała się jego twarzy. Coś w jej wyrazie się zmieniło. Nie była pewna, co to takiego, ale im dłużej się mu przypatrywała tym głośniej jej wewnętrzny głos krzyczał: „Uciekaj”.

Serce przyspieszyło. Dłonie jeszcze mocniej zacisnęły się na umywalce.

Zareagowała w ostatniej chwili. Odwróciła się na pięcie i rzuciła się pędem przed siebie, byle jak najdalej od niego.

Oddech stał się płytki i nierówny.

Rozerwała górę koperty, kalecząc się przy tym.

Głowa zaczęła ciążyć.

 Robię to, bo lubię patrzeć jak cierpisz.

Czas zwolnił.

Emily Rogers

Krzyknęłam krótko, kiedy ból w dłoni stał się jeszcze mocniejszy. Czułam, jakby ktoś wyrywał mi kawałki skóry. Naturalną reakcją jest wciśnięcie dłoni pod pachę czy między nogi, wszyscy uważają, że nacisk zmniejsza ból. Chciałam tak zrobić, ale kiedy spojrzałam na bandaż zauważyłam, że jest cały zakrwawiony. Rana musiała się otworzyć. Szeroko otwartymi oczami spoglądałam na siebie w lustrze. Głowa przestała mnie boleć, bo sygnały wysyłane od dłoni były silniejsze. Mój mózg przestał przetwarzać informacje dotyczące snu i sytuacji związanej z Malfoyem. Dłoń odwracała uwagę  zmęczonego umysłu od tego, co powodowało jego zmęczenie.
- Rose, wszystko w porządku? – Podskoczyłam w miejscu, gdy niespodziewanie usłyszałam głos Shili.
- Tak – odpowiedziałam, pospiesznie zawiązując dłoń z powrotem.
- Słyszałam jakieś hałasy – powiedziała, naciskając na klamkę. – Mogę wejść? – Na szczęście drzwi były zamknięte. W popłochu wytarłam kilka kropel krwi, które wpadły do umywalki i rzuciłam ścierkę do szafki pod nią. Podeszłam do drzwi i wzięłam głęboki oddech.
- Nie trzeba. – Uśmiechnęłam się. – Wracaj do łóżka – powiedziałam, wymijając ją. Spojrzała na mnie badawczym spojrzeniem, ale posłusznie położyła się z powrotem. Zakryłam się kołdrą i odwróciłam plecami do przyjaciółki. Spojrzałam na zabandażowaną dłoń i zacisnęłam ją w pięść tak mocno, by poczuć ból. Mój umysł oczyścił się ze zbędnych myśli. Pobolało tylko chwilę, ale zanim się zorientowałam, usnęłam.

I watch your spirit break
As it shatters into a million pieces
Just like glass I see right through you**


** Obserwuję jak twoja dusza się łamie / Rozpada na miliony kawałków / Jak szkło widzę cię na wskroś. – J. Morrison ft. Jessie J, Up

~*~

Wiem, że zazwyczaj nie dodaję muzyki, ale przy tym kawałku pisałam ostatni fragment notki, a jestem z niej bardzo zadowolona. Nie wiem dokładnie czy mój tok rozumowania jest jasny i czy reakcje Rose wyjaśniają to, o czym ja myślałam, ale mam nadzieję, że zrozumieliście.
Jak widzicie ten odcinek jest nieco inny od reszty, ponieważ nie ma narracji trzecio osobowej, a cały rozdział jest pisany z czterech perspektyw. Może się Wam to spodoba, a może nie.
Nie wiem, kiedy następny odcinek, muszę się w końcu zabrać za naukę. Dacie wiarę, że przez dwa tygodnie ferii nie zrobiłam totalnie nic? Po prostu… mam wyrzuty sumienia.
Pozdrawiam. 

1 komentarz:

  1. Świetny rozdział.... Po prostu doprowadzasz mnie do co raz większego szaleństwa, z każdym kolejnym rozdziałem ;)

    OdpowiedzUsuń

Proszę o kulturalne wyrażanie swojej opinii. Wszystkie przypadki wulgarnego wypowiadania się będą usuwane.